49. Ufajcie mi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nikt nigdy nie zgadnie jak dziwnie się czuję, gdy całą paczką przemierzamy Piekło. Każdy mierzy nas wzrokiem, jakbyśmy byli jakimś gangiem, grupą przestępczą, albo co gorsza... celebrytami. Jeśli tak to będzie wyglądało w akademii, to wykończę się pierwszego miesiąca. W mojej szkole nigdy nie byłam rozpoznawalna. Przylepiono mi łatkę młodszej siostry Alexa, ale to nie sprawiło, że byłam jakaś wyjątkowa. Po prostu zwykła uczennica. Zdążyłam się do tego przyzwyczaić i nawet to polubić. Nie wyobrażam sobie chodzić po korytarzu szkolnym i nasłuchiwać wszystkich plotek na swój temat. Dlatego też nigdy nie chciałam być cheerleaderką. Należenie do wąskiej grupy lasek, których celem życiowym jest piękno, zgrabna sylwetka i tlenione blond włosy, to ostatnie co mi się marzy. Więc, gdy usłyszałam od Kate, że ta szykuje już dla mnie stój na treningi, zrobiłam się cztery razy bledsza i o mało co nie zeszłam. Ale jak ona to ujęła „Wszystkie jesteśmy cheerleaderkami i ty też musisz". Szkoda tylko, że moja forma sportowa sięga dna. Nie umiem zrobić szpagatu, a co dopiero inne powalone sztuczki. Oczywiście tutaj również dostałam odpowiedź w formie krótkiego komentarza „Będziesz miała całe lato, by się podszkolić".

– No to ja jej wtedy mówię, że jak nie zamknie tej zaszpachlowanej mordy, to skończy jako karma dla szczurów...

Stephanie opowiada o relacji ze swoją dawną przyjaciółką, ale ja nie mogę się skupić i ciągle zapominam o czym mówi. Moje skupienie powraca, gdy zgrabna kelnerka podaje nam osiem pięknych, ekskluzywnych kart. Otwieram menu na pierwszej stronie i nie mogę nacieszyć wzroku. Nie jestem nawet godna, by siadać na kanapie w takiej restauracji, a co dopiero by kupować tutaj dania. Jeśli będzie mnie stać choćby na szklankę wody, to już będzie to jakiś sukces. Swoją drogą, jestem ciekawa, czy oni naprawdę ciągle stołują się w takich miejscach. Pewnie tak, bo kto bogatemu zabroni?

– Nie zabierajcie mnie do tak drogich restauracji. Przecież wiecie, że nie śpię na pieniądzach – komentuję.

– I tak ja płacę – mówi od niechcenia Peter, po czym wyciąga z portfela kartkę kredytową i rzuca ją na stół. Czy największy gbur pod słońcem właśnie powiedział, że zafunduje mi obiad? To sen?

– Uff, całe szczęście – wzdycha z ulgą Stephanie. – Wczoraj wydałam cały hajs i jestem biedniejsza od Ally.

Piorunuję dziewczynę wzrokiem.

– Jak to wydałaś wszystkie pieniądze!? Dwa dni temu dostałaś kieszonkowe. Coś ty kupiła? – dziwi się Milo.

– W moim ulubionym sklepie była dostawa nowego towaru i jakoś tak wyszło, że kupiłam więcej niż zaplanowałam. Teraz przez następny tydzień będę musiała żyć z waszej kasy.

– Nawet mowy nie ma. Jesteś nieodpowiedzialna – komentuje krótko Emma.

Stephanie wydała w jeden dzień ponad dziesięć tysięcy na ciuchy... Jeśli ktoś mi powie, że ja tutaj pasuje, to pozbawię go języka, by już nigdy nie mógł wygadywać takich głupot.

– Dobra, zamawiajmy, bo umrę z głodu – popędza nas Dylan.

No więc wybieram dla siebie ryż z warzywami, kurczakiem i jakimś wybitnym sosem. Niby nic wielkiego, ale danie kosztuje osiemdziesiąt dolców... i nie, to nie jest szczyt cenowy jaki tutaj można osiągnąć. Sama woda to trzydzieści dolarów.

– Tydzień po twoich urodzinach mamy egzaminy – informuje Kate. – Przyjdziesz do akademii, żeby nas wesprzeć?

Momentalnie robi mi się słabo. Mam iść do tamtej szkoły? Nie jestem gotowa psychicznie.

– Wolałabym nie. Ostatni raz, gdy tam byłam prawie zeszłam. Nie chcę powtórki z rozrywki.

– Musisz zacząć oswajać się z tamtym miejscem – komentuje krótko Tedd. – Może faktycznie mogłabyś odwiedzić nas podczas egzaminów.

Moją uwagę przykuwa duży talerz postawiony prosto przed moim nosem. To wygląda BOSKO. Od razu łapię za widelec i nie czekając na innych zabieram się za konsumowanie mojego dania. Wygląda bosko, a smakuje jeszcze lepiej.

– Słuchasz mnie? – Chłopak podnosi jedną brew.

– Tylko w połowie... Dajcie mi na razie spokój. Zaczynają się wakacje i nie myślę o żadnych szkołach.

– W takim razie obgadajmy temat twoich urodzin – proponuje Stephanie. – Może skoczymy po obiedzie zobaczyć salę? Wybrałabyś kolor zasłon, obrusów, dekoracje, jadłospis i muzykę.

– Boże, ja nie wychodzę za mąż, tylko kończę osiemnaste urodziny – mówię zbyt donośnym głosem. Kilka demonów odwraca głowę w moją stronę, a ja się czerwienię.

– Przecież urodziny to też ważna impreza. Będziesz pełnoletnia.

– I co mi po tym? – Wzruszam ramionami, po czym wzdycham pod nosem i zamykam na chwilę oczy. – Dobrze, możemy zobaczyć tą salę, ale błagam bez szaleństw.

***

Jeśli jeszcze raz przejdzie mi przez myśl, aby zgadzać się na „Piekielne imprezy urodzinowe", to niech ktoś porządnie przywali mi w łeb. Najwyraźniej Bughuulowi pojebały się urodziny zwykłej nastolatki z koronacją królowej. On nie wynajął dla mnie sali... On wynajął mały zamek. Biały z wieżyczkami, kwiecistym ogrodem i karocą przed bramą. Nie, to nie żart, ten kretyn serio to zrobił. Mam ochotę uciec, ale już przed wejściem zostaję złapana przez dwie, wyglądające jak modelki dziewczyny. Zaciągają mnie do środka, sadzają na krześle i zaczynają pokazywać dostępną kolorystykę obrusów, serwetek, zasłon, a nawet mydła w toalecie. Dostaję też lampkę z szampanem, którą wypijam duszkiem.

– Krem, biszkopt, kość słoniowa...

Na tym przestaję słuchać. Dla mnie te kolory są takie same i nie ma różnicy, który będzie na danej dekoracji.

– Obiecaliście, że nie będzie szaleństw – wściekam się.

– Nie rozumiem, o co się denerwujesz – mówi Kate, która najwyraźniej jest zachwycona widokiem. Mam ochotę posadzić ją na krześle i kazać jej wybierać te głupie kolory. Na pewno dobrałaby je o wiele lepiej ode mnie.

– Dobra, nie bierz tego do siebie, ale my spadamy – informuje Milo w intencji czwórki chłopaków. – Sukienki i kwiatuszki to nie nasz klimat.

Zadowolony z siebie odwraca się i zaczyna podążać w stronę wyjścia. Ale o nie, nie, nie. Nie tak prędko kochaniutki. Wstaję z krzesełka, biegnę i zatrzymuję całą czwórkę.

– Ja nie chciałam tutaj przyjeżdżać. – Wskazuję na siebie palcem. – Ale skoro muszę siedzieć i główkować nad różami czy tulipanami, to i wy będziecie się męczyć – mówię władczo. – I nawet nie próbujcie się wymigiwać, bo połamię wam wszystkie kości.

Okej, zdenerwowałam się i wybuchłam, ale natłok emocji, który ostatnio przyjmuję jest tak duży, że po prostu nie potrafię już trzymać wszystkiego w sobie. Każda czynność wprowadza mnie w stan, którego nienawidzę najbardziej na świecie, czyli stres.

– Dobra, dobra, wyluzuj. – Milo podnosi delikatnie dłonie w geście poddania się. – Zostaniemy.

– Naprawdę? – dopytuję niewinnie.

– Właśnie, naprawdę? – dziwi się Peter. – Wolę już zakuwać z demonologii niż siedzieć w tym tęczowym pałacyku, do którego zaraz wjedzie zasrany jednorożec.

– Przepraszam – śmieje się nerwowo pracująca tutaj blondynka – możemy wrócić do wyboru dekoracji? To nam jeszcze trochę zajmie.

Niechętnie wracam na swoje miejsce i kończę to, co zaczęłam. Jeśli uda mi się dzisiaj dopaść mojego faceta, to Boże daj mi siły i cierpliwość, bo zamorduję go zanim zdąży się odezwać.

Przez następne dwie godziny cała nasza ósemka siedzi grzecznie w kółku i przegląda katalogi. Nawet chłopcy są nadzwyczajnie grzeczni i nie klną co drugie słowo, używając „kurwa" jako przecinka. Jestem z nich dumna. Gdy tylko kończymy tortury ulatniamy się z cukierkowego świata i jedziemy odreagować do centrum handlowego. Wsiadłam do samochodu z Peterem, Stephanie oraz Milo, który kieruje. Bughuul kieruje bardzo szybko, ale to, co wyprawia ten czarnowłosy chłopak z przodu przekracza ludzkie pojęcie. Tylko kilka razy doświadczyłam, co potrafi wyczyniać za kółkiem, i za każdym razem miałam wrażenie, że jedziemy cztery raz szybciej. To w ogóle legalne? Ten samochód nie jest rajdowy, a miasto to nie tor do wyścigów.

– Zwolnij – jęczy niezadowolona Stephanie. – Za chwilę złapie nas policja, a ja nie chcę wracać do domu radiowozem.

– Wyluzuj – mówi lekceważąco i przyspiesza.

– Stary, ona ma rację. Aż tak nieśmiertelni to my nie jesteśmy.

Spinam się w środku. Czyli jednak są sytuacje, w których boją się o swoje życie. Milo mi coś o tym kiedyś opowiadał i z tego co pamiętam, to gdybyśmy rozbili się przy takiej prędkości, to nie byłoby co po nas zbierać.

– Nie spinajcie się tak – warczy. – I tak już jesteśmy.

– Kiedyś się doigrasz – mruczy pod nosem blondyn.

Czekamy kilka minut na drugą ekipę, po czym udajemy się do środka. Chłodne powietrze, masa sklepów i stracone pieniądze. Jak ja kocham centra handlowe.

– Najpierw idziemy na zakupy – oświadcza Kate. Chłopacy ciężko wzdychają.

– Nie możemy się rozdzielić? – pyta Dylan, ale szybko traci wszelkie nadzieje, gdy Emma posyła mu wściekły wzrok.

Ruszamy do pierwszego butiku z rzeczami od Louis Vuitton. Moje oczy wylatują z orbit, gdy widzę te wszystkie torebki, buty, zegarki... Mam ochotę zamknąć je w szczelnym uścisku i nigdy nie wypuszczać. Jestem pewna, że zaopiekowałabym się nimi najlepiej z naszej paczki.

Peter opada bezwładnie na obitą w brązową skórkę kanapę, przeczesuje dłonią potargane włosy i ciężko wzdycha. Chyba nie ma zamiaru biegać między regałami w poszukiwaniu idealnej pary butów. Po chwili dołącza do niego reszta chłopców.

– Spójrz jakie cudeńko – zachwyca się Kate, trzymając w dłoniach czarny kuferek ze złotym zamknięciem. – Myślisz, że będzie pasować do tej sukienki na bal?

– Zakładasz tą brzoskwiniową z wycięciem na udach? – dopytuje Emma.

– Jaki bal? – wtrącam się.

– Na zakończenie roku. Tyle razy ci o nim mówiłam – odpowiada Stephanie.

Faktycznie. Przed wakacjami w akademii zawsze odbywa się bal. Jestem ciekawa czy w tym roku również wybiorą Kate na królową balu. Skoro jest kapitanem cheerleaderek, to na pewno zdobędzie tytuł. A co do króla, to nie mam nawet wątpliwości, że zostanie nim Peter. To taki typowy schemat, który ma miejsce w każdej młodzieżowej książce i filmie. Wysoki, wysportowany i przystojny blondyn będący kapitanem drużyny oraz śliczna, o idealnej figurze i nienagannych manierach cheerleaderka.

– Ally! – Kate pstryka palcami przed moim nosem. – Kupujesz coś? Bo jak nie, to wychodzimy.

Kiwam przecząco głową i podążam za resztą.

Ostatnio spędzam z nimi jeszcze więcej czasu, ale wciąż są momenty, w których czuję się jak piąte koło u wozu. Po prostu w mojej głowie uroiła się myśl, że tutaj nie pasuję. Że wepchnęłam się do grupki przyjaciół, którzy mieli już swój skład i nie potrzebowali marudzącej małolaty. To samo usłyszałam od Milo kilka miesięcy temu. Nie wiem, czy nadal tak o mnie myślą. Stephanie jest moją przyjaciółką, ale co do reszty, to nie mam pewności. Możliwe, że tylko mnie tolerują, bo muszą i nie mają innego wyboru. Jedno jest pewne, jestem inna. Na pewno nie będzie mnie łączyć z nimi ta specyficzna więź, którą siebie darzą.

Czuję, jak ktoś obejmuje mnie ramieniem.

– A tobie co znowu? – dopytuje Milo, widząc moją zmarnowaną minę.

– Uświadomiłam sobie, że będę musiała spędzić wieczność z takimi debilami – kłamię, zadzierając nos. Chłopak mierzwi moje włosy.

– Och, zaczynasz się odszczekiwać. Mówiłem, że będzie miała niewyparzoną gębę – śmieje się, a ja sprzedaję mu sójkę w bok.

***

Za nami trzecia godzina chodzenia po sklepach. Chłopacy robią za tragarz, a my świetnie się bawimy dokładając im co chwilę jakieś nowe torby. Mogłoby się wydawać, że popołudnie spędzone w tym miejscu było dobrym pomysłem. Ale niestety. Coś musiało pójść nie tak. A dokładnie, to mam na myśli grupkę zmierzającą w naszą stronę z Seanem na czele. Były mojej przyjaciółki lustruje nas wzrokiem i podchodzi z pewnością siebie.

– Chcę pogadać – zaczyna władczym tonem.

– Jeszcze ci mało? – wścieka się Milo i staje naprzeciwko chłopaka. Spina wszystkie mięśnie, a pulsująca żyła na jego czole jest teraz bardzo widoczna.

– Możesz na chwilę zejść z roli ochroniarza, bo nie zamierzam nic jej robić – tłumaczy i chowa ręce do kieszeni.

– Ta mała ciągle się z wami wozi?

Ta.Mała.Ciągle.Się.Z.Wami.Wozi... To zdanie odbija się po mojej głowie jak piłeczka tenisowa od kortu. Świruję. Co to miało znaczyć? I kim jest ten palant, który miał czelność wypowiadać takie słowa?

Zaciskam dłonie w pięści. Jeszcze chwila, a zamorduję go samym wzrokiem. Przysięgam.

– Sean, jednak twoje towarzystwo jest równie zjebane jak ty. Zaniżacie poziom tego społeczeństwa do granic możliwości – mówię z jadem na końcu języka. Mam gdzieś, że są demonami. Nikt nie będzie mnie obrażać.

Chłopak z niewyparzonym językiem otwiera szerzej oczy. Chyba się nie spodziewał, że zwykła dziewczyna będzie na tyle odważna, by mu się odszczekać. Ale już za dużo czasu spędziłam pomiędzy demonami i pora skończyć ze strachem.

– Za kogo ty się uważasz? – Podchodzi do mnie na bardzo bliską odległość. Jego oczy zrobiły się lekko przykrwione, a kły wydłużyły.

– Teraz zmienisz się w latającego potwora z rogami i ogonem? – kpię.

– Nie, po prostu cię poćwiartuję. – Unosi dłoń z długimi szponami, ale na tym kończą się jego popisy, ponieważ Peter łapie go za koszulę.

– Jeżeli chcesz mieć życie w akademii, to radzę ci się jak najszybciej odsunąć – warczy. – Wszyscy spieprzajcie. A ty, Sean, nawet nie próbuj się zbliżać do Steph, no chyba, że znowu chcesz chodzić z poobijaną mordą.

Jestem w szoku, ale to działa. Sean zaciska zęby ze wściekłości, po czym odwraca się i odchodzi. To samo robi reszta paczki.

– Chcesz się stawiać demonom? To najpierw strać duszę.

***

Wracamy do domu po dziewiętnastej. Nadal nie mogę przeżyć tego, że były chłopak mojej przyjaciółki został spłoszony przez Petera. Oni naprawdę rządzą akademią i jej uczniami. Należą do elity, a nawet sami ją tworzą. Tylko pytanie brzmi, czy to dlatego, że są odważni, czy może dlatego, że każdy boi się im postawić, ponieważ mieszkają z Bughuulem. Tak czy inaczej, wygrali życie.

– Zapomniałam ci podziękować – mruczę pod nosem do blondyna, gdy stajemy przed domem.

– Następnym razem tak nie cwaniacz – odburkuje. – Nikt ci nie będzie co chwilę ratował dupy.

Milo uderza go w ramię.

– Ogarnij się – warczy, jednocześnie otwierając drzwi od willi.

Wszyscy wchodzą do środka, ale zastygają zaraz w przedpokoju. Na początku dziwię się, co ich zatrzymało, ale, gdy po wejściu do domu moim oczom ukazuje się demon trzymający w lewej ręce mały woreczek z białym proszkiem, wszystko rozumiem.

– Peter, możesz mi to wytłumaczyć? – pyta wściekły.

Chłopak blednieje i aż stąd słyszę, jak nerwowo przełyka ślinę. Oho, wydało się, że ćpa i coś czuję, że nie ujdzie mu to płazem.

– Grzebałeś w moich rzeczach!? – denerwuje się.

– Naprawdę uważasz, że to jest twój największy problem?

Atmosfera gęstnieje, i każdy z nas dobrze to czuje. Najpierw ulatnia się Dylan z Emmą i Kate, ale zaraz dołącza do nich Steph, Tedd i Milo, który pociąga mnie w stronę schodów. Najwyraźniej nie mam towarzyszyć Peterowi przy tej rozmowie, a szkoda, bo chętnie bym posłuchała jego tłumaczeń.

– Co za debil! – Warczy Tedd, gdy wszyscy znajdujemy się w jakimś małym pokoju, najprawdopodobniej gościnnym. – Nie wierzę, że trzymał tutaj dragi.

– A ja byłam pewna, że już nie bierze – mówi szeptem Emma. – Myślałam, że po ostatnim razie...

– Daj spokój. Ile już było tych ostatnich razy? Wraca do tego co kilka miesięcy. – Milo nerwowo przeczesuje włosy dłonią.

– I co teraz z nim będzie? – pytam, siadając na kanapie.

– Pewnie pójdzie na terapię – odpowiada Kate.

– Albo znowu zarzeknie się, że więcej tego nie weźmie, odczeka kilka miesięcy, aż wszystko ucichnie i odegra ten sam cyrk. – Milo jest naprawdę wściekły. Chodzi nerwowo po pokoju i gotuje się w środku. Dziwię się, że z jego uszu nie zaczęła lecieć para.

– On ma rację – wzdycha Dylan. – Albo się ogarnie, albo skończy jak... – ucina.

– Zamknij się, kurwa. – Z gardła Stephanie wydobywa się łamiący głos.

– Jak kto? – Unoszę jedną brew.

– Nieważne, zapomnij.

– Zacząłeś, to dokończ.

– Ally, nie naciskaj – warczy Milo.

Przewracam oczami. Nienawidzę, gdy ktoś zacina się w połowie zdania i nie może powiedzieć o co chodziło. A w tym przypadku bardziej o kogo. Mają przede mną milion tajemnic i boją się jakąkolwiek zdradzić. Przecież nikomu nie powiem. Bo niby komu bym miała? To głupie, że nawet Steph mi na tyle nie ufa.

– Możesz mnie odstawić do domu? – pytam Stephanie.

– Naprawdę się obraziłaś? – dziwi się Milo. – Ochłoń trochę. Nie musisz o wszystkim wiedzieć.

– Ale ja nie wiem o niczym – wściekam się. – Każda nasza rozmowa sprowadza się do sekretów. Dlaczego nie ufacie mi na tyle, by mi jakiś powierzyć? Nie pójdę z tym do prasy.

– To, że z nami zamieszkasz, wcale nie oznacza, że zaraz będziesz o wszystkim wiedzieć – mówi Emma, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Zresztą, jak jesteś taka ciekawa, to rozmawiaj ze Stephanie, bo my nie mamy nic do gadania.

Lustruję wzrokiem niską dziewczynę, siedzącą na kanapie z podciągniętymi kolanami do podbródka. Ciągle patrzy w jeden punkt i chyba nie jest skora do pogaduszek.

– Świetnie. – Uśmiecham się sztywno. – W takim razie, Stephanie odstaw mnie do domu – żądam.

Moja przyjaciółka w końcu się porusza. Schodzi z kanapy, podchodzi do mnie i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosi nas do Nowego Jorku. Gdy bez słowa chce zniknąć, łapię ją za dłoń i zatrzymuję.

– Czemu mi nie ufasz? – pytam smutno. Blondynka stoi tyłem do mnie.

– Ufam ci, ale nie mogę nic powiedzieć. Zaczniesz zadawać więcej pytań, grzebać w przeszłości, a ja... A ja nie chcę byś zaszła za daleko. To nie będzie dobre dla nikogo.

– A jeśli przyrzeknę, że o nic nie zapytam? Chcę tylko wiedzieć dlaczego piłaś, dlaczego tak dziwnie się czasami zachowujesz.

Dziewczyna odwraca się do mnie twarzą. Po jej bladych policzkach płyną łzy. Moje serce pęka na pół, gdy widzę do jakiego stanu ją doprowadziłam swoimi pytaniami. Jestem uparta i próbuję zdobyć informacje kosztem innych. Jestem hipokrytką.

– Obiecasz, że nie zadasz ani jednego pytania? Że nikt się nie dowie, że ci powiedziałam? Ani Bughuul, ani Milo, ani Emma. NIKT.

– Przysięgam.

Stephanie bierze głęboki wdech i otwiera usta.

– Ja...

I wtedy, ktoś otwiera drzwi. Mój kochany brat zalany w trupa staje i zaczyna się nam przyglądać. Momentalnie zapominam o przyjaciółce i podbiegam do Alexa.

– Jak ty wyglądasz – denerwuję się. – Ile wypiłeś? – Łapię go za rękę i zaciągam w głąb pokoju, by posadzić na swoim łóżku.

– Chyba za dużo – czka. – Ale oni wszyscy nie żyją – mamrocze załamany.

Dopadają mnie wyrzuty sumienia. Po prostu świetnie. Mój brat stracił przyjaciół, a teraz cierpi i to przeze mnie. Nabroiłam i nie jest dobrze.

– Wiem – wzdycham smutno. Alex wtula głowę w zgięcie mojej szyi, a ja mocno go przytulam. Kiedy mówiłam, że przy Steph moje serce pękło na pół, tak teraz rozpadło się na miliony kawałeczków.

– Będę spadać – mówi szybko dziewczyna, po czym wychodzi z pokoju.

Powinnam ją zatrzymać, ale nie mogę wypytywać o przeszłość przy bracie.

– Rodzice się wściekną, jak zobaczą cię pijanego.

– Mam to w dupie – majaczy, jednocześnie odsuwając się ode mnie i upadając na łóżko.

– Wiem, że ci teraz ciężko, ale musisz brać się w garść. Zaraz wyjeżdżasz na studia, tam poznasz nowych znajomych. Poza tym możesz iść na terapię. Tak, myślę, że psycholog by tutaj dużo zdziałał.

Nie wiem po co się produkuję skoro Alex już dawno chrapie w poduszkę. Okrywam go kołdrą, zabieram swój telefon i wychodzę z pokoju.

Zauważam, że mam jedno nieodebrane połączenie od Bughuula. Wybieram numer, ale kiedy mam już dzwonić, ktoś łapie mnie od tyłu.

– Zwiałaś?

– Tylko na chwilę – mówię, po czym przytulam się do demona. – Ten dzień to jakaś katastrofa.

– Masz rację, nie był najlepszy. Ale dzwonili do mnie z informacją, że zjawiłaś się na sali i dokonałaś wyboru dekoracji.

– Właśnie. – Piorunuję go wzrokiem. – Oszalałeś już do reszty!? Co ty sobie myślałeś wynajmując dla mnie zamek? – Robię się czerwona ze złości.

– Czyli nie podoba ci się? – Dotyka palcami mojego podbródka i delikatnie go podnosi.

– Podoba, ale – odwracam speszona wzrok – to na pewno dużo kosztowało.

– Przestań przejmować się pieniędzmi. One nie mają znaczenia.

– Naprawdę ci dziękuję. – Obejmuję ramionami jego szyję i całuję. – Możemy wracać do ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro