6. A ty jesteś teraz moją siostrzyczką.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Yuriko

Obudziłam się dosyć późno, więc w namiocie już nikogo nie było. Trudno się dziwić, skoro nie spałam prawie całą noc. Przewróciłam się na bok i poczułam piekącą ranę na kostce. Usiadłam i odwinęłam opatrunek. Sięgnęłam do plecaka po nowy bandaż, jeden z tych, które dostałam od Silvii na zmianę, i owinęłam nim nogę tak, aby nie było go widać pod jeansami. Trenerka od razu by go zauważyła. A wtedy wróciłabym do Wakayamy pierwszym lepszym statkiem.

Wciągnęłam na siebie jeansy i koszulkę i wyszłam z namiotu. Kostka nadal trochę mnie bolała i dopiero wtedy w pełni uświadomiłam sobie, dlaczego trenerka nie pozwalała mi trenować. No to mam za swoje. Po raz kolejny dostawałam nauczkę, że moje nieposłuszeństwo nie popłaca.

Rozejrzałam się po polu namiotowym, ale dostrzegłam jedynie Jude'a, siedzącego nieopodal. Zaczerwieniłam się. Nie wiedziałam, co mam myśleć o wczorajszym wieczorze.

Podeszłam do niego i przywitałam się. Teraz już oboje byliśmy czerwoni jak buraki.

- Jak się czujesz? - spytał.

- Jest dobrze - odpowiedziałam, unikając jego wzroku. - Gdzie są wszyscy?

- Poszli na boisko. Powiedziałem trenerce, że nie ma sensu cię budzić i że na ciebie poczekam.

- Dzięki - mruknęłam. - Ale nie powiesz jej, prawda?

- Jeśli obiecasz, że więcej tego nie zrobisz.

- Niech ci będzie...

Ruszyliśmy w kierunku boiska.

- Spójrz tam - Jude skinął głową w kierunku morza. - Mark nauczył się surfować.

Odwróciłam głowę. Rzeczywiście, kapitanowi w końcu udało się to opanować.

Gdy dotarliśmy na boisko, drużyna robiła rozgrzewkę, a po chwili dołączył do nich Mark i Harley.

- Spróbujmy wykonać Pięść Sprawiedliwości! - Mark ustawił się na bramce. Reszta, oprócz Jude'a i Ericka ustawiła się poza boiskiem.

- Gotowy? - zawołał do kapitana Jude. - Uważaj!

- Dobra!

Jude wybił piłkę w górę, a gdy Erick odbił ją z powrotem głową, kopnął ją w stronę bramki.

- Podwójna Szybkość!

Obawiałam się, że Markowi nie uda się zatrzymać piłki, ale on doskonale wiedział, co robi. Naszym oczom ukazała się wirująca złota pięść. Wstrzymałam oddech. Po chwili piłka została odbita na drugi koniec boiska.

- Udało się! - wrzasnął Harley.

Cała drużyna podbiegła gratulować kapitanowi. Podczas tego zamieszania gdzieś zza moich pleców usłyszałam głośny świst. Gwałtownie się odwróciłam i nagle oślepił mnie blask. Schowałam twarz w dłoniach, a gdy światło ustąpiło, moim oczom ukazał się fioletowy dym. Wyszły z niego jakieś postacie.

- Co tu się...

- To Epsilon...! - drużyna również już ich dostrzegła. Czyli znowu Akademia Aliusa. Ten z opaską kapitana podszedł do nas. Jego oczy... Świeciły się całe na czerwono. Jego wygląd sam z siebie budził strach. Gdy zbliżył się do nas, odruchowo cofnęłam się i złapałam Jude'a za rękę. Chcąc dodać mi otuchy, mocno ścisnął moją dłoń.

- Wróciliśmy. I jesteśmy dużo silniejsi - uśmiechnął się złowrogo. - Oto Nowy Epsilon.

- Nowy Epsilon? O co tu chodzi? - Mark wyszedł mu naprzeciwko.

- O to tu chodzi, że rzucamy wam wyzwanie - warknął nieprzyjemnie, ale z widoczną satysfakcją.

- Dostaliście rozkaz od Genesis? - Jude zrównał się z Evansem.

- To nie żaden rozkaz - zawodnik z białymi włosami i ciemniejszą karnacją odpowiedział z pogardą w głosie. - Jesteśmy nowym, lepszym Epsilonem. Rzucamy wam wyzwanie i tyle.

- Czego chcecie? 

- To chyba oczywiste. Meczu.

***

Jude

Na trybunach zebrały się całe tłumy. Stanęliśmy na boisku naprzeciw Epsilonu. Dwalin był bardzo pewny siebie, ale tak łatwo się nie damy. Tak jak słusznie zauważyła trenerka, jeśli nie wygramy z nimi, nie pokonamy Genesis.

- Oni są prawdziwymi kosmitami? - spytał Harley, obserwując ich nieufnie.

- Mhm. Mówiłam ci, że raz z nimi graliśmy - przypomniała mu Tori.

- A to ciekawe... - mruknął różowowłosy. Nagle ożywił się i z entuzjazmem zapewnił: - Jeśli tylko chcecie, możecie liczyć na naszą pomoc! Nie pozwolimy, żeby ta dzika banda kosmodziwaków zniszczyła naszą planetę!

- Miło mi to słyszeć - trenerka podeszła bliżej. - Masz wielki talent, Harley. Dlatego z przyjemnością witam cię w naszym nowym składzie.

Stanąłem na swojej pozycji na boisku. Przyjrzałem się pobieżnie zawodnikom Epsilonu. Ich spojrzenia były ostre, a oni sami wyglądali na zdeterminowanych, żeby nie tyle wygrać, co zgnieść nas na proch. Niech próbują. Nie są pierwszymi, którym się nie uda nas złamać. Rozległ się gwizdek. Napastnicy ruszyli z piłką z wielką prędkością. Z łatwością wymijali naszych zawodników, jedynie ułatwiając sobie sprawę Rojem Meteorów.

Zastąpiłem drogę jednemu z nich, ale on tylko podał do trzech zawodników pod bramką. W piłkę wbiły się odłamy ziemi, a przeciwnicy krzyknęli:

- Potęga Gai!

Rozdziawiłem usta z wrażenia. Już poprzednim razem ten strzał był mocny jak pocisk, a teraz jego siła wzrosła dwukrotnie. Mimo to Markowi udało się zatrzymać strzał Pięścią Sprawiedliwości!

Bobby'emu udało się przejąć piłkę. Odebrali ją jeszcze dwa razy, ale Erick i Scotty zdobyli ją z powrotem Płomiennym Tańcem i Wirowym Blokiem. Dostaliśmy się pod ich bramkę, a Sue wykonała Różany Szok. Dwalin jednak bez większego trudu zatrzymał piłkę Tunelem Czasoprzestrzennym.

Yuriko

- Uderzaj, mały! - czemu Dwalin podał piłkę do Shawna?! - Mówię właśnie do ciebie!

Spojrzałam na trenerkę. Usta miała gniewnie zaciśnięte.

- To o nim ci mówiłam - powiedziała, nie odwracając wzroku od boiska. Przypomniałam sobie, co Lina opowiadała mi, gdy w przeciągu ostatnich dni znalazłyśmy dłuższą chwilę na rozmowę i nadrabianie tych dwóch lat zaległości.

Z przerażeniem patrzyłam, jak chłopak co chwilę próbuje trafić. Z odległości nie widziałam jego twarzy, ale po samym sposobie gry można było poznać, jak bardzo jest wściekły. I jak bardzo go to męczy. Doszło do tego, że Dwalin zatrzymał strzał bez użycia jakiejkolwiek techniki.

- Czekałem na tę chwilę od samego początku. Teraz nie jesteś mi już wcale potrzebny! - Dwalin krzyknął do Shawna i wyrzucił piłkę na aut. Chłopak zachwiał się i upadł na ziemię. Zerwałam się z ławki i z przerażeniem wpatrywałam się w niego.

- Shawn! - usłyszałam krzyk Marka. Po chwili kapitan z Judem przyprowadzili błękitnowłosego na ławkę. Spojrzałam na niego z bólem. Nawet sobie nie wyobrażam, jak musi mu być ciężko. Moje rozmyślania przerwał krzyk przeciwnika.

- Płomień Ganymedesa!

Mark obronił strzał, ale po chwili Epsilon znów zaatakował Potęgą Gai. Nawet stąd widziałam, jak kapitan jest zmęczony po obronie tych silnych strzałów. Cała drużyna straciła zapał do gry, szczególnie obrona była wykończona. Mark podał piłkę do pomocników, ale nieustannie popełniali błędy, w wyniku czego znowu ją straciliśmy.

- Potęga Gai! - Mark obronił, ale z trudem podniósł się na nogi. Piłkę przejął Harley, wykopując ją wysoko i w przód. Sytuację wykorzystały dziewczyny i wykonały Motyli Trans. Bezskutecznie. Dwalin rzucił piłkę do Jude'a, prowokując go do strzału. Podwójna Szybkość nie dała rady, podobnie Trój-Feniks.

Nagle Dwalin zwrócił się do sędziego:

- Chcę zamienić się pozycjami z napastnikiem.

Co takiego?

Po chwili stał już na środku boiska. Z niewiarygodną szybkością wymijał Raimona tak, że cała drużyna po chwili znalazła się na murawie. Wykonał strzał.

- Gungnir!

Technika była zbyt mocna i Mark razem z piłką wpadł do siatki. Nie! 

- Goool! - rozległ się wrzask komentatora. Cała drużyna była w szoku, a Mark z niedowierzaniem wpatrywał się w piłkę. Pięść Sprawiedliwości...złamana?

W tym momencie rozległ się gwizdek, kończący pierwszą połowę.

Zawodnicy zeszli z boiska. Usiedli, zupełnie wyczerpani i podłamani na duchu. Przez kilka minut nie mieli nawet siły się odezwać. 

- Po prostu Pięść Sprawiedliwości nie działa na tego typa - stwierdził Harley. - W porządku. Po prostu musimy się bardziej starać!

- Tą połowę zaczynamy my. Musicie dostać się pod bramkę tak, żeby nie zabrali wam piłki i cały czas strzelać technikami, jakie znacie. Może któraś da radę - odezwałam się. - Wykonujcie krótkie i szybkie podania, bo oni z łatwością zabierają wam piłkę. Nie podawajcie jej w powietrzu, tylko na ziemi.

- Musimy korzystać z każdej nadarzającej się okazji, żeby strzelić gola - przytaknął Jude. - Bramkarzem jest Zel. Zdziwiłbym się, gdyby okazał się tak dobry jak Dwalin. Być może uda nam się strzelić mu bramkę. Musimy spróbować. Damy z siebie wszystko!

Rozpoczęła się druga połowa.

- Szykujcie się. Zmiażdżymy was jak stado mizernych robali - rzucił Dwalin. Ze złością zacisnęłam pięści. Gdybym tylko mogła wejść na boisko i wygarnąć mu, co o nim myślę!

Sue rozpoczęła grę, ale kapitan Epsilonu biegł z zawrotną prędkością i przejął piłkę. Dostał się pod bramkę bez trudu.

- Gungnir!

Strzał przełamał obronę Jacka i Tori.

- Pięść Sprawiedliwości! - wrzasnął Mark, ale Pięść została złamana. Wyskoczył przed nią Harley, ale jedynie lekko zmienił tor lotu piłki, która po chwili zakręciła.

Leciała prosto na Shawna.

- Shawn, uważaj! - rozległy się krzyki drużyny. Czemu on nie reaguje?!

Stanęłam przed chłopakiem i wyprostowałam ręce.

- Tarcza! - krzyknęłam i poczułam uderzenie piłki. Walczyłam z nią przez chwilę, aż poczułam, jak jej siła pcha mnie do tyłu. Nie poddam się. Dzięki temu, że strzał był spowolniony przez Marka i Harleya, złapałam piłkę w ręce i wyrzuciłam bliżej linii autu. Odwróciłam się i napotkałam wzrokiem utkwione we mnie spojrzenie Shawna.

- Nic ci nie jest? - ledwie słyszałam jego głos. - Dziękuję...

- Nie ma za co - odparłam i spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich strach.

Odwróciłam się gwałtownie, gdy z boiska dobiegł krzyk. Gungnir przełamał Pięść Sprawiedliwości. Przed piłką stanęli Bobby, Scotty, Darren i Jude. Udało im się spowolnić piłkę, która poleciała w górę. Siła strzału odepchnęła ich i upadli na ziemię. Na boisku leżała już cała drużyna, wykończona agresywnymi atakami Epsilonu.

- No już, nie bądź mięczakiem! - Dwalin stał naprzeciwko Marka. - Wstań, chcę ci strzelić kolejnego gola, chłopcze!

- Wstanę. Będę wstawał znów i znów. I nigdy się nie poddam! - kapitan powoli wstał i spojrzał na rywala z zaciętością, o jaką bym go nie podejrzewała.

- Mówi się, że lwy, nawet gdy polują na króliki, wkładają w to całą swoją siłę. I właśnie to mam zamiar teraz zrobić, Evans! Rozerwę cię jak lew królika!

- No dalej! 

- Strzelam! - Dwalin wrzasnął i posłał strzał w stronę bramki. Patrzyłam z napięciem, jak Mark najpierw się nie rusza, a potem wykonuje Pięść Sprawiedliwości, która...odpycha strzał!

- Co?! Skąd wziąłeś nagle taką moc?! - krzyknął Dwalin.

- Była we mnie! - zawołał kapitan. - A ten ruch będzie coraz mocniejszy, więc lepiej się przygotuj!

- Nieważne, jak silny jest twój ruch, bo nadal nie zdobędziesz bramki! Nie macie szans, żeby wygrać ten mecz!

Dostrzegłam stojącego obok trenerki chłopaka w pomarańczowej kurtce. Skojarzyłam, że to on wskazał mi drogę, gdy ja i Jude się zgubiliśmy. Tylko co on tu robi? 

Podszedł do linii i zatrzymał piłkę, toczącą się w jego stronę. Wszedł na boisko i po chwili zdjął kaptur.

- Axel! - cała drużyna z szerokimi uśmiechami na twarzach podbiegła do białowłosego. 

Że...jak?! Super...! Miałam dosłownie obok siebie Płomiennego Napastnika i go nie poznałam! No to się popisałam... Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.

- Zmiana! Na boisko wchodzi Axel Blaze z dziesiątką! - wydała polecenie trenerka, a ja nadal nie mogłam uwierzyć, że w jednej chwili pojawił się przed nami Płomienny Napastnik we własnej osobie.

Gra została wznowiona. Axel zmylił Dwalina i zabrał mu piłkę. Po chwili był już pod bramką. Wybił się w powietrze i okręcił wokół własnej osi. Dookoła niego utworzyło się tornado z płomieni. W końcu zobaczyłam ten strzał na własne oczy!

- Ogniste Tornado!

- Tunel Czasoprzestrzenny! - bramkarz siłował się z piłką, ale ona przebiła jego obronę.

Rozległy się radosne okrzyki menadżerek i kibiców. Mamy remis!

Po chwili Dwalin znowu zamienił się z bramkarzem. Epsilon ruszył na naszą bramkę, ale Erick Płomiennym Tańcem zabrał mu piłkę i podał do Jude'a. Axel był kryty przez dwóch przeciwników, ale Jude skierował piłkę w ich stronę. W ostatnim momencie skręciła i białowłosy odebrał ją z wyskoku. Ruszył na bramkę i wyskoczył w powietrze. Za nim pojawiła się ogromna ognista postać, a chłopak kopnął piłkę.

- Ognista Burza!

- Wiertłomiazga! - Dwalin siłował się z piłką, ale ona przebiła jego obronę, dając Raimonowi zwycięstwo.

Rozległ się gwizdek kończący mecz. Cała drużyna podbiegła do Axela, drąc się wniebogłosy. Zrozumiałam, czemu nazywa się go Płomiennym Napastnikiem.

Zobaczyłam, jak Mark podchodzi do załamanego Dwalina i wyciąga do niego rękę. Gdy miał ją uścisnąć, naprzeciwko drużyn spadła niebieskoczarna piłka. Zza dymu dostrzegłam postać ze śnieżnobiałymi włosami. Złe przeczucia...

- Gazelle... Co ty tu...? - wyjąkał Dwalin.

- Jesteśmy mistrzowską drużyną i jesteśmy znani pod nazwą Diamond Dust - chłopak przedstawił się. - Jesteś Mark Evans, prawda? Myślę, że byłbyś dla nas idealnym partnerem do sparingów. Ponieważ Epsilon przegrał, nie jest nam już dłużej potrzebny.

Wyciągnął rękę w stronę Epsilonu. Coś błysnęło, a przeciwnicy zniknęli. Jakim cudem oni rozpływają się w powietrzu?!

Nagle rozległ się donośny głos:

- Marku Evansie, niecierpliwie oczekuję chwili, gdy będę się mógł zmierzyć z twoją drużyną.

***

Weszliśmy razem z Harley'em na statek, odprowadzani okrzykami drużyny Mary Times Memorial. Mieliśmy już wracać do Inazumy.

Ze zdenerwowania nie mogłam się na niczym innym skupić.

Bałam się.

Bałam się stanąć twarzą w twarz z dawno niewidzianymi ciocią i wujkiem.

Bałam się, że nie pozwolą mi chociaż na trochę zostać.

Bałam się, że nadzieje, jakie sobie zrobiłam na lepsze życie, się nie spełnią.

***

Bus, w którym zostałam już tylko ja, Nathan i trenerka, zatrzymał się przed jednorodzinnym domem ze schludnym ogrodem. Z nerwów cała się trzęsłam. Nathan chyba to zauważył, bo wziął mnie za rękę, żeby mnie uspokoić.

- Będzie dobrze - usłyszałam jego szept.

Bez przekonania kiwnęłam głową. Weszliśmy po niewielkich schodkach, prowadzących do drzwi. Nathan nacisnął dzwonek. Gdyby nie to, że chłopak i trenerka trzymali mnie za ręce, chybabym spanikowała i uciekła.

Po chwili w drzwiach stanęła moja ciocia. Wstrzymałam oddech. Na mój widok szeroko otworzyła oczy.

- Yuriko...? - objęła mnie mocno i całe moje zdenerwowanie gwałtownie ze mnie wypłynęło.

- Cześć, ciociu - wyszeptałam. Obok nas pojawił się uśmiechnięty wujek. Gdy już wyściskali mnie i Nathana, udali się z trenerką do jednego z pokoi i zamknęli za sobą drzwi. Już wcześniej ustaliłyśmy z trenerką, że to ona porozmawia z rodzicami Nathana, czy mogę przynajmniej trochę u nich pomieszkać.

Nathan zaprowadził mnie do salonu i usiedliśmy na narożnej kanapie. Siedzieliśmy w ciszy, czekając, aż dorośli skończą rozmowę. Aby zająć czymś myśli, zaczęłam oglądać salon.

Był to średniej wielkości pokój z jasnymi kremowymi ścianami. Obok okien zobaczyłam przeszklone wyjście na werandę. Na ścianie nad kanapą, na której siedzieliśmy, wisiały ramki ze zdjęciami. Dwa przedstawiały Nathana z rodzicami, a trzecie, co mnie zaskoczyło, Nathana ze mną. Przypomniałam sobie, kiedy było zrobione to zdjęcie.

Byliśmy wtedy na wspólnych wakacjach nad morzem. W tamto popołudnie namówiłam Nathana, abyśmy pograli w piłkę. Niezbyt nam szło i skończyło się z całą masą siniaków i zadrapań, ale zabawa była genialna. Mój tata zrobił nam to zdjęcie i nazwał nas Niepokonaną Drużyną. Nawet jeśli tego dnia nic nam nie wychodziło, czuliśmy się jak mistrzowie świata.

Z zamyślenia wyrwała mnie szara kotka, która wskoczyła na moje kolana. Jej oczy były cudownie zielone. Podrapałam ją za uszami, a ona położyła się na mnie, mrucząc cicho.

- Jaka śliczna! Jak się nazywa? - zwróciłam się do niebieskowłosego.

- Pchełka. Znaleźliśmy ją wygłodniałą w naszym ogrodzie i przygarnęliśmy.

W tym momencie otworzyły się drzwi, a kotka zeskoczyła na ziemię. Wstałam i z napięciem wpatrywałam się w ciocię i wujka. Kobieta podbiegła w moją stronę i przytuliła mnie.

- Witaj w domu, Yuri.

Pod powiekami poczułam łzy.

- Na zawsze...?

- Na zawsze.

***

Gdy ciocia z wujkiem i trenerką pojechali załatwić w urzędzie te wszystkie dokumentowe sprawy, Nathan zaprowadził mnie do mojego pokoju na piętrze. Miał to być pokój gościnny, ale wujek powiedział, że będziemy mogli zrobić w nim remont.

Otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazał się w miarę duży pokój. Wszystkie meble były białe. Pod oknem stało łóżko z szufladami na dole, była też niewielka szafa, biurko i regał na książki. Dostrzegłam też wyjście na niewielki balkon z widokiem na ogród, co bardzo mnie ucieszyło. Choć, szczerze mówiąc, mogłabym spać i na gołej ziemi, byleby tylko z nimi zostać.

- Łał - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.

- Podoba ci się? - spytał Nathan z uśmiechem.

- Tak. Musimy tylko przemalować ściany na błękitno, przydałby się też fotel i takie fajne...

- Spokojnie, zdążymy - roześmiał się chłopak.

Zastanowiło mnie coś innego. Czy Nathan to teraz mój... brat? A ciocia i wujek to rodzice?

- Nathan... - przeniósł na mnie swój wzrok. - Czy ty teraz jesteś... moim bratem?

Spoważniał i nagle mnie przytulił.

- Tak. A ty jesteś teraz moją siostrzyczką.

Poczułam, że płaczę.

Właśnie tego potrzebowałam.

Rodziny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro