Rozdział 3 Sekret Johna [18+]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

John wkroczył do sekretariatu, nawet nie zwracając uwagi, kto był w środku. Machnął tylko teczką w kierunku siedzącej za biurkiem sekretarki i od razu udał się do swojego gabinetu. Był spóźniony, ale wcale nie czuł z tego powodu podenerwowania. Wręcz przeciwnie - rozpierała go radość. Jednak przed panią Honorathą postanowił grać poirytowanego i przejętego.

- Panie dyrektorze, wszyscy już czekają!

- Samochód mi nie chciał odpalić!

Rzucił teczkę na biurko i wsunął do ust papierosa. Za to coś innego... odpaliło się dzisiaj wprost cudownie, pomyślał. Rozmasował krocze. Uchylił okno i oparł się na parapecie, rozglądając się na lewo i prawo. Rozpalił płomień i pociągnął papierosa. Ale jedyne co widział, to nagie ciało Anny. Jej krągłe, kołyszące się piersi, dłonie wplecione we włosy, głowę odchyloną do tyłu, szeroki uśmiech. I jej duże oczy, rzucające na niego szmaragdowe zaklęcie...

- Pamiętam pan, że dzisiaj na korytarzu, pod naszym gabinetem, odbędzie się wystawa kultury japońskiej?

- Co takiego?! - Wykrzywił szyję, by spojrzeć na kobietę.

- Pisałam przecież do pana!

John pokręcił głową i zerknął na wyświetlacz komórki. Przejrzał wiadomości. Kilka faktycznie było od pani Honorathy, a jedna, najnowsza, od Anny. Kliknął w nią.

"Tak od tyłu... Zupełnie, od tyłu."

John zastygł. Cofnął wiadomość, niechcący wychodząc z folderu, ale szybko wrócił. Przesuwał palcem po ekranie, by jak najszybciej doczytać wcześniejsze sms'y od Anny.

- Nie dotarły?! - zapytała pani Honoratha. Minęła biurko niczym taran i była gotowa zajrzeć do telefonu Johna, ale ten pośpiesznie cofnął rękę.

- Dotarły! - Schował komórkę do kieszeni. Miał gdzieś, czy wiadomości od pani Honorathy były w jego komórce. I chuj go obchodziło, co do niego napisała. Chciał zostać sam. Choć na chwilę! - A dlaczego akurat u nas?!

- Przecież sam pan podpisał dla nich zgodę! - Kobieta pokręciła głową, spoglądając na niego znad okrągłych okularów. - To przez ten cały Fresher Week! Gdybym tylko mogła...

- Już dobrze, Pani Honoratho! - Wychylił się przez okno, wypuszczając z ust strugę dymu. - Przecież wiem!

- Wypadałoby, żeby się tam pan chociaż pojawił...

John obrócił głowę i zmierzył sekretarkę spojrzeniem. Tylko tego mu brakowało. Nie dość, że był spóźniony, to jeszcze będzie musiał mijać zastępy studentów, gromadzących się piętro niżej. A miał w planach wrócić wcześniej.

Tym bardziej teraz!

- Pojawię się.

- A po Radzie ma pan jeszcze spotkanie ze studentami.

- Pierwszego roku?

Czyli gdyby Anna nie była chora i w nim uczestniczyła...

Pani Honoratha wzruszyła ramionami, pogderała coś do siebie i wyszła. Nie zamknęła drzwi. John warknął, przeklął w myślach i pośpiesznie przeszedł przez pokój. Cisnął drzwiami i wrócił pod okno. Tak szybko wyciągał telefon ze spodni, że ten wypadł mu z rąk i uderzył o ziemię. Szczęście, że mieli dywan!

Przewinął wiadomości do początku.

"Oglądałam filmiki i chciałam z tobą o tym pomówić. No, może nawet nie pomówić, ale... Nawet nie wiem czy powinnam o tym pisać do ciebie! A jak ktoś to zobaczy?!"

Telefon wskazywał, że kolejna wiadomość nadeszła pięć minut później. Anna musiała wysłać wszystkie w trakcie, kiedy jechał na uczelnię!

Serce waliło mu coraz szybciej. Przeszedł do kolejnej wiadomości.

"Ale co tam. Jestem gotowa spróbować. Wiem, dla ciebie to normalka, ale dla mnie... John, przecież wiesz, że ja... nigdy... ale... próbowałam sama... delikatnie... ale..."

Próbowała? Sama? Delikatnie...?

Kolejny sms. Minutę później.

"Ale chcę. Bardzo. Z tobą. Tylko z tobą."

John ponownie zerknął na pierwszą wiadomość, jaką przeczytał: "Tak od tyłu... Zupełnie, od tyłu." Boże, pomyślał. Opadł na fotel, w drugiej ręce nadal trzymając żarzącego się papierosa. Popiół urósł do pokaźnych rozmiarów, ale John tylko mu się przyglądał.

Anna chce od tyłu. Chce bym...

Odłożył fajkę do popielniczki, odchylił do tyłu głowę i utkwił wzrok w białym suficie. Nie umiał powiedzieć tego na głos. Nawet nie był w stanie sformułować tego słowa w myślach. Zatkało go. Podniecenie i pragnienie były tak wielkie, że zabrakło mu odpowiednich wyrazów. Miał pustkę w głowie. Aż błysnęła mu myśl. Krótka. Niebezpieczna, ale przecież ona pierwsza zaczęła, więc...

"Chcesz dzisiaj?" - napisał.

"A nie będzie... bolało?"

Bolało.

Odłożył komórkę i schował twarz w dłoniach. Spodnie znowu zrobiły mu się za ciasne w kroku. O wiele za ciasne. Zamknął oczy i pozwolił myślom pobiec tam, gdzie tylko chciały. Do Anny. Nagiej, klęczącej na łóżku, zwróconej do niego tyłem. Wypinającej...

- Podpisał pan? - Pani Honoratha zajrzała do gabinetu. - Dobrze się pan czuje?!

- Tak! - odparł nerwowo i wyprostował się w fotelu. - I co miałem podpisać?!

- Przecież dopiero... - Urwała. - Mogę wezwać...

- Nie musi pani nikogo wzywać! Głowa mnie tylko boli! Co mam podpisać znowu?!

Kobieta przewróciła wymownie oczami. John dałby sobie rękę uciąć, że w myślach podsumowała go krótko: paluszek i główka to szkolna wymówka!

Podeszła do biurka.

- Czekali na pana w sali konferencyjnej, ale chyba zrobili sobie przerwę i wyszli na kawę. Przed chwilą słyszałam sporo męskich głosów rozchodzących się po korytarzu. A im niewiele trzeba...

- Ok, ok. - Wtrącił i machnięciem ręki próbował przekonać ją, że to nieistotne. Byle tylko przeszła w końcu do meritum. - To się nawet dobrze składa. Przyda mi się chwila z dala od bodźców.

- Od bodźców, panie dyrektorze?

John wskazał ręką na czoło, mając nadzieję, że to załatwi sprawę i sekretarka zostawi go wreszcie samego. Nie załatwiło.

- Przyniosę panu proszki.

- Nie trzeba.

- A głowa?

- Znam pewną metodę... - zamyślił się, wspomnienie konferencji, o której mu mówiła samo się nasunęło - ...bodaj z Dalekiego Wschodu. Trzeba posiedzieć w ciszy i uciskać powieki.

- Uciskać powieki? - powtórzyła kobieta i zamrugała kilkakrotnie.

- Tak. - Uniósł palec wskazujący. - Ale w całkowitej ciszy.

- No dobrze. Skoro tak pan mówi.

- A co miałem podpisać?

Wskazała na leżący na blacie stos dokumentów. Każde spięte i oznaczone małymi żółtymi karteczkami, na których widoczne było jej koślawe pismo. John poczuł jak dreszcze przebiegły mu po karku.

Do tego też nie miał głowy. Tym bardziej nie teraz. Potrzebował chwili, choć kilku minut w samotności.

- Aż tyle?

- Nagromadziło się od poniedziałku. Mówiłam panu, że tak będzie. Uprzedzałam...

- Dobra. - Machnął ręką w powietrzu. - Później się tym zajmę.

- Ale...

- Czytać przecież teraz też nie mogę.

- Ale to trzeba najpóźniej jutro oddać!

- I oddamy to. Spokojnie.

- Ale panie dyrektorze!

- Pani Honoratho, to nadmiar bodźców. A głowa często boli właśnie od oczu.

- No tak...

Pokiwała głową, a John ucieszył się w duchu, że jego szkolna wymówka zadziałała. Może nie łapały się na nią mamy, ale wiekowe sekretarki już na pewno. I kto by podejrzewał szefa szkoły, dyrektora!, o korzystanie z tak prymitywnego wykrętu?

Wsunął papierosa do ust i obrócił się w fotelu, zwracając się plecami do sekretarki.

- Ale palić to już pan nie powinien. Zdaje pan sobie sprawę, że to też wpływa na ból głowy? Za mało ma pan tlenu!

John spojrzał na nią i wskazał głową na okno.

- Przecież siedzę przy otwartym oknie.

- Ale to nic nie daje, jeśli pan pali! - Kobieta położyła dłonie na biodrach, a John momentalnie ujrzał przed oczami staruszkę, która piekliła się, kiedy razem z chłopakami kradli jej jabłka z sadu. Tyle, że tamta w ręku ściskała jeszcze miotłę. - I wie pan, co nasza sprzątaczka myśli o pana paleniu w tym gabinecie. Nieraz już...

- Pani Honoratho. - Wyciągnął szyję i spojrzał prosto w jej oczy. - Błagam.

- Ale...

- Niech mnie pani zostawi samego. Proszę.

- A proszki?

- Nie potrzebuję. - Wskazał głową na drzwi. - I niech pani zamknie za sobą.

Kiedy tylko wyszła, John jakby nigdy nic, poderwał się, sięgnął do kieszeni, zlokalizował kluczyki do gabinetu i pośpiesznie przekręcił kluczyk. Był oddzielony od świata. Niemal całego. Z wyjątkiem Anny.

Bolało?, powtórzył w myślach. Zagryzł zęby na wystających kostkach ręki. O to przecież chodzi, by odrobinę zabolało...

"Zajmę się tobą."

"Ok."

Zerknął na najniższą szufladę. Nikt poza nim nie miał do niej kluczyka. Nie tego, który on miał. Otworzył ją. Znajdowało się w niej kilka szpargałów. I to, co najważniejsze. Rozrzucone luzem prezerwatywy. I słuchawki bezprzewodowe.

Wsunął je do uszu. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i rozłożył szeroko nogi.

"Pokaż mi. Ten filmik."

Kliknięciem wybudził laptopa i wpisał hasło. Odpalił przeglądarkę. Inną, niż ta, której używał zazwyczaj. Wybrał tryb prywatny. Zerknął na wiadomość. Zawierała krótki link. Przepisał go, szybko stukając w klawiaturę. Pojawiło się czerwone hasło. Ostrzeżenie. Strona dla dorosłych. Przeszedł dalej, zamykając wyskakujące reklamy i oferty, cóż, niezobowiązującego rżnięcia.

Nie interesowało go to.

Ucisnął słuchawki i podkręcił dźwięk. Znał lepsze strony, ale Anna oglądała właśnie tę. Przez chwilę obserwował rozgrywającą się scenkę: niewinna dziewczyna zapraszała montera do domu, a potem... Przesunął dalej. Klęczała na kanapie. Ujdzie, pomyślał. Na obrazie pojawił się mężczyzna. Nie zwrócił na niego uwagi. Patrzył tylko na nią. Typ wziął ją od tyłu, od razu, bez zbędnych przygotowań. Zresztą, po co im one. Robili to na okrągło przecież, a w jej otwór można by rękę wsadzić.

Ale Anna patrzyła na to. Właśnie na to. To ją poruszyło. Zaintrygowało.

Rozpiął spodnie i sięgnął po telefon.

"Zrobiłaś to już?"

"Co?"

"Masturbowałaś się?"

Cierpliwie czekał aż odpisze. Trwało to dłużej niż się spodziewał.

"Nie."

"To uruchom ten filmik znowu. Od drugiej minuty. I daj mi znać, jak to zrobisz."

Minęła minuta.

"Już."

"A teraz rozłóż nogi i ułóż się wygodnie. A potem wsuń rękę w majtki."

"Ale mam okres..."

"Umyjesz się."

"Ok. Już."

"Pogładź opuszkami odbyt."

Znowu czekał aż odpisze. Nie odpisywała.

"Zrobiłaś to?"

"Tak. A... teraz?"

"Wsuń końcówkę jednego z palców. Ostrożnie."

Odłożył na moment komórkę i sięgnął do szuflady. Złapał za jedną z prezerwatyw, poluzował spodnie i pośpiesznie nałożył gumkę. Wziął telefon w rękę, a drugą objął sterczącego członka.

"To było... dziwne... I nawet... nie bolało."

"To jeszcze nie zaboli. Co innego kiedy mnie tam poczujesz."

"Mam przerwać? Poczekać?"

"Nie. Pieść się. Jak tylko chcesz. Aż po finał."

"Bez... ciebie?"

"Ja to samo robię tutaj. Zróbmy to razem. Ty tam, a ja tu."

Kliknął w klawiaturę.

2

Uczestniczył w Radzie. Przez całe spotkanie pozostawał jednak cichy i ograniczał się do krótkich wtrąceń. Pozwolił innym mówić. A sam sms'ował z Anną. Przygotowywał ją. Uprzedzał. Obrazował to, co miało nastąpić. Zresztą, sama zadawała mu pytania. Chciała wiedzieć wszystko. Ciekawość, aż zżerała ją od środka. Nie wierzył, że to się dzieje, ale tak było. Rozmawiali o seksie i to o takim, na który już dawno miał ochotę.

Wrócił do siebie. Sekretariat był pusty. Hurra!, aż miał ochotę krzyknąć. Wykorzystał chwilę i podszedł do okna. Nic nie sprawiało mu większej przyjemności, niż powolne popalanie papierosa. Czasem sądził, że było to nawet lepsze niż seks.

Ale tylko czasem.

Pociągnął fajkę i powiódł wzrokiem po zielonej łące, rozchodzącej się dookoła uczelni. I nagle poczuł, że wszystko się układa. A może dopiero się ułoży, ale na pewno jest na dobrej drodze. Anna była jego. Poradzi sobie. Jakoś to wszystko... poukłada. Klocek po klocku. Jak puzzle. Sprowadził ją do domu. Miał ją blisko. A od poniedziałku mają razem pracować...

Zasępił się.

No chyba, że przeniesie ją niżej. Obok, ale... niżej. Nie planował tego. Pragnął mieć ją na oku, na wyciągnięcie ręki. Ale obawiał się, że za bardzo będą się rzucać w oczy. A przecież po urlopie wracają dziewczyny...

Zerknął na szufladę. Nawet zwykłe sms'y od niej działały na niego ożywczo. A co dopiero ona sama. Przez tyle godzin. W skąpej spódniczce, kiedy będzie pochylać się przy jego biurku... I znowu ujrzał ją nagą, klęczącą na łóżku. Wypinała pupę. Dokładnie tak, jak jej powiedział.

Zaciągnął się.

Wszystko się poukłada, powtórzył w myślach. Seks też. Otwierała się. Kto wie, na co jeszcze najdzie ją ochota. Chciała eksperymentować. Poznawać go. I nie tylko jego. Samą siebie też. To, co dla niego było już rutyną, dla niej było zupełną nowością. Bała się, ale jednocześnie chciała.

O tak, chciała.

Spostrzegł grupkę studentów, którzy rzucali sobie frisbee. Dziewczyny chichotały i wtedy dopadło go to dziwne uczucie - niepokojące. Jakby za rogiem czaiło się coś nieznanego. Wpatrywał się w falującą sukienkę biegnącej po trawie dziewczyny i nagle ujrzał Annę. Ciągnęła go za rękę, wabiąc go śmiechem i swoim radosnym spojrzeniem. Rozsuwała jego rozporek. Wyciągała jego członka ze spodni. Sama. On tylko patrzył. Jej język sunął w górę. Bawiła się. Chichotała.

A potem wchodził w nią. Aż do końca. Cały. Ślina ściekała po jej podbródku. Zapierała się ręką o jego udo. Wiedział, że już starczy, ale nadal nie dała mu znaku. Pchał dalej. Mocniej. Szybciej. Aż...

- Panie dyrektorze!

John wzdrygnął się, a papieros wypadł mu z ust, prosto na chodnik za oknem.

- No i co pani zrobiła?!

Wychylił się, ale kiedy tylko spostrzegł patrzących na niego z dołu studentów, od razu się schował.

- Pan mnie dzisiaj w ogóle nie słucha!

- Słucham, ale jestem spóźniony! - Omiótł resztki popioły z parapetu i trzasnął oknem. - To gdzie to spotkanie?!

3

Minęły cztery godziny. John zbiegł po schodach i udał się na stoiska, oblegające cały dolny korytarz. Jeszcze tylko szybka wizytacja na wystawie, jedno krótkie spotkanie i mógł wracać do Anny.

Studenci przeciskali się między stoiskami, opychając się przysmakami i wyrywając sobie z rąk ulotki, czapki i inne drobiazgi związane z Krajem Kwitnącej Wiśni.

John, jak przystało na szefa, postanowił obejść każde ze stanowisk i tym samym, odfajkować swoją wizytację w tym miejscu. Wszechobecny wrzask, ścisk i ogólny harmider to nie było coś, co preferował. Unikał takich skupisk.

Przechadzał się od ławki do ławki, zagadując do niektórych sprzedawców, kiedy spostrzegł zawieszoną na haku maskę. Zamarł, nie spuszczając z niej wzroku. Czuł na skórze obijających się o niego i mijających go studentów, ale nie przykuwał uwagi do tego, kto go mija.

Widział tylko maskę.

Zbliżył się do stoiska, w którym maska się znajdowała i wskazał na nią palcem, zwracając się do siedzącego na krzesełku chłopaka:

- Dużo macie takich masek?

- Nie, ludzie wolą pluszowe miśki, zawieszki do auta albo wisiorki.

- To nikt ich nie kupował?

- Z tego co wiem, to nie. - Chłopak poderwał się i wyjął z kieszeni telefon. Stuknął w niego kilkakrotne, po czym pokazał Johnowi ekran, na którym widać było najróżniejsze maski i ceny obok nich. - Widzi pan?! Internet jest ich pełen! Można sobie zamówić, jaką się tylko chce!

John chciał coś dodać, ale w tym samym momencie poczuł na ramieniu dotyk, który nie ustępował. Nie było to zwykłe muśnięcie, czy otarcie. Ktoś podszedł do niego i stał na tyle blisko, że dotykał stale jego ramienia.

- Lubisz świecidełka, John?

John zadrżał. Obrócił się i ujrzał Raya. Nie rzucał się w oczy. Przypominał raczej studenta. Zmieszany w gronie innych pierwszoroczniaków, wyglądał jak jeden z nich.

Nie odstawał.

- Co ty tu robisz?!

- Pracuję tutaj. Zapomniałeś?

John cofnął się i otarł ręką ramię. Dotyk Raya to nie było coś, co chciał czuć na sobie.

- I wybrałeś się na spacer korytarzem, by kupić dla siebie jakiś drobiazg? Co, lubisz błyskotki, Ray?

- Lubię zakładać je na szyję twojej dziewczyny.

- Pierdolę! - John ruszył w jego kierunku zaciskając pięści, ale przechodzący pomiędzy nimi studenci skutecznie ich rozgrodzili. - Ty to masz tupet!

- Co z nią zrobiłeś? - Ray zmierzył Johna wzrokiem. - Od tygodnia jej nie widziałem. Nie odbiera telefonów, na sms'y też nie odpisuje!

- Jaja sobie, kurwa, robisz?

- Odpowiedz!

Przeszli na bok. Stanęli na przeciwko siebie.

- To nie twoja sprawa.

- A właśnie, że moja. - Ray zacisnął zęby, a jego twarz przybrała grymas. - Ostatni raz widziałem ją wtedy w galerii. Potem już jej tam nie było.

- A co ty ją śledzisz?

- Złamałeś już jej serce?

John przerzucił wzrok na rękę Raya. Nadal była unieruchomiona. Pozostawała w temblaku, czy innym ustrojstwie. John nie znał się za bardzo na ortezach ani innych zabezpieczniach. Ale to mu wyglądało na szynę.

- A ty przyszedłeś tu by swój towar opylić?

- Co? Jaki towar? - odparł Ray i zmarszczył czoło.

Trzeba przyznać, pomyślał John, grał bardzo przekonywająco. Ale to nadal była tylko gra. Tego John był pewien. A zatem musiał wyprowadzić go z równowagi. Tak jak wtedy, w domu, kiedy przyjechał po podpis.

- Kilka masek, o mordach gorszych od twojej? - John uniósł ponad głowę rękę i przyłożył dwa palce do czoła. - Z rogami i innymi gadżetami wystającymi im z pyska?

- O czym ty mówisz?

- Jak je tu znajdę, to od razu dzwonię na policję.

- A dzwoń gdzie chcesz! Ale najpierw proponuję do psychiatryka! - Uśmiechnął się drwiąco i zaśmiał się, zupełnie jak nie Ray, którego John znał. Szaleństwo i nienawiść aż kipiały z jego spojrzenia. Na uczelni John poznał innego Raya. Ten był jego przeciwieństwem. Nadal byli identyczni, ale całkiem różni z charakteru. Czy można aż tak udawać? Wszystko zaczęło się wtedy, w czasie imprezy. Jakby coś odpaliło Raya. Zmienił się. Nie do poznania. - A jak będziesz rozmawiał z policją, to tylko nie zapomnij im wspomnieć, że posuwasz studentki po godzinach, a może i nie tylko po godzinach!

- To chyba nie przestępstwo?

- Faktycznie, chyba nie. Ale ciekawe co by na to powiedziały władze uczelni, jakby to nagle wypłynęło.

John rozejrzał się po stoisku i pokazał ręką na zawieszone u szczytu straganu długie na kilka metrów smoki.

- Lepiej popatrz na to. Może wpadniesz na inny, równie idiotyczny pomysł co wcześniej!

- Jaki znowu pomysł?

- Interesuje cię kultura japońska, Ray?

- Nie. - Ray pokręcił głową i wskazał wzrokiem na przechodzące obok dziewczyny. - A ciebie interesują tylko studentki czy może hentai też oglądasz? Walisz czasem konia w gabinecie, John?

John zamarł. Zalała go fala ciepła. Jakby ktoś oblał go wrzątkiem. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że Ray wiedział. Znał prawdę. Ale skąd? Jak?! Zastygł. Wpatrywał się w stojącego przed nim natręta, który pewnie patrzył mu prosto w oczy. Puszył się. Jakby czuł, że wygrywa. Jakby miał świadomość, że trafił w czuły punkt.

To nie trwało długo. Zaledwie ułamek sekundy, po upływie której, John obruszył się i wypuścił krótkie: spierdalaj! Próbował minąć Raya, ale ten zagrodził mu drogę.

- Powiedz Annie, że jej szukam!

- Nic jej nie będę mówić.

- Więc jest u ciebie! - Ray zmrużył oczy, a John po raz kolejny ujrzał w jego oczach szaleństwo. - To czemu jej nie wypuszczasz?!

- Co?

- Czemu z domu nie wychodzi?!

- Skąd... ty to wiesz? Obserwujesz nas?!

Ray zamilkł. Wziął głęboki wdech i cofnął się.

- Wiem, że nie pojawia się na uczelni ani w pracy, a na stancji już nie mieszka. Proste równanie.

- Zostaw moją dziewczynę w spokoju. Dobrze ci radzę, Ray

- Nie interesujesz mnie ani ty, ani twoje rady.

- I z wzajemnością!

John minął Raya, uderzając go ramieniem. Miał nadzieję, że bardziej go uszkodzi, ale ten nic sobie z tego nie zrobił. Złapał Johna za ramię. Lewą ręką. Słabszą. Ray był przecież praworęczny, ale ten uścisk był inny. Silny. Stanowczy. Pewny.

- Zrobię co tylko w mojej mocy, by Anna poznała prawdę o tobie. Poświęcę na to... całe moje życie, jeśli będzie trzeba.

- No, to oby krótkie było! A teraz mnie puszczaj! - Odepchnął go. - Albo znowu ci kości pogruchoczę!

Zbliżył się do pierwszego stanowiska, jakie mu się nawinęło. Brał do ręki pierścionki, naszyjniki i bransoletki, ale w rzeczywistości w ogóle go nie interesowały. Próbował jedynie zając czymś głowę. Zapanować nad szalejącą w nim nienawiścią do Raya.

Chwytał do ręki kolejne ozdoby, aż natrafił na zupełnie niewielki wisiorek. Zawieszony na srebrnym łańcuszku, w kształcie przypominającym śpiącego lisa.

- A to co takiego?

- A to jest kitsune!

- Kitsune?

- Niech pan dyrektor lepiej uważa! Jak pan spotka na swojej drodze taką kitsune, to może nieźle pana omamić! - wtrącili stojący obok studenci, przekrzykując się jeden przez drugiego.

- Omamić?

- Straci pan głowę dla niej!

- Przez baby wszyscy faceci głowy tracą! - Studenci zarechotali i odeszli na drugie stoisko.

John powiódł za nimi wzrokiem, ale nie odłożył wisiorka. Przyglądał mu się coraz dokładniej. I zastanawiał się, czy to przypadek, że na niego trafił?

- Niech ich pan nie słucha - wtrąciła młoda studentka. - Proszę, tutaj dowie się pan dokładnie czym są kitsune, panie dyrektorze. Przeczyta pan o ich roli, w naszym życiu.

John sięgnął po niewielką książeczkę i szybko ją przewertował między palcami. Widział obrazki najróżniejszych lisów. Niektóre były łagodne, inne wyglądały groźnie - niemal demonicznie.

Wrócił wzrokiem do wisiorka, który przesuwał między palcami.

- Ile za to?

4

Siedział w aucie. Zadowolony, że zaraz będzie w domu i będą mogli przetestować z Anną to, o czym rozmawiali, kiedy zadzwoniła jego komórka.

- Paniczu Johnie!! Słyszy mnie pan?!!

- Charles, tak, słyszę! - odparł podniesionym głosem. Próbował zagłuszyć wykrzykującego stróża. - Coś się stało?!

- Paczka, paniczu!!

- Paczka? - Zamyślił się. - Jaka paczka?!

- No!! Czeka na pana, na górze!!

- Ale... u mnie?! W kwaterach?!

- Tak, żem ją wpuścił!! Jak zawsze!!

John opuścił głowę i na moment odłożył komórkę od ucha. Przetarł dłonią czoło. Jak na taki pochmurny dzień, było wyjątkowo ciepło. Niepotrzebnie zostawił auto na słońcu. Zerknął na zegarek. Charles wydzierał się, jakby odzierali go ze skóry. Nadal nie rozumiał, że komórki to nie tuby, do których trzeba ryczeć.

- Już jadę - odparł i wykręcił.

Skierował się prosto do Ogrodów.

5

Finna nie było w Ogrodach. John wjechał za bramę, rozbryzgując kamienie po pasach zieleni, wyznaczających drogę do firmy. Ale nie miał zamiaru tracić czasu na parkowanie. Rzucił Charlesowi kluczyki, a sam od razu skierował się do kwater. Na jego pościelonym łóżku leżała rozłożona kobieta, w samej bluzie z ogromnym wydzierganym na niej bałwankiem, który trzymał w ręku rózgę i puszczał oko. Bluza sięgała jej lekko za tyłek. Jej pozostałe ubrania - jeansy, koszula i koronkowe, czarne majtki - wisiały rozwieszone na krześle. Stanika nie nosiła. John nawet nie spodziewał się go ujrzeć.

- Kto cię tu wpuścił?

- Sama weszłam. Było otwarte.

John zatrzymał się przed łóżkiem. Młoda kobieta przysiadła na kolanach i powoli przysunęła się w jego stronę. Sięgnęła po leżącą na ziemi paczkę i podała mu ją. Była wielkości grubej książki.

- Do rąk własnych. Zgodnie z życzeniem.

- Dziękuję.

John potrząsnął paczką i przyjrzał się etykiecie do niej przyklejonej.

- Dostajecie zawsze wszystko na czas. I w jakiej tylko formie sobie zażyczycie. - Dziewczyna położyła dłonie na podbrzuszu Johna i zaczęła wykonywać koliste ruchy po jego ciele.

- Dlatego dla mnie pracujesz.

- I nigdy nie było żadnych skarg. Pełna dyskrecja. - Klasnęła w dłonie. - Jestem najlepszym kurierem w Anglii!

- A wiesz jak nazywa cię Charles? - zapytał i uśmiechnął się, unosząc tylko jeden z kącików ust. - Paczką.

Dziewczyna roześmiała się.

- Poczciwiec! A niech mnie nazywa jak chce! - Wypięła pierś i klepnęła się w nią dłonią. John obserwował jak bałwanek zmieniał swoje miejsce. Teraz jego głowa zajmowała wzniesienie po prawej stronie jej wystających piłeczek. Miał wrażenie, że do niego zamrugał. - Jestem najlepszą kurierką! W całej Anglii!

- I? - Uśmiechnął się. - Do czego prowadzą te własne pochlebstwa?

- Nadal nie dostałam przelewu od Meridith.

John zmarszczył czoło i szybko odłożył paczkę.

- Jak to? Nie zapłaciła ci?

- Ostatnio często o tym zapomina. - Dziewczyna opadła do tyłu i podciągnęła kolana pod piersi. Udo zakrywało jednak jej miejsca intymne. - Chodzi jakaś rozkojarzona. I chyba się domyśla...

- Domyśla czego?

- Że łączy nas coś więcej, niż zwykłe usługi kurierskie. Może ktoś jej powiedział o naszej relacji...

Wyciągnęła w górę nogi i pomachała nimi na przemian w powietrzu, zupełnie jakby próbowała pedałować.

John powiódł wzrokiem po jej pośladkach. Niewielka szparka mignęła mu przed oczami. Nagusieńka. Golutka. Całkowicie... wygolona.

Odwrócił wzrok.

- Nikt poza nami i Finnem, o tym nie wie - odparł.

- Charles mnie widuje i na pewno zdaje sobie sprawę, że nie zostaję dłużej na pogawędkę.

Sięgnęła do torebki, wypinając przed nim pupę. John robił co mógł, by nie wodzić za nią wzrokiem. Po chwili doszedł do jego uszu szelest. Wiedział, co robiła.

- Charles milczy jak grób w każdej sprawie.

- Jest taki stary, że zaraz sam trafi do jednego! - zawołała, choć figlarny ton jej głosu przypomniał Johnowi bardziej szczebiot. Z jej ust wystawała końcówka lizaka. To po niego sięgnęła.

- Nie mów tak.

Dziewczyna ponownie przysunęła się do Johna i przylgnęła głową do jego brzucha. Jej dłoń sunęła po jego torsie, palce wciskały się w szpary pomiędzy guzikami.

- Przepraszam, ale... to już nie wiem. - Oblizała lizak kilkakrotnie i ponownie wsunęła go do ust. Brokatowa pomadka wyglądała na jej wargach spektakularnie. John zastanawiał się, czy gdyby jej usta dotknęły jego członka, zostałaby na nim brokatowa obwódka? - To jak, załatwisz to?

- Pewnie, że załatwię. W końcu i tak wszystkie pieniądze idą ode mnie. Nieważne, kto ci robi przelew.

- A jeśli Meridith wyśle mi drugi? Mam jej go oddać? I co mam wtedy powiedzieć?

- Nic. - Dotknął ręką jej podbródka i delikatnie uniósł jej głowę. Tak, by mógł swobodnie spojrzeć jej w oczy. - To będzie twój bonus.

Przeszedł do kuchni i usiadł na krześle. Wyjął z kieszeni komórkę i przyciśnięciem kciuka zalogował się na konto. Zarzucił nogę na nogę. Dziewczyna zerwała się, jakby ktoś ją gonił i pośpiesznie zeskoczyła z łóżka. Podbiegła do niego, rzuciła się na jego plecy i zawiesiła się na nich całym ciałem. Stała za nim, a raczej wisiała, a jej ręce oplatały jego szyję. Przytuliła policzek do jego twarzy i w ciszy przyglądała się, jak John operował na koncie bankowym.

- Będziesz mi zaglądać do konta?

- Zaglądałam ci już wszędzie. To do konta też mogę.

John roześmiał się i zajął się ponownie wykonywaniem przelewu. Nie zajęło mu to wiele czasu. Odszukał jej dane i kliknął w napis: ponów.

- Ile to miało być?

- Tyle co zawsze. Meridith nie jest tak hojna, jak ty. Płaci mi ustaloną stawkę.

- Nic dziwnego. Dla niej innych usług raczej nie wykonujesz.

Dziewczyna zachichotała. Zerwała się prędko, zahaczając dużym, półokrągłym kolczykiem (takim w kształcie księżyca), o jego ucho i przykucnęła przy nim. Ułożyła głowę na jego kolanie.

John zdjął nogę z kolana. Chcąc nie chcąc, dziewczyna musiała się cofnąć.

- Wiesz, idą święta...

- Idą? - Odchylił telefon i zerknął na nią. - Zauważyłem, że ubrałeś się jak mikołajka. Udzieliła ci się chyba sklepowa atmosfera. Ale do świąt jeszcze daleko.

- Mam tyle potrzeb...

Wsunęła lizaka do ust i possała go, mlaskając przy tym najgłośniej, jak to tylko było chyba możliwe.

- Aha, na pewno.

John wrócił do przelewu, kiedy poczuł jak jej ręka dotknęła jego uda. Drgnął, ale tylko na początku. Naprężył mięśnie. Sunęła śmiało. Coraz wyżej. Aż musnęła jego krocze. John poderwał się i przeszedł pod lodówkę. Udał, że sprawdza zapiski Finna. W rzeczywistości nawet nie wiedział, na co patrzy. Serce łomotało mu w piersi.

- Mam rachunki do opłacenia. - Mikołajka odłożyła patyczek z częściowo nadgryzionym lizakiem na blat i przylgnęła do boku Johna. Trzymała się go kurczowo, jakby bała się, że upadnie, jeśli tylko go puści.

- Myślisz, że ja nie mam rachunków? - zagadnął ją, uśmiechając się szelmowsko.

Stał sztywno, zwrócony ciałem w kierunku szafki. Celowo, tak by uniemożliwić jej przesunięcie ręki dalej. W miejsce, do którego wiedział, że będzie dążyła. Trzymał telefon w ręku, poruszając nim raz w jedną, raz w druga stronę. Odwracał jej uwagę. Choć nie wiedział, na ile się to zda. Ona była... nieugięta. Jak czołg.

Kiedy najechał na pole kwoty, dziewczyna uderzyła w nie palcem i wystukała kwotę. Po chwili ją usunęła i wstawiła większą. A za chwilę jeszcze większą.

- No proszę, duże masz te wydatki chyba.

- Tak! I tyle kobiecych potrzeb!

- A kto nie ma potrzeb?! - Roześmiał się. - Wiesz ile ja ich mam?!

Obrócił się do niej.

- Wiem - odparła, uśmiechając się przekornie i niczym zawodowiec wysunęła rękę. John nie zdążył się cofnąć. Szafka, która go wcześniej osłaniała, teraz skutecznie go zatrzymała. Dziewczyna zacisnęła palce na jego członku. - Czuję je wyraźnie.

John chciał odskoczyć, zareagować, ale zastygł. Dosłownie na chwilę. Jej dłoń masowała go, coraz mocniej uciskając jego sztywnego penisa przez materiał spodni.

- Jesteś spięty.

- Miałem ciężki dzień. - Westchnął i uśmiechnął się niemrawo. - A nawet tydzień.

- Powinieneś lepiej o niego dbać.

- Za rzadko się widujemy, by tak było.

- A twoja... - zacisnęła palce u nasady - ...dziewczyna?

- Dziewczyna? - John obrócił głowę, by lepiej jej się przyjrzeć, ale kurierka roześmiała się i wyrzuciła włosy w powietrze. Zawirowały Johnowi przed oczami. Odchylił się, a te, które wpadły mu do ust, wygrzebał palcami. - Jaka znowu dziewczyna?

Wzruszyła ramionami.

- Ta, która dba o twoją męskość.

- Nie ma żadnej dziewczyny. To ile mam ci przelać?

- Mam zostać do rana?

Spojrzał na nią.

- Nie, dziś nie - odparł od razu. Odchrząknął i umiejętnie wysunął się spod jej uścisku. Przeszedł pod okno. - Bez noclegu.

- Bez noclegu?! - powtórzyła i zachichotała.

- Wiesz, co mam na myśli. Za wszystko zaległe i... - zawahał się - ...bez spania.

- Faktycznie. Nie to robimy, kiedy zostaję na noc. - Zerknęła na zegarek. - Czyli cały pakiet, tylko na szybkiego. Ale prysznic wezmę. I pamiętasz, że nie lubię wracać po ciemku...

- Żaden pakiet! - Machnął ręką i warknął, co nawet jego samego zaskoczyło. - Dzisiaj bez niczego.

- Bez niczego? Czyli... - Wskazała palcem na jego napięte, intymne części ciała i pomachała palcem, wykonując kółka.

- Tak - odparł. - Nawet bez tego.

Pokręciła głową i Johnowi wydało się, że wie o czymś, czego mu nie powiedziała.

- Czyli masz dziewczynę.

- Co ty z tą dziewczyną?!

- Finn mówi, że ją masz.

- Finn tak powiedział?! - John wziął wdech. - Kiedy?

- Dzisiaj rano. Dzwoniłam by zapytać, gdzie jesteś.

John ponownie zajął się komórką. Zacisnął zęby, odgrażając się w myślach przyjacielowi.

Zasrana... papla!

- Pierdolił głupoty. Nie ma żadnej dziewczyny.

Mikołajka zbliżyła się do niego. Spostrzegł, że w ręku pocierała między palcami swoją koronkową bieliznę. Nawet nie wiedział, kiedy po nią sięgnęła.

Przełknął ślinę.

- I żadnych myśli pod tą czarującą grzywą?

Przystanęła przy nim. John nie odrywał od niej oczu. Nie bał się, a na pewno nie mógł jej tego okazać. Zmierzył ją wzrokiem. Obserwował jak ręka, w której ściskała majteczki zbliżała się do jego głowy. Aż wylądowała w jego włosach. Tarmosiła je, ciągnęła, ocierała...

- Żadnych. - Objął ręką jej policzek i nakierował jej głowę na siebie. Chciał by zwróciła na niego uwagę. - A czemu tak mnie wypytujesz o dziewczynę? Meridith ci kazała?

- Nawet gdyby tak było, nie zrobiłabym tego dla niej. Sama jestem ciekawa.

- A było tak?

Kurierka wzruszyła ramionami. John czuł, że więcej z niej nie wyciśnie.

- To co, ile ci przelać?

- To zależy jak potoczy się nasz wieczór. - Objęła go w pasie. Poczuł na policzku koronkę. Docisnęła ją do jego nozdrzy, a zapach jej...

Odsunął głowę i szybko uciął myśli. Wszystkie, jakie miał. Jedną po drugiej.

- Nijak się potoczy - odparł i wysunął się spod jej uścisku. - Mówiłem ci już.

- To dzisiaj serio nic?

- Serio. - Zmierzył ją wzrokiem. - Nic. Tylko interesy.

Obróciła się, figlarnie poruszając przy tym pośladkami i przeszła do kuchni. Przysiadła na stole.

- Przecież już ci stoi. - Zakołysała nogami i wskazała stopą na jego krocze. - Odznacza się tak mocno, że nawet za darmo bym ci obciągnęła. Przecież wiesz.

- To niech stoi! Nie mam na to czasu dziś! - Wziął wdech. Musiał uspokoić głos. - Więc odpowiedz mi, proszę. I tak muszę ci przecież przelew zrobić. A twój czas też jest cenny. To za niego przecież płacę.

- Pięćset. I będziemy kwita.

6

Zajrzał do Anny. Spała w łóżku, zwinięta w embrion. Usiadł przy niej i przez chwilę tylko siedział obok, przyglądając jej się z uwagą. Oddychała spokojnie i równo. Ucieszyło go to. Zastanawiał się, czy tęskniła za nim i czy zastanawiała się, gdzie się podziewał? Od czasu kiedy wymienili sprośne wiadomości, nie dostał od niej żadnego sms'a. Brakowało mu ich...

Zszedł na dół i wyszedł na werandę. Opierał się o drewnianą ścianę domu, czując jak nierówności wbijały mu się w plecy. Podobało mu się to. Ten ból. Trzymał go blisko ziemi i tego, co naprawdę ważne. Wiedział co jest ważne. Kto... jest ważny. Najważniejszy.

Tylko jak to poukładać? Tyle otwartych spraw. Tyle kobiet. I gdyby tylko chodziło o seks... Ale tak nie było. Każdy sznurek łączył się z innym sznurkiem. Tworzyły sieć. Pajęczą sieć, gdzie pająkiem, żadnym krwi ogromnym pajęczyskiem była... No właśnie, kto nim był? Meridith? Jego cudowna żona? Izabella? Wyniosła i pewna siebie kobieta, pałająca żądzą zemsty, jeśli tylko zerwie ich relację. Czy mikołajka, która odpowiadała przecież nie tylko przed nim?

Każde choćby najmniejsze drgnięcie ostrzeże pajęczycę. Bez względu na to, która z kobiet nią była. Każdy sznurek prowadził do kolejnego sznurka. Z tego nie było już ucieczki. Można było tylko...

Westchnął.

Finn mawiał, że powinien przeciąć wszystkie sznurki. Jednym, szybkim, czystym cięciem. I patrzeć jak się wszystko wali. Aż po fundamenty. A potem zacząć od nowa. Na nowych cegłach. Nowej ziemi.

Czy to było wyjście? Wyznać prawdę. Powiedzieć Annie... o wszystkim?

Wiedział, co straci. Na pewno Annę. A gdyby nawet zechciała... gdyby choć był cień szansy dla nich, to... Musiałby zmienić całe swoje życie. Wszystko. Straciłby Meridith. Bardzo możliwe, że i Ogrody. A zaraz za nimi kurierkę. A ona była niezastąpiona. Może i przekazywała Meridith informacje. Ale tylko takie, jakie chciał by jej mówiła. Dlatego ją posuwał. I wmawiał jej, że tylko ją. Była idealnym łącznikiem. Zaufanym. Oddanym. Ale jak to kobieta, tylko do czasu.

Pojęcia nie miał czemu Finn wyskoczył z tekstem o dziewczynie?! Przecież musiał wiedzieć, że to może go zniszczyć! Póki kurierka sądziła, że obracał tylko ją - byli bezpieczni! Tego nigdy by nie powiedziała Meridith! Ale gdyby była inna...

John wziął głęboki oddech i westchnął.

Gdyby była inna, kurierka od razu by jej o tym powiedziała. Doniosłaby natychmiast, zanim jeszcze postawiłaby stopę za bramą Ogrodów. Znajdował się w sytuacji patowej. I sam taki los sobie zgotował. Musiał ją rżnąć. Ok, może też chciał, ale poza tym musiał! Trzeba było to ciągnąć dalej! Byle tylko Meridith się o niczym nie dowiedziała! Coś podejrzewała, wiedział o tym. Ale mieć podejrzenie, a wiedzieć... to ogromna różnica. A on nie chciał jej zranić. Nie był w stanie tego zrobić.

Sięgnął do kieszeni i zapalił papierosa.

Na końcu straciłby Izabellę, podsumował w myślach.

A co by ocalił? Czy cokolwiek by przetrwało?

Uprawiał seks ze studentką. Jeśli to się wyda, straci pracę. Nawet jeśli Anna go rzuci. A jeśli tego nie zrobi, to będą dwukrotnie bardziej ryzykować. I w konsekwencji też może stracić posadę.

Ale nie tylko na uczelni. Ale i stanowisko w Radzie Dyrektorów, której przewodniczył. Miejsca w komisjach. Żaden bank już by mu nawet kredytu nie udzielił! A to nie wszystko. Straciłby dobre imię. Coś, co tak długo budował. Nie chełpił się tym, ale... rajcowało go to, że jest powszechnie szanowany. Może go nie oklaskiwano i dziewczyny nie sikały w majtki na jego widok... Nie był jak swoja kopia ze snu! Ale był kimś. Znowu był kimś. Choć za bardzo nie dbał o swoje dobre imię. To Finn się tym zajmował. Od tego go miał.

Miał... Nawet nie wiedział, czy to określenie jest nadal adekwatne.

Odchylił głowę. Cień z dachu opadał na jego twarz, ukrywając go w mroku nocy. Zamknął oczy i nasłuchiwał. Świst wiatru pocierał jego policzki. Szelesty i łamiące się gałązki, szeptały mu do uszu, jakby toczyły z nim rozmowę. Oddychał głęboko. Czuł mroźne powietrze, wdzierające się do jego nozdrzy. Otworzył oczy, już przyzwyczajone do mroku i starał się wyostrzyć wzrok, by dostrzec coś w ciemnościach.

Inaczej czuł się teraz po zmroku. Noc już nie była mrokiem, na który trzeba było czekać aż minie - a inną drogą, pełną różnorakich możliwości. Przedzielała dobę na pół. Była miejscem na to, co miejsca za dnia nie znajdywało.

I John dobrze o tym wiedział.

Pociągnął papierosa i cisnął go na deski, po czym przydeptał go butem.

7

Uchylił nieznacznie drzwi i zajrzał do środka. W jej pokoju było zupełnie ciemno. Zostawił uchylone drzwi, by światło z korytarza oświetlało mu drogę. Zbliżył się do niej i przyjrzał jej się. Anna leżała w jego łóżku, w pościeli pod którą do niedawna spali oboje. Jeszcze kilka, ba!, kilkanaście godzin wcześniej kotłowali się w tej pościeli. No, może nie w tej. Czuł rozchodzący się po domu zapach świeżo zrobionego prania. Spodziewał się, że Anna się już tym zajęła. Taka była. Uczynna i kochana. Taka... niewinna.

- Niewinna - szepnął i wsunął rękę w jej włosy. Odgarnął kosmyki na bok. - A może nie tak do końca niewinna? Nie całkiem? Chciałaś mnie przecież. Całego.

Anna jęknęła, a John wzdrygnął się. Nie sądził, że obudzi ją szept. Nie chciał tego. Ale kiedy dostrzegł błysk jej oczu, kucnął przy niej.

- Śpisz? - szepnął.

- Nie, tylko leżę. - Przeciągnęła się pod kołdrą, wyciągając ręce wysoko i spojrzała mu w oczy. - Spałam pół dnia. Już wystarczy.

- A to dlatego później... nie pisałaś? - Rzucił jej przelotnie spojrzenie, ale gdy tylko napotkał jej wzrok, odchrząknął i odwrócił głowę. - Czy może z kimś... innym... pisałaś?

- Z kim? - Zmrużyła oczy. - Chyba nie sądziłeś, że zamiast z tobą, to pisałam z Rayem?!

- Nie...

Potrząsnął głową.

- Nawet nie wiem, gdzie jest moja komórka! - odparła i zachichotała, wzruszając przy tym niewinnie ramionami.

John jak na rozkaz, rozejrzał się po sypialni, przeczesując wzrokiem najbardziej prawdopodobne miejsca ulokowania jej telefonu. Ten przedmiot stał się teraz jego celem. Odnalezienie go było dla niego punktem honoru. Zgubiła go, ale gdyby tylko go miała, to pisałaby - do niego, a nie do Raya.

Chciał się podnieść i przetrzepać każdy zakamarek pokoju. Zajrzeć do każdej dziury, przerzucić jej ubrania, wytarmosić kołdrę i przy okazji ją samą. Albo chociaż ją wyściskać...

Nie pisała do Raya. Nic więcej się dla niego nie liczyło.

Zaparł się na kolanie i już miał się podnieść, kiedy poczuł przyjemny dotyk, rozchodzący po skórze jego głowy. Anna była nachylona w jego stronę, a jej ręka śmiało sunęła po jego czuprynie, przeczesując ją palcami.

John nie drgnął. Jedynym, na co sobie pozwolił, było przełknięcie śliny i ruch gałek ocznych, skierowanych na nią. Jego serce zabiło mocniej, ale na to nie miał wpływu. Wpatrywał się w jej szmaragdowe spojrzenie, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie działo.

I bał się. A jeśli odkryje jakiś ślad? Cokolwiek? Smugę brokatu? Może mikołajka miała ją na palcach? Albo pocierała wargi opuszkami, zanim przyłożyła majteczki do jego twarzy i włosów?

- Pokaż mi się. - Roztrzepała na boki jego grzywę i przesunęła rękę niżej, wzdłuż jego policzka. - Jaki jesteś zmęczony. Masz podpuchnięte oczy. I ten zarost!

Dotykała go śmiało, jakby należał do niej. Jakby to było zupełnie normalne. Jakby nic się między nimi nie wydarzyło w ciągu ostatnich dni. Jakby wszystko... było jak dawniej.

- Nie zdążyłem się rano... ogolić.

Niemal wybełkotał. Na nic więcej nie było go w tym momencie stać. Z trudem wypowiadał każde słowo. Jej dotyk był stanowczy, a John miał wrażenie, że ważył tyle, co worek ziemniaków. Z każdym kolejnym muśnięciem szorstkiej skóry na jego policzkach, drżał, jakby raziła go prądem. Myślał tylko o tym, by niczego nie zauważyła. I by jakoś nad sobą zapanował. Ale jego serce biło coraz mocniej. Łapach oddech, próbując się wyciszyć, ale i to nie skutkowało.

Anna położyła dłoń na jego karku. Uciskała go stanowczo. A z każdym uciśnięciem, jego członek robił się twardszy. Jakby te dwa odległe punkty były połączone. I dzisiaj żałował, że tak jest. Pragnął, by jego porywczy kolega choć raz leżał spokojnie i nie zdradzał emocji, jakie wręcz buzowały wewnątrz Johna.

Był jak wulkan. Tuż przed erupcją.

- Jaki ty jesteś spięty! - Uderzyła ręką o prześcieradło. - Siadaj tutaj! Wymasuję cię!

John poderwał się, próbując rękoma osłonić swoje krocze i od razu obrócił się do niej tyłem. Opadł na krawędź łóżka, siadając do niej plecami. Ta pozycja była dla niego o wiele bardziej komfortowa. Przynajmniej nie musiał się już zasłaniać. Wiedział, że kobiety tak na niego działały. Nie trzeba było mu wiele. Od razu mu stawał. Jak na zawołanie! Ale tylko dotyk Anny wprowadzał go w tak silne drżenie. Tracił panowanie nad sobą. Miał wrażenie, że przejmowała nad nim kontrolę. Nie umiał tego określić, ale kiedy o tym myślał, widział jedynie szmaragdowy blask jej oczu i zapominał o wszystkim. Jakby wpadali w czeluść zapomnienia. W paszczę dzikiej żądzy, w której oddawał się jej absolutnie i bezwarunkowo.

Należał do niej.

Czy kobieta może faktycznie... omamić mężczyznę? Zawładnąć nim? Tak... całkowicie? Uwieść go wzrokiem, a może to zasługa jej dotyku?

I jakby na komendę, Anna dotknęła jego ramion. Przesuwała dłonie po całej ich długości, kierując się wyżej i zatrzymując się aż na jego napiętych barkach. Głaskała jego kark i ogrzewała go oddechem. Rozcierała dłonią, ugniatała palcami. Sunęła dłońmi po całej długości jego ramion.

John zastygł, niczym posąg.

- Zrelaksuj się.

- Chyba zmęczyły mnie spotkania.

- Spotkania z osobnikami płci męskiej czy... żeńskiej?

- Obu.

Uszczypnęła go i czar prysł. John mógł wziąć głębszy oddech. Nawet uśmiechnął się niemrawo. Chciał zaczepnie, ale nie wiedział, na ile mu to wyszło. Wychylił się, by popatrzeć na nią. Był ciekaw jej reakcji. Jednak Anna skwitowała go tylko tajemniczym uśmiechem.

Poprawiła rękoma jego postawę.

- Patrz przed siebie.

John wyprostował się i utkwił spojrzenie we własnym odbiciu w lustrze, przymocowanym do drzwi szafy. I tam, w swoim lustrzanym odbiciu, ujrzał bezlitosną rzeczywistość, spoglądającą na niego z pogardą. Poczucie winy, które John starał się wyprzeć z pamięci, momentalnie urosło. Ciążące, doskwierające, uwierające i nie dające o sobie zapomnieć.

Próbował odwrócić wzrok od wpatrującego się w niego jego samego, ale nie był w stanie tego zrobić. Stale wracał wzrokiem i spoglądał sobie samemu w oczy, czując przygniatającą prawdę - domagającą się sprawiedliwości. I nagle wszystko inne przestało istnieć. Był sam, a na przeciwko niego siedział jego kat. Milczał, ale osądzał wzrokiem.

Znał prawdę.

- Coś się stało? Skąd tyle napięcia w twoim ciele?

- Nie wiem... - John oderwał wzrok od lustra i spojrzał w stronę okna. - Jestem po prostu zmęczony.

- Powinieneś się porządnie wyspać.

- Powinienem.

Niespodziewanie dla niego, Anna wyciągnęła ręce do przodu i rozpięła od góry kilka guzików od jego koszuli, obnażając nieco jego tors. Wsunęła pod nią dłonie i zaczęła przesuwać je wzdłuż jego torsu.

John zamknął oczy i wsłuchał się w powtarzające się pobrzdąkiwanie nieśmiertelników.

- Tak jest dobrze?

- Idealnie.

- Tak będzie jeszcze wygodniej...

Usiadła za nim w rozkroku i przylgnęła ciałem do jego pleców. Położyła dłonie na jego klatce piersiowej i przesuwając je wodziła opuszkami palców po jego brzuchu.

John dyskretnie spojrzał w dół. Jej nogi były nagie. Wiedział, że miała na sobie długą koszulkę, ale przez głowę przebiegła mu myśl: czy bieliznę też? Na pewno, przecież ma okres... A może włożyła tampon? Albo chciała poleżeć w...

Urwał. To było głupie, skwitował. Nawet jak na niego.

I zbereźne.

Jej dłonie sunęły coraz niżej. John otworzył powieki i spostrzegł, jak jej ręka chowała się pod jego koszulą. Masowała jego podbrzusze. Podniósł głowę i spojrzał prosto w swoje odbicie. To samo, które dopiero kilka minut wcześniej go osądzało. Tym razem jednak nie był sam. Anna wychyliła się zza jego ramienia. Patrzyła prosto w jego lustrzane oczy. Jej ramiona go objęły. Mocno, tak jakby chciała by wiedział, że naprawdę tu jest.

John nie odrywał wzroku od jej odbicia. Jej palce uciskały jego skórę. Aż do bólu. A jej szmaragdowe spojrzenie, nawet na chwilę nie przestawało spoglądać w jego oczy. Jakby rzucała zaklęcie.

Uniosła głowę i wyciągnęła szyję, coraz bardziej przysuwając usta do jego twarzy. Jej rozchylone wargi lśniły. Ciepło rozeszło się po jego ciele, od ucha w dół. Zadrżał. To co widział w odbiciu, czuł na skórze. Słyszał ledwie dosłyszalne cmoknięcia. Całowała go. Muskała jego szyję. Intensywnie, łapczywie. Jakby robiła to naprawdę. W usta.

John obrócił głowę w jej stronę i nim zdążył na nią spojrzeć, poczuł wilgoć na swoim policzku. Jej usta kąsały jego skórę, przesuwając się coraz bardziej do środka.

- Anna... - John objął dłonią jej policzek i nakierował jej twarz tak, by mógł spojrzeć jej w oczy. Zatrzymał ją. - Powinniśmy najpierw porozmawiać.

- O czym?

- O nas.

Anna odchyliła się do tyłu i zmierzyła go spojrzeniem. Innym. Świadomym i zaciekawionym. A może nawet niepewnym. I wtedy John zdał sobie sprawę, co powiedział. Nie chciał tego. To wyszło samo. Jakby z jego środka, bez jego zgody! Coś chciało by wyspowiadał się przed nią! Oczyścił z wszystkich grzechów! Wyznał... prawdę!

Ale to było coś!

Nie on! On tego nie chciał! Nie był na to gotowy! Co też go podkusiło?!

- Teraz?

- Nie, jutro.

- Dobrze.

Odsunęła się do tyłu, a John od razu usiadł bokiem i złapał ją za rękę. Przyciskał jej dłoń do pościeli, pocierając o nią czule opuszkami palców.

- Między nami ok?

- Nie wiem. - Uśmiechnęła się, wzruszając ramionami. - Ty mi chyba jutro odpowiesz na to pytanie.

- Proszę, nie nastawiaj się tak. - Próbował nawiązać z nią kontakt wzrokowy, ale Anna unikała jego spojrzeń. - Chodź ze mną. Pokażę ci, co dla ciebie zrobiłem.

Anna westchnęła, a jej wymowne przewrócenie oczami mówiło więcej niż słowa.

- Gdziekolwiek to jest... to musisz mnie zanieść.

John obrócił się do niej tyłem i wskazał ręką na swoje plecy.

- To wskakuj!

Przeniósł ją do gabinetu i posadził na rogu biurka, które wyłożone było zapisanymi kartkami i szkicami. Za szklaną gablotą na ścianie znajdowały się książki i teczki z dokumentami - każda opisana i opatrzona datą.

- Jaki dokładny. - Poruszyła wymownie brwiami i wskazała ręką na regał. - Zawsze jesteś taki drobiazgowy? Czy tylko w pracy i w łóżku? - Zerknęła na niego, a John w pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał. Zatrzepotała rzęsami. Były dłuższe. Podkręcone. I czarne. Jak smoła, którą za dzieciaka podklejał papę na dachu. - Wtedy, kiedy go we mnie wkładasz?

John zaśmiał się, nie wiedząc co powinien odpowiedzieć. Chciał przesunąć się dalej, ale Anna zakołysała stopami i zagradzając mu przejście, uwięziła go między swoimi wyprostowanymi nogami.

- Nie zostawiaj mnie, bo spadnę.

- Nie spadniesz.

Złapał ją mocno w pasie i przytrzymując jej plecy ręką, stanowczo docisnął ją do siebie. Nie protestowała, choć dostrzegł w jej oczach zmieszanie i zaskoczenie. Spodobało mu się to. Nie tylko ona potrafiła prowadzić. On też potrafił być władczy.

- A teraz spójrz za siebie.

Anna złapała się ręką jego szyi i odwróciła głowę do tyłu, balansując nogami, jakby siedziała na byku.

- Co to jest?

- Mapa uczelni i biblioteki.

- Skąd ją wziąłeś?!

- Naszkicowałem ją.

- Zrobiłeś to dla mnie?

- Tak. Miałem sporo wolnego czasu, kiedy spałaś... - odparł, ale kiedy spostrzegł jak badawczo mu sie przyglądała, odchrząknął i szybko odwrócił wzrok. Rozwinął rolkę na pełną szerokość i wskazał palcem na znajdujące się na niej opisy. Czuł skrępowanie i nie chciał, by Anna je dostrzegła. - Opatrzyłem ją przydatnymi wskazówkami. Zaznaczyłem drogi na twoje sale wykładowe i skróty, które znają starsi studenci...

- Skąd wiedziałeś, gdzie będę miała zajęcia?!

- Sprawdziłem. Mam do tego dostęp, a niebawem i ty otrzymasz ten sam grafik. - John przesunął palcem po mapie. - Pamiętam, że... dostałaś już jedną. Od Raya. Tę, w wersji studenckiej. Ale moja jest dokładniejsza.

- Założę się, że jest.

Starał się nie patrzeć na nią, ale czuł na sobie jej wzrok. Wiedział, że go obserwowała i miał nadzieję, że też podziwiała. Jego, a nie Raya.

Nachylił się nad blatem, wskazując ręką na dalszą krawędź mapy, ale Anna była szybsza. Pochyliła się w jego stronę i przylgnęła nosem do jego twarzy. John słyszał, że się śmiała, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Była blisko - szczęśliwa i rozpromieniona. Taka mogła by już zostać na zawsze. Dotykała go. Wodziła nosem po jego policzku. Czuł jej zapach. Chłonął jej radosny chichot.

- Co ty robisz, dziewczyno?

- Uwodzę cię.

- Tak?

Anna puściła jego szyję i opadła lekko na blat. Wyciągnęła ręce daleko i złapała się przeciwległego końca biurka, eksponując swoje rozciągnięte ciało tuż przed Johnem. Jej stopa sunęła po jego udzie, aż dosięgła jego krocza.

John chrząknął, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Chwycił jej łydkę i bez zastanowienia pociągnął ją do siebie, aż wpadła na niego całym ciałem.

- I co ty chciałaś zrobić tą stopą?

Anna objęła rękoma jego szyję i przylgnęła ustami do jego ucha. Wdmuchiwała w nie powietrze, a on czuł jak jej oddech muskał jego skórę.

Pieścił.

Kusił.

- To samo co już robiłam ustami... - odparła szeptem.

John roześmiał się nerwowo. Spojrzał w kierunku mapy i pośpiesznie wskazał na nią palcem.

- A tutaj jest stołówka akademicka.

- Zmieniamy temat? - Anna wgryzła się w jego szyję, po czym zachichotała. - Jaki się nieśmiały teraz zrobiłeś... Ale ok! Mamy przed sobą całą noc! Całą, długą noc, na poznanie wszelkich zakamarków naszych ciał...

John próbował przełknąć ślinę, ale ugrzęzła mu w gardle.

- To pokaż mi gdzie! - zawołała radośnie.

Obróciła się, a John, z kamienną miną niczym sfinks, pokazał jej budynek i drogę do niego prowadzącą.

- Stoją blisko.

- Wszystko jest tak zagospodarowane, by studenci nie tracili czasu na przejścia między wykładami. - Wziął wdech i po chwili zastanowienia, dodał: - W tym budynku też będziesz pracować.

- Z tobą?

John zawahał się. Spoglądał na punkt, na którym trzymał palec i czuł, że nie powinien zbyt długo milczeć.

- Tego jeszcze nie wiem.

- Jak to?

- Tak myślałem, czy nie rozsądniej byłoby... gdybyśmy się nie widywali jednak?

- Chcesz mnie przenieść na inne stanowisko?

- Stanowisko nie, ale...

Anna puściła jego ramię i odsunęła się, zwiększając pomiędzy nimi przestrzeń. John jednak nie drgnął. Nadal stał pomiędzy jej nogami i trzymał rękę na jej plecach. Powoli przeniósł na nią swoje spojrzenie.

- To jedno z rozwiązań.

- A możesz to zrobić?!

Skinął.

- Ale jest jeszcze jedno wyjście...

Anna zaparła się rękoma o jego tors i odepchnęła go od siebie.

- Chciałam pracować z tobą!

- A ja z tobą i taki był plan! Ale sama się dzisiaj zastanawiałaś, czy nie byłoby jednak lepiej gdybyśmy zachowali dystans!

- Przecież nie chciałeś tego!

- Nie chciałem! I nadal nie chcę! Pragnę pracować z tobą, ale...!

- ...ale wszystko zaprzepaściłam, tak?!

Spoglądał jej w oczy, zastanawiając się, co powinien odpowiedzieć. W głowie buzowały mu najróżniejsze myśli.

Odłożył na blat ołówek i nie bardzo wiedząc, co powinien odpowiedzieć, zaczął rozmasowywać swoje czoło, aż zrobiło się zaczerwienione.

- Anna, jeszcze jest czas. Wszystko ustalimy...

- Co to za opcje, które rozważasz? - Przerwała mu.

- Co?

- Chcesz ze mną jutro porozmawiać o nas. Więc może powiedz mi już dzisiaj, co to są za opcje? - Anna zaparła się kolanem o jego udo i skrzyżowana ręce na piersiach. Jej usta były zasznurowane. Całe jej ciało aż emanowało dystansem. Nawet nie musiała nic więcej mówić. John dobrze wiedział, co to oznacza. - Czy wszystkie są dla nas pozytywne, czy może któraś kończy się źle? Bierzesz pod uwagę rozstanie?

John poczuł, że braknie mu tchu. Nienawidził tego słowa. Szczególnie w jej ustach.

- A ty... bierzesz to... pod uwagę? - Język mu się plątał, a słowa grzęzły gdzieś pomiędzy gardłem, a krtanią. Przełknął ślinę i przybrał najpoważniejszą minę, na jaką tylko było go stać. Nie chciał by Anna dostrzegła jego słabość. - Mówiłem ci już, że rozstanie nie jest opcją. Nie dla mnie. Już nie.

- Już? - Anna otworzyła usta i roześmiała się, ale ten śmiech nie przypominał jej normalnego radosnego śmiechu. Był szalony. - A kiedy było? W ubiegły piątek, kiedy wyjechałeś?!

Odepchnęła go i chciała zeskoczyć, ale John ją przytrzymał.

- Poczekaj...

- Puszczaj mnie!

- Uspokój się i popatrz na mnie! - Objął jej policzki i pochylił się nad nią. - Ufasz mi?!

- Teraz już nie wiem, czy mogę ci ufać!

- Rozstanie nie jest już dla mnie opcją! - Trzymał ją, ale ona wierzgała na boki. Strąciła jego dłonie i ponownie go odepchnęła, ale John zdążył przytrzymać się biurka. Chwycił jej ramiona i lekko nią potrząsnął. - Nie zostawię cię! Słyszysz?!

- Ale chciałeś mnie zostawić!

- Ty też myślałaś o rozstaniu!

- Ale ja cię pierwsza nie zostawiłam, John! To ty uciekłeś! Nie ja!

- Przecież wróciłem, do cholery!

- Nawet całować mnie już nie chcesz! - Anna uderzała pięściami o jego tors. John przyjął każdy cios. Nie były mocne. Spojrzał na jej twarz. Po zaczerwienionej skórze na jej policzkach płynęły łzy. - Nie sypiasz ze mną, John! Nie... dotykasz mnie, tak jak wcześniej chętnie to robiłeś! Teraz już wiem dlaczego!

- Przecież kochaliśmy się dzisiaj!

- Tak, bo zwyczajnie chciałeś mnie zerżnąć! To lubisz! To robisz! I to robiłeś!

John syknął i niczym parowóz, wypuścił przez usta powietrze. Złapał Anne za pośladki i podrzucił ją, sadzając ją pewniej na sobie.

- Idziemy. Do łóżka.

- Co?! Teraz?!

- Teraz.

Przeniósł ją do sypialni i gdy tylko się w niej znalazł, rzucił ją z impetem na łóżko, po czym sam na nie wskoczył. Runął na Annę, przygniatając ją całym swoim ciałem i docisnął ją do pościeli, w której oboje utonęli.

- Złaź ze mnie! Zgnieciesz mnie!

- Już nieraz cię gniotłem.

- Zostaw mnie!

Anna wyrywała się, jakby została opętana. John chwycił jej obie ręce w nadgarstkach i przytrzymał je wysoko, ponad jej głową. Przyciskał ją do łóżka, mając nadzieję, że w końcu straci siły i zacznie go słuchać.

- Wysłuchasz mnie w końcu, czy będziesz cały czas taka?! - Przytrzymał jej ręce jedną ręką, a na drugiej podparł się, by mógł zawisnąć ponad jej głową. - Ależ ty żywiołowa jesteś! I ty jesteś chora podobno?!

- Już mi przeszło!

Poczuł ucisk na udzie. Anna uderzyła go kolanem. John nie spodziewał się, że będzie z nim aż tak zawzięcie walczyć, jednak był na to przygotowany. Rozsunął nogi szerzej i przyblokował jej ruchy swoimi nogami. Dociskał ją całym ciałem. Podparł się na łokciu, a ręką zaczął rozpinać guziki od koszuli.

- Co ty wyprawiasz?!

- Nie chcę byś mi koszulę porwała.

Rozpiął kolejne guziki i poderwał się. Zawisnął nad nią, siedząc na niej w rozkroku. Przytrzymując ją tułowiem, a jedną ręką ściskając ją nadal za nadgarstki, uwolnił ostatni guzik. Rozsunął koszulę na boki i zanurkował. Dopadł ustami do jej szyi. Wgryzał się w nią i ssał.

Czuł, że jej ruchy słabły. Ręce już nie próbowały go odpychać. Mógł uwolnić jej nadgarstki.

Ułożył ręce obok jej głowy i pogładził jej włosy.

- Chcesz mnie, czy nie chcesz mnie? - Wisiał nad jej twarzą, nie spuszczając wzroku z jej oczu. Ona jednak tylko na niego spoglądała. Pomyślał, że duma nie pozwala jej odpowiedzieć. - Nie musisz odpowiadać. Wystarczy, że skiniesz głową.

Skinęła.

Pocałował ją. Poziomki rozpłynęły się w jego ślinie. Wsunął język do jej ust. Telepał nim na lewo i prawo, sądząc, że ona nie odwzajemni. Poczuł jednak drżenie jej języka i lekkie uderzenia wewnątrz. Początkowo ledwie wyczuwalne, jakby nieśmiałe. Z upływem każdej sekundy jednak bardziej stanowcze i pewne. Aż w końcu zharmonizowane. To już nie była walka, czy próba dopasowania - zrównali się ze sobą, a ich języki tańczyły, oplatając się jeden o drugi.

Objęła jego głowę. Szarpała włosy, przerzedzała je palcami - tak jak lubił. Tak jak to zawsze robiła.

- Moja wojowniczka... - Podniósł głowę i roześmiał się, patrząc w jej rozbiegane oczy. - Co ty sobie w ogóle myślałaś? Naprawdę nie widzisz, jak ja szaleję za tobą?

- W ciągu ostatnich kilku dni... to podpadało pod wątpliwość.

- Od początku tygodnia się powstrzymywałem, by tylko... nie wziąć cię w ramiona i zapomnieć o całym tyj szajsie, w jakim się znaleźliśmy!

- Ale ja nie chcę byś się powstrzymywał!

- Dawałaś mi inne znaki.

- I kto tu, czegoś nie widzi? - Wyciągnęła rękę i pogładziła go po szorstkim policzku. - Kto tu stracił wzrok? Mówisz o Rayu. Martwisz się, że piszę do niego. Ale to nie jego chcę. Tylko ciebie...

- Chcesz mnie?

- Chcę ciebie, John. Ze wszystkimi... konsekwencjami, jakie się z tym wiążą. Tymi dobrymi, czy złymi. - Uśmiechnęła się. Ale jej głos drżał, a oczy się szkliły. - Chcę pracować razem z tobą. Mijać cię codziennie na korytarzu. I nawet jeśli... Nawet jeśli mnie przeniesiesz i nie zamienimy choćby słowa, to chcę mieć tę świadomość, że... jesteś mój...

- Jestem twój.

Anna roześmiała się figlarnie i potrząsnęła ramionami.

- Jeszcze nie do końca.

- Myślę, że do końca. - Przylgnął ustami do jej warg. Ocierał je i chuchał na nie. Ale nie całował, tylko stykał się z nimi. Drażnił się z nią. - Do końca końców. Aż po kres świata...

Objęła dłońmi jego głowę i wymusiła, by spojrzał jej w oczy.

- Weź mnie, John... - szepnęła. - Kochaj się ze mną. Tak jak mi to opisywałeś dzisiaj. Weź mnie od tyłu.

John jak na zawołanie, zsunął się w dół jej brzucha. Chwycił w zęby koniec jej koszulki i podciągnął ją do góry. Założył ją za jej głowę, po czym dopadł do jej piersi. Złapał w zęby jej sutek. Ślinił go i ciągnął, aż pisnęła.

Zerwał z siebie koszulę i cisnął ją na podłogę. Anna leżała pod nim, półnaga i całkowicie posłuszna. Obserwowała go i jakby czekała.

Wsunął rękę pod jej bieliznę. Jego palce się kleiły. Spodobało mu się to. Nie wiedział czy to tylko śluz, czy może też krew. Miał to gdzieś. Podniósł głowę, by na nią spojrzeć. Uważnie się jej przyglądał, kiedy ściągał jej majtki. Zerwał z nich podpaskę i odrzucił ją na podłogę. Przysunął je do swoich nozdrzy. Poczuł jej zapach i prąd, niczym piorun przeszedł po jego ciele.

Tak to był jej zapach, zmieszany z odorem krwi. Lekkim, ale nadal wyczuwalnym. Jak ślad, który roznosi się w powietrzu, nęcąc zwierzynę.

Jego zachęcił wystarczająco.

Trzymając jej bieliznę w ręku, wspiął się, aż zawisnął ponownie nad jej twarzą.

- Zobacz, co mam w ręku. - Wskazał wzrokiem na wystające spod jego palców białe przezroczyste figi. - Ta koronka to dla mnie? Wiesz przecież, że przy mnie długo w takich cudeńkach nie pochodzisz.

Anna zachichotała i obróciła głowę na bok. Spojrzała na jego dłoń, leżącą tuż przy jej głowie, a jej policzki zrobiły się czerwone.

John pochylił się nisko i ugryzł ją w ucho. Trzymał ją tak długo, aż nie zacisnęła palców na jego karku.

- Nadchodzę, maleńka...

Rozsunął rozporek. Podniósł się na kolanach i wszedł w nią cały. Jęknęła, a on poczuł rozdzierający ból na plecach. Spojrzał w lustro - drapała go. Dociskała go nogami do siebie, jakby chciała by wszedł jeszcze głębiej.

Spojrzał na jej twarz - wykrzywiona w niemal dzikim i zupełnie nienaturalnym uśmiechu, łapała oddech.

- Chcesz mocniej?

Pokiwała energicznie głową. Wszedł w nią znowu. Tak, jak prosiła. Mocniej. Wbiła paznokcie w skórę na jego plecach.

- Weź mnie... Od tyłu...

- Już? - Zawisnął nad jej twarzą. Czuł jej oddech, słyszał jak przełykała ślinę. Drżała. Ale w jej oczach była ciekawość. - Jesteś pewna?

- Całkowicie.

Uklęknął tuż za nią. Przyciągnął ją do siebie i obrócił ją na plecy. Chwycił jej pośladki. Uciskał je i poklepywał, aż zrobiły się czerwone.

- Wypnij się - szepnął do jej ucha. Przylgnął do jej pleców, wsuwając rękę pod jej brzuch i razem z nią, wygiął się w łuk. - Nogi szerzej. Piersi nisko.

Wyprostował się i spojrzał w dół, na jej wypięte i gotowe na przyjęcie go ciało. Wiedział, że czeka teraz tylko na niego. I uwielbiał to uczucie.

Zeskoczył z łóżka i pośpiesznie zsunął z siebie ubranie. Wrócił do niej i położył obok niej paczkę prezerwatyw i żel intymny.

Klęknął tuż za nią. Trzymał dłonie na jej pośladkach. Ugniatał je tak, jakby robił to z ciastem. Cierpliwie. Nie śpieszył się. Muskał ustami jej pośladki. Drażnił palcem wejście do jej pochwy. Wchodził w nią lekko, nie czując zupełnie oporu. Ten sam palec przesunął wyżej i pocierając otwór jej odbytu, wymazał go jej śluzem. I krwią. Wszędzie była krew.

Poślinił ją. Obficie. Tak mocno, że ślina aż po niej ściekała. Wyciągnął język i wsunął go w jej odbyt. Anna jęknęła i wygięła się. Chwyciła jego rękę, ale nie powstrzymała go. Opuściła głowę nisko i wypięła pośladki wyżej.

John stymulował ją językiem, na przemiennie - wsuwając go i wysuwając. Jednocześnie opuszkiem palca drugiej ręki delikatnie pocierał koniuszek jej łechtaczki.

Przesunął rękę wyżej i ostrożnie wcisnął w jej odbyt końcówkę palca. Anna zawyła i schowała głowę w pościeli. Niezrozumiale jęczała i sapała. Doszedł do wniosku, że gryzła kołdrę.

- Anna, boli cię? - Wysunął palec i położył się ciałem na jej plecach, próbując dojrzeć grymas na jej twarzy. - Mam przestać?

- Nie...

- Jesteś pewna? To będzie zupełnie inaczej, niż z palcem czy językiem.

- Wiem!

- Jeśli cię zaboli...

- Po prostu zrób to w końcu! - Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, uśmiechając się szeroko i dysząc. - Pieprz mnie, John...

8

John leżał na plecach. Nagi, z nogami rozłożonymi szeroko. Zupełnie jak żaba na błocie. Otaczała go krew. Nawet ją polubił. Nie przeszkadzał mu już nawet jej zapach. Anna przemknęła do łazienki, w rękach ciągnąc zaplamione ubrania i pościel.

Znowu.

Wsłuchiwał się w uderzenia deszczu. Zapowiadali, że może padać. Ach, gdyby tak mogło lać bez końca. Tak mocno, by zalało ulice! By drogi były nieprzejezdne! Mógłby wtedy zostać z nią w domu. Spędzić razem cały piątek.

We dwoje. W łóżku. Kochając się, śmiejąc, wygłupiając i zajadając lody. No, może nie lody... Anna chorowała ostatnio. Lepiej coś ciepłego.

Uśmiechnął się.

Kiedy wróciła, przebrana w (o dziwo!) białą sukienkę na ramiączkach, przycupnęła przy nim. Nieśmiało zerkała na jego męskość. Nadal. Rozbawiło go to. Miał ochotę pochwycić ją w ramiona, ale nie miał sił. Z trudem poruszał nawet dużymi palcami u stóp.

- Zrobiliśmy to dwa razy... - wyszeptała.

- I dobrze - odparł. - Przepchałem co trzeba.

- John! - Anna pisnęła i uderzyła go w ramię. Ale po chwili roześmiała się głośno.

John podłożył pod głowę ręce i przeciągnął się. Zerknął na Annę. Na to jak cicho chichotała. Wyciągnął rękę i musnął jej odkryte ramię.

- Chodź tu do mnie, maleńka. - Zachęcił ją gestem, a Anna od razu ułożyła się przy nim. Objął ją w pasie i przycisnął do siebie. - Nie boli cię?

- Nie...

- Na pewno?

Pokręciła głową. Kosmyki jej wilgotnych włosów łaskotały jego brodę. Niedawno wzięła prysznic. On nie miał na to sił. Wolał zrobić to później.

- Wiesz... - zaczął, ale w tym samym momencie piknął jego telefon. John podniósł głowę. Komórka leżała za Anną, na samym rogu łóżka. - Podasz mi ją?

Anna zsunęła się, sięgnęła po aparat i zamarła. Na widok jej miny, John od razu pożałował swojej prośby. Pierwsza jego myśl poleciała do Meridith. Druga do Izabelli. A trzecia...

Anna spojrzała na niego. I John już widział. Jej oczy mówiły wszystko. To było coś, czego nie miała widzieć. Wiadomość przeznaczona tylko dla jego oczu. Tylko i wyłącznie.

Przełknął ślinę. Zaparł się na ręku, a wtedy Anna uniosła komórkę i obróciła ją w jego stronę. Na ekranie pojawiło się zdjęcie. Przedstawiało jego kwatery. A dokładnie jego łoże. A na nim leżała mikołajka. Nadal do połowy naga. W wiadomości był krótki dopisek: Zostałam na noc. Nie lubię wracać po ciemku.

John wpatrywał się w półnagą dziewczynę, nie wierząc własnym oczom. Mógł się spodziewać, że sms'y w końcu go zgubią.

- I ty podejrzewasz mnie o sms'owanie z Rayem?! Kiedy w Ogrodach czeka na ciebie dziewczyna?!

Anna zerwała się i zeskoczyła na podłogę. Cisnęła w niego komórką. John zdążył osłonić się łokciem. Telefon odbił się od niego i wylądował na podłodze. Z hukiem potoczył się po deskach. Ale John miał gdzieś, w jakim był stanie. Usiadł na łóżku. Anny nie było już w sypialni. Wybiegła z niej. John sięgnął po spodnie i koszulę.

- Poczekaj, jesteś boso!

Zbiegł po schodach. Sam miał gołe stopy, ale nie interesowało go to. Jemu nic nie będzie. To o Annę się bał.

- Zostaw mnie! - Anna wrzucała do torebki wszystko, co miała pod ręką. Nawet pilota do jego telewizora.

Podbiegł do niej, ale ona go odepchnęła. A kiedy znowu spróbował się zbliżyć, uderzyła na oślep rękami i nogami. Biła go po głowie, torsie, ramionach. Jakby doznała szoku, albo wpadła w trans.

- Do niczego nie doszło!

- Jest w twoim łóżku! W twoich kwaterach!

- Przysięgam ci! Tylko rozmawialiśmy! Miała wyjechać stamtąd zaraz po mnie!

- To byłeś tam?

Anna zastygła. John złapał ją w ramiona, ale nie musiał się siłować. Była w szoku. Jak szmaciana lalka, pozbawiona życia.

- Tak.

- Spotkałeś się... z tą dziewczyną?

- Charles do mnie zadzwonił. Pojechałem tam. Musiałem. Ona przywozi dla mnie paczki i dokumenty. - Złapał ją w pasie i posadził na wyspie. Zaczął rozmasowywać jej stopy. - Nie chodź boso...

- Ale to coś więcej...

- Już nie.

- John... - Po jej policzkach płynęły łzy. - Przespałeś się z nią?

Spojrzał jej w oczy. Patrzyła na niego. Nie walczyła. Już nie uderzała go rękoma, ani nie odpychała nogami. Sprawiała wrażenie jakby się poddała. I John zdał sobie sprawę, że wolał kiedy z nim walczyła. Kiedy emanowała agresją i złością. A nie teraz, kiedy była...

Obojętna.

- Nie. Naprawdę do niczego nie doszło. - Pokiwał głową. - Ale... chciała, by coś było.

- Chciała?

- Tak. - Przymknął oczy, po czym uniósł głowę i zmierzył się z tym, z czym dawno powinien. Z prawdą. O sobie. - Kiedyś łączyło nas coś więcej.

- Miałeś z nią... romans?

- Nie nazwałbym tego tak. Wykonywała dla mnie usługi.

- Usługi? - Anna pokręciła głową, a jej spojrzenie nagle uległo zmianie. Jakby zalała je fala złości. Wracała do siebie. Skrzyżowała ręce na piersi. Zamykała rozmowę, John dobrze znał te znaki. Uczono go ich w wojsku. - Jakie usługi? Erotyczne?!

- Nie, no... co ty! - Zmierzwił ręką włosy. Czuł, że tonie. Zapadał się w piasku własnych kłamstw. - Zwyczajne! Kurierskie! Jest mobilna! Jeździ tam i z powrotem! Wszystko załatwia!

- A przy okazji zadowalała cię w łóżku?!

John skrzywił się. Nie wiedział, co powinien na to odpowiedzieć. Płacił kurierce. Dobrze wiedział za co. Nie za sam seks. Też to lubiła. Ale przede wszystkim za dyskrecję. Dawała mu to, czego potrzebował. To robili. Od tak, po prostu. I ok, przelewał jej za to kasę. Nie musieli mówić tego na głos, ale oboje wiedzieli, że tak było. Tych kilka stów więcej było właśnie za to.

Za dobre rżnięcie i nie otwieranie gęby.

No, chyba, że miała ją otwierać.

- To się po prostu stało - odparł wymijająco. - Przy okazji.

- Przy okazji?! - Wskazała wzrokiem na piętro, gdzie został jego telefon. - I te okazje nadal się zdarzają, jak widzę?!

- No co ty!

- I mam ci uwierzyć?!

Złapał jej dłonie i przycisnął je do swojej piersi.

- Przysięgam ci! Dzisiaj do niczego nie doszło!

Anna wyrwała ręce i odsunęła się.

- To czemu nadal to robi?! Widać nie była panienką na jeden raz! Pozwoliłeś by przyjemność i praca się pomieszały! Ale czemu tego nie zakończyłeś?! Czemu jej nie odesłałeś?!

- Bo nie mogę! - Zmierzwił ręką czuprynę. - To niezależne ode mnie!

- Niezależne od ciebie?! - Anna parsknęła śmiechem. - Przecież pracuje w Ogrodach! Wszystko jest zależne od ciebie!

- Nie wszystko... - odparł. Chciał się cofnąć, ale Anna złapała go za koszulę.

- Przecież ona pracuje dla ciebie, John!

- Nie dla mnie! - Poratował się spojrzeniem w okno, ale nic mu ono nie dało. Było bezlitosne, tak jak kiedyś cumulusy. - Dla mojej żony!

Anna prychnęła, jak kocię. Odepchnęła go, uderzając go lekko w ramię. Nagle jednak pochyliła głowę i przyjrzała mu się z ukosa. Nie spodobało mu się to. Ani trochę.

- Żony? - Wodziła wzrokiem po jego twarzy. - Chciałeś chyba powiedzieć... dla twojej byłej żony? Czy może odnośnie tego także minąłeś się z prawdą?

John stał przed nią. To był ten moment. Nazywają go chwilą prawdy. I tym właśnie był. Chwilą. Sprawdzianem. Testem. I drogą bez wyjścia. Już nie miał gdzie uciekać. I... nie chciał dłużej tego robić.

Powoli przymknął powieki, a po chwili opadł na nią. Zaparł się rękoma o wyspę. Głowę trzymał nisko. Czubek tulił do brzucha Anny. Chciał się odsłonić. Był gotowy na karę. Na najsurowszą z kar. Miał już dość udawania. Dość kłamania, prostowania.

Czekał na wyrok kata. Czekał na ścięcie.

Uniósł głowę.

- Nie, nie pomyliłem się. Ani nie przejęzyczyłem. Meridith i ja nadal jesteśmy małżeństwem. Nie rozwiedliśmy się.

Anna zabrała ręce i przesunęła je jak najdalej do tyłu. Wyraźnie chciała zwiększyć dzielącą ich przestrzeń.

- Więc... jesteś żonaty?

- Jestem.

Wyprostował się. Z trudem. Miał wrażenie, że dźwigał na barkach wszystko to, czego unikał. O czym chciał zapomnieć.

- Ale przecież... mówiłeś mi, że...

- Nigdy nie powiedziałem, że się rozwiodłem. Nigdy nie powiedziałem ci, że Meridith jest moją byłą żoną. Zawsze nazywałem ją żoną...

- To tylko gra słów, John! - Anna podciągnęła kolana, przekręciła się zwinnie i zeskoczyła z blatu. - Przeklęta gra słów! Mówiłeś, że nie jesteście razem! Od lat!

- Bo nie jesteśmy!

- Że nic was już nie łączy!

- Bo nie łączy! Dlatego się wyprowadziłem! Wyjechałem! I ona - wskazał ręką na schody, a potem na siebie - pracuje dla nas! Byśmy już nie musieli być... razem!

- Byście nie musieli?! - Anna spojrzała w sufit i roześmiała się. - Ludzie się rozwodzą, John! Na boga! Rozstają się! Definitywnie!

- Wiem! - odparł i uderzył pięścią w blat. Kubki, stojaki i drewniane łyżki podskoczyły. Niektóre pospadały, inne sunęły wzdłuż biurka, groźnie powarkując.

Oboje czekali, aż ich turkot ustanie.

- To czemu, John?! Czemu pozwoliłeś bym zakochała się w tobie?! Czemu nie powiedziałeś mi prawdy?!

Anna zakryła ręką usta. Trzęsła się. John nie miał pewności, czy z zimna, czy ze złości. Ale wiedział, że już nic więcej nie może zrobić. Mógł w to tylko dalej brnąć. Mleko się wylało.

- Próbowałem...

- Minęło tyle czasu!

- To była pomyłka! A potem... chciałem wszystko wyjaśnić, ale...

Urwał.

- Ale co?! - Łzy popłynęły z jej oczu. - Spotykałam się z żonatym facetem, John! Jesteś żonaty!

Obszedł wyspę. Chciał podejść bliżej, ale Anna się cofnęła.

Zatrzymał się i bezradnie tylko patrzył na nią.

- Czemu nie rozwiodłeś się z nią?!

- Bo nie mogłem!

- Czemu?! Czemu, John?!

- Bo zabiłem naszego syna! - Zrobił to. Wykrzyczał to. W końcu. A kiedy tylko to zrobił, miał wrażenie, że jego ciało nagle zrobiło się lekkie. Jak piórko. Spojrzał na Annę. Usta miała otwarte, oczy wielkie jak kule bilardowe. - Zabiłem naszego syna...

Opadł na kolana, złapał się za włosy i zawył. Łzy ściekały mu po twarzy. Czuł, jak Anna łapała go za ramię. Próbowała go objąć, pomóc mu wstać, ale nie dawała rady. A po chwili już wszystko przestało istnieć. Ujrzał białe światło. Nie żółte, słoneczne. Ale białe. A w głowie rozbrzmiał mu głos: Tato? Ja tu czekam na ciebie, tato! Siedzę i czekam!

Ujrzał pucołowatą buzię syna i uśmiechnął się.

Był w końcu gotowy, by pójść w jego stronę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro