Prawdziwy prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Więc... - odezwał się w tej pełnej napięcia ciszy trzynastolatek - Kto mu powie?

- Może zrobimy losowanie? - rzucił luźno jego rówieśnik, zwisając najspokojniej w świecie z sufitu.

W odpowiedzi dostał skwaszoną minę tamtego, a następnie zdanie, po którym prawie każdy obecny w tym pomieszczeniu miałby ochotę przybić sobie facepalma.

- Ale chłopaki, co my mu tak w ogóle mamy powiedzieć?

- Venom... - Iron Spider prawie spadł na niemalże wczoraj wypolerowaną przez Stana Lee podłogę.

- No co? - zdziwił się bohater w czarno-białym "kostiumie". - Chodzi wam o to, że jacyś dziwacy porwali tamte dwie...

- Dziwaczki? - dokończył Miles, będąc zmuszonym znosić kolejne łypnięcia ze strony swoich kolegów. - No co? Taka prawda.

- Znasz je dopiero trzy dni - postawił mu kontrę Szkarłatny Pająk, ale była ona tylko powodem do strasznie długich i jeszcze straszniej zanudzających wywodów Morales'a.

- Niby tak... No ale powiedz tak szczerze: kto normalny je pizzę z majonezem?

- Chłopaki! - przerwał im na powrót Iron Spider, a wszyscy zwrócili na niego swe oblicza. - Ustalmy wreszcie...

- Eee... że Spider-man sam pcha się na tych zbirów i na dodatek nic nam nie powiedział?

- To nie jest... czekaj. Co? - Amadeus prawie aż wstał ze swojego wygodnego fotela na tą wieść (no właśnie prawie, leń jeden).

- No co? Myślałem, że już o tym wiecie - stwierdził wskazując na ekran wielkiego komputera (lecz kto wie co na nim było?)

- Trzymajcie mnie... - dobił się najstarszy z tej paczki.

- Mnie też! - zawtórował mu, dla kontrastu, jeden z najmłodszych. - Że was nie wziął, to ja rozumiem, ale że mnie?! - oburzył się, kapując nagle, że powiedział to wszystko na głos. - No bo wiecie... - zaczął się mętnie tłumaczyć - bo ja ten... jestem jego zmiennikiem... z innego wymiaru - powiedział, jakby to wszystko miało tłumaczyć. - I powinienem...

- Daruj to sobie młody - ukrócił jego kompromitację Szkarłatny. - Lepiej się zbierajmy zanim Spider-man'a spotka coś gorszego niż słaby sobowtór.

TYM CZASEM GDZIEŚ W TAJNEJ KRYJÓWCE

- Myślisz, że naprawdę coś z nich wyciągniemy? - mruknął pewien złoczyńca (zgaduj który xd), nie brzmiący ani trochę na zainteresowanego.

Jego kolega odwrócił się, spoglądając na dwie związane dziewczyny, leżące pod sąsiednią ścianą.

- A skąd ja mam to... - "Niestety" nie dokończył, z powodu szeptów obudzonej już jednej z ofiar.

- Kiri... Kiri! Oni chcą z nas coś wyciągać! A ja nawet nie wiem co i mam nadzieję, że nie ze mnie... pierwszej przynajmniej - dokończyła już mniej rozpaczliwym tonem, co poprzednio.

Jej towarzyszka jednak nie poruszyła się nawet o milimetr, a już, co ważniejsze - NIE ODPOWIEDZIAŁA, a to podchodziło już pod PRZESTĘPSTWO.

Brązowowłosa poruszyła się niespokojnie, i z miejsca porywaczy wyglądało to tak, jakby dostała co najmniej drgawek, albo jakichś konwulsji czy coś.

- Kiri... ona... - zaczęła żałośnie łkać, a potem...

A potem pomieszczenie przeszył się głośny ryk:

- ONA UMARŁAAA!!!

Obaj dorośli spojrzęli po sobie jak po głupkach, (którymi zaiste byli!), a leżąca dotąd blondynka pseudo uśmiechnęła się, zastanawiając w tej samej chwili z kim i za co musi spędzać tak całe swoje życie...

No i co myślicie już po tym prawdziwym prologu?

I... czy orientujecie się w tych wszystkich postaciach, które tu wystąpiły?

*świerszczyk*

No to ten tego... do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro