Rozdział 10 [18+] Bestia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

John przysiągłby, że nigdy nie widział tak oblepionych słupów i tablic informacyjnych uczelni. Kartki szeleściły i powiewały na wszystkie strony, jakby chciały same zerwać się do ucieczki. Na każdej z nich, dużymi, drukowanymi literami, wypisane było jedno powtarzające się słowo: ZAGINIONA. John przystanął i zerwał jedno z ogłoszeń. Znajdowało się na nim zdjęcie młodej dziewczyny i najważniejsze, wyszczególnione informacje umożliwiające jej odnalezienie.

Dziewczyna siedziała na trawie, uśmiechała się szeroko i bawiła z białym owczarkiem szwajcarskim. John wiedział, że właśnie tej rasy był to pies. Nie był żadnym znawcą, ale znał tego psa. Tak samo jak znał jego właścicielkę. Choć może słowo znał, nie było do końca trafne.

John sam wpisał jej imię na listę. Nosił w dyrektorskiej teczce niewielki, biznesowy notes. Oczywiście koloru czarnego. Zapisywał w nim propozycje. Były w nim tylko te dziewczyny, z którymi do niczego jeszcze nie doszło, ale John wyrażał ogromną ochotę na... zmianę tego statusu. Było tam imię, krótki opis cech oddzielanych przecinkami (nawet nie chciało mu się zapisywać tego w zdaniu) i numer telefonu.

Ale tej listy nie prowadził Finn, a John. Bo były dwie listy. Jedna prowadzona skrupulatnie przez Finna, w której przyjaciel zapisywał jego, cóż, odbyte stosunki. I druga. Lista opcji. Tak to nazywali. Krótko i zwięźle. Dziewczyny dzielili na te, które znajdowały się na liście Finna, czyli krótko mówiąc na takie, które John zwyczajnie przeleciał i na te, które naprawdę wpadły mu w oko. Czasem nawet John sam się zastanawiał nad tym, jak to możliwe, że Anny nie było na żadnej. Ich relacja przybrała zupełnie inny bieg.

A nawet można powiedzieć, że ruszyła z kopyta od pierwszej minuty!

John wpatrywał się w zdjęcie roześmianej dziewczyny. Edith. Jeśli dobrze pamiętał. Teczkę zostawił w gabinecie, więc nie mógł się upewnić.

To nie była długa znajomość. Należała do tych krótkich. Spotkał ją w Ogrodach. Urzekł ją Do-ki, a John, cóż, wykorzystał szansę. Nie był niewiadomo jakim miłośnikiem psów, ale kiedy chodziło o płeć przeciwną, był zdolny do poświęceń. Usiedli na trawie. Ona z owczarkiem, a John ze swoim mężnym, wiekowym mastifem. Nie doszło do niczego, choć przez moment John miał nadzieję, że ich rozmowa potoczy się nieco inaczej. Ale nie miał czasu. Był zajęty. Właśnie jechał na spotkanie w sprawie swojej chatki, którą tego samego dnia zakupił. I dopiero wpatrując się w treść powiewającej na wietrze kartki, John zdał sobie sprawę, że śliczna blondynka była jedyną, której numeru nie zdobył. Ale nie traktował tego jako skazy na honorze. Aż tak mu nie zależało. Uznał że jeśli ma dojść do bliższego spotkania, to kiedyś to nastanie. Zachęcił ją by znowu odwiedziła jego firmę, ale nie naciskał. Tylko o tym wspomniał.

Nie zrobiła tego jednak.

Teraz John gapił się w jej fotografię. Zastygnięty, nie wierząc, że patrzy właśnie na nią. Objął wzrokiem pozostałe ogłoszenia. Kilka się powtarzało, ale wiele dotyczyło innych dziewczyn. Przypomniało mu to tablice informacyjne z czasów ataku na 11 września. Jednak wtedy był powód poszukiwań. Ale teraz? Tak wiele zaginięć, w tak małym miasteczku?

Rozpoznał dodatkowe dwie twarze. Należały do jego studentek. Z nimi także do niczego nie doszło. Czyli w słowniku Johna brzmiało to tak, że nie dotarli do łóżka. Co to, to nie, ale skłamałby gdyby powiedział, że nie flirtował z nimi. Pozwolił sobie na delikatne, kontrolowane amory. Nic wielkiego. No, z jedną z nich może zapomniał się bardziej. Doszło do niegroźnego migdalenia w jego gabinecie. Ale na szczęście w porę się opamiętał. Nawet nie rozpiął rozporka. Choć jej zajrzał pod bluzkę, a rękę niepostrzeżenie wsunął w majtki.

Ale kiedy tylko jęknęła, pod dotykiem rozpychających się w jej cipce jego palców, natychmiast przestał. Choć nie było to proste. Zaciskała palce na jego fiucie tak mocno, że miał wrażenie, że zaraz eksploduje. Dobrze, że macała go tylko przez materiał. Inaczej nie ręczyłby za siebie.

Zasiał ziarno. Chciał mieć pewność czy jego przynęta nadal bierze. Czy coraz to młodsze dziewczyny nadal tracą dla niego głowę i serce?

Czy straciłyby też cnotę?

Po prostu sprawdzał czy jego urok nadal działał.

Działał.

Ale nic więcej. No, nie w czasie studiów. Ale kiedy tylko kończyły edukację, były gotowe. Zauroczone, chętne i spragnione. Wrażeń i jego. Wszystkie z jego pracownic (poza panią Honorathą!), kiedyś studiowały w Szkole Biznesu. Pod jego okiem. I nigdy nie planował by w ten niecny sposób werbować swoją kadrę. Ale cóż, tak po prostu wychodziło, że jego oko padało na atrakcyjne absolwentki i to ich kandydaturom był przychylniejszy.

W końcu był to sprawdzony towar.

2

Kiedy wrócił do gabinetu, celowo wybrał drugie wejście. Tak ominął armię swoich rozgoryczonych pracownic. I Annę. Chciał by się dotarły same. Tak byłoby najlepiej. Wolał nie wchodzić w sprzeczki płci pięknej. Choć liczył się z ewentualną potrzebą ingerencji, jeśli sprawy potoczą się mniej przyjaźnie.

Myślał o Edith. O tym, co mogło się wydarzyć, gdyby tamtego dnia miał więcej czasu. Zastanawiał się, co ją spotkało. Ją i inne dziewczyny. Wsunął do ust papierosa, jak najciszej uchylił okno i oparł się o parapet. Mgła spowijała jezioro. Nawet nie spostrzegł, kiedy nadeszła. Jakby pojawiła się znikąd. Opatulała drzewa i budynki, a wchodzących w nią ludzi wciągała - scena niemal jak z książki S. Kinga, pomyślał John. Tyle tylko, że to nie była książka.

Zerknął na leżącą na biurku kartkę. Pani Honoratha zapisała na niej ważniejsze telefony. Dzwonił Kollevor. Dwa razy. Czego mógł chcieć? Zaciągnął się. Powinien oddzwonić? A co tam, pomyślał. Facet może zachował się zbyt impulsywnie i nie należał do najbystrzejszych, ale kogo w policji można tak nazwać?

Sięgnął po komórkę. Kollevor odebrał po pierwszym sygnale.

- Sądziłem, że i te połączenia olejesz - wyparował od razu detektyw.

- Mam u ciebie dług - odparł bezceremonialnie John. - A więc strzelaj.

- Szukam Kathy.

John zamarł.

- Kathy? Z mojego gabinetu?

- Chyba wiesz, że nikt jej nie widział od sześciu dni? Jej rodzina zgłosiła zaginięcie. Pytałem u was i twoja sekretarka potwierdziła, że u was też jej nie było.

- Wiedziałem o tym, ale... - John zasępił się - ...sądziłem, że wyjechała. Albo jest chora.

- Nie jest. Nikt jej nie widział. W szpitalach jej nie ma, ani u rodziny. Dalekiej czy bliższej.

- Miała siostrę... albo brata... - John zmierzwił czuprynę. Pociągnął papierosa, po czym przygasił go w popielniczce. - Nie pamiętam dokładnie.

- Znałeś ją bliżej?

John zawahał się. W pierwszej chwili od razu chciał odpowiedzieć, ale coś podpowiadało mu, żeby lepiej tego nie robić.

- Tyle, o ile.

- Rozumiem - odparł Kollevor. John słyszał w słuchawce pociągnięcia długopisu i szelest kartek. Czyżby zapisywał jego odpowiedzi? - Czyli ty i ona nigdy nie wylądowaliście w łóżku?

- A co to za pytanie?

- Normalne. Badam tylko tropy.

- Tropy?

- Tak, John. Tropy. - Westchnął, a John wyczuł w jego głosie irytację. - A właśnie, nie widziałeś u siebie żadnych śladów podejrzanych łap?

John wyprostował się i wlepił spojrzenie w spacerującego chodnikiem bezpańskiego psa.

Myślał, że się przesłyszał.

- Łap? Jakich? Psich?

- No nie, nie psich. No chyba, że byłby to pies rozmiarów konia.

John zamarł. Powoli przełknął ślinę.

- O czym ty mówisz?

- Ludzie zgłaszają, że znajdują ślady na posesji... Porozrywane siatki, ubite zwierzaki, pozagryzane kury i koty...

- Koty?

- No.

John przysiągłby, że Will nie mówi mu wszystkiego.

- Sporo by mówić - kontynuował detektyw. - Ale ty nic nie widziałeś, w tych swoich Ogrodach?

- Nie, ale mogę popytać ludzi.

- Popytaj. A póki co...

- Poczekaj! - zawołał John, zatrzymując go przy słuchawce. - A wiesz coś może o... innych dziewczynach, które zaginęły w ostatnim czasie?

Zapadła chwila ciszy. John przez moment nawet sądził, że detektyw się rozłączył.

- A o co konkretnie pytasz?

- Czy... może... ktoś się odnalazł?

- Pytasz ogólnie?

John czuł bicie własnego serca. Dudniło tak mocno, że obawiał się, że i Kollevor je słyszy.

- Może... - odpowiedział, próbując jakoś nieumiejętnie wybrnąć, ale ostatecznie postanowił wziąć pytanie Willa na klatę. - Mam na myśli... Edith.

- Blondynkę z psem... - odparł Kollevor. - Tak. Jej już nie szukamy.

- Więc znalazła się! Jak dobrze! - zawołał z ulgą. Uśmiech wypełzł na jego twarz. Nie miał co do niej żadnych zamiarów, ale fakt, że była cała wyraźnie poprawił mu humor.

- Nie powiedziałbym - odparł niemrawo Will.

John wzdrygnął się. Opadł na fotel i pędem kliknął w klawiaturę. Wstukał imię Edith w wyszukiwarce, ale uzyskał tyle odpowiedzi, że głupotą byłoby zagłębianie się w nich. Sprecyzował wyszukiwanie: zaginiona dziewczyna, Edith, owczarek, miasto Beaver.

- Słyszałem, że stukasz w klawiaturę. Chyba nie szukasz informacji o tej dziewczynie w sieci, John?!

John nie odpowiedział. Milczał. A wyszukiwarka mieliła. John nie spuszczał wzroku z kręcącego się mozolnie kółeczka. Chwilowe rozprężenie zajął coraz bardziej powiększający się niepokój. W końcu ujrzał trzy tytułu artykułów, które przykuły jego uwagę.

John wczytał się w nagłówki. Młoda dziewczyna... absolwentka... ciało znaleziono w lesie... brutalnie zgwałcona i... nadal poszukiwane są części jej ubrania... brak telefonu i biżuterii... znamiona wyryte na... ślady licznych ugryzień albo... broń zadająca rany szarpane... liczni sprawcy... powieszona za włosy...

- Jesteś tam?! John?!

John na moment całkowicie zastygł. Nie wierzył w to, co czytał. To znaczy wierzył, ale wciąż miał nadzieję, że nie chodziło o nią. Nie o nią. Do niczego między nimi nie doszło, ale miało w sobie... to coś. Ten błysk w oku, uprzejmość wymalowaną na twarzy, dobre oczy...

Nie zasługiwała na taki los.

- Więc już wiesz - zagadał znowu detektyw. - A mówiłem byś nie szukał o niej wiadomości. Pismaki dorwali się zanim przyjechałem na miejsce. Napstrykali zdjęć... Szkoda gadać. Pomyśleć tylko, że jej rodzina musi to teraz oglądać na okrągło. Gdyby to o moją córkę chodziło, wyjebałbym telewizor przez okno! Może jednego z tych kutasów bym trafił!

- Co... kto... - wymamrotał John.

- Nie wiemy tego jeszcze. Kiedy zobaczyłem jej szczątki... - Urwał. Przez chwilę obaj milczeli. John bał się zapytać, ale jego umysł pędził na złamanie karku. Widział Edith, a po chwili już wyobrażał sobie pozostałości z jej ciała. Szczątki, powiedział Kollevor. Szczątki. Czym są... ludzkie szczątki?, rozmyślał na potęgę John. Nie chciał o tym myśleć, ale jego umysł spłatał mu figla. Pokazywał mu przerażające obrazy. Na widok których, Johnowi aż cofało się wszystko do gardła. - Sądziłem, że to zwierzę. Ale później dowiedziałem się, że ktoś powiesił ją na gałęzi. I zgwałcił. I to nie jeden raz. Wyobrażasz sobie, kurwa?! Na gałęzi!

Serce Johna znowu ruszyło w maratonie.

- Znałeś ją, John?

- Kiedyś... - zaczął, ale głos ugrzązł mu w gardle. Odsunął komórkę od twarzy, pochylił się nad koszem i zwymiotował.

- John? Jesteś tam?

- Jestem... - Otarł usta w chusteczkę i wziął głęboki wdech. Musiał wziąć się w garść. Wiedział, że jej już nie pomoże jego reakcja. Była martwa. I niezależnie jak okrutny los ją dotknął, była wolna. - Spotkałem ją kilka miesięcy temu w Ogrodach. Tylko rozmawialiśmy. Nic więcej. Była z psem. Ale nie znaliśmy się.

Kollevor westchnął głośno.

- Kurwa, nie wiem co się tu dzieje John... Wszystko się pierdoli w tym mieście. Najpierw te dziwne włamania. Nawet na twoją firmę napadli. A teraz zaginięcia i jeszcze to... Młoda dziewczyna zgwałcona i rozerwana jakby stado wilków się na nią rzuciło!

- Rozerwana? - zapytał John, ale Kollevor nie odpowiedział. - Co masz na myśli?

Kollevor milczał przez dłuższą chwilę. W końcu zniżył głos i ponownie przemówił.

- Zamknij tę pieprzoną stronę, John. Nie chcesz tego oglądać. Wierz mi. Jeśli ją znałeś, to nie patrz na to lepiej. Zapamiętaj ją, taką jaka była.

- Po prostu mi powiedz - odparł John. - Will, co oni jej zrobili?

Znowu zapadła cisza. John słyszał tylko miarowy oddech detektywa. Wszystko inne ucichło. Will musiał przejść do innego pokoju, albo zamknął się w gabinecie. Jeśli detektywni w ogóle gabinety mają.

- Nieważne. Ale... lepiej nie spaceruj po zmroku. I powiedz to Annie! Na zewnątrz nie będzie bezpieczna! Oboje siedźcie lepiej w domu! - Ponownie westchnął. - I daj mi znać, jakbyś coś wiedział o Kathy.

- Ok... Ale poczekaj! A pies? Ktoś się nim zajął?

- Nie, nikt go nie chciał. Siedzi u nas, a raczej u mnie. Wziąłem biedaka, bo w schronisku mieli jak zwykle komplet.

- Jej rodzina też go nie chciała?

- Nie mogą mieć psa w mieszkaniu. Co mieli zrobić?

Rozłączył się. John najechał myszką na niewielkie okienko. Jedna z bardziej głośnych (i plotkarskich) gazet informowała o reportażu, jaki udało jej się nakręcić. Ogromny napis migał i ostrzegał: Niepokojące zdjęcia! Tylko dla ludzi o mocnych nerwach! Tylko u nas zdjęcia wiszącej dziewczyny! A raczej resztek jej ciała!

John wahał się, ale w końcu kliknął w filmik. W tym samym momencie jak na zawołanie rozbrzmiała jego komórka. Dzwoniła pani Honoratha. John pośpiesznie zamknął stronę, wrzucił do ust trzy gumy do żucia (byle pozbyć się paskudnego posmaku) i powiedział jej krótko, że jest u siebie, a chwilę później w jego gabinecie znajdowała się pokaźna grupka niezadowolonych kobiet.

Domyślał się powodu ich niezadowolenia. Nie był gotowy na tę rozmowę. W jego koszu nadal zalegały wymiociny i jeszcze nie uporał się z wiadomością o śmierci Edith. Ale nie miał wyboru. Dziewczyny nie zamierzały dać za wygraną. Wparowały jak do siebie. Jedna za drugą. Na samym końcu tej parady znajdowała się pani Honoratha. Milcząca i jakby zasmucona. John zastanawiał się, czy było to spowodowane zaistniałą sytuacją czy może zniesmaczyło ją zachowanie jej młodszych koleżanek z pracy.

- Ona jest bezczelna!

- Tak ubrana! Pierwszego dnia!

- Szkoda że jej tyłka nie widać!

No szkoda, pomyślał John. Sięgnął po kilka niezapisanych kartek papieru i cisnął je do kosza. Byle przykryć jego zawartość.

- Tak to do baru albo na imprezę!

Kobiety przekrzykiwały się, a John cierpliwie słuchał. Czekał aż się wykrzyczą. Zastanawiał się gdzie jest Anna. Czy siedzi za drzwiami? Słucha ich? Było ich siedem. Łącznie. Pani Honoratha kierowała jego sekretariatem i pilnowała gabinetu. Starsza, wiekowa kobieta była świetnym cerberem. I niestety nieugiętą przyzwoitką. Kiedy siedziała u siebie, John mógł tylko pomarzyć o szybkim numerku na biurku z jedną z jej bardziej atrakcyjnych koleżanek. O studentkach już nawet nie wspominając. Nie pozwalała by zamykał się z jakąkolwiek na dłużej niż pięć minut. Potrafiła bez powodu wpadać do niego. Zaglądać pod byle pretekstem.

Najwidoczniej miała o nim wyrobione zdanie.

I raczej nie było ono najlepsze.

Ale nie zamierzał jej zmieniać. Podobała mu się jej kontrola. Potrzebował jej. Gdyby nie ona, nie tylko jej koleżanki brałby na biurku.

Wbrew powszechnie obowiązującej na uczelni opinii, studentki nie należały do aniołków. Uwodziły go, jak cholera! Zakładały ciasne ciuszki, rozpinały górne guziki bluzeczek, wypinały biust, obciągały spódniczki akurat wtedy, kiedy je mijał. A kiedy wychodził na papierosa, zapierały się całym ciałem na znajdującej się nieopodal barierce i wystawiały pośladki. Jak do brania. Jakby zachęcały. Chciały by patrzył.

I patrzył. Nieraz pozwalał sobie na cieplejsze myśli. A nawet zastanawiał się, czy mają na sobie majteczki. Miał nawet ochotę by to sprawdzić.

Ale nie robił tego. Pragnienie gasił w bezpieczniejszy sposób. Z Cynthią, kierowniczką jego drugiego sekretariatu. Znajdował się on piętro niżej. Była starsza od reszty pięciu dziewczyn, które jej podlegały, a które teraz zajmowały jego gabinet. Umiejętnie panowała ona nad młodymi pracownicami, które niczym młode źrebaki, potrafiły się rozbestwić z byle powodu i przebimbać cały dzień.

Cynthia na to nigdy nie pozwalała. Trzymała je krótko.

Spotykali się przez pewien czas. Na pewno nie na poważnie. Raczej dla odskoczni. Nikomu o tym nie mówili. Ale kiedy wychodzi się razem na co dzień z pracy, ludzie gadają.

- Ma chociaż odpowiednie kompetencje?!

John uniósł rękę i wszystkie kobiety zamilkły. Wszystkie poza jedną. Cynthia Holl podeszła do biurka z założonymi rękoma na piersiach i spojrzała na niego z góry.

- Nie zamierzasz niczego z tym zrobić? - zapytała. Jako jedyna zwracała się do niego po imieniu. Mimo że z każdą z tych dziewczyn zaliczył choć jeden numerek. Z wyjątkiem oczywiście pani Honorathy.

- Nie teraz - odparł.

- A kiedy?

John podniósł wzrok i powiódł spojrzeniem po twarzach dziewczyn. Te szybko zawinęły się i w pośpiechu opuściły gabinet. Pani Honoratha także wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

- Będziesz udawał, że nie ma problemu, czy może ten problem ci nie przeszkadza z innych, oczywistych powodów?

Cynthia usiadła tuż przed nim, na rogu biurka i założyła nogę na nogę. John zerknął na czarne rajstopy obściskujące jej zgrabne uda. Kiedyś robiły na nim wrażenie. Uwielbiał ściągać je z niej. Rozrywać...

Teraz, to słowo miało dla niego zupełnie inne znaczenie.

Odchylił się na fotelu i rozsiadł wygodnie.

- Nie podoba mi się, kiedy podważasz moje decyzje. Nie w obecności reszty dziewczyn.

- Ukażesz mnie za to?

Musnęła obcasem jego łydkę, ale John szybko poderwał się i obszedł krzesło. Stanął za nim, traktując je jak tarczę.

- Nie rób tego.

- Czemu? - Wzruszyła ramionami. - Kiedyś to lubiłeś.

- Już nie lubię.

- A może nadal lubisz, tylko preferujesz, kiedy ktoś inny jest... ofiarodawcą.

- Dajże spokój! - zawołał i uderzył pięścią w parapet. - Ogarnij się! Masz pilnować tego burdelu, a nie sama go stwarzać!

- Burdelu?

- Wiesz, co mam na myśli! A ja mam wystarczająco na głowie! Nie życzę sobie byś podważała moje decyzje! - Otworzył okno i zapalił papierosa, zapominając, że nadal ma gumę w ustach. Trudno, pomyślał. - Mogliśmy się pieprzyć, ale kiedy nie jesteśmy sami, zważaj na słowa. I nie pozwalaj sobie.

- Mogliśmy?

Uniosła pytająco brwi, ale John ją zignorował. Wskazał głową na drzwi.

- Zatrudniłem panią Annę. I nieważne jak wygląda! Nie mamy wytycznych na tym stanowisku! Tym bardziej dla pracujących studentów naszej uczelni! Może przychodzić, jak chce ubrana!

- Tobie chyba najbardziej przypadłoby do gustu, gdyby przyszła całkiem goła.

John pokręcił głową. Obrócił się do niej plecami. Po chwili poczuł powiew na policzku. Zbliżyła się tak szybko, że nawet nie usłyszał kiedy zsunęła się z biurka. Złapała za papierosa wystającego z jego ust i wsunęła go do swoich.

- Co się z tobą dzieje? - Szturchnęła go ramieniem, wypuszczając przy tym strużkę dymu. - Jesteś taki nerwowy. Przydałby ci się dobry seks.

- Nie mam do tego głowy - odparł i ostentacyjnie wypluł gumę prosto do kosza.

- I nieokrzesany.

- Przecież to lubiłaś.

Spojrzał na nią. Miała trzydzieści sześć lat, ale nadal wyglądała szałowo. Szczupła, wysoka i niezdobyta. Idealnie nadawała się na szefową jego biura. Z nią nie było miejsca na zabawę czy głupie paplanie. Dbała by robota była zawsze wykonana. Do końca. Do ostatniej minuty czasu pracy. Typowa nieugięta formalistka. I świetna, ciasna dupcia do ruchania.

Włożyła mu papierosa z powrotem między wargi. John poczuł smak jej szminki. Nie był słodki jak poziomki Anny. Ale dziwny. Jakby... wyniosły. Nie umiał znaleźć odpowiedniego słowa. Ale ten specyficzny, nieokreślony posmak idealnie do niej pasował.

- Dzwonił do mnie Kollevor.

- Ten detektyw?

- No. Szuka Kathy.

- Wiemy. Nadal jej nie ma. - Pokręciła głową. - Nawet rozmawiałyśmy dzisiaj o niej... Wiesz, w kontekście tych zaginięć.

- Domyślam się.

- Słyszałeś o tej dziewczynie? Tej zamordowanej...

- Tak - odparł szybko. Nie chciał o tym mówić. Nie teraz.

Cynthia westchnęła.

- Co też się porobiło... Aż strach na miasto wychodzić wieczorem. A ja jeszcze mieszkam na takim odludziu!

- Wiem... - odparł i przyjrzał się jej twarzy. Po raz pierwszy dostrzegł zmarszczki na jej naciągniętej skórze. Zrobiło mu się nagle przykro. Ale nie wiedział czemu. Miał ochotę otoczyć ją ramieniem i przytulić. Pocieszyć... Ale nie był to dobry pomysł. Mogłaby to odebrać na opak. Jednak mimo wszystko poczuł się zobowiązany. - Może odwiozę cię po robocie?

- Nie - odparła i roześmiała się. Przytuliła się do niego. I choć tego nie chciał, zrobił to. Otoczył ją ramieniem. Cynthia przysunęła usta do jego policzka. John szybko wyjął papierosa z ust. Spojrzeli na siebie. Musiała stanąć na palcach by dosięgnąć jego warg. Nie zaoponował. Cmoknęła go. Czule. A on odwzajemnił. Ale nie odsunęli się od siebie od razu. Na moment zastygli. - Jesteś kochany. Ale nie. Wiesz, że widuję się z Jackiem?

- Z Travisem?!

John odchylił się i spojrzał na nią z góry.

- Tak! - odpowiedziała i zachichotała. - Ale masz minę! Nie sądziłam, że to cię ruszy! Ale widać jeszcze interesuje cię to, kto mi zagląda w majtki!

- To on ci w majtki zagląda?

- Przecież się spotykamy!

John parsknął śmiechem, ale nie było mu do śmiechu. Ani trochę.

- Przecież to stary pryk. Staje mu w ogóle?

- Staje - odparła i uśmiechnęła się zawadiacko. - Może nie rżnie tak jak ty, ale to chyba lepiej. Zależy mi na... stabilizacji.

John pociągnął papierosa i pokręcił głową z niedowierzaniem, mówiąc przy tym: no, no...

- Ty też się zmieniłeś. - Wzruszyła ramionami i złapała go za podbródek. Potrząsnęła lekko jego głową, ciągnąc ją raz w jedną, raz w drugą stronę. - Jesteś taki poważny. Pracowity. Skrupulatny. I nawet nie słychać o jakieś twojej nowej zdobyczy!

- No bo może żadnej nie ma.

- Może... - Wysunęła się spod jego ramienia i stanęła naprzeciwko, zapierając się o parapet. - Poza jedną.

- Którą?

Cynthia pochyliła głowę w kierunku drzwi i uśmiechnęła się, a John odpowiedział jej tym samym i roześmiał się.

- Nawet nie zaczynaj. Ale powinniście dać jej szansę. Odłóżcie na bok uprzedzenia i domysły. - Odwrócił się do okna i wypuścił z ust strugę dymu. - Anna na to zasługuje.

- Anna? - Zerknęła na niego. - Jesteście po imieniu?

- Wiesz, co mam na myśli.

- Nie wiem. - Wyciągnęła rękę i ponownie zabrała mu z ust papierosa. John wpatrywał się jak zaciskała na nim wargi. Bawiła się nim. Nie dał się jej sprowokować. - Pieprzyłeś już ją?

- To nie twoja sprawa.

- Jest studentką.

- Więc powinnaś znać odpowiedź.

- Ona jest młodsza niż jakakolwiek z nas była. Nigdy tak szybko nie zaczynałeś.

- Więc teraz też nie zaczynam.

- Na pewno?

John wyciągnął rękę, ale Cynthia odskoczyła. Usiadła w jego fotelu, zarzuciła stopy na biurko i zaciągnęła się papierosem.

- Ona była tutaj, kiedy wtargnęłyście do mnie z pretensjami? - zapytał. Obszedł biurko i usiadł po drugiej stronie. Dziwnie się wtedy czuł, ale zdarzało mu się tu siadać.

- Wysłałyśmy ją na dół z papierami. Lata na posyłki. - Zachichotała. - Może kiedy parę razy przebiegnie się po schodach, zrezygnuje z tych szykownych szpileczek.

- Przecież mamy windy.

Wzruszyła ramionami.

- Wiem. Jeszcze pamiętam, co w jednej robiliśmy.

- Zawołaj ją do mnie.

- Teraz?

- Tak.

Cynthia poderwała się. Obciągnęła spódniczkę, zakołysała biodrami i podeszła do niego. Podała mu papierosa, ale tym razem nie włożyła mu go do ust. John przejął go od niej. Filtr pokryty był czerwonym kolorem jej szminki. Wolał by Anna tego nie zobaczyła, więc postanowił, że kiedy tylko Cynthia wyjdzie, od razu się go pozbędzie.

- Dziękuję, że zapytałeś - powiedziała i wyciągnęła śmiało ręce. Poprawiła kołnierzyk od jego koszuli. John znowu nie zaprotestował. - O podwózkę. Za to cię lubiłam. Dlatego głowę straciłam dla ciebie! Byłeś przykładem szarmanckiego mężczyzny!

- Byłem?

- Jesteś.

Przysunęła się, ale tym razem John nie pozwolił by znowu stanęła na palcach. Pochylił się i pocałował ją. Nie tak jak wcześniej. Inaczej. Ale nadal bez języczka. Jedynie dotknęli się wargami.

- Wiesz... - szepnął do jej ucha. - Nienawidzę Travisa. Zwyczajnie typa nie trawię. Ale skoro ty tak, to życzę wam wszystkiego co najlepsze. - Objął ją i przycisnął mocno do siebie. - I niech lepiej dba o swój skarb.

3

John szedł korytarzem, w ręku trzymając kosz. Anna dreptała za nim. Przypomniało mu to Ogrody i czas, błogi czas, kiedy ich życie było proste i wolne od trosk. Zatęsknił za tamtym okresem.

Weszli razem do toalety dla personelu. Była to zwykła łazienka, ale każdy z pracowników wiedział, że chodził do niej John. Była zamykana na klucz i dostępna tylko dla osób zatrudnionych w szkole.

John przeszedł na koniec pomieszczenia. Do osobnego pokoiku, w którym znajdował się prysznic. Niemal nikt z niego nie korzystał, ale Johnowi zdarzyło się znaleźć pod nim raz czy dwa. I to oczywiście nie samemu.

Włożył kosz pod prysznic i spłukał jego zawartość. Anna przypatrywała mu się. Milczała. Od czasu kiedy wezwał ją na rozmowę nie powiedziała za wiele. Jak nigdy. A to dopiero było niepokojące.

- Nie chcę byś chodziła sama wieczorami - powiedział John, kiedy tylko skończył zajmować się koszem. Ustawił go do góry brzuchem w brodziku. - Przeniesiesz się do Ogrodów. Dzisiaj. Tam jest bezpiecznie.

- Ale... ten napad...

- Już o to zadbałem. Mamy więcej kamer. Czujniki ruchu. Ogrodzenie wyższe i pod prądem. To twierdza. - Stanął na przeciwko niej. - Nie zniósłbym, gdyby coś ci się stało.

- Myślisz o... tej... dziewczynie? - Zerknęła na niego niepewnie. - Słyszałem rozmowę Cynthi i pani Honorathy...

- Tak.

Anna przeszła pod jedno z luster. Przejrzała się w nim, poprawiła włosy, dzisiaj rozpuszczone i zaczesane do tyłu, opłukała dłonie, po czym zapłakała.

- Boże... Nie wiem jak sobie z tym wszystkim poradzę, John. Martwię się pracą, tatą, nami... a teraz jeszcze to! A dziewczyny mnie nienawidzą!

John podszedł do niej. Stanął za nią i obrócił ją do siebie.

- Nie nienawidzą cię. Poczuły zagrożenie. - Wskazał wzrokiem na jej sukienkę. - Z powodu twojej tajnej broni.

- Moje tajnej broni?

- Twojego uroku. Żadna z nich ci nie dorównuje.

- Ale nie chcę z nimi rywalizować!

- Ale one rywalizują z tobą. Tego nie zmienisz.

- To... ty też uważasz, że powinnam ubierać się... inaczej?

John uśmiechnął się.

- Nie, maleńka. Możesz ubierać się, jak tylko zechcesz.

- I nie będziesz zły?

- Przecież i tak wiem, że to, co pod spodem należy do mnie! - zawołał i naprężył dumnie pierś.

- John! Mówię poważnie! - Szturchnęła go w ramię. - To nie wpłynie na moją ocenę?

- O twojej ocenie to pomówimy w innych okolicznościach - pochylił się i szepnął jej na ucho. - Mniej formalnych. I bardziej... intymnych.

Anna wydała z siebie prychnięcie oburzenia, ale po chwili zachichotała.

- John... mi naprawdę zależy na tej pracy.

- Wiem o tym.

- I chcę by one mnie polubiły. I poznały, taką jaką jestem! Nie szukam wrogów! Tym bardziej nie w pracy!

- One są jedynie zazdrosne.

- Zazdrosne? To ty i... one .. wy?

John wziął wdech. Uniósł jej podbródek. Nie chciał jej o tym mówić. Ale spodziewał się, że do tego dojdzie.

- To już bez znaczenia. Teraz jestem z tobą.

- Ale... robiliście to?

- Robiliśmy.

- Wszyscy?

John wybałuszył oczy i na widok niewinnej buźki Anny, roześmiał się na głos.

- Przecież nie razem! Tego jeszcze nigdy nie praktykowałem! - zawołał. - Widywałem się z nimi, ale osobno.

- Z każdą...?

- No, z wyjątkiem Honorathy.

- Więc z Cynthią też?

- Też.

Anna odwróciła wzrok. John zastanawiał się czy dobrze zrobił, ale nie chciał powtórki z rozrywki. Domyślał się, że Cynthia i tak jej wszystko powie.

Miał tylko nadzieję, że nie ze szczegółami.

- Ok.

- Ok?

- Tak.

John przyglądał jej się i nie bardzo wiedział, czy powinien się cieszyć z jej nagłej zmiany. Kiedyś zrobiłaby mu o to nie lada awanturę. A teraz... powiedziała po prostu ok.

- Posłuchaj...

- Nie musisz. - Przerwała mu. - Naprawdę. Wiedziałam, na co się piszę. Byłeś starszy. Jesteś starszy. Już zawsze będziesz. I od początku mnie uświadomiłeś. Nie ukrywałeś, że lubisz seks, i że miałeś liczne... partnerki.

- Teraz jest inaczej.

- Wiem.

Zawiesiła ręce na jego szyi, ale kiedy się nachyliła, John odsunął głowę.

- Nie... - Pokręcił głową. - Wymiotowałem.

- Dlaczego?! - Objęła dłońmi jego oba policzki. - Jesteś chory? Co ci jest?

- Rozmawiałem z Willem. Kollevorem. Powiedział mi o Edith. O tej dziewczynie. O tym... jak zginęła i... - Przymknął oczy. - Znałem ją.

Anna wydała z siebie ciche westchnienie. Coś na kształt krzyku. Zakryła rękoma usta.

- Czy... wy...?

- Nie. - Pokręcił głową. - Tylko rozmawialiśmy. Ale jednak.

- Boże, John... Tak mi przykro...

- I dlatego nie chcę byś chodziła sama. Byś była sama - odparł i zacisnął palce mocno na jej szczupłych ramionach. - Nigdzie i nigdy! Rozumiesz?!

- Ale... studia... Mam zajęcia wieczorami...

- Będę cię odprowadzał. Albo Finn. Ktoś cię odwiezie.

- John...

- Kollevor widział ślady. Ludzie też. Jakieś zwierzę tu grasuje, Anna. - Potrząsnął nią za ramiona - To poważna sprawa!

Anna kiwała głową, jak lalka. Jej oczy były wielkie jak spodki. Przerażone i okrągłe.

- Ale Edith została zgwałcona. I powieszona. Tego nie zrobiłoby żadne zwierzę!

- Boże...

- Obiecaj mi!

- Ale... - Anna załkała. - Zapisałam się na dodatkowe zajęcia... Do teatru! U ciebie, w szkole! Tutaj! Muszę tam chodzić!

- Od kiedy?! I o której masz zajęcia?!

- O dwudziestej... I zaczynają się dzisiaj... Ale Ray miał po mnie przyjść o dziesiątej... Umówiliśmy się...

John zacisnął zęby. Wziął wdech. Ale tak, by tego nie dostrzegła.

- Ok. Ale tylko, jeśli cię odwiezie.

- Zrobi to! Na pewno!

John przyciągnął ją do siebie i zamknął w swoich ramionach. Z całych sił. Od czasu kiedy stracił syna, nie pamiętał by kiedykolwiek martwił się tak bardzo o kogoś.

4

Był sam. W końcu. Zamknął drzwi od gabinetu na klucz i zasiadł za biurkiem. Może nie było tak masywne i majestatyczne jak to, które należało do doktorka. Ale jednak robiło swoje.

Wsunął słuchawki do uszu. Odszukał stronę i odpalił filmik.

Rozemocjonowana kobieta, w wieku zaginionej, a raczej już nie zaginionej Edith, opowiadała o masakrze. Dokładnie takich słów użyła. John pomyślał, że może dopiero zaczynała i ta sprawa, którą chwyciła w zęby niczym pies myśliwski zapach, była dla niej błogosławieństwem z nieba. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie.

Najpierw ujrzał taśmę policyjną. Taką z napisem: miejsce zbrodni, nie wchodzić. Zadrżał na sam widok tego napisu. W tle słychać było rozmowy i przekrzykujących się gapiów. Pokazywali w kierunku drzew. Otartych. Ich kora była całkowicie obdrapana, ale tylko z jednej strony. John miał wrażenie, że dziwne wyżłobienia, na które patrzył, zostawiło jakieś duże zwierzę. A na pewno jego pazury. Trawa w wielu miejscach była zakrwawiona i przydeptana. Jakby ktoś coś ciągnął po niej. Krew skapywała z łodyg. John widział podobne obrazy u swojego kolegi, kiedy jego ojciec zarzynał na podwórku indyki. Ale ta krew na pewno nie pochodziła od indyków.

Kamerzysta znowu najechał na zadrapania. John spostrzegł czerwoną smugę, ledwie widoczną. Może mu się tylko zdawało, ale biorąc pod uwagę okoliczności, było to wątpliwe.

Przełknął ślinę, by tym razem zapanować nad zawartością żołądka.

Nie miał pojęcia jakim cudem kamerzysta sfilmował tak dużo. Może dał komuś w łapę. Nagle głosy ucichły, a ich miejsce zajęła przerażająca muzyka. Niemal jak z horroru. Jeśli można było w ogóle nazwać muzyką skrzypienie i przeciągłe zawodzenie - reporterka chciała wzbudzić niepokój? Jakby sam fakt zgwałcenia i zamordowania dziewczyny nie był wystarczający.

W głębi lasu ujrzał leżące na wznak ciało. Poznał kolor jej włosów. Kollevor stał nad nim i rozmawiał z dwójką innych policjantów. Kamerzysta zrobił zbliżenie. Ale coś było nie tak. John pochylił się bliżej ekranu. Starał się wyjrzeć zza pleców przechodzących wte i wewte policjantów. I wtedy to ujrzał. I już zrozumiał co Kollevor miał na myśli, kiedy użył słów rozerwana.

Brakowało jej ręki, policzka, uda. Cała połowa jej boku została wygryziona. Jedno z jej ramion leżało tuż obok niej, w odległości może metra. Ale nie zostało odcięte, a wyglądało na wyrwane. Podobnie jej obgryziona do połowy noga w kolanie. Zupełnie tak, jakby ktoś oderwał pałkę od reszty kurczaka i urządził sobie ucztę...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro