Rozdział 17 Kwatery Johna Charmera

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

John przez całą drogę szedł przodem, a Anna wolnym krokiem dreptała za nim. Czuł, że biła się z myślami. A im bardziej się zbliżali do biura, tym wolniejsze były jej kroki. Zachowywał poważną minę, ale wewnątrz miał ochotę roześmiać się na głos. Przystanąć, obrócić się do niej, pochwycić ją w ramiona i wytarmosić za wszystkie czasy! Jednak pokusa była zbyt silna. Pokusa oglądania z jakim skrępowaniem i nieśmiałością za nim podążała. Jak musiała walczyć z własnymi pragnieniami, ciekawością i niepokojem.

Ciekawą opinię sobie o nim wyrobiła. Nieangażujący się bawidamek, bezduszny i zmieniający dziewczyny jak rękawiczki! Ach, miał ochotę utrzeć jej nosa!

Ostatecznie nie usłyszał od niej odpowiedzi. Zamieszka z nim, czy nie? Propozycja dotyczyła tylko wakacji. Oboje mieli wolne, ona nie pracowała, a on miał urlop i w dodatku oboje chcieli się bliżej poznać - a gdzie mogliby lepiej, niż w tak uroczym miejscu? Zapewniającym całkowitą prywatność i intymność. Gdzie wszystko mieli pod ręką, Charles dbałby o zakupy dla nich, Finn przygotowywałby wyśmienite posiłki... Dosłownie, wczasy! Jedynym problemem jaki się pojawił, była jej - pożal się boże! - stancja i wymóg jej opłacania. Ale to od razu wziął na siebie. Pracę dla niej poszukają we wrześniu. A może nawet już coś dla niej znalazł, na uczelni? Wszystko miał szczegółowo obmyślane i klocki układały się idealnie. Byle tylko ona się namyśliła. Ale skoro zdecydowała się pójść z nim i spędzić tę noc w Ogrodach, to wszystko musiało być na dobrej drodze!

Weszli do budynku i John od razu skierował się schodami na górę. Nawet nie oglądał się za siebie, tylko pewnie kroczył w stronę mieszkania, znajdującego się na drugim piętrze. Prowadził ją. Czuł się, jak przewodnik, kierujący swoich podopiecznych ku czeluściom piekieł. Ku temu co nieznane, może nawet trochę niebezpieczne, ale podświadomie pociągające. Taka w tej chwili wydawała mu się Anna - zaniepokojona, jednak tak bardzo zaciekawiona, że dałaby się przeprowadzić po całym piekle, byle zaspokoić tę ciekawość.

Minęli jego gabinet na piętrze. Biurko zawalone papierami i projektami, jednak w jakiś logiczny sposób uporządkowanymi. John widział, w odbiciu szyby, jak Anna kręciła głową na boki, rozglądając się dosłownie w każdym możliwym kierunku. Patrzyła w górę, na zapalające się automatycznie światła, jakby była to dla niej nowość nie z tego świata. Chwytała wzrokiem niemal każdy obiekt, jaki mijali. Jakby chciała zapamiętać drogę, albo ułożyć w głowie psychologiczny portret gospodarza, tego niezwykłego dla niej miejsca, do którego dobrowolnie dała się zaciągnąć. Jego portret. Portret Johna.

John zatrzymał się tuż przed drzwiami kwater i obrócił się w jej stronę. Poczekał aż zbliżyła się do niego. Napięcie sięgało zenitu. To było wejście do piekieł. On o tym wiedział, i ona na pewno też. Biała ściana, a na niej jedyne drzwi. To nie mogło być nic innego. Nacisnął na klamkę i przepuścił ją przodem.

- Jak ciemno. Tutaj nie zapalają się automatycznie światła?

John zamknął drzwi, po czym bezszelestnie podszedł do Anny. Stanął tuż za nią. Czuł w nozdrzach słodki zapach jej włosów, słyszał szybki oddech, niemal widział oczami wyobraźni, jak Anna przeczesuje wzrokiem pokój, szukając jakiegokolwiek obiektu, którego mogłaby się złapać.

Pochylił się i szepnął jej do ucha.

- Nie, tutaj jest moja sypialnia. Światło zapalam lub gaszę tylko wtedy, kiedy tego potrzebuję.

- No tak... Po co ci światło kiedy śpisz. Częściej i tak jest zgaszone.

- Raczej jest zupełnie na odwrót.

Nacisnął na przycisk i światło wypełniło pokój. Pierwsze co się rzucało w oczy, to ogromne okna pokrywające całą ścianę po prawej stronie oraz połowę na przeciwko. Tuż pod oknami stało duże łoże małżeńskie i przesuwana szafa, a na przeciwko stolik z wysokimi stołkami kuchennymi, lodówka i płyta grillowa.

- Wolisz spać przy zapalonym świetle?

- Nie. - Roześmiał się. - Ale po co gasić światło, kiedy chcę widzieć?

Obrócił się i spojrzał Annie w oczy. Ona jednak szybko potrząsnęła głową, przysłaniając kosmykami włosów policzki i odwróciła wzrok. Powiodła nim po całym pokoju. John jednak nie spuszczał z niej oka. Bacznie się jej przypatrywał.

- Masz tutaj nawet kuchnię...

Zbliżyła się do blatu kuchennego i położyła rękę na lodówce. Przesuwała palce po elektronicznym kalendarzu, umocowanym do niej na magnesach.

- Cóż, muszę jeść.

- Jak to działa? - Wskazała na kalendarz. - To tablet?

- Organizer elektroniczny. Wystarczy, że w niego pukniesz.

Anna zrobiła, jak powiedział i ekran od razu rozbłysł się światłem. Pojawiło się na nim kilka pól, podzielonych blokami tematycznymi: Lista zakupów. Dostawy. Zamówienia. Kontrakty w realizacji. Zakończone. Przyszłe. Spotkania. Meridith.

John od razu spostrzegł na marginesie adnotację od Finna: Australia, wydrukuj zawiadomienie i certyfikat. Spotkanie z rodzicami Johna, podpisanie kontraktu i przekazanie dokumentów. Pięć kopii. Poniżej, pochyłym pismem, zapisane było: życzenia dla pani Charmer!

Na widok zapisanego w notatce nazwiska Charmer, John o mały włos nie dostał zawału. Anna nadal przyglądała się folderom. Być może nie przykuła uwagi do adnotacji Finna, albo miała problem z odczytaniem jego prawniczego pisma.

- Kim jest Meridith?

- To moja żona. - John podszedł do organizera i przesunął palcem powiadomienie od Finna, które od razu zniknęło. - Jesteś może głodna? Mogę coś dla nas przygotować. W końcu od kina minęło kilka godzin...

- Twoja była żona ma osobny folder w twoim kalendarzu?

- To nie jest mój kalendarz. Tylko Finna. A ja po prostu mam do niego podgląd.

Czuł, że wpatrywała się w niego, ale wolał nie patrzeć w tym momencie na nią. Szarpnął drzwiczki od lodówki. Oczywiście, była pusta. Co za idiota z niego! A w koszyku też nie było zbyt wiele... I czym on jej teraz zaimponuje?! Sięgnął po torbę, którą przygotował mu wcześniej Charles i schował do lodówki pozostałe piwa oraz kilka kanapek.

- A te zakreślone daty?

John wychylił się zza drzwiczek i zerknął na organizer.

- To dni, w których ma być dostawa.

- Z Australii?!

- Nie. - Roześmiał się. - Z Holandii. Ale od rodziców wziąłem sporo dobrych namiarów. Zaufanych dostawców. Od lat udzielają się na przeróżnych giełdach ogrodniczych i aukcjach kwiatowych.

- To po co Finn tam poleciał? Nie po dostawę?

- Chyba nie... - John wspomniał zapisaną przez Finna notatkę. Była tam wzmianka o certyfikacie, pomyślał, więc pewnie coś przewozić będzie... Ale co, to pojęcia nie mam. - Dowiemy się dzisiaj.

- To ty nawet nie wiesz, po co on pojechał? I to do twoich rodziców?

John schował się za drzwiczkami i udał, że zagląda do zamrażalnika. Dawno nie czuł takiego wstydu. Ale taka była prawda. Nie wiedział. Nie znał powodu, dla którego Finn pojechał do jego rodziców, a już tym bardziej nie wiedział, co będzie przewoził. I prawdę mówiąc, zupełnie go to nie interesowało.

- Coś tam było o życzeniach! W tym nieczytelnym powiadomieniu!

- O życzeniach? - John przełknął ślinę i zastygł na moment.

- Może twoja mama ma urodziny?!

To nie jego mama miała urodziny i o tym akurat John bardzo dobrze wiedział. Wspomniana w notatce pani Charmer, to nie jego mama. A Meridith. Meridith Charmer, jego żona.

- Być może.

- Być może? - Roześmiała się. - To ty nie wiesz kiedy twoja mama obchodzi urodziny?!

- W lipcu! Tak, na pewno! - Puknął się w głowę John. - Idiota ze mnie!

Anna pokręciła głową i popatrzyła na niego z politowaniem.

- Dziwnie się zachowujesz. - Skierowała się w stronę okien, umiejscowionych na całej ścianie, do której frontem przylegało łóżko, a John poczuł ulgę, że wreszcie odeszła od lodówki. Będzie musiał gdzieś schować to cholerstwo, nim Finn jeszcze lepsze rzeczy w nim zapisze! - A to ja powinnam być zdenerwowana!

- Nie masz czym. Naprawdę.

Anna przewróciła wymownie oczami, po czym jej wzrok spoczął na czymś, co wyraźnie zwróciło jej uwagę. Przebiegła przez pokój i zatrzymała się tuż przy oknach.

- I ten widok! - Zaparła się dłońmi o szybę i wyjrzała przez okno. - Byliśmy tam?! Nie poznaję tego miejsca! Tych drzew, krzewów, stawu...

- Nie, to mój prywatny widok. Przeznaczony tylko dla moich oczu.

- Tylko dla twoich oczu... - Anna odwróciła głowę i zerknęła mu w oczy. - Twój prywatny widok.

- Żebyś wiedziała ile ludzi przewija się w tych Ogrodach. - Stanął przy niej. - A to jest mój prywatny ogród. Zamknięty na cztery spusty, z zakazem dla odwiedzających.

- To mnie też tam nie wpuścisz?

- Dla ciebie może zrobię wyjątek. W końcu te same zasady tyczą się teraz ciebie.

- Wyłączność i rezerwacja tylko dla ciebie?

- Tak, tylko dla mnie.

- Jesteś niesłychanie zaborczy.

- Mówiłem ci, że taki jestem. Lubię mieć pewne rzeczy tylko dla siebie. Tak, by nikt inny ich nawet nie oglądał.

- Tylko oglądał?

- Nawet oglądał.

John przyglądał się jej ciekawemu, uwodzącemu go spojrzeniu. Grała z nim. Kokietowała go. Znowu. Wiedział jak się to skończy, jeśli przystąpi do tej gry.

- To mnie też nie mógłby nikt inny oglądać?

- Oczywiście, że nie. - Przesunął rękę śmiało pomiędzy jej piersiami, zatrzymując się dopiero na jej podbrzuszu. - Ten widok i to, co ukryte pod nim, jest tylko dla moich oczu.

- Jesteś bardzo pewny siebie.

- Przecież się na to zgodziłaś.

John niewinnie wzruszył ramionami, a Anna pomachała mu palcem przed nosem i uśmiechnęła się zagadkowo.

- Jeszcze mnie nie zdobyłeś.

- A chcesz bym cię zdobył? - Wyciągnął rękę i stanowczo objął ją w pasie. Pochylił się nisko. Dotykał czubkiem nosa jej nos, nie odrywając oczu od jej szmaragdowych ślepi. - Tej nocy mój dotyk pozna twoje ciało. Moje nozdrza poznają twój zapach, a uszy odgłosy twojej rozkoszy.

- Nie prześpię się z tobą, John. - Pokręciła pewnie głową, uśmiechając się przy tym jednak zalotnie. - Nie ma takiej opcji. Nie tej nocy.

John przylgnął ustami do jej ucha.

- A usta dowiedzą się w końcu jak smakujesz.

- Jak... smakuję? - Anna cofnęła się jak oparzona i spojrzała przelotnie w jego oczy, po czym szybko spuściła głowę. - Przecież wiesz już, jak smakuję.

Podniosła wzrok, ale kiedy tylko spostrzegła spojrzenie Johna, szybko odwróciła głowę i z powrotem przylgnęła do okna. Ocierała nogami o siebie. John zastanawiał się, czy pomyśleli o tym samym.

Zerknęła w stronę bocznego wejścia.

- Czy tam jest toaleta? Chciałabym się odświeżyć.

- Jak najbardziej. - Wypuścił ją z objęć i wskazał ręką na wejście do łazienki. - Prysznic jest ustawiony na odpowiednią temperaturę. Wystarczy, że wejdziesz pod niego.

- Szkoda, że nie wzięłam żadnych swoich rzeczy. Nie mam nic do spania.

- Do spania? - John uśmiechnął się tajemniczo, ale Anna od razu uciekła wzrokiem, kiedy tylko napotkała jego spojrzenie. Wydawało mu się, że się zarumieniła, ale jej włosy skutecznie osłoniły jej twarz. - A moja koszulka będzie odpowiednia? Znajdę ci jakąś z szafy.

- Dobrze, ale to może ty idź pierwszy.

- Ale przecież... ja dopiero co się myłem. - Roześmiał się. - Zapomniałaś? Jak byliśmy tu wcześniej.

- No tak... - odparła cicho i spuściła głowę. John był pewien, że wykorzystała ten moment, by zerknąć też na łóżko.

- Potrzebujesz damskiego szamponu? Mam jedynie mydło w kostce. Reszta kosmetyków jest męska.

Anna zerknęła w jego stronę, ale tylko uśmiechnęła się niemrawo. John odniósł wrażenie, że jest nieobecna. Wolnym krokiem zbliżała się do łazienki, jakby miała wkroczyć w paszczę potwora. Czuł, że się wahała. Zrobiła jednak ten ostatni krok i schowała się wewnątrz łazienki.

John cofnął się do szafy i wyciągnął z niej jedną ze swoich koszulek.

- Ale... nie ma drzwi! - Anna wyjrzała z toalety i popatrzyła na niego pytająco. - Jak może nie być tutaj żadnych drzwi?

- Cóż, to część mieszkalna przerobiona praktycznie z biura. Mieszkałem tu sam, więc ich nie potrzebowałem. Za dużo byłoby kucia i ingerencji. Zostawiłem jak jest.

- I innym... to nie przeszkadzało?

- Prawdę mówiąc nie. - Uśmiechnął się i podał jej koszulkę. - Ręczniki masz w szafce. Weź jaki tylko chcesz.

Anna trzymała w rękach koszulkę i stała nieruchomo, stale wpatrując się w Johna, jakby czekała aż krzyknie, że żartuje.

- Czy to problem? - Wskazał głową na łazienkę. - Obiecuję, że nie będę podglądał, a jak krępuje cię cisza, to mogę puścić jakąś muzykę.

- Muzykę... - Westchnęła i popatrzyła za siebie. John widział po jej minie, że jest zupełnie zszokowana i chyba nawet oburzona. - Muzyka to nie drzwi. Ona nie zakryje tej... przestrzeni.

- Ta przestrzeń jest w miarę na uboczu. Nie martw się, nie wejdę do środka. - Pochylił głowę i popatrzył jej w oczy, starając się wyglądać jak najbardziej przyjaźnie. - Czy to ci odpowiada?

- John, ale ja potrzebuję odrobiny... prywatności! Na kobiece sprawy!

- A widzisz, jednak prywatność jest dla ciebie też ważna!

- Daj spokój! Tego akurat każdy człowiek potrzebuje! - Skrzyżowała ręce na piersiach i prychnęła z oburzeniem. - Są rzeczy, które robi się wyłącznie samemu!

- Czy ja wiem? Ja tam nie mam nic do ukrycia. - Wzruszył ramionami, ale widząc oburzoną minę Anny, roześmiał się na głos. - Przecież powiedziałem, że nie będę podglądał.

- To nie o to chodzi!

Anna opuściła łazienkę, szybkim krokiem przemierzyła sypialnię i usiadła na łóżku, chowając twarz w dłoniach.

John nie wiedział, czy powinien podejść do niej, czy może dać jej chwilę na ochłonięcie.

- Potrzebuję swoich rzeczy.

- Co?

- Chcę moje rzeczy.

- I potrzebujesz ich teraz? - Spoglądał na nią z góry, a Anna poruszała głową, nadal zakrywając twarz rękoma. - Myślałem, że na tę noc kostka mydła by dała radę, a rano przywieziemy twoje rzeczy ze stancji...

- Jednak nie da.

- Dobrze, a czego ci trzeba w takim razie? Podpasek? Od razu mówię, że tego nie mam. Ale jeśli chodzi o ręczniki, papier i mydło, to wszystko jest.

- Przecież nie mam okresu! - Złapała się za głowę i potargała swoje bujne włosy. - I bardzo dobrze wiesz, że nie mam!

- Wiem. Masz rację. - Wypuścił przez usta powietrze, pozwalając sobie na długie ostentacyjnie westchnięcie. - To czego potrzebujesz?

- Potrzebuję moich kremów, balsamu, choćby nawet antyperspirantu, szczotki do włosów i szczoteczki do zębów! Klapek pod prysznic...

- Potrzebujesz tych wszystkich rzeczy tylko na jedną noc?

- Tak! Boże, mówiłeś, że byłeś żonaty!

- Tak, ale kilka lat temu! Odzwyczaiłem się trochę! - Syknął przez zęby. - Poza tym, moja żona sama kupowała sobie wszystko, czego potrzebowała. Nigdy nie musiałem się o to martwić.

- Teraz sytuacja wygląda troszkę inaczej, czyż nie?

- Kobiety... - Zmierzwił ręką włosy. - Naprawdę mycie się to dla was taki dokładny rytuał? Musicie mieć wszystko? Nie starczy wam kostka mydła i ręcznik?

Anna spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Oczywiście, że nie! A twoja żona używała tylko kostki mydła?!

- No nie... - Pochylił głowę i ugryzł się w język. Wspomniał niezliczone ilości buteleczek stojących pod prysznicem, porozstawianych na umywalce, pochowanych w szafce tuż przy lustrze. - Ok, daj mi dziesięć minut.

Złapał za marynarkę, wiszącą na krześle i podbiegł do drzwi.

- Gdzie ty idziesz?!

- Do sklepu. Za rogiem jest stacja benzynowa!

2

To były najszybsze zakupy w życiu Johna. Wrzucał do koszyka wszystko, co tylko uznał, że może być potrzebne. Żele, szampony, nawet gąbki do mycia, płyny do higieny intymnej dla kobiet, wilgotne chusteczki, waciki, podpaski i tampony, choć pamiętał, że ich nie potrzebowała. Szczotki i grzebienie do włosów, szczoteczkę do zębów, frotki do włosów, męskie klapki o zbyt dużym rozmiarze, ale akurat innych nie mieli. Kremy do rąk, stóp, ciała i twarzy, pomadkę do ust, puder nieznanej mu zupełnie firmy, nawet z reklam i duży balsam do ciała.

- O mój boże... Wykupiłeś pół sklepu?! - Anna kucnęła przy dużej papierowej torbie, którą John postawił przed nią, od razu jak tylko zjawił się z powrotem w mieszkaniu.

- Coś tam znalazłem. I mam nadzieję, że teraz masz wszys...

Urwał, kiedy spostrzegł duży brązowy koc, osłaniający wejście do łazienki. Podniósł rękę i wskazał na niego palcem.

- Co to jest? - Przeszedł przez pokój i stanął tuż przed wejściem do łazienki - To mój koc?

Spojrzał na Annę, ale ona spuściła głowę.

- Znalazłam go w szafie. I zrobiłam... prowizorkę. Na tę noc.

- Prowizorkę? - Skrzyżował ręce na piersiach i obrócił się w jej stronę, uśmiechając się od ucha do ucha. - Przecież powiedziałem, że nie będę podglądał.

- Wiem, ale ta wielka pusta przestrzeń mnie przerażała! - Zacisnęła palce na papierowej torbie i zbliżyła się do Johna. - Tylko nie podglądaj!

- No, to byłoby teraz trudne.

Anna złapała za koniec koca i prześlizgnęła się pod nim, znikając we wnętrzu toalety razem z papierową torbą.

- Mam nastawić radio?

- Tak!

John natychmiast wycofał się do kuchni i nastawił głośno radio. Złapał za butelkę piwa chłodzącą się w lodówce, opadł na stołek i przetarł ręką pot z czoła.

To teraz tylko kolacja. Coś dobrego i smacznego, na szybko. Poderwał się i zajrzał do lodówki. Nadal świeciła pustkami. John złapał się za głowę i uderzył czołem w drzwiczki lodówki.

Cholera jasna, przecież wszystko opróżniłem! Nie było mnie tutaj od dwóch tygodni! Mogłem pomyśleć i zrobić też zakupy od razu! Ach, co za idiota!

Rzucił się w stronę szafek i przeczesał ich zawartość. Tylko trochę przypraw i nawet odrobiny kawy! Nic! Co za porażka! Jedna porażka za drugą... Jestem jakimś życiowym fajtłapą!

Powiódł wzrokiem po kuchennym blacie i nagle spostrzegł stojącą w rogu niewielką papierową torbę. Zajrzał do środka i ku swojemu zdziwieniu znalazł w niej kawałek masła, ser, trochę warzyw, boczek, jajka, oliwę, pieczywo tostowe, herbatę (ale oryginalną, nie byle jaką! Earl Grey! najlepszą i jedyną, którą późnymi popołudniami popijał Charles! a jakże by inaczej!) oraz kawę.

Charles! Pomyślałeś o wszystkim!

Pochylił głowę i rozmasował ręką czoło, aż zrobiło się czerwone.

Podzieliłeś się ze mną własnym jedzeniem, ratując mnie przed zupełnym randkowym fiaskiem i kompromitacją, a ja byłem dla ciebie taki nieuprzejmy dziś. Stary, poczciwy druhu. Będę musiał ci za to podziękować!

3

Po niespełna dwudziestu minutach szum wody ucichł, a w sypialni pojawiła się Anna, ubrana w ciemno-bordową koszulkę Johna, sięgającą jej niemal do kolan. Z radia wydobywała się głośna muzyka, a John stał przy kuchennym blacie z nożem w ręku i szczypiorem rozłożonym obok.

- Co to jest?

Anna objęła się rękoma i niepewnie zbliżyła się do Johna.

- Jesteś! Jak dobrze, czekałem na ciebie!

Przekręcił pokrętło grilla.

- Czego słuchasz?!

- Lata osiemdziesiąte, kochana! - Pochylił się i poruszał ramionami na bok, udając że śpiewa do noża. Po chwili jednak przyciszył radio, by muzyka tylko się tliła. - Nie znasz?

- Nie... - Anna przeszła obok niego, spoglądając na niego podejrzliwym wzrokiem.

- Jesteś po prostu zbyt młodziutka.

- Takiej muzyki słuchasz?

- Niekoniecznie. - Roześmiał się na widok jej zniesmaczonej miny. Wylał na płaską płytę grillową odrobinę kropel oliwy. - Ale to akurat leci z radia. A to moje lata!

- No tak... To wiele wyjaśnia. - Zajrzała mu przez ramię. - Co tam pichcisz?

- Tosty. Proste i szybkie.

- Cały ty, byle było szybko i prosto!

Roześmiała się, zakrywając ręką usta.

- Widać, już się na mnie poznałaś. Ale to fakt, nie jestem skomplikowany. Lubię proste rozwiązania.

- Jak w wojsku. Bez zbędnych rozmów czy rozmyślania. Wykonać zadanie natychmiast, najszybszym możliwym sposobem! - podniosła głos, naśladując kapitana wydającego rozkaz swojemu żołnierzowi.

- A ty jak? Gotowa?

- Gotowa... na co?

- Czy jesteś zadowolona, z tego co kupiłem? - Pomyślał, że Anna opacznie zrozumiała jego pytanie, więc szybko dodał: - Miałaś wszystko?

Anna skinęła oszczędnie.

- Słyszałem chyba suszarkę?

- Tak, wysuszyłam włosy. Prawdę mówiąc, byłam pewna, że jej nie masz, a tymczasem... Takie zdziwienie!

- To nie ja ją kupiłem. - Uśmiechnął się do niej, ale Anna jakby zgasła i szybko odwróciła wzrok. - Chcesz mi pomóc?

- Z tostami? Przecież to takie proste i szybkie danie.

- Ale jakie smaczne! Zobaczysz sama! Tak dobrych tostów, nigdy wcześniej nie kosztowałaś!

- No to zaczynaj! Popatrzę! Pokaż co potrafisz!

John wziął do ręki szczypior i szybko opłukał go pod zlewem. Chwycił jeden z noży i zwinnie obrócił go dookoła w dłoni. Anna usiadła na stołku i przyglądała mu się, bujając nogami. Ponownie zakręcił nożem w dłoni i przetoczył go zwinnie między palcami, raz w jedną, raz w drugą stronę. Podszedł do deski i szybkimi ruchami posiekał połowę szczypiorku na drobne kawałeczki, trzymając nóż w lewej ręce. Następnie to samo zrobił z drugą połową, ale tym razem trzymając nóż w prawej ręce.

- Jak ty to robisz?! - Patrzyła na niego z otwartymi ustami. - Byłeś niesamowity! Raz jedną ręka, raz drugą. Zrobiłeś to błyskawicznie! – Spojrzała na zegarek. - Nawet nie minęła minuta!

John złapał za butelkę piwa i pociągnął z niej łyka, po czym wyszczerzył zęby, czując że zaraz chyba pęknie z dumy. Zsunął na płytę szczypior.

- Dobrze posługuję się nożami.

- Ale jesteś praworęczny czy leworęczny?

- Jestem oburęczny.

- Naprawdę?! Od urodzenia?!

- Nie.

- Gdzie się tego nauczyłeś? Chciałeś być taki?

- To nie był mój wybór. - Pokręcił głową. - Ale jakie to ma teraz znaczenie?

- Ale to chyba dobrze? Jesteś lepiej rozwinięty.

- Wątpię. – Zaśmiał się. Ułożył w górnej części płyty posmarowane masłem pieczywo, po czym ucisnął je palcami i rozsmarował po jej powierzchni. - Nie wiesz co mówisz. Potrzebowałem wiele czasu by zapanować... nad pewnymi konsekwencjami, tej decyzji.

- Jakimi konsekwencjami?

- Nieistotne. – Manewrował pokrętłem. - Ważne, że w porę się opamiętałem. Nie jestem całkowicie oburęczny. Ale potrafię używać drugiej ręki dość biegle.

Anna przyglądała mu się, nie odrywając nawet na chwilę oczu od niego. A on w jej oczach widział tylko podziw. Podziw do niego. Jedną ręką rozbijał jajka i wpuszczał je na rozgrzaną powierzchnię płyty. Przyprawił je, niczym wytrawny kucharz, ciskając w ich kierunku z góry szczypty przypraw. Dołożył do całości szczypiorek, a na wierzch położył po kawałku sera.

Posmarował masłem drugi spód pieczywa i przekręcił tosty na drugą stronę, odczekał chwilę i zwinnym ruchem ściągnął je przy pomocy noża na deskę. Następnie ułożył na nim jajko, które obłożył szczypiorkiem, pokrytym kawałkiem roztopionego sera. Rozciął tosty na pół.

- Voilà! - Rozłożył szeroko ręce, wskazując skinięciem głowy na deskę kuchenną. - Gotowe, moja pani!

Anna zeskoczyła ze stołka i podbiegła do niego, uśmiechając się radośnie od ucha do ucha. John wziął do ręki kawałek tosta, trzymając drugą rękę pod spodem i zbliżył go do ust Anny.

- Mam jeść ci z ręki?

- Oczywiście, o tym marzy każdy facet!

Anna ugryzła kawałek tosta, a John szybko wsunął do ust pozostałą część, która została mu w ręku.

- To jest przepyszne! - Mruczała i oblizywała usta. - I jeszcze potrafi gotować!

- Smakuje ci? Mówiłem, że tak będzie.

Jej dolna warga pokryta była okruszkami. John od razu je dostrzegł. Przez moment myślał, czy je zignorować, czy może jednak wykorzystać tę chwilę... Długo nie musiał się zastanawiać. Uśmiechnął się tajemniczo i bez uprzedzania jej o swoich zamiarach, po prostu pochylił się tuż nad jej twarzą. Anna wycofała się, aż blat uniemożliwił jej dalszą ucieczkę. Oparła na nim dłonie i niepewnie podniosła wzrok.

John przylgnął ustami do jej warg. Przesuwał koniuszek języka po dolnej wardze Anny, zbierając wszystkie pozostałe okruszki. Słyszał jak jęknęła. Czuł drżenie jej ciała. Całował ją powoli, wydłużając każde muśnięcie swoich ust, każdy ruch języka...

Podniósł głowę. Jej usta były wciąż rozchylone i wilgotne. Spragnione jego.

- To może - wskazał głową za siebie - resztę zjemy w łóżku?

- W łóżku? - Oczy Anny pomknęły ku łożu Johna, niczym uciekające w popłochu zające. Widział przerażenie w jej oczach, ale i ciekawość. Zaintrygowanie. - A nie będą ci przeszkadzać okruchy?

- Nie, nie będą mi przeszkadzać okruchy. - Parsknął śmiechem. - Niewiele rzeczy przeszkadza mi w łóżku!

Wskoczył do łóżka, a Anna zbliżyła się do niego, trzymając w ręku deskę z tostami. Przysiadła przy nim, a John od razu przejął od niej jedzenie, po czym rozłożył się wygodnie na łóżku, opierając głowę o wysokie oparcie. Zerknął za siebie. Blask niepełnego księżyca, unoszącego się na gołym niebie, oślepił go. Zmrużył oczy i powiódł wzrokiem po zalesionej przestrzeni, która jak sam twierdził, była przeznaczona tylko dla jego oczu. I ten widok nadal go urzekał. Tak samo jak jego wyłączność. Faktycznie, był tylko jego. Mógł się nim dzielić z odwiedzającymi go kobietami, ale one rzadko zwracały uwagę na to co jest za oknami. Anna była wyjątkiem. Do tej pory odwiedzające jego kwatery dziewczyny, nie przyglądały się otaczającej ich zieleni. Co tu dużo mówić, wolały patrzeć na niego! Szczególnie gdy był nagi. I takie rozwiązanie jak najbardziej mu odpowiadało.

- To one... też tutaj mieszkały?

- One?

- Twoje byłe dziewczyny... - Wskazała, zerkając przelotnie na łazienkę. - Ta od suszarki, i inne?

Pokręcił głową.

- Tylko sypiały ze mną.

- W tym łóżku?

John wiedział, że oczekiwała innej odpowiedzi. Ale cóż innego mógł jej powiedzieć. Przecież nie było tu innego łóżka.

Skinął.

- Ale nie martw się. Ta pościel jest wyprana.

- Wy-pra-na?

- A nawet chyba... - złapał za róg kołdry - zupełnie nowa. Nie poznaję jej.

Anna wpatrywała się w niego, jak zaklęta. Nie wiedział, czy jest w szoku, czy może to zniesmaczenie. Nie mógł odczytać nic z jej twarzy. Jakby zastygła.

- Kiedy... ostatni raz... to tutaj... robiłeś?

- Pytasz mnie - odstawił na stolik tacę i spojrzał jej w oczy - o seks?

Skinęła.

- Jakoś w poprzednim miesiącu.

- To niedawno...

Spostrzegł, że zacisnęła palce na kołdrze. Ściskała ją mocno, jakby łapała się ostatniej deski ratunku. Po krótkiej chwili, obróciła się do niego bokiem. Czyżby chciała się zdystansować? Znowu zagalopował się ze szczerością...

Wychylił się zza jej ramienia i szepnął do jej ucha:

- A ty?

- Trzy lata temu... - pisnęła tak cicho, że ledwie ją usłyszał.

- Co? - Wybałuszył oczy. - Aż trzy lata?

Anna skuliła się i schowała głowę w swoich rękach.

- John, nie powinnam tu być. Z tobą... - Wydało mu się, że słyszy jej płacz. - Nie nadaję się do tego!

- O czym ty mówisz?

- Ty potrzebujesz innej... Takiej jak choćby Rosalie! A nie mnie!

John pociągnął ją do siebie, a ona od razu objęła go nogami w pasie. Wtuliła głowę w jego porozpinaną koszulę. Czuł, że jego tors robi się mokry od jej łez.

- Nie płacz już. - Zamknął ją w ramionach i mocno przytulił do siebie. - Posłuchaj mnie. Jestem tutaj z tobą i tylko z tobą chcę tutaj być.

- Nawet jeśli nie jestem doświadczona?

- Szczególnie dlatego.

Anna złapała się kurczowo jego szyi. Jakby od tego zależało jej życie.

- Jestem przerażona. Zupełnie nie wiem co robić!

- Ale ja wiem. - Odchylił się do tyłu i spojrzał jej ze spokojem w oczy. - Możemy po prostu iść dzisiaj spać. Zwyczajnie położyć się obok siebie i zasnąć.

- I to ci wystarczy?

- Pewnie, że tak. Jestem już dużym chłopcem. - Przesunął rękę niżej, by wsunąć ją pod jej pupę i zsunąć ją bardziej na swoje kolana, kiedy poczuł pod palcami brak jakiegokolwiek oporu materiału. Zdębiał. - Nie masz na sobie... bielizny?

Anna pokręciła głową, a John już wiedział, że celowo jej nie założyła. Przygotowała się.

Była gotowa. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro