Epilog (wersja właściwa)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

No i dotarliśmy do końca. Jak już wiecie, poprzedni epilog był wersją, która miała być ostateczną. Ale nią nie została. Dlaczego?

Zeszły rok był ciężki dla nas wszystkich, dla mnie szczególnie, bo straciłam kogoś bliskiego, a także ukochanego pupila. Długo obstawałam za tym, żeby zostawić poprzednią wersję, aż w końcu doszłam do wniosku, że mam dosyć tej pandemii, wszechobecnego smutku, pochmurnych dni w moim życiu. I mimo że faktycznie tamten epilog pasuje do całości (jak to zauważyło kilka osób), to chcę Wam dać ten promyczek, który rozjaśni Wasze dni, może sprawi, że sami się uśmiechniecie. Pisanie sprawia mi niewysłowioną radość, Wasze komentarze mobilizują, pochwały dają kopa, żeby nie przestawać tworzyć, a uwagi sprawiają, że chcę być lepsza (chociaż różnie to wychodzi, ale się staram).

Dziękuję, że byliście tutaj ze mną. Dziękuję za każdą gwiazdkę (i mam nadzieję, że dzisiaj każdy, kto czytał tę historię, mnie nią uhonoruje, bo dla mnie to znak, że Wam coś się podoba), każde słowo, za obecność, doping. Jesteście naprawdę wspaniali i mam nadzieję, że ze mną pozostaniecie. Już wkrótce uraczę Was kolejną opowieścią.

Jo


Epilog

Mike

Spojrzałem przed siebie, obserwując małego chłopca o ciemnej, bujnej czuprynie, biegającego po całym ogrodzie i wyrzucającego z siebie pokłady nieposkromionej energii. Uśmiechał się tak, jakby nie istniało nic ważniejszego od tej zabawy. I zapewne według Thomasa tak było. Według mnie również, ponieważ potrafiłem przyglądać się mu godzinami, a i tak się nie nudziłem. Bo jak mógłbym się znudzić obserwowaniem swojego sześcioletniego synka, który dzisiaj obchodził urodziny?

Tom zaraził ochotą na bieganie pozostałe dzieciaki, którego przybyły do naszego domu, aby dumnie celebrować święto ich małego przyjaciela. Dzień, który pamiętałem jakby to było wczoraj.

Długo debatowaliśmy z Karen na temat posiadania dziecka. Moja żona przez pierwszy rok po przeszczepie musiała bardzo na siebie uważać i często podróżowała do Cleveland na badania kontrolne. Jednak po tym, najgorszym dla niej okresie, zaczęła powoli przebąkiwać o staraniu się o potomstwo. Najpierw usiłowałem jej to wyperswadować, bo obawiałem się o zdrowie Karen. Nie zniósłbym, gdyby coś jej się stało. Moja żona stopniowo przekonywała mnie do tego pomysłu, nawet zaangażowała w to Marka – swojego doktora z Cleveland, a mojego znajomego. Mark wytłumaczył, że jej stan pozwalał na zajście w ciążę, gdyż nie działo się nic niepokojącego. Wszelkie badania przechodziła pomyślnie, a gdyby się udało i w jej ciele rosłoby dziecko, to i tak znalazłaby pod stałą kontrolą wielu lekarzy. W końcu uległem i po dwóch latach od operacji rozpoczęliśmy staranie się o potomka.

Ciąża Karen była dla mnie jednocześnie najlepszym i najgorszym okresem w całym moim życiu. Z jednej strony obawiałem się o jej zdrowie, a z drugiej obserwowałem, jak powoli rosła i maluszek stawał się realnym bytem. Do dzisiaj pielęgnowałem w sobie wspomnienie, w którym pierwszy raz poczułem kopnięcie naszego synka. To było coś niesamowitego. Nawet ze szczęścia uroniłem kilka łez, co małżonka skwitowała śmiechem. Uważała, że zrobiłem się strasznie uczuciowy, i mówiła prawdę. To ona i dziecko mnie zmieniły. Byli dla mnie najważniejsi na świecie i nic nie mogło tego zmienić.

Macierzyństwo sprawiło, że Karen stała się jeszcze piękniejsza. Kiedy tuż po porodzie wzięła w ramiona małego Thomasa – który dostał imię po swoim dziadku – na jej twarzy odmalowała się bezwzględna miłość. Tamtego dnia zrozumiałem, że podjęliśmy najlepszą decyzję, jaką mogliśmy podjąć. Thomas był naszym małym cudem, o który opłaciło się walczyć. A Karen po raz kolejny uczyniła mnie najszczęśliwszym facetem na świecie.

- Tato, tato! – Krzyk wybudził mnie z zamyślenia.

Spojrzałem w ogród. Tom szczerzył się do mnie, a ja już po samym uśmiechu poznałem, że coś spsocił. Wstałem z krzesła i ruszyłem w jego stronę, aby zobaczyć, co tym razem zmajstrował.

O co chodzi? – spytałem łagodnym tonem.

Nigdy nie krzyknąłem na małego, nie mógłbym. Był dla mnie wszystkim, a ja uważałem, że karcenie dziecka wrzaskami czy nawet delikatnym klapsem, nie wchodziło w rachubę. Zresztą, jak miałbym podnieść głos, kiedy patrzył na mnie tymi samymi oczami, które odziedziczył po swojej matce?

- No, bo piłka mi się przebiła... – wytłumaczył powoli, wskazując paluszkiem na dziurawą piłkę, leżącą kilka jardów od nas.

- A dlaczego się przebiła? – Inne dzieciaki biegały dookoła mini placu zabaw, który kupiłem synkowi trzy lata temu. Tylko Samuel, najlepszy kolega Toma z przedszkola, stał nieopodal i czekał, aż mój syn znów przyłączy się do wspólnej zabawy.

- Rocky ją dopadł – odpowiedział z namysłem.

Z trudem powstrzymałem parsknięcie śmiechem. Tom wyglądał jak mały aniołek, ale dobrze wiedziałem, że charakterkiem wcale go nie przypominał.

- To już czwarta piłka w tym miesiącu, którą przegryzł Rocky. Mówiłem ci, że w jego obecności lepiej się nimi nie bawić – mruknąłem, a Tom zagryzł dolną wargę, zupełnie jak Karen, kiedy się nad czymś zastanawiała.

- Ale tatusiu! Rocky nie lubi sam siedzieć, gdy się bawię – przypomniał, więc skinąłem głową.

- To kupimy piłkę z betonu. Wtedy Rocky na pewno jej nie popsuje – roześmiałem się cicho.

- Nie, bo połamie sobie ząbki! – zaprotestował Tom. – Dostanę nową piłkę? – poprosił.

Wzruszyłem ramionami. W końcu powiedział, o co od początku mu chodziło.

- A może ubłagasz dziadka, żeby opowiedział gościom kolejną wspaniałą historię? – zaproponowałem. – Pójdę zobaczyć, czy twój tort jest gotowy.

- Pozwolisz mi samemu go pokroić? – Tomowi aż się oczy zaświeciły na wspomnienie najważniejszego punktu imprezy.

- Odmówisz dziadkowi przyjemności towarzyszenia ci w tak podniosłym momencie? Wiesz, jak na to czekał.

- No dobrze – westchnął chłopiec. – Dziadkuuuuuu! – krzyknął i pobiegł przed siebie.

Spojrzałem na Samuela, który w te pędy rzucił się za przyjacielem. Jak wspomniałem, byli nierozłączni, a Sam często przyjeżdżał w odwiedziny.

Wstałem z kucania i zlokalizowałem syna, który zdążył zająć miejsce na kolanach ojca Karen, a wokół nich zgromadziły się dzieciaki. Tom Walker Senior wyglądał na zachwyconego widokiem małej rzeszy słuchaczy. Posiadał talent do opowiadania niestworzonych historii, które wzbudzały ciekawość i radość małego Toma oraz jego gości.

Ruszyłem powoli do wnętrza domu, aby sprawdzić, czy Mary nie potrzebowała mojej pomocy. Zgodziła się wszystko koordynować, chociaż miała już swój wiek. W dalszym ciągu nie chciała słyszeć o odejściu z funkcji gosposi Toma i co lepsze – nadal była w pełni sił. Szczerze jej tego gratulowałem i po cichu też zazdrościłem.

- Mikey! A co ty tutaj robisz? – Zgromiła mnie wzrokiem, gdy przekroczyłem próg kuchni, w której tymczasowo królowała. – Przecież mówiłam, że nie potrzebuję...

- Chciałem tylko zapytać, kiedy podamy tort. Tom nie może się go doczekać. Na razie odwlokłem tę chwilę o kilkanaście minut.

- Niech zgadnę. Bajka? – Mary roześmiała się, a ja przytaknąłem. – On uwielbia swojego dziadka. A Tom uwielbia swojego wnuka – powiedziała z melancholią w głosie.

- Tak, to prawda – chrząknąłem. – Za kilka minut wrócę i wezmę ciasto.

- Może tak raz to mi pozwoliłbyś go wnieść? – Usłyszałem tuż za plecami i natychmiast się odwróciłem. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu, a serce zatrzepotało jak u nastolatka, mimo że te lata miałem już dawno za sobą.

Karen patrzyła na mnie z miłością, którą za każdym razem widziałem w jej spojrzeniu. Za każdym jednym razem dziękowałem Bogu, że pozwolił mi ją zatrzymać, że nie odebrał mi jej na zawsze. Nie byłem już tym samym Mike'em, który dołączył do firmy Toma. Teraz moim priorytetem stała się rodzina. Praca wciąż stanowiła ważny aspekt, ale nigdy nie przedłożyłbym jej nad Karen i naszego syna. To oni sprawiali, że każdy dzień był wyjątkowy, bo spędzony z nimi. Kochali mnie, a ja kochałem ich.

–O czym tak myślisz? – Karen podeszła bliżej i opasała mnie rękami w pasie, a ja z lubością wciągnąłem jej zapach w nozdrza. Gdy trzymałem ją w ramionach, to odnosiłem wrażenie, jakbym trzymał w nich cały świat. I tak właśnie było.

- Że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Jak się czujesz? – Lustrowałem wzrokiem jej twarz, szukając najmniejszych oznak, które dałyby mi znać, że coś było nie tak. Moja żona od dwóch dni dziwnie się zachowywała, chociaż zarzekała się, że wszystko jest w porządku, a na sugestię, że powinniśmy pojechać do lekarza, prychnęła i zdzieliła mnie poduszką. Kiedyś, już dawno temu, wymogłem na niej obietnicę, że będzie mi o wszystkim mówiła, nawet kiedy uderzy się w mały palec u stopy. Wiem, byłem przewrażliwiony, ale nigdy więcej nie chciałem poczuć tego, co poczułem, gdy okazało się, że Karen potrzebowała przeszczepu. Tymczasem podejrzewałem, że ukochana coś przede mną ukrywała, jednak nie wiedziałem, co by to mogło być.

- Mike, przestań! – fuknęła, a Mary w tle zachichotała. – Nie jestem porcelanową figurką.

- Karen...

- Mike... – przedrzeźniała mnie, aż w końcu jej usta wylądowały na moich, skutecznie je sznurując. Poddałem się bez chwili wahania. Karen zawsze znajdowała sposób, żeby mnie uciszyć, gdy nie chciała mnie słuchać. – Chodźmy do gości – wymruczała, kiedy znów spojrzała mi w oczy. Westchnąłem cicho i pokiwałem głową. – Czy Tom dostał kolejną piłkę? – Zmarszczyła czoło, widząc, że Rocky biegał za pozostawioną bez opieki zabawką. Z trudem powstrzymałem wybuch śmiechu. Mały Tom jak zwykle nie słuchał, co się do niego mówiło.

- Tak. Poprzednia padła ofiarą naszego psa – wyjaśniłem, zerkając na syna, który wtulony w ciało swojego dziadka, chciwie wchłaniał kolejne słowa opowieści.

- Uważasz, że ta przetrwa? – kontynuowała Karen z błąkającym się po ustach uśmiechem.

- Do czego dążysz, kochanie? – zapytałem z zaciekawieniem, kierując na nią spojrzenie.

- Do niczego. – Lekko wzruszyła ramionami. – Mam dla ciebie niespodziankę – powiedziała jakby od niechcenia. Właśnie doszczętnie kupiła moją uwagę.

- Zdaje mi się, że to Tom obchodzi dzisiaj urodziny. – Kochałem Karen i nieba bym jej uchylił, co nie znaczyło, że zaniechaliśmy słownych przepychanek.

- To w zasadzie też prezent dla niego – dodała, mrużąc oczy. – Pójdę po tort, a ty zbierz całe towarzystwo. – Poklepała mnie po ramieniu, wysunęła się i weszła do domu, zostawiając mnie z gonitwą myśli. O co jej chodziło z tą niespodzianką? I to jeszcze wspólną?

Nie miałem jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo po chwili zrobiło się zamieszanie. Tom zeskoczył z kolan dziadka i podbiegł do swojej mamy, która przykucnęła przed nim, wpatrując się w niego z całą miłością. Wyjąłem z kieszeni komórkę i włączyłem tryb nagrywania. Tom Senior przystanął tuż za wnukiem i razem zdmuchnęli świeczki. Rozległy się gromkie brawa, zapisałem film i przejąłem tort, żeby podzielić go pomiędzy gości.

- Zdradzisz mi, co to za niespodzianka? – Dorwałem żonę, gdy tylko usiadła na krześle i z wymalowaną na twarzy rozkoszą oblizywała widelczyk z kremu. Ten widok obudził we mnie pożądanie, które przy Karen nigdy nie zmalało. Wiedziałem, że nie robiła tego celowo, a pomimo to nie umiałem inaczej zareagować.

- Minęło tyle lat, a ty wciąż nie nauczyłeś się cierpliwości? – Posłała mi pocałunek w powietrzu, po czym wróciła do konsumpcji ciasta, które w chwili obecnej pochłaniało jej uwagę. – Mary zrobiła świetny tort. A ty nie jesz? – Chciwym spojrzeniem obrzuciła mój kawałek, a ja zmarszczyłem czoło.

- Chcesz zjeść go za mnie? – Wyraz jej twarzy wyraźnie mówił, że nie powinienem usłyszeć negatywnej odpowiedzi. Kiedy Karen energicznie pokiwała głową, podsunąłem talerzyk w jej stronę. Nie skomentowałem jej niecodziennego zachowania.

- Tato! – Tom wyrósł tuż przede mną, więc na chwilę oderwałem myśli od żony. – Rocky....

- Tylko nie mów, że znów przegryzł piłkę. – Próbowałem zabrzmieć surowo, ale zwyczajnie nie potrafiłem. Wobec kontrahentów byłem nieustępliwym człowiekiem, natomiast jeśli chodziło o tego malca, to miękłem niczym wosk. Karen niejednokrotnie mnie upominała, że za bardzo go rozpuszczałem, i że przeze mnie wyrośnie na egoistę, a teraz posłała mi spojrzenie mówiące „A nie mówiłam".

- Nooooooooo... Dostanę jeszcze jedną? Ostatnią! – Błagalny wzrok syna jeszcze bardziej rozmiękczył moje serce.

- Przykro mi, młody. – Nie miałem pojęcia, jakim cudem te słowa wydostały się z moich ust, ale chociaż raz wykazałem się odrobiną asertywności. Kątem oka zauważyłem, że Karen wpatrywała się we mnie oniemiała i aż pogratulowałem sobie w duchu. – Wymyśl inną zabawę z Rocky'm. Może pozwolisz, żeby po prostu za tobą pobiegał?

- Mamoooo... – Tom zwrócił się do Karen, szukając u niej ratunku.

- Tata decyduje – odpowiedziała i wsunęła sobie do ust spory kawałek ciasta. Tom zwiesił ramiona, a ja już byłem gotów ulec jego prośbom ( a może lepiej byłoby rzec żądaniom), gdy pojawił się nieodłączny Sam i chwycił swojego przyjaciela za rękę.

- Ja mogę zaczepiać Rocky'ego i uciekać. Okej? – Nieśmiały uśmiech rozjaśnił jego twarz. Przerzuciłem wzrok na Toma, który entuzjastycznie pokiwał głową i na nic nie czekając, pobiegł z kolegą w kierunku odpoczywającego psa.

- Zaskoczyłeś mnie. – Karen otarła krem z kącików ust, patrząc na mnie z wyraźnym podziwem. – Jestem z ciebie dumna, kochanie. Zasłużyłeś na nagrodę. – Gdy ujęła mnie za rękę i położyła ją na swoim brzuchu, spojrzałem pytająco na żonę.

- Karen?

- Mike? – zaintonowała, uśmiechając się szeroko. – Nic a nic się nie domyślasz? – Spoważniała, a w jej oczach pojawiło się coś, co widziałem tego dnia, gdy oznajmiła, że jest w....

- Jesteś w ciąży? – wyszeptałem oniemiały.

- Tak. – Twarz ukochanej jaśniała szczęściem i miłością, a zarazem niepewnością, jakby obawiała się mojej reakcji.

- Tak bardzo cię kocham! – Nie bacząc na towarzystwo, wsunąłem rękę pod uda Karen, a drugą położyłem na jej plecach i przeniosłem ją na swoje kolana. Potrzebowałem jej bliskości, jej ciepła, uśmiechu, uczucia, którym mnie obdarzyła. Potrzebowałem jej całej. Jej, Toma i tego maleństwa, które w niej rosło, a które razem poczęliśmy.

- Znowu zostaniemy rodzicami. – W oczach matki moich dzieci zamigotały łzy, które wkrótce spłynęły po policzkach. – Tom zyska brata lub siostrę.

- Kocham cię – powtórzyłem niczym mantrę. Przylgnąłem ustami do jej ust, mieszając nasze oddechy, przekazując żonie, że była moim wszystkim. Oni byli. – Kocham was. – Serce, oblepione bezgranicznym uczuciem do siedzącej na moich kolanach kobiety, tłukło się niebezpiecznie w piersi. – Dzięki tobie jestem najszczęśliwszym facetem na świecie. Dziękuję, że o nas walczyłaś. – Aż mnie zmroziło na wspomnienie, jakim głupcem kiedyś byłem. Pozwoliłem urażonej dumie, żeby mną zawładnęła, i uwierzyłem w kłamstwo Karen, która próbowała mnie uchronić przed niepewną przyszłością. Powinienem wtedy zostać przy niej mimo wszystko, przekonać ją, że tylko ona się dla mnie liczyła. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło.

- My ciebie też kochamy – zapewniła. – Jestem taka szczęśliwa, Mike.

- Ja bardziej. Nie mogę w to uwierzyć. – Znów zagapiłem się na brzuszek Karen. – Od kiedy wiesz?

- Podejrzewałam już od kilku dni. Wczoraj zadzwoniłam do lekarza i pojechałam na wizytę. Chciałam być pewna, zanim ci powiem. Moje największe marzenie się spełniło.

- Co tu się wyprawia? – Tubalny głos ojca Karen zabrzmiał z boku. – Dlaczego moja córka płacze? – Niepokój odbił się na twarzy przyjaciela. – Źle się czujesz, skarbie? – Czasami nadal traktował ją jak małe dziecko, ale nie miałem nic przeciwko temu. Karen też już dawno dała sobie spokój z upominaniem – zgodnie uznaliśmy, że miał do tego prawo. Poza tym doskonale rozumiałem, co czuł i przez co przechodził przez okres rekonwalescencji swojej córki.

- Czuję się wspaniale, tatku – odparła, uśmiechając się szeroko. – A nawet lepiej.

- Co to ma znaczyć? – Tom zaczął wodzić wzrokiem między nami, niczego nie rozumiejąc.

- Znowu zostaniesz dziadkiem.

Zapadło milczenie. Starszy mężczyzna rozdziawił usta, zamknął je, znów rozdziawił. Aż nagle wyciągnął dłoń w stronę Karen, która ją pochwyciła, stanęła na nogi i utonęła w jego niedźwiedzim uścisku.

Czy można osiągnąć pełnię szczęścia? Do dnia dzisiejszego sądziłem, że to się stało w dniu narodzin Thomasa Jr. Nie śmiałem o więcej prosić – wszak Karen do końca swoich dni musiała na siebie uważać, brać leki obniżające jej odporność, aby ciało nie odrzuciło przeszczepionego serca.

Tymczasem przekonałem się na własnej skórze, że życie mogło być jeszcze piękniejsze. Wiedziałem, że czekały nas lepsze i gorsze chwile, że niepokój o życie Karen i dziecka będzie mi towarzyszył aż do dnia narodzin. Ale wierzyłem. Wierzyłem, że sobie ze wszystkim poradzimy, że wciąż mieliśmy przed sobą wiele lat wspólnego życia, że razem się zestarzejemy, patrząc, jak nasze latorośle dorastają.

Kiedy Karen na powrót wtuliła się w moje ciało, a rozradowany Tom pobiegł do kuchni, żeby poinformować Mary o stanie jej ulubienicy, spojrzałem przed siebie na rozbrykane towarzystwo. Dzieciaki biegały dookoła, a wśród nich nasz syn, taki szczęśliwy i uśmiechnięty. Tom marzył o rodzeństwie, a teraz jego marzenie miało się ziścić. Nie mogłem się doczekać, aż mu powiemy o braciszku lub siostrzyczce.

- Mike?

- Hmmm?

- Dziękuję. Jesteście wszystkim, czego potrzebuję.

Tak. Czułem dokładnie to samo. Moja żona, moje dzieci. Byli wszystkim, czego w życiu potrzebowałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro