Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wzywałeś mnie?

- Zobacz, co ten kundel narobił! Zebrał wszystkich moich ludzi i poprowadził ich, jak swoich!

- Gdzie? Do Ogrodów?

Cichy pochylił się nad biurkiem, nad którym rozstawionych stało kilka monitorów. Obraz każdego podzielony był na cztery części i pokazywał obraz z kamer. Mężczyzna obok podszedł do klawiatury i palcem zaczął uderzać w jeden z przycisków. Cofał nagranie, a Cichy wpatrywał się w kołyszące się drzewa i blask księżyca biegający po ich koronach. Obraz zwolnił. Na ekranie widoczne były dwie osoby, przeskakujące przez wysoką bramę.

Zadrżał. To było najgorszym, czego się spodziewał. Przełknął ślinę i wziął spokojnie głęboki wdech, tak by jego rozmówca nic nie zauważył.

- To John Charmer. I jak mniemam jego przyjaciel.

- Dlatego cię wezwałem! - Splunął na podłogę. - Jeszcze ten jebany prawnik!

Mężczyzna podszedł do drugiego monitora. Sapał i oddychał przez otwarte usta. Nawet w tym mroku dobrze widział jego przekrwione oczy i rozszerzone źrenice. Wyglądał jak wrak człowieka. Niczym nie przypominał tego, którym niegdyś był.

- Powinieneś odpocząć...

- Jak mam odpocząć?! - Mężczyzna spojrzał mu prosto w oczy, a jego wrzask potoczył się echem wzdłuż korytarza. Po jego brodzie spływała ślina. - Kiedy?! Powiedz mi! Przyjrzyj się, co ten twój gówniarz narobił!

- Poniosło go. Czasem bywa impulsywny...

- Impulsywny?! - Mężczyzna minął biurko i stanął na przeciwko Cichego. - Latami czekałem na tę chwilę! I nie pozwolę by twój syn, to wszystko mi teraz odebrał!

- Gdzie on teraz jest? Porozmawiam z nim.

Za jego plecami rozległo się szuranie. Cichy obrócił głowę i przylgnął do ściany, by ukryć się w mroku.

- Szefie?

- Wynoś się stąd! - ryknął sapiący mężczyzna i cisnął w ścianę szklanką, która rozbiła się na drobne kawałeczki. - Nie widzisz, że rozmawiam z Cichym?!

Drugi natychmiast się oddalił. Zostali znowu sami. Cichy wolnym krokiem przeszedł przez pokój i zatrzymał się przy biurku. Chciał ponownie zwrócić się do swojego rozmówcy, kiedy na ekranie monitora spostrzegł rozchodzącą się po polu mgłę.

- Skąd ta mgła? Oni nadal tam są?!

- Tak, są tam wszyscy razem!

- A John Charmer? I Finnegan?

- Sam zobacz!

Na ekranie pojawił się mężczyzna. W tej mgle z trudem przychodziło mu go rozpoznać. Jego sylwetka była jednak nie do pomylenia. Szczupły, wysoki z burzą potarganych, czarnych włosów. To John Charmer. Jednak tej nocy nawet on siebie nie przypominał. Biegł pod górkę, zataczając się i nie mogąc utrzymać równowagi, podpierając się na czymś, co ściskał w ręku.

- Co mu się stało?

Błyski przeszyły korony drzew. Cichy wzdrygnął się, kiedy spostrzegł w ręku Johna karabin. To na nim się podpierał. Na litość boską, co tam się dzieje?!

Nagle pokój wypełnił szum. Z komunikatora leżącego na biurku wydobywały się trzaski i nieprzyjemne dla ucha zgrzyty.

- Cichy! Potrzebuję... pomocy! Dostałem!

Cichy zamarł. Stojący obok mężczyzna wziął do ręki komunikator i skierował go w jego stronę.

- To chyba do ciebie? Nie odpowiesz mu? - zapytał drwiąco mężczyzna określany mianem szefa. - W końcu to twój syn.

- Słyszysz?! Przyjdź... po mnie... Nie wiem... gdzie jestem... Krwawię... Nie mogę iść... Sam stąd nie wyjdę... Cichy... Pomóż mi...

Cichy schował rękę za plecami i zacisnął palce na nożu, który miał tam umocowany.

- Gdzie oni są?

- Tutaj. - Mężczyzna wskazał palcem na mapę. - W lesie Dziekana.

Cichy odwrócił się w kierunku wyjścia. Wiedział, że nie ma chwili do stracenia. Szedł w stronę drzwi, słysząc jednak za plecami kroki mężczyzny. Zatrzymał się, a mężczyzna minął go i stanął przed nim.

- Ma lokalizator.

Cichy skinął.

- Co mam zrobić z Johnem?

- Nic.

- Nic?

- Absolutnie... nic. John jest mój.

Mężczyzna wpatrywał się w niego zimnym wzrokiem. Zupełnie innym niż chwilę wcześniej. Te zmiany mu się nie podobały. Były zbyt gwałtowne.

Przełknął z trudem ślinę.

- Ale jeśli John pozna jego tożsamość, zlikwiduj obu.

- Johna i jego prawnika?

- Jego prawnika... i kundla.

Cichy zacisnął szczękę. Przekrwione oczy nie odrywały od niego spojrzenia. Zachował spokój.

Mężczyzna uniósł rękę i przycisnął do jego torsu odbiornik GPS.

- A Johna zostaw mi. Możesz przytrzymać go w lesie. Przypilnuj go, póki tam nie dotrę. - Rozłożył ręce, a w jego oczach znowu zatańczyły szalone iskierki. - Wszystko mi jedno! Możesz go nawet trochę poturbować, albo ogłuszyć! Byle tylko czekał na mnie i był świadomy, kiedy mnie zobaczy! Choć, - rozmasował kark - inaczej to sobie zaplanowałem.

- Na to się nie umawialiśmy.

Mężczyzna pochylił nisko głowę i roześmiał się. Po chwili jednak spojrzał prosto w oczy Cichego wybałuszonymi oczami.

- Więc uratuj go! Odkręć to, co ten kundel narobił! - Uśmiechnął się szyderczo. - Sprowadź do mnie swojego syna.

Cichy chwycił odbiornik i opuścił pokój. Przełączył komunikator na swoją słuchawkę. Biegł przez ciemny korytarz, jednocześnie próbując wywołać rannego, ale w słuchawce nikt nie odpowiadał.

Wpadł do niewielkiego pomieszczenia i podszedł do szafki, stojącej nieopodal drzwi. W głowie dudniło mu jedno zdanie, nieustannie się powtarzające: Ja jestem tobą, a ty mną... Sięgnął po leżącą na szafce maskę i od razu nałożył ją na głowę. W lustrze ujrzał swoje odbicie. Docisnął maskę do twarzy. Piekielna czerwień zakrywała jego twarz. Kły wystawały z jego paszczy, a z głowy wyłaniały się rogi.

- Synu?! Odpowiedz mi! - krzyczał rozpaczliwie, ale bez odpowiedzi z odbiornika. - Idę po ciebie! Słyszysz?! Nadchodzę!

Schował do kieszeni urządzenie i wybiegł z pomieszczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro