11. Co powiecie na pijama party?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Yuriko

- Kto ostatni w busie, ten ciamajda!

Na hasło rzucone przez Scotty'ego, wszyscy rzuciliśmy się do busa. Opadłam na siedzenie ze śmiechem. Jack zaklinował się w drzwiach razem z Harleyem i nie mogli się wydostać. Cała drużyna miała z nich ubaw. Tak przyjemnie było śmiać się po tych wszystkich łzach!

Gdy w końcu udało im się odkorkować drzwi, bus ruszył w drogę powrotną.

- Co powiecie na wspólne świętowanie w restauracji trenera Hillmana? - rzucił propozycję Mark.

- Jestem za! - wrzasnął Nathan, a wszyscy go poparliśmy.

W śmiechu i żartach dojechaliśmy na miejsce, niemal rozsadzając samochód. W restauracji usiedliśmy, zajmując większość miejsc, a menadżerki poszły pomóc trenerowi w przygotowaniu jedzenia.

- Też pomogę! - wstałam i pobiegłam do kuchni. Włożyłam jeden z fartuchów i zabrałam się do krojenia warzyw. Kuchnia dawała jako taki spokój, mimo że zza ściany słychać było wrzaski drużyny.

- Scotty! Już ja ci wyleję sos na ten twój pusty łeb! - doszedł do mnie krzyk Bobby'ego i zaśmiałam się pod nosem.

- Też mogę pomóc? - zza drzwi wychylił się Jude. - Ogłuchnąć tam można.

- Jasne - Celia podała chłopakowi różowy fartuch w kwiatki, jedyny, jaki został. Jude stanął obok mnie i z wielką precyzją zaczął kroić marchewkę. Zerknęłam na niego kątem oka i wybuchnęłam śmiechem.

- Czemu się ze mnie śmiejesz? - zrobił wkurzoną minę, ale coś mu nie wyszło, bo zaraz się uśmiechnął. - Nie moja wina, że mam taki fartuch!

- Oj, przepraszam najmocniej szefa kuchni. Po prostu pan tak śmiesznie wygląda z tą skupioną miną, aby tylko marchewka nie była pokrojona krzywo. Podać szefowi linijkę?

Jude rzucił we mnie koniuszkiem marchewki. Po chwili ze zdwojoną siłą wrócił do niego kawałek cukinii.

- Nie zaczynaj.

- To ty zacząłeś!

- Oj tam, oj tam. Zdawało ci się. Wolę nie zmywać później z siebie całego gulaszu. Proponuję pokojowe rozwiązanie. Co ty na to?

- Zastanowię się, jaśnie szefa kuchni.

- No proooszęęę...!

- Dobra, niech ci będzie. Chwilowe zawieszenie broni.

Wrzuciłam cukinię do miski i zabrałam się za ziemniaki, które później Silvia ugotuje, ale szło mi topornie. Albo nóż był za mały, albo ziemniaki za twarde, albo ja zbyt tępa, żeby zrobić to dobrze. Nigdy nie miałam talentu kucharskiego. Moje próby gotowania kończyły się...nieprzyjemnie, lekko mówiąc.

- Jeśli tak to będziesz robić, to nie tylko się nie ugotują, ale też palce sobie utniesz. Kawałki muszą być mniejsze - Jude stanął za moimi plecami, chwycił mnie za ręce i tak zaczął nimi manipulować, żebym zobaczyła, jak to się robi. Zaczerwieniłam się.

- Umiesz gotować? - bardziej, niż skupienie się na tym, w jaki sposób Jude kroi te ziemniaki, absorbowało mnie to, że nadal trzyma mnie za ręce i otacza mnie swoimi ramionami.

- Trochę coś się kiedyś ugotowało - odpowiedział, a ja poczułam na szyi jego ciepły oddech. - Poradzisz już sobie?

- Tak, dzięki.

Wrócił do swojego zajęcia, a ja z całych sił skupiłam się na krojeniu. Usilnie wpatrywałam się w warzywa mimo, że mój wzrok coś nieustannie ciągnęło do stojącego obok chłopaka.

***

- Ale to jest smaczne!

Ja, Jude i menadżerki patrzyliśmy z przyjemnością na pałaszującą jedzenie drużynę. W końcu sami również usiedliśmy i zaczęliśmy jeść.

- Ej, to serio jest niezłe! - powiedziałam między kolejnymi kęsami.

- No a co ty myślałaś? Kiedy w kuchni króluję ja, dania też muszą być królewskie - Jude roześmiał się.

- Ach, racja. Zapomniałam o niespotykanym talencie Jego Wysokości.

***

- Jak się czujesz ze świadomością, że jutro twój pierwszy dzień w naszej szkole? - Nathan wpadł do mojego pokoju jak burza i rzucił się na moje łóżko, aż skrzypnęły sprężyny.

- Trochę dziwnie, ale w sumie się cieszę - odpowiedziałam, zerkając na mundurek Raimona, który wisiał na klamce szafy. Po powrocie z restauracji Nathan poszedł ze mną go odebrać i pokazać mi drogę do szkoły. Znając moje szczęście, sama bym się zgubiła. Moje umiejętności orientacji w terenie są bliskie zeru.

Nathan nadal leżał na łóżku i gapił się w sufit.

- Wiedziałam, że sufit jest ładnie pomalowany, ale nie, że aż tak - powiedziałam w przestrzeń z nutą ironii.

Niebieskowłosy otrząsnął się.

- Że sufit...? - rzucił półprzytomnie. - Nie, po prostu zastanawiam się, jak to teraz będzie. Mieć siostrę. To takie...

- Dziwne? Nudne? Odpowiedzialne? Denerwujące? - podpowiedziałam mu.

- Nieee... - przeciągnął się i ziewnął. - Chciałem powiedzieć...fajne. Będę miał kogo wkurzać, spędzać całe dnie w twoim pokoju...

- ...i szukać siostry, która gubi się średnio co miesiąc. Racja, pasjonujące.

- Co ty taka nieswoja? Normalnie rzuciłabyś we mnie poduszką.

- Nie wiem - wstałam i podeszłam do szafy. Wyjęłam piżamę i kontynuowałam. - Po prostu ten dzień... Dużo się działo.

Na wspomnienie tych nieszczęsnych ziemniaków, poczułam łaskotanie w brzuchu, jakby było tam co najmniej stado motyli.

Wyszłam z pokoju i poszłam do łazienki pod prysznic. Umyłam włosy moim ulubionym szamponem o herbacianym zapachu i zeszłam na dół zjeść kolację.

Po piętnastu minutach wpatrywania się w jajecznicę i jedzenia przy okazji, wróciłam na górę. Było już ciemno. Włożyłam mój ulubiony ciepły sweter i wyszłam na balkon. Usiadłam, podniosłam głowę i oparłam ją o ścianę. Gwiazdy migotały jak diamenty. Nie, dużo piękniej niż diamenty.

Odszukałam swoją gwiazdę. Była dobrze widoczna, gdziekolwiek właśnie byłam. Znajdowała się trochę dalej od innych, ale świeciła równie pięknie. I za to ją uwielbiałam.

***

Obudziłam się o szóstej, nawet bez budzika. Od razu po otworzeniu oczu poczułam radosne podekscytowanie, a senność odpłynęła. Zerwałam się z łóżka i wpadłam na balkon. Do moich płuc dostało się rześkie, poranne powietrze, moje doładowanie energii na cały dzień.

Nie wytrzymałam i wparowałam do pokoju Nathana.

- Nathan! - zaczęłam walić w niego poduszką, która spadła z łóżka. - Czas wstawać! Wiesz, jaki jest dziś dzień?

- Chrrr... Co ty gadasz...? Poniedziałek... Jeśli mnie pamięć nie myli... - nakrył się kołdką po czubek głowy.

- Nathan! - zerwałam z niego kołdrę i wrzasnęłam mu wprost do ucha.

- Pali się czy co...? Czego się tak drzesz...?

Gdy w końcu otworzył oczy i zobaczył mój szeroki uśmiech, chyba sobie przypomniał, bo też się uśmiechnął.

- Jeśli tak ma być codziennie, to będę zamykał na noc pokój na klucz... - mruknął, ale bez złości. Wstał. - Cieszysz się aż tak bardzo, że nie możesz spać?

- Tak!

- Chodź na śniadanie, bo głodny jestem - zaburczało mu w brzuchu, jakby siedziała tam rodzina słoni. Zaśmiałam się.

- Pospieszmy się, bo ci zaraz żołądek eksploduje.

Zeszliśmy na dół. Nathan zajął się kanapkami, a ja herbatą. Z podekscytowania prawie wylałam na siebie wrzątek, ale nie przejęłam się tym. Postawiłam przed nim kubek, usiadłam i zaczęłam jeść z prędkością błyskawicy.

- Gdzie ty się tak spieszysz...? - Nathan ziewnął. Spojrzał na kuchenny zegar i jęknął. - Jeszcze dwie godziny do lekcji! Czemu tak wcześnie kazałaś mi wstać?

- Tak wyszło - wrzuciłam mniej delikatnie talerz do zlewu i pognałam na górę. Nie wytrzymałam i zaczęłam skakać i tańczyć na schodach.

- Idź się lecz - niebieskowłosy minął mnie, patrząc się na mnie jak na niegroźnego wariata.

Zignorowałam to. Byłam po prostu szczęśliwa.

***

- Nathaaan!

Usłyszałam kroki przed drzwiami.

- Co? - chłopak uchylił drzwi i zajrzał do mojego pokoju.

- Jak wyglądam? - stałam przed przesuwanymi drzwiami szafy, na środku których było lustro i przeglądałam się w nim. Poprawiłam krzywą o pół centymetra kokardę i odwróciłam się do Nathana. Miałam na sobie mundurek Raimona, a włosom pozwoliłam luźno opadać na plecy. Na palcu miałam nieodłączny pierścionek od rodziców.

- Mam dostrzegać jakieś wyjątkowe szczegóły czy może odcienie? Przypominam ci, że jestem facetem, rozróżniam tylko kolory podstawowe - śmiesznie przechylił głowę.

- No tak ogólnie - znowu spojrzałam na swoje odbicie.

- Jeśli oczekujesz codziennego doradzania, to się mylisz.

- Tylko dzisiaj - zrobiłam proszącą minkę.

- Hmm...  - podrapał się po brodzie w zamyśleniu. - Wyglądasz w porządku. Jak...ty.

- To dobrze czy źle?

Roześmiał się.

- Dobrze. A teraz chodź, zbieramy się - chwyciłam plecak i zeszłam za Nathanem po schodach.

- Mamo, my wychodzimy! - zawołał chłopak.

Ciocia wychyliła się zza ściany.

- Miłego dnia w nowej klasie, Yuri - uśmiechnęła się.

- Dzięki, ciociu - odwzajemniłam uśmiech i razem z chłopakiem wyszliśmy z domu.

Droga do szkoły zajęła nam około dwudziestu minut. Z tej całej radości cały czas podskakiwałam i wybiegałam naprzeciw. Po każdym zakręcie musiałam wracać do Nathana, żeby się nie zgubić. On tylko uśmiechał się i wyjątkowo nic nie mówił.

Dotarliśmy pod odnowione po atakach Gemini Storm Gimnazjum Raimona.

Jude

W drodze do klasy rozglądałem się ciekawie. Mimo, że do odnowionej szkoły od jakiegoś czasu chodzili już inni uczniowie, drużyna Raimona była tu po raz pierwszy od ataków Akademii Aliea. Robiło wrażenie. Korytarze i sale lekcyjne były bardziej schludne i po prostu nowsze.

Pierwszą lekcją miała być biologia z naszym wychowawcą, panem Craig'iem. W klasie byłem z Markiem, Axelem, Nathanem, Kevinem, Maxem, Toddem, Celią, Silvią i od dzisiaj również z Yuri. Reszta osób nie należała do drużyny, część nawet nie lubiła piłki nożnej.

Do Raimona przeniosłem się w trakcie roku szkolnego, więc siedziałem w ławce sam. Dziś miałem głęboką nadzieję, że zajmie je pewna brunetka.

Moje rozmyślania przerwali chłopacy z drużyny, którzy wwalili się do sali całą gromadą. Przywitałem się z nimi i w tym momencie zadzwonił dzwonek na lekcję.

Do sali wbiegł Nathan, a za nim wszedł pan Craig i Yuriko. Nauczyciel polecił dziewczynie stanąć pod tablicą, a sam usiadł za biurkiem.

W jej przepięknych oczach błyskały iskierki szczęścia. Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęła się do mnie lekko i zaczerwieniłem się. Czemu ona tak na mnie działa? Jej uśmiech... Jasny jak promyk słońca. Odwzajemniłem go.

- Proszę, przedstaw się klasie.

- Nazywam się Yuriko Suzumi. Miło mi was poznać - powiodła wzrokiem po wszystkich.

- Opowiedz nam coś o sobie. Co lubisz robić?

- Uwielbiam grać w piłkę nożną.

- Dobrze. Usiądź proszę, obok pana Sharpa - nauczyciel wskazał jej miejsce obok mnie, a moje serce zabiło szybciej. Tak!

Dziewczyna podeszła do ławki i usiadła. Przywitała się cichym "Cześć" i wyjęła książkę i zeszyt. Odpowiedziałem jej tym samym.

To...takie dziwne uczucie. Patrzeć na kogoś i chcieć w jednej chwili tańczyć, skakać, krzyczeć ze szczęścia, jednocześnie go dotknąć, przytulić, usłyszeć jego głos, poczuć jego zapach, być blisko. A skutkiem ubocznym tej mieszaniny uczuć jest brak władzy nad własnym ciałem, totalna dezorientacja i czerwone policzki.

Właśnie tego doświadczam. I czuję się szczęśliwy.

Co się ze mną dzieje?!

Yuriko

Teoretycznie w nowej szkole powinnam przynajmniej mieć dobry start, ale kto by się przejmował teorią? Całą biologię myślałam o wszystkim, co mnie ostatnio spotkało. I miałam w głębokim poważaniu układ nerwowy.

Trenerka, Raimon, Okinawa, Akademia Aliea, Xavier, dom. Takie było streszczenie ostatnich dni. Ale czegoś w całym tym streszczeniu mi brakowało. Czegoś ważnego. Coś mi umknęło.

Bezwiednie spojrzałam na Jude'a, siedzącego obok. Już wiedziałam, czego brakowało. A raczej kogo.

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek. Wyszłam na korytarz, rozmawiając z Judem i Nathanem, gdy otoczyło mnie mnóstwo osób i zaczęło zasypywać pytaniami. Po kilku sekundach zaczęły do mnie to docierać i to, że muszę na nie odpowiedzieć.

- Z jakiej szkoły się przeniosłaś?

- Grasz z Raimonem w drużynie?

- Przeprowadziłaś się tutaj?

Zaczęłam odpowiadać. Tak minęły mi prawie wszystkie przerwy w ciągu dnia. Bezustannie pytania i odpowiedzi. O ile na początku było to miłe, o tyle przestało mi się podobać, gdy po raz dwudziesty usłyszałam to samo pytanie. Byłam wniebowzięta, gdy lekcje się skończyły i pobiegłam na trening.

Drużyna zebrała się na boisku przy gimnazjum. Było nas dużo, nawet bardzo. Przyszły również osoby, które wcześniej miały kontuzje. Teraz miałam okazję je poznać. 

Już poprzedniego dnia pożegnaliśmy się z Shawnem, Tori i Sue, którzy chcieli wrócić do siebie do domów, których od tak dawna nie widzieli. Darren też postanowił wrócić, bo, jak sam stwierdził, jego drużyna potrzebowała bramkarza. Obiecali sobie z Markiem, że niedługo znowu zagrają przeciw sobie. Sue za to nie mogła się odkleić od Ericka, którego najpierw chciała wziąć ze sobą do Osaki, a gdy chłopak wyjąkał, że nie może, rozpłakała się. Dopiero obietnice zostania w kontakcie skłoniły ją do puszczenia go.

Został za to z nami Scotty, który bardzo się do wszystkich przywiązał. Oraz Harley, choć tylko do rozpoczęcia kolejnego roku szkolnego - uznał, że nie ma sensu wracać mu do liceum na ostatnie dwa miesiące.

Razem z Kevinem, Maxem, Samem, Timmym, Steve'em i Jimem było nas sporo. Coś czuję, że zbliża się świetna przygoda!

***

Trening trwał. Czułam coś dziwnego, jakąś pozytywną energię, płynąca ze wszystkich graczy, od trenerki i menadżerek. Wszyscy się uśmiechali i widać było, że grają swobodnie i z pasją. Nie było już nikogo, z kim trzeba walczyć.

***

Od mojego dojścia do Raimona minął tydzień. W szkole czułam się już jak u siebie, o ile można czuć się świetnie, kiedy zdycha się z nudów pół dnia.

Za to treningi z Raimonem są super. Wszyscy są ze sobą zgrani, nie mają do siebie pretensji, gdy komuś coś nie wyjdzie. Wspierają się. To podstawa silnej drużyny, jak mówiła kiedyś trenerka.

Z każdym z klasy i drużyny się dogaduję, ale bliżej zakolegowałam się z Celią. Siedzi w ławce przede mną i ciche rozmowy przynajmniej trochę urozmaicają nam lekcje. A to, że przechodziłyśmy wychowawczą rozmowę z panem Craig'iem, to już inna sprawa.

Trening dopiero się zaczynał, gdy do moich uszu doszedł dobrze mi znany głos. Szeroko się uśmiechnęłam i podeszłam cicho do Xaviera, który rozmawiał z trenerką. Zasłoniłam mu rękami oczy.

- Yuri, wiem, że to ty.

Nie odezwałam się i nadal zasłaniałam mu oczy.

- Mark?

Milczałam.

- Axel? Jude? Erick? Bobby? Poddaję się!

Nie miałam najmniejszego zamiaru mu odpuścić, ale on szybkim ruchem chwycił mnie za ręce i odwrócił się.

- Wiedziałem, że to ty - szeroko się uśmiechnął. - Oszukistka.

- A skądże! To ty nie umiesz się bawić.

Puścił mnie i udawał zmartwionego. Wygiął usta w podkówkę i teatralnie westchnął.

- Jak miło witasz nowego zawodnika drużyny...

Stałam z szeroko otwartymi ustami, by po chwili go uściskać z radości.

- Serio?! To superhiperekstramegaczadowo! - puściłam go i odtańczyłam taniec szczęścia.

Moje wiski zwróciły uwagę reszty i wszyscy się zbiegli, żeby przywitać się z Xavierem.

Patrzyłam na niego z szerokim uśmiechem. Czułam się jak najszczęśliwszy człowiek na calutkim świecie.

***

Czas mijał, z każdym dniem coraz bardziej czułam się częścią Raimona. Tu miałam brata, ukochaną trenerkę, wspierającą drużynę, przyjaciół od serca, którymi byli Celia i Xavier, i nawet te nieszczęsne, łaskoczące motyle w brzuchu za każdym razem, gdy spojrzałam na Jude'a. Czego chcieć więcej?

Cała drużyna siedziała w domku klubowym i czekała na spóźnionego na trening Marka.

- No gdzie on jest?! - wkurzył się Kevin. Chodził w kółko po domku i zdawało się, że zaraz wyżyje się na pierwszej lepszej osobie.

- Jest sobota, pewnie zaspał - starałam się go uspokoić.

- Czwarty raz w miesiącu?! Już brakuje dni tygodnia!

Zabrakło mi argumentów. To akurat prawda. W tym momencie do domku wparował Mark z wielkim bananem na twarzy.

- Mam genialny pomysł! Wspaniały po prostu! Co powiecie na pijama party?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro