Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dlaczego wyglądasz tak, jakbyś zobaczył coś niezwykłego, Mike? – Karen najwidoczniej wspaniale się bawiła. – Postanowiłam przekonać się na własnej skórze, czy to się sprawdzi. Jesteś pierwszym mężczyzną, na którym wypraktykowałam twoją teorię. Muszę ci przyznać rację. Jeśli każdy facet będzie reagował tak jak ty, to wreszcie uda mi się skupić na sobie uwagę tego jedynego.

- A więc z funkcji przyjaciela zostałem zdegradowany do roli testera? Coś jak próbki perfum w drogerii dla klienta? Sprawdźmy, co zrobi Mike Bennett. – Usiłowałem żartować, chociaż w obecnej sytuacji to wcale nie było takie proste.

- Coś w tym stylu. Jesteś jedynym mężczyzną, który potrafi być ze mną absolutnie szczery – przyznała Karen, a ja słuchałem jej w skupieniu. – Zresztą nie wierzyłeś, że się na to zdobędę. Prawda? – zapytała, a ja zrozumiałem, że nie czekała na odpowiedź.

- Masz słuszność. Nie sądziłem, że posłuchasz mojej rady, a już na pewno, że nie zrobisz tego tak szybko. – Uwielbiałem nasze rozmowy.

Wytworzyła się między nami tak silna więź, iż mówiliśmy sobie o wszystkim. I chociaż czasami przesadzałem ze szczerością – jak ostatnio – to wiedziałem, że na młodą zawsze mogłem liczyć. Ona na mnie również.

- Wciąż jestem nastawiona dość sceptycznie, ale widzę w twoim pomyśle pewną słuszność. Co mi szkodzi spróbować? – Kobieta wzruszyła ramionami.

- Możesz sprawdzać ten wariant. Chociaż przyznam, że czuję się nieswojo, kiedy nie masz na sobie swoich ulubionych rzeczy – mruknąłem.

Mówiłem prawdę. Karen wyglądała pięknie, taka odmieniona, choć na jej twarzy nie dostrzegałem pewności siebie, którą zawsze emanowała.

- A mówią, że kobiety są niezdecydowane. Chcę po prostu zobaczyć, dokąd mnie to zaprowadzi, Mike. To miłe, gdy mężczyzna spogląda na mnie z zainteresowaniem.

- Chyba nie mówisz o mnie? – Aż zmrużyłem oczy.

- A siedzi z nami ktoś jeszcze? – Karen zachichotała, udając, że się rozgląda.

- Nie patrzę na ciebie z zainteresowaniem! Nie takim, o jakim pomyślałaś! – wypaliłem, broniąc się.

- Nie spinaj się tak, mój drogi. Bo ci jeszcze żyłka pęknie – dodała, śmiejąc się ze mnie.

Nie wiedziałem, czy jej żarty były żartami, czy może mówiła prawdę, ponieważ zauważyła we mnie zmianę.

- Nudzi ci się, Karen? Nie powinnaś biegać po mieście i załatwiać kwiatów na przyjęcie dla klienta? Albo coś w tym stylu? – Delikatnym sarkazmem starałem się pokryć zmieszanie.

- W sumie mam jeszcze jedną rzecz do załatwienia. Ale najpierw chciałam wstąpić do ciebie i zobaczyć, co porabiasz. Poza tym byłam w okolicy, a przy okazji zajrzałam do taty.

- Pewnie od razu cię wygonił – sarknąłem.

- Chciałbyś, Bennett, co? – spytała, pochylając się lekko do przodu. – Wspominał coś o kolacji, którą urządza za tydzień. Będziesz na niej, prawda? – Dziewczyna zaczęła stukać o biurko pomalowanymi na czerwono paznokciami.

Kiedy ona – do cholery – była u kosmetyczki? Karen zauważyła, na co zwróciłem uwagę, bo uśmiechnęła się szerzej.

- No co? – spytała, zmieniając temat. – To chyba równie ważne, prawda?

- Kobiety malują paznokcie – bąknąłem.

Poczułem się dziwnie wytrącony z równowagi. Namawiałem przyjaciółkę, żeby stała się bardziej kobieca, ale rezultaty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Podobało mi się to, co widziałem, nawet bardzo. Miałem rację, więc z jednej strony czułem dumę, że Karen tak pięknie się prezentowała. Z drugiej zaś odniosłem wrażenie, że siedząca przede mną kobieta była jedynie substytutem mojej przyjaciółki.

- Masz dziwną minę. Coś cię gnębi? – Dziewczyna przyjrzała mi się uważnie.

- Nie, skądże – skłamałem.

Nie chciałem, żeby Karen znowu źle się przez mnie poczuła. Ostatnio dałem popis, dzisiaj nie mogłem tego powtórzyć.

- Pięknie wyglądasz. Sprawdzaj innych facetów, chociaż nie sądzę, żeby znalazł się taki, który odmówi ci choćby banalnego komplementu – rzuciłem.

- Jezu, Mike. Zaraz wezwę karetkę. Tobie ewidentnie coś dolega. Może powinieneś jechać do siebie i odpocząć. – Karen udała przerażenie.

Dzieciak się ze mnie naśmiewał.

- Prosisz się o kłopoty. Wracając do kolacji u twojego ojca, to owszem, będę. Wspominał, żebym zarezerwował sobie czas.

- Świetnie. Cholera, już późno. Muszę iść. Odezwij się w międzyczasie. – Walker wstała, posyłając w moją stronę ostatnie spojrzenie.

- Jasne. Do zobaczenia – pożegnałem się z nią.

Kiedy zostałem sam, przymknąłem oczy. Wciąż mi się wydawało, że to jakiś sen. Karen i sukienka to musiał być sen.

Wróciłem do pracy, chociaż było mi jeszcze trudniej skupić się na wykonywanym zajęciu niż po rozmowie z Sandrą. Chyba faktycznie potrzebowałem odpoczynku. Prowadziłem ze sobą w myślach dziwną rozmowę. A powinienem robić coś zupełnie innego. Warknąłem pod nosem. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiał zostać w biurze do północy.

Spojrzałem na monitor, wziąłem głęboki oddech, a następnie zabrałem się z powrotem do pracy.

***

Karen

Wyszłam od Mike'a nieco skołowana. No dobrze, znacznie bardziej niż tylko „nieco". Bennett miał minę, jakbym stroiła sobie z niego żarty. Nie spodziewał się, że przyjadę odstrzelona do jego biura. Prawda była taka, że chciałam mu udowodnić, na co mnie stać. Mike nabijał się ze mnie, namawiał, żebym pokazała się z tej „lepszej" strony. W końcu postanowiłam to zrobić choćby tylko dlatego, aby utrzeć przyjacielowi nosa. On nie wierzył, że się zgodzę. Sprawę przesądził komentarz Mike'a, gdy ten niefortunnie zobaczył mnie w bieliźnie. Trochę mnie tym zdenerwował. A byłam osobą działającą impulsywnie, więc z miejsca postanowiłam odwalić pokazówkę. Nie spodziewałam się tylko jej efektów.

Nie tylko Mike nie mógł oderwać ode mnie wzroku, chociaż podejrzewałam, że bardziej był w szoku, niż że zrobiłam na nim wrażenie. Wszak łączyła nas wyłącznie przyjaźń, a Bennett nie traktował mnie tak, jak pozostałych kobiet. Nie, żebym chciała. Nie, nie. To by było... co najmniej dziwne.

Już ostatnio poczułam się ekscentrycznie. Nigdy nie wstydziłam się Mike'a, mogłabym zrobić przy nim wiele rzeczy, ale na pewno nie zaliczało się do nich chodzenie w bieliźnie. A mimo to wtedy poczułam nieznośne uderzenie gorąca od przeszywającego mnie męskiego wzroku. Nie spodziewałam się tego. Później udawałam, że nic takiego się nie stało, lecz nie potrafiłam o tym zapomnieć.

- Karen? To naprawdę ty? – Ktoś krzyknął za mną, więc przystanęłam.

Obróciłam się, spoglądając prosto w oczy Louis'a, chłopaka, z którym spotykałam się jeszcze do niedawna, a który zostawił mnie, bo jak twierdził „nie potrafiłam być kobietą". Nie wiedziałam, co sprowadziło na mnie ten zbieg okoliczności, jednak bardzo się z niego ucieszyłam. Mina Louis'a była jeszcze lepsza niż zaskoczenie Mike'a.

- Aż tak trudno mnie teraz rozpoznać? – rzuciłam lekko, chociaż musiałam się opanować.

Miałam ochotę mu dowalić i zapytać, czy widzi, co przeszło mu koło nosa. Kto przeszedł mu koło nosa.

- Wyglądasz... rewelacyjnie – odpowiedział z niekrytym entuzjazmem.

- Dziękuję. Cieszę się, że wreszcie to dostrzegłeś – odparłam nieco kąśliwie.

Louis był fajny i nawet mi się podobał, lecz to nie znaczyło, że miałabym paść przed nim z zachwytu, bo nagle zauważył we mnie kobietę. Jeśli chciał zyskać moją uwagę, musiał się naprawdę postarać.

- Jestem pełen podziwu. W sumie powinienem cię przeprosić – napomknął, a ja niemal z wrażenia otworzyłam usta.

Na szczęście udało mi się zachować stoicki spokój. Nie powinnam mu pokazywać, że zmierzał w dobrym kierunku, aby wrócić do moich łask. Co to, to nie.

- Za co? – Udałam, że nie mam pojęcia, o czym mówi.

- Ostatnio nie zachowałem się wobec ciebie właściwie. Nie powinienem mówić ci tak okropnych rzeczy.

- Doprawdy? A co sprawiło, że zmieniłeś zdanie? – Pastwiłam się nad nim, ale – moim zdaniem – całkiem zasłużenie.

- Po prostu nie chciałbym, żebyś widziała we mnie jedynie gbura, chociaż czasami nim jestem – odpowiadał skruszony.

Pytanie, czy jego skrucha była prawdziwa?

- Przyjmuję przeprosiny – odparłam po chwili milczenia, kiedy Louis spoglądał na mnie niczym porzucony psiak. – A teraz wybacz, lecz śpieszę się. Mam spotkanie służbowe.

- Może cię na nie podrzucę? – zaoferował się z pomocą.

- Moje auto stoi na parkingu. Jednak dziękuję za propozycję. – Wzruszyłam lekko ramionami.

- Spotkamy się w wolnej chwili? – Mężczyzna nie miał zamiaru tak łatwo się poddać.

Przyjrzałam mu się spod przymrużonych powiek. Czy wart był drugiej szansy? Tata mi kiedyś powiedział, że każdy na nią zasługuje. Niektórzy ją wykorzystywali, inni nie. Nie lubiłam podejmować takich decyzji, ale nie wszystko w życiu szło jak po maśle, prawda? W końcu skinęłam powoli głową.

Uśmiech rozjaśnił przystojną twarz mojego rozmówcy.

- Dziękuję. Do zobaczenia, Karen. Zadzwonię do ciebie i wybierzemy pasujący nam obojgu termin, dobrze?

- Oczywiście. A teraz wybacz, ponieważ naprawdę się śpieszę – pożegnałam się szybko i odeszłam.

Zostawiłam Louisa samego na ulicy, oddalając się coraz bardziej. Nie mógł widzieć mojego uśmiechu satysfakcji, z którym wsiadłam do samochodu. Na spotkanie dojechałam przed czasem. Przedstawiłam kolejne pomysły na uatrakcyjnienie przyjęcia, a moja mocodawczyni bardzo się z nich ucieszyła. Wiedziałam, że to będzie sukces, a jej goście będą zachwyceni, co w prostym rachunku oznaczało, że może wpadnie mi kolejny klient, chociaż na ich brak nie narzekałam. Czasami wręcz odnosiłam wrażenie, że bogaci ludzie w Chicago żyli od jednego przyjęcia do drugiego. Dla mnie bomba, bo nie dość, że robiłam to, co lubiłam, to jeszcze na tym zarabiałam.

Następnego dnia miałam równie zajęty dzień. Dochodziła dziewiąta wieczorem, kiedy wracałam do mieszkania. Byłam głodna, ponieważ przez wiele godzin nie miałam niczego w ustach. Mike zmyłby mi za to głowę. Na szczęście o tym nie wiedział, a ja nie zamierzałam mu się chwalić. Nabrałam ochotę na moją ulubioną sałatkę, więc zatrzymałam samochód przy pierwszym lepszym markecie. Nigdzie się nie śpieszyłam, bo i po co?

Na pewno nie spodziewałam się spotkać Sandry. Z daleka ją rozpoznałam. Długonoga blondynka o nienagannej figurze oraz biuście rozmiarem dorównującym niektórym porno gwiazdkom. Mike spotykał się z nią od kilku miesięcy, ale ja nie widziałam między nimi wielkiej miłości. Zresztą, ich związek nie był moją sprawą. Postanowiłam podejść i chociaż się przywitać, nie zwykłam uciekać przed ludźmi.

- Cześć, Sandro – odezwałam się, podchodząc do niej.

Kobieta odwróciła się z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Po chwili zniknęło, a pojawił się grymas, który również ustąpił miejsca. Sandra patrzyła na mnie się obojętnie. Ja zaś uśmiechnęłam się szeroko, bo dlaczego by nie?

- Karen. Co za niespodzianka. Jesteś sama? – Partnerka Bennetta zerknęła za mną, jakby spodziewała się tam znaleźć nie wiadomo kogo. – I co to za odmiana? – Zlustrowała mnie z góry na dół.

Dzisiaj również założyłam sukienkę oraz te mordercze szpilki, które – chociaż były wygodne, to – chciałam zdjąć jak najszybciej.

- Przecież to normalne, że kobiety chodzą w takich rzeczach – napomknęłam pewnym głosem, unosząc podbródek delikatnie do góry.

- Kobiety owszem, ale ty? Myślałam, że nie wiesz, że coś takiego istnieje. – Sandra roześmiała się niby żartobliwie, lecz nie byłam głupia.

Spojrzałam na nią uważnie. Już nie raz przyuważyłam, że blondynka była chorobliwie zazdrosna o Mike'a. Kto jak kto, jednak druga kobieta zauważała takie rzeczy. Wiedziałam od przyjaciela, że wspominał dziewczynie o tym, co nas łączyło. Proponowałam mu nawet, żebyśmy nieco poluźnili nasze stosunki, ale Mike nie chciał nawet o tym słyszeć. Według niego nikt nie miał prawa mu mówić, z kim może, a z kim nie może się spotykać. Więcej nie poruszyłam tego tematu, lecz ilekroć spotykaliśmy się w trójkę bądź w większym gronie, Sandra pilnowała Mike'a, a mnie paliła wzrokiem. Nie zwracałam na to uwagi, bo dobrze wiedziałam, że pewnych rzeczy niektórym ludziom nie można było wytłumaczyć.

- Wiesz, w sumie to zasługa Mike'a – rzuciłam niedbale, choć miałam pewność, że kupię tym uwagę Sandry.

- Mike'a? – powtórzyła niczym echo, a jej źrenice momentalnie się zwężyły.

Gdyby mogła, pewnie by mnie tu udusiła. No cóż, nie moja wina, że nie ufała swojemu facetowi, a mnie próbowała poniżać na każdym kroku. Nie zamierzałam nikomu na to pozwolić.

- Oczywiście. W końcu mnie przekonał, że nie ma nic w tym złego. W sumie dzięki niemu odkryłam w sobie kobiecą stronę i muszę ci powiedzieć w sekrecie, że całkiem dobrze czuję się w nowej odsłonie – kłamałam jak najęta, lecz mina Sandry była warta każdego słowa.

Kobieta poczerwieniała na policzkach. Nie lubiłam zgrywać złośliwej, ale jeśli ktoś mnie prowokował, przestawałam się przejmować, co wypadało, a co nie.

- Jak to dzięki niemu? – spytała ostrzejszym tonem, jednak udałam, że nie zwróciłam na niego uwagi.

- Po prostu. Mike powiedział, że mężczyźni będą mną zachwyceni. Miał absolutną rację. Szkoda, że nie widziałaś jego miny, gdy weszłam wczoraj do biura. Biedak prawie udławił się własną śliną.

- Byłaś wczoraj u niego? – Sandrze mało oczy nie wyszły na wierzch.

- Zajrzałam na moment. Odwiedziłam tatę, a przy okazji poprzeszkadzałam Mike'owi. Powinnaś mu zabronić tyle pracować i bardziej o niego zadbać – rzuciłam dobrą radą, nie przestając się uśmiechać.

- To już nie twoja sprawa, jak się nim opiekuję, prawda? – warknęła.

- Jestem przyjaciółką Michaela, więc pragnę jego dobra. Było mi niezmiernie miło cię dzisiaj spotkać, ale muszę iść. Do zobaczenia na kolacji u mojego taty – dodałam, po czym ruszyłam prosto przed siebie.

Może nie zachowałam się kulturalnie, lecz wybuchy złości Sandry kierowane w moją stronę zaczynały mnie denerwować. Jeśli myślała, że próbuję uwieść jej faceta, to była w błędzie. Nie miałam zamiaru odpowiadać za chorobliwą zazdrością, nad którą Sandra nie panowała.

Nie oglądałam się za siebie. Kiedy szłam w stronę kas, zauważyłam, że Sandra zniknęła. Moim zdaniem tej kobiecie nie zależało na Mike'u, a na jego pieniądzach, prestiżu, który zdobył i zawodzie, w którym się spełniał, a który przynosił mu wszystkie korzyści. Ale jak znałam mojego przyjaciela, to Sandra za wiele go nie obchodziła. Nie rozumiałam, dlaczego Mike nie chciał związać się z nikim na dłużej niż kilka, maksymalnie kilkanaście miesięcy. Jego odpowiedź, dlaczego tak się działo, pozostawała niezmienna od lat. A ja naprawdę pragnęłam, żeby Mike był szczęśliwy. Zależało mi na nim, więc nie chciałam, żeby do końca życia bawił się w krótkotrwałe relacje. Zasłużył na kobietę, która zadbałaby o niego jak żadna inna.

***

Mike

- Jesteś gotowa? – Zapukałem delikatnie do drzwi łazienki, którą Sandra okupowała od godziny.

Starałem się nie tracić cierpliwości, ale przychodziło mi to z wyraźnym trudem. W ogóle miałem dzisiaj dziwny nastrój; czułem niepokój, choć nie wiedziałem, czego on dotyczył. Przecież wszystko było w jak najlepszym porządku. Nawet Sandra zachowywała się podejrzanie grzecznie, mimo że nie była szczęśliwa z powodu kolacji w towarzystwie Karen. Ostatnio urządziła mi kolejną awanturę o młodą. Powiedziałem wtedy, że jeszcze jedno słowo na ten temat, a bardzo szybko się pożegnamy. Nie miałem zamiaru znosić takiego zachowania. Sandra przesadzała, nie panowała nad sobą, obrażała Karen i mnie. Gdyby wiedziała, że widziałem ją w bieliźnie – i to jakiej – krew by ją z miejsca zalała. Nie zachowaliśmy się wtedy jak przyjaciele, ale nie było w tym niczyjej winy. Przecież nie wiedziałem, że Karen biegała półnaga po mieszkaniu. Pukałem do drzwi. Wszedłem dopiero, kiedy nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Przestraszyłem się, że coś jej się stało. A że miałem klucze...

Wiedziałem, że tego widoku długo nie zapomnę. Karen... Była piękna. Piękna jako kobieta, nie tylko przyjaciółka. Jednak nie powiedziałem jej o tym, bo nie chciałem niczego zepsuć między nami. Walker już od dłuższego czasu zwracała moją uwagę, ale nigdy nie pomyślałem o niej jak o kandydatce na dziewczynę. Przynajmniej z kilku powodów. Aczkolwiek nie potrafiłem ukryć przed samym sobą faktu, że na widok piersi obleczonych koronkowym materiałem, pośladków oraz długich nóg znacznie podniosło mi się ciśnienie. Swój stan próbowałem zatuszować żartami, byleby tylko Karen nie domyśliła się, co tak naprawdę się ze mną działo.

- Możemy wychodzić. – Drzwi od łazienki się otworzyły, a przede mną stanęła Sandra. – Jak wyglądam?

Kobieta założyła na dzisiejszy wieczór małą czarną na grubszych ramiączkach z pokaźnym dekoltem. Prezentowała się w niej całkiem nieźle. Chociaż Sandra miała problemy z zazdrością, to w towarzystwie przeważnie potrafiła się opanować. Wybuch następował dopiero później.

- Dobrze – odpowiedziałem, podsuwając jej swoje ramię.

Musieliśmy się śpieszyć, jeśli nie chcieliśmy zaliczyć kolosalnego spóźnienia. Od mojego domu do domu Toma był spory odcinek drogi, a jeszcze musiałem wliczyć, że o tej porze na mieście panowały nieziemskie korki.

- Tylko dobrze? – W głosie dziewczyny usłyszałem niezadowolenie.

Czego ona – do kurwy nędzy – ode mnie chciała? Spojrzałem na nią chłodno. Właśnie zyskałem pewność, że to był nasz ostatni, wspólny wieczór. Miałem dosyć ciągłego marudzenia, pretensji o wszystko. Od początku stawiałem sprawę jasno. Wiedziałem, że Sandra mnie nie kochała. Martwiła się jedynie, by nie stracić wszystkiego, co mogła przy mnie osiągnąć.

- Zapnij pasy. – Zbyłem ją, gdy znaleźliśmy się w aucie.

Sandra zacisnęła usta, ale nic więcej nie powiedziała. Do domu mojego wspólnika jechaliśmy więc w milczeniu, co na chwilę obecną było mi bardzo na rękę. Przypomniałem sobie o Karen. Nie widziałem jej od pamiętnego spotkania w biurze. Nie miałem czasu, bo musiałem przysiąść nad projektem, który wymagał ode mnie sporego nakładu pracy. Nie narzekałem, przecież uwielbiałem swój zawód, choć czasami kosztował mnie mnóstwo energii.

- Jesteśmy na miejscu – wymamrotałem, parkując na podjeździe tuż przed schodami prowadzącymi do domu Toma.

- Dobrze, że mi powiedziałeś – odparła kąśliwie Sandra, patrząc na mnie krzywo.

Złapałem ją za rękę, zanim zdążyła sięgnąć po klamkę i wysiąść.

- Czy możesz się opanować? Nie wiem, co cię dzisiaj ugryzło. Nie chcę wiedzieć, ale kiedy przekroczymy próg tego domu, masz się zachowywać jak kulturalna kobieta. Jeśli zamierzasz stroić fochy, to zaraz cię odwiozę – powiedziałem ostrym tonem.

Nasz związek im dłużej trwał, tym większą był pomyłką.

- Przepraszam. – Nie dało się nie usłyszeć pokory w jej głosie. – Po prostu ostatnio mam gorsze dni.

- Wyobraź sobie, że nie ty jedna. Dlatego – na litość boską – dla odmiany zacznij zachowywać się właściwie. Byłoby przyjemniej. – Puściłem jej rękę, po czym pierwszy opuściłem wnętrze samochodu i pomogłem wysiąść Sandrze.

Dziewczyna obdarzyła mnie promiennym uśmiechem, ale go zlekceważyłem. Razem wspięliśmy się po schodach i zanim sięgnąłem do dzwonka, drzwi otworzyły się na oścież.

- Już się bałem, że nie przyjedziecie – przywitał nas Tom Walker, mój wspólnik i ojciec Karen. – Sandro, wspaniale wyglądasz – zwrócił się do mojej dziewczyny, która chłonęła każdy komplement, który tylko padał pod jej adresem.

- Ty również, Tom. Nie dałabym ci więcej niż czterdzieści lat. – Blondynka uśmiechnęła się szeroko, wchodząc w głąb domu.

- To w takim razie ile powinien mieć Mike? – Tom parsknął śmiechem, a ja spojrzałem na niego, kręcąc głową.

- Mike, Sandra! – Do holu weszła Karen.

Z miejsca przykuła moją uwagę. Miała na sobie ciemnozieloną sukienkę bez rękawów, o ołówkowym kroju, idealnie dopasowaną do ciała, przylegającą do niego niczym druga skóra; do tego czarne szpilki i włosy swobodnie rozpuszczone. Dla mnie wyglądała jak gwiazda. Z wrażenia zapomniałem się przywitać.

- Karen... – Szybko ocknąłem się z zamyślenia, kiedy dziewczyny przywitały się ze sobą zdawkowo. – Witaj.

- Mike, a tobie co? – Córka Toma spojrzała na mnie zaskoczona. – Chyba ostatnio za dużo pracujesz, wyglądasz na przemęczonego. – Przyjaciółka skoncentrowała na mnie swój wzrok.

Nagle jakbym znalazł się pod lupą. Rozciągnąłem usta w delikatnym uśmiechu, podszedłem do niej i cmoknąłem ją w policzek. Zawsze się tak witaliśmy, teraz nie było inaczej.

- Fakt, ostatnio wyrobiłem trochę nadgodzin, ale cel był słuszny – skomentowałem. – Widzę, że nie ustajesz w wysiłkach – rzuciłem, mając na myśli ostatnie zmiany w wyglądzie Karen.

- Właśnie dzisiaj świętujemy – wtrącił się Tom. – Zapraszam do jadalni, kolacja zaraz zostanie podana.

- Oczywiście. – Chociaż Karen od dawna nie mieszkała z Tomem, to podczas takich wieczorów brała na siebie rolę gospodyni, co świetnie jej wychodziło.

Zastępowała swoją zmarłą matkę, która odeszła kilka lat temu. To po niej moja przyjaciółka odziedziczyła urodę, a także charakter.

Ruszyłem z Sandrą, która splotła ze mną dłoń, jednocześnie obdarzając Karen szerokim, choć sztucznym uśmiechem. Za dobrze ją znałem, żeby tego nie rozpoznać. Liczyłem jednak, że dotrzyma słowa i na kolacji nie powie nic niewłaściwego.

Kiedy weszliśmy do jadalni, okazało się, że przy stole zasiadał już pewien mężczyzna, którego nie znałem. Nie miałem pojęcia, że Tom zaprosił kogoś spoza naszego grona na świętowanie ostatniego projektu. Zmarszczyłem czoło, jednak nie odezwałem się ani słowem. Czekałem na zapoznanie.

- Louis, poznaj mojego przyjaciela, Michaela Bennetta oraz jego dziewczynę, Sandrę Daniells – odezwała się Karen, zajmując miejsce przy chłopaku.

Spojrzałem na nich zdumiony. Pamiętałem to imię i już wiedziałem, kim był nieznajomy. Chłopak, który zostawił moją przyjaciółkę, bo nie okazała się wystarczająco kobieca. Z miejsca poczułem złość, nie rozumiejąc kompletnie, co on tutaj robił. Jak Karen mogła go zaprosić?

- Miło mi was poznać. – Louis podszedł najpierw do Sandry i ucałował ją w dłoń.

Prychnąłem w myślach. Dżentelmen się znalazł. Kiedy wyciągnął rękę w moją stronę, chciałem się odwrócić i go zignorować. Jednak postanowiłem nie zachowywać się jak dzieciak. Wystarczyło, że z takim miałem do czynienia.

- Wzajemnie – skłamałem. – Nie mówiłaś, Karen – zwróciłem się do niej, kiedy wszyscy usiedliśmy – że przyjedziesz ze swoją drugą połówką. – Posłałem jej wymowne spojrzenie, oczekując na odpowiedź.

- To świeża sprawa – wyjaśniła spokojnie.

- To prawda – odezwał się Louis, aż chciałem mu powiedzieć, żeby nie wtrącał się w naszą rozmowę. – Zeszliśmy się kilka dni temu. Przemyślałem sobie kilka rzeczy i doszedłem do wniosku, że Karen jest zbyt cudowną kobietą, żebym pozwolił jej odejść. – Mężczyzna obdarzył moją przyjaciółkę szerokim uśmiechem.

- Doprawdy? – Nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem.

Mały skurwiel kłamał jak z nut. Dobrze pamiętałem, jaki był powód zerwania. Louis nie zająknął się ani słowem na ten temat. A teraz udawał zakochanego, bo jego dziewczyna przeszła metamorfozę? To wciąż była ta sama Karen, która kochała ponaciągane swetry, podarte dżinsy i conversy. Louis nagle dostrzegł w niej kobietę? Miałem ochotę mu przyłożyć.

- Oczywiście. Czasami człowiek potrzebuje czasu do namysłu – kontynuował.

Starałem się panować nad kiełkującym we mnie gniewem, który narastał z każdą kolejną sekundą. Powiedzieć, że nie spodziewałem się takiego obrotu sytuacji, byłoby małym niedopowiedzeniem.

- Muszę przyznać, że pięknie razem wyglądacie – odezwała się niespodziewanie, milcząca odkąd weszliśmy do jadalni, Sandra. – Prawda, kochanie? – Kiedy pogładziła moją dłoń, o mało nie zabrałem jej w pośpiechu.

Dobrze wiedziałem, czemu miał służyć ten zabieg. Jednak przybrałem obojętną minę, chociaż w dalszym ciągu przyglądałem się parze naprzeciwko.

- Jasne – rzuciłem krótko, zaciskając zęby.

Opanowanie przychodziło mi dzisiaj z wyjątkowym trudem. Przerwaliśmy na chwilę rozmowę, gdyż gosposia Toma zaczęła podawać kolację.

- A więc współpracujesz z tatą Karen, Mike. – Louis wznowił konwersację, gdy zostaliśmy sami w pomieszczeniu. – Długo prowadzicie razem ten interes? – spytał.

- Kilka lat. A ty? Czym zajmujesz się w życiu? – Kusiło mnie, żeby zmieść go w tej rozmowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro