Rozdział 5 Decyzje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

- Zwiąż go i znieś na dół.

- Co zamierzasz z nim zrobić?

- Nie wiem. - John chwycił koszulę wiszącą na krześle i owinął nią szczelnie rękę. Anna kucała przy oknie, odwrócona do niego plecami. - Najpierw chcę pomówić z Anną.

John minął Finna, ale ten zagrodził mu drogę.

- John, to gliniarz. I to nie byle jaki.

- Więc nie powinien był celować do mnie z broni. - Odepchnął przyjaciela ręką. - Zrób, jak powiedziałem.

Finn opuścił gabinet, a John kucnął przy Annie i ostrożnie objął dłonie, którymi ściskała swoje uszy. Wzdrygnęła się i rzuciła mu przerażone spojrzenie. Wyglądała na wstrząśniętą.

- Anna, już dobrze.

- Nie jest dobrze! I nie będzie! - Strąciła jego ręce i poderwała się. - Zabiłeś go?!

- Co? Nie, tylko obezwładniłem. Jest nieprzytomny.

- Jak mogłeś?! - Anna podbiegła do detektywa i klęknęła przy nim. - Przecież to policjant!

- Celował do mnie z broni i to bez powodu! A tylko się sprzeczaliśmy!

- Może normalne sprzeczki wcale nie wyglądają, tak jak nasze!

John przewrócił oczami. Tak, by to dostrzegła.

- Ludzie się czasem kłócą! - Rozłożył szeroko ręce, czując że musi zaakcentować bezradność, którą czuł w tej chwili. - To nie powód, by celować do nich z broni!

- Ale ty nie jesteś zwyczajnym człowiekiem! - Anna stanęła nad policjantem. Dłonie zaciskała w pięści. Drżała. - Jesteś świetnie przeszkolonym wojskowym! Widocznie uznał, że tak trzeba!

John parsknął śmiechem.

- Przecież nie jestem przestępcą!

- Czyżby?! - Wskazała palcem na leżącego detektywa. Finn stanął w drzwiach, trzymając w ręku buteleczkę i żółtą taśmę. - Nie wierzę, że obaj chcecie to zrobić!

Anna przeskoczyła nad Kollevorem i wybiegła z pokoju. Finn pokręcił głową i po krótkiej wymianie spojrzeń między nim a Johnem, zbliżył się do przyjaciela.

- Masz, przemyj tym rany. - Wskazał wzrokiem na jego ramię. - I daj mi tę marynarkę.

John zsunął z ramion marynarkę. Jeden z jej łokci pokryty był krwią.

- Nic nie powiesz? Podzielasz jej zdanie?

- Za późno już na słowa. Teraz trzeba tu posprzątać. - Finn stanął twarzą w kierunku drzwi. - Pocisk przebił ścianę. Dobrze, że wszyscy byliśmy tutaj.

- A broń?

Finn wyciągnął zza pleców broń i pomachał nią przed twarzą Johna.

- Zabezpieczona. Opróżniłem magazynek. Drugiej nie miał.

- Mógł mieć w aucie.

- Przeszukać je?

John skinął.

- To będzie miało swoje konsekwencje.

- Cokolwiek byśmy nie zrobili teraz, to i tak nie unikniemy już konsekwencji. - John polał zawiniętą na ręku koszulę przezroczystym płynem i zacisnął zęby. - Idę do Anny. Muszę jej to jakoś wytłumaczyć.

- Wybacz, że dowiedziała się ode mnie.

- Skąd mogłeś wiedzieć, że ona nadal nie wie? Przecież miałem jej wszystko wyznać. - Położył rękę na ramieniu przyjaciela i pokręcił głową. - Nie, to nie twoja wina. Tylko moja.


2

John wszedł do sypialni. Anna opierała się rękoma o parapet. Jej ciało się unosiło i opadało, a głowa była pochylona. Płakała? A może tylko próbowała się wyciszyć? Powoli, lekkim krokiem zbliżył się do niej. Trzymał ręce złożone, jak do pacierza. Domyślał się, że jest poruszona. Musiał odpowiednio dobrać słowa. Załagodzić sytuację. I poznać prawdę. Bo tak naprawdę to tylko to jedno go interesowało - Ray i relacja jaką naprawdę miał z Anną. Oddałby wszystko by wiedzieć, co w rzeczywistości było między nimi.

- Proszę cię, porozmawiajmy.

- O czym?! - Anna obróciła się do niego. Gniewne spojrzenie mówiło samo za siebie. - O tym, jak pobiłeś policjanta, o twoich niedorzecznych podejrzeniach, czy może o tym, że jesteś dyrektorem szkoły?!

- Tak, jestem dyrektorem! - Odepchnął drzwi, aż te uderzyły o ścianę. Przeszedł przez pokój i stanął tuż przed nią. - I do cholery jasnej, dzisiaj miałem ci o tym powiedzieć!

- Akurat!

- Przysięgam!

- Teraz rozumiem twoje zachowanie i powściągliwość. - Anna skrzyżowała ręce na piersiach i popatrzyła na niego pogardliwie. Już raz widział to spojrzenie tego dnia. - Przestraszyłeś się!

- Pewnie, że tak! Mogę stracić wszystko, a już raz odbudowywałem swoje życie ze zgliszczy!

- Wszystko?! A ja?! Jestem stratą do przełknięcia?!

- Nie jesteś! - John złapał się za głowę i potargał włosy. - Czemu tak mówisz?!

- Bo wiem, czemu przez cały ten tydzień byłeś odległy! Zastanawiałeś się pewnie, jak możesz mnie kulturalnie odesłać!

John opuścił głowę. Jej słowa go ugodziły. Jednak wiedział skąd się wzięły. Czuł żal, który wprost wylewał się z niej. Zasłużył sobie na to. Kłamał, zwodził, oddalał najdalej jak tylko mógł wyznanie jej prawdy. I o to konsekwencje prawdy wygrzebującej się spod ziemi. Tego błota nie mógł uniknąć.

- Nic nie rozumiesz, głupia dziewczyno.

- Dlatego ani razu nie zbliżyłeś się do mnie! Nie spałeś ze mną! Unikałeś nawet przypadkowego dotykania mnie! A co dopiero... zbliżeń! Bo wiedziałeś, co i tak nastąpi! - Anna pochyliła głowę i uśmiechnęła się nad wyraz drwiąco. - A może bałeś się, że komuś powiem!?

John chwycił jej głowę i objął dłońmi policzki. Naparł na nią całym ciałem, aż razem uderzyli o parapet.

- Masz rację, bałem się! Bo się w tobie zakochałem, wariatko!

- Zakochałeś?!

- Kocham cię, jak szalony!

Anna odepchnęła go, prychnęła i zarzuciła głową, jakby chciała odgarnąć włosy na bok. Być może zapomniała, że są spięte. Jej policzki się zaróżowiły. Piersi unosiły się gwałtownie, ale równiej niż wcześniej. Czyżby się uspokoiła?

- I to prawda, jestem dyrektorem! - Rozłożył szeroko ręce i stanął bezradnie tuż przed nią. - Ale kiedy cię poznałem, nie wiedziałem, że to ma jakiekolwiek znaczenie! To się nigdy dla nas nie liczyło! Bo było nam zwyczajnie dobrze razem!

- Nie wierzę ci.

Anna spojrzała mu w oczy i wzruszyła ramionami.

- Już ja wiem, co czuję i do kogo.

- W takiej chwili? Akurat teraz? - Jej oczy się zeszkliły. Zaciskała powieki i mrugała nimi, ale on i tak to dostrzegł. - Miałeś tyle okazji by mi to wyznać...

- Przyznałem ci się do tego, co zrobiłem. To dzięki spotkaniu z Izabellą zrozumiałem...

- Dzięki spotkaniu z Izabellą?! - Roześmiała się wręcz histerycznie. - Śmiesz wspominać jej imię?! I jeszcze jesteś jej wdzięczny?!

- Nie jej! A... okolicznościom! - Zmierzwił włosy. - Zaczęło do mnie wtedy docierać, co czuję! Myślałem tylko o tobie, kiedy...

- Przestań! - Zakryła uszy rękoma. - Przestań kłamać! Nie chcę więcej o tym słuchać!

John cofnął się. Nie wiedział, co więcej mógłby powiedzieć. Miał wrażenie, że niezależnie co mówi, tylko pogarsza sytuację.

- Myślałem, że... - zamachnął w powietrzu ręką, próbując jakoś dopomóc sobie gestami - ...kwestia mojego wyjazdu... i tego co tam się wydarzyło... jest już zamknięta?

Anna powoli odsunęła ręce od twarzy. Zmierzyła go wzrokiem. Nie spodobało mu się to. Nie sposób, w jaki na niego spojrzała.

- Zamknięta?

- Przecież... powiedziałaś, że jesteś gotowa. Chciałaś jechać ze mną. Do mojego rodzinnego domu. Na grób mojego syna...

- Nie zasłaniaj się teraz synem, John! - Wskazała na niego palcem. - Wiedziałeś, że zdrady się od tak nie wybacza! Ty wybaczyłbyś mi, gdybym przespała się z Rayem?!

John aż napiął mięśnie. Zacisnął ręce w pięści. Poczuł, jak palce drętwieją mu z bólu. Ucierpiały od uderzenia. Ale to nie z powodu walki tak się czuł. Zalewała go krew na myśl, że Anna i Ray mogliby...

Nie wybaczyłby. Nigdy.

- No właśnie - powiedziała Anna, nie czekając na jego odpowiedź.

- Czyli między nami jeszcze nie jest ok?

Anna odwróciła głowę. Jej prawa stopa nerwowo podrygiwała. Rzucały nią emocje. Kotłowała się w środku. A John wiedział, że to dobry znak. Gdyby było inaczej, nie byłoby jej tu. Nie po tym, co zrobił. Przecież ją... zdradził.

- Muszę... pomyśleć.

- Anna...

Zrobił w jej kierunku krok, ale Anna wyciągnęła rękę i gestem go powstrzymała.

Przystanął.

- Przez cały tydzień cię obserwowałam... - powiedziała, po krótkiej chwili milczenia. - I nie rozumiałam. Myślałam, że zrobiłam coś nie tak. To prawda, że widziałam Finna. I twój nagły wyjazd mnie zdziwił. Przecież mieliśmy spędzić razem weekend, a tu nagle zmieniłeś plany. - Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech. - Podejrzewałam coś. Ale nadal w głębi serca miałam nadzieję... A kiedy wróciłeś... nic już nie miało znaczenia...

- Wróciłem do ciebie.

- Ale nie wyjechałeś z mojego powodu. - Spojrzała na niego. - Nie pojechałeś, bo miałeś wątpliwości i chciałeś dowiedzieć się, co czujesz. Ty się zwyczajnie trząsłeś o posadę! I gdzie tu miłość?!

- Pracę można zmienić!

- Chyba sam w to nie wierzysz! Kochasz tę pracę!

- No widać, ciebie kocham bardziej!

Ryknął, a jego głos potoczył się echem po korytarzu.

- Zostawiłeś mnie, John! Wyjechałeś! Zdradziłeś mnie!

- Wtedy jeszcze nie wiedziałem... Nie rozumiałem!

- Nie wiedziałeś? To się czuje! - Anna położyła rękę pomiędzy piersiami. - W środku!

- Mówiłem ci, że uczucia nie są dla mnie łatwe! Uprzedzałem cię!

- Przecież ty chciałeś mnie zostawić! Kto tak robi, jeśli kocha naprawdę?!

- Ale ja kocham naprawdę! I może nie jest to doskonałe uczucie, ale jest szczere i prawdziwe! Jest moje! - Uderzył się pięścią w tors. - I jest skierowane do ciebie! Tylko do ciebie! A nie do jakiejś pracy!

Anna trzęsła się. Zakrywała ręką oczy, ale on widział, jak po jej twarzy sunęły łzy. Ten widok wcale mu się nie podobał.

Przysiadła na parapecie z głową nisko pochyloną.

- Jak mam ci teraz zaufać? Mam mętlik w głowie. Nie wiem, jak powinnam się zachować. Nie wiem, co mam czuć. Co mogę... czuć.

- Możesz wszystko. Jeśli tylko mnie zechcesz.

- I jakie życie na nas czeka, John? Co teraz będzie z nami? Przecież ty jesteś dyrektorem, a ja studentką!

- Doskonale o tym wiem! Rozsądniej było rzucić to wszystko w diabli! Wypuścić cię! I to początkowo zrobiłem! Upiłem się w Ogrodach i wyjechałem! -Zmierzwił ręką grzywę i podszedł do szafy. Ten sam John Charmer co zwykle, spoglądał na niego. Surowym, zimnym i nielitościwym wzrokiem. Jego nie dało się oszukać. John odwrócił się w stronę drzwi. - Ale nie mogłem o tobie zapomnieć! Wróciłem! I spędzałem każdą wolną chwilę kombinując, jak tu tylko ciebie zatrzymać! To jest dla ciebie normalne?! Właściwe dla osoby na moim stanowisku?!

Anna stanęła przy nim.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś?

- A co miałem ci powiedzieć? - Obrócił głowę. Anna stała blisko. Ufnie spoglądała mu w oczy. Tak jak lubił. Zapragnął, by zatonęła w jego ramionach. By zostali sami, tylko we dwoje. I by wszystkie rozmowy się skończyły. - Przyznać się, że myślę o tobie bez przerwy? Że sprawdzam komórkę co kilka minut, w nadziei, że napisałaś? Że tylko czekam aż zaśniesz, bym mógł choć przez chwilę popatrzeć na ciebie bezkarnie? Takich rzeczy się nikomu nie mówi.

- Mówi się! Właśnie, że się mówi!

- Ja taki nie jestem, Anna. Już nie.

- Chyba jednak jesteś...

- Czytałaś wywiad ze mną? - Przerwał jej.

- Tak, ale...

- Wiedziałem. - Ponownie nie dał jej dokończyć. - Powiedziałaś, że cię zainspirowałem. Nie znałaś mnie wtedy, więc tylko tam mogłaś się na mnie natknąć. To był jedyny wywiad, jaki udzieliłem. Wiedziałaś o tym?

Pokręciła głową.

- Przeczytałaś go. Natchnąłem cię. - Przetarł ręką czoło i zaśmiał się. - O tak, jestem w tym dobry. Leję wodę, jak nikt inny. Zawodowo.

- Lejesz wodę?

- Dobrze przemawiam. Motywuję. Ale też znam się na swojej pracy. Nie zostałem dyrektorem z przypadku. A skoro czytałaś wtedy o mnie, to powinnaś wiedzieć, jaki jestem. Opanowany, skupiony, poważny i zdecydowany. I nie biegam już za miłością!

- Przecież nikt nie każe ci biegać! - Anna złapała go za rękę i pociągnęła do siebie. Stał sztywno, nieruchomo. - Jestem tutaj i też cię kocham, idioto!

John roześmiał się.

- Ładnie się wyrażasz o swoim idolu!

- Już nim nie jesteś. - Szturchnęła go i skrzyżowała ręce na piersiach. Przewróciła oczami, zatrzepotała niezwykle długimi rzęsami i uśmiechnęła się figlarnie, tak jak tylko ona potrafiła. A on poczuł jak fala przyjemności rozlewa się po jego ciele. Wypełniała każdą szczelinę. Łapał oddech. Czuł, że wraca do domu. - Idole są fajni, tylko kiedy ich nie znamy.

- Tylko wtedy?

- W innym wypadku, pojawiają się skazy.

Pomyślał o przeszłości. O synu. O licznych kobietach, z którymi zdradzał żonę. Ale i o tej nie tak odległej przeszłości. Zobaczył Izabellę.

- Tego akurat mi nie brakuje. Wierz mi. Mam pełno skaz. Pełno błędów i pomyłek.

- Nieważne. - Wzruszyła ramionami, jakby jego słowa nie zrobiły na niej wrażenia. - A myślisz, że ja nie mam? Ujrzałeś dzisiaj tę... drugą stronę mnie.

Podszedł do niej i objął dłońmi jej policzki. Pochylił głowę tuż nad jej twarzą i zawisnął nad nią.

- Jak to możliwe, że taka mała istotka skruszyła moje serce? - Musnął czubkiem nosa jej nos. - Jestem człowiekiem zasad. Jestem dyrektorem. I do niedawna, to rozsądek mną kierował, a nie namiętność.

- Do niedawna?

- Zanim ty się pojawiłaś. - Przeskakiwał spojrzeniem od jej jednego oka do drugiego. Zanurzył się w tej zieleni. Chłonął ją. Czuł spokój, kiedy padała na niego. Jakby tworzyła chroniącą go, niemal magiczną barierę. - Kocham cię, Anno. I choćbym spędzał godziny na przemyśleniach i podejmował racjonalne decyzje, wystarczy tylko jedno twoje spojrzenie i jestem stracony.

- Stracony? - Anna uśmiechnęła się. - Myślałam, że miłość wiąże się z czymś dobrym.

- Kiedy ty jesteś w pobliżu, cały świat przestaje dla mnie istnieć. A jedynym, czego się naprawdę boję, to ty i to, co mogłoby się urodzić w twojej główce.

Anna położyła dłonie na jego torsie. Czuł jak jej palce ostrożnie przesuwały się po jego koszuli. Z czułością, tak jak robiła to dawniej. Odżywał.

- Mówisz, że kochasz, ale nie ufasz...

- Ufam.

- Uwierzyłeś w mój romans z nim.

- Bo jestem zazdrosny! Tak piekielnie zazdrosny!

- I ta zazdrość cię zaślepia, John!

- Wiem o tym przecież!

John zacisnął zęby i wydał z siebie syknięcie, przypominające węża. Nie chciał sie do tego przyznać, ale czuł się pokonany.

Jej lśniące usta go kusiły. Nawet w takiej chwili była piękna. I nagle, nie wiedząc czemu, po prostu to zrobił. Opadł do przodu i znienacka przylgnął wargami do jej ust. Muskał je, ocierał, całował, czuł ich wilgoć i zapach poziomek... Szeptał.

- Twoja bliskość z nim doprowadza mnie do szału.

- On jest moim przyjacielem.

- A kim ja jestem? Kochankiem? Partnerem?

- Jesteś jedyny.

Gdyby ktoś go poprosił, John nie potrafiłby opisać tego, co się w nim właśnie wydarzyło. Takiej pewności i spokoju nie da się oddać słowami. To trzeba poczuć. Jej hipnotyzujące spojrzenie przemawiało do niego. Tonął. W jej oczach, nieśmiałym usposobieniu, walecznej duszy i uczuciu do niej, które z każdą sekundą stawało się bardziej wyraziste.

- Ale...

- Ale?

To jedno słowo i niepewność, jaką niosło - zmroziło go. Więc jest jakieś ale.

- Czasem się boję.

- Mnie?

- Nie, nie ciebie. Ale tego jaki się stajesz.

- Staję się taki, bo mi znowu zależy. A od dawna tego nie czułem. Staję się taki... bo znowu kocham. Kocham. Kocham ciebie, Anno. I tym razem chcę to zrobić, jak trzeba. Uczciwie. I z wyłącznością. Bez zdradzania. Już nie. Nigdy więcej. - Zamknął ją w objęciach i przycisnął najmocniej jak umiał do siebie. Chłonął zapach jej włosów. I to rosnące poczucie bezpieczeństwa, które mu dawała. Pewność i stabilizację, jakich od lat nie miał. - Kocham cię. Spaliłbym cały świat dla ciebie.

Finn odchrząknął i John zdał sobie sprawę, że nie są sami. Spostrzegł stojącego z boku przyjaciela. Odchylił się, zakrywając głowę Anny ręką, ale nie wypuścił jej z ramion. Tej chwili nie pozwoliłby nikomu im zniszczyć. To była ich chwila.

- Związałem go i zostawiłem na kanapie na dole.

- Dobrze.

- Możemy porozmawiać?

- Daj mi chwilę.

- To nie jest najlepsza pora na to, John.

John wyczuł nacisk na swoim imieniu, wypowiadanym z ust przyjaciela. Postanowił zrobić dokładnie to samo.

- Finn, zostaw nas samych. - Wskazał wzrokiem na drzwi. - Proszę, zamknij drzwi. Zaraz zejdę.

Finn zniknął tak samo szybko, jak się pojawił, zostawiając za sobą jedynie ledwie słyszalne kroki za zamkniętymi drzwiami.

Anna wysunęła się spod jego ramion. Stanęła przy oknie.

- Więc nazywasz się John Charmer.

- To ja.

- Tak bardzo chciałam cię poznać. Z twojego powodu przeprowadziłam się tutaj. Natchnąłeś mnie do zmian...

John podszedł do niej i stanął tuż za jej plecami.

- Anna, jedyne co zrobiłem, to udzielenie tego wywiadu i danie kilku wskazówek, ale pozostałe decyzje należą tylko do ciebie. - Obrócił ją do siebie, ale nie chciał być zbyt nachalny. Jej policzki pulsowały czerwienią. Wyglądała na zmęczoną. Miał wrażenie, że dzisiejsze wydarzenia ponownie to na niej najmocniej się odbiją. - Potrzebowałaś bodźca.

- A może ciebie?

- Przeznaczenie? - John zaśmiał się i pokręcił głową. - Wiesz, jaki mam stosunek do tego?

- Taki sam, jaki miałeś do miłości, a jednak tu jesteśmy.

- Touche', maleńka.

Skinął.

- Na bramie Ogrodów widniało inne nazwisko.

- To nazwisko mojej mamy, z drugiego małżeństwa. To w końcu ich firma. My tylko kopiujemy to, co oni zapoczątkowali. Zostawiłem ich nazwisko w nazwie, przez szacunek.

- To wiele wyjaśnia. - Anna objęła się rękoma. Uderzała palcami o skórę, na swoich ramionach. - Więc jesteś dyrektorem mojej szkoły. A ja zakochałam się w tobie i uprawiałam z tobą seks...

- Potwierdzam, tak było.

Oczy Anny biegały. John wiedział, że go teraz prześwietla.

- Robiłeś to już kiedyś?

- Nigdy, przysięgam. Nigdy ze studentką. - Pochylił się i objął dłońmi jej policzki. - Co też ci do głowy przychodzi? Przecież ja nie wiedziałem.

- Ale teraz wiesz.

- Teraz jest już za późno. Może gdybym nie posmakował twoich poziomek, albo innych smaków...

Wsunął rękę w jej spodnie. Anna zadrżała i wywinęła się, jakby poczuła lód. Chichotała jak dzika, unikając jego dotyku, aż wreszcie uskoczyła w bok i przylgnęła plecami do drzwi szafy.

- Nie umiem połączyć was obu. Scalić tamtego Johna, z tym.

- To jest jeden i ten sam John Charmer.

- Charmer... - Anna uśmiechnęła się figlarnie i zatrzepotała rzęsami. - Mój boże, to jednak robi wrażenie.

- To tylko nazwisko. Bez niego, jestem zwykłym facetem.

Anna schowała twarz w dłoniach i zachichotała.

- I co my teraz zrobimy? Co będzie z nami?

John spojrzał w kierunku okna. Spodziewał się tego pytania. Bał się, że w końcu padnie. Anna wydobrzeje i wróci na uczelnię. Czas ruszy z miejsca, niczym średniowieczna machina, a on nie będzie na to gotowy.

- Przecież nie zamieszkamy razem. Nie możemy.

- Coś wymyślę.

- Ale nie zostanę z tobą?

- Życie razem w tym domu to raczej nie najlepszy pomysł - odparł, wspominając wtargnięcie i przepychankę z Kollevorem.

Anna obróciła się gwałtownie i zaparła się rękoma o parapet.

- Czyli jednak wrócę do akademika.

- Wynajmiemy ci mieszkanie.

- Mieszkanie?! Chcesz zostać moim sponsorem?!

Parsknął śmiechem.

- Raczej mężem! I kiedyś będziesz mną rządzić w tym domu! Tego jestem pewien!

- Co ty powiedziałeś?

- Zostanę twoim mężem, o ile to przetrwamy. - Chwycił jej rękę i przyciągnął ją do siebie. - Bo po co, by to wszystko było? To ryzyko? Mówiłem ci, chcę mieć rodzinę.

- Ale mówiłeś też, że nie chcesz się wiązań ani myśleć o przyszłości...

- Ślub to żadne więzy! - Wyszczerzył zęby, ale na widok smutnych oczu Anny spoważniał. - Z czasem wszystko samo się poukłada. Znajdziemy ci inne lokum, a póki co wróć do akademika. Od poniedziałku zaczniesz pracę w moim gabinecie, a potem umieszczę cię gdzieś blisko siebie. Ale teraz muszę zająć się problemem, który zajmuje mój salon.

Pochylił się, by ją pocałować, ale Anna wzdrygnęła się i odwróciła głowę.

- Przepraszam, to takie dziwne. - Zachichotała i pokręciła głową. - Nie wiem, czy będę umiała znowu... być z tobą... fizycznie... Jak kobieta.

John wyprostował się i popatrzył na nią z góry. To był mur, który trzeba było zburzyć od razu. Zwlekanie tylko go pogłębiało.

- Pójdę na dół, a ty poczekaj tu na mnie.

- Co zrobisz z tym detektywem?

- Porozmawiam z nim.

- Myślisz, że będzie chciał cię słuchać?

- Dlatego go związaliśmy.

- I co mu powiesz?

- Dam mu to, po co przyszedł. Informacje.

- O Rayu?

Jej głos zadrżał. Wyczuł, że się zawahała.

- O Rayu, o tobie...

- Więc będzie też rozmawiał ze mną.

- Nie, ja z nim porozmawiam. Nie ty.

- A powiesz mu, że ta wasza bójka to było zwykłe nieporozumienie i że Ray cię wcale wtedy nie napadł?

- A to nie Ray mnie napadł? - Spojrzał w jej oczy i na widok jej niezadowolonej miny, roześmiał się. Cmoknął ją czule w usta. - Czuję, że wkładasz mi odpowiednie słowa w usta. Chcesz bym je zapamiętał i powtórzył?

- Ray jest dobrym człowiekiem!

- Ok, niech będzie! - Przycisnął ją ramieniem i pogładził ręką jej plecy. - Tak mu powiem!

- Ale nadal go nie tolerujesz.

- Mam swoje wątpliwości. - Potarł opuszkiem palca czubek jej nosa. - Ale obiecuję, że zostawię je dla siebie.

- Ale...

- Anna, nie chcę już mówić o Rayu. Nie teraz. Jeśli to... - wskazał ręką na siebie i na nią - ...ma się udać, to oboje musimy znaleźć w tym kompromis. Zaakceptowałem twojego przyjaciela i jego rolę w twoim życiu, ale ty musisz zaakceptować mnie i wątpliwości, jakie wobec niego mam. Nie proś o więcej, bo więcej ci nie dam, jeśli chodzi o Raya.

Anna skinęła.

- Jesteś taki... spokojny. I to po tym, co się wydarzyło.

- Lata doświadczenia, maleńka. - Wyszczerzył zęby i roześmiał się. - A z Kollevorem sobie poradzę. On także przekroczył dzisiaj uprawnienia. Jesteśmy na tej samej długości liny. Teraz tylko trzeba ją umiejętnie przeciągnąć na swoją stronę. A od tego, mam swojego bulteriera!

- Bulteriera?

- Finna!


3

John powoli zszedł po schodach. Nie bardzo wiedział, czego mógł się spodziewać. Był to jednak niecodzienny widok - detektyw związany na jego kanapie. Jak do tego doszło? Przecież wcale tego nie chciał. Tylko reagował.

Kucnął przy nieprzytomnym detektywie. Will opierał się o kanapę, z głową pochyloną na bok. Ręce miał związane za plecami. A raczej sklejone taśmą. John ją pociągnął. Była solidnie umocowana. Mocno. Finn znał się na rzeczy. Niewielkie kropki pokrywały dłoń oraz przedramię policjanta. John podciągnął rękaw od jego kurtki. Biegły pionowo, w jednakowych odstępach, po wewnętrznej stronie aż do łokcia.

- A to co, u diabła?

Stuknęły drzwi. Finn wszedł do salonu, przecierając ręce szmatką.

- Niczego nie znalazłem.

John skinął.

- Niczego. Jakby miał ten wóz od niedawna.

- Co masz na myśli? Przecież jeździ nim już jakiś czas. To chyba jego prywatne auto.

- Jest czysty. Żadnych danych, wizytówek, przedmiotów, nawet śmieci.

- Może akurat doprowadził go do porządku.

- Być może. - Fin cisnął umorusaną czarną mazią szmatkę na podłogę. - Szkoda tylko, że zapomniał je przy okazji wyczyścić.

- A broń miał zapasową?

- Nie. - Finn stanął przy Johnie. - A to co?

- Jego tatuaż. Ciekawy, nie?

- Kropki. - Finn poprawił okulary na nosie i pochylił się, by lepiej przyjrzeć się tatuażowi. - A dużo ich?

- Dokładnie siedemnaście.

- Wygląda jak tatuaż więzienny.

John westchnął.

- Przecież to gliniarz.

- Może działał pod przykrywką?

John odepchnął się od kolan i udał się do kuchni. Szedł żwawym krokiem, słysząc za sobą kroki przyjaciela. Spodziewał się rozmowy, a może nawet reprymendy. W końcu sporo spadło i na jego głowę.

- Słyszałem część waszej rozmowy.

A jednak, pomyślał John.

- Kochasz ją.

- Kocham. I chcę z nią być. Taka jest moja decyzja.

To miało zabrzmieć stanowczo. Bez możliwości rozważania innych opcji, czy rozprawiania o plusach i minusach nadchodzących konsekwencji. Ponieważ John wcale nie miał ochoty na rozmowę. Chciał tylko wyprosić wszystkich osobników, płci innej niż żeńska, z domu - grzecznie to ujmując - i zamknąć się w końcu z Anną w sypialni.

Jeszcze tyle zostało do powiedzenia. Jakiekolwiek tłumaczenia to jej się najpierw należą. A stale brakowało im czasu. I prywatności. Ale to mogło zaczekać. To czego najbardziej chciał, to zwyczajnie kochać się z nią. Po raz pierwszy, jako John Charmer. Przebić mur, który ją onieśmielał. Udowodnić jej, że jest tym samym facetem. Że jest jej Johnem. A do tego nie potrzebowali słów. Wystarczyło by byli sami, złączeni w miłosnym...

Finn opadł na stołek, jednocześnie ciskając okularami na blat. John obrócił się energicznie. Okulary bujały się, raz w jedną, raz w drugą stronę, a Finn mierzył go oceniającym spojrzeniem. To było zupełnie niepodobne do niego.

- Po co ty do tej Izabelli pojechałeś?

John zamarł. Potrzebował kilku sekund, by otrzeźwieć.

- Skąd o tym wiedziałeś?

- Bo cię znam! - Finn pokręcił głową, a John poczuł, że każdy jej ruch dosłownie wbija go w ziemię. Ale tego właśnie chciał. Zapaść się pod ziemię. - Zawsze tak robiłeś. Jak za dużo się dzieje wokół ciebie, to uciekasz. Nie mówiąc już o uczuciach.

- Ona jest jedyną stałą w moim życiu.

- Była! Teraz masz Annę!

John przysiągłby, że Finn wypowiadając te słowa warczał. I nie mógł tego zrozumieć. Skąd ta złość?

- To po cholerę kazałeś mi się z nią rozstać?! - John uderzył pięścią w stół, czując jak promieniujący ból rozchodzi się po jego ciele. Ślady krwi przebijały przez materiał koszuli, okrywającej jego rękę. - Po co było to całe kazanie?!

- Przecież napisałem ci wiadomość!

- Wiadomość?! - John złapał za komórkę i rzucił ją w kierunku przyjaciela. - Tę wiadomość masz na myśli?!

Finn pochylił się. Mrużył oczy. W końcu nasunął na nos okulary i pochylony wpatrywał się w ekran.

Podniósł głowę i spojrzał Johnowi prosto w oczy.

- Dokładnie to napisałem.

- I?! - zawołał prowokująco John. - Jasno się chyba wyraziłeś?!

- John, jak ty zrozumiałeś moją wiadomość?

John rzucił się na blat. Wyrwał mu telefon z ręki i od razu obrócił się w stronę okna. Pochylił się nad ekranem, jakby chciał zasłonić go ciałem. Potrzebował chwili. By nikt mu nie przeszkadzał. Serce waliło mu w piersiach, jak oszalałe. Bał się, tego co zaraz zobaczy. Tego, że może coś przeoczył.

"W końcu to do ciebie dotarło. Najwyższa pora. I przestań użalać się nad sobą. Szukasz prawdy, to spójrz w lustro. Zmierz się z nią. I zajmij się Anną. Chyba już wiesz, co musisz zrobić."

- No przecież - zaczął John - nie pomyliłem się! Dobrze to odczytałem!

- Czyli jak?

- Przez cały wieczór kazałeś mi wtedy niwelować straty...!

- Popełniłem błąd. - Przerwał mu Finn. John zamarł. Nie wierzył w to, co usłyszał. - Zbyt impulsywnie zareagowałem. Nie zdawałem sobie sprawy wtedy.

- Błąd?

Finn skinął.

- Dlatego wysłałem ci tę wiadomość. Myślałem, że zrozumiesz.

John zamknął oczy. Na wszystko i tak było już za późno. Nie zmieni tego, co się wydarzyło. Nie cofnie czasu.

Obrócił się do przyjaciela.

- Obaj zbłądziliśmy - powiedział do Finna. - To już nieważne.

- To moja wina.

- Żadna twoja wina! To ja... - John zacisnął zęby i obrócił się w kierunku schodów. Były puste. Wziął oddech i zniżył ton głosu. - To ja pojechałem do Izabelli. To ja uprawiałem z nią seks. Przez całe cholerne dwa dni. Nie ty.

- Ale gdyby nasza rozmowa tamtego wieczoru potoczyła się inaczej, to byś nie wyjechał.

- To już bez znaczenia.

John uniósł głowę. Chciał, by ta rozmowa dobiegła końca.

Rozległ się szum, powoli przeradzający się w pukanie. Deszcz uderzał w dach, jak pociski z karabinu. John uwielbiał ten dźwięk.

- Pada? - Finn wychylił się zza wyspy, po czym zeskoczył ze stołka i stanął obok Johna. - A nie zapowiadało się.

- Finn... - John zacisnął powieki. Domyślał się, że przyjaciel spogląda teraz na niego. Nie wiedział, jak powinien to powiedzieć, ale czuł, że komuś musi się zwierzyć. Gdyby tylko ten deszcz mógł zmyć jego błędy, tak jak zmywa teraz piasek z jego podjazdu. - Co ja mam zrobić z Anną?

- Znasz moje zdanie. - Finn oparł się plecami o szafkę. Zaciskał palce na jej brzegach, a stopą wodził po podłodze. - Jeśli to na poważnie, to ona musi wiedzieć...

- Już wie.

- Powiedziałeś jej?

- Tak.

- O Meridith?

- O wszystkim. O Izabelli też.

Finn uniósł wysoko brwi i przez moment w zdziwieniu wpatrywał się w przyjaciela. Jakby nie wierzył w to, co usłyszał.

- Nie wierzę, że z tobą została.

- Przecież sam wygłosiłeś tę przemowę o drzwiach!

- Pamiętam, ale nadal... nie wierzę. - Finn wsunął palce we włosy i odgarnął je do tyłu. - Więc... nie zamierzasz już odwiedzać Meridith?

- Tam jest grób mojego syna.

- Ale... będziesz nadal nocował w domu? I sypiał z nią?

- No co ty! Przecież nie teraz, kiedy jestem z Anną!

John chwycił szklankę i trzepnął szafką tak mocno, że aż całe szkło w niej zabrzęczało. Napełnił szklankę zimną wodą i już miał się z niej napić, kiedy usłyszał:

- Z Izabellą się przespałeś.

- To co innego!

Gdzieś w głębi domu rozległ się stukot. John obrócił się gwałtownie. Schody jednak nadal były puste. Opanował ton głosu i przysunął się do przyjaciela.

- Ale to już skończone.

- A ona o tym wie?

- Powiedziałem jej. To już pewne.

Finn skrzyżował ręce na piersiach i pokręcił głową.

- Meridith, Izabella... Anna... - Zmierzył Johna spojrzeniem. - Stąpasz po cienkim lodzie.

John przysunął szklankę do ust. I pił. Najwolniej jak umiał.

- To Meridith nie ma nikogo? - zapytał Finn. - Upewniłeś się?

- Jess była w Ogrodach - odparł John i zmierzył przyjaciela wzrokiem. - Powiedziałeś jej, gdzie jestem i jeszcze insynuowałeś, że mam dziewczynę!

- Miałem nadzieję, że da ci wtedy spokój. - Finn rozłożył ręce, po czym uderzył się ręką w pierś. - Nie chciałem ingerować w twoje sprawy. Naprawdę.

- Zapomniałeś, że ona jest w stanie donieść wszystko Meridith? - zapytał, a Finn rozchylił usta, po czym pochylił głowę. - Nie zdajesz sobie sprawy jakie zemstliwe bywają kobiety, przyjacielu.

- Wybacz, ja...

- To już nieważne - odparł John i poklepał go po ramieniu. - Ten rozdział też zamykam. Ale Meridith musi dowiedzieć się ode mnie. Zasługuje na to.

Finn odchylił głowę do tyłu, jakby chciał lepiej przyjrzeć się przyjacielowi, po czym pokiwał głową.

- To dobra decyzja, John.

- Ale?

- Niebezpieczna.

John skrzyżował ręce na piersiach.

- Wiem, ale... tak musi być. Sam zgotowałem sobie taki los.

- I co Jess ci powiedziała?

- Mówiła, że Meridith chodzi jakaś zamyślona.

- Uważasz, że widuje się z tym przyjacielem? To coś więcej?

- Jeśli ten gach... - John syknął i przeciągnął się - ... jest naprawdę tylko jej przyjacielem i wykorzystała go, by sprawdzić czy jestem zazdrosny, to nie. Nie ma nikogo.

John roześmiał się, ale po chwili spoważniał. Wyprostował się. Wpatrywał się w krople rozbijające się o parapet. Finn cofnął się i ponownie opadł na stołek.

- Finn, ona tam nadal czeka na mnie.

- I co zamierzasz?

- Nie wiem, naprawdę. Ale ona jest moją żoną. Jestem jej winny szczerość.

- Myślisz, że ona jest na to gotowa?

- Na to nie można być gotowym. Może jedynie coś przeczuwać. Stąd tyle pytań o mnie.

Podniósł głowę. Okno było już całkowicie pokryte deszczem i zamazane.

- Musisz z nią porozmawiać, John.

- Finn... - John odstawił szklankę do zlewu. Przyjaciel spoglądał na niego i John wiedział, że jeśli ktoś mógłby go zrozumieć, to tylko on. - Jak mam poprosić własną żonę o rozwód? Jak się to robi?

- Nie wiem, John. Ale nie jestem ślepy. Ona nadal jest ważna dla ciebie.

- Zawsze będzie! Przecież to moja żona! Była moją pierwszą... - John zacisnął zęby. - A ja jej pierwszym. Jedynym. I wciąż rozrywa mnie w środku, kiedy pomyślę...

- Zawsze byłeś zaborczy. Strzegłeś swojego terytorium.

- Terytorium...

- Musisz pozwolić jej odejść, John. Te wasze coroczne spotkania i bliskość, wcale jej nie pomagają. Ona musi wiedzieć, że ty już nie wrócisz. - Finn podniósł wzrok i spojrzał na Johna. - Bo nie wrócisz?

- Dawno zszedłem z tej drogi. Kocham ją, jestem o nią nawet zazdrosny, ale...

- Akceptujesz to.

- Akceptuję. Bo jest Anna. I wszystko jest tak, jak być powinno.

- Prawie, pamiętaj o tym.

- Pamiętam, pamiętam.

Finn przetarł chusteczką okulary, po czym starannie ją złożył i schował do kieszeni marynarki. Okulary zamknął w granatowym, wyglądającym na bardzo drogie, etui i wsunął do kieszeni.

- Za dużo tych kobiet, John. I jeszcze Izabella... - Finn ciężko westchnął, po czym zmierzył Johna swoim standardowym, surowym, prawniczym spojrzeniem. - Jakby nie dość było ciężko!

- Dopiero będąc z Izabellą zrozumiałem, że zakochałem się w Annie.

Finn wybałuszył oczy.

- Tylko o niej wtedy myślałem. Zresztą, cały tydzień myślę tylko o niej. - Uśmiechnął się. - Jestem dyrektorem szkoły biznesu. Potrafię dodać dwa plus dwa.

Finn westchnął z politowaniem. Znowu wyglądał, tak jak zawsze - nadzwyczaj poważnie i profesjonalnie.

- John, ty już wcześniej wiedziałeś, że kochasz Annę. - Opuścił głowę, ale John słyszał, że się śmiał. - Boże, jakie to wszystko niesprawiedliwe.

- O czym ty mówisz?

- Poczekaj tu.

Finn naciągnął na głowę marynarkę i wybiegł z domu. Po chwili wrócił, ściskając w ręku kawałek pogiętego papieru. Podał go Johnowi, wskazując palcem odpowiedni fragment.

"Jestem w rozsypce, Finn. Straciłem Annę... Wszystko, co miałem... co znałem... i co kochałem... odeszło razem z nią. Już nic nie mam."

- Kiedy znalazłem twój list, zrozumiałem, jaki błąd popełniłem. A przecież sam pchałem cię ku niej! Pierwszy zauważyłem, że się w niej zakochałeś! Ona nigdy nie była stratą! Nie dla ciebie! - Finn roześmiał się, a jego twarz przybrała grymas. Zupełnie tak, jakby odczuwał ból. - Jak mogłem być takim idiotą?! Obaj, jesteśmy winni tego, co się stało, John! Obaj!

John złożył list, ostrożnie gładząc jego krawędzie i wycierając go z kropel deszczu.

- Mogę go zatrzymać?

- Oczywiście, ale...

John trzymał głowę nisko. Schował list do kieszeni, po czym podniósł wzrok i jego spojrzenie zderzyło się ze wzrokiem Finna. Ten drgnął i rozejrzał się, jakby w popłochu.

- Chodźmy. - John wskazał wzrokiem na salon. - Trzeba go obudzić.

John opłukał szklankę pod bieżącą wodą i napełnił ją do połowy. Ruszył w kierunku salonu, a Finn podążał za nim, krok w krok. Kiedy minęli wyspę, przyjaciel zatrzymał się jednak.

- Ale co zrobisz z Anną?

- Znajdziemy jej lokum gdzieś w mieście, blisko uczelni. I mnie. - John zaśmiał się drwiąco. - Byle ten idiota jej nie nachodził.

- Jeśli sama nie zdradzi mu, gdzie mieszka...

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Tylko tyle, że oni podobno się przyjaźnią.

John zgrzytnął zębami.

- Też mi przyjaźń! - Zamachnął się, wykonując zamaszysty ruch ręką. Woda rozlała się po stole. - Tylu ludzi dookoła! Ray Millistrano nie jest jedynym! Znajdzie sobie innego!

- W kwestii więzów przyjaźni, polemizowałbym z tobą.

John poczuł ucisk w brzuchu.

- Nieważne! - Złapał oddech. Powtarzał sobie w myślach: opanuj się, John. - Liczy się tylko, że ona już zna szczegóły.

- A gdzie ona teraz mieszkała?

John zawahał się, ale wiedział, że przed Finnem nie może mieć tajemnic.

- Ze mną...

- Tutaj?

- Tak - odparł i nim przyjaciel zdążył coś powiedzieć, szybko dodał: - Musiałem ją tutaj sprowadzić. Rozchorowała się, a na stancji ktoś zajął jej pokój.

- Wiem. Dzwoniłem przecież do właścicielki - odparł Finn, a John rozłożył szeroko ramiona, jakby mówił: no właśnie! - To dlatego Kollevor ją tu zastał. I próbował upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

John westchnął przeciągle.

- Teraz mieszka w akademiku, ale warunki są tam drakońskie. Nie zostawię jej tam, sam pławiąc się tutaj w luksusach.

- To twoja szkoła. Zrób coś z tym.

- Co masz na myśli?

- Warunki w jakich żyją twoi studenci także podlegają pod twój nadzór.

- Skąd wiesz?

- John, proszę cię. Przecież jesteś dyrektorem. Poza tym, nazywasz się Charmer. Mógłbyś zając się każdą sprawą, jaką tylko byś zechciał.

- Już to gdzieś słyszałem... - John położył rękę na ramieniu przyjaciela. - Pomożesz mi to ogarnąć? Akademik, zajęcia i pracę Anny?

- Mam ogarniać twoją dziewczynę?

- Tylko w kwestiach uczelni.

- Dobrze. - Finn sięgnął po notes i zapisał pochyłym pismem kilka zdań. - Ale musisz dać mi odpowiednie pełnomocnictwa.

- Ale to nie może dojść do oczu Travisa.

- Mam działać in cognito? Jak?

- Powiedz gdzie musisz wejść, a ja cię tam wprowadzę. Przedstawię cię. Nikt nie będzie o nic pytał. Zaręczam ci.

- Ale przecież mnie każdy zna.

- To co zrobimy?

Finn przysunął rękę do twarzy i oparł na niej brodę. Gładził opuszkami skórę i rozmyślał - to było pewne, a nawet widoczne. John dobrze wiedział, jaką minę wtedy przybierał jego przyjaciel. Jedyne co musiał zrobić, to mu nie przeszkadzać.

- Pogadam z moim człowiekiem.

- To ten, do którego wtedy dzwoniłeś? - John zmarszczył czoło. - Nie podoba mi się, że nie wiem kto to jest.

- Żebyś ty wiedział, o ilu rzeczach nie wiesz, John... - Finn uniósł brwi i ponownie spojrzał na niego z politowaniem. - Głowa by ci eksplodowała.

- Ale kto to jest?

- Moja prawa ręka.

- Masz prawą rękę?

- To lojalny, młody chłopak. Ktoś musi mi pomagać tutaj, kiedy wyjeżdżam. Odbiera pocztę. Nosi dokumenty. Przyjmuje dostawy. Dba o Ogrody. - Finn przewrócił oczami, niemal jak niezadowolona dziewczyna. - Obaj często jesteśmy tu nieobecni. A ty, już całkiem. A Charles...

- Dobra. - Przerwał mu John i machnął ręką. - O nim mi nawet nie wspominaj! Czasem mam wrażenie, że już wiek padł mu na głowę! Ale przecież go nie zwolnię!

Finn uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Milczeli przez chwilę.

- A kim jest ten chłopak? Skąd go wytrzasnąłeś?

- Z Ogrodów - odparł Finn i uśmiechnął się szeroko. - Pamiętasz dzieciaka, który kosił nam trawę? Woził ją potem w taczkach.

- No pewnie, że pamiętam. Potem zniknął jakoś.

- Bo zaczął pracować dla mnie. - Finn urwał. - Dla nas.

- A czemu on?

- O nic nie pyta. Ma pełno energii. Wszędzie go pełno. - Roześmiał się. - I cię uwielbia. Imponujesz mu.

Kolejny, pomyślał John.

- Niby czym?

- Laskami - odparł Finn. - Też chciałby mieć takie powodzenie, jak ty.

- No błagam! - John wyrzucił ręce w powietrze i pokręcił głową. - To ja muszę sobie z nim porozmawiać. Wyjaśnię mu, do czego to powodzenie może doprowadzić!

- To on jest moimi oczami i uszami na uczelni, John - powiedział niespodziewanie Finn.

John obrócił się i zmierzył przyjaciela wzrokiem.

- Co?

- Kiedy powiedziałeś mi o Annie, zadzwoniłem do niego. Bałem się ryzykować. Nie chciałem rozmawiać z nim o tym przez komórkę. - Finn wskazał na Kollevora. - Dla niego to pewnie drobnostka, by założyć nam podsłuch.

John wspomniał sms'y z Anną i od razu pożałował własnej lekkomyślności.

- A co ten dzieciak miał dla ciebie zrobić?

- Wtopił się w życie studenckie. Słuchał. Obserwował. - Finn pokiwał głową na boki. - Upewnił się, że żadna niekorzystna plotka na twój temat jeszcze nie wypłynęła. No, poza tymi, które już zalegają w tym oceanie...

- Co?

- Mało plotek na twój temat krąży? - Uśmiechnął się Finn. - U studentek też. Ale najwięcej u szarych, zakompleksionych pracownic, na które nawet uwagi nie zwracasz i których twój kijaszek nigdy by nawet nie dotknął.

- Czyli u kogo?

- U dziewczyn z całej administracji uczelni. Jedynie sprzątaczki jeszcze do ciebie nie wzdychają. A prawdę mówiąc, mają cię dość, bo stale palisz po kątach.

John żachnął się i od razu poklepał się ręką po spodniach. Papierosy miał w kieszeni. Jak dobrze.

- Sypiałem z dziewczynami z uczelni - dodał po chwili. - To o co ci chodzi?

- O tak, ale z tymi ładniejszymi.

John zaśmiał się. No cóż, Finn miał rację. Nie było się nawet o co sprzeczać.

- Ale jak on usłyszał te plotki? - zapytał. - Przecież nie mówiłyby o mnie w jego obecności. Nie mógł sobie od tak wejść do ich pokoju i słuchać.

- Nie doceniasz go. I za bardzo polegasz na ich odpowiedzialności i zaangażowaniu w pracę.

- Wytłumacz mi to.

- Siedemdziesiąt pięć procent tych kobiet pali papierosy, John. - Finn uniósł rękę i po kolei odginał palce. Od kciuka, aż po najmniejszego. - Jedzą. Piją. Siusiają i nawet gorsze rzeczy robią. Poprawiają makijaż. Jeżdżą windami. Parzą dla ciebie kawę...

- O nie, kawę sam sobie parzę!

- ...zmywają naczynia - kontynuował Finn. - Robią to wszystko każdego dnia. I gadają. Mijają się na korytarzach, stoją razem w palarni, przesiadują w toaletach i stołówce, jeżdżą windami. I gadają. Są tak zaabsorbowane swoimi sprawami, że nie zwracają uwagi na dziewiętnastoletniego chudzinę w czapeczce, z logo ulubionej drużyny baseballowej.

John zamarł. Niczego nie zauważył. Wiedział o tym wszystkim, ale to było tylko tło. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wiele w tym tle może się dziać. Wspomniał Raya i to, jak przemknął wtedy za nim niepostrzeżenie. On też wtopił się wtedy w tłum. Niemal tak samo jak człowiek Finna. Czy on też szukał wtedy czegoś? Na pewno Anny. Ale po co miał to robić na uczelni? Zbierał informacje? O nim? O Johnie? A może rozpowiadał własne niepochlebne słowa na jego temat?

- Muszę przyjrzeć się bardziej temu, ile moje pracownice spędzają czasu na tych... pogaduszkach - odparł po zastanowieniu John. Finn tylko uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - A co to za drużyna?

- Co?

- Ta drużyna baseballowa, którą lubi ten chłopak?

- A ma to znaczenie? - Finn pokręcił głową i zaśmiał się. - To nie hokej.

- No nie. To nie hokej - odparł John. Spojrzał na uśmiechającego się przyjaciela i nagle zdał sobie sprawę, że od czasu tamtej felernej nocy nie rozmawiali. Nie, jak kumple. - Może umówimy się w weekend na piwo? No, ja wypiję piwko, ty winko... Postawimy ekran na tarasie? Obejrzymy hokej?

- W Ogrodach?

- No.

- Jak za dawnych lat?

- Aż tak dawne nie są.

Finn pokiwał głową.

- Moglibyśmy wyciągnąć się na kanapie, albo fotelach i obserwować jak czujniki ruchu reagują na poruszającego się Do-ki'ego. To dopiero byłby widok. - Przyjaciel rozmarzył się, ale po chwili spochmurniał. - A nie będziesz z Anną?

- Radziłem jej, by wróciła do akademika. Póki co. - I nagle John przypomniał sobie o Marku. Zupełnie wyleciał mu z głowy! - Ale ty możesz zaprosić Marka. Urządzimy sobie męski wieczór...

Finn machnął ręką. Przeszedł się pod okno w kuchni i z powrotem. Rozmyślał. John czekał aż znowu przemówi.

- Ale wiesz - zaczął znowu Finn, zaparł się plecami o wyspę - chyba już wiem, gdzie mógłbyś umieścić Annę. W Ogrodach.

- Przecież to moja firma.

- Formalnie, twojej żony.

- Wiem to - odparł z naciskiem John.

- I jest oddalona od miasta. Z dala od ciekawskich spojrzeń. I to idealne miejsce do nauki. Pełne zieleni, ciche i odpowiednie do waszych spotkań.

- Ale jak ona tam będzie dojeżdżać? Nie ma prawa jazdy.

- Może jeździć ze mną. A jak mnie nie będzie, zostaje autobus. I w Ogrodach... - uśmiechnął się tajemniczo - ... miałbyś ją na oku. Tak jak chciałeś.

- Świetna myśl! - Klepnął przyjaciela po ramieniu. - Ale to ty będziesz miał ją na oku. Nie ja.

- Mówisz poważnie?

- Kiedy ja będę na uczelni, ty będziesz razem z nią w Ogrodach! I tam przynajmniej żaden Ray nie będzie miał wstępu! Tylko wpierw dokończ zabezpieczanie terenu.

- Już większość jest ukończona.

- Łącznie z kamerami?

- Oczywiście. Zwiększyłem też liczbę czujników ruchu. Właśnie to pokażę ci w weekend. Zostało tylko wzmocnienie ogrodzenia, ale na dniach powinni skończyć.

- Dobrze... - John zasępił się. - Od tej pory klienci nie będą już przyjmowani w biurze.

- A gdzie?

- Wymyśl coś. Ale biuro i teren przy budynku mają być zamknięte dla osób z zewnątrz. Anna musi czuć się swobodnie i bezpiecznie.

- Najrozsądniej byłoby zatem wydzielić obszar dla klientów. - Finn sięgnął po komórkę i pokazał Johnowi obraz jednej z kamer, umieszczonej blisko bramy wejściowej. Zaznaczył palcem punkt na ekranie. - Planowałem tutaj rozbudować parking, ale równie dobrze możemy to miejsce inaczej wykorzystać.

- Zapisujesz obraz w chmurze?

- Nie tylko. Dokupiłem dodatkowe rozszerzenia. Nagranie przechowywane są w dwóch miejscach. To było pierwsze, czym się zająłem. - Finn naprężył się dumnie i puścił oko do Johna. - Nie wypada popełniać tych samych błędów.

- A kto ma dostęp do tej chmury?

- Ja... - Finn schował telefon do kieszeni marynarki i uśmiechnął się. - I ty. Jakbyś sprawdzał pocztę, to byś o tym wiedział.

- Ostatnio sporo mam na głowie.

- Z tego też powodu powiadomienia przekierowałem na swój telefon. - Finn poprawił okulary i spojrzał na Johna. - Spodziewałem się, że będziesz zajęty.

- A ogrodzenie jest to, które wybrałem?

- To samo. Na dwa metry wysokości, po całej długości posesji. I to pod prądem.

- Idealnie. - John klasnął. - Ale oznaczyłeś chyba...

Finn spojrzał na Johna powątpiewająco.

- Masz mnie za idiotę? Jestem przecież prawnikiem!

- No tak. - John zmierzwił ręką grzywę i położył ręce na biodrach, po czym przeciągnął się. - Czasem się zapominam i...

- Budujesz fortecę, John?

Obaj mężczyźni zamarli. John poczuł, jak jego serce zadudniło mocniej. Ślina ugrzęzła mu w krtani. Z trudem ją przełknął. Wychylił się i wyjrzał w kierunku salonu. Szare oczy Kollevora mierzyły go spojrzeniem. Nie wyglądał na zadowolonego.

Razem z Finnem przeszli do salonu i stanęli naprzeciwko detektywa.

- Skoro policja nie wykazuje należytego zainteresowania.

- Zainteresowania czym?! Przecież niczego nie znaleźliśmy!

- Widać za słabo szukaliście.

- Ty sam stwarzasz niebezpieczeństwo dla siebie i osób z twojego otoczenia, panie Charmer!

- Skoro tak uważasz.

John skrzyżował ręce i cofnął się w stronę kuchni.

- Gdzie ty idziesz?! Rozwiąż mnie! Jestem funkcjonariuszem, do cholery!

- To po cholerę celowałeś do mnie, Will?!

- Miałem pozwolić byś skrzywdził tę dziewczynę?!

- Skrzywdził?!

John parsknął śmiechem.

- Czytałem twoje akta!

- Jakie akta?! Co z nich wyczytałeś?! Skrzywdziłem kiedykolwiek jakąś kobietę?!

Kollevor zacisnął zęby. Zgrzytał, kiedy mówił.

- Jedną na pewno.

- Co takiego?

Finn stanął pomiędzy nimi.

- Dobrze już. Opanujmy jakoś tę sytuację, panowie.

- Nic prostszego. Rozwiąż go i niech wypierdala z mojego domu!

- Najpierw porozmawiam z twoją dziewczyną.

- Tylko spróbuj się do niej zbliżyć.

John nachylił się do Kollevora i złapał go za koszulę.

- John! - Finn odepchnął go od detektywa. - Ogarnij się!

- Muszę z nią porozmawiać, John! Jak mam zbadać twoją sprawę, kiedy ukrywasz przede mną dowody i świadków!

- Jej tam nie było! To Rayem miałeś się zająć, do cholery jasnej! To on napadł na Ogrody!

Niespodziewany łomot rozbrzmiał tuż za Johnem i potoczył się wzdłuż schodów. John obrócił się i spostrzegł spadający po schodkach telefon Anny. Podniósł wzrok. Anna stała na szczycie schodów i spoglądała na niego dużymi oczami.

- Anna!

- Co ty powiedziałeś?! - Anna zbiegła po schodach i zatrzymała się przed Johnem. Spojrzała na Kollevora i chwyciła za ściskającą go taśmę. - Nadal go nie uwolniliście?!

Anna walczyła z taśmą, która oplatała Kollevora, a John stał jak zaczarowany i tylko ją obserwował. Przerzucał spojrzenie raz na nią, raz na Willa. Ten także wyglądał inaczej. Wodził za nią wzrokiem. Przyglądał jej się. Czyżby... spodobała mu się?

Drżał. Nie mógł znieść obrzydliwego spojrzenia, jakie detektyw rzucał Annie. Zmienił się. Nagle złagodniał. Nawet jego wzrok już nie był tak złowrogi. Jak ona to robi?, pomyślał John. Czemu wszyscy faceci tak na nią reagują?!

- John! Uwolnij go! Natychmiast!

Zacisnął pięść i zęby, aż poczuł przeszywający go ból. Wskazał Finnowi wzrokiem detektywa. Ten jak na rozkaz zabrał się za rozcinanie taśmy.

Anna podeszła do niego. Stanęła tuż przed nim. Spoglądał w dół i widział tańczące ogniki w jej oczach, czuł jej perfumy, rześki zapach włosów...

- Nie wierzę, że to zrobiłeś.

Pokręciła głową. Chwyciła wiszącą na krześle torebkę i pewnym krokiem, niczym maszerujący żołnierz, skierowała się w stronę drzwi.

- Co ty robisz? Po co ci to?

- Finn, jakbyś mógł spakować i przywieźć mi moje rzeczy...

- Co takiego?! Nie mówisz poważnie?!

John ryknął i rzucił się za nią. Chwycił jej rękę i przyciągnął ją do siebie. Ściskał ją mocno. Czuł pod palcami jej ugniatającą się skórę i kości.

- Między nami koniec, John. - Anna wyszarpała rękę i cofnęła się. - Nie będę z facetem, który posuwa się do tak poważnych oskarżeń i zatruwa życie innym ludziom!

- Zatruwa życie innym ludziom?! Masz na myśli swojego koleżkę?!

- Dałeś słowo! - Spojrzała na niego, od góry do dołu. - I nie tylko to mi dzisiaj obiecałeś. Ale teraz widzę ile jest warte twoje słowo.

- I to wszystko?! Od tak?! - Pstryknął palcami tuż przed jej twarzą, po czym złapał ją za ramię i przyciągnął ją do siebie. - I gdzie teraz pójdziesz?! Do tego obskurnego akademika, czy może... do niego?!

- Zostaw mnie!

John zacisnął palce mocniej. Przylgnął ustami do jej policzka. Biło od niej ciepło.

- Będziesz mu robić dobrze? Pieściłaś go już tak? - Chwycił ręką jej podbródek, niedbale muskając palcami jej wargi. Docisnął ją do drzwi. - Brałaś mu do ust?

- John! - Detektyw i Finn ryknęli w tym samym czasie.

- Puść ją, na boga!

Finn złapał Johna za ramię, a Anna zamachnęła się i uderzyła go w policzek. Johna zamroczyło. Nie spodziewał się tak silnego uderzenia. Palił go ogień, który rozchodził się po skórze jego twarzy. Aż rozbolała go głowa.

- Masz siłę. Trzeba przyznać.

Musnął palcem jej rozchyloną wargę, ale ona natychmiast strąciła jego rękę.

- Brzydzę się tobą. Nie dotykaj mnie.

- Brzydzisz się? - Parsknął śmiechem. - A jak jemu brałaś do ust, to też się brzydziłaś?

- A może brałam. I ssałam. - Rozsunęła wargi szeroko i przejechała językiem po koronach swoich prostych zębów. - Głęboko. Aż do samego końca.

- Robiłaś to?

- Może. I nic ci do tego.

- Nic? - Złapał jej rękę i przyciągnął ją do siebie. - Przecież cię kocham, do cholery!

- Kłamstwa. Same kłamstwa!

- Nie kłamię! Kocham cię!

- Ty nikogo nie kochasz! Nikogo, z wyjątkiem siebie!

Odepchnęła go i złapała za klamkę. Wybiegła na zewnątrz. John chciał rzucić się za nią w pogoń, ale Finn go zatrzymał. Ściskał go w pasie i ciągnął do tyłu. Szarpali się i szamotali, aż w końcu John rozłożył szeroko ręce i odrzucił go na stół. Trzasnęło, aż kawałki mebla rozpierzchły się po salonie.

- Nie wtrącaj się, Finn!

- John! - Kollevor stanął przed Johnem, trzymając rękę wyciągniętą na wprost. - Zajmę się nią.

- Ty?!

- Z tobą nie chce przecież rozmawiać! A zobacz jak pada!

John wyjrzał za okno. Lało jak z cebra. Nic, poza deszczem, nie było widoczne. Dochodziła ledwie dziesiąta rano, a było ciemno, jakby zaraz miała nadejść noc.

- Spokojnie, sprowadzę ją do ciebie.

John skinął. Will wybiegł za Anną, a spod połamanego stołu dało się słyszeć jęknięcie. Finn leżał na ziemi i zwijał się.

- Kurwa mać! - John złapał go za rękę i pociągnął do siebie. - Przepraszam, Finn!

Finn ryknął. Oparł się ręką na kolanie i pochylił mocno do przodu. Druga ręka zwisała wzdłuż jego ciała. Marynarkę miał podartą, okulary wypadły mu z etui, szkła pękły.

- Chyba coś mi złamałeś. Nie mogę poruszać ręką...

John pomacał go szybko po plecach i ramionach, a kiedy przyjaciel zawył z bólu, puścił go i odszedł kawałek.

- Wybiłem ci bark. - Złapał się za głowę i potargał ręką włosy. - Kurwa mać!

- Nastaw go.

- Nie, zabiorę cię do szpitala.

- Nie chcę jechać do szpitala!

- Jak masz wybity bark, to sam go nie nastawię! Musi obejrzeć cię lekarz!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro