LXV. Gest dobrej woli

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Co to właściwie było? - pytała się nie dowierzając w myślach. Czy on... on ją pocałował, tak po prostu jako gest dobrej woli?

On wiedział.

Musiał wiedzieć, że kompletnie nie kontroluje przy nim emocji.

Był to moment w którym zrozumiała jedną rzecz. Mimo delikatnych wyrzutów sumienia doskonale wiedziała, że wybrała odpowiednią stronę barykady - lepszą, bo jest tam Tom.

Tylko on jeden na tym świecie, był w stanie ją zrozumieć i pojąć jej poczynania.

Przyznawanie przed sobą owych faktów było dla niej o wiele trudniejsze niż myślała. Sobotni poranek miał być ich pierwszym spotkaniem od tamtego... incydentu? Najprawdopodobniej był to jedyny czyn Toma w którym nie szukała żadnego podstępu, a po prostu się nim cieszyła, czy też zbyt namieszał w głowie by była w stanie racjonalnie o nim myśleć.

Jeśli Riddle kiedykolwiek będzie u władzy, a miała pewność, że będzie to ona najprawdopodobniej jest ustawiona do końca życia.

Właśnie schodziła do Wielkiej Sali. Siadając do stołu od razu dostrzegła go siedzącego naprzeciwko z zamyśloną miną. Jak zwykle ignorował cały świat skupiając się tylko i wyłącznie na swoich myślach. Miała wrażenie, że nie istnieje nic czego nie byłby w stanie umieć lub się nauczyć, po prostu wszystko pojmował z tak zawrotną prędkością.

- Na twoim miejscu zaczęłabym jeść, bo Abraxas i Orion wyjedzą zaraz wszystkie grzanki - ostrzegła ją Violet, która wcześniej rozmawiała z Bellą. Wyglądała na trochę niewyspaną, najprawdopodobniej dlatego, że do późnego wieczora była na boisku z Thomasem Leroyem - szukającym drużyny Slytherinu.

- Jakoś nie mam apetytu - odpowiedziała, gdy tylko poczuła na sobie wzrok Toma - zimny i poważny jak zwykle.

- Raintgrow, idziemy - odparł wręcz mechanicznie. Gdyby dziwna potrzeba zrobienia tego, co rozkazał wzięłaby górę może by wstała i poszła, ale mózg cały czas mówił jej coś zupełnie odwrotnego.

- Mam imię, Tom - powiedziała spokojnie opierając się przy tym leniwie o blat stołu. Spojrzała na niego z lekką ironią, nie miał zamiaru marnować czasu.

- Alexandro idziemy - mruknął i wtedy wstała opuszczając koleżankę. Violet odprowadziła ją lekko zaniepokojonym wzrokiem. Później zniknęła razem z nim za drzwiami.

Po raz kolejny zmierzali do pokoju życzeń. Dawno tam nie byli, nigdy nie było powodu by tam iść. Przez całą drogę szli w milczeniu. W tym murach żadne rozmowy tego typu nie były bezpieczne. Wszędzie były portrety gotowe o wszystkim donieść, poltergeist na jakiś środkach pobudzających, czy stary woźny, który niewiele już robił, ale wciąż słyszał to i owo.

- Co tym razem? - zapytała, kiedy tylko drzwi komnaty się za nimi zamknęły. Nawet jeśli jej ton głosu był lekko nieuprzejmy, to wcale nie miała ochoty go tak traktować. Musi grać. Nie może okazać słabości nie, kiedy Riddle ma w końcu zdradzić jej tajemnice tego do czego tak dąży.

- Za półtora tygodnia w noc duchów stworzysz sama wiesz co, zależy jeszcze czy w ogóle się odważysz, będziesz miała czas na przemyślenie - oznajmił chłodno i kiwnął głową by usiadła na fotelu. Przez moment przyglądał się jej cynicznym wzrokiem, później poprawił krawat i wyciągnął z torby dziennik. Nie byle jaki, bo był to właśnie ten dziennik, który mu podarowała podczas tamtej Wigili.

- Masz zamiar na siłę przedłużać? - zapytała, gdy on powolnie przekładał stronę po stronie doprowadzając ją przy tym do szału.

- Buduję napięcie - uniósł głowę spoglądając na Ślizgonke z nieukrywaną kpiną.

- Albo boisz się, że zmienisz zdanie - skwitowała, gdy wrócił do przeglądania strony po stronie.

- Skąd taka myśl? - zapytał nie odrywając wzroku od zapisanych kartek.

- Już cię poznałam, nie lubisz się dzielić - założyła ręce na piersi unosząc brwi.

- Kto powiedział, że mam zamiar? - spojrzał na nią po raz kolejny z jeszcze bardziej zauważalną kpiną. Jak zwykle musiała wychodzić przy nim na jakiegoś niedorozwoja.

- To nie ma sensu - syknęła z poirytowaniem.

- Ależ ma, tylko twój problem tkwi w tym, że nie masz dostępu do tego - mówiąc to przyłożył palec do skroni.

- I nie wiem czy bym chciała - skwitowała zdając sobie sprawę, że Riddle mimo bycia przystojnym, inteligentnym i ogólnie rzecz biorąc idealnym, ma w sobie coś niepokojącego. Nie chciała dowiadywać się czego. Co innego gdyby był wydmuszką, byłby wtedy po prostu pustakiem. Tymczasem on naprawdę wiedział do czego dąży, ale miał nieco zachwiany system wartości. I właśnie to przerażało ją w nim najbardziej -  ambicje.

Mimo to ciągle w myślach słyszała komunikat mówiący "przecież Tom nie zrobi ci krzywdy, tylko ty go rozumiesz"

Problem był taki, że nie była pewna czy rozumie go w każdym aspekcie, w jakim by chciał.

- Dziś powiem ci tylko o najbrudniejszym elemencie tworzenia wiesz czego - przerwał jej rozmyślania - Będziesz miała półtora tygodnia na zastanowienie - dodał już nieco spokojniejszym głosem jakby był pewien jej decyzji.

- Zamieniam się w słuch - mruknęła niecierpliwiąc się. W końcu się dowie.

- Rozczepienie duszy wymaga pewnych działań... mam na myśli najbardziej plugawy czyn - oznajmił bez emocjonalnie jakby to, o czym mówił było czymś zupełnie naturalnym. Miała wrażenie, że stanęło jej serce. Najbardziej plugawy czyn wobec człowieka?

- Co masz na myśli mówiąc o plugawym czynie? - zapytała po lekkim wahaniu. On w odpowiedzi lekko się uśmiechnął pod nosem jakby spodziewał się tego pytania, ba jakby napisał sobie cały scenariusz tej rozmowy.

- Morderstwo kochana - odpowiedział słodkim głosikiem, a jego uśmiech poszerzył się sprawiając, że znowu zdawał się bardziej przerażać niż okazywać zadowolenie.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro