Rozdział 13 Córka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

John nie ruszył się z kuchni. Znowu usiadł przy stole i czekał. Zastanawiał się, ile może potrwać rozmowa, a może nie tylko rozmowa, pomiędzy Finnem i Cichym. Nadal nie wierzył, że zabójca w masce, diabeł z Lasu Dziekana, bezwzględny i przerażający morderca, teraz spaceruje po jego kwaterach. A noce spędza w ramionach jego przyjaciela...

Wszystko się popierdoliło.

Podparł podbródek na ręku i zerknął przez okno. Miał stąd dobry widok na drzwi wejściowe do budynku kwater. Spostrzegł Charlesa powoli zmierzającego w jego kierunku. Starzec uśmiechał się i rozglądał. Na głowie miał swój zmarniały, stary beret. W siwych, przerzedzonych włosach John dojrzał liście. Zapewne wracał od Do-kiego. Obeszli teren. Tak, jak robili to co dzień przynajmniej trzy razy.

- Paniczu Johnie? – powiedział zaskoczony, kiedy ujrzał Johna w kuchni.

- Cześć, Charles.

- Może żem coś... paniczowi przygotuję?

Wiedział o ich spotkaniu. Nawet on.

- Nie trzeba. Tylko tu czekam.

Stróż stanął przy kuchence. W ręku ściskał czajnik, ale nie zdecydował się, napełnić go wodą. Zapach starszego mężczyzny i znoszonych ubrań od razu wypełnił kuchnię.

John spojrzał na niego.

- Nie przejmuj się mną. Zrób sobie kawę.

- No... żem nie muszę...

- I tak bym jej nie pił, Charles. – Machnął ręką, by stróż nie zawracał sobie nim głowy. – Do momentu, aż Anna skończyłaby karmić.

Znowu zachęcił go gestem. Stróż westchnął i odwrócił się do zlewu. John usłyszał szum wody. Ucieszyło go to.

- Wiesz, że ona ma tu zamieszkać?

- Panienka Anna?

Nadal zwracał się do niej tak samo, jak wtedy, kiedy jeszcze nie była żoną Johna. Dla niego to nie miało znaczenia. I tak uważał już ją za jego połówkę.

- Ano. Po porodzie.

- A to kiedy?

- Pod koniec przyszłego miesiąca. – Powiódł wzrokiem po najwyższym piętrze kwater. – I czeka mnie trochę pracy w tym miesiącu. Muszę przebudować kwatery, dla niej i dziecka.

- A... dla panicza?

- Nie będę mieszkał z nimi, Charles. – Spojrzał na stróża. Starzec wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać. – Nie jestem wart twojego zamartwiania się. Sam zgotowałem sobie ten los.

- Ja żem wiem, że panicz sam tego nie zrobił! – odparł starzec i znowu obrócił się w stronę kuchenki. Ściągnął z głowy beret i odłożył go na blat. – To ta poczwara rujnuje Panicza i Panienki szczęście!

- Mord... - Zmarszczył czoło i przekręcił głowę, tak by mógł swobodzie obserwować drzwi wejściowe, ale też móc zerkać na starca. Nadal podpierał brodę na ręku. Tak mu było wygodnie. I czuł się, jak w domu. Za dzieciaka. Kiedy siedział w kuchni z mamą. – Jak dużo słyszałeś o nim, Charles? Finn z tobą rozmawiał?

- Coś tam żem wiem, paniczu – odparł i pochylił głowę. – Kiedy trafił panicz do szpitala, żem czytał gazety, a potem pan Mark wiele mi dopowiedział.

John wzdrygnął się.

- Mark... - Westchnął. – Słyszałeś, że się żeni?

- Żem słyszał, paniczu...

Czajnik zasyczał, a stróż od razu złapał za jego rączkę. Poderwał go i zalał metalowy kubek wodą. Zapach kawy, takiej prawdziwej, ręcznie mielonej, rozszedł się po kuchni. Najcudowniejszy. Pełen wspomnień. Za każdym razem, kiedy go czuł, widział babcię, która w garażu mieliła kawę. Dzisiaj robił to Charles.

Stróż obrócił się do niego, a John wskazał ręką, by usiadł przy nim. Starzec zajął miejsce naprzeciwko, tam gdzie wcześniej siedział Cichy. I John nagle pożałował, że to nie poczciwy Charles jest ojcem jego ukochanej.

- Rozmawiałeś o tym może z Finnem?

- To pan Howell... przekazał mi te wieści, paniczu Johnie.

- I?

Charles pochylił głowę.

- Pan Finn już nie myśli o panu Marku.

- Nie? – zapytał, a stróż pokręcił głową. – A o kim myśli?

- Przecież panicz dobrze wie, o kim.

Charles zerknął niepewnie w jego oczy. John wiedział, o kim pomyślał. W tym samym momencie, jak na zawołanie, przez drzwi wyszli Finn i Cichy. John od razu zauważył, że Greg nie miał w ręku teczki. Zapewne zostawił ją w pokoju Finna. Nie obejmowali się, ale szli dość blisko. Finn znowu trzymał ręce w kieszeniach, a Cichy szedł krok za nim, jakby chciał stale mieć go na oku i otaczać ramieniem.

John zmrużył oczy. Coś mu to przypomniało. Ten gest.

Chronił go. Zabezpieczał. Może w ten sposób okazywał uczucia? Ale to wysunięte ramię, niekoniecznie dotykające ciała, jedynie obecne blisko, było jego znakiem rozpoznawczym. Robił to, kiedy zależało mu na kimś bardzo. Tak, jak na Rayu. Na synu.

John zadumał się. Czy on też tak będzie ochraniał swoje dziecko? Czy tak chronił Annę? Po krótkim zastanowieniu, uznał, że nie. Zesłał na nią jedynie same kłopoty i zmartwienia. Nie miał prawa stawiać się na równi z Cichym. Ale miał nadzieję, że taka troska i poczucie obowiązku przychodzą z czasem. Razem z wiekiem. I poczuł, że najwyższa pora, by i on dorósł i porzucił dawne, beztroskie życie i spojrzenie na świat. Miał zostać ojcem. Znowu. W wieku trzydziestu dziewięciu lat.

Przystanęli. Cichy sięgnął po komórkę i odebrał połączenie. Uśmiechnął się tak szeroko, że John od razu wiedział, że zadzwoniło do niego jedno z dzieci. Finn nachylił się i przystawił ucho do jego komórki, co było do niego zupełnie niepodobne. Zawsze nade wszystko cenił sobie prywatność. A teraz, jakby nigdy nic, przysłuchiwał się rozmowie Cichego z dzieckiem. Nagle roześmiał się i powiedział coś do telefonu. Brał udział w rozmowie. Obaj się uśmiechali, i na zmianę odpowiadali. Jak... rodzice, pomyślał John. I nie dało się nie zauważyć, że Greg, znany jako zamaskowany morderca o ksywce Cichy, przy Finnie, czy kiedy rozmawiał z dziećmi, był zupełnie inny. Pogodny, wyluzowany i... szczęśliwy.

John zerknął w stronę lasu. Jak to możliwe, że tam, kiedy trzymał w ręku nóż, sprawiał zupełnie inne wrażenie?

Zamyślił się, a jego myśli pobiegły własnym torem. Zaczął liczyć. Choć niespecjalnie musiał. Znał te liczby. Nawet zapytany w środku nocy, dokładnie wiedziałby, jaka jest odpowiedź. Jego syn skończyłby w tym roku osiemnaście lat. Byłby pełnoletni, jak mawiają. Ale czy on sam, taki był?

Ostatnio tego nie czuł. Nadal miał ludzi, którzy opiekowali się nim, jak dzieckiem. A przecież zaraz sam zostanie ojcem. I jakie to ma znaczenie, że tyle przeszedł? Nikt nie ma łatwo w życiu. Nie był wyjątkiem, a zachowywał się jak prawdziwy panicz. Złote dziecko, które w wieku niemal czterdziestu lat potrzebuje lokaja i tatusia, który zmyje po nim naczynia i przyniesie śniadanie do łóżka.

Nie, to się musiało zmienić. I chyba zmieniłoby się nawet bez jego udziału. Finn i Cichy zamierzali zamieszkać razem. Szukali mebli.

John przerzucił wzrok na stróża.

- Lubisz go, Charles?

Starzec zerknął przez okno.

- Pana White'a?

- Ano?

- Żem lubię... - odparł niepewnie, jakby bał się tej szczerości. – Pan Gregory jest ojcem panienki Anny! I zna się na roślinach! O panicza też zadbał w potrzebie! A i dzika potrafi upolować!

No tak, to nie powinno dziwić. Charles ubóstwiał pracowitych i odpowiedzialnych mężczyzn. A Greg był głową rodziny. Samym wyglądem budził respekt. A jego ciemne oczy przyprawiały o dreszcze.

Rozległy się wesołe głosy. Charles natychmiast poderwał się, ręką zgarniając okruchy ze stołu i ścierając pozostawione przez jego kubek kółeczko po wodzie. Finn i Greg weszli do kuchni, a John wyprostował się na krześle.

- Nie wiemy jeszcze – mówił do komórki Cichy. – Zostaniemy tutaj trochę. A ty przekaż dzieciakom by słuchały się ciotki. Na pewno zda mi potem relację. – Na moment zapanowała cisza. Finn poklepał Charlesa po ramieniu i zasiadł przy stole, ale tym razem obrał miejsce bliżej partnera. Cichy nadal kręcił się po kuchni, a Charles wykorzystując chwilę nieuwagi, od razu prysnął. – To jak przyjadą, to niech wniosą wszystko do mnie. To nie ma znaczenia. Nie, zostawcie jak jest. Przyjedziemy z Finnem to pomyślimy, jak to ustawić. Nie ma co się z tym babrać teraz. I tak macie sporo na głowie.

Rozłączył się, a John zamyślił się nad słowami, które właśnie usłyszał. Finn i Cichy zamierzali zamieszkać razem, w jego gospodarstwie. I najwidoczniej, byli tak zdecydowani, że już powiedzieli o tym jego dzieciom i zwożą nowe meble do jego domu.

Zasępił się.

To oznacza, że Finn lada moment wyniesie się z Ogrodów.

Znowu.

Odetchnął. Ale jego miejsce zajmie Anna i dziecko. John nie będzie miał czasu na smutek.

- Już – powiedział do niego Cichy i opadł na krzesło. To samo, co wcześniej. – Przepraszam, musiałem skończyć rozmowę... - urwał, a John już wiedział z kim rozmawiał - ...z córką.

Spojrzeli na siebie z Finnem. Zapewne wymienili niejedno bezgłośne słowo. Jak to robią zakochani.

John spuścił wzrok.

- No dobrze – rzekł znowu Cichy. – Nie poznałem twojej odpowiedzi, a to jest chyba najważniejsze tutaj.

- Zgadzam się. Na wszystko. Z zastrzeżeniami, jakie ci podałem.

- Niech będzie... - odparł Greg i machnął ręką. – A co z twoim domem?

- Nie byłem tam od...

Urwał. Od czasu, kiedy się rozstali. Stracił serce do tego miejsca. Ale tuż przed wyjazdem zniszczył wszystkie rzeczy, które przypominały mu Aurorę. Zrzucił z okna jej nowe łóżko i szafkę w łazience. Pozbył się auta. A blat w kuchni, na którym się kochali, rozwalił siekierą. Zostawił w domu istne pobojowisko. A najchętniej, rzuciłby zapałkę, i spalił wszystko.

- Rozumiem, że go sprzedasz?

John wzruszył ramionami. Poczuł na sobie spojrzenie Finna, ale nie podniósł oczu. Nie miał już sił, by znosić jego współczucie.

Zasłużył na wszystko. Nieważne, kto za tym stał – Mord czy on. To John dopuścił się zdrady i uwiódł siostrę Anny.

- Jeśli tego chce.

- Na pewno, ale zapytam ją – odparł Cichy i zanotował coś na ręku. – Dobrze. Przekażę twoje słowa córce. A jeśli ona się zgodzi, to jak szybko zabierzesz się za przebudowę kwater?

- Od razu. Jak tylko tu skończymy i wyjedziesz.

Znowu wymienili spojrzenia. Johna zaczynało to powoli irytować. Jasne było, że obaj widzieli więcej i czegoś mu nie mówili.

Finn obrócił się do niego.

- Greg zostanie na kilka dni.

- Ok – odparł od razu John. – To gdzie mam cię szukać, żeby poznać odpowiedź Anny?

- Tutaj? – odparł Greg i uśmiechnął się z politowaniem. John poczuł na sobie spojrzenie Finna. Wiedział, że znowu palnął głupotę. – Z Finnem? Chyba, że ci to nie pasuje?

- Nie... Skąd! – powiedział szybko, po czym dodał: - Wręcz przeciwnie. Jesteś tu zawsze mile widziany. Tym bardziej, że mam pewne plany wobec tych Ogrodów.

- To znaczy? – zapytał, a Finn zmrużył oczy.

- Chcę by Anna przejęła firmę.

Cichy uniósł brwi i odchylił się na krześle. John widział, jak jego oczy zaczęły się zmieniać. Nadal nie miał pojęcia, jak to robił. Ale kiedy robiły się węższe, stępował do nich mrok.

- Czemu?

- Lada moment urodzi. Nie pracuje i póki co, nie będzie. Chcę, by czuła się bezpiecznie. I może dzięki temu, wróci na studia.

- A ty?

- Będę nadal tu pracował.

- Jako szef?

John pokręcił głową.

- Nie chcę być już szefem. Niczego. I nikogo.

- Zostaniesz zwykłym pracownikiem?

- A to takie złe? – Wzruszył ramionami. – Mogę robić wszystko. A praca fizyczna dobrze na mnie wpływa. Już mi wystarczy podejmowania decyzji. I tak... nie wszystkie były trafione.

Zerknął na Finna, a ten pochylił głowę.

- Myślę, że to dobry pomysł – powiedział w końcu Finn. – Anna kocha to miejsce i ma wyczucie. Ludzie jej słuchali. Na pewno sobie poradzi.

- Też tak uważam – powiedział od razu John.

- No więc dobrze – wtrącił Greg. – To zatem też jej powiem.

- Wolałbym sam to zrobić.

Cichy zmierzył go wzrokiem.

- Dobrze, ale najszybciej po porodzie.

- Ok. – Skinął. – A... dasz mi znać, kiedy... zacznie rodzić?

Cichy przez moment nie odrywał od niego wzroku. Nie ruszał się. Tylko przyglądał mu się, a John czuł, jak jego serce znowu przyśpiesza, a ręce zaczęły mu się pocić.

- Oczywiście – odparł Cichy. – Jesteś ojcem. Bez względu na to, co zrobiłeś moim córkom.

Cichy poderwał się, a Finn od razu zrobił to samo. John także wstał. Wyszli i skierowali się w stronę kwater. John szedł powoli za nimi. Obserwował, jak Greg znowu otaczał ramieniem Finna. Ale teraz już nie tworzył bariery, a zwyczajnie go objął.

Zapewne celowo, uznał John. Zaznaczył swój teren. Podkreślił ich relację, tak by John wbił sobie do głowy, że już nie ma tylko Finna, ale są oni – razem, w zgranym duecie.

Pogodził się z tym. Finn zasługiwał na szczęście, jak nikt inny.

Nadjechał samochód i John przystanął. Obrócił się. Finn i Greg też stanęli, choć Greg trzymał już rękę na klamce.

John wpatrywał się w przednią szybę auta. Wpierw pomyślał, że to klient i jak najszybciej chciał go przekazać Finnowi. Ale to był granatowy peugeot. Znał przecież to auto, ale nie widział go od lat.

Przybysz próbował zaparkować, ale nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Kilka razy wykręcał, by zmieścić się między dwoma autami pracowników, stojącymi na parkingu. W końcu stanął na poboczu.

Cichy i Finn cofnęli się.

- Spodziewał się panicz gości? – zapytał Charles. Podparł się na grabiach i razem z nim, wpatrywał w granatowego peugeota.

- Nie...

- Znasz tę kobietę? – zapytał Greg.

- To siostra mojej żony – odparł od razu John.

Greg odchrząknął.

- Zmarłej żony – dodał pośpiesznie Finn. – Meridith.

- Wizyta siostry mojej żony nie wróżyła nic dobrego – wtrącił Greg. - Co ona tu robi? Spodziewałeś się jej?

- Nie. I nie mam pojęcia, po co przyjechała.

- A kiedy ostatnim razem ją widziałeś?

- Na pogrzebie.

Kobieta wysiadła z auta. Była tak podobna do Meridith, że John w pierwszej chwili zadrżał. Ruszył w jej kierunku. A ona w jego.

Spotkali się w połowie drogi.

- Rayne? Co ty tu robisz? – powiedział i pochylił się, by ucałować ją w policzek. Była sporo niższa. Objęli się.

- Długo się zbierałam, by do ciebie przyjechać, John. – Uśmiechnęła się. Dostrzegł łzy w jej oczach. Tego nawet najlepszy makijaż nie mógł zakryć. – Ale... już pora. Musisz poznać prawdę.

- Jaką prawdę?

Słyszał kroki. To zapewne Greg i Finn podeszli bliżej. A może tylko Greg. Był ciekaw? A może chciał bronić interesów córki?

Nieważne, pomyślał John. Niech słucha.

Nagle jego wzrok przykuło coś innego. Ruch. W aucie. Przerzucił tam spojrzenie i spostrzegł dziecko. Dziewczynkę. Na oko dwuletnią, a może odrobinę starszą. Zapukała w szybę i pomachała mu. Śmiała się, otwierając szeroko buźkę.

Spojrzał na siostrę Meridith.

- Masz córkę?

- To nie moja córka, John – odparła i pokręciła głową. Po jej policzkach płynęły łzy. – Tylko twoja.

John zamarł. Kroki za nim znowu się wzmogły. Był pewien, że to Greg podchodził coraz bliżej. I na pewno już słyszał, co powiedziała Rayne.

- Moja... córka? Przecież ja nie mam córki.

- Masz. Z Meridith.

- Co?

Greg stanął przy nim.

- O czym mówi ta kobieta, John?

Rayne spojrzała na Grega, ale szybko wróciła wzrokiem do Johna. Wyciągnęła z torebki papiery i podała mu je. John pochylił głowę. Trzymał w rękach dokumenty medyczne, informacje o przebytych chorobach. Ujrzał świadectwo urodzenia dziecka. Datę. Miejsce. Dane matki i ojca.

Jego.

Urodzona 06.01.2020 roku – zaledwie kilka dni temu dziewczynka skończyła dwa lata... Dwa lata. Przyszła na świat zanim poznał Annę...

Ale jak?

- Ona jest twoja, John. Wasza. Twoja i Meridith. – Zakryła ręką usta. – Przecież wiesz, że kiedy ją odwiedzałeś to... - Urwała. – Nie zabezpieczaliście się...

- Meridith nie mogła mieć więcej dzieci.

- Ale zaszła w ciążę!

John przesunął wzrok wyżej. Christine Charmer, przeczytał.

Christine...

- Ona nie była z innym. – Rayne złapała go za rękę. – Wiesz o tym przecież!

- Wiem, ale...

- Miała ci powiedzieć, ale Jess powiedziała jej o twoich kochankach... Czekała. Kiedy zjawiłeś się dwa lata temu, prawie się przed tobą przyznała! Małą zostawiła u mnie! Ale... - Urwała. – Byłeś nieobecny. Przybity. I stchórzyła. A potem dowiedziała się, że masz już kogoś innego i to coś bardzo poważnego!

John wiedział, że chodziło o Annę. Kurierka o wszystkim doniosła Meridith. Ciekawe, czy wyznała jej, co jeszcze sama z nim robiła? Ale to Finn przekonywał Jess, że John ma dziewczynę. Chciał, by dała mu spokój, a przyniosło to zupełnie inny efekt.

Ta niegroźna informacja skutecznie zniechęciła Meridith, a potem... było już za późno.

Nagle zdał sobie sprawę, że od miesięcy nie słyszał o Jess. I nawet tego nie zauważył. Co się z nią stało? Nie było jej na pogrzebie. A wypłatę przelewał jej John. Zawsze dbała, by była na czas, a teraz...

- Meridith napisała do ciebie list – szepnęła Rayne i podała mu zaklejoną kopertę. – Na wszelki wypadek, gdyby...

John od razu rozpoznał pismo zmarłej żony. Dla Johna, widniało na froncie koperty. Otworzył ją. Przeczytał początek listu: „Drogi Johnie,..." I zamknął oczy, a list wcisnął do kieszeni.

Nie był w stanie tego czytać. Nie teraz.

- Nie mogłam dłużej czekać, John – powiedziała kobieta, wytrącając go z rozmyślań. – Kiedy Meridith zamordowano, chciałam od razu ci wszystko wyznać, ale... wiedziałam od twojej mamy, że ktoś czyha na twoje życie! Bałam się, że porwie też małą! – Zapłakała. - Wiem, przez co przeszedłeś. Ty i... twoja druga żona. Słyszałam od twojej matki. Ale...

- Ona wiedziała? Moja mama?

- Nie. Tylko my dwie. Ja i Meridith. – Zerknęła na siedzącą w aucie dziewczynkę. – No i Krisi. Ona też wie, że jesteś jej ojcem. Wie, jak się nazywasz. Stale jej o tobie mówiłyśmy. Widziała zdjęcia i nagrania! Zna nawet twój głos!

John zastygł.

- Krisi?

- Tak, Krisi. Tak na nią mówimy. To skrót...

- Krisi...?

Rayne spojrzała na niego niepewnie. Greg też. Finn stanął przy nich. John poczuł jego rękę, na swoim ramieniu.

- Ma na imię... Krisi?

Obrócił głowę i spojrzał na Grega. Ten też pochylał się nad dokumentem. Jego oczy latały po każdej z linijek. Wertował je. Ale nie wiedział, tego co on.

Nie słyszał tego, co John.

Powiedz Krisi, że ją kochałem... i przeproś, że nie zaczekałem na nią. To były ostatnie słowa, wypowiedziane tuż przed śmiercią, przez Raya. Powiedz Krisi,... że ją kochałem...

Kochałem.

Krisi.

I już wiedział, dlaczego Ray powiedział mu te słowa na końcu. Mówił do jej ojca. Krisi była córką Johna.

Myśli napłynęły do niego z zawrotną prędkością. Ale zniósł to. Greg i Finn mówili do niego, ale już ich nie słuchał.

Tylko przeszukiwał własne myśli.

Powiedz Krisi... Ujrzał Mirian. Córkę Seto. I nagle to poczuł. Oddech na szyi. Jego ciepło. Zapach pomarańczy i piżma. Tej obecności, nie dało się nie wyczuć.

Seto wciąż był obok. I wiedział to, co on. Poznał prawdę i dlatego...

Dlatego.

Mieliście mieć córkę. Obiecaną jednemu z największych i najgroźniejszych wodzów, jakich znam. Przywódcy Wolnego Ludu Koczowników...

Wasza córka miała ukoić jego gniew... A teraz, kiedy jej zabraknie... Seja nie zaatakuje klepsydry...

Jest jednym z najstraszniejszych, ale też... najbardziej oddanych ludzi, jakich przyszło mi poznać. I twoja córka, w każdym ze światów, jest jego żoną.

Twoja córka... jest... jego żoną...

Seja...

A Seja? Pomoże ci?

Mam taką nadzieję.

Seto sprowadził go tu. Do tego świata.

Po to tu przyszedł.

Obiecałem coś Seji. Stracił Mirian... wszyscy ją straciliśmy, ale on... Wasza nienarodzona córka, miała zastąpić miejsce Mirian w świecie klepsydry, u boku Seji. Zgodził się na to...

Seto wiedział. A może dopiero później zrozumiał...

Pojął swój błąd.

Mirian nie była córką Hany...

Spojrzał w kierunku samochodu. Rayne stała przy nim i pomagała wysiąść dziewczynce.

Krisi.

Ona też nie była Anny, jak Mirian Hany.

Seto odkrył prawdę.

A Seja...

Obiecałem coś Seji... Wasza nienarodzona córka... miała zastąpić miejsce Mirian w świecie klepsydry... u boku Seji...

...w świecie klepsydry...

W świecie...

Morda...

Ale Mirian nie była Hany...

Tak jak Krisi nie była...

Powiedz Krisi, ...że ją kochałem...

Krisi... Mirian...

Znowu wspomniał słowa Seto, wypowiedziane do Cichego.

Wybacz, że się spóźniłem. Twój syn był jednym z największych, w każdym ze światów.

On zginął w tym świecie, a ona w tamtym.

Już nigdy się nie spotkają.

Chyba, że...?

Zamknął oczy. Świadectwo wyleciało mu z rąk.

Już wiedział, kim był Seja.

I dlaczego, Seto sprowadził go do tego świata.

Obiecał mu ją.

Jego córkę. Krisi.

By ratować tamten świat.

Krisi była Mirian.

A Ray... był Seją.

- John! – Finn szarpnął go z ramię. Trzymał w dłoni świadectwo urodzenia jego córki. – Co z tobą?! Słyszysz nas?!

John spojrzał na niego i nie patrząc na reakcję Grega, wyciągnął rękę i objął policzek przyjaciela. Finn zastygł.

- Pójdę teraz do mojej córki, Finn.

- Do...

Dłoń Johna dalej muskała jego policzek. Finn drżał. Nagle, po prostu skinął, a John obrócił się i ruszył w stronę dziecka.

Rayne stała przy niej. Przyglądała mu się. Kiedy zatrzymał się zaledwie dwa metry od nich, powiedziała:

- Możesz zrobić badania, jeśli...

- Nie trzeba – odparł. Klęknął i spojrzał na dziewczynkę. Miała duże, błękitne oczy. Mały nosek i kręcone jasnobrązowe włoski do ramion. - Krisi?

Spojrzała na niego. W rączce ściskała koniec niebieskiej sukienki, którą miała na sobie. Drugą trzymała się spodni Rayne.

- Wiesz, kim jestem?

Zerknęła na niego niepewnie. John przetarł ręką podbródek.

- Boisz się mojej brody? To tylko włosy. - Otworzył szeroko ramiona. – Jestem twoim tatą. Poznajesz tatę?

Roześmiała się i pokiwała ochoczo głową. Miała uśmiech Meridith, ale jego oczy i rysy twarzy. Jedynie łagodniejsze.

– Chodź do mnie, kochana.

Dziewczynka puściła się biegiem w jego stronę. Machała radośnie rączkami i co chwilę zerkała pod nogi. Rzuciła się w jego ramiona, a on złapał ją i zamknął w objęciach. Ucałował ją w główkę, po czym wyprostował się. Krisi jedną rączką złapała się jego szyi, a drugą pociągnęła go za brodę. Skrzywił się, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało.

Puścił oko do Rayne i obrócił się do Grega i Finna.

- Zbliżcie się – powiedział. Finn podszedł do niego, ale Greg nie ruszył się z miejsca. – Poznajcie moją córkę. Christine Charmer.

Mężczyźni spojrzeli po sobie. John przerzucił wzrok na Cichego.

- Pozwól, że ja jej powiem.

Cichy pokręcił głową. John wiedział, że to, co ujrzał tego dnia ojciec Anny, może oznaczać koniec ich pojednania. Jego usta były zasznurowane, oczy ciemne, a ciało unosiło się i opadało groźnie. Musiał przeżyć wstrząs.

- To zrób, jak uważasz – odparł John.

Zerknął na Finna. Przyjaciel nie odrywał od niego oczu. John widział w nich żal i poczucie winy. Zapewne doszedł do tych samych wniosków, co John. Słyszał, co Rayne mówiła o kurierce. Był bystry. Dodał dwa do dwóch.

Ale to nie była jego wina. Mimo wszystko. To John zawinił. Swoim postępowaniem i niedojrzałymi decyzjami, jakie podejmował. Zdradził żonę, stracił syna, potem znowu odtrącił żonę, z którą nadal sypiał. Do tego stopnia, że nawet nie wyjawiła mu informacji o drugim dziecku. Nie był świadkiem drugiej ciąży Meridith, ani narodzin córki. I ten sam schemat powtarzał teraz.

Z Anną.

Przerzucił wzrok na Krisi i pokazał palcem budynek kwater.

- To twój dom, wiesz?

- Dom? – Rozejrzała się. – W ogrodzie?

- Tak, w ogrodzie. Tu będzie nasz nowy dom. Podoba ci się?

- Tak! – Pokazała palcem na skalniak pokryty kolorowymi wrzosami. – Kwiatki...

- Ano, lubisz kwiatki?

- Tak.

- A wiesz, że... tu gdzie będziemy mieszkać... ja i ty... – otarł wierzchem dłoni jej policzek – ...to jak dobrze pójdzie, zamieszka też twoja druga mama?

- Druga mama?

- Tak. Ma na imię Anna. Na pewno ją polubisz. Ona kocha kwiatki. – Odgarnął kosmyk jasnych włosków z jej czoła. Zawahał się, ale po chwili dodał: - A niebawem też i twoja siostrzyczka albo braciszek zamieszka z nami.

- Siostrzyczka... - odparła i zrobiła grymas. – Chcę siostrzyczkę.

- No, to się okaże – odparł i uśmiechnął się.

Dziewczynka wtuliła się w niego.

- Mamusi już nie ma...

- Wiem, kochanie – odpowiedział szeptem i przytulił ją. – Ale patrzy na nas. Z nieba. Czuję jej obecność. Zawsze będzie przy nas.

Łezka spłynęła po jej policzku. John cmoknął ją w niego.

- Jesteś może głodna?

- Tak! – zawołała i wyrzuciła w górę rączki.

John obrócił się. Charles nadal podpierał się o grabie i przysłuchiwał się z oddali całej rozmowie.

- Charles, pomożesz mi ze śniadaniem dla tej ślicznej, młodej damy?!

- No... żem... Jasna sprawa, paniczu! – Okręcił się, wbił grabie w ziemię i pobiegł w kierunku parterowego budynku, który zajmował. – Się robi!

John ruszył za nim, w rękach trzymając córkę. Minął Finna i Grega. Pojęcia nie miał, ile wiedział ten drugi. Ale Ray był jego synem. Znał Seto. Pochodził z innego świata i na pewno spotkał na swojej drodze Seję. A on był tutaj. W tym świecie. Razem z Seto.

Choć ślad o nich zaginął. Ukryli się. Przyczaili. Czekali.

Na nią.

John zacisnął wolną dłoń w pięść. Ale wtedy spostrzegł na sobie wzrok córeczki. Uśmiechała się do niego. I nagle złość odeszła.

Przytulił ją mocniej. Kiedy był przy drzwiach, zatrzymał się.

- Zawołamy twoją ciocię? – szepnął na ucho dziewczynki.

- Tak!

Spojrzał w stronę zaparkowanego granatowego peugeota.

- Rayne? Zjesz z nami?

- Oczywiście... John – odparła i powoli ruszyła w ich stronę.

Zaczekał na nią. I razem weszli do kuchni, w której zaledwie godzinę wcześniej siedział, zupełnie nieświadomy, że po tym samym świecie co on, chodzi jego i Meridith córka.

Christine Charmer.

Krisi. Ukochana Raya. I przyszła żona Seji, Przywódcy Wolnego Ludu Koczowników z innego świata.

Nie wiedział, skąd Ray o tym wiedział. Ale znał prawdę. Jednak to nie wszystko. Bo był jeszcze on. Niosąca grozę wersja Raya z innego świata.

Seja...

I on, John Charmer, nie miał zamiaru oddać mu córki.

Ochroni ją.

Choćby miał zginąć, próbując. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro