7. Oszalałam

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

LILLI

Przeciągnęłam się leniwie, po czym przetarłam dłońmi twarz, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Głowa lekko mi pulsowała, więc przewróciłam się na drugi bok i nakryłam kołdrą, żeby dojść do siebie. I tak nie miałam nic ciekawego do roboty, więc mogłam spać nawet cały dzień. Jednym okiem spojrzałam jeszcze na wiszący na ścianie zegar, który wskazywał południe. Zdecydowanie zbyt długo wczoraj siedziałam ze Stephanem i rozmawiałam oraz piłam wino, chociaż musiałam przyznać, że potrzebowałam takiej rozmowy z kimś obcym, postronnym, co nie będzie oceniał. Wyrzuciłam z siebie wszystkie żale, a potem rozmawialiśmy już na lżejsze tematy, których było sporo. Zaczęliśmy od luźniejszych typu film, muzyka, a skończyliśmy na polityce.

Wtuliłam się w poduszkę, uśmiechając się pod nosem, gdy przypomniałam sobie, jak Stephan przez przypadek rozlał sobie wino na spodnie, a ja od razu rzuciłam się ze ściereczką kuchenną do pomocy w wycieraniu tego. Dopiero po jakimś czasie doszło do mnie, że wycierałam obcemu facetowi jeansy w kroku. Zawiesiłam na chwilę dłoń i speszona spojrzałam na Leyhego, którego policzki spąsowiały. Zrobiło się bardzo niezręcznie, gdy uzmysłowiłam sobie, że to wybrzuszenie pomiędzy jego nogami, to bynajmniej nie komórka schowana w kieszeni.

Zacisnęłam usta, po czym wyprostowałam się na kanapie i odezwałam się, że najlepiej byłoby, jakby to od razu zaprał. Stephan zgodził się ze mną, po czym stwierdził, że powinien wrócić już do siebie. Nie protestowałam, jednak nim opuścił mieszkanie, poprosił mnie o numer telefonu. Zawahałam się chwilę, ale ostatecznie podałam mu go, a on od razu puścił mi sygnał. Stwierdziłam, że dobrze mieć numer kogoś z tego samego bloku. Jak zdarzy mi się w mieszkaniu jakaś awaria, to będzie do kogo zadzwonić, jeśli oczywiście on nie będzie na wyjeździe. Do tej pory Jacob ogarniał wszystkie kwestie technicznie w mieszkaniu i zdałam sobie sprawę z tego, że teraz będę musiała zaopatrzyć się w numery jakichś fachowców, żeby w razie czego mieć się do kogo zgłosić.

Jęknęłam cicho, gdy w mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Zwyzywałam w myślach osobę, która stała po drugiej stronie, po czym niechętnie zwlekłam się z łóżka, żeby otworzyć.

— Ja nie rozumiem, co ty jeszcze robisz w piżamie o tej porze. Mamy jechać do Fleur na zabieg, a ty zachowujesz się jak nastolatka, która ma wakacje i wolne od szkoły — trajkotała Larisa, gdy weszła do środka. Zamknęłam za nią drzwi i podeszłam do kanapy, na której usiadłam. Siostra odłożyła torebkę na stolik, po czym rozejrzała się po mieszkaniu.
— Widzę, że trzymasz poziom, bo myślałam, że znowu zapuścisz mieszkanie — mówiła dalej, a ja tylko przewróciłam oczami. — Spoko meble — wtrąciła po chwili. — Ale Lilli, nie ma czasu na siedzenie — dodała z wyrzutem, patrząc na mnie. O wiele bardziej wolałabym nalot matki.
— Na czternastą musimy być u Fleur, na co ty jeszcze czekasz? — zapytała, ciągnąc mnie za dłoń, przez co wstałam na nogi.

Larisa przepchnęła mnie w kierunku łazienki, do której przeszłam niechętnie. Zupełnie zapomniałam o tym, że dzisiaj byłam zapisana do fryzjera. Po ogarnięciu się wyszłam z łazienki i wzdrygnęłam się, widząc pod drzwiami siostrę, która stała z założonymi rękoma, patrząc na mnie wymownie.

— Co jest? — zapytałam, przechodząc do sypialni, żeby się przebrać, a ona podążała za mną.

— W kuchni na blacie stoi opróżniona butelka wina i dwa kieliszki. Kto tu był? — Skrzywiłam się, słysząc to pytanie i skarciłam się za to, że nie posprzątałam tego od razu w nocy. Teraz musiałam spowiadać się przed siostrą.
— No, kto? Martin?

— Nie — odezwałam się, po czym nałożyłam kremową bluzkę.
— Stephan — dodałam, sięgając po spódniczkę, którą od razu założyłam.

— Stephan mówisz. — Po tonie wypowiedzi Larisy wiedziałam już, że w jej głowie tworzy się historyjka, która nie miała miejsca.

— Najpierw przyniósł paczkę z winietkami, którą zostawił u niego kurier, a potem wpadł z winem, żeby poprawić mi nastrój. — Tłumaczyłam.

— Firma graficzna — odezwała się siostra, przykładając dłoń do czoła.
— Sorry, zapomniałam ich powiadomić.

— Domyśliłam się — mruknęłam, zakładając na stopy szpilki z wiązaniami wokół kostek.

— I jak się gadało?

— Dobrze, trochę sobie posiedzieliśmy — odparłam, wzruszając ramionami. Stwierdziłam, że incydent z rozlanym winem przemilczę.

Na szybko zajrzałam do lodówki, z której wyjęłam dwa plasterki żółtego sera i zjadłam je, po czym popiłam wodą. Późne śniadanie miałam zaliczone.

— Zjedz coś porządnego.

— Nie mam apetytu. Po fryzjerze gdzieś wejdziemy — powiedziałam, na co siostra przytaknęła.

Opuściłyśmy mieszkanie i przeszłyśmy do samochodu Larisy. Gdy już miałam wsiąść do auta, spojrzałam jeszcze w kierunku bloku, gdzie otworzyły się drzwi wejściowe. Patrzyłam na Leyhego, który wyprowadzał rower. Stephan spojrzał w moim kierunku, unosząc dłoń i uśmiechając się lekko, więc odwzajemniłam gest, po czym zajęłam miejsce pasażera.

— On wydaje się być w lepszej formie niż ty — zaśmiała się Larisa, na co tylko przewróciłam oczami.

Może i nie wyglądałam najlepiej, ale postanowiłam to w końcu zmienić. Tak, koniec z umartwianiem się i chodzeniem jak kocmołuch. Pora porządnie wziąć się za siebie. Miał być ślub, ale go nie będzie. Trudno.

Zaśmiałam się pod nosem ze swoich przemyśleń, bo kogo ja chciałam oszukać? Wiedziałam, że po powrocie do mieszkania znowu zakopię się w kołdrze. Tam mi było najlepiej.

STEPHAN

Późnym wieczorem wracałem rowerem od znajomych, chociaż pogoda była tak ładna, że żal było siedzieć w domu. Jechałem powoli, rozglądając się po okolicy. Wiele osób wracało pieszo z gór lub spacerowało. Nikt nigdzie się nie spieszył. To lubiłem w tej miejscowości - spokojne życie.

Zmrużyłem oczy, widząc w oddali znajomą twarz. Dziewczyna schodziła z bocznej ścieżki na główną szosę. Przyglądałem się jej uważnie, bo chciałem mieć pewność, że to Lilli. Gdy już utwierdziłem się w tym, podjechałem do niej.

— Cześć — odezwałem się, spoglądając na nią, po czym zatrzymałem się i zsiadłem z roweru, żeby potowarzyszyć jej w pieszej wędrówce.

— Cześć — odparła, uśmiechając się lekko.

— Wracasz do domu?

— Tak. Mam nadzieję, że dotrę, bo się trochę zapędziłam i za daleko poszłam — mówiła, cicho wzdychając. — Nogi już mi w tyłek wchodzą — zaśmiała się. — Ale musiałam się przejść.

— Jak dzisiejsze samopoczucie? — zapytałem, na co Lilli lekko przygryzła wargę.

— Jest okey — odparła po chwili, spoglądając na mnie. — Spacer dobrze mi zrobił. Jak wróciłam do domu, to bałam się, że zalegnę w łóżku i znowu stracę cały dzień, więc postanowiłam się przejść.

— Byłaś u fryzjera? — Kiwnąłem głową, bo zmiana była ogromna. Ktoś się nieźle napracował.

— Widać? — zapytała dziewczyna, uśmiechając się lekko, a ja przytaknąłem. — Larisa mnie wyciągnęła — powiedziała, gładząc z dumą okiełznaną fryzurę.
Po chwili Lilli zatrzymała się, więc zrobiłem to samo. Dziewczyna chwyciła mnie za ramię, podnosząc nogę i zdejmując sportowy but.

— Sorry, ale mam chyba jakiś kamyczek, bo coś mnie uwiera. — Tłumaczyła, trzepiąc obuwiem i po chwili faktycznie ze środka wypadł malutki kamyczek.
Potem Lilli usiadła na asfalcie i założyła but. Westchnęła głośno, ociężale wstając na nogi.

— Coś mi się wydaje, że jesteś mocno zmęczona — powiedziałem, widząc jej minę, na co przytaknęła, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
— Mam pomysł — dodałem, ustawiając rower. — Wsiadaj, pojedziemy razem.

— Na co mam usiąść? — zapytała Lilli, spoglądając na rower. No, faktycznie bagażnika nie było, ale miałem inny plan.

— Na kierownicę — odparłem, a dziewczyna zrobiła wielkie oczy.

— Zwariowałeś? — zapytała z niedowierzaniem.
— Zabijemy się albo przynajmniej mocno poobdzieramy — mówiła, kręcąc przy tym głową.

— Dalej, Lilli, nie będzie tak źle.

— Nie, ja nawet nie dam rady na to usiąść. — Przewróciłem oczami, słysząc jej wymówkę.

— Nawet nie spróbowałaś. — Spojrzałem na nią wymownie, a ona wzruszyła ramionami.
— No, dalej. Nic ci się nie stanie, a oszczędzisz nogi.

Zacisnęła usta, spoglądając to na mnie, to na kierownicę, ale ostatecznie podeszła do roweru, żeby usiąść. Uśmiechnąłem się lekko, widząc, jak się do tego przymierzała. Trzymałem stabilnie rower, a Lilli rozejrzała się dookoła. Zapewne bała się reakcji mijających nas ludzi. Mnie jakoś to nie obchodziło. Dziewczyna w końcu położyła stopę na śrubie przy kole, po czym wybiła się lekko i nim się spostrzegłem, siedziała już na kierownicy.

— Oszalałam — wymamrotała pod nosem, a ja się zaśmiałem. — Jak nic oszalałam — dodała, po czym pisnęła, gdy za mocno przechyliła się do tyłu, ale przysunąłem się do niej, przez co wsparła się o moje ciało. Westchnęła głośno, gdy już odzyskała równowagę.
— Co ja mam zrobić z nogami?

— Ale marudzisz — droczyłem się z nią. — Nogi do góry i jedziemy — powiedziałem, a Lilli zaczęła się chichrać pod nosem. — Co jest?

— Bo to tak dwuznacznie zabrzmiało Nogi do góry i jedziemy — śmiała się, a ja pokręciłem głową, gdy dotarło do mnie, co miała na myśli.
— Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać — dodała, próbując powstrzymać śmiech.

— Takie kosmate myśli masz? — zapytałem, zbliżając się do niej, nim ruszyliśmy.
— To może zdradzisz mi, o czym myślałaś, jak mi wino ze spodni ścierałaś? — wyszeptałem, a dziewczyna odchrząknęła.

— O tym, żebyś nie miał za dużej plamy — odparła.
Pokręciłem głową, uśmiechając się pod nosem, po czym usiadłem na siodełku i ostrożnie ruszyłem.

— Możesz też położyć nogi na bocznych śrubach, żartowałem z tym, że masz je mieć w górze — powiedziałem, a po chwili usłyszałem głośne westchnięcie.

— Dobra, nie zawstydzaj mnie — odparła.

Jechaliśmy, rozmawiając o mijającym dniu i śmiejąc się raz po raz z min osób, które nas mijały.

— Ej, nie powinniśmy jechać cały czas prosto? — zapytała po jakimś czasie Lilli, gdy skręciłem z głównej szosy w boczną dróżkę.

— Spieszy ci się gdzieś?

— W sumie to nie — odparła.

— To podjedziemy nad pobliskie jezioro. Może być? — zaproponowałem z nadzieją, że się zgodzi, bo nie chciało mi się jeszcze wracać do mieszkania. Wolałem korzystać z dobrej pogody.

— Mhh — przytaknęła niepewnie.
— Tylko mam nadzieję, że dalej nie ma za dużych wertepów i nie obiję sobie tyłka — dodała ze śmiechem.

— Spokojnie, droga jest ładna.

— Dajesz radę? — zapytała, gdy przyjechaliśmy większy kawałek drogi. W końcu ta trasa nie była już tak komfortowa, jak asfaltowa nawierzchnia.

— Tak, spokojnie — zapewniłem ją. Dziewczyna nie ważyła zbyt wiele, więc nie miałem problemu z jazdą.

Po jakimś czasie zaczęliśmy zjeżdżać z niewielkiego wzniesienia. Lilli uniosła nogi i śmiała się głośno, gdy dojeżdżaliśmy na miejsce. Zachowywała się beztrosko jak dziecko. Chwilę później zatrzymałem się przy jeziorze, więc dziewczyna zeskoczyła z roweru. Odwróciła się w moim kierunku, uśmiechając się szeroko. Pierwszy raz widziałem ją taką radosną. Musiałem przyznać, że z tym uśmiechem wyglądała pięknie.
Usiedliśmy na trawie, wsłuchując się w cykanie świerszczy i rechot żab. Było w tym coś magicznego i uspokajającego.

— Mogłabym zasnąć w takich okolicznościach — odezwała się cicho Lilli, po czym położyła się na trawie, podkładając sobie ręce pod głowę.

Patrzyłem na nią chwilę, jak z zamkniętymi oczami i lekkim uśmiechem na twarzy wsłuchiwała się w dźwięki natury.

— Wystarczy zrobić noc pod namiotem i twoje marzenie może się spełnić — odparłem, lustrując jej twarz.

— O nie, przeraża mnie wizja samotnej nocy w namiocie — powiedziała, otwierając oczy, po czym podniosła się do siadu.
— Już widzę miliony scenariuszy w mojej głowie, w których ktoś mnie napada i zabija — dodała, a ja parsknąłem śmiechem, słysząc jej czarnowidztwo.
— Nie ładnie tak się śmiać z czyichś lęków. — Pogroziła mi palcem.

— Zawsze możesz wziąć kogoś do towarzystwa. Na przykład Larisę. — Rzuciłem pomysłem, na co pokręciła głową, patrząc na mnie z politowaniem.

— Ona i namiot? Dobre sobie — powiedziała z nutką ironii w głosie.
— Po godzinie by wracała, nawet jakby miała iść pieszo tysiące kilometrów.

— Taka wygodna?

— I to jeszcze jak.

— To musisz znaleźć innego towarzysza.

— Eh... Nie ma kogo. — Westchnęła głęboko. — Ale mniejsza z tym. — Machnęła dłonią.
— Gdzie byłeś tym rowerem? Zrobiłeś doroczny objazd okolicznych miasteczek i wsi? — zaśmiała się, na co przewróciłem oczami.

— Jaka dowcipna — powiedziałem, szturchając ją ramieniem.
— U znajomych byłem. Muszę wykorzystać czas, bo niedługo zacznę pierwsze zgrupowanie, to już będzie ciężej z odwiedzinami.

— Nie mogłabym żyć tak, jak ty. Chyba umarłabym z tęsknoty za domem.

— Nie jest tak źle. Najważniejsze to otaczać się wyrozumiałymi ludźmi, którzy rozumieją to, że nie zawsze ma się dla nich czas na spotkanie.

— Niby tak — powiedziała, cicho wzdychając.

Zacisnąłem usta, spoglądając kątem oka na profil jej twarzy. Intuicja podpowiadała mi, żeby nie ciągnąć dalej tematu dłuższych nieobecności w domu, bo u Lilli jej wyjazdy służbowe i zostawianie narzeczonego samego w mieszkaniu nie wyszły na dobre. Nie mogłem pojąć tego, jak on mógł tak ją potraktować. Niby sugerował, że ją kocha, bo przecież byli zaręczeni i planowali ślub, ale to nie powstrzymywało go przed tym, żeby znaleźć sobie kochankę. Obrzydliwy facet.

— A jak przygotowania do wyjazdu do SPA? — Szybko zmieniłem temat.

— W lesie. Mam wyciągniętą walizkę i w niej dwie, może trzy rzeczy. Nie mam weny na pakowanie się — odparła, wzruszając ramionami.

Dziwiłem się jej, bo myślałem, że będzie tryskać optymizmem na ten wyjazd. W końcu kobiety lubią wypady do spa, a tymczasem Lilli zachowywała się, jakby jechała tam za karę. Obstawiałem, że Larisa była już dawno spakowana, bo kiedy mówiła o wyjeździe, to było widać, że cieszyła się na niego.

Postanowiłem nie drążyć dalej tego tematu, ale to nie oznaczało, że miałem zamiar już wracać do mieszkania.

Tak dobrze nam się rozmawiało, że nawet nie przeszkadzała nam nadchodząca noc i to, że robiło się coraz ciemniej. Siedzieliśmy nad jeziorem do później nocy. Lilli zaczęła potem narzekać, że jej zimno i jest głodna, więc musieliśmy wracać, bo nie miałem ani nic do jedzenia, ani nic do okrycia.

Musiałem przyznać, że z dnia na dzień miałem coraz lepszy kontakt z Lilli, co mnie cieszyło, bo początek naszej znajomości nie był za ciekawy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro