Rozdział 11.2
John chciał przemknąć niezauważony. Nie zamierzał odwlekać rozmowy, ale zwyczajnie potrzebował więcej czasu. Ale nie wyszło. Kiedy tylko Finn spostrzegł go przez okno, zapukał w nie. John pokazał mu gestem, że zaraz będzie.
To spotkanie było nieuniknione.
Wziął prysznic. Drugi tego dnia. Przeważnie robił to po bieganiu, ale sny o Aurorze i pragnienie jej zmusiły go do nagięcia nawyku. A teraz miał spotkać się z jej ojcem. I... ojcem Anny.
Nie widział jej od ponad sześciu miesięcy. Nie słyszał jej głosu. Nie miał pojęcia, jak bardzo zmieniło się jej ciało w trakcie ciąży. Czy dobrze ją znosiła? A może mdłości nie dawały jej spokoju? Jak duży był już jej brzuch? Co czuła, kiedy dziecko po raz pierwszy kopnęło?
Czy znała jego... płeć?
Kochał ją. Nadal. Niezmiennie.
Choć miejsce w jego snach zajęła inna. Ale nie zapraszał jej tam. Sama się wprosiła. A może to nie była jej wina? Może żadne z nich nie było winne?
Jej także nie widział od czasu ich ostatniego spotkania. Ale wiedział od Finna, że dzwoniła do niego. I pisała. Trudno było Finnowi to czytać, ale przekazywał mu treści smsów. Przeważnie były krótkie. Przepraszające i proszące o wybaczenie. A czasem stęsknione. Pewnego dnia jednak zupełnie ustały. A John odetchnął. Świadomość, że gdzieś tam była i myślała o nim, doprowadzała go do szaleństwa...
Zszedł na dół. Spodziewał się, że Finn wprowadzi Cichego do budynku Ogrodów, ale tego nie zrobił. John musiał wyjść na zewnątrz i przejść po ścieżce wykładanej małymi kamykami, prosto do parterowej chatki stróża z czerwoną dachówką, w której dwaj panowie nadal przebywali i popijali kawę.
Idąc słyszał śmiech Cichego. Rozmawiali w kuchni.
Przystanął w drzwiach.
- Jeszcze nie – odparł ojciec Anny. – Ale powinniśmy o tym pomyśleć.
- No dobrze – odparł Finn. - Jak będziemy na miejscu, to ustalimy resztę.
John nie był zadowolony z tego, co robił. Ale to było jedyne wyjście, by dowiedzieć się więcej o tej dwójce. Finn nabrał wody w usta i na temat ojca Anny, w kontekście prywatnym, nie mówił zupełnie nic.
Ten temat był zamknięty. A John nie miał pojęcia dlaczego. Spodziewał się, że obaj mężczyźni się posprzeczali. Może nawet poszło o niego. A może próbowali, i okazało się, że to nie to? Przecież gdyby było inaczej, Finn nie zostałby z Johnem. Zamieszkałby w gospodarstwie Cichego. Ale najwidoczniej nic z tego nie wyszło.
Teraz, kiedy stał w cieniu i słuchał ich rozmowy, zdał sobie sprawę, w jak dużym błędzie był. Naprawdę miał klapki na oczach. To nie była zwyczajna rozmowa. Niemal w każdym zdaniu występowali razem. Zrobimy to. Ustalimy. Pomyliśmy. Będziemy. Już nie było Finna i Cichego. Tworzyli całość. Mówili jednym głosem. Jako my.
Kiedy do tego doszło?
Jaki sposobem, nic nie zauważył?!
I dlaczego Finn zataił to przed nim?
- Wziąłbym to – powiedział Cichy. Dało się słuchać szelest gazety, a może zwykłej gazetki ze sklepu. John wyjrzał dyskretnie zza ściany. Ojciec Anny siedział przy stole i stukał palcem w blat, wskazując na coś. – Jest dość spore. Drewniane. Ma dobre spoiwa. Podobno jest stabilne. I ciche. No i wytrzymałe.
John przerzucił wzrok na siedzącego obok Finna. Podpierał podbródek na ręku i uśmiechał się. Zerknął na to, co pokazał mu Cichy i wrócił do niego wzrokiem. Wodził spojrzeniem po jego twarzy. Obaj patrzyli sobie w oczy. John miał wrażenie, że nie musieli nic więcej mówić. To było oczywiste. Wręcz namacalne. Wisiało jak burza w powietrzu, albo ogromny neon nad motelem, walący światłami po oczach.
Kochali się.
John już raz widział to spojrzenie u Finna. Tego dnia, kiedy ujrzał go w Lesie Dziekana z Markiem. Ale to było dawno temu. I szybko minęło, nie wiedząc czemu. Czy teraz będzie inaczej? Finn i Mark też planowali wspólną przyszłość, ale potem zjawił się Sergej...
Ale oni nie tylko planowali. Podejmowali decyzję odnośnie zakupu mebli. Ale gdzie? Do domu Cichego? Do jego sypialni? A może do domku gościnnego?
Jednak to nie miało znaczenia. Oni naprawdę to robili. Wdrażali pomysły w życie. To już nie były tylko niepewne wizje, ale działanie.
- I to jest najważniejsze? – zapytał Finn. – Wytrzymałość i głośność naszego łóżka?
John zadrżał.
- Dla nas? Tak, zdecydowanie! – odparł ojciec Anny i roześmiał się. – Przecież nie będę codziennie wzywał stolarza albo jeździł po nowe! To za daleko! – Pokręcił głową i pomachał palcem. Jak wtedy, kiedy John widział ich z górki. – I pamiętaj, że w domu ściany mają uszy. A moje mają ich dziesiątki.
- W takim razie, możemy zainwestować w inne – wtrącił Finn. – Bez żadnych nóżek.
- Coś pod styl japoński?
- Są i wyższe. Nawet byś nie poczuł różnicy.
- To chcesz spać na podłodze?
- A ty chcesz w nim spać?
Uśmiechnęli się.
- Bardzo lubię robić to z tobą – odparł ojciec Anny, a John poczuł, że nie powinien tego słuchać.
Odchrząknął i wszedł do kuchni. Cichy pierwszy przerzucił na niego spojrzenie. Drugą ręką błyskawicznie zamknął gazetkę jednego z większych marketów meblowych. Martwe, rekinie oczy dotknęły Johna aż po samo serce. Gdyby mogły zabijać, to już by nie żył.
- John, jesteś – powiedział Finn.
- Witam, profesorze – powiedział Cichy, ale nie wstał. Sięgnął po kubek z kawą. Wskazał wzrokiem na twarz Johna. – Nowy image?
John zasępił się. Zerknął na swoje odbicie w oknie. No tak, miał bródkę. Otaczała jego usta. Nosił ją od tak dawna, że już nawet nie zwracał na nią uwagi. Ale tam była. Nie wiedział, kiedy podjął decyzję o jej zapuszczeniu. Przestał się golić, a pewnego dnia uznał, że z bródką wyglądałby poważniej.
Wiedział, że przypominał Seto. Z każdym dniem coraz bardziej. Ale to było nieuniknione być może. I nie miał zamiaru podejmować decyzji o zmianach, sugerując się rywalem.
Chciał bródkę, to ją zapuścił. I tyle.
- Cześć – odparł John, wsuwając rękę w kieszeń.
- Kawy? – zapytał Cichy, wskazując mu miejsce przy stole. Zarzucił nogę na nogę i rozsiadł się wygodnie. John zrozumiał przekaz – ojciec Anny przejął inicjatywę. Kontrolował sytuację. I nie miał zamiaru odpuścić. To nie będzie przyjacielska rozmowa.
- Greg – powiedział Finn.
John zdębiał. Nagle zdał sobie sprawę, że Cichy faktycznie właśnie tak miał na imię. Nie nazywał się przecież Cichy. To była ksywka zabójcy, jakim się stawał w organizacji Kollevora. Jego imię i nazwisko brzmiało Gregory White.
Ale Finn powiedział Greg. Krótko. Zwięźle. I to jedno słowo, wypowiedziane z umiejętnym naciskiem, znaczyło więcej niż tysiąc pouczeń.
Greg spojrzał na Finn i skinął. Widać, że nie był zadowolony, ale prawdopodobnie Finn przeprowadził już z nim rozmowę o tym, jak powinien zachowywać się w trakcie spotkania.
- No dobrze, przepraszam. Wiem, że nie pijesz już kawy.
Przechylił kubek i szybko dopił swoją. Zamierzał poderwać się i zapewne obmyć naczynie, ale Finn był szybszy.
- Rozmawiajcie, a ja pozmywam.
John usiadł naprzeciwko Grega. Obaj siedzieli przy krótszych stronach, jak gospodarze, w myśl angielskiej zasady precedencji przy stole. Greg nadal zakrywał ręką gazetkę. John wolał nie pokazywać mu, że podsłuchał ich rozmowę. Nie wiedział, jaki miałoby to efekt w tych okolicznościach.
- A zatem, przejdźmy do konkretów – powiedział Cichy i pochylił się. Położył na stole czerwoną teczkę, z której wyciągnął kilka kartek.
John zmarszczył czoło.
- Jak wiesz, Anna jest blisko porodu. Za miesiąc, może półtora urodzi. Ma termin na... - zerknął do teczki - ...na dwudziestego czwartego. Przyszłego miesiąca oczywiście.
John oddychał powoli, ale w środku coś się z nim działo. Jednak jeszcze nie wiedział, co. Jego żona, nadal żona, Anna Charmer za miesiąc urodzi mu syna albo córkę. Jego dziecko. Potomka. To, o czym marzył od tak dawna wreszcie się spełni.
Choć, inaczej sobie to wyobrażał.
- Jak ona się czuje?
- To zależy – odparł Cichy. – Od dnia. Ale ogólnie dobrze. Dziecko rozwija się prawidłowo. – Urwał. Wziął do ręki jedną z kartek i spojrzał na Johna. – Chcesz poznać... płeć? Waszego dziecka?
John zamarł. Waszego dziecka, powtórzył w myślach. Naszego. Mojego... i Anny.
Finn zakręcił wodę i zerknął na niego.
John czuł na sobie ich spojrzenia. Ale nie znał odpowiedzi na pytanie, które zadał mu Greg. To nie z jej ojcem powinien o tym rozmawiać. O takie rzeczy pyta lekarz, a rodzice razem podejmują decyzje.
Małżonkowie... I choć on i Anna nadal nimi byli, już nie podejmowali wspólnych decyzji. John nie miał pojęcia o dziecku, które nosiła pod sercem, a które przecież razem powołali na ten świat. Nie wiedział, co tak naprawdę się z nią dzieje. Co czuje? Myśli? Jaką dietę stosuje? Czy jest zdrowa? Radosna? Spokojna? Czy jest... szczęśliwa? Mimo wszystko?
I czy... chce jego dziecka?
- John? – zagadnął go Finn. Usiadł pomiędzy nimi, po dłuższej stronie stołu, ale nie pośrodku, a bliżej Johna. Położył rękę na jego ramieniu. – Chcesz dowiedzieć się, czy będziesz miał córkę... bądź syna?
Spojrzeli na siebie. Nikt inny, z wyjątkiem Finna, nie mógł wiedzieć, co teraz odczuwał. Może Meridith by mogła, ale jej już nie było. Tak, jak ich synka.
- A ty już wiesz?
- Wiem – odparł Finn i skinął.
- To... - John przełknął ślinę. Zawahał się. Jego serce biło coraz mocniej. – Może... później.
Greg ściągnął brwi i spojrzał na Johna inaczej. Ze znaną Johnowi odrazą. Z niezrozumieniem i zapewne przeświadczeniem, że John się do tego zwyczajnie nie nadaje. Uwiódł mu córkę, a gdy druga rodzi jego dziecko, on nie potrafi stanąć na wysokości zadania. Takie było to spojrzenie.
- Jak nie, to nie – odparł Cichy i wsunął jedną z kartek do teczki. Zamknął ją.
John wpatrywał się w jej czerwień. Zastanawiał się, czy Anna dobrze zniesie poród? Czy dużo krwi straci? Urodzi szybko, czy może po wielu godzinach?
- John? – zwrócił się do niego Finn. – Wszystko w porządku?
John pokiwał głową.
- Tak... - Przetarł ręką twarz. – Jest ok. Idźmy dalej.
- Na pewno?
Finn pochylił się w jego stronę. Przyglądał mu się z troską. Jego dłoń spoczywała na ramieniu Johna. Ściskała je.
- Przecież powiedział, że tak! – odparł ze zniecierpliwieniem Greg, uderzając palcami nerwowo o blat.
John spostrzegł, że Greg zerknął na rękę Finna i zaperzył się. Wciągnął policzki, a jego lewa brew zaczęła niespokojnie drgać. Zapewne nie podobało mu się, że Finn dotykał Johna i okazywał mu uwagę.
- Naprawdę – powiedział pośpiesznie John i poruszył się, jakby chciał poprawić się na krześle.
Finn zabrał rękę, ale nie odsunął się. Nadal siedział blisko.
- Już? – zagadnął Johna drwiąco ojciec Anny. – Otarłeś łzy? Możemy kontynuować? Czy może trzeba znowu złapać cię za rączkę?
- Rozmawialiśmy o tym, Greg – powiedział Finn. – Przystopuj.
Cichy pokręcił nerwowo głową. Stół drżał. To latająca stopa Grega wprawiała go w ruch. Musiał dusić w sobie emocje, które już sięgały zenitu. A to nigdy nie przynosiło niczego dobrego.
John zerknął w kierunku noży. Stały na parapecie. Na wyciągnięcie ręki Cichego. Ale zapewne i tak za paskiem miał własny.
- Dobrze, kontynuujmy – przemówił, nieco zbyt dostojnie Greg. Jego twarz przybrała surowy, niemal angielski wyraz, a przecież nie pochodził stąd. Tylko z innego, nieznanego świata. Coraz bardziej przypominał jednak Johnowi siedzącego obok przyjaciela. Cóż, kto z kim przystaje... – Mam tu kilka podpunktów, które...
- Podpunktów? – zapytał John.
- Tak, John. Warunków.
- Jakich warunków?! – John złapał się stołu i pochylił do przodu, chcąc dojrzeć, co zawiera trzymana w rękach Cichego kartka.
- Niezbędnych. I koniecznych przez ciebie do zaakceptowania, jeśli jeszcze kiedykolwiek chcesz ujrzeć moją córkę. I... być może twoją też.
John wziął wdech.
Córkę? Będzie miał... córkę?!
- Greg, błagam cię...
- No już dobrze – odparł Greg. Nie dało się nie zauważyć, że kiedy zwracał się do Finna, jego głos przybierał zupełnie inną barwę. Cieplejszą. Johnowi natomiast okazywał jedynie oschłość i chłód, godny najsroższych zim Syberii. – Więc tak. Anna zamieszka tutaj, po urodzeniu dziecka, przy tobie, jako ojcu jej dziecka, jeśli dopełnisz kilku oczywistych przeróbek... swoich kwater.
- Przeróbek?
- Ona i dziecko zajmą kwatery. Samotnie. – Spojrzał na Johna i przygwoździł go wzrokiem. – Bez ciebie.
- To gdzie...?
- Ty przeniesiesz się na parter albo... gdzie tam chcesz – wtrącił Cichy i wzruszył ramionami. – To bez znaczenia, gdzie, ale powinieneś zajmować budynek, w którym Anna zamieszka z waszym dzieckiem. W razie, kiedy się ono zbudzi i będziesz musiał wypełnić obowiązki rodzica.
Musiał, powtórzył John. Strzał prosto w serce. Znowu.
- Dalej. Wygospodarujesz dla dziecka miejsce na górze. Podobno to duży... apartament. Dostawisz ściankę... - sięgnął po gazetkę i rzucił ją Johnowi - ...łóżeczko, wszystko co potrzeba, oczywiście też drzwi. No i musi mieć okno, więc zrób to z głową. – Złapał za teczkę i wyciągnął z niej naszkicowany długopisem rysunek. – Anna wytłumaczyła mi, co jest gdzie. Po prawej stronie... łoża masz też okna. Skośne. To idealne miejsce na pokoik dla dziecka. Jedynie wywal tę ogromną szafę.
- A rzeczy Anny?
- Ona pomieści się po drugiej stronie. Starczy jej wąska szafa. Przecież to i tak nie na stałe. I ona nie potrzebuje dużo... - wziął wdech i westchnął - ...w przeciwieństwie do niektórych.
John wziął to na klatę.
- Dobrze. – Cichy zerknął na kartkę, a John na Finna. Przyjaciel uśmiechnął się do niego, tak jakby chciał dodać mu otuchy. – I w łazience mają być drzwi. Koniec. Kropka.
John pokiwał głową.
- Teraz tak. Anna zastrzega sobie... zero kontaktu z tobą.
- Jak to, zero kontaktu?
- Mam na myśli zbliżeń, John – odparł stanowczo Greg. – Jesteście tylko formalnie małżeństwem, ale nic poza tym. Żadnego dotykania, przytulania, całowania i... - Urwał. John spostrzegł, że zerknął przelotnie na Finna. – No, niczego.
John nie zareagował. Ale czuł rosnące wewnątrz napięcie. Coraz bardziej nie podobała mu się ta rozmowa.
- Kolejny punkt, a co za tym idzie, pytanie. Czy widujesz się z kimś?
- Słucham?
Finn spojrzał na Grega i zmarszczył czoło.
- Czy spotykasz się z kimkolwiek teraz?
- Nie, nie jestem w żadnym związku.
- Nie o to pytałem, John. Obaj wiemy, że związkiem nie nazwałbyś tego... co wyprawiasz z kobietami. Niekiedy nawet bardzo młodymi.
- Jestem żonaty.
- Jakoś ostatnio to cię nie powstrzymało.
John wziął wdech. Musiał to znieść.
- Greg... - szepnął Finn.
- Ok. Dalej. A jakieś przygody?
- Co?
- Łóżkowe, nie łóżkowe? Cokolwiek? – Uniósł podbródek i spojrzał na Johna z pogardą. – Pytam o przygodny seks, czyli to, co lubisz najbardziej?
John zacisnął dłoń w pięść. Cichy od razu to dostrzegł.
Uśmiechnął się.
- Żadnych.
- Od dawna?
- Do diabła! – ryknął John i uderzył pięścią w stół. – Ostatnią kobietą, z którą byłem w łóżku była twoja córka, a moja żona! Anna! A jeśli chcesz wiedzieć, co mi wtedy robiła, to ją o to zapytaj! Dobrze wie, co zajęło wtedy całą jej uwagę!
Cichy poderwał się. Cisnął kartki na stół.
- Jesteś bezczelny!
- Ja jestem?!
John także wstał, a po nim Finn. Cichy i John odeszli od stołu i skierowali się na siebie. Finn wyciągnął szeroko ręce i stanął pomiędzy nimi.
- Panowie, spokojnie...
- Słyszałem, co on powiedział o mojej córce?!
- To trzeba było nie wnikać w nieswoje sprawy! – wrzasnął John. Naparł na Cichego, ale Finn zasłonił go ciałem. – Mieszasz się w cudze! A to, co robiłem z Anną w łóżku i co będę z nią jeszcze robił, to tylko moja i jej sprawa! Nie twoja! Możesz sobie te swoje warunki w dupę wsadzić!
- To nie są moje warunki! Ale jej!
- Więc powiedz jej, że o naszych sprawach intymnych będę rozmawiał tylko z nią! A nie z jej nadopiekuńczym, pojebanym ojcem!
Cichy przesunął się błyskawicznie. Chwycił Johna za koszulkę, ale Finn natychmiast go odepchnął.
- Greg, obiecałeś!
Finn cofnął się, popychając Johna do tyłu. Stanęli obok siebie. Finn złapał Johna za ramię. Trzymał go. Mocno. Może nie zrobił tego świadomie. Chciał mieć pewność, że John nie drgnie i nie ruszy na Cichego. Ale ten nierozsądny ruch miał swoje konsekwencje. Rumieńce wypełzły na policzki Grega. Jego szczęka zaczęła drżeć, a oczy przybrały martwy wyraz.
- Mógłbyś go, do cholery... PRZESTAĆ W KOŃCU DOTYKAĆ?!
Finn wzdrygnął się i natychmiast zabrał rękę.
- Greg, przecież ja tylko...
- PRZYJECHAŁEM, JAK CHCIAŁEŚ, ALE TEGO NIE BĘDĘ ZNOSIŁ!
Finn podszedł do Grega. Złapał go za ramię i nachylił się do niego. Greg odsuwał głowę, ale kiedy Finn przytknął usta do jego ucha, zastygł. I słuchał.
John spostrzegł jednak w jego ręku nóż. Cofnął się i zaparł plecami o ścianę. Zabójcy nie można dawać forów. Tym bardziej nie takiemu.
- Chodź – szeptał, nie dość cicho, Finn.
- Gdzie? – warknął Greg.
- Do mnie. Porozmawiamy na osobności... - Urwało. John nie dosłyszał szeptu Finna. – ... pokoju... Chcesz?
- Tak... bardzo chcę.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, twarz Cichego znowu się zmieniła. Rysy złagodniały, wypieki ustąpiły, a oczy znowu były pogodne. Zbliżyli się do siebie. Niemal dotykali się nosami. John znowu nie dosłyszał słów, jakie wymienili między sobą. Jedynie wyrwane z kontekstu słowa.
- Ok... że... stamtąd... tak?
– Wiem... to i tak... proszę... Finnegan...
Szeptali do siebie. John nie miał pojęcia o czym. Ale ostatnie słowa wypowiedziane przez ojca Anny i jego proszący głos, mówiły same za siebie.
Finn objął go w pasie i nakierował na wyjście. Cichy złapał za teczkę i rzucił Johnowi wymowne spojrzenie. To jeszcze nie koniec, mówiło.
Wyszli. A John podszedł do stołu i sięgnął po pozostawioną na stole gazetkę. Duże małżeńskie łoże oznaczone było dyskretną kropeczką. Ale John wiedział, że to o tym modelu rozmawiali. Zgadzało się z tym, co mówił Cichy. I miał nadzieję, że niezależnie gdzie, czy w łóżku, czy na podłodze, może być nawet na kuchennym blacie albo po prostu przy ścianie. Wszystko jedno. Byle Finn sprostał zadaniu, i jak przystało na rasowego snajpera, nie spudłował.
I najdobitniej, jak to tylko możliwe, zaspokoił wroga.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro