Rozdział 2 Jeden dom, dwie strefy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zanim jeszcze otworzył oczy, John wiedział, że miał sen. Cudowny sen. O Annie. O tym jak to mogło wyglądać. Jak to mogło się między nimi... zacząć. I o tym, gdyby wiedziała. Co by wtedy zrobił? Oboje widywaliby się po kryjomu? Przecież tego chcieli. Jak inaczej mógł rozumieć zakończenie tego snu?

To czemu teraz nie mogą? Przecież takie sytuacje się zdarzają. Romans profesora ze studentką już nikogo nie dziwi. Można to... załatwić. Zamieść pod dywan. Ale on był dyrektorem... I to żonatym. I to ta druga kwestia stanowiła największy problem. Jego żona. Meridith Charmer.

I był jeszcze Ray. Znał prawdę. Nawet gdyby John chciał jakoś naprostować sprawy z Anną, to czuł, że i tak nie zdąży. Jego przyjaciel go ubiegnie. Przyjaciel, pomyślał. Jak to możliwe, że przyśnił mu się akurat ten ćmok?! Jedna osoba, która skaziła cały jego sen! Był jak... anomalia! Jak trzęsienie ziemi, które niszczy wszystko, co piękne!

Ray, który wykładał w jego Szkole Biznesu!

Ray, który prowadził się z nim, jak równy z równym!

Ray, który woził się Mustangiem GT500, zaliczał panienki, pouczał Johna, potrafił kpić z jego słów i w dodatku, flirtował z Anną!

W tym śnie, pomyślał John, wszystko było pojebane. Nawet kolor oczu Anny. Już nie wspominając o osobach i stanowiskach, jakie zajmowały! Ray był wykładowcą, a Pani Honoratha sprzątaczką! I choć wszystko było tak podobne... To, jak się poparzył papierosem, jak rozsypał dokumenty, zatrzasnął kluczyki i nawet oblał się kawą... Jednak wszystko było inaczej.

Po prostu inaczej. Jakby ktoś w inny sposób pokierował jego życiem. Obrał inną drogę. Podobną, ale jednak inną. Czy ta inna droga byłaby lepsza?

Anna przeniosła się na trzeci rok, pomyślał. Ubiegała się o stypendium naukowe. Ale nadal była prześliczna. Tak samo urzekająca. Jakby nic się nie zmieniło.

Ale jednak, zmieniło się wszystko. W szczególności osoba R A Y A. Ten z jego snu był kimś innym. Piastował stanowisko niemal takie jakie obecnie miał Finn! Był... jego przyjacielem... Kompanem. Zajął miejsce Finna! Ale gdzie był Finn? I czemu akurat Ray mu się przyśnił?! Przecież go nie cierpiał!

Usiadł na kanapie i rozejrzał się. W salonie i kuchni zalegała nadal ciemność. Pomyślał, by iść na górę, ale... od kiedy Anna zajęła sypialnię, a między nimi się pogorszyło, nie lubił tam chodzić. Robił to, gdy musiał (w końcu znajdowała się tam łazienka), albo kiedy chciał sprawdzić co u Anny. Zaparzył kawę, złapał laptopa i wsunął go pod pachę, po czym udał się na taras. Zanim rozsiadł się wygodnie na leżaku z rattanu, wysikał się na trawę, wcześniej upewniając się, że rybaków nie ma w pobliżu. Za pierwszym razem miał opory. Ale za kolejnym zdał sobie sprawę, że celowanie w szparę pomiędzy belkami sprawiało mu dziwną frajdę. Poczuł się znowu jak dzieciak. Zresztą, dzieciak! W wojsku robili to samo! On, Finn i reszta chłopaków! Stawali na górce, albo nad jeziorem czy rzeczką (wszystko jedno gdzie! czasem nawet nad studzienką) i sikali. Kto dalej! Kto dłużej!

Uśmiechnął się. Podciągnął spodnie i opadł na leżak. Podkurczył kolana i ułożył na nich laptopa. Może ktoś musiałby zastanawiać się, co zrobić najpierw. On nie musiał. Zapalił papierosa i pociągnął łyk kawy. Jak zawsze sypanej. Laptop pokazał mu ostatnią stronę, na której go zostawił. Nawet nie używał hasła. Nie w domu. Przejrzał maile. Żaden nie był pilny. Zresztą, co może być pilnego o szóstej rano? Zastanowiła go jedynie informacja od pani Honorathy. Kathy nie było w pracy już drugi dzień. Nikogo nie zawiadomiła.

O co mogło chodzić? Może się pochorowała?

Od Finna nie dostał żadnej wiadomości. Spodziewał się tego. Chciał nawet zerknąć na jego dziennik - elektroniczny dziennik, w którym notował istotne sprawy, ale wolał tego nie robić. Nie był na to jeszcze gotowy. Wiedział, że zawalił nie tylko z Anną, ale i z Finnem. I o ile przyjaciel może mu wybaczyć, o tyle Anna... gdyby tylko wiedziała...

Urwał i zaciągnął się. Zamknął laptopa i rzucił go na stół. A wtedy drzwi skrzypnęły. Obrócił się i ujrzał Annę. Stała w drzwiach, w ogromnym białym swetrze, który sięgał jej aż do kolan. Na nogach miała dresowe spodnie, a na stopach kapcie w wyszywane króliki ze sterczącymi wąsami, uszami i noskami.

- Mogę? - zapytała.

- Pewnie, że możesz. - Pośpiesznie podciągnął się, by już nie leżeć jak spasiony kocur na leżaku i wskazał, by usiadła przy nim. - Nie możesz spać?

Anna przysiadła tuż obok jego kolan. Pokręciła głową. Miała na niej szeroki, puchaty kaptur, który zakrywał jej całą twarz. John nie wiedział, co powinien myśleć o jej nastawieniu. Czy chciała o czymś porozmawiać? A może źle się czuła i dlatego była taka niemrawa?

Był czwartek, a zatem minęło kilka dni, w czasie których John opiekował się Anną najlepiej jak umiał, godząc obowiązki domowe z pracą. Spędzał z nią każdą wolną chwilę. Czasem tylko siedząc przy niej i przyglądając się jej. A czasem po prostu rozmawiając, kiedy choroba w końcu odpuszczała. Przygotowywał dla niej posiłki, robił zakupy, sprzątał, a nawet czytał jej do poduszki. Ale tylko kiedy leżała na kanapie. Nigdy w sypialni. Ta przestrzeń z biegiem dni stawała się coraz mniej dostępna dla Johna. Przynajmniej wtedy, kiedy Anna nie spała. I rozciągała się na całe piętro. Jak tylko wpadali na siebie na korytarzu, mijali się jak obcy ludzie. Bez słowa. Uśmiechali się, nawet kiwnęli do siebie głowami, ale każde przytulało się do przeciwległej ściany i zręcznie przechodziło obok - jak koty schodzące sobie z drogi. I gdyby nie umiejscowienie toalety, John zaprzestałby w ogóle wchodzenia na górę.

To była jej przestrzeń.

Natomiast parter stanowił bezpieczną strefą. Tam się widywali. Tam spędzali razem czas.

Jednak mimo nieformalnego podziału domu na dwie strefy, John nie umiał odmówić sobie czuwania nad Anną w nocy. Każdy szelest wybudzał go ze snu. Nawet kiedy spał na kanapie, na dole. I faktycznie, od kiedy się między nimi pogorszyło, nie lubił chodzić na górę. Ale kiedy tylko zasypiała, podkradał się pod drzwi sypialni i nasłuchiwał. Jak złodziej. I jak docierało do niego znajome pochrapywanie, uchylał drzwi, wsuwał się do środka i niczym ważka, lekka jak piórko, siadał obok śpiącej Anny. Nie robił niczego konkretnego. I nawet nie martwił się już o jej stan. Czuła się lepiej. Ale... brakowało mu jej. Tęsknił za ich bliskością. Za jej zapachem, dotykiem, śmiechem.

To nie była rekompensata. Nie próbował naprawić tego, co zepsuł. Sądził, że i tak wszystko przepadło - niezależnie od tego, co będzie myślał czy chciał. Jednak podjęcie tej konkretnej decyzji było trudniejsze niż się spodziewał. Pomimo, że znał konsekwencje i zdanie Finna - nie potrafił doprowadzić ich związku do końca. Zwyczajnie, odwlekał to w czasie. Mógł ją okłamywać, zdradzać, niszczyć wszystko tak, by już nie było co zbierać. Ale nie umiał powiedzieć jej wprost, że to koniec.

I chyba już nawet... nie chciał tego zrobić.

John czuł, że coś się zmieniło między nimi. On się zmienił. Ale i ona także. Anna wycofała się i ponownie zamknęła przed nim swoje uczucia. Tak jak to było na początku. Zrobiła się bardziej skryta i zachowawcza. Poskromiła emocje, a jej powściągliwość coraz bardziej go intrygowała. Już nie mówiła, że go kocha. A on coraz częściej zastanawiał się, czy nadal go kocha, czy może już... nie kocha? A może nigdy nie kochała? A może uznała, że tak jak on, popełniła błąd i teraz szukała ratunku, studząc ich relację? Czy tym błędem było obdarzenie go uczuciem? A może zwyczajnie... zwątpiła?

Mimo wszystko, zbliżali się do siebie. Jak magnesy o przeciwnych biegunach - może nie we wszystkim się zgadzali, jednak i tak kończyli razem, śmiejąc się do rozpuku. Rozmawiali o rzeczach, których John nie powiedziałby nawet Finnowi. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak dobrze przy kobiecie. Nie tyle fizycznie, ile bardziej wewnętrznie. Brakowało mu jednak ich bliskości. Nie sypiali ze sobą. Ba, nie kochali się już! Nawet przestali się całować! Zajmowali inne łóżka (jeśli łóżkiem można nazwać kanapę!), a nawet inne poziomy domu!

Wszystko się... zjebało. A John inaczej to sobie wyobrażał. Na nic nie liczył, ani niczego nie planował, ale sądził, że będzie... jak dawniej. Zamkną się znowu w swojej bańce mydlanej. Schowają się przed światem. I zapomną. O wszystkim. O całym tym cholernym gównie. O Annie jako studentce, o stanowisku Johna, o Finnie, Ogrodach, obowiązkach, powinnościach!

I o Rayu. O przeklętym dupku, który wpierdalał się do ich życia. A którego John z każdym dniem nienawidził coraz bardziej. O nie, oni nie mogliby się kumplować. To by nie przeszło w ich sytuacji.

Nie było nawet takiej opcji.

Johnowi tłumaczył sobie oziębłość Anny tym, że jest osłabiona i jest to podyktowane jej chorobą. Tak przynajmniej robił na początku. Ale Anna z każdym dniem nabierała sił. Leki działały, a kiedy schodziła na dół, śmiała się i potrafiła przegadać z nim cały wieczór! Jednak jak tylko do okien pukała ciemność i oboje udawali się na spoczynek, rzucali sobie niezręczne spojrzenia. John nie wiedział nawet czy powinien coś powiedzieć. Nawet już jej nie odprowadzał. I coraz częściej nawiedzały go wątpliwości. A co jeśli ona nie chce? A co jeśli ona już nigdy nie będzie chciała? A może... chciałaby robić to z kimś innym? Widmo Raya go prześladowało. Ilekroć się pojawiało, wyrzucał je z głowy i brał się za jakąkolwiek robotę. Byle nie myśleć, nie wyobrażać sobie, nie pamiętać... Ale pamiętał. Widział Raya na tarasie. Mijał go w salonie. Słyszał warkot jego motoru i słowa, które pamiętnej nocy wypowiadał do Anny. Obserwował jak zbliżał się do niej, a ona do niego. Jak oboje nachylali się do siebie nad rozłożoną planszą do Scrabble, nie odrywając od siebie wzroku...

Nie przyznał jej się jednak do tego. Wyśmiałaby go, to pewne. Nie poruszał zatem tego tematu. I nie naciskał na to, by znowu się zbliżyli. Nawet nie prowokował żadnych sytuacji, bo sam miotał się w środku i pojęcia nie miał, czego tak naprawdę chce. Pragnął jej. Całym ciałem, głową, sercem, a nawet rozumem. Jednak wiedział, że nie powinien. Nie chciał wyjść na gorszego drania, niż ten, którym już był. Ale ta natrętna myśl, nie dawała mu wytchnienia od siebie. Zadomowiła się na dobre w jego myślach.

Na uczelni nie wykazywał się większym czy też nawet mniejszym zaangażowaniem. Czuł się nieobecny. Wypowiadane przez panią Honorathę słowa przelatywały przez niego, jak przez sito. Nawet nie wiedział, o co pytała. I miał to gdzieś. Sporadycznie przemawiał w czasie trwającego akurat Fresher Weeku. Witał nowych studentów, mówił o planach na nadchodzący rok... A w myślach dziękował, że wśród tych młodych osóbek nie ma Anny.

I jednocześnie żałował, że jej tam nie ma. Chciał by poznała prawdę. By ujrzała jak... No właśnie, jak co? Jak zwinnie podrywa się z fotela, uśmiecha szeroko, a potem zbiega po schodach? Jak studenci nagradzają go oklaskami i wiwatami? By zobaczyła jak wstają na jego widok? Jak podskakują, wymachują rękami i krzyczą jego nazwisko: Charmer, Charmer, Charmer... Jak ich okrzyki zagłuszają speakera? By zobaczyła kim był naprawdę?

I jak wiele faktycznie dzieliło go od Raya...

Co tak właściwie by zobaczyła? Prawdziwego Johna, czy tego... innego? Jego wizję? Idealną wizję charyzmatycznego przywódcy, którą prawdziwy John... nigdy nie był. Nikt nie klaskał na jego widok. Nikt nie wiwatował na jego cześć. John Charmer był postrachem wszystkich. Nie tylko studentów. Ale i pracowników. O tak, byli tacy, którzy mu się oparli. Jak Trevor. Ale większość schodziła mu z drogi, a pozostali nawet nie wiedzieli kim jest.

Był duchem. Zamykał się w gabinecie i czasem nie wychodził z niego tygodniami. Unikał zdjęć, wywiadów, spotkań, przyjęć, wykładów. Wszystkiego. Choć uwielbiał być w centrum uwagi, stronił od ludzi. I sam nie wiedział czy jest bardziej ekstrawertykiem, czy introwertykiem... Wycofał się z życia publicznego czy kierowania firmą. A od kiedy poznał Annę skupił się wyłącznie na niej. A teraz najważniejsze było dopięcie formalności związanych z faktem, iż była studentką i poukładanie ich związku, by mogli...

John zacisnął zęby i przygryzł język. Nie wierzył w to, co samo przyszło do jego głowy.

By mogli co? To o to w tym chodzi? To dlatego ją tu sprowadził? Wcale nie chciał zakończyć ich związku, a... starał się znaleźć rozwiązanie by go... uratować.

Anna milczała. Wpatrywała się falę rozbijające się o przeciwległy brzeg. John cieszył się, że zakryła głowę. Nie chciał zabraniać jej wychodzenia na zewnątrz, a tak mogła chociaż z nim siedzieć. Razem. Może nie blisko, nie w... objęciach. Jeszcze. Ale przynajmniej na tym samym leżaku.

Nie zamierzam ciągnąć jej za język. Chciał dać jej czas. Przemówi, kiedy uzna, że jest gotowa.

Zresztą, on też gotowy nie był.

Zupełnie!

Przeanalizował wszystko, co robił w ciągu tego tygodnia. Zajmował się Anną. No, po to ją sprowadził. A kiedy udawał się na uczelnię to... Zamykał się w czterech ścianach swojego gabinetu. Tam odnajdywał ciszę i spokój, których mu brakowało. Zdarzało się nawet, że zamykał się na klucz i w całkowitej ciszy wpatrywał się w falujące za oknem drzewa. Dumał nad każdym możliwym rozwiązaniem i niezależnie jakie by nie było, każde kończyło się na Annie. Coraz rzadziej myślał jednak o tym, czy powinien rozstać się z nią, ale intensywnie rozważał... co powinni zrobić, by mogli być razem.

Bez konsekwencji.

Boże, pomyślał John... Przecież cały tydzień myślałem tylko o tym. Nie szukałem odwagi, by z nią zerwać, a... rozwiązania. Jak mogłem tego nie zauważyć? Czy ja zupełnie już oślepłem? Po co było to wszystko? Mój wyjazd, a raczej ucieczka... Spotkanie z Izabellą. Weekend z nią...

Zamknął oczy. Czuł bicie własnego serca. Jakby rozpychało się w jego gardle. I nie wiedział, co to oznaczało. Zdał sobie właśnie sprawę z głupot, jakie popełnił. I jak bardzo starał się dalej w nie brnąć...

Doskwierał mu ciężar decyzji, jaką podjął. No bo trzeba to nazwać oficjalnie decyzją. Może nie powiedział tego na głos, ale jednak zrobił, co zrobił. Sprowadził Annę z powrotem. Może i ją zostawił, uciekł od niej. Zdradził ją. Jeśli zdradą można nazwać spotkanie z inną, kiedy ty i twoja dziewczyna oboje myślicie, że nie jesteście już razem. Tak, o tym też myślał. Przecież zarówno on, jak i Anna poważnie rozważali rozstanie! I nawet sądzili, że to się stało! Już nie są razem! To znaczy są, ale... no, nie razem. Obok, ale nie jak kochankowie. Nie, jak dawniej.

John na każdym kroku pilnował, by nikt przypadkiem nie poznał jego tajemnicy - nie odwiedził go w domu, nie wysłał jakiejś niespodziewanej poczty z uczelni albo nie przyuważył numeru, z jakiego pisała do niego Anna i co, do niego pisała. Problemem pozostawał jednak nadal Ray i świadomość, że on jeden znał prawdę.

Na przełomie mijających kilku dni z Anną, John doszedł w końcu do wniosku, że nie wie na jakim etapie jest ich związek. Czy nadal są razem, czy może jednak tylko przeczekują ten okres i wraz z nadejściem powrotu Anny na uczelnię, powiedzą sobie po prostu... żegnaj?

Ta niepewność sprawiła, że i on się zdystansował. Już nie zerkał na nią tak śmiało, jak dawniej. A nawet kawałek jej odkrytego, nagiego ciała przyprawiał go o palpitację serca. I choć tak wiele kosztowały go spotkania z nią, robił, co tylko mógł, by było ich jak najwięcej. By spędzali razem każdą chwilę.

Im bliżej było piątku, tym niechętniej John udawał się na uczelnię. A nawet kiedy na niej był, to większość czasu spędzał na rozmowie z Anną przez komórkę albo smsowaniu. Czuł, że jest nieobecny i irytowała go każda uszczypliwa uwaga pani Honorathy na ten temat. Choć wiedział, że miała rację - zaniedbywał pracę. A jak to ona powiedziała: bujał w obłokach! Bujał. Myślami był z Anną. I tak naprawdę chciał być nieobecny. Wolał zostać w domu i razem z Anną gotować, oglądać filmy, czy spędzać czas przy kominku. Starał się wycisnąć z każdej sekundy, tyle ile tylko mógł - czując presję nieuchronnie kończącego się czasu.

Wszystko się zmieniło. Jeden przypadkowy tydzień, wyrwany z pędu codziennego życia, zmienił wszystko. A John miał wrażenie, że jego świat przestawił się o sto osiemdziesiąt stopni. Wątpliwości malały, a ich miejsce z każdym dniem zajmowały coraz poważniejsze rozważania, nad znalezieniem tego właściwego rozwiązania - jak przetrwać, nie tracąc Anny?

- Tak sobie myślałam...

John wzdrygnął się na dźwięk głosu Anny. Sięgnął po kubek i wziął łyk kawy. Niestety, chłodnej.

- Tak?

- Czy powinnam... pracować z tobą... na...

- Oczywiście, że powinnaś! - odparł od razu. Odstawił z hukiem kubek na stół, rozlewając przy tym ciemny napój i objął ją w pasie. Nakierował ją na siebie. - O czym ty w ogóle mówisz?! To ogromna szansa dla ciebie!

- Wiem, ale...

- Ale?

Świdrował ją wzrokiem, ale kaptur zakrywał jej czoło, a rozpuszczone włosy jeszcze bardziej utrudniały dojrzenie rysów jej twarzy.

Anna podniosła głowę.

- Mijamy się.

- Przecież spędzamy razem czas i...

- Wiesz, co mam na myśli. - Przerwała mu. Pokręciła głową, po czym schowała twarz w dłoniach. - To się robi... zbyt dziwne.

- Dziwne?

Anna nie odpowiedziała. Zamiast tego roześmiała się, jakby z własnej bezsilności. John miał wrażenie, że ją traci. Że brakuje jej nadziei i sił. I celu. Bo przecież każdy z nas do czegoś dąży. Każdy ma jakiś kierunek. Życie razem, małżeństwo, dzieci, karierę. A co mieli oni? Jaki był ich cel? Co czekało na końcu ich drogi?

- Posłuchaj mnie - ujął jej dłonie, były mokre - wymyślę coś. Zaufaj mi.

- Ale jak?! John, co wymyślisz?! Przecież nie możemy się widywać! - odparła. Jej głos drżał jak struna, w którąś ktoś niechcący uderzył. Policzki błyszczały, mokre od łez. - Kocham cię... Przecież... wiesz o tym i...

John zamarł. Miał wrażenie, że jego serce stanęło. Jakby nagle ktoś odłączył od niego wtyczkę.

Anna powiedziała, że go kocha.

Nadal go kochała. Wciąż kochała. A skoro tak, to...

- Maleńka, jestem tu. - Pochylił się w jej stronę. Objął ją mocniej w pasie i posadził na swoich kolanach. Anna usiadła na nim w rozkroku i zawiesiła ręce na jego szyi. Kaptur opadł na jej ramiona. - Przecież jestem tu. Znajdę wyjście dla nas.

- Wyjście...

Pokręciła głową.

- Zaufaj mi - wyszeptał i przysunął usta do jej twarzy. Nie robił tego od tak dawna, że w pierwszej chwili się zawahał. Nawet zadrżał, ale kiedy tylko poczuł jej zapach, przylgnął nosem do jej policzka. Ocierał wargami jej ucho: - Uwierz we mnie. Zrobię co w mojej mocy... wszystko... byśmy byli razem...

- John...

Przesunął usta i cmoknął ją w policzek. Kosmyki jej włosów smagały jego twarz. Jej policzki były wilgotne i ciepłe. Kochał, kiedy takie były.

Dotknął ręką jej podbródka i nakierował jej twarz na siebie. A potem uśmiechnął się. I kiedy tylko to zrobił, Anna zachichotała, a rumieńce pokryły jej lico. Duże oczy zerkały na niego i radowały się. Uwierzyła mu. Zaufała. A on niczego więcej nie pragnął. Chciał być jej rycerzem. Może nie takim jak z bajki. Raczej pasował na rycerza... bardziej niższego sortu. Nie odznaczał się szlachetnymi cechami. Ale chciał nim być.

Dla niej.

Cmoknął ją w czubek nosa, ścierając łzy, które na nim były. Po czym pochylił się i po prostu to zrobił - pocałował ją w usta. Choć z tyłu głowy pamiętał, nadal pamiętał, że muszą uważać. Wiedział nawet, że kaptur zsunął się z jej ramion. Miał to wymurowane w głowie. Ale miał to gdzieś. Gotów był zaryzykować wszystko dla tego jednego pocałunku. Tej krótkiej chwili zbliżenia z nią.

Anna odwzajemniła, a wtedy John poderwał się, nadal trzymając ją w ramionach. Ruszył w kierunku domu. Przechodząc obok stołka szturchnął go, rozlewając kawę po deskach. Nie przejął się tym. Parł przed siebie, jak czołg. Uważając jedynie, by Anna nie uderzyła się o framugę. Stopą kopnął drzwi tarasowe, a ręką ochronił czubek jej głowy.

- Krwawię... - wyszeptała mu do ucha.

- Co?

Przystanął przy schodach.

- Mam okres. Dlatego tak źle się czuję i nie mogłam spać...

- Wszystko jedno - odparł i postawił stopę na schodku.

Wspiął się pośpiesznie. Serce waliło mu w piersiach. Nie miał pojęcia jak szybko biło. Gdyby zainwestował w zegarek, jaki pokazywał mu Finn, to mógłby sprawdzić. Jak on to nazywał? Pulsometrem bodaj?

Wkroczył do sypialni. Do jej intymnej przestrzeni. Dawniej jego, ich, a potem jej. A teraz... znowu ich. Położył ją na łóżku i opadł na nią.

- John, przecież... krew...

- Ciiicho już - wyszeptał. - Wiesz jak seks dobrze wpływa na kobietę w tym czasie?

Anna pokręciła głową.

John przyklęknął na niej, w rozkroku, trzymając nogi obok jej ciała. Podwinął jej sweterek i położył dłoń na jej podbrzuszu.

- Macica kurczy się. Rozluźnia. - Ucisnął jej ciało, a potem powoli poluzował ucisk. Wyprostował się i wziął głęboki wdech, a potem wydech. - O właśnie tak. Jakbyś oddychała. I poczujesz ulgę.

- A... krew?

- Nie boję się krwi.

Ściągnął z siebie koszulkę i cisnął ją na podłogę, po czym opadł na Annę. Przylgnął ustami do jej twarzy. Wodził po jej policzku. Muskał go brodą i nosem. Kiedy Anna się roześmiała, niepostrzeżenie wsunął rękę w jej spodnie.

Zadrżała i chwyciła jego rękę. Ponownie przysunął usta do jej ucha i wyszeptał: ciii, wszystko dobrze... Anna rozejrzała się niespokojnie, jak dzikie zwierzę zagonione w pułapkę. John sunął ręką dalej, aż dotarł tam, gdzie chciał.

Anna odrzuciła głowę do tyłu.

- Nie mów mi - wyszeptał do jej ucha - że nie masz na to ochoty.

- Na... co? - wymamrotała.

Zaparł się na łokciu i spojrzał jej w oczy.

- Na seks. - Uśmiechnął się. - Wiem, jak bardzo tego teraz pragniesz. Pamiętam jeszcze co lubią kobiety, kiedy przez to przechodzą.

- Może jestem... inna...

- O tak, bardziej świętobliwa na pewno! - odparł i roześmiał się.

Wysunął rękę. Cała pokryta była we krwi. Złapał za spodnie i zsunął je z ciała. A potem to samo zrobił z ubraniem Anny. Jej biały sweterek pokryły plamy świeżej krwi.

- Boże, John... ubrania...

- Potem się tym zajmiemy.

Opadł na łóżko, ręką rozsunął jej nogi i wszedł w nią cały. Anna krzyknęła i złapała się kurczowo pościeli. Ale już po chwili dociskała go udami i błagała by wszedł głębiej. Jeszcze głębiej. I mocniej.

Przekręcił się razem z nią. Niebo stawało się coraz jaśniejsze, a między konarami John widział błyski wstającego słońca.

Lubił tę pozycję. Uwielbiał kiedy go ujeżdżała.

Anna rozejrzała się onieśmielona po podłodze. Ich zakrwawione ubrania leżały wszędzie dookoła. To przypominało rzeź. Zakryła rękami twarz i roześmiała się.

- Jesteśmy... zupełnie stuknięci! - krzyknęła. - Oboje!

- No widzisz. I jak mamy żyć osobno? - Wzruszył ramionami. - Przecież tworzymy całość. Nie mogą już nas rozdzielić.

- Nie mogą... - wyszeptała, a jej uśmiech pobladł.

- No niech spróbują. - John wskazał rękoma na ich złączone ciała. - Nadziałem cię na siebie. Jestem w tobie. Cały. Kurwa, niech próbują nas teraz rozdzielić!

Anna zaśmiała się. Ale inaczej. Cicho. Niepewnie.

- John... ale uczelnia...

- Pierdolę uczelnię. - Złapał ją za rękę. - No dalej. Bujaj się na mnie. Bujaj się, kochana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro