Rozdział 1 Wróciłem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

John zaparkował pod uczelnią. Szedł z pochyloną głową, rozglądając się na boki, uważając by nikt go nie rozpoznał. Miał głowę pełną myśli. Inaczej wyobrażał sobie ten dzień - dzień, który miał wszystko zakończyć.

Anny nie było w domu, ani w pracy. Powiadomiła koleżanki, że jest chora i nie pojawiła się w sklepie. John ustalił u jej współlokatorek ze stancji, że Anna już nie mieszka z nimi - jej pokój został wynajęty, a ona sama przeniosła się do akademika. Jego nie uprzedziła jednak ani o swojej chorobie, ani tym bardziej o przeprowadzce do akademika. Przejrzał wszystkie smsy, jakie od niej dostał. W ciągu tych trzech dni, kilka ich było. Ale żaden nie wspominał o jej chorobie czy zmianie lokum. I wszystkie ustały w niedzielę rano. Jakby wiedziała. A może przeczuwała?

John przemknął obok pani siedzącej na portierni, która zajęta była rozmową przez telefon i wbiegł po schodach na trzecie piętro. Zapukał do drzwi, których numer podały mu koleżanki Anny ze stancji. Usłyszał znajomy stukot kroków.

- Co ty tu robisz? - Anna stanęła w drzwiach, opatulona szlafrokiem. - Kompletnie ci odbiło? Przecież ktoś może cię tu zobaczyć!

- Mam to gdzieś. Wpuścisz mnie?

- Mogłeś zadzwonić, a nie przyjeżdżać...

- Ale przyjechałem.

- Przecież mieliśmy uważać.

- Jeszcze w piątek mówiłaś inaczej.

- Zmieniłam zdanie!

- To mam tutaj tak stać, czy wpuścisz mnie w końcu?

- Jestem chora.

- Wiem, dlatego przyjechałem. Objeździłem pół miasta za tobą!

- Wystarczyło zadzwonić, albo odebrać, kiedy ja dzwoniłam...

- Ok, nie odebrałem, ale jestem tu teraz. - John zaparł się ręką o framugę i zajrzał do środka. - Co ty tu w ogóle robisz? Nic mi nie mówiłaś o akademiku.

- Bo nie było takiej potrzeby. - Anna zawinęła się mocniej szlafrokiem, naciągając go bardziej na swoje piersi i pokręciła głową. - Uznałam, że tak będzie lepiej.

- Lepiej? Dla kogo? Dla nas? Przecież tutaj się nawet normalnie pogadać nie da. Jesteśmy na widoku! - Westchnął i uderzył ręką w ścianę, pokrytą nierównościami, nieprzyjemnymi w dotyku. Przypomniało mu to szpital wojskowy. - Powinnaś była zaczekać na mnie w domu.

- W twoim domu, John!

- Przecież wprowadziłaś się do mnie.

- Ale sytuacja się zmieniła, czyż nie?! Zostawiłeś mnie w sklepie od tak! Uciekłeś!

- I kto to mówi?! To ty przeniosłaś się do akademika, a nie ja! I jakim cudem, tak szybko go załatwiłaś?!

- Wniosek miałam złożony wcześniej. Tylko nie zdążyłam z niego zrezygnować.

- I chcesz tu zostać?

- Podoba mi się tu. Dostałam jedynkę. I mam dwa kroki na uczelnię. - John spojrzał na małe okno w końcu korytarza, przez które widać było gmach budynku, w którym na co dzień pracował. - Faktycznie, w kapciach możesz na zajęcia chodzić.

- Nie bądź opryskliwy.

- A co z nami? - Przerzucił na nią spojrzenie, ale nie był w stanie długo spoglądać w jej szmaragdowe oczy. Czuł, że mięknie, ilekroć w nie patrzył. Przygryzł dolną wargę. Chciał poczuć ból i skoncentrować się tylko na rozmowie. - Już... koniec miłości?

- Miłości? - Anna zachichotała, ale jej śmiech szybko zamienił się w kaszel. - Przecież... nie było z tobą w ogóle kontaktu! I jeszcze ta sprzeczka o Raya!

- To o niego chodzi?! - John podszedł bliżej drzwi, ale Anna zagrodziła mu przejście. - To dlatego nie chcesz mnie wpuścić do środka?! On tam jest?!

- Rozum postradałeś!

- To dlaczego zagradzasz mi przejście?! Naprawdę chcesz tutaj ze mną rozmawiać?! Tak odbijać tę piłeczkę w nieskończoność?! Przecież w każdej chwili ktoś może mnie rozpoznać! A podobno tak się tym przejęłaś!

- Cały korytarz jest pusty! Tylko ja tu jestem! Nawet nie poznałam jeszcze moich współlokatorów!

- Współlokatorów? To nie będziesz mieszkać z dziewczynami?

- Jedna dziewczyna i jeden chłopak, John!

- Pięknie! - John przeszedł się po korytarzu, klaskając głośno w ręce i śmiejąc się. - A powiedziałeś o tym swojemu chłopakowi? Na pewno się ucieszy!

- O kim ty mówisz? O sobie?

- Nie, o Rayu! W końcu sama powiedziałaś, że jest lepszy ode mnie!

- Ty wariacie! Przecież, ja nie to miałam na myśli!

Na korytarzu rozległy się śmiechy i głosy. John zasłonił głowę ręką i zerknął dyskretnie do tyłu. Dwie dziewczyny szły w ich kierunku, niosąc w rękach kartony i szeleszcząc reklamówkami.

- Nie mówiłaś, że ten korytarz miał być pusty?

- Kurcze, one akurat miały przyjechać, ale wieczorem!

Anna złapała Johna za kurtkę i wciągnęła go do środka, z impetem zatrzaskując za nimi drzwi. Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.

Podobało mu się to.

Oboje wpadli do małego pokoiku, mieszczącego się tuż przy drzwiach wejściowych. Anna od razu przekręciła kluczyk i szarpnęła za klamkę.

Opadła na łóżko, a John dyskretnie rozejrzał się po pokoju. Poza jednoosobowym łóżkiem, na którym leżał jej zasłużony już laptop, znajdowała się tam też jedno-drzwiowa szafa, regał, mały stolik i jedno krzesło. Brakowało jednak wszystkich rzeczy Anny. Przez niedomykające się drzwiczki od szafy, John spostrzegł, że jest niemal zupełnie pusta. Na regale także nie było książek. Jedynie stolik zastawiony był brudnymi kubkami i lekami, a ze śmietnika wysypywały się zużyte chusteczki. Jego jednak ucieszyło coś zupełnie innego - Anna była sama. Ani śladu po Rayu. John poczuł się zażenowany podejrzeniami jakie miał wobec niej, jednak jego radość była większa. Przyćmiła wszystkie inne uczucia, jakie czuł w tej chwili.

- Tak szybko przyjechałeś. Nawet nie zdążyłam ogarnąć...

Podniosła się, ale on złapał ją za rękę i z powrotem posadził ją na łóżku.

- Siadaj tutaj. - Zrzucił z siebie kurtkę i zawiesił ją na wieszaku na drzwiach, po czym podszedł do okna. Widok z trzeciego piętra go powalił. Było wysoko. Za wysoko. Jednak krajobraz zapierał dech w piersiach. Jezioro, drzewa i wyłaniający się ponad koronami drzew szkielet budynku Szkoły Biznesu i Biblioteki robił piorunujące wrażenie. Uchylił okno. - Duszno tu. Musisz wpuścić trochę świeżego powietrza. Trzeba wietrzyć pokój, jak jest się chorym.

- To tylko zwykłe przeziębienie...

John usiadł obok niej, odsuwając laptop na bok. Widział, że ściskała kurczowo oba krawędzie szlafroka, jakby nie chciała by choć kawałek jej ciała był widoczny. John powoli wyciągnął rękę i zaczął rozsuwać jej szlafrok.

- Co robisz?

- Chcę cię obejrzeć. - Rzucił okiem na jej dekolt. - Jesteś... naga?

- Zwariowałeś?! Przecież jestem chora! - Odwróciła głowę i zasłoniła usta. Kaszlała i z trudem przełykała ślinę. - Co cię napadło?!

- Chcę cię tylko zbadać.

- Ale ja już byłam u lekarza. I to prawdziwego! Mam leki i wiem co mi jest!

- I bardzo dobrze, że byłaś. – Przysunął się do niej bliżej. - A powiesz mi, czemu nie zostałaś u mnie?

- Nie chciałam być tam sama, bez ciebie. - Przewróciła oczami i unosząc wysoko podbródek, spojrzała w stronę okna. - Poza tym, nie było z tobą kontaktu. Uznałam, że nie chcesz mnie widzieć, po tym co się stało.

- Byłem zaskoczony.

- A gdzie pojechałeś?

- Musiałem wyjechać. Mówiłem ci już.

- Służbowo...

- Tak, służbowo. - Uniósł ręce i położył dłonie na jej szyi. - Obróć się do mnie i trzymaj głowę prosto, dobrze?

- Co robisz?

- Badam cię.

Odsunęła się do tyłu, ale gdy poczuła jego dotyk na skórze, uspokoiła się i pozwoliła mu się dotykać. Przesuwał dłonie powoli po jej szyi, aż pod samą głowę, ostrożnie ją uciskając. Następnie zszedł niżej. Wyczuł tętnicę szyjną. Drugą ręką złapał ją przy nadgarstku. Położył na nim dwa palce, pod kciukiem i spojrzał jej w oczy, kątem oka zerkając na zegarek wiszący na ścianie.

- Póki co masz niepowiększone węzły chłonne. Dużo kaszlesz?

- Trochę. I mam okropny katar.

- A masz gorączkę? - Dotknął jej czoła. - Czoło masz ciepłe.

- Tak, ale chyba tylko wieczorami. Wtedy mnie najbardziej trzęsie.

- Masz tu gdzieś termometr?

- Nie musisz sprawdzać... Wiem, że miałam temperaturę. Teraz i tak jestem na lekach przeciwgorączkowych.

- Dobrze. Boli cię gardło, tak? Masz zmieniony głos.

- Gardło boli najbardziej. Ale już mam wszystko, co potrzebne. Dziewczyny mi pomogły i wykupiły mi leki... – Wskazała głową na stolik. - Proszki, tabletki i inne ustrojstwa.

- Obejrzę twoje gardło. Pokażesz mi je?

- Nie.

Anna zachichotała, a John poczuł miłe uczucie gdzieś w żołądku. Uwielbiał jej śmiech i figlarne spojrzenie. Trzepotanie od tak rzęsami. Niby niewinnie, a jednak celowo. Kokieteryjnie.

- Tak czułem. – Zaśmiał się. - A puls, często masz taki?

- Jaki?

- Nierówny. I dość szybki. Jakieś dziewięćdziesiąt uderzeń na minutę. – Popatrzył na nią, ale ona spuściła wzrok. - Czy to może dlatego, że cię dotykam?

Zabrał rękę z jej nadgarstka, a ona od razu schowała ją pod szlafrok. Odgarnął włosy z jej policzka.

- To moja wina, prawda?

- Przecież i tak mogłam zachorować...

Pokręciła głową na boki, a on położył dłoń na jej policzku, ocierając opuszkami palców rozgrzaną skórę twarzy.

- Nie powinienem był cię zostawiać samej. Trzeba było wtedy porozmawiać.

- Czasu nie cofniemy. - Zawahała się. John od razu to spostrzegł. - Nawet gdybyśmy chcieli... przekręcić kalendarz o trzy miesiące wstecz...

- Myślisz, że ja tego chcę?

- Czasem... tak. - Pochyliła głowę. Jej głos się załamał. - Od soboty tak myślę.

- A ty tego chcesz?

- Przemyślałam sobie wszystko. Poczytałam też trochę o związkach, podobnych do naszego...

- I?

Wziął wdech i zatrzymał powietrze w płucach. Nie wiedział czemu. Przecież tak miało być. To było już ustalone - ich zerwanie. Ich... koniec. To miała być tylko formalność. Jednak na dźwięk tego jednego słowa: przemyślałam i słysząc, a raczej nie słysząc znajomego entuzjazmu w jej głosie... John po raz pierwszy poczuł zwątpienie.

- I nie chcę byś miał problemy w pracy. Ludzi za to zwalniają...

- Wiem, mówiłem ci o tym.

- Wtedy nie sądziłam, że to jest na tyle... poważne! - Anna przysunęła chusteczkę do nosa. John spostrzegł pod kosmykami jej włosów, zaróżowione policzki. Jej oczy były zaczerwienione. - A nawet jeszcze rok się nie zaczął! Zależy mi na tych studiach, John!

- Zdaję sobie z tego sprawę.

- Mogą mnie zawiesić!

- Tobie nic nie zrobią.

John oparł się ścianę, uderzając tyłem głowy o parapet okna. Przyglądał się Annie, która siedziała w rogu łóżka. Ściskała swoje kolana i dygotała. Nie wiedział czy z zimna, czy z emocji. Przypominała mu wystraszone dzikie zwierzę, schwytane w pułapkę.

I nagle poczuł, że dałby wszystko by wziąć ją w ramiona. Od tak, nie patrząc na konsekwencje. Pragnął ją obejmować, całować i...

- Ale ciebie zwolnią, prawda?

John skinął, a przez jego głowę przebiegła myśl: a nawet gorzej... Zwolnienie w tej sytuacji, byłoby najlżejszą z kar.

- Moja kariera na uczelni byłaby skończona. I nie tylko na tej uczelni.

Anna wydała z siebie westchnięcie, które początkowo wydało się mu kichnięciem. Kiedy jednak zakryła ręka usta i odwróciła wzrok w stronę okna, John wiedział, że to było westchnięcie - przejmujące, donośne i prawdziwe. Jej ręka drżała.

- To co mamy zrobić? - Jej głos z piskliwego przechodził w ochrypły. John czuł, że nie miała sił mówić i każde wypowiadane słowo przychodziło jej z trudem. - Zakończyć... to?

- Ale co masz na myśli?

- Mamy się rozstać? Tylko dlatego, że nie powiedziałam ci od razu, że jestem studentką? - zapytała, a jej słowa nagle zniknęły w fali szlochu. - Skąd mogłam wiedzieć?!

Rozstać się?

John powtarzał w myślach słowa, które dopiero co usłyszał. I choć idealnie wpasowywały się do najczarniejszej wizji, jaką sobie wyobrażał, nie wierzył w to, co usłyszał.

Ona naprawdę rozważa... rozstanie ze mną?

- Nikt nie mówi o rozstaniu.

- Przecież to jest za duże ryzyko, John! Uczelnia, twój dom... Ktoś może nas zobaczyć gdziekolwiek! Nie możemy się dalej widywać!

John czuł, że gigantyczna klucha ugrzęzła mu w gardle, ale nie był w stanie jej przełknąć. Przez chwilę tylko wpatrywał się w Annę, nie bardzo wiedząc, jak powinien zareagować.

Śmiechy i wesołe rozmowy dwóch nieznajomych studentek znów wypełniły korytarz.

- Nie chcesz już mnie widywać? - zapytał, powoli i szeptem wypowiadając każde słowo. Jakby chciał się upewnić, że Anna na pewno dobrze go zrozumie. I sens tej wypowiedzi także.

- Oczywiście, że chcę! Przecież... cię kocham! - wykrzyknęła, ale kiedy głosy na korytarzu ucichły, pośpiesznie zakryła ręką usta. Jakby zdała sobie sprawę, że są sami, a może obawiała się, że ktoś zechciałby ich podsłuchiwać.

Kocham cię...

Wszystko ucichło. Zupełnie jak wtedy, kiedy jeszcze za czasów wojska jego koledzy niechcący zdetonowali bombę, którą mieli zabezpieczyć. Nie było to nic groźnego. Domowa robota. Cele szkoleniowe i trochę, ja to mówi młodzież, dla funu. Ale powaliło ich. John ogłuchł na kilka, a może nawet kilkanaście minut.

Zupełnie jak w Ogrodach, pomyślał, ale od razu urwał tę myśl. To nie było ważne. Nie teraz. Może nawet nigdy nie było.

Ale tak samo poczuł się teraz. Jakby dostał obuchem w łeb. Był ogłuszony. Nie zwracał już uwagi na szmery dochodzące z korytarza. Byli sami, zamknięci w jej pokoju. A korytarz już nie był tunelem prowadzącym do jej lokum, a zupełnie inną planetę. I szczerze mówiąc, miał gdzieś co się na tej planecie dzieje. Mogła nawet wybuchnąć wojna, ludzie mogli ginąć w pożarach albo z powodu epidemii...

Miał to gdzieś.

Czekał na te słowa. Sam nie mógł w to uwierzyć, ale właśnie na te słowa czekał.

Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Anna rzuciła się w jego ramiona i schowała głowę w jego koszulce. Szlochała.

- Chodź tu do mnie.

Trzymał ją między nogami, zamykając w objęciach. Pachniała cudownie, jak zawsze. John przesuwał czule dłonie po jej głowie - odgarniał włosy, próbował zajrzeć w jej speszone oczy, przyglądał się rozpalonej skórze na jej policzkach. Wydawała mu się jeszcze piękniejsza. Za każdym razem, jeszcze piękniejsza.

- John... - Anna złapała jego głowę. Wsunęła palce między włosy. Tarmosiła i bawiła się nimi. - Gdzie ty byłeś tak długo? Czemu się nie odzywałeś?!

- To już nieważne. Wróciłem.

- Te dwa dni były koszmarne...

- Już dobrze.

- Myślałam, że to koniec.

- Nawet tak nie myśl. Nie ma takiej opcji. - Zerknął na jej twarz. Choć chowała ją pod kosmykami włosów, dostrzegł jak jej policzki, z zaróżowionych zrobiły się niemal bordowe. Przylgnął ustami do jej ucha i szepnął: - Chcę cię całować... Pozwól mi się całować.

- Będziesz chory.

- To będę.

Anna skinęła, a John od razu dopadł do jej ust. Razem z nią zwalił się wręcz na łóżko, całym ciałem przyciskając ją do pościeli. Połykał ją całą. Jakby robił to ostatni raz. Trzymał ją kurczowo i z pieczołowitością składał każdy z pocałunków na jej wargach. Łapał i ssał koniuszek jej języka. Poziomki rozpłynęły się w jego ustach. Wypełniły jego nozdrza i głowę. Zastanowił się, kiedy miała na to czas i dla kogo ich użyła? Lubiła ten smak? A może przeczuwała, że się zjawi? Czy może jednak... wysmarowała wargi z myślą o kimś innym?

Wezbrał w nim gniew. Ale wystarczyło, by potrząsnął głową, a wizja rywala zniknęła. A raczej rozpłynęła się jak sen, po ciężkiej nocy.

Podniósł głowę, a kciukiem przytrzymał jej brodę, a ona jakby wiedziała, otworzyła usta. Zebrał ślinę i ostrożnie popuścił ją tuż nad jej ustami. A ona łapała ją na język, jakby umierała z pragnienia i chwytała ostatnie krople wody.

Była jego, wiedział to. Wciąż była jego.

Mieszane uczucia przebiegały przez jego głowę. Pragnienia, tak silne, że z trudem je kontrolował. Chciał ją posiąść. Zerwać z niej ubranie. Rozsunąć jej nogi i pieścić ją ustami, aż zacznie wyć z rozkoszy. Już nawet słyszał jej westchnienia. Wyobrażał sobie, jak zlizuje jej śluz, a ona jęczy i prosi go o więcej. Czuł jej wilgoć na swojej twarzy. Wdychał zapach jej cipki i zaciągał się nim, niczym narkotykiem...

Rozwiązał jej szlafrok. Miała na sobie spodnie od piżamy i ciemnozieloną koszulkę. Nie miała stanika. I był pewien, że majteczek też nie miała. Złapał jej udo i odepchnął je na bok. Leżała pod nim z nogami rozłożonymi szeroko. Opadł i docisnął członka do jej krocza. Wypinał się i poruszał. I choć tylko przez ubranie, sprawiało mu to przyjemność. Chciał więcej. Czuł jej rozgrzane ciało pod sobą. Obejmowała go nogami.

Wsunął rękę pod jej pośladek. Anna jęknęła i wygięła się do tyłu. Wierzgała pod nim. Chciała go, wiedział o tym. Czuł to każdą częścią swojego męskiego ciała. Jego członek prężył się w pełnej okazałości. Marzył, by go uwolnić. Wsadzić go w nią. I poruszać się w niej...

Uniósł głowę, wykrzywiając twarz w grymasie. Zaparł się na ręku i podniósł. Tak gwałtownie, że aż poczuł szarpnięcie jej paznokci na swoim karku. Wyjrzał przez okno. To było jednak inne okno. Już nie martwił się o to, że ktoś ich podejrzy. Znajdowali się zbyt wysoko.

Poczuł ucisk w brzuchu. Trząsł się. Nie patrzył na nią. Wiedział, że jeśli tylko spojrzy, to drugi raz już się nie powstrzyma.

- John, co się stało?

- Musisz... odpoczywać. - Spoglądał przez okno. Nie chciał by spostrzegła jego naprężone krocze. To mogłoby wydać jej się podejrzane. Choć na pewno i tak go już poczuła. - Byś szybko wyzdrowiała.

- Rozumiem - odparła chłodno i skinęła, po czym podciągnęła się i usiadła na łóżku, obejmując kolana rękoma. Sięgnęła po książkę leżącą na parapecie i wyjęła z niej małą karteczkę. - Skoro już tu przyjechałeś... czy... mógłbyś kupić dla mnie kilka rzeczy?

Powiedziała to tak beznamiętnie, że John przez krótką chwilę miał wrażenie, że ten pocałunek i to co się wydarzyło później, było tylko jego fantazją. Jednak jego członek mówił mu coś zupełnie innego.

- Kupić kilka rzeczy? - John chwycił w rękę zapisaną pochyłym pismem karteczkę i w ciszy ją przeczytał. - To ty zamierzasz tu zostać? W tym... pokoju? Przecież wszystkie twoje rzeczy są u mnie.

- John, nie jestem głupia. - Anna odwróciła wzrok. John przysiągłby, że wyczuł w jej głosie wzruszenie. - Przecież widzę, że coś jest nie tak.

John rzucił kartkę na stół i ponownie usiadł na łóżku, tak by mieć Annę dokładnie na przeciwko siebie.

- Ale co jest nie tak?

- Zmieniłeś się! - Anna rzuciła mu rozżalone spojrzenie. - Wycofałeś! Od czasu kiedy się dowiedziałeś, że jestem studentką...

- A dziwisz mi się?! Zupełnie się tego nie spodziewałem!

- I może właśnie dlatego, powinnam zostać tutaj! - Opatuliła się szlafrokiem i tym razem to ona zerknęła w kierunku okna. - Póki tego sobie na spokojnie... nie poukładamy...

John poczuł niemiłe ukłucie w środku. Nie spodobało mu się to.

- Jak mam to rozumieć? To... poukładanie, które proponujesz?

- Po prostu, tak może będzie nam... prościej.

Anna rozchyliła usta, ale choć nimi poruszyła, nie wydobyły się z nich żadne dalsze słowa. John wpatrywał się w nią i czekał cierpliwie. Jednak żadne nie padły.

Poczuł frustrację i zdezorientowanie. Zacisnął rękę na kołdrze. Nie chciał, by widziała jego emocje. By dostrzegła, że mu zależy albo by zauważyła, że jej słowa go dotknęły. Ale czuł się dotknięty. Mimo iż sam starannie zaplanował ten dzień i słowa, jakie chciał jej powiedzieć. Teraz nie pamiętał już żadnego. Każde wydawało się bezsensowne. Widać nie tylko on miał wszystko przeanalizowane. Anna poważnie rozważała ich rozstanie. Przeniosła się do akademika. Podjęła decyzje, któremu jemu przyszły z trudem. Potrafiła nawet z taką lekkością go o nich poinformować. O tak, ubiegła go. A nawet wyprzedziła. Czy to znaczy, że przyszło jej to łatwiej? Czy to oznacza, że czuła... mniej, niż on?

John zerwał się z łóżka. Przechadzał się po pokoju, pogrążony w całkowitym milczeniu. Czuł na sobie spojrzenie Anny, ale udawał, że go nie dostrzega.

- To John, myślisz, że dałbyś radę kupić mi tych kilka rzeczy? Są na niej też rzeczy... typowe kobiece. Jeśli nie chcesz, to kogoś innego poproszę. - Westchnęła. Zapadła chwila ciszy, ale po chwili kontynuowała. Jej głos był spokojny i opanowany. - Chciałam poprosić dziewczyny, ale dopiero po piętnastym dostają kasę. A ja nie dostałam jeszcze wypłaty, a taty wolałabym nie prosić...

Spojrzał na nią, potakując głową, po czym złapał za kluczyk i przekręcił go. Wyjrzał na korytarz, znajdujący się tuż za jej pokojem. Od tak. Już nie baczył na nic. Spostrzegł stół kuchenny. A po drugiej stronie korytarza, uchylone drzwi od łazienki.

- Twoi współlokatorzy są może teraz?

- Nie, no co ty. Powiedziałabym ci, jakby byli. Jestem sama.

Zajrzał do łazienki i małej kuchni, w której stała niewielka lodówka, przenośna dwupalnikowa kuchenka elektryczna, dwie szafki i obskurny stół. Otworzył lodówkę, nie mogąc uwierzyć w jakim jest stanie.

- To ile osób ma tutaj mieszkać? Jak jest to zorganizowane? Kuchnia i łazienka dla ilu osób, na ile pokoi?

- Na trzy pokoje, jednoosobowe. Ma ze mną mieszkać dziewczyna z drugiego roku i chłopak z piątego.

- No tak, akademiki faktycznie są koedukacyjne. – Kucnął i uchylił jedną z szafek z naczyniami. Wziął do ręki mocno zużytą patelnię. - To wszystko jest wyposażeniem uczelni?

- Chyba tak, było tutaj jak się wprowadzałam.

Rozglądał się po podłodze i ścianach, kiwając głową. Podłoga była czysta, ale ściany przybrudzone.

- A co to za chłopak?

- Ten, co ma ze mną mieszkać?

Na moment zaległa pomiędzy nimi cisza. Spojrzeli na siebie i John miał wrażenie, że spostrzegł uśmiech na jej twarzy, ale może było to tylko wyobrażenie.

Kiwnął głową.

- Jeszcze go nie poznałam. Ale to chyba jakiś sportowiec.

- Sportowiec?

- Część jego rzeczy już przyszła. Widziałam kilka piłek i rękawice. - Podeszła do niego i dotknęła jego dłoni, zwracając jego uwagę na listę zakupów, którą trzymała w ręku. John poczuł, że ugięły się pod nim kolana. - John, to myślisz, że mógłbyś mi kupić te rzeczy? Oddam ci pieniądze po wypłacie.

- Pieniądze nie są problemem – odparł ze spokojem i spojrzał na nią. - Kupię wszystko, co zechcesz.

- Nawet te rzeczy kobiece?

- Tak, nie mam z tym problemu.

- Dzięki! - odpowiedziała i nagle zaczęła kaszleć, osłaniając usta ręką. - Wybacz. Powinnam się czegoś napić ciepłego. Ale najpierw muszę pozmywać.

Poszła do pokoju i zaczęła zbierać kubki. John poszedł za nią i stanął przy jej łóżku, chowając listę zakupów do kieszeni. Przyglądał się jak zbierała chusteczki i upychała je w koszu. Następnie zbierała kubki i wynosiła je do kuchni. Poruszała się powoli. Domyślał się, że jest obolała, ale nie chce się do tego przyznać.

- No dobrze, pakuj się.

- Co takiego?

- Tutaj na pewno nie zostaniesz. – Pokazał ręką na jej pokój. - Nie będziesz żyła w takich warunkach. Tym bardziej, jak jesteś chora.

- Przecież tutaj mieszkam. Tak wyglądają akademiki.

- Może nie wszystkie.

- Wszystkie, pytałam dziewczyn i kolegów... - Zerknęła na niego, a on od razu spojrzał na nią. - To znaczy, ich kolegów. Nie... moich.

Pokiwał głową, nie mogąc uwierzyć w to co słyszy.

- Dobrze, to nieistotne. Istotne jest tu i teraz. – Pokazał palcem na stół i kilkakrotnie w niego zastukał, po czym rozrzucił po nim kilka chusteczek. - I tutaj na pewno nie zostaniesz! Zabieram cię do siebie. Pakuj się, zbieraj wszystkie swoje rzeczy, a ja pójdę pozmywać i ogarnę kuchnię.

- Mamy znowu razem... zamieszkać?

- Nie, nie znowu. Tylko dalej. Przecież i tak ze mną już mieszkasz.

- Sądziłam, że to nieaktualne.

- No to źle sądziłaś. Zbieraj się, maleńka.

- A jeśli ktoś mnie tam zobaczy?

- Tym będziemy się martwić później.


Oboje niemal przez całą drogę spoglądali w lusterka. John czuł, że trochę ich ponosi i przesadzają, jednak nie umiał przestać zerkać za siebie.

Zajechał pod dom. Rozejrzał się po lesie i przeciwległym brzegu. Było cicho i spokojnie. Południe nawet jeszcze nie wybiło. O tej godzinie nie było przeważnie rybaków czy ciekawskich spacerowiczów. Odetchnął z ulgą.

- Uwielbiam tę ciszę... - Anna wysiadła z auta, szczelnie opatulając się kurtką Johna. Jej własna nie pomieściła by dwóch swetrów, które miała na sobie. - I uwielbiam ten dom.

- Mam dokładnie... to samo.

John wbiegł po schodach i otworzył drzwi na oścież, tak by Anna nie musiała czekać na zimnie. A sam wrócił po jej niewielki bagaż i swoją teczkę. Wniósł je do środka i zamknął drzwi wejściowe na klucz, po czym rozejrzał się po oknach. Osłaniały je firanki, ale po zmroku już nie były takie bezpieczne.

Powinienem je czymś zabezpieczyć. Za dnia nic nam nie grozi, ale jeśli wieczorem zechcemy usiąść albo położyć się przy kominku...

Ugryzł się w język.

Przy kominku? O czym ty myślisz, na boga?! Przecież to nie ferie, wakacje, albo sytuacja tymczasowa! Nie możesz leżeć z nią przy kominku, wbij to sobie do głowy!

Ale głowa najwidoczniej nie chciała go słuchać. John zerknął na wygaszony kominek i jego nieposłuszną głowę zalały fale wspomnień.

Wspomnień Anny - nagiej, rozciągającej się nad nim, uśmiechniętej i...

Muszę zamówić te rolety, postanowił. Zamówić rolety i koniec. Finn na pewno by wiedział jakie i gdzie je zamówić... Puknął się ręką w głowę. Finn! Przecież od tamtej pory nie gadaliśmy.!

- Aż nie wierzę, że udało nam się wyjść niepostrzeżenie...

Anna zatrzymała się przy lodówce i przesunęła z miejsca na miejsce kilka zawieszonych na niej magnesów.

John postawił przed schodami jej bagaż i podszedł do wyspy kuchennej. Ogarnęło go dziwne uczucie. Nie wiedział czym było, ale czuł, że już nic więcej nie zaprząta jego głowy. Nie musiał już nigdzie indziej gnać czy dzwonić. Ale wiedział, że wszystko inne też istniało. Czaiło się za rogiem i tylko czekało na swój moment. Jednak póki co, miał czas. Odrobinę więcej czasu.

Wpatrywał się w plecy Anny, okryte jego kurtką, jej rozwiane włosy i kołyszące się biodra. Była tutaj. I nawet jeśli tylko na chwilę, to cieszyło go, że był to dopiero początek tej chwili.

- A ty miałeś dziś wolne?

- Wziąłem dzień wolnego. Nie zdążyłem wcześniej wrócić. - Minął wyspę i podszedł do niej. Wyciągnął rękę, a Anna drgnęła i cofnęła się aż pod zlew. - Daj, powieszę kurtkę.

- A no tak, kurtka!

Zachichotała nerwowo. Zrzuciła z siebie okrycie i pośpiesznie udała się do salonu. Usiadła na kanapie, naciągając na nogi koc.

- Zimno ci? - Dołączył do niej i wskazał ręką na kominek. - Rozpalę w kominku.

- Dzięki, a czy... mogę się tutaj położyć?

John stanął, jak wryty. Otworzył szeroko oczy, patrząc na nią w osłupieniu.

- Tutaj? A nie wolisz w sypialni?

- Sypialnia jest... - Anna odchrząknęła i naciągnęła koc aż po same piersi. W białym puchatym swetrze, wyglądała jak duży biały miś polarny w peruce. - Tutaj też jest przecież wygodnie. Już raz... na niej... spaliśmy...

John opadł na kanapę i usiadł obok niej. Świdrował ją spojrzeniem, nawet na chwilę nie odrywając oczu od jego zielonych ślepi.

- Pamiętam, choć nie przypominam sobie byśmy wtedy spali.

Policzki Anny pokryły się szkarłatnym rumieńcem, a John nie mógł utrzymać własnych kącików ust nieruchomo. Wyszczerzył się w uśmiechu.

- Zostanę tutaj - wyszeptała. - Tu będzie mi dobrze.

- Na noc też?

Anna pokiwała energicznie głową.

- Ale tutaj trudniej będzie mi zachować dla ciebie optymalną temperaturę. Po drugie, jak będę się kręcił po kuchni i gotował, to będę ci przeszkadzał. A ty masz odpoczywać. A tam masz blisko łazienkę i duże łóżko...

- A ty gdzie będziesz spał? - Przerwała mu.

- A gdzie chcesz bym spał? - John oparł się ramieniem o oparcie kanapy i obrócił się ciałem w kierunku Anny. Nie mógł się powstrzymać. Zaryzykował. - Mogę spać z tobą.

- Zarażę cię...

- Jeśli mam być chorym, to po tym co robiliśmy w akademiku, już na pewno i tak jestem. I takie zarazki mi nie straszne. - Wzruszył ramionami. - Jestem dużym chłopcem.

- Ale... myślisz, że to nam pomoże?

- Pomoże w czym?

- W opamiętaniu się - odparła i rzuciła mu przenikliwe spojrzenie. - My, razem... w jednym łóżku...

John znowu poczuł, że serce podeszło mu aż pod same gardło, a spodnie zrobiły się ciaśniejsze w kroku.

- Jeśli mamy uważać, to może... - kontynuowała - ...powinniśmy... nie spać razem.

Miał wrażenie, że wcale nie chciała tego powiedzieć. Jednaka to powiedziała.

Postanowił zagrać w jej grę.

- Zostanę zatem na dole. A ty zajmiesz moją sypialnię, tak jak mówiłem.

Anna zamarła.

- To... nie będziemy spali razem?

John roześmiał się na głos i zmierzwił ręką włosy. Nie spodziewał się tym razem usłyszeć takich słów. Zabrzmiały wręcz rozpaczliwie. Jakby błagała, a przecież sama wyszła z taką propozycją.

- Póki co... - podniósł się i pochylił tuż nad nią - ...nie. Zostanę na dole. A ty zajmiesz sypialnię.

Wsunął rękę pod jej nogi, a drugą objął ją w pasie. Uniósł ją, jednak nie czuł jej wagi. Była lekka. Jedynie jej puchate swetry wdzierały się do jego nozdrzy.

- Co robisz?

- Zaniosę cię na górę.

- Ale...

- Twoje miejsce jest w moim łóżku. Innego nie ma.

Ostrożnie stąpał po każdym schodku, niosąc ja na rękach. Zawiesiła ramiona na jego szyi i przytuliła się do jego torsu. Wszedł na górę i podszedł do drzwi sypialni, które uchylił stopą. Postawił ją na podłodze, a sam zajął się zbieraniem kołdry.

- Zaraz wymienię ci pościel.

- Nie trzeba. Będę spała w twojej.

- Naszej... - Puścił pościel i spojrzał w jej oczy. - Przecież nic nie zmieniałem. Tylko ty tu spałaś ze mną.

- Pamiętam... co w niej robiliśmy. - Usiadła na rogu łóżka i pochyliła się, by powąchać poduszkę. - Jeszcze czuć twój zapach. Uwielbiam go...

Jego serce mocniej zabiło. Odchrząknął i nerwowo podrapał się po głowie, roztrzepując swoje zmierzwione włosy.

- Dobrze. Jeśli chcesz, to przyniosę tutaj jakieś rzeczy...

- Wiesz, że to właśnie dlatego tu nie zostałam? - Anna pomachała palcem w powietrzu, wskazując na kołdrę. - Ponieważ wszędzie czułam ciebie, a ciebie nie było przy mnie. Nie mogłam tego znieść.

Nie wiedział, co powiedzieć. Ale za to dobrze znał uczucie, które spadło na niego - poczucie winy.

- Pójdę... na dół - odparł.

Anna skinęła. Jednak w tym milczącym skinięciu było o wiele więcej. John wyczuł w nim żal. Obwiniała go, bo ją zostawił. Gdyby tylko wiedziała, co jeszcze zrobił...

Obrócił się i wyszedł. Zatrzasnął za sobą drzwi, a sam przywarł do ściany. Wpatrywał się w drewniany sufit, błądząc wzrokiem od deski do deski.

Co ja robię...? Co ty, idioto, najlepszego robisz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro