48. Mecz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Każdy z nas chociaż raz w życiu wyznaczył sobie jakiś cel, który chce osiągnąć. Mógł być większy, mniejszy, ale zawsze był dla nas ważny. Czasami taki cel stawał się najważniejszym priorytetem, czymś, co spędzało nam sen z powiek i sprawiało, że każda inna czynność szła w odstawkę. To było guru, które z wielką łatwością eliminowało inne równie istotne czynności, by stanąć na szczycie i pokazać, że tylko ono się liczy... I właśnie to teraz czuję. Determinację połączoną z nutą nacisku wywołaną moim celem. On pragnie się ziścić. Teraz, zaraz, natychmiast. Rozpycha się po moim ciele jak zaraza i krzyczy, że teraz jest ten odpowiedni czas i należy działać. Ale spokojnie droga ambicjo, musisz poczekać do wieczora, ponieważ to właśnie wtedy odbędzie się długo wyczekiwany mecz. Mecz kończący mój strach oraz strach innych dziewczyn, które również mogły zostać potraktowane w tak obleśny i perwersyjny sposób. Bo powiedzmy to sobie szczerze. Nie od dzisiaj wiadomo, że drużyna szkolna składa się w dziewięćdziesięciu procentach z napalonych dupków, którzy w jednej ze swoich szafek, trzymają skarb pod tytułem „ Laski, które zaliczyłem". Żadnego z nich nie obchodzą czucia, i to, że wyrządzają krzywdę innym. Ważny jest tylko status, popularność i wygląd.

– O czym myślisz? – pyta Bughuul, wyjeżdżając samochodem z parkingu.

– O tym, że pizza, którą przed chwilą zjadłam, była najlepszą pizzą na świecie – kłamię, masując się po brzuchu.

– A najgorsze jest w tym wszystkim to, że pożarłaś ją sama. To przez stres, czy jesteś w ciąży?

Słysząc ostatnie słowo, dławię się malinowym sorbetem. Może faktycznie trochę za dużo zjadłam, ale to nie moja wina, że fast foody tak na mnie działają. Mogę je szamać całymi dniami, a później wypłakiwać się w poduszkę, że znowu przytyłam kilka kilogramów.

– Nie denerwuj mnie – warczę. – Przypominam ci, że nadal nie mam w co się ubrać, a mecz za cztery godziny.

Nie, to wcale nie była sugestia typu „Masz pięć minut, aby dowieźć mnie do najbliższego centrum handlowego, bo inaczej moja mroczna natura da o sobie znać".

– Muszę pojechać jeszcze do szpitala, by podpisać kilka zgód, ale za jakieś pół godziny możemy wyskoczyć do jakiegoś sklepu – odpowiada ze spokojem.

– Emily będzie sama?

– Emma zostanie z nią na noc.

– Myślałam, że po meczu masz zamiar wrócić do szpitala.

– Chciałem spędzić z tobą ten czas. No wiesz, to na pewno dla ciebie coś... – zacina się, a ja posyłam mu pytające spojrzenie – innego. Nowego. Zostawianie cię samą w takim momencie nie będzie dobrym pomysłem.

To słodkie, że tak się o mnie troszczy. Tak naprawdę bardzo się denerwuję i nie jestem w stu procentach przekonana czy po incydencie ten stres ze mnie zejdzie, czy jeszcze się nasili. Nie chcę czuć wyrzutów sumienia, choć na pewno będę je po części miała. Ale pocieszam się faktem, iż Mike ich nie miał, gdy nasłał na mnie swoich dwóch kumpli, albo gdy zabawiał się w inny sposób moim kosztem. Nie może bezkarnie chodzić po szkole, bo kto wie, czy za kilka miesięcy nie wpadnie na podobny pomysł, który tym razem może pójść po jego myśli... Gdy o tym myślę, robi mi się niedobrze. I to tak naprawdę niedobrze. Chyba pizza z potrójnym serem, kurczakiem i papryczkami chilli była złym pomysłem.

– Nie pij tego więcej. – Demon zabiera mi plastikowy pojemniczek z napojem i otwiera okno.

– A ty nie śmieć – karcę go, po czym zabieram swoją własność. – I chyba zaraz udekoruję ci deskę rozdzielczą moim obiadem.

– Och, kochanie – jęczy. – Nawet nie próbuj, bo resztę drogi pokonasz na pieszo.

Na moje szczęście dojeżdżamy do szpitala po kilku minutach, bo udało nam się ominąć korki, które swoją drogą w godzinach szczytu są przeogromne. Gdybym to ja prowadziła, to nie dość, że stalibyśmy w mieście z dobre dwie godziny, to jeszcze całe Piekło zostałoby w okrutny sposób przeze mnie zwyzywane. Serio, nie mam cierpliwości do takich rzeczy.

Demon wchodzi tylko na chwilę, by załatwić formalności, a ja w tym czasie czekam w poczekalni. Akurat ze świetlicy wybiega Emily, która, gdy tylko mnie zauważa postanawia dotrzymać mi towarzystwa.

– Jak się czujesz? – Nie wiem, czy takie pytanie jest na miejscu. Emily wygląda i czuje się bardzo dobrze. Gdyby nie badania, które przechodziła nikt by nie wiedział, że jest chora.

– Dobrze, może uda mi się wyjść w następnym tygodniu. Lekarz mówił, że będę mogła brać lekarstwa w domu i tylko czasami przyjeżdżać do kontroli – odpowiada z zapałem.

– Oczywiście, że wypuszczą. Musisz być na moich urodzinach.

Właśnie, do moich prawdziwych urodzin został tydzień, a do samej imprezy cztery dni. Bughuul stwierdził, że najlepszym pomysłem będzie zorganizowanie przyjęcia w połowie tygodnia, czyli ze środy na czwartek. Wszyscy poparli ten pomysł, ponieważ oznaczał, że ani ja, ani Milo, ani Stephanie, ani nikt mieszkający w wielkiej wiktoriańskiej willi nie będzie musiał tego dnia iść do szkoły. A przecież każdy lubi dłuższe weekendy.

Demon żegna się z dziewczynką i od razu kieruje się w stronę samochodu. Jedziemy do tego nieszczęsnego centrum handlowego, które tak coś czuję, że jeszcze dzisiaj doprowadzi nas do niejednej kłótni. Już nie mogę się doczekać.

***

To ci nie pasuje, to za mało zakrywa, a w tym wyglądasz jak worek. Właśnie takie komplementy słyszę od godziny od mojego kochanego faceta. Mógłby być trochę bardziej delikatny, bo jego bezpośredniość sprawia, że z każdą kolejną sekundą nie tylko tracę panowanie nad sobą, ale i również pewność siebie, która bardzo mi się dzisiaj przyda.

– W takim razie, co mam na siebie włożyć? – jęczę, wychodząc z kolejnego sklepu. Mogłam pojechać ze Stephanie, bo ta przynajmniej nie reaguje na trochę większy dekolt, jak na zbrodnię.

– To nie moja wina, że wszystko co wybierasz jest strasznie brzydkie – komentuje krótko, po czym łapie mnie za rękę i pociąga w stronę kolejnego sklepu.

Ten jest bardziej sportowy. Pogodziłam się już z tym, że na sukienkę nie mam co liczyć, ponieważ będzie wiał wiatr i mnie podwieje... To jest żart. Nie rozumiem o co temu kretynowi znowu chodzi. Czasami nie ma problemu z moim stylem, a czasami rzuca się na mnie i chce zreformować całą moją szafę.

Na manekinie przy wejściu zauważam niebiesko-białe materiałowe spodenki w kratkę, więc od razu je biorę. Do tego wybieram biały t-shirt na ramiączka. Komplet jest ładny, wygodny i niedrogi, więc czym prędzej lecę do kasy, wyjmuję portfel i rzucam kartą kredytową. Jeszcze nigdy tak szybko nie wpisywałam pinu.

– Myślałem, że ja zapłacę...

– To źle myślałeś – burczę. – Już ci tyle razy powtarzałam, że nie będziesz za mnie ciągle płacił.

– Ale to nie problem. – Obejmuje mnie ramieniem.

– Bughuul, zakończmy ten temat zanim znowu się pokłócimy. Ja naprawdę nie mam siły z tobą dyskutować, a już na pewno nie o pieniądzach.

Wychodzimy z galerii. Po drodze w budce kupuję sobie jeszcze lody waniliowe z orzechami i syropem karmelowym.

Zjadam lody, kiedy dojeżdżamy do domu. Od razu kieruję się do Stephanie, która siedzi w jadalni i jest zajęta przeglądaniem ciuchów w internecie. Gdy tylko mnie zauważa, odkłada tablet.

– Jedna z twoich przyjaciółek do mnie zadzwoniła, bo chciała się spotkać jeszcze przed meczem – mówi dziewczyna, a ja w tym czasie sięgam po wielką miskę zapełnioną czerwonymi truskawkami. Wsypuję do niej całą zawartość cukierniczki i biorę pierwszy owoc.

– Super – przyznaję bez emocji. – W takim razie wyjedziemy z domu pół godziny przed czasem – dodaję, po czym ponownie zapycham się zdrowymi, ale jednak niezdrowymi truskawkami.

– Masz zamiar je wszystkie zjeść? – pyta zaskoczona, nie spuszczając wzroku z miski, która z każdą następną sekundą staje się bardziej pusta.

– Może? Ty też się mnie będziesz czepiać, że tyle jem? Aktualnie przechodzę stan „przedokresowy", więc radzę wam wszystkim się odwalić...

– A mi się wydaje, że się po prostu stresujesz. – Zabiera miskę sprzed mojego nosa. – Za chwilę nie zmieścisz się w sukienkę urodzinową, więc przystopuj.

Jęczę niezadowolona. Jeśli mam ochotę jeść, to po prostu to robię. Rzadko dopadają mnie takie stany, zazwyczaj stres sprawia, że siedzę cały dzień głodna, bo nie mogę nic przełknąć, ale tym razem jest inaczej. Jedząc zapominam, co za chwilę się stanie i jakoś to mnie uspokaja. No i do tego te dni...

Nagle słyszę, jak ktoś wchodzi do jadalni. Odwracam głowę w stronę wejścia, a moim oczom ukazuje się Peter oraz Milo. Ich aktualny stan podpowiada mi, że dopiero co wywlekli się z łóżka i pewnie nawet nie wiedzą, który mamy dzisiaj rok. Siadają naprzeciwko nas i zabierają się za bardzo późne śniadanie.

– Nie masz kaca po wczoraj? – pytam zaciekawiona. Oczywiście, że go nie ma, ponieważ nawet ja go nie miałam. Trochę bolała mnie głowa, ale ból szybko ustąpił.

– Nie znam takiego pojęcia jak kac – żartuje.

– Akurat – kpi blondynka.

– Ty się może lepiej nie wypowiadaj na temat napoi wysokoprocentowych – skutecznie ją ucisza. Oj chyba zaraz polecą talerze.

– Chodź, Ally, zanim ktoś tutaj straci twarz. – Wstaje od stołu i łapie mnie za nadgarstek. Wywleka mnie z jadalni do swojego pokoju.

Przez następną godzinę szykujemy się do wyjścia. Ja zakładam na siebie, to co zakupiłam dzisiaj, a Steph stawia na krótkie jeansowe spodenki z przetarciami oraz łososiową, przylegającą do ciała bluzkę bez ramion. Jako nakrycie głowy wybiera czarną, niedużą kokardę, a ja związuję włosy w dwa kucyki.

Około godziny osiemnastej schodzimy na dół, gdzie czekają już na nas chłopcy. Ja jadę z Bughuulem, i jest mi to na rękę, ponieważ po kilku minutach drogi każę mu się zatrzymać i kupić mi coś do picia. Wypijam zimny sorbet duszkiem i opadam bezwładnie na oparcie.

– Mamy pół godziny, a miałam się jeszcze spotkać z Cassie oraz Megan – mówię, podświadomie każąc mu jechać szybciej. Jakbyśmy nie mogli się przeteleportować...

– Po co chcesz się jeszcze z nimi spotykać?

– Może dlatego, że to nadal moje przyjaciółki...

– Jesteś dzisiaj strasznie opryskliwa – komentuje. – Chcesz żebym cię przed meczem odstresował? – Kładzie dłoń na moim udzie i powoli sunie do góry.

– Myślisz tylko o jednym – wściekam się. – Nieważne, pośpiesz się, bo chcę jeszcze zobaczyć brata i ostatni raz spojrzeć Mikeowi w oczy.

***

Megan oraz Cassie są zajęte flirtowaniem z chłopakami, których przyprowadziłam, a Stephanie idzie ze mną do męskiej szatni. Po drodze spotykam Alexa.

– Myślałem, że cię nie będzie – mówi do mnie, ale nie spuszcza wzroku z blondynki, u której na twarzy wystąpiły duże rumieńce.

– Nie opuściłabym ostatnie... to znaczy wielkiego meczu mojego brata – śmieję się nerwowo. Zepsułam... – Wiesz może, gdzie znajdę Mikea?

Brat krzywi się słysząc moje słowa.

– Jest w szatni, ale po co chcesz do niego iść?

No tak... Po ostatnim incydencie, który miał miejsce w stołówce szkolnej, Alex stał się bardzo cięty na swojego dawnego przyjaciela. Domyślił się, że ten prawdopodobnie mi dokuczał i próbował poderwać. O zarywaniu do mnie wiedział wcześniej, ale nie miał pojęcia, że to już aż tak zaawansowane stadium. Tak czy inaczej, mój brat, gdy tylko zjawiałam się w szkole, pilnował, by zakichany blondyn nie podchodził do mnie nawet na metr. Co z tego, że zorientował się tak późno i dopiero pod koniec roku zaczął mnie bronić. Ważne, że w ogóle zaczął.

– Muszę z nim pogadać. To nic wielkiego – uspokajam go.

Alex kiwa głową, ale nie jest zachwycony z mojego pomysłu.

Wchodzę do ciasnego, zaparowanego pomieszczenia, w którym chłopcy przygotowują się do meczu. Na moje szczęście w szatni znajduje się już tylko Mike i jakiś nieznajomy chłopak, ale ten szybko się ulatnia. Stephanie lustruje wzrokiem nagą, wysportowaną klatkę piersiową blondyna, po czym siada na krzesełku i zakłada nogę na nogę.

– No, no, klatę nasz niezłą, ale szkoda, że ten sześciopak nie przekłada się na twój rozum – kpi.

– Kim jesteś? I czego chcesz? – Mike nie jest zadowolony z naszej wizyty. Mam wrażenie, że odkąd tutaj weszłyśmy zaczął się intensywniej pocić.

– Nie bierz tego do siebie, Mike, ale przyszłam tutaj tylko w formie karmy. – Opieram dłonie na biodrach. – Ale zanim stanie się to, co ma się stać, chciałabym abyś wiedział, że to ja zdewastowałam ci dom, gdy ty bawiłeś się na imprezie. To za moją sprawą Victor umarł, a ty skończyłeś na kilka miesięcy w gipsie, prawie tracąc przy tym posadę kapitana. Twoi zasrani kumple nie uciekli z powodu wyrzutów sumienia, tylko zniknęli... na zawsze. Im bardziej starałeś się mi podpaść, tym głębszy grób sobie kopałeś. – Na mojej twarzy pojawia się wielki uśmiech. – I teraz, gdy stoimy twarzą w twarz i wyjawiamy sobie swoje sekrety, chcę abyś wiedział, że w końcu po tylu miesiącach wyrzutów sumienia, które na pewno cię gryzły, będziesz mógł odpokutować.

Chłopak stoi w bezruchu. W tym momencie świat się dla niego zatrzymał, a mój ruszył ze zdwojoną siłą. Otóż tak proszę państwa, pora zacząć przedstawienie.

Gdy razem ze Steph dochodzimy do wniosku, że Mike raczej nic nie powie, wychodzimy z szatni, mamrocząc ciche „połamania nóg".

Siadam na końcowych trybunach obok Milo oraz blondynki. Peter opuścił nas kilka minut temu, aby wszystko przygotować. Wkradł się do pomieszczenia, w którym znajdują się panele sterowania, pozbył się ochroniarzy i pewnie teraz wykonuje resztę planu. Na boisko wychodzą cheerleaderki oraz drużyna sportowa, a pomiędzy nimi kapitan. Cztery wielkie lampy ustawione na rogach boiska włączają się i oświetlają teren. Nie mogę usiedzieć w miejscu. Mam ochotę wstać i wykrzyczeć, że to wszystko moja sprawka, że to nie będzie wcale niefortunny wypadek.

Czuję, jak Bughuul zachodzi mnie od tyłu i kładzie dłonie na moich ramionach. Wraz z gwizdkiem zaczyna się gra. Chłopcy ruszają do ataku. Grają zawzięcie i wytrwale, bez jakichkolwiek podejrzeń.

– Cała drużyna do piachu – szepcze również podekscytowana Stephnie.

– Calutka. – Uśmiecham się, po czym wyjmuję komórkę i wysyłam zaplanowanego esemesa do Petera.

Jedynym moim zmartwieniem jest Alex, który nie może ucierpieć. Ale zawsze mam plan b, więc wszystko musi pójść po mojej myśli.

I teraz, właśnie w tym momencie coś się dzieje. Jedna z lamp zaczyna migać, aż w końcu się wyłącza. Jeszcze bardziej się spinam, ale z całych sił próbuję opanować emocje. Nikt nie zwraca większej uwagi na niedziałający sprzęt, tak jakby chcieli aby mój plan doszedł do skutku. W głośnikach zaczyna lecieć piosenka Skillet – Legendary, a wraz z nią pojawiają się pierwsze błyski. W końcu druga z lamp oraz tablica przestaje świecić. Milo znika bez słowa, a ja wstaję by jeszcze lepiej widzieć. Na trybunach pojawia się lekka panika, i nawet zapewnienia trenerów, że nic się nie dzieje, nic nie dają... Cztery lampy ponownie odzyskują swój żywot, ale tylko po to, by dać wielkie przedstawienie błyskawic. Spięcie. Naładowane polem magnetycznym boisko zaraz stanie się grobem dla kilkunastu chłopaków... Ale zanim to się dzieje, tablica przedstawiająca wyniki meczu wydaje z siebie nieprzyjemny dźwięk, po czym łamie się i z całą siłą spada na dół. Na sam dół... Dokładnie tam, gdzie stał pewien chłopak. Blondyn o idealnym ciele i twarzy, o charakterze dupka i hipokryty. Mój prześladowca, z którego zostaje mokra plama. Ludzie zaczynają panikować, gdy w tym samym czasie Milo łapie mojego brata i w ostatniej chwili wyciąga go z boiska. Cała reszta pada. Spięcie elektryczne, które wywołał Peter było tak mocne, że przeszło całe boisko omijając trybuny, przynajmniej ostatnie rzędy.

Strach, panika krzyk. Wszyscy zaczynają uciekać w popłochu, a ja jeszcze przez chwilę przyglądam się polu bitwy. To akwarium, do którego ktoś włożył kabel elektryczny, w wyniku czego wszystkie rybki pozdychały.

Obracam się na pięcie i powolnym krokiem z wielkim uśmiechem na ustach opuszczam teren szkoły.

***

Moje nadgarstki przyciśnięte do twardego blatu zaczynają delikatnie drętwieć. Ale nie myślę teraz o bólu w dłoniach czy o niewygodnej pozycji ułożenia mojej głowy na stole, a o przyjemnych skurczach przeszywających całe moje ciało. Przygryzam z całej siły dolną wargę, ale i tak z moich ust wydobywa się głośny jęk... Zdecydowanie za głośny. Dyszę, jednocześnie wbijając paznokcie w drewnianą powierzchnię. Czuję rozkosz, której nie jestem w stanie opisać słowami. To się po prostu dzieje i jest mi cholernie dobrze. Z każdym kolejnym, mocniejszym pchnięciem mam wrażenie, że stół zaraz ruszy do przodu. Tak się jednak nie dzieje.

Kiedy po moim ciele rozlewa się fala rozkoszy zwana orgazmem, wykrzykuję imię demona i zamykam oczy. Bughuul puszcza moje dłonie, więc po minucie solidnego paraliżu odwracam się do niego przodem i ubieram.

– Ten dzień nie mógł się lepiej zakończyć – chichoczę.

– Ach tak? – Przyciąga mnie do siebie. – A ja chciałem cię jeszcze zabrać na jakąś kolację. No ale skoro mówisz, że to ci wystarcza...

– Żartowałam. Jedziemy coś zjeść – mówię i zabieram swój telefon.

Jest kilka minut po dwudziestej pierwszej, a na zewnątrz nadal świeci słońce. Do tego upał znowu daje w kość. Gdy tylko wchodzimy do samochodu, od razu włączam klimatyzację, która ratuje mi życie. Naprawdę kocham ciepło, ale to co się dzieje w Piekle o tej porze, to po prostu katastrofa.

– Mam do ciebie pytanie. – Odwracam głowę w stronę demona.

– Nie wiem, czy odpowiem.

– Domyślam się – wzdycham. – Pamiętasz, jak Milo wrócił pobity do domu? O co chodziło?

Jeszcze tamtego dnia miałam się zapytać o co poszło, ale wyszła sytuacja z Emily i jakoś nie było dobrego momentu, by to zrobić. Co prawda mogłam zapytać samego Milo, ale szanse na dostanie odpowiedzi byłyby zerowe.

– Nie mówiłem ci?

– Nie, ty mi o niczym nie mówisz – wściekam się.

– Pobił się z jakimś typkiem na motorach, ale nie powiedział mi dlaczego.

– Milo jeździ? – pytam zaskoczona. Nie spodziewałam się tego.

– Już nie... – odpowiada krótko, a ja w tym czasie dostaję wiadomość od mojego brata, który każe mi wracać do domu.

– Chyba nici z kolacji – wzdycham. – Alex mi napisał, że rodzice strasznie się martwią i mam natychmiast wracać do domu.

Po części ich rozumiem. Stała się tragedia, a ja znowu zniknęłam i nie daję znaku życia. Będę musiała wrócić i pokazać, że nic mi nie jest. I tak właśnie robię. Po kilkunastu minutach zjawiam się na ganku i wchodzę do domu. Cała rodzina siedzi w jadalni, a gdy tylko mnie zauważają, mama podbiega do mnie, jakby nie widziała mnie ze sto lat.

– Ally, dziecko, gdzieś ty była? – pyta przerażona. – Nic ci nie jest?

Lustruję wzrokiem mojego starszego brata, który siedzi przy stole i patrzy w jeden punkt. Chłopak jest bez życia, wyssany ze wszystkich emocji. Jest mi go szkoda, a moje poczucie winy wzrasta, gdy również podchodzi i zamyka mnie w szczelnym uścisku.

– Myślałem, że coś ci się stało po... no wiesz. – Jego głos jest cichy. Mówi wręcz szeptem.

Okej, zjebałam. Po meczu mogłam pokazać, że wszystko jest w porządku i wrócić z bratem, ale byłam tak szczęśliwa, że nie myślałam o powrocie do domu i o tym, że czeka na mnie cała rodzina, która umiera w stresie. Przecież z ich perspektywy i ja mogłam ucierpieć podczas tego wydarzenia.

– Nic mi nie jest – uspokajam ich. – Na szczęście siedziałam daleko od boiska... Alex, tak strasznie mi przykro.

Jest mi przykro z powodu brata, a nie tego co się stało.

Chłopak nic nie mówi. Otwiera usta, ale nie udaje mu się wypowiedzieć nawet słowa. Omija mnie i idzie do swojego pokoju, a u nas nastaje grobowa cisza. Mama ma podkrążone oczy, tata chodzi nerwowo po pokoju, a Sophie zapewne śpi i nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzisiaj stało.

Można to nazwać katastrofą. Ofiar jest kilka, a zniszczenia nie do opisania. Dyrektor nigdy się z tego nie wygrzebie. Nawet jeśli uda mu się odbudować stadion, to straty psychiczne jakie ponieśli tego dnia uczniowie będą tak wielkie, że powoli szkoła zacznie pustoszeć. Rodzice zaczną składać wnioski o zamknięcie placówki, a kto wie, może i nawet oskarżą dyrektora o zatajanie poprzednich incydentów. A ja? Ja powinnam czuć wyrzuty sumienia, w końcu wszystko jest moją sprawką. Niestety, nie czuję zupełnie nic.

Wracam do swojego pokoju. Ostatnio bywam tutaj tak rzadko, że mam wrażenie, iż jestem we własnym domu intruzem. Jakbym tutaj nie mieszkała, a tylko czasowo przebywała. Może to i nawet lepiej. W końcu za tydzień się stąd wyprowadzam i byłoby słabo, gdybym przywiązała się emocjonalnie do sypialni.

Siadam na łóżku i gładzę dłonią satynową pościel. Jest świeża, a to oznacza, że mama musiała ją wyprać. Nie lubię, gdy ktoś sprząta w moim pokoju. Czuję się wtedy obnażona ze wszystkich sekretów, których aktualnie mam na pęczki.

Sięgam po pilot i włączam muzykę. Zaczynam skakać po piosenkach, ale w końcu decyduję się na Selena Gomez – Feel me. Tanecznym krokiem podchodzę do szafy i wyjmuję z niej czarną sukienkę, którą mam zamiar założyć na moje „nieprawdziwe" urodziny. Ubieram ją i obracam się w stronę dużego lustra. Opieram dłonie na biodrach i zaczynam się oglądać. Wyglądam ładnie. Z małej toaletki stojącej przy ścianie, wyjmuję kosmetyki. Podkreślam rzęsy zalotką, na policzki nakładam róż, a usta barwię czerwoną szminką. Włosy nadal mam związane w kucyki, więc po prostu je delikatnie przeczesuję. Teraz wyglądam jakoś inaczej. Doroślej? Dojrzalej? Do mojej dziecinnej urody nie pasuje mocny, wyrazisty makijaż, ponieważ wyglądam jak źle umalowana, porcelanowa lalka.

Przykładam dłoń do ust i jednym ruchem zmywam czerwoną szminkę. Kolor zostaje na mojej skórze. Teraz zdecydowanie nie wyglądam korzystnie. Gdy już mam sięgać po mokre chusteczki, zauważam coś w lustrze. Przestraszona, obracam się, cofam kilka kroków do tyłu, uderzam głową o lustro i upadam na podłogę.

– Kurwa! – klnę, łapiąc się obolałego miejsca.

– Myślałem, że zdążyłaś się już przyzwyczaić – mówi Milo, po czym zaczyna się głośno śmiać. – Chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku.

– Było w porządku dopóki się nie pojawiłeś – warczę, wstając z ziemi.

– A co z twoim bratem? Ucierpiał fizycznie? Bo psychicznie to na pewno. – Siada na łóżku.

– Pozbiera się. – Wyjmuję chusteczki i wycieram twarz. – Jest dorosły.

– Nie masz już w ogóle w sobie współczucia – komentuje. – Bughuul wyssał z ciebie wszystkie emocje.

– Przyszedłeś tutaj, żeby mnie obrażać? Bo jeśli tak, to mam gdzieś twoje głupie gadanie, więc sobie odpuść.

– Już, już – mówi szybko i wyciąga z tylnej kieszeni złożoną kartkę. Podaje mi papierek i wskazuje palcem na miejsce, gdzie mam złożyć podpis.

Unoszę wzrok do góry. Spodziewałam się tego po wielu, ale na pewno nie po Milo. Myślałam, że zrobi wszystko, aby moja noga nigdy nie stanęła za murami akademii. No bo po co mam tam chodzić? Chłopak nie ma w tym żadnego interesu, więc tym bardziej nie rozumiem, dlaczego wymachuje przed moim oczami formularzem z przyjęciem.

– Teraz już w połowie jesteś taka jak my, więc to też cię nie ominie. Nie możesz mieszkać z nami pod jednym dachem i nie chodzić do akademii. Narobisz nam wstydu – tłumaczy spokojnym głosem. – Poszedłem po to specjalnie do dyrektora, więc doceń moje starania, weź długopis i się podpisz.

– Ale to do mnie należy ostateczna decyzja. Już mówiłam, że nie jestem jeszcze gotowa.

– Do czego chcesz być gotowa? To szkoła, a nie wojsko, Ally.

– Myślę, że nie wszystkim się spodoba moja obecność w akademii – mruczę, mając na myśli Petera.

– Po akcji z meczem trochę u niego zapunktowałaś, więc już nie powinien być na ciebie taki cięty.

– Och, jakie szczęście – mówię sarkastycznie, przewracając oczami. – I tak mam go gdzieś.

– Świetnie, a teraz podpisz.

Nienawidzę presji otoczenia. Nie powinno się tak naciskać na drugiego człowieka. Milo musi uszanować to, że mam prawo odmówić i nie zapisywać się do szkoły.

– Jak to będzie wyglądało? – pytam, po czym cicho wzdycham.

– Nie bój się, że nikt cię nie zaakceptuje. My rządzimy tą szkołą, więc jeśli będziesz trzymać się blisko nas to nie zginiesz, a po jakimś czasie wszyscy się do ciebie przyzwyczają. Bycie w centrum zainteresowania cię nie ominie, przynajmniej przez jakiś czas, ale wiesz chodzisz z Bughuulem, więc wszyscy gadają i takie tam. – Odchodzi na chwilę, by sięgnąć po długopis.

– Jeśli coś mi się stanie, to was wszystkich pozabijam, jasne? – warczę, po czym składam podpis na kartce.

– Okropna się zrobiłaś – komentuje i chowa świstek. – Ale to dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro