Rozdział 8 Opiekun

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Anny nie ma u Raya.

John cisnął kurtkę na wieszak, ale ta nie doleciała i spadła na podłogę. Sięgnął po nią i ze zniecierpliwieniem zawiesił ją starannie, ściągając z niej ręką nadmiar wody.

- Byłeś u niego w domu?!

John skinął. Opadł na krzesło, stojące na przeciwko leżącego na kanapie przyjaciela.

- Chyba powinienem nosić przy sobie broń.

- Dlaczego?

- On tam był. - John przetarł ręką oczy. Spodziewał się reakcji przyjaciela, kiedy tylko to powie, ale miał to gdzieś. - Cichy.

- Widziałeś go?!

- Nie. Czułem.

- Czułeś! - Finn parsknął śmiechem. - Powinieneś to przestać pić i rozpowiadać te plotki! Już nie wystarczy ci, że Anna cię zostawiła?!

- I tak by mnie zostawiła.

Pochylił głowę.

Tak zrobiła to ciut wcześniej... Ale teraz jest szansa, że wróci. Wróci na pewno. Jak tylko spotkam ją na uczelni.

- To już się tym nie przejmujesz? - Finn uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową, wzruszając agresywnie zdrowym ramieniem. - Raz tak, a raz tak! Jak chorągiewka!

- Anną się zajmę w poniedziałek! - John zacisnął zęby. Nie spodobała mu się reakcja przyjaciela. - A ty co jesteś nagle taki wylewny?! Zjadłeś kompendium z wyrażania emocji?! Niedawno jedyny twój gest, to było kiwnięcie głową, a teraz cała paleta grymasów i wymachiwania rękoma!

- Może moja cierpliwość też ma jakieś granice?!

- Twoja cierpliwość?! - John zerwał się z krzesła i podszedł do przyjaciela. - Pijesz do mnie?!

- Aż tak ciężko się domyślić?

John roześmiał się. Przeszedł pod salon i zatrzymał się przed drzwiami tarasowymi. Były uchylone. Zamknął je i wyjrzał przez firankę. Krople deszczu rozbijały się na tafli wody. Poczuł ciepło na dłoni. Ogień w kominku buchał i skwierczał przyjemnie. Zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. Ale kto go rozpalił? Mark?

- A gdzie twój facet?

Finn obrócił głowę, ale mimo to, John dostrzegł jego zasznurowane usta.

- Dzwoni, martwi się o ciebie, przyjeżdża! Nawet rozpala dla ciebie w kominku! - John wskazał palcem na stojącą na stole szklankę. - Parzy dla ciebie herbatkę i okrywa cię kocem, a ty jak mu się odwdzięczasz?! Uderzasz do zajętego faceta, z rodziną?!

- Do nikogo nie uderzam!

- A co to było dzisiaj?! W szpitalu?! Nie jestem ślepy!

- Nie, no pewnie, bo John Charmer jest chodzącym ideałem! Dziwne tylko, że im więcej spacerujesz w tej błogiej niewiedzy, tym więcej ludzi tracisz!

- Tracę?

- Meridith? Izabella, Anna, Ray...

- O Rayu nie wspominaj!

- I teraz ja?!

John obrócił się do przyjaciela.

- Ty? - Zawahał się. Poczuł się dziwnie. Jakby ktoś ugodził go prosto w serce. Nie było widać rany, ale zabolało naprawdę realnie. - Straciłem ciebie?

- Tracisz wszystkich, do których się zbliżasz. W końcu nikt nie jest w stanie dotrzymać ci tempa!

- O co ci chodzi? Co się z tobą stało? Dlaczego jesteś taki agresywny?

- Po cholerę zaprosiłeś tu Marka?!

- Przecież... - John złapał się za głowę i zmierzwił włosy. Nic już nie rozumiał. - To twój partner! Myślałem, że robię dobrze!

- To nie myśl, John! Tylko następnym razem, mnie zapytaj!

- Ale przecież wy się kochacie. Sam mówiłeś...

- Wiele się zmieniło od naszej ostatniej rozmowy, John!

- Nie wiedziałem i nic mi nie powiedziałeś...

- Kiedy miałem ci powiedzieć?! Znikasz na całe tygodnie! Nie odbierasz telefonów, nie odpisujesz na smsy, maile! Liczy się dla ciebie tylko Anna! - Finn wymachiwał ręką ponad głową. - Albo ten cały... wymyślony Cichy!

- On nie jest wymyślony!

- To już obsesja, John!

- On był dzisiaj pod przyczepą Raya!

- Przyczepą?

John zgrzytnął zębami.

- Tak. Ray mieszka w przyczepie. Z dziewczyną. Albo siostrą. - Uderzył pięścią w ścianę. - I on tam był! Czułem to! Ten sam niepokój, który miałem wtedy w lesie!

- Tajemniczy Cichy, pod domem Raya?

- Tak! Był tam! W ciemnościach!

- Słyszysz jak to niedorzecznie brzmi?! Wyspecjalizowany wojskowy, strzegący jednego z twoich pracowników i marnujący na to niezliczone ilości czasu! - Finn podparł się na ręce i wychylił się w kierunku Johna. - To on nie pracuje? Nie zarabia? Tylko całe dnie łazi za Rayem?!

- Nie wiem!

- Biedny Ray... Chłopak, którego nie stać nawet na dobry motor, czy wynajęcie mieszkania, gnieżdżący się w przyczepie z dziewczyną, jak sam powiedziałeś, albo siostrą, nagle jest tak ważny, że potrzebuje opiekunki?! I co on tam niby robi? Pilnuje go?

John opadł na fotel i zadumał się. I nagle wszystko stało się jasne.

- Ochrania - powiedział.

- Ochrania? - Finn uniósł brwi, a jego zazwyczaj spokojna twarz przybrała krzywy grymas. - Kogo? Raya? Idąc za twoją szaloną koncepcją, Cichy musiałby też pojawiać się na uczelni!

- Kimkolwiek naprawdę jest Ray, on chodzi za nim krok w krok. - John stuknął palcami w stół. - Krok w krok!

- Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz?! Takiego czegoś nie da się ukryć! A Ray nie jest gwiazdą, czy politykiem! I kim musiałby być ten Cichy, by tracić całe dnie, na pilnowanie go?!

- On go wcale nie pilnuje! Tylko ochrania!

- Przed kim?! Przed tobą?! - Finn zaśmiał się drwiąco. - Odstaw alkohol na jakiś czas, John! Proszę cię!

John nie dał się sprowokować.

- On jest jak jego... cień.

- Cień? Który pojawił się od tak, od czasu ataku w Ogrodach?! - Finn pokręcił głową. - Nie wiesz, czy za atak na Ogrodach odpowiedzialny jest Ray! A dzisiaj tylko czułeś jakąś obecność! To wszystko tylko przypuszczenia!

- Ale prawdopodobne!

- Nie masz dowodów! Ocknij się! Na boga! Jesteś dyrektorem! Zawsze miałeś klarowny umysł! Opierałeś się na danych, a nie na mrzonkach! Co się z tobą stało?!

- Na mrzonkach?!

- To przez nią? Przez Annę?

- Ona nie ma z tym nic wspólnego!

- Kochasz ją, wiec chyba jednak ma!

John oparł podbródek na palcach i zamyślił się.

- To nie był pierwszy raz, kiedy on się pojawił.

- Co?

- Cichy - odparł John. - On był już wcześniej przy nim. Jest wszędzie, tam gdzie on. Więc musiał być też gdzieś przedtem, tylko go nie zauważyliśmy.

- Widziałeś go na uczelni?

John pokręcił głową. Ale w duchu ucieszył się. Finn podchwycił temat. Rozmawiał z nim. Znowu razem starali się znaleźć rozwiązanie.

Uśmiechnął się, ale jego dłonie to ukryły. Był im wdzięczny za to.

- Tam się nie pojawia, bo wie, że Ray jest tam bezpieczny.

- A w galerii? Nieraz spotkałeś tam Raya.

John przez moment miał wrażenie, że Finn kpił. Słyszał to w jego głosie, ale to nie miało znaczenia. Rozmawiali, nawet jeśli Finn go podpuszczał, to nadal...

- W galerii też nie. - John myślał gorączkowo, analizując każde ze spotkań z Rayem. Rozglądał się po pokoju, mając nadzieję, że odpowiedź jest w zasięgu jego wzroku. Utkwił wzrok w tańczących językach płomieni i nagle aż podskoczył. Zerwał się z fotela. - Był na schodach!

- Co takiego?

- Kiedy przed kłótnią z Anną pojechałem po nią, Ray był z nią w garażu, a ja wpadłem na schodach na jakiegoś faceta!

- Na jakiegoś faceta?

- To musiał być on! Obserwował nas!

Finn uśmiechnął się pogardliwie.

- A to z nami w domu też był? Schował się pod jego kurtkę, by Ray nie był sam?

- Bo on wcale nie był sam. Ray przez cały wieczór pisał z kimś przez telefon. A kiedy rozmawiał z Anną na tarasie, czułem czyjąś obecność po drugiej stronie brzegu... - Urwał. Serce mu zadudniło. - I ten płomień! Jakby zapalniczka, albo zapałka! On musiał tam być! Czaić się w ciemnościach!

Finn usiadł na kanapie i spojrzał na Johna. Już nie powątpiewająco czy pogardliwie, a jakby z niepokojem.

- John... Zaczynam się o ciebie martwić.

- Czemu?

- Bredzisz. - Pokręcił głową. - Czaił się w ciemnościach? Na co? Na kogo? Na ciebie? Annę? To prawda, że zaatakował Ogrody...

- On ich wcale nie zaatakował.

- Nieważne! Niezidentyfikowane osoby napadły na firmę, ale takie rzeczy się zdarzają! Dookoła pełno podobnych historii! Pytałem Kollevora! Nie byliśmy jedyni!

- On nie był wtedy z nimi - odparł John i kontynuował rozmyślenia na głos. - Przyszedł tylko po Raya.

- Nie wiesz, czy to był Ray. I jeśli chcesz, by Anna wróciła, lepiej zacznij tak myśleć. Po co miałby to robić? Skąd on w ogóle by się wziął?

- Nie wiem, Finn. Ale on istnieje. I jest bardziej realny, niż myślisz.

Finn poderwał się i postawił obie stopy na podłodze. Powoli podniósł się z kanapy. Drugie ramię spoczywało w chuście, którą miał zawiązaną na szyi.

- John, jutro wracam do Ogrodów.

- Co?

- Mam dość.

- Jak to?

- Naprawdę, mam większe zmartwienia niż twoje urojenia. - John już otworzył usta, by skontrować słowa przyjaciela, ale Finn uniósł rękę i trzymając ją prosto, wewnętrzną stroną, wyciągnął ją w kierunku Johna. - I jeśli Mark znowu do ciebie zadzwoni, to proszę, nie umawiaj go w moim imieniu ani nie zapraszaj go do mnie.

- Nie zdawałem sobie sprawy, że między wami nie jest ok.

- Nie, nie jest ok! I nie będzie! A jeśli nie wiesz o co chodzi, to przynajmniej nie mieszaj się do tego!

- A co ja mam zrobić?

- Zajmij się czymś pożytecznym w końcu! - Finn wskazał na schody. - Na górze czeka sterta prania!

- A pomożesz mi z Anną?

Finn odchylił głowę do tyłu, a jego twarz przybrała niepokojący grymas. Szalony. Niespotykany dla niego.

- Kiedy już pogodzisz się z nią, to daj mi znać. A póki co, to sądzę, że ona nie będzie chciała cię na oczy widzieć! Tak jak wiele innych osób!

- Porozmawiam z nią...

- Może najpierw ze sobą porozmawiaj, John! Wykorzystaj ten czas, by dojść do ładu z samym sobą!

- Przecież mi nic nie dolega.

- Nic? Bzykasz Izabellę, kochasz Annę, okłamujesz Meridith, oskarżasz Raya i jeszcze wszędzie doszukujesz się obecności tajemniczej postaci, o nostalgicznej nazwie Cichy! - Pokręcił głową i zasyczał, co było niespotykane dla niego. - Zajmij się robotą, John. Masz jej całkiem sporo. Tym bardziej teraz.

I wskazując wzrokiem na owinięte chustą ramię, Finn obrócił się gwałtownie i udał się schodami, zostawiając Johna w stanie, którego ten nie umiał określić. Czuł niewielkie zawstydzenie. Dawno nikt go tak nie opieprzył. Kiedy to Finn stał się taki? Zawsze taki był? Może tylko trzymał przed nim respekt?

- Bym zapomniał. - Głowa Finna pojawiła się u szczytu schodów. - Jutro o piętnastej masz zebranie Rady Dyrektorów.

- Żartujesz?!

- I musisz na nim być.

- W sobotę?!

- To coroczne spotkanie Rady, której ty od bodaj dwóch lat przewodzisz. Czyżbyś zapomniał? - Finn uśmiechnął się, a John nie miał pewności, czy bardziej zażenowany jest uśmieszkiem przyjaciela, czy jego opieszałym zachowaniem. - O dwudziestej macie kolację w Bloomsee Hotel. Z noclegiem. Możesz zaprosić Annę!

- Dziękuję ci. Na pewno skorzystam.

John odstawił szklankę na stół i usiadł na kanapie, strącając ręką koc Finna na ziemię. Gorzej być nie mogło. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz uczestniczył w spotkaniu Rady. Od czasu kiedy poznał Annę, wszystko inne, było jak za mgłą. Nawet uczelnia. Kurwa, tylko to jedno słowo cisnęło mu się na usta. Finn miał rację, powinien zająć się pracą. Czy taki efekt chciał dzisiaj uzyskać Finn? Upokorzyć go? Udowodnić mu, że jednak faktycznie niczego już nie kontroluje w swoim życiu? Jeśli tak, to chyba mu się to udało.

- Sprawdź pocztę. - Obrócił się i spostrzegł Finna nadal stojącego na schodach. - Na mailu masz rezerwację hotelową. Wypunktowałem ci też wszystkie istotne informacje. Łącznie z bieżącymi projektami oraz tymi, które zamknęliście w tym roku. Poradzisz sobie.

- Finn! - John poderwał się i stanął przed schodami. Pochylił głowę przed przyjacielem. - Dziękuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro