⁂ Rozdział 5 ⁂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poczułam delikatny dotyk na policzku, jakby ktoś ledwo wyczuwalnie przejechał palcem po mojej skórze. To było takie miłe, zwyczajne, normalne. Całkowicie odmienne od mojego aktualnego położenia. Ta myśl uderzyła we mnie niczym młot. I wtedy się obudziłam, szeroko otwierając oczy z przerażeniem.

– Wstawaj. – Liam gwałtownie cofnął rękę. – Jesteśmy na miejscu.
Nadal nie do końca przytomna, rozejrzałam się, nie wychodząc z samochodu. Chyba znajdowaliśmy się w jakimś garażu, który przypominał schron.
Drzwi od mojej strony się otworzyły.
– Zapomniałem, że jesteś z wyższych sfer. – Wyciągnął do mnie dłoń. – Pani pozwoli, pani Davies.

Zacisnęłam zęby, odrzucając jego dłoń. Wyszłam samodzielnie, prostując się dumnie. Znalazłam się niemal w jego objęciach, bo jedną ręką opierał się o dach, a drugą przytrzymywał drzwi. Zadarłam głowę, żeby nasze spojrzenia znalazły się jeszcze bliżej.
– Zapomniałam, że jesteś nieokrzesanym jaskiniowcem.

– Ludzie różnie reagują w takich sytuacjach. Płaczą, jęczą, grożą swoją pozycją, czasem próbują przekupić, ale ty... Ty musisz mieć coś nie tak pod kopułą. Zdajesz sobie sprawę kogo drażnisz?

Uśmiechnęłam się wrednie, kokieteryjnie kładąc dłoń na mocnej szczęce.
– Musisz mnie dostarczyć w jednym kawałku, inaczej nie dostaniesz zapłaty. – Przekrzywiłam głowę, oblizując subtelnie usta. – Więc mogę cię wkurwiać do woli.

Pochylił się lekko. Brakowało kilku milimetrów i jednego urywanego oddechu, żeby nasze usta się połączyły. Napięcie między nami rosło, wzbijając w powietrze wibracje. Rytm serca przyspieszył. Miałam przed sobą mężczyznę, który zapewne mógłby mnie ukatrupić na sto sposobów, zanim zdążyłabym krzyknąć. A on właśnie ze mną flirtował. Wciągnął głośno powietrze, odbierając mi dostęp do tlenu.

– Tak myślisz?

– Dobra niania powinna dostarczać rozrywek, nie sądzisz? – Nadal grałam w jego grę, flirtując z nim równie mocno.

– To się zabawimy, słodziaczku.

W tym momencie dotarło do mnie, co tak naprawdę robił. Wypowiedziane przez niego słowa zmroziły, otwierając szerzej powieki ze strachu. Ten widok bardzo ucieszył Liama, który uśmiechał się zwycięsko. Odsunął się o dwa kroki, sprowadzając na mnie zimę.
– Będziesz grzeczna?

– Oczywiście. – Wzruszyłam ramionami z niewinnością.

– Czyli nie. – Jednym ruchem sięgnął po mój nadgarstek i przyciągnął tak mocno, że odbiłam się od twardego torsu. Zamknął mnie w szczelnym uścisku, wyginając moje ręce za plecy. Odwrócił mnie znów, przyszpilając brzuchem do samochodu.

– Co ty robisz?! – wrzasnęłam.

– Nie pozwolę ci popełnić samobójstwa pod moją nieobecność. – Wiązał mi czymś ręce. – Ani zrobić żadnej innej głupoty. Na przykład uciec.

– Zwariowałeś? Przestań! – Złapał mój łokieć i zaczął prowadzić przez garaż. Wbił jakiś kod, którego z emocji nie zapamiętałam i otworzyły się drzwi. Weszliśmy do środka. Znów wpisał kod i znaleźliśmy się w jakimś krótkim holu. Otworzył drzwi i już po chwili znaleźliśmy się w domu. Nerwowo zlustrowałam pomieszczenie. Wszędzie panował półmrok przez zasłonięte rolety antywłamaniowe.


Liam przyniósł krzesło i zmusił mnie, żebym na nim usiadła.
– Zapomnij. – Prychnęłam, gdy złapał łydkę, którą też zamierzał przywiązać. Kopałam i się wierzgałam. Mimo jego siłowej przewagi, zaczynał się irytować.


– Scarlett! Uspokój się!

– Nie dam się związać. – Rzucałam się jak ryba wyciągnięta z wody.

Krzesło runęło na ziemię razem ze mną. Liam wstał, oddychając ciężko nad moim ciałem. Ja też próbowałam wstać, ale związane z tyłu ręce mi to utrudniały.

– Jesteś moją najgorszą fuchą, przysięgam – warknął. – Normalnie wystarczy zastraszyć albo pobić, ale ty... – sapnął ciężko, tym razem naprawdę tracąc cierpliwość.

Podniosłam się już na kolana i skupiłam całą siłę, żeby się wyprostować, ale nie na długo. Liam chwycił mnie w pasie i podrzucił w górę. Niósł niemal jak księżniczkę, jednak wątpiłam, że to dobrze się skończy. Nie ta bajka. Oddychał zbyt głośno i nerwowo.

– Książę z ciebie żaden, wiesz?

– Najbardziej upierdliwa księżniczka świata się odezwała – odpyskował przez zęby.

– Nie przyzwyczajaj się do noszenia mnie przez próg – wypaliłam, na co parsknął prześmiewczo.

– Wolę już samotnie wnosić pralkę na czwarte piętro bez windy. Codziennie. Do końca życia. – Rzucił mnie na łóżko, na nowo budząc w żyłach gniew.

– Co ty robisz, do cholery! Liam, przestań!

Usiadł na mnie, a kopanie go nie ruszało, jakby był ze skały. Przywiązał moją nogę do łóżka, a później wstał, z zadowoleniem patrząc na swoje dzieło.

– Żartujesz, prawda? Zostawisz mnie tak?

– Nie dajesz mi wyboru.

– A jak ktoś tu wejdzie? Podasz mnie tak bezbronną na tacy?

– Nikt nie wejdzie. Uwolnię cię jak wrócę.

Kierował się w stronę wyjścia i dotarło do mnie, że nie żartował. Naprawdę zamierzał zostawić mnie ze związanymi rękami i przywiązaną nogą.

– Hej, nianiu?! – zawołałam, a gdy zauważyłam, że się odwraca, przechyliłam się na bok, żeby odsłonić plecy i pokazałam mu środkowy palec.

– Jezu, Chryste... Nie wiem, czy zaczynam cię podziwiać, czy nienawidzić.

Drzwi się za nim zamknęły.

Tkwiłam w ciszy, gapiąc się w sufit. Robiłam wszystko, żeby się nie rozpłakać, bo nie miałam nawet jak otrzeć łez. Nie zamierzałam pokazywać się Liamowi zasmarkana, dając przeświadczenie, że mnie złamał. Miałam mnóstwo czasu na rozważania swojego położenia.

Kto chciał mnie zabić? Kto uratował? Był w to zamieszany ktoś z rodziny, ale dziadek odpadał. Nie mogłabym uwierzyć, że to właśnie on byłby zdolny do zrobienia mi krzywdy. Jako jedyny bronił mnie przed ojcem, gdy ten próbował robić ze mną to, co z mamą.

Brat? Czy brat mógłby wydać wyrok śmierci na własną siostrę? Chwilę to rozważałam, ale też wykreśliłam go z listy. Nie miał żadnego powodu, żeby to zrobić. Wiele nas różniło, ojciec go faworyzował, ale nigdy nie mieliśmy między sobą otwartej wojny i względnie się dogadywaliśmy. Zmarszczyłam nos, kręcąc głową. Nie, to nie mógł być Daniel. Może ktoś z dalszej rodziny? To już bardziej prawdopodobne. Zazdrość, zawiść, chęć przejęcia władzy w firmie. Tylko że czemu ja, a nie Daniel? Mnie ojciec odsuwał od ważnych spraw, wolał wdrażać mojego brata. To on obracał fortuną. U nas robili to mężczyźni. Nawet moją matkę odsunęli, chociaż to ojciec wszedł do rodziny milionerów.

Skupiłam się oddechu i odprężeniu ciała. Powolny wdech nosem i wydech ustami. Mógł chociaż włączyć radio, pajac jeden.

Zmęczyłam się psychicznie w samotności i dobijającej ciszy, w której słyszałam najdrobniejsze szmery. Po czasie niemal podskakiwałam na każdy dźwięk. Zaczęłam sobie wmawiać, że zaraz drzwi się otworzą. Wejdzie tu jakiś obślizgły typ i zrobi ze mną, co zechce. Związana już byłam. Jak miałabym się bronić? Wyobraźnia podsuwała coraz gorsze obrazy, wykańczając mnie jeszcze bardziej. W końcu odgłosy się nasiliły. Szuranie butami, jakiś głuchy dźwięk, szelest folii.

Nie jestem święta, ale błagam cię, Boże, niech to będzie Liam.

Krok za krokiem odbijał się gdzieś wewnątrz czaszki, potęgując uderzenia ciśnienia. Miałam wrażenie, że coś we mnie wybuchnie, gdy klamka się poruszyła.

– Jestem.

I nagle już nie chciałam na niego patrzeć.

– Wygodnie ci? Chcesz jeszcze poleżeć? – zażartował, pochylając się nad wiązaniami przy nodze.

Tym razem to ja milczałam, skupiając wzrok na ścianie.

– Odchyl się, rozwiążę ręce – polecił ze spokojem, a ja przewróciłam się na bok.

Gdy mnie uwolnił, powoli podnosiłam się do siadu. Rozmasowałam nadgarstki, zauważając opadające na twarz czerwone pukle. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy zgubiłam perukę.

– Wykąp się. Przygotuję posiłek.

Nie odpowiedziałam, siedząc wciąż ze spuszczoną głową. Czekałam, aż wyjdzie i da mi spokój.

– Skowronku? – Próbował chwycić moją brodę, ale wyrwałam się gwałtownie. – Scarlett, nie obrażaj się. Gdybyś nie była taka waleczna, mogłabyś czekać na mnie wygodnie siedząc na kanapie.

– Zaraz przyjdę. – Nadal na niego nie zerknęłam.

– Jak chcesz. Zawołam cię na kolację.

Wyszedł. Złapałam torbę, którą zostawił i sprawdziłam, czy pierwsze napotkane drzwi to łazienka. Wykąpałam się, przebrałam w dres, naciągając na siebie za dużą szarą bluzę z kapturem i poszłam grzecznie w stronę kuchni.

– Akurat miałem cię wołać. – Uśmiechnął się, rozkładając talerze.

Mechanicznie zaczęłam pomagać, donosząc sztućce i miskę z makaronem. Nałożyłam sobie solidną porcję posiłku, nie wiedząc, kiedy Liam znów zechce mnie nakarmić. Byłam na jego łasce. Postawił przede mną kieliszek z czerwonym winem.

– To na zgodę. Musiałem pojechać na zakupy, żebyśmy mieli co jeść.

– Wiem – odparłam ze spokojem, skupiając całą swoją uwagę na posiłku.

– Masz na sobie moją bluzę.

– Przepraszam. Myślałam, że to dla mnie. – Odsunęłam się odrobinę od stołu, żeby niczego nie strącić i przeciągnęłam ubranie przez głowę. Złożyłam ciuch w staranną kostkę i przesunęłam w jego stronę, wracając do jedzenia.

– Nie musiałaś ściągać. Nie kazałem.

– W porządku. – Zostałam w koszulce, do której przyklejały się mokre jeszcze włosy, tworząc nieprzyjemne, zimne i wilgotne plamy.

– A jeśli powiem, że koszulka też moja? – drażnił się ze mną, ale straciłam ochotę na przepychanki. Miałam do czynienia z zabójcą, a niedługo miałam się stać marionetką kogoś innego. Skoro chciał, żebym była grzeczna, zamierzałam taka być. Wręcz niewidzialna. Tylko tak mogłam mieć szansę na ratunek.

Wstałam od stołu i przeciągnęłam T-shirt, zostając w staniku. Zrobiłam z nim to samo, co z bluzą, odkładając ładnie na kupkę. Wypiłam duszkiem przygotowane wino i zabrałam swój talerz.

– Dziękuję za kolację. Dobranoc.

Nie odpowiedział, ale wydawało mi się, że przestał jeść, śledząc każdy mój ruch.

*****

Otworzyłam oczy, które wydawały się sklejone. Przymknęłam powieki, próbując zniwelować szczypanie i znów po chwili otworzyłam. Zrobiło mi się niedobrze. Oblizałam wysuszone usta, orientując się, że leżę w łóżku, ale na pewno nie tym, do którego się położyłam.

– Ale mnie wystraszyłaś. – Liam położył dłoń na moim policzku i poświecił latarką w oczy.

– Co ty robisz?

– Przecież nie jesteś na nic uczulona, nie masz też żadnych chorób. Wszystko sprawdziłem...

Zmarszczyłam brwi, na nowo zamykając oczy. Próbowałam zrozumieć, o czym on mówi.
Przełknęłam zbyt gęstą i słodką ślinę. Już wiedziałam. Gnojek mnie naćpał. Dosypał czegoś do jedzenia albo wina. Na pewno do wina.
– Zejdź mi z oczu – wyszeptałam.

Nie ruszył się, więc obróciłam głowę, żeby na niego spojrzeć. Właśnie mierzył mi ciśnienie. Na wierzchu dłoni miałam przyklejony plaster, podążyłam wzrokiem za rurką, zauważając kroplówkę. Na szafce obok leżał też termometr i inne sprzęty, w tym pełna strzykawka.

– Co to?


– Kroplówka, żebyś się nie odwodniła.

– A strzykawka?

Zerknął w tę samą stronę, co ja.
– W razie czego.

Oczywiście, że nie odpowiedział.

– Idź już...

Poczułam, że ściągnął ciśnieniomierz, więc zwinęłam się w kłębek, uciekając jak najdalej od niego. Westchnął, ale przykrył mnie kocem i wyszedł. Te drobne gesty nie zmiękczały mojego serca, przeciwnie.

Przysnęłam na nowo, jednak nie tak głęboko, jak wcześniej. Wyczułam, że zapadła ciemność, tak samo jak to, że Liam pilnował mnie przez kolejne godziny. Przychodził, kładł dłoń na czole, sprawdzając temperaturę i łapał za nadgarstek mierząc puls. Udawałam też, że nadal śpię, gdy próbował cicho i jak najdelikatniej podać kolejną kroplówkę.

Przypadkiem krzesło szurnęło za głośno. Otworzyłam oczy, ale na szczęście leżałam plecami do niego. Dotknął moich włosów, bawił się kosmykiem w dłoni. Poprawił koc, naciągając go mocniej i upewniając się, że jestem dobrze przykryta. Troskliwy jak mama dla chorego dziecka.

W końcu to on przysnął na krześle. Odpięłam kroplówkę i chciałam wstać z łóżka. Miałam już dość leżenia. Powolutku wstałam do siadu i starając się pozostać bezgłośna, lekko zsunęłam się kraniec łóżka.

– O, Boże! – krzyknęłam, łapiąc się za serce. Liam gapił się swoim zimnym wzrokiem mordercy. A czego ja się spodziewałam? Że nie czuwa? On? A może, że zdołam go wyminąć i wyjść?

– Lepiej się czujesz?

– Jeśli zaraz nie zejdę na zawał, to tak. Potrafisz mieć przerażający wyraz twarzy.

– Tak wyglądam w pełnym skupieniu.

– Uroczo. Naprawdę, jak z obrazka. – Podniosłam się niepewnie, przewracając oczami.

– Pomogę ci. – Wstał, łapiąc mnie za łokieć.

– Nie trzeba. – Wbijając w niego wzrok, powoli ściągnęłam jego rękę. – Nie udawaj, że ci zależy. Żyję. Nie spieprzyłeś roboty i dostaniesz zapłatę. Idź, zajmij się sobą.

Nie od razu znalazłam łazienkę, jednak nie poprosiłam o pomoc. Gdy dostałam się do upragnionego miejsca, z ulgą stwierdziłam, że jeszcze moment, a wybuchłby mi pęcherz.

Rozejrzałam się wokół. Łazienka to jedyne miejsce, gdzie nie była zasłonięta roleta zewnętrzna. Jednak okno było maleńkie i umieszczone bardzo wysoko. Próbowałam stanąć na toalecie i się przechylić, ale nic z tego. Zagryzłam wargę, starając się coś wymyślić. W końcu postanowiłam przesunąć szafkę. Zaparłam się, pchając ją w bok i o dziwo, nie była ciężka. Poszło łatwiej niż myślałam.

– Scarlett, co ty tam robisz? – Już zaczął pukać. – Otwórz albo będę musiał wejść siłą.

Nie słuchałam. Przysunęłam szafkę idealnie pod okienko i się na nią wdrapałam.

– Scarlett!

Stanęłam na palcach, a przede mną były tylko drzewa. Mnóstwo drzew. To jakaś chatka na końcu świata.
Gdzie jestem? I ile ja, do cholery, spałam!?

– Wchodzę!

– Wyluzuj, Wonder Women. – Zeskoczyłam z szafki. Przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi. – Jeszcze zrobisz sobie krzywdę, dziecinko.

Wyminęłam go z wysoko uniesioną głową, a za sobą usłyszałam warknięcie, jak u wściekłego psa. Na pewno JEDNO z nas przeżyje te dni... Albo on mnie zabije, albo ja przyprawię go o wylew.

^^^^^^

Hej ;) Ostatnio obiecałam, że następnym razem będą dwa rozdziały, więc dziś wpadnie jeszcze szósty. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro