Rozdział 9.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

2

John siedział przy stoliku i uderzał palcami o blat. Anna się spóźniała. Aurora także. Nawet Marka jeszcze nie było. Rozumiał kobiety. One spędzały w łazience większość życia.

Ale facet?

No chyba, że poszli tam razem.

- Zamówiłeś już? – Cichy podał mu kartę menu. Dużą, oprawioną, elegancką. Taką w stylu Finna. – My weźmiemy 1.

A nie mówiłem?, pomyślał John. W punkt. Wzmianka o Finnie nadeszła prędzej, niż przypuszczał. Obaj panowie siedzieli przy oknie. John wybrał miejsce z drugiej strony. Jak najdalej od nich. Stolik obok zajął dla Aurory. No, dla niej i Marka.

- Poczekam na Annę.

- Ok. To my już... - Wskazał głową na Finna. – No, zaczniemy już.

- Aha – odparł John i powiódł za nim wzrokiem. Finn i Cichy siedzieli obok siebie. Nie naprzeciwko. Cichy stale zarzekał się, że chce mieć go na oku. W razie, gdyby Finn znowu stracił panowanie nad sobą. Ale John znał prawdę. Wiedział, o co tak naprawdę chodziło.

Zresztą, ciężko było mu mieć go na oku, kiedy siedzieli ramię w ramię. O wiele korzystniej byłoby, gdyby miał go przed sobą. I John wiedział, że ojciec Anny znał te zasady. Już nieraz je stosował. Nawet pierwszego dnia, kiedy go przesłuchiwał. To znaczy, wypytywał.

Pierwsza pojawiła się Aurora. Szła roześmiana i pogodna, w letniej sukience, rozkloszowanej u kolan.

Wyglądała ślicznie.

John chciał poderwać się i odsunąć dla niej krzesło, ale spostrzegł Marka. Szedł za nią, trzymając w ręku kubek z kawą na wynos. John nie rozumiał czemu pił kawę tylko z jednej stacji paliw. Żadnej innej. Nie smakowały mu.

Stanął nad Johnem. Aurora także. Ale nie patrzyła na niego. Zerkała na Marka.

- To nasze? – zapytał Mark, wskazując na torbę Johna.

- Tak... - Odchrząknął. – Zająłem wam.

- Jak miło – skwitował Mark.

Kopniakiem odsunął krzesło i opadł na nie. Nie wysunął krzesła dla Aurory. Sama to zrobiła. Ale nie wyglądała na niezadowoloną. Może nie wiedziała, że tak można? Że są na świecie faceci, którzy mają dobre maniery? I... czuły dotyk?

- Już jestem! – zawołała Anna i zaszła Johna od tyłu. Cmoknęła go w policzek, a on wzdrygnął się, sam nie wiedząc czemu. – Długo czekałeś? Zamówiłeś coś?

- Czekałem na ciebie.

- A do picia?

- Wezmę kawę, a ty raczej nie powinnaś.

- Nie... - Westchnęła. Usiadła naprzeciwko niego. John nawet się nie podniósł. – A mogę sok? Jak myślisz?

- Czemu nie?

Wzruszył ramionami. Nie zamierzał wstawać. Źle się czuł. Pół nocy łaził po lesie. Wolał, by kawę podano mu do stolika, ale bar był samoobsługowy. Chyba, że zamówiłeś danie od 1 do 10, jak kolesie wersji premium, pokroju Finna i ojca Anny...

Nagle Aurora poderwała się. John spostrzegł jej zgrabne uda, widoczne przy kołyszącym ruchu jej sukienki. Zastanowił się, czy Mark pieścił ją tam wczoraj? Zanurkował między jej nogami? Zrobili to nad brzegiem? Oddała mu się tam?

Skierowała się w stronę ekspresu. On także to zrobił. Podniósł się tak szybko, że aż kolanem uderzył w nogę stolika i strącił na podłogę solniczkę i kilka serwetek.

- John?

- Przyniosę ci sok. – Spojrzał na nią. – Choć lepszy byłby jakiś przecierowy. Zobaczę, co mają, ok?

- Dobrze! – odparła i jakby nigdy nic, pochyliła się i sięgnęła po zrzucone przez niego przedmioty. Cieszyła się, mimo że nawet nie drgnął, by jej pomóc. A przecież sam zwalił te pieprzone rzeczy i to ona była w ciąży. – I wodę! Jakbyś mógł!

Skinął, jakby wszystko było ok. Ale źle się z tym czuł. To nie było fair. Ale po latach związków dobrze wiedział, co powinien powiedzieć, by udobruchać dziewczynę.

Obrócił się i ruszył między stolikami za Aurorą. Zmierzwił ręką grzywę. Chciał wyglądać dobrze. Może nie jak kiedyś, czyli chaotycznie, choć dla panienek idealnie. Ale przynajmniej dobrze.

Stanął za nią. Aurora poruszała głową na boki i pochylała się nad ekspresem. Koniec jej sukienki muskał jego krocze. Był za blisko. Zdawał sobie tego sprawę. Ale stoliki Anny i Marka znajdowały się pod oknami, a Cichy siedział z drugiej strony. Nie widzieli ich.

- To co bierzesz? – zagadnął ją.

Aurora wyprostowała się gwałtownie. Jej włosy zafalowały w powietrzu. Otarły jego policzki i nos. Chłonął ich zapach.

- John! – zawołała i roześmiała się. – Soczek.

- Kawy nie?

- Nie.

- No tak – odparł i przysunął się bliżej. Ekspres i maszyna z sokiem stały obok siebie. Wyciągnął rękę i jakby nigdy nic, podsunął filiżankę pod ekspres. Niemal się dotykali. Aurora musiała się skulić, by nie musnął nosem jej twarzy. – Dzieciaki kawy nie piją.

- Nie jestem dzieckiem.

- Aha. Pewnie.

Nie patrzył na nią. Wsunął rękę w kieszeń i obserwował, jak jego filiżanka się powoli napełniała. Ale wiedział, że ona patrzyła na niego. I na pewno poczuła, już jego wodę kolońską. Tę wodę kolońską. Dyrektorską, przez którą dziewczynom miękły kolana.

Ku jego zaskoczeniu, ona wcale nie zajęła się nalewaniem soku. Tylko przyglądała mu się i cicho chichotała.

- A tobie co?

- Nic.

- Nic?

- Nic – odparła i wzruszyła ramionami.

Spostrzegł, że ścisnęła uda i zakołysała biodrami. I choć nie zamierzał, spojrzał na nią. Na jej usta. Starał się nigdy tego nie robić. A na pewno nie tak bezczelnie, kiedy ona patrzyła na niego. Ale co tam. Zrobił to.

Spojrzeli sobie w oczy.

- Lepiej lej ten sok – powiedział. – Anna też chce.

- Pomożesz mi?

John pokręcił głową i uśmiechnął się. Odstawił na bok filiżankę i znowu przysunął się do niej. Wyciągnął rękę, a ona podała mu kubek.

- A gdzie masz faceta? – pochylił się i szepnął jej na ucho, kiedy napełniał jej kubeczek żółtym napojem.

- Jakiego?

Znowu spojrzeli sobie w oczy. Aurora stała zwrócona do niego plecami. Niemal ocierała się o niego. Mógł do woli wdychać zapach jej włosów. A że był wyższy, nawet pozwolić sobie na więcej, i zarzucić okiem w jej dekolt.

- Mark? Twój kochanek z nocy?

- Śledziłeś nas?

- Co ty. Spacerowałem. – Podał jej kubek i nadstawił swój. Nie odeszła. Przysunął usta do jej ucha. Zadrżała. – Oddałaś mu się tam?

- A jeśli tak, to co? – Spojrzała na niego. Zawiesił oko na jej ustach. Teraz rozchylonych. – Powiesz mojemu tacie?

- Nie powiem.

- To, co zrobisz?

Zwilżyła wargi. John nie mógł oderwać od nich oczu. Zapragnął ich. Był ciekaw, jak smakuje. Ale nie, kiedy zacznie sączyć swój soczek. Teraz. Zanim zamoczy usta w czymkolwiek innym.

Poczuł na palcach zimno i zdał sobie sprawę, że przelał sok.

- Kurwa! – zaklął i cofnął się.

Aurora odskoczyła i zachichotała. Przyglądała się, jak machał ręką, by pozbyć się soku z dłoni. Siedzące przy stoliku starsze małżeństwo podało mu serwetki.

Skłonił im się i podziękował. Nawet zrobiło mu się głupio, że tak przeklął przy nich.

Rzucił siostrze Anny wymowne spojrzenie.

- Śmigaj do swojego ogiera, mała. – Podał jej sok, a sam wziął w rękę kawę i napój dla Anny. – Tylko nie zajeździj go za bardzo.

Szedł za nią. Mijali stoliki, przeciskając się między nimi. Jemu ledwie to wychodziło. Ona poruszała się zgrabnie, jak baletnica. Nie mógł oderwać oczu od jej pupy. Kręciła nią z taką gracją, że niejeden z mężczyzn zatrzymywał widelec przy ustach i lampił się na nią z otwartą gębą.

Chcieliby, pomyślał John i zaśmiał się.

- Skąd wiesz, że to robiłam?

- A nie?

- Tak bardzo chcesz wiedzieć?

Zaśmiał się. Zbliżali się do swoich stolików. Mark rozmawiał z Anną, oparty o krzesło Johna i nachylony do niej. Na ich widok, przysuniętych do siebie i szepczących John poczuł, że w kieszeni otwiera mu się cały zestaw noży.

Z radością wbiłby każdego w jego oko.

- Przecież widziałem was wczoraj – odparł, ale nie odwrócił wzroku od Anny i Marka. – Wiem, co ci robił.

- Więc podglądałeś.

- Wcale nie.

- To, co mi robił?

Aurora zatrzymała się tak gwałtownie, że mało brakowało a John zderzyłby się z nią i wylał na jej śliczną sukienkę kawę, jak i cały sok. Na pewno byłaby do wyrzucenia.

Ale chociaż wtedy mógłby w końcu ją z niej zedrzeć.

Spojrzeli na siebie. Anna i Mark siedzieli stolik dalej. Nie zwrócili na nich uwagi. John powoli przerzucił spojrzenie na Aurorę.

- Pieścił twoje sutki – szepnął i znowu zerknął na jej usta. – A ktoś inny, mógłby robić to wiele lepiej.

- Na przykład ty?

John pochylił lekko głowę, dając jej do zrozumienia, że być może. A naprawdę chciał krzyknąć, że tylko on! I nikt, kurwa, więcej!

Anna i Mark nadal nie zwracali na nich uwagi.

- A do... twojej muszelki też się już dobrał?

- Do muszelki?! – Aurora zawołała na głos i roześmiała się. Anna i Mark spojrzeli na nich. Tak samo jak siedzący obok ludzie. Zakryła ręką usta i zachichotała. – Przepraszam! Zamówiłam ślimaki, a nie umiem ich przecież wyciągać z muszelek!

John spiął się, a Aurora jakby nigdy nic, podeszła do swojego stolika. Mark od razu zakończył rozmowę z Anną i poprawił się na krześle. John podał Annie sok.

- Zamówiłaś ślimaki? – zapytał Mark.

- Nie... Ale chciałam!

Wszystko uchodzi jej płazem, pomyślał John. A ja musiałbym się pewnie godzinami tłumaczyć, gdyby Anna usłyszała, jak wspominam muszelki.

- To nie mieli innego soku?

John spojrzał na nią. Zupełnie zapomniał.

- Nie, nie mieli – odparł i powiódł wzrokiem za Aurorą. Mark wybierał z jej talerza plastry bekonu, a ona wcinała jajecznicę. I zupełnie jej to nie przeszkadzało. – Tylko to.

Tej nocy John i Anna zrobili to tylko raz. I nie było to wina zmęczenia. Zajechali do Beaver późną nocą. Charles od razu zadeklarował, że razem z Do-kim wraca do Ogrodów. Miał dość tułaczki. Marzył o własnym łóżku, starym telewizorze i świętym spokoju...

Mark pojechał do siebie. A Cichy, Finn i Aurora zostali na noc w Ogrodach. Choć ten pomysł, wcale nie przypadł Johnowi do gustu. Od czasu pikantnej wymiany zdań w barze, nie mieli okazji znowu porozmawiać. Mijali się. A kiedy byli tylko we dwoje, zaraz zjawiał się Mark, albo Anna.

Jakby wiedzieli.

Ogrody nie były jednak tak bezpieczne. Mieściły się nieopodal Lasu Dziekana. I to była dobra wymówka. Póki co. John nawet nie zajmował już sobie głowy zamartwianiem się o stanowisko, plotki ludzi, Morda, czy Seto. Chwilowo myślał tylko o jednym. Jakby cały świat stanął, albo kręcił się wokół jednej osoby.

Aurory.

Chciał znowu ją zobaczyć. I poznać odpowiedzi na nurtujące go pytania.

W jeden dzień uprzątnął dwa pokoje. Do gabinetu zamówił rozkładaną kanapę. Przyda się na później. A do graciarni łóżko. Duże. Wygodne. Kosztowało krocie, ale to Aurora miała na nim spać.

Powiedzmy, że spać.

A potem zaprosił ich do siebie.


3

- Dobra – powiedział Cichy. – Na razie nikt nie wie, że wróciłeś. Szkołę znowu otworzyli. Działa, jak dawniej, choć piwnice są zabezpieczone taśmami policyjnymi.

- A Kollevor?

- Nigdzie go nie ma.

Cichy usiadł przy stole, naprzeciwko Johna. Ściskał w ręku kubek z grawerunkiem nazwiska Johna. Znajdowali się w Ogrodach. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek usiądą razem przy jednym stole, właśnie tam? W tych samych Ogrodach, w których rok wcześniej skrzyżowali noże?

- A co z ich kryjówką?

- Raczej jest pusta. Po ataku Seto na pewno zmienili miejsce. Ale zaprowadzę cię do niej.

- Dzisiaj?

Usłyszeli kroki. To Aurora wbiegła do kuchni. John mimowolnie się naprężył. Objął wzrokiem jej ciało. W opiętych jeansach i koszulce wyglądała niezwykle dobrze. Zresztą, jak we wszystkim.

- A chcesz dzisiaj? – zapytał Cichy. – Trochę mi to nie pasuje. Miałem jechać z Anną na zakupy. Wiesz, wybrać parę nowych ciuchów.

John wzdrygnął się. Wiedział, co to oznaczało.

- To nie, nie dzisiaj.


4

John zaszedł ją od tyłu. Wiedział, że nie powinien. Serce waliło mu, jak młotem. Ręce drżały i pociły się. Spodziewał się, jak się to skończy. Ale nie potrafił przestać o niej myśleć. O jej jędrnych piersiach, wilgotnych majteczkach, szeroko otwartych ustach, uwodzicielskim spojrzeniu...

Byli sami. Cichy i Anna pojechali na zakupy. Oczywiście, razem z Finnem. Tych dwoje było nierozłącznych. Aurora stała na środku salonu, w otoczeniu licznych toreb, które przytargał dla niej John. Niektóre należały do Cichego, inne do Finna. Miała odnaleźć swoje. Tylko tyle. A tymczasem stała tam już dobre pół godziny.

- Znalazłaś wszystkie?

Aż podskoczyła. Zachichotała.

- Nie, tata i ja... mamy takie same.

Pokiwał głową.

Spojrzeli na siebie. John czuł mrowienie w kroczu. Jego tors poruszał się gwałtowniej. Nie wiedział, czego może się spodziewać. Ale za to wiedział, czego pragnął. Wiedział, co nie opuszczało jego myśli. Nękało go po nocach. Nie dawało spać. A nawet funkcjonować normalnie.

John rzucił wzrokiem na kanapę. Na niej też leżały torby. Nawet kilka ciuchów. Miał ochotę pchnąć ją na nie i skoczyć na nią. Poczuć ją, po raz pierwszy. Dowiedzieć się w końcu, jak smakuje...

- Więc... jesteśmy sami – powiedziała.

- Jesteśmy.

Podszedł bliżej. Widział, jak jej piersi unosiły się coraz szybciej. Nie patrzyła na niego. Wpatrywała się w jego tors.

Czy czuła to, co on? To samo, doprowadzające do szaleństwa, podniecenie? Też go... pragnęła?

Nagle obróciła się do niego plecami. John od razu postawił krok. Stał tuż za nią. Dookoła walały się torby. Nie miała gdzie uciec. Chyba, że przeskoczyłaby przez kanapę. Wyciągnął rękę i ujął jej bok. Przyciągnął ją. Oparła się plecami o jego tors i odchyliła głowę. Już nie udawała. Wzdychała głośno. John przesunął rękę dalej i objął ją w pasie. Stali tak przez chwilę.

- John...

- Tak?

Przysunął usta do jej ucha.

Jęknęła.

I więcej nie potrzebował. Objął jej policzek i nakierował go na siebie. Stanowczo. Spojrzeli sobie w oczy, a wtedy zanurkował. Pocałował ją. Namiętnie. Aurora westchnęła przeciągle, jak kotka, która wie, co się zaraz stanie.

To był znak.

Padli na kanapę, prosto na torby. Niektóre John zrzucił z impetem, inne odepchnęła Aurora. Ściągnął z niej obcisłe jeansy i fikuśne majteczki. Idealne na tę okazję. Jakby się spodziewała. Zawsze głowił się, po co laski kupują takie fatałaszki, skoro i tak oni od razu je z nich zrywają?

Złapał jej udo i rozłożył nogi. Łomotało mu w głowie. Jakiś wewnętrzy głos krzyczał: nie! Ale nie umiał się powstrzymać. Rozpiął spodnie i zanurkował. Utonął w ciuchach leżących dookoła. Szamotali się, starając się powyciągać je spod niej. W końcu była wolna. Leżała pod nim, z nogami rozsuniętymi na boki. Nie zawahał się nawet na sekundę. Wszedł w nią cały. Aurora aż jęknęła i wbiła paznokcie w jego pośladki.

Zabolało go to, ale to tylko dodało temu pikanterii.

Poruszał się gwałtownie, stale zerkając w okno. A co jeśli Cichy albo Anna wrócą? Aurora zrobiła grymas na twarzy. Zupełnie jakby czuła dyskomfort. John wsunął rękę pod jej pupę i podciągnął ją wyżej. Oparła głowę o poduszkę.

- Lepiej?

- Chyba...

Zaparł się obiema rękoma i przystąpił do działania. Członek wchodził w nią idealnie. Jak w masełko. Złapał za jej koszulkę i podciągnął ją. Chciał ujrzeć to, co widział Mark. To, czego naprawdę pragnął. Jej cudowne cycuszki. Chwycił jednego z sutków w zęby i pociągnął. Aurora pisnęła i ścisnęła uda. A tak było nawet lepiej.

Ciaśniej.

- John...

Podniósł głowę.

- No?

- Trochę mnie... boli.

Zwolnił.

- Mam iść po żel?

- Żel?

- No, intymny?

- Nie... - Pokręciła głową. – Już jest lepiej.

Znowu przyśpieszył, ale tym razem obserwował jej twarz. Rozmyślał nad tym, co Mark widział, kiedy miał ją po raz pierwszy. Też czuła ból? Prosiła, by zwolnił? A może zerżnął ją bez hamowania? Wziął ją tylko tam, czy też... odwiedził inne miejsca jej ciała?

Aurora ułożyła głowę na poduszce. Oddychała przez usta. John wpatrywał się w jej gładką skórę na twarzy. Śliczne, ciemne oczy. Malutki nosek. Wąskie usta. Czy Mark posunął się dalej? I włożył go w nie? Zbrukał jej niewinne wargi? Co potem jej powie? Że sam też ssał kutasy?

Potrząsnął głową. Byle jak najszybciej pozbyć się tego obrazu.

Opadł i przywarł do jej warg. Odwzajemniła. Wiedział, że tego miał nie robić. Całowanie za bardzo zbliża. Dziewczyny zawsze świrowały, kiedy tak je całował. Ale nie umiał z tego zrezygnować.

Żałowałby później. A wiedział, że drugiego razu nie będzie.

Chyba.

Włączył ostatni bieg. To i tak trwało zbyt długo. Lada moment ktoś mógł ich nakryć. Pojęcia nie miał, ile mają czasu. Godziny? Minuty?

Aurora jęknęła, ale nie zwolnił. Nawet kiedy coraz mocniej zaciskała palce na jego pośladkach, a jej jęki uciekały przez otwarte okno.

Wystrzelił. Po cichu. Nie był jak inni faceci, którzy dochodzili jak orangutany. On robił to po kryjomu. Zastygł w niej. Poczekał aż spuści się do końca. Do ostatniej kropelki. Nieważne, że robił to w kondom. Ważne, że był w niej.

Zrobił to. Zaliczył ją. I w końcu poczuł ulgę, której tak łaknął.

Miał tylko nadzieję, że teraz, kiedy ją przeleciał, w końcu odzyska dawną wolność umysłu i znowu będzie mógł skupić się na Annie. Miał już dość fantazjowania o cipce jej siostry. Tak, o jej cipce. Mark miał rację.

Pragnął jej, jak cholera.

Aurora leżała nieruchomo i przyglądała mu się. Nie umiał rozpoznać wyrazu na jej twarzy. Wiedział, że nie doszła, ale zaraz się nią zajmie. Jeszcze zdążą. Ale wcześniej się ogarnie, a przynajmniej naciągnie spodnie. Tak będzie bezpieczniej. Do tego, co zamierzał i tak nie potrzebował już penisa.

Wystarczy mu język.

Wziął głęboki oddech i wysunął się z niej. A wtedy zamarł. W osłupieniu wpatrywał się w gumkę na swoim członku. Spojrzał w jej oczy.

- A...Aurora?

- Tak?

- Ty... byłaś dziewicą?

Aurora pokiwała ochoczo głową. Spojrzała w dół i gwałtownie się poderwała. Zsunęła koszulkę na piersi i naga pobiegła do łazienki.

John klękał na kanapie. Nadal nie wierzył, że to się stało. Jak to możliwe? Przecież widział ich razem? Był przekonany, że Mark był pierwszy! Pytał ją o to, by się upewnić, ale sądził, że tylko go zwodziła. Tymczasem, Mark nie zrobił tego. Może tylko się całowali. Może nawet pieścili i uprawiali seks oralny.

Ale nie posiadł jej. To John zrobił to pierwszy.

Usiadł na kanapie. Sięgnął po chusteczkę i ściągnął w nią prezerwatywę. Zasunął rozporek. Myśli wręcz kłębiły się po jego głowie. Jak mógł tego nie wiedzieć. Wystarczyło, że zająłby się nią najpierw. Od razu by wyczuł błonę dziewiczą. A teraz...

Teraz było już po wszystkim. To z nim siostra Anny straciła dziewictwo. Nie zapomni tego do końca życia. To już nie był numerek, ale ważne wydarzenie. Dla niej. I doszło do niego z nim, z mężem jej siostry.

Koła zaszurały na podjeździe. John zerwał się i podbiegł do okna. Cichy wysiadał z auta i sięgał po torby z zakupami.

John nie czekał dłużej. Pozbierał leżące na podłodze ciuchy Aurory, szczególnie jej bieliznę i pobiegł na górę. Torbami się nie przejmował. I tak panował tam nieład.

- Aurora?

Zapukał do drzwi łazienki. Otworzyła mu. Miała dziwną minę. Duże, wystraszone oczy, które przypominały zwierzę w potrzasku. Czyżby żałowała tego, co zrobili? On na pewno żałował. I gdyby wiedział to, czego dowiedział się później, nigdy by do tego nie doszło.

Nigdy.

Nie w taki sposób.

Przygryzł wargę. Nie wierzył, że nadal o tym myślał. Ale wiedział, że tak by było. Gdyby mu wyznała prawdę, inaczej by to zrobili. Zająłby się nią. Podłożyłby poduszkę pod jej pośladki. Dał jej czas. A zanim dotarliby do penetracji, pieściłby ją ustami aż doszłaby w ten sposób.

A teraz...

- Tak?

- Twój tata przyjechał. – Podał jej ubrania. – W porządku?

- Tak.

- Na pewno? – Wyciągnął rękę i objął jej policzek.

- Mhm.

Pokiwała głową. Ale widział, że coś było nie tak.

Drzwi stuknęły. Cichy zapewne szedł do kuchni.

John wsunął się do łazienki. Ryzykował. Ale bardziej zaryzykowałby, gdyby tak ją zostawił. I tak się nie robi. Nawet on o tym wiedział. Kobiety zawsze nazywały go szarmanckim. Dbał o to. O swoje imię i to, jak na niego patrzyły.

Przed i po stosunku.

- Nie... doszłam...

- Wiem. – Objął jej policzki. – To jeszcze przed tobą. Spokojnie. A gdybym wiedział, że...

Urwał. To już nie miało znaczenia.

- Przede mną...? A nie przed... nami? – Akcentowała każde z ostatnich słów, jakby ważyły dla niej krocie. John czuł, że grunt się pod nim wali.

- Przed nami też – odparł na odczepnego. Cichy zamruczał. John słyszał jego kroki. Chodził po kuchni. Zapewne już wypakował zakupy. – Ale teraz ogarnij się, dobrze?

Cofnął się.

- John?

- Tak?

Znowu wsunął głowę w drzwi. Aurora przysunęła swoją. Spojrzeli na siebie.

- Podobało... ci się?

- Tak. Oczywiście! – odpowiedział, zgodnie z prawdą, choć to pytanie go zaskoczyło i zupełnie zbiło z tropu. Doświadczone dziewczyny nie pytają o takie rzeczy. Nie muszą. – Było cudownie.

- Lepiej niż z Anną?

Na dźwięk imienia żony John zastygł. Odwrócił wzrok. Kątem oka pozbierał leżące na ziemi ubrania, zakrwawione chusteczki leżące na posadzce...

Zacisnął szczękę.

- Twój ojciec idzie. Zbieraj się, nim to zobaczy.

Zamknął drzwi i zszedł po schodach. Cichy siedział przy kuchennym blacie. W okularach i z nosem w gazecie wyglądał naprawdę jak ojciec. Jak Gregory White, którego poznał kilkanaście miesięcy wcześniej.

- John – powiedział, na jego widok. – Cześć. Zrobiłem zakupy.

- Widziałem.

John zmierzwił włosy. Dyskretnie rozejrzał się po salonie. Wszystko wyglądało jak wcześniej. Bez zarzutu.

- I mam te witaminy dla Anny.

John pokiwał głową. Każda wzmianka jej imienia dobijała go.

- Obkupiliśmy pół sklepu! A ona już jest? – zapytał Cichy.

- Anna? Nie. A nie mieliście wrócić razem?

- Poszła do koleżanek z poprzedniej pracy, a ja pojechałem jeszcze po jakieś jedzenie do lodówki. Świeciła pustkami. – Uśmiechnął się, ale pomachał palcem. – Dbaj o nią. Szczególnie teraz.

John skinął niepewnie.

- A Finn? – zapytał prędko, byle odsunąć od siebie temat żony i ich dziecka.

- Pojechał do Ogrodów. Ma wrócić wieczorem – odparł Cichy. Na wzmiankę imienia Finna wyraźnie posmutniał. John wiedział, o kogo powinien zapytać, jeśli chciał odwrócić jego uwagę. - A Aurora jest?

- Chyba... - Wsadził ręce w kieszeń i wzruszył ramionami. – Nawet nie wiem. Ale słyszałem wodę. Może się kąpie.

Cichy westchnął. Złożył gazetę i odchylił się na stołku.

- Muszę odseparować ją od Marka. Oni... - westchnął znowu i pokręcił głową - ...zbyt wiele czasu spędzają razem ostatnio. Nie zauważyłeś?

- No... - odparł John.

- Ach! – Cichy walnął gazetą po stole i spojrzał w górę schodów. Wskazał palcem na Johna. – Wiem, że jest prawie dorosła. I nic mi do tego. Z Anną miałem to samo i jej siostrami.

John pokiwał niepewnie głową. Wspomniał rozmowę, którą podsłuchał podczas ich pierwszego spotkania. Cichy niepokoił się wtedy o Annę. Ale nie zamierzał ingerować. Co by było, gdyby dowiedział się, do czego doszło w tym domu? Między Johnem, a jego drugą córką?

- Nie upilnujesz ich! Nie ma takiej opcji! – Podszedł do Johna i poklepał go po plecach. – I wierz mi, błagaj żebyś nie miał córki. Zwariujesz przez nią. Do reszty. Dziwię się, że ja jeszcze do końca nie posiwiałem!

Roześmiał się.

- Więc... pozwolisz Markowi na bycie z nią? – zapytał John. – Mimo, że jest gejem? I jest od niej dwukrotnie starszy?

- Ty też byłeś od Anny. Nadal jesteś. – Zaśmiał się. – Jesteście podobni z Markiem. No, z wyjątkiem orientacji. Ale też miałeś swoje za uszami. Pamiętam, co o tobie wtedy mówili. Podobno... tych kobiet, nawet dziewczyn trochę w twoim życiu było.

John przełknął ślinę.

- No nic – odparł Cichy i znowu spojrzał w górę schodów. – Pójdę do niej. Coś długo nie schodzi. A z Markiem zobaczymy. Lubię go, ale... - Machnął ręką i westchnął. – A zresztą. I tak nie mam tu nic do gadania. To ten wiek. Hormony. Jak nie z nim, to z innym to zrobi. Taka prawda. – Uśmiechnął się do Johna. – Wszyscy przez to przechodziliśmy. A ja... to już nawet dwukrotnie.

Wszedł na schody. John wiedział, o kim mówił. Współczuł mu nawet. Ale nie tego dnia. Teraz miał inne zmartwienie.


5

- John? – szepnęła.

Stali w cieniu salonu. Przy kominku, przy którym dawniej robił to z Anną. Teraz ona spała na górze. W ich sypialni. Jej ojciec wyjechał. John żałował z całego serca, że tak się stało, ale musiał wrócić na gospodarstwo. To miała być jednodniowa podróż.

- Słucham.

- Jestem gotowa – szepnęła i złapała jego rękę. – I gdybyś chciał... tutaj...

Wskazała na podłogę, tuż pod kominkiem. John wiedział, czego chciała. Tyle razy robił to tutaj z Anną. Pieścił ją ustami. Legalnie. Bez zamartwiania się, że ktoś ich nakryje. Wtedy jeszcze nie wiedział, że była jego studentką. A teraz to nie miało już żadnego znaczenia.

- Auroro, Anna śpi na górze.

- I? – Uśmiechnęła się zaczepnie.

- I? – powtórzył za nią i odpowiedział jej uśmiechem.

- Już nie krwawię.

John zaśmiał się i pokręcił głową. Zaparł się łokciem o framugę. Aurora przysunęła się do niego. Jej dłoń sunęła po jego kroczu. Pocierała jego męskość.

- Chcę byś to był ty.

John zmrużył oczy.

- Więc ty i Mark...?

Pokręciła głową.

- Nigdy tam. Nie na dole.

Skinął. Wiedział, co miała na myśli. Zerknął w górę schodów. Niby mimochodem. Po czym rzucił okiem na podłogę. Kusiła go.

Serce łomotało mu w piersiach. Nie umiał nad nim zapanować. Mógł znowu być pierwszy. Nawet tam, na dole. Gdzie jeszcze żaden mężczyzna jej nie miał.

Aurora uklękła przed nim. John od razu wzdrygnął się, chciał pomóc jej wstać, ale zaprotestowała. Jej włosy zafalowały, kiedy gwałtownie pokręciła głową.

Pokochał ten widok od razu.

Zabrał ręce.

Aurora przywarła ustami do jego krocza. Lizała je, choć nadal zakryte było twardym materiałem jeansów. Wyczuła jego jądra i łapała je do ust. Spodnie jej to uniemożliwiały, ale nie poddawała się.

Musiała wiedzieć, jak to na niego działa.

Naprężył się. Jego członek stawał się coraz bardziej widoczny.

- Auroro... - wydyszał. – Czy ty... i Mark...? Czy... robiłaś mu już... tak?

Aurora spojrzała na niego. Jej oczy nic nie zdradzały. Powiedziała, że nie robili tego na dole, ale może miała na myśli tylko siebie. Tylko swój skarb.

- A co, jeśli tak?

- Nic – odparł, ale nie ucieszyło go to.

Spiął się. Musiała to wyczuć.

- To cię niepokoi?

- Niepokoi?

- Wkurza? – Powoli zwilżyła wargi językiem. – To, że mogłam ssać innemu?

Na dźwięk tego słowa John momentalnie się naprężył.

- Wolałbym, byś ssała tylko mojego.

- Więc może właśnie tak jest.

- A tak jest?

Uśmiechnęła się i zachichotała. Rozsunęła rozporek jego jeansów i przysunęła usta do jego sterczącego niczym miecz, sztywnego członka.

- Może.

Bawiła się nim. Wkurwiało go to. Zamierzał odwrócić wzrok. Ale nie mógł się na to zdobyć. Przyglądał się. Czule muskał dłonią jej policzek. Odgarniał jej włosy do tyłu. Były miękkie. I puszyste. Jak dawniej Anny. Brakowało mu ich. Tego jak muskały jego jądra.

Czekał. Cierpliwie. Ale nie kwapiła się, by od razu zacząć.

Znęcała się nad nim.

- Czemu mi to robisz?

- Co robię? – Zerknęła mu w oczy i zatrzepotała rzęsami.

- Pastwisz się nade mną.

- Ja?

- A kto? – Ujął jej podbródek i szepnął błagalnym tonem: – Weź go do ust.

- Tak szybko?

- No weź...

Znowu zachichotała. A John czuł, że zaraz eksploduje. Rozsadzało mu krocze. I głowę też. Nie wiedział, ile jeszcze to zniesie. Tym bardziej, że na piętrze spała spokojnie jego żona.

Aurora ujęła czubek jego prącia. Muskała je delikatnie. Tak czule, że prawie tego nie czuł. Ale była tam. Sączyła w ustach jego męskość, jak kiedyś w kuchni kostkę lodu. Pamiętał, co wtedy pomyślał. Pierwszy raz zapragnął, by to jego tak pieściła.

- Długo tak nie wytrzymam... - wysapał.

- Chcesz mnie zerżnąć?

- Chcę cię zerżnąć.

Użył dokładnie takich samych słow. Wiedział, że tego chciała.

Aurora wsunęła go głębiej, a on aż westchnął z zaskoczenia. A może z zachwytu. Niemal cały w niej zniknął. Mógł jej pokazać, jak się to robi, by naprawdę przepadł w niej cały. Ale mieli na to czas. Jeszcze to zrobią.

Zaparł się plecami o kanapę. Był blisko. Sądził, że zajmie jej to więcej czasu. Odchylił do tyłu głowę i nim się zorientował, odpłynął. Już nawet nie zerkał na schody. Chwilowo, miał to gdzieś.

Kiedy skończyła, opadł na kolana. Aurora uśmiechała się zalotnie. Sapała i ocierała z twarzy pot. Ale może nie tylko to. Może krople spermy też na niej były.

Liczył na to.

Ujął jej podbródek.

- Aurora, jesteś... niesamowita.

- Wiem – odparła i położyła się na plecach. Jej ręka ginęła pod koszulką. – Chcę cię tu, John. Chcę byś pieścił moją cipkę swoimi ustami.

John zastygł. Przyglądał się, jak pocierała uda. Nie miał pojęcia, czy założyła bieliznę. Miał nadzieję, że nie.

Opadł na nią. I tylko miarowe skrzypienie podłogi i ciche jęki Aurory, zdradzały, czego się dopuścili.


6

John leżał między jej nogami. Czekał aż skończy. Aż ustaną ostatnie drgawki. Jęknęła radośnie, a wtedy podniósł głowę. Wzdychała, na zmianę śmiejąc się.

Uwielbiał ją taką.

- John? – szepnęła.

Dźwignął się i ułożył na niej.

- Tak?

- Jeśli to będzie dziewczynka, to ja wybiorę dla niej imię. A jeśli chłopak, to ty. Dobrze?

Uśmiechnął się i skinął. Przekręcił się na plecy. Musiał złapać oddech. Przymknął oczy, a wtedy znowu ją ujrzał. Ssała jego członka, lizała jądra...

Odchrząknął. Spojrzał w dół. Anna leżała przy nim, z głową przytkniętą do jego męskości. Robiła to. Ale inaczej niż jej siostra. Ona była pozbawiona wszelkich zasad i nieśmiałości. Tylko zgrywała taką. Niewiniątko. Ale kiedy dostawała to, co chciała, pokazywała na co ją stać.

Kokietowała ich. Najpierw kusiła, a potem łapała w sieć i brała, co chciała. A seks oralny nie zawstydzał jej w żadnym stopniu. Zupełnie inaczej niż Anny. Wiedział, że w nią mógłby pchać bez oporu. I choć nie chciał powiedzieć tego na głos, jedna myśl nie dawał mu spokoju.

Pasowali do siebie. W łóżku. I to o wiele lepiej niż on i Anna. Byli jak dwie połówki jabłka. Idealnie się dopełniali. Ich temperamenty były zgodne. A seks... zajebisty.

Ale to był tylko seks. A może aż seks. Ale John już wiedział, do czego ograniczało się to . Życie go nie brało. Ta sfera kończyła się w łóżku. Ale poza nim, było prawdziwe życie. I szara rzeczywistość. Praca, rodzina, dzieci.

Dzieci. Zasępił się i zmierzył ręką grzywę. Anna nosiła jego dziecko. Niebawem zostaną rodzicami. Co, jeśli wtedy to wypłynie? Jeśli...

Poczuł ból. Anna niechcący szturchnęła go w jądro, kiedy starała się poprawić na łóżku.

- John, przepraszam!

- Auroro! – krzyknął, po czym zaklął i zasyczał. – Pierdolę...

Obrócił się na bok i rozmasował ręką jaja. Bolały, jak diabli. Po chwili znowu ułożył się na plecach. Spojrzał na Annę. Leżała niżej, zapierając się rękoma o pościel. Nie patrzyła na niego.

- Co jest? – zapytał. – Już nie chcesz? Przecież nic się nie stało. Ale uważaj.

Podniosła głowę.

- Auroro? – powiedziała.

John poczuł, że płonie. Policzki, nos, czoło, nawet podbródek zajął ogień. Jeszcze nigdy nie doświadczył czegoś podobnego. Zawsze uważał.

Podparł się na łokciu. Przybrał niewinną minę.

- Co?

- Nazwałeś mnie Aurorą.

- Chyba żartujesz?! – zawołał i prychnął. Opadł płasko na łóżko.

- Nie, nie żartuję.

- Ona mi wisi. Czemu miałbym używać jej imienia?

Anna wyprostowała się. Górowała nad nim. Nie odrywała oczu od jego twarzy. Czuł, jak pot spływał mu po policzkach.

- Ty mi na to odpowiedz.

- Niby na co?! – Poderwał się. – Przecież, kurwa, nic nie zrobiłem?!

- Na pewno?!

Spojrzeli na siebie, ale John nie wytrzymał. Odwrócił wzrok. Anna złapała go za rękę i przyłożyła ją do swojego brzucha.

- Przysięgnij. Na nasze dziecko. Że nigdy jej nie miałeś.

John zawahał się. Po chwili zaatakował.

- Kiedy ja próbowałem zapytać cię o to samo, kazałaś mi przestać, zapomniałaś?!

- O czym ty mówisz?!

- O twoim kochanku, dla którego rozkładałaś nogi!

- Nigdy nie byłam z Seto!

- Ale chciałaś! Co nie?! Bo jest taki inny! Taki opanowany! Rozważny! I uczuciowy!

- Nie odwracaj kota ogonem!

- A między nogami ma armatę, którą mógłby cię rozsadzić od środka! Tego chciałaś!

Poderwał się i zeskoczył z łóżka. Anna podbiegła do niego. Złapała go za ramię.

- Więc to prawda?!

- Co?!

- Spałeś z Aurorą?

- Tak jak ty...

Anna zamachnęła się i uderzyła go w twarz. Przyjął to. Spojrzał na nią.

- Seto mnie nigdy nie miał. Nigdy. – Wzięła wdech. – Przyznaję. Pocałowałam go. Ale to wszystko. Jeden pocałunek i przestaliśmy. Przekonał mnie.

- Musiał cię... przekonywać?

- Tak. – Skinęła. – Na moment... straciłam głowę.

- A gdyby cię nie przekonał, to co?

Patrzyli na siebie. Do jej oczu napłynęły łzy.

- Czy to się stało między tobą i moją siostrą? Ona... nie przekonała cię? – zapytała, a John nie odpowiedział. – To dlatego, że cię... odtrąciłam wtedy?

- Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Pewnie tak.

- Ile razy?

Zawahał się.

- Dwa? Może więcej?

Skłamał. Poza dwoma razami, kiedy poznawali się z Aurorą, były jeszcze inne. Choć wcale ich nie planował. Faktycznie zrobili to już siedem razy. Jeśli liczyć krótkie spotkania, nie dłuższe niż piętnaście minut, w czasie których, John tylko lizał jej cipkę. Raz na blacie w kuchni. Dwa razy na szafce w łazience. Ostatnie dwa razy to był pełen pakiet. Raz w jego aucie, gdzie po raz pierwszy pozwolił sobie na więcej i zerżnął ją w usta. Tak jak za starych, dobrych czasów. A ostatni raz w pokoju obok. W jej łóżku, które kilka dni wcześniej specjalnie dla niej zakupił.

A może zrobił to też dla siebie. Wiedział, że do tego dojdzie. A na pewno na to liczył.

- Więcej? – Urwała i skinęła. Wzięła wdech. – To było wtedy, kiedy zjawił się Seto?

John nie odrywał od niej oczu. I już wiedział, że przepadł.

- Nie – odparł i pokręcił głową.

- Kiedy? Wcześniej?

Znowu pokręcił głową.

- Później? – zapytała, a jej głos się załamał. John odwrócił wzrok. Nie mógł już na nią patrzeć. Nie teraz. Ich małżeństwo właśnie się rozpadało. – Ale chyba nie... tutaj? W tym domu? Naszym domu?

Pochylił głowę. Ostatnie co usłyszał od niej tego dnia, to jej westchnienie. Nierówne. Zapewne płakała. Zebrała z krzesła ubranie, sięgnęła do szafy, chwyciła za komórkę i wybiegła z ich sypialni.

Ich małżeństwo właśnie przestało istnieć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro