Rozdział 9.1 Aurora

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


John wpatrywał się w artykuł w sieci i nie wierzył własnym oczom. Ostatnia z dowódców Morda, kobieta, która na jego polecenie próbowała podniecić Johna, nie żyła. John nie nazywał tego gwałtem. Źle się z tym czuł, kiedy myślał o tym, co spotkało Annę. Zresztą, społeczeństwo dziwnie podchodziło do gwałtu kobiety na mężczyźnie.

Jej ciało znaleziono przed komendą. Przywiązane do słupa. W ręku ściskała niewielkiego pendrive'a. John nie wiedział, co na nim było. Ale z momentem odnalezienia, a raczej podrzucenia ciała i pendrive'a, natychmiast cofnięto wszelkie zarzuty. Sprawa ucichła z dnia na dzień. Ale media nie zamierzały tak szybko odpuścić. Gazety przekrzykiwały się w doniesieniach. A niemal każdy nagłówek pierwszej strony dotyczył Johna.

„John Charmer uniewinniony!"

„Dyrektor Szkoły Biznesu oczyszczony z zarzutów!"

„Bestia wykończona! I na nią przyszła pora!"

John przeskakiwał po kolejnych stronach. I nadal nie wierzył. Ona wcale nie uciekła. Ale Seto ją dopadł. A może jednak Seja? W końcu Cichy powiedział, że był znany z okrucieństwa...

Wracali do Beaver. Cichy prowadził. Jechał ostrożnie. W końcu w aucie znajdowała się też ciężarna Anna. Siedziała z Johnem z tyłu. Finn siedział z przodu. Przed nimi pędzili Mark i Aurora, razem z Charlesem i Do-kim. Cichy zostawił dzieci z rodzeństwem. Siostra jego zmarłej żony miała się nimi zająć, na czas jego nieobecności.

Kiedy do niej zadzwonił, zapytała go o nowinki. To pytanie padało za każdym razem. Odparł, że wszystko po staremu. Nie powiedział jej oczywiście o niewielkiej zmianie jaka w nim zaszła. A było nią rosnące uczucie do innego mężczyzny.

Z Seto nadal nie było kontaktu. I John nie mógł powiedzieć, że go to nie cieszyło. Wręcz skakał z radości. Oczywiście, nie na oczach Anny. Udawał zatroskanego, ale w rzeczywistości wcale tak nie było.

Chciał Annę tylko dla siebie.

Zaparkowali pod motelem. Charles powiedział, że za nic w świecie nie spędzi tam nocy. Wolał nocować w aucie. Ewentualnie pod gołym niebem. Cichy wynajął zatem trzy pokoje. Jeden jednoosobowy dla Marka, dwuosobowy dla Cichego i Finna oraz trzyosobowy dla Anny, Johna i Aurory.

Przynajmniej taki układ działał na papierze. Ale kiedy tylko ojciec Anny pożegnał córki i życzył im dobrej nocy, Aurora wymknęła się niepostrzeżenie. Zaczekała aż Anna i John udadzą się pod prysznic.

John nawet nie musiał jej szukać. Wiedział, do kogo poszła. Już poprzedniej nocy, kiedy jeszcze pozostawali w gospodarstwie jej ojca, nie nocowała w swoim pokoju. Tylko z Markiem. Miał ją odprowadzić, a zdaniem Johna – zrobił o wiele więcej.

Od tamtej pory praktycznie nie rozmawiali. Nie musieli. Wszystko zostało już powiedziane. Mark znał jego tajemnicę, a John znał ich sekret.

Teraz leżał na plecach, wpatrzony w sufit. Posprzeczał się z Anną przed snem. Namawiała go, by poszedł szukać Aurory. Ona też przypuszczała, gdzie była. Widziała ich razem, kiedy wracali polaną o poranku. Nie trzymali się za ręce, ani nie obejmowali. Ale jak to ujęła, siostra wie takie rzeczy.

Aurora się zmieniła. Już nie zachowywała się jak rozpuszczona małolata. Ale jakby dojrzała przez noc. Wyciszyła się. A uśmiech nie znikał z jej twarzy. John bezustannie rozmyślał co będzie, kiedy siostra Anny pozna prawdę o Marku. Albo kiedy on postanowi puścić ją w końcu kantem.

John nie poszedł do pokoju Marka. Nie miał zamiaru nasłuchiwać pod drzwiami odgłosów ich rozkoszy. Zamiast tego wyszedł na zewnątrz. W sklepiku motelowym kupił paczkę papierosów i po prostu zapalił. Nie robił tego od miesięcy. Ale ta noc, sprzeczka z Anną i poszukiwania jej siostry oddającej się miłosnym uniesieniom z innym, to było za dużo.

Nawet dla niego.

Wszedł do lasu. Do niedawna go przerażał. Teraz był mu już obojętny. Chłopak pracujący na nocnej zmianie powiedział mu, którędy dojdzie do urokliwego jeziorka. Pomyślał, czemu nie? To lepsze niż słuchanie jęków Aurory...

Odnalazł leśną ścieżkę. A potem przeszedł kilkaset metrów prosta drogą. Księżyc, w trzech czwartych, oświetlał mu drogę.

Wszedł na wzniesienie. I zamarł.

Najpierw usłyszał śmiech. Ale przypuszczał, że to grupka młodzieży. A może jacyś anonimowi zakochani. I poniekąd trafił.

Mark stał w wodzie, zanurzony do pasa. Jego ramiona i plecy pokrywały tatuaże. Z nagim torsem, umięśnionym jak u twardzieli z siłowni, wyglądał zupełnie inaczej. John w pierwszej chwili nawet go nie poznał.

Ale wtedy woda zachlupotała. John powiódł wzrokiem po jeziorze i ujrzał ją. Aurora biegła brzegiem w jego stronę. Mark przykucnął i wyciągnął ręce. Skoczyła i roześmiana wpadła prosto w jego ramiona.

John doskonale wiedział, co robili. Odgrywali scenę z filmu Dirty Dancing. Mark próbował ją złapać, ale nie udawało jej się skoczyć na tyle wysoko. W ostatniej chwili wątpiła i jedynie rzucała się na niego.

A może robiła to celowo.

Mark łapał ją za każdym razem. A potem trzymał ją na rękach i razem z nią kręcił się wokół własnej osi. Śmiali się, a po chwili próbowali znowu. John usiadł w zaroślach i obserwował ich. Aurora była w samej bieliźnie. Całej zamoczonej i przylegającej do szczupłego ciała. Przypatrywał się, jak dłonie Marka najpierw łapały jej brzuch, a potem obejmowały pośladki. Aurora miała niebawem skończyć osiemnaście lat. John dobrze pamiętał ten wiek. Sam zrobił to pierwszy raz w tym wieku. On i Meridith oboje mieli po siedemnaście lat, kiedy kochali się po raz pierwszy, na tylnym siedzeniu auta jej rodziców. Nawet nie opuścili garażu.

Stanęli naprzeciwko siebie. W wodzie. Mark był wyższy od Johna, a Aurora wyglądała przy nim jak karzełek. Była niższa nawet od Anny. Ale jej ciało było o wiele bardziej ponętne. Krągłe piersi i spore uda przyciągały męskie spojrzenia.

Mark odgarnął jej włosy do tyłu. Aurora nie odrywała od niego oczu. Wlepiała w niego wzrok, niczym dziewczyna, na którą rzucono zaklęcie. Pochylił się. Ale zatrzymał się tuż przed jej twarzą. A wtedy ona naparła na niego i pocałowała go. Stali tam, zanurzeni w wodzie i całowali się. A John poczuł, to niepokojące ukłucie. Wiercenie dziury w brzuchu.

Odrzucił tę myśl i poderwał się. Wszedł na wzniesienie i po raz ostatni, spojrzał na nich. Choć wiedział, że nie powinien. Spodziewał się, co ujrzy. Dłoń Mark sunęła po jej ramieniu. Opadło jedno ramiączko jej cielistego stanika. Marł ujął jej pierś, a po chwili pochylił się przywarł do niej ustami. Aurora od razu uwolniła drugie ramiączko i wygięła się do tyłu. Księżyc oświetlił jej sutki.

John odwrócił wzrok. Nie mógł złapać tchu. Z trudem wspiął się po wzniesieniu. Wszedł na ścieżkę, ale nie ruszył w drogę powrotną. Udał się w głąb lasu. Szedł przed siebie, nie mając pojęcia co robi, ani dokąd idzie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro