Rozdział 56 Jarzębina

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

- Napijesz się kawy?

John spojrzał w kierunku przyjaciela, który tylko oszczędnie skinął. Sięgnął po czajnik i napełnił go do pełna wodą.

- A Anna? Śpi?

- Nie, wstaliśmy... jakiś czas temu. Ubiera się.

- Uspokoiła się już?

- Czy się uspokoiła? - John wspomniał w myślach ich potyczkę słowną sprzed kilku minut i zaśmiał się pod nosem. - Można tak chyba powiedzieć. A ty i... Mark? Jak u was?

- Chyba lepiej niż było. I ten gliniarz znowu do mnie dzwonił.

- Will?

- Tak, podeśle do nas tego... rysownika. Do masek. I chce też portret Cichego.

- To mu go damy.

Czajnik pstryknął i John od razu zajął się przygotowywaniem kawy.

- A co z Rayem?

- Dowiem się, czy pojechał na szkolenie. - John obszedł wyspę kuchenną i opadł na stołek. Postawił kubek na przeciwko przyjaciela i przysunął swój do siebie. - I będę go obserwował. A ty coś ustaliłeś?

- Na razie tylko to, że jego matka naprawdę była śpiewaczką operową. - Finn położył przed Johnem plastikową teczkę koloru szarobiałego i sięgnął po kawę. - Nosi jej nazwisko.

John chwycił teczkę i przerzucił pośpiesznie między palcami kilka kartek w niej schowanych.

- Jak się do tego dogrzebałeś?! I miałeś na to czas dzisiaj?!

- Kolega wisiał mi przysługę.

- A ojciec?

- O ojcu niczego się nie dowiedziałem. Jest nieznany.

- Nieznany?

John wertował wzrokiem strony, zerkając co chwilę na Finna.

- Tak, ale podobno nie żyje.

- Podobno?

- Tak słyszałem.

- Od kogo?

Rozległy się kroki. John pośpiesznie schował dokumenty i przerzucił wzrok na szczyt schodów. Ujrzał długie, zgrabne, całkiem nagie kobiece nogi i w tej samej chwili całe jego ciało się naprężyło - czuł pulsującą pod skórą krew. Zapomniał o dochodzeniu, podejrzeniach w stosunku do Raya, czy informacjach z jego życia. Jedyne co go interesowało, to półnaga Anna, okryta jedynie koszulą, z pozapinanymi na krzyż guzikami.

- Cześć, Finn.

Anna podeszła do Finna bezceremonialnie - jakby jej wygląd był czymś zupełnie normalnym i nachyliła się w jego stronę. Mężczyzna od razu poderwał się z krzesła i odwzajemnił jej uścisk.

- Cześć, Anna.

- Wszystko dobrze u ciebie? Jak się czujesz?

- Lepiej, dziękuję. - Finn odchrząknął i zerknął w kierunku Johna.

- To świetna wiadomość. - Anna zbliżyła się do Johna, po czym wsunęła się pomiędzy niego a wyspę, przeciskając się i szturchając go pośladkami. John odsunął się nieznacznie, pozwalając jej na wszystko. Obserwował jedynie w ciszy, jak dziewczyna poruszając pośladkami robiła sobie miejsce na jego kolanach, po czym od razu sięgnęła po jego kubek i zanurzyła w nim usta. - A Mark? Przyjechał z tobą?

- Nie, został w domu. A ja wracam z Ogrodów i tak po drodze do was zajechałem...

- Boże, jaka mocna! - przerwała Finnowi w pół słowa. - Kto pije taką paskudną kawę?!

Cisnęła kubkiem na stół, rozlewając napój po blacie. Finn natychmiast poderwał się i złapał za ścierkę.

- Nic się nie stało. - Przetarł blat zamaszystym ruchem. - Już nic nie widać!

- Choć z drugiej strony... - Anna uderzyła paznokciami o brzeg kubka. - Kawa jak kawa. Lepiej taka niż żadna.

- Zrobię drugą!

- Dziękuję, Finn - odparła wydając z siebie ostentacyjne westchnięcie, po czym potrząsnęła głową, uderzając kosmykami o twarz Johna. - Przynajmniej ty jeden wiesz, jak powinien się zachować mężczyzna, w obecności kobiety.

Finn zajął się przygotowywaniem kawy, a John objął Annę w pasie i przysunął usta do jej policzka.

- Wiem, co próbujesz zrobić - wyszeptał.

- Nie mam pojęcia o czym mówisz - odparła.

Finn obrócił się w ich stronę, ściskając w ręku kubek z nowo zaparzoną kawą i niepewnie wodząc wzrokiem po obu ich sylwetkach. Postawił go ostrożnie na środku blatu, jakby miał pęknąć w każdej chwili.

- Postaw ją bliżej mnie. - John wskazał ręką na kubek, próbując dosięgnąć go palcami. - Tę wypiję.

- To moja kawa, John.

John błyskawicznie puścił ucho kubka i rozłożył szeroko rękę, po czym uśmiechnął się bezsilnie. Wiedział, że nic co powie, nie ukoi jej nerwów. Musiał to przeboleć.

- Oczywiście, wybacz. To twoja kawa.

- Dziękuję, że to zauważyłeś.

- A proszę bardzo.

Finn chrząknął i niespokojnie rozejrzał się dokoła. John wyczuwał, że chce zbiec. I bardzo dobrze, pomyślał John. Niech wie, jak ja się czuję, kiedy stawia mnie w niekomfortowych sytuacjach obściskując się ze swoim partnerem!

Anna przysunęła do siebie drugi kubek, jednocześnie szturchając Johna pośladkami w krocze. Czuł, jak jego członek robił się twardszy.

- Niech tylko on wyjdzie - wyszeptał do jej ucha, kiedy Finn nadal nerwowo poprawiał marynarkę, trzepocząc nią na lewo i prawo, jak motyl skrzydłami. - Tak cię przelecę, że całe to łóżko w drzazgi pójdzie.

- To potrzebujesz do tego łóżka? - Anna obróciła głowę i spojrzała mu w oczy, unosząc wysoko brwi i spoglądając na niego pytająco. - Rozczarowujące.

- Zobaczymy, co powiesz później.

- Dużo słów, a tak mało... - odchyliła głowę i zerknęła w dół, prosto na jego krocze - ...mało... mało...

Wzruszyła bezceremonialnie ramionami.

- Ale oberwiesz za to! - Parsknął śmiechem i zepchnął ją ze swoich kolan, nie bacząc już nawet na ton swojego głosu ani na obecność przyjaciela. - Złaź!

- Cyngiel też masz krótki.

- Ciesz się, że co innego mam sporych rozmiarów!

- To jest chyba jednak kwestia... dyskusyjna, nie sądzisz?

Finn poderwał się ze stołka i złapał za klucze, leżące na stole.

- Wiecie co...? Ja będę leciał.

- I musiałaś założyć moją koszulę?! - John prychnął i sięgnął po papierosa. Zapalił go i zaciągnął się mocno, po czym wypuścił strugę dymu po pomieszczeniu. Wiedział, że ona tego nie cierpiała. - Swoich ciuchów już nie masz, czy co?!

John nie patrzył na Annę. Nie zamierzał dawać jej tej satysfakcji. Wpatrywał się w czarny napój, kołyszący się w kubku, jedynie czasem zerkając w kierunku przyjaciela, który stał na przeciwko, wyprostowany niczym strzała.

Usłyszał stukot kubka. Rozbiła go? Bardzo możliwe. Podniósł wzrok i spojrzał na twarz przyjaciela. Ten wpatrywał się z rozchylonymi ustami i jeszcze większymi oczami, prosto w punkt za plecami Johna, nieco powyżej jego głowy.

John obrócił się na stołku, jakby od niechcenia. Byle nie pokazać jej, że mu zależy. Spojrzał w stronę, z którego dobiegł stukot i spostrzegł kołyszącą się przed jego oczami koszulę - zawieszoną na palcu wskazującym Anny. A ona sama stała tuż za nim, całkiem naga, ubrana jedynie w skąpe bawełniane majtki. Jej druga ręka spoczywała na jej biodrze, całkowicie odsłaniając jej ponętne, krągłe piersi.

- Proszę, twoja koszula.

John zrobił wszystko, co tylko mógł, by wyglądać tak, jakby nie zrobiło to na nim wrażenia. Przełknął spokojnie ślinę, odsunął od ust papierosa i ostrożnie przejął od niej koszulę, uśmiechając się życzliwie.

- Dziękuję.

- Idę na górę - odparła z lekkością i rzuciła Finnowi przelotne spojrzenie. - I zaczekaj na mnie, proszę. Pojadę z tobą do miasta.

Anna obróciła się gwałtownie i kołysząc na boki biodrami, weszła powoli po schodach.

John śledził wzrokiem jej sylwetkę, do momentu aż znikła na samej górze. Spojrzał wtedy na przyjaciela, który nadal stał przed nim, zastygnięty niczym rzeźba z lodu.

- Oddychaj. Ona już poszła.

- Powiedz mi, że ona tego nie zrobiła.

- Zrobiła.

Finn zakrył dłońmi twarz i pochylił się nad stołem, chowając głowę w ramionach.

- John... wybacz... że patrzyłem. Nie chciałem, ale... tak mnie zaskoczyła!

- W porządku. Ona chciała byś patrzył. Chciała, bym widział, jak ktoś patrzy.

- Ale...

- Nic do ciebie nie mam, Finn. Spokojnie. To sprawy pomiędzy mną, a nią.

- Pozwolisz jej jechać ze mną?

- A myślisz, że mogę jej czegokolwiek zabronić? - John zmierzwił ręką włosy i odchylił się do tyłu na stołku, balansując do przodu i do tyłu. - W tej kwestii sam dopiero co... dałeś mi lekcję.

- Ale to była inna sytuacja. - Finn poderwał się i przeszedł się po kuchni, rozglądając się niespokojnie. - Ona zachowuje się dzisiaj przynajmniej dziwnie!

- Też to zauważyłem.

- To z powodu tego napadu?

- Tak mi się wydaje.

- I co zamierzasz z tym zrobić?

Huknęły drzwi i obaj mężczyźni spojrzeli w kierunku schodów. Na ich szczycie ponownie pojawiła się Anna. Tym razem była jednak już ubrana. Spakowała się w niewielką torebkę, zawieszaną na ramieniu i śmiertelnie poważna, dumnie trzymając głowę wysoko, zbiegła po schodach.

- Jestem gotowa. Możemy jechać.

- Tak, ale... może jednak zostaniesz z Johnem...

- Nie! - Anna ominęła wyspę kuchenną, zdaniem Johna celowo bujając kusząco pośladkami na boki i zatrzymała się tuż przy Finnie. - Jedźmy.

Finn przemknął przez salon, cicho jak kot. John domyślił się, że chciał dać im chwilę. Moment na intymną wymianę zdań, gdyż rozmowy John się nie spodziewał.

Podniósł się od stołu, najwolniej jak tylko potrafił. Tak, by jej nie spłoszyć. Tak, by nie stworzyć dodatkowych napięć, na wystarczająco już zaminowanym przez nią polu.

Mozolnym, choć stanowczym krokiem pokonał dzielącą ich odległość, po czym zatrzymał się tuż przed nią. Skrzyżował ręce na torsie i pochylił się ku niej.

- Chcesz bym jechał za tobą?

- Nic takiego nie powiedziałam!

- Nie musiałaś. - Wpatrywał się w jej oczy, które unikały go, uciekając na boki. Tliły się w nich malutkie ogniki. Była wściekła. Wiedział o tym. I zdawał sobie sprawę, że ona także chciała, by on o tym wiedział. - Powiedz mi chociaż, gdzie będziesz.

- W domu.

- Ustaliliśmy chyba, że teraz tu jest twój dom.

- To twój dom, John. Nie mój.

- Ok.

Anna potrząsnęła głową, dziko pląsając włosami i rzuciła Johnowi srogie spojrzenie.

- Ok?!

- Tak, nie zatrzymam cię. Jedź.

Anna odepchnęła się od wyspy i uderzając Johna ramieniem, skierowała się w stronę drzwi. John wiedział, że było to celowe szturchnięcie. Pożegnał się w ciszy z Finnem i pozwolił, by odjechała. Kolejną godzinę spędził samotnie w kuchni - pijąc zimną, gorzką kawę i rozmyślając nad nikim innym, jak nad Anną. Nawet napad na Ogrody nie zajmował już jego myśli. Jego uwaga była skupiona tylko na jednej osobie.

Na Annie.


2

- Zastałem Annę?

- Anna, twój chłopak przyjechał!

Współlokatorka Anny rozdarła się na całe mieszkanie i otworzyła szeroko drzwi, zostawiając w nich Johna samego. Śmiejąc się i podskakując w rytm, lecącej z niewiadomego dla Johna miejsca, muzyki, zniknęła w pokoju na końcu korytarza. Gdy tylko trzasnęły drzwi, muzyka zelżała. John zrobił szeroki krok i wsunął się do środka mieszkania, zamykając za sobą cicho drzwi.

Kiedy tylko obrócił się w kierunku wnętrza, ujrzał dostojnie sunącą w jego stronę Annę - przyodzianą w najbardziej kusą sukienkę, jaką kiedykolwiek widział w życiu. Obcisłą, krótką - takiej nawet nie nazwałby mianem mini, wiązaną na szyi z wycięciem zakrywającym jedynie piersi i odkrywającym niemal cały brzuch.

Brakło mu tchu. Nie wiedział, czy z powodu zaskoczenia, czy może zachwytu. Objął ją wzrokiem, przeskakując po jej ciele od góry do dołu, po czym zatrzymał spojrzenie na jej twarzy - wyniosłym spojrzeniu i czerwonych jak jarzębina, lekko rozchylonych ustach.

Anna zatrzymała się w połowie dzielącej ich drogi. Odwróciła głowę na bok i utkwiła wzrok w jadących za oknem samochodach.

John przeczuwał, że ten chłód był zarezerwowany tylko dla niego. Przełknął ślinę i pośpiesznie pokonał drugą połowę korytarza.

- Gdzieś się... wybierasz?

- Może.

Z bocznych drzwi wyłoniła się niższa o głowę od Anny dziewczyna, o piekielnie rudych włosach.

- Jest i nasz przystojniak!

- Cześć, Meg.

- Już się zastanawiałyśmy, kiedy się zjawisz! - Meg objęła Annę w pasie i wskazała ręką na jej skąpą kreację. - Prawda, że Anna wygląda oszałamiająco pięknie?!

- Zniewalająco - odparł ze szczerością John i lekko skinął, by dodać swoim słowom przekonania. Spodziewał się bowiem, że Anna wątpiła w jego prawdomówność.

- Idziemy na imprezę! Zabierzesz się z nami?!

- Tym razem chyba spasuję.

- Zawsze tak mówisz!

John wpatrywał się w Annę, która nadal nie spoglądała w jego kierunku.

- Porozmawiamy na osobności?

Anna skinęła i oboje udali się do jej sypialni. Nim zdążyli zamknąć za sobą drzwi, John usłyszał jak jej przyjaciółka krzyknęła: Tylko szybko! Zaraz wychodzimy!

- Myślałem, że nie przepadasz za imprezami ani za znajomymi Meg?

- Potrzebowałam... zmienić otoczenie.

- Zmienić otoczenie? - John zmierzwił ręką włosy i przeszedł się po pokoju, kręcąc na boki głową i wzdychając. - Ale impreza?! Naprawdę?!

- Spotkanie z grupką znajomych!

- Czy to, co czuję naprawdę jest tak ważne? - Podszedł do niej i spojrzał na nią, niemal błagalnym wzrokiem. - Dla mnie nie jest!

- Ale dla mnie jest! Jeśli tego nie czujesz...

- Czuję! Bardzo wiele czuję!

- Ale nie to!

- Mówiłem ci przecież, jaki mam stosunek do miłości!

- Pamiętam, ale mówiłeś też, że jeśli pokochasz to tylko mnie!

- I taka jest prawda! Nadal! Nic się nie zmieniło!

- To czemu nie możesz mi tego powiedzieć?!

- Miłość nie dzieje się od tak! - Pstryknął palcami, trzymając rękę przed jej twarzą. - Pstryk i jest! Ona musi mieć czas, by się narodzić!

- To ile jeszcze czasu potrzebujesz?!

- To nie jest tak, że poczujesz coś silniejszego i nagle możesz nazywać to miłością! To nadal będzie tylko nazwa!

- Więc sądzisz, że moje uczucie do ciebie to tylko słowo?!

- Tego nie powiedziałem.

- Ale tak uważasz!

- Anna, chcę tylko powiedzieć, że... miłość wymaga sprawdzianu czasu. Tylko wtedy ma sens. Tylko wtedy jest więcej niż tylko nazwą. Tylko wtedy... jest prawdziwa.

- Czyli tego nie usłyszę?

- Dajmy sobie czas, proszę cię.

- Czas...

- I nie podejmujmy pochopnych decyzji.

- Dopiero zaproponowałeś mi życie razem! I ty mówisz, byśmy nie podejmowali pochopnych decyzji?!

- To nie była pochopna decyzja, maleńka. - John pochylił głowę i skinął nią kilkakrotnie, uśmiechając się pewnie. - Wiem czego chcę i z kim chciałbym spędzić życie. I nie potrzebuję wielkich słów, by się w tym utwierdzić.

Anna rozchyliła usta. John słyszał jej oddech. Widział unoszące się gwałtownie piersi.

- No tak... Czyli ta pochopna decyzja...?

- To wyjście na imprezę w tej seksownej kiecce. - Wskazał ręką na jej kreację. - I możliwość, by dotykały cię inne dłonie, niż moje. Kiedy tylko moje mogą.

- Ty i ta twoja... elektryzująca zaborczość... i pociągająca pewność siebie...

John odepchnął się ręką od drzwi. Dopadł do Anny i objął dłońmi jej twarz. Pochylił się tuż nad nią i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Już ci nie wystarczam?

- John...

- Do tego stopnia, że chcesz... zmieniać otoczenie?

- Przecież wiesz, że to nie tak.

- A jak? To nie musi być nazwane miłością, by było prawdziwe.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- To, co jest między nami... To, co czuję do ciebie... tutaj... - uścisnął jej dłoń i położył ją na swoim torsie - ...jest bardzo prawdziwe. Be względu na to, jak to nazwiemy.

- John... - Policzki Anny pokryły się rumieńcem. Potrząsnęła głową, a kosmyki włosów opadły na jej twarz. John jednak dobrze wiedział, co zakrywały. - Co ty mówisz? Gubię się już w tym... wszystkim... W twoim spojrzeniu, słowach... Już nic nie rozumiem...

- Więc to poczuj. Po prostu to poczuj, maleńka. I będziesz wiedzieć, co ja czuję.

Rozległo się pukanie. Jednak ani Anna ani John nie spojrzeli nawet w stronę drzwi. Spoglądali na siebie, patrząc sobie prosto w oczy.

- Anna, idziesz?

- Nie, zostanę... z Johnem.

- Tego się spodziewałyśmy!

Głos Meg z każdym jej krokiem robił się cichszy. John słyszał, że wykrzykiwała kolejne słowa, ale ich nie rejestrował. Stanowiły dla niego jedynie tło. Wpatrywał się w lico tulącej się do niego Anny. Chłonął jej promienny uśmiech, obserwował jak kusząco poruszała ustami, kiedy odpowiadała koleżance, jak kręciła głową wprawiając kosmyki swoich włosów w ruch... Aż zostali zupełnie sami. Tylko we dwoje, spoglądając na siebie nawzajem.


3

- Chcę ci to mówić.

- Co takiego?

- To, że cię kocham, John.

- No to mów.

- I nie będziesz mi wypominał, że to puste słowa?

- Nigdy więcej. Obiecuję.

John otworzył powieki i spojrzał prosto w wielkie dwa szmaragdowe punkty, hipnotyzująco wpatrujące się w jego oczy. Dłonie Anny sunęły po jego podbrzuszu w górę, aż po samą szyję i wracały - okrężnymi ruchami masując skórę na jego ciele. Czuł lekkość i błogi spokój.

Przeciągnął się na łóżku i zerknął w kierunku uchylonego okna - zapadł zmrok, jednak z ulicy nadal dochodziły liczne odgłosy.

- Wcześnie zaplanowałyście tę imprezę. - Zerknął na zegarek. - Dopiero osiemnasta.

- Jutro pracuję.

- A na zewnątrz nadal tyle spacerowiczów...

- W końcu to najbardziej popularna ścieżka na kampusie!

Anna poderwała się i zeskoczyła z łóżka. Całkiem naga przeszła się swobodnie po pokoju i podeszła do wysokiego na metr lustra. Podniosła wysoko ręce i zajęła się wiązaniem swoich włosów.

- I musi przebiegać akurat pod twoim oknem?

- Już niedługo nie będzie moje.

- Całe szczęście! Niech kto inny się martwi o ciekawskich i notoryczny brak jakiejkolwiek prywatności...

- Nie było aż tak źle.

- Czyżby? - Powiódł wzrokiem po jej ciele - Zdajesz sobie sprawę, że masz krótką firankę w oknie?

- I co, w związku z tym?

- To, że ktoś może cię dojrzeć. A ja nie chcę, by ktokolwiek inny niż ja, cię oglądał.

- Znowu jesteśmy zaborczy?

- Zawsze.

Anna upinała włosy, a John wodził wzrokiem po idealnych liniach jej ciała. Gładkich, napiętych, jędrnych, o jednolitym kolorze. Perfekcyjnych. Jakby zaprojektowanych przez kogoś. I jakby nieoglądanych przez nikogo wcześniej. Tak jakby, czekała właśnie na niego...

- Aż szkoda okrywać takie piękno materiałem.

- Hmm?

Anna zerknęła w jego stronę, a John roześmiał się lekko i machnął ręką w powietrzu.

- Nic, nic. Tak sobie... gadam.

- Jestem jakaś niespokojna dzisiaj! I pobudzona! - Roztrzepała gwałtownie włosy i rozpoczęła cały proces upinania od początku. - Wszystko mi z rąk leci!

- Zauważyłem.

- Widzisz?! Nawet ty to spostrzegłeś.

- Czy ma to może związek z... napadem?

- A dlaczego miałoby mieć?

- Mam na myśli to... - Nagle urwał, po czym dodał: - Ty wiesz, że jestem już bezpieczny? I nic mi nie grozi? Ci włamywacze nie wrócą.

- Wiem. Ale... dlaczego w ogóle o tym wspominasz?

- Mam wrażenie, że bardzo bałaś się o mnie dzisiaj. A niepokój... budzi w nas... różne... skrajne emocje.

- Niepokój... - Anna roześmiała się i pokręciła nieznaczenie głową na boki. Przeskakiwała z nogi na nogę, a John patrzył tylko na jej idealnie zarysowane pośladki. - Martwiłam się o mojego mężczyznę. Nic w tym dziwnego.

- Sam nie wiem... - John sięgnął po komórkę leżącą na parapecie i podrzucił ją kilkakrotnie, czujnie obserwując, jak wirowała w powietrzu. - Wcześniej po prostu nie byłaś tak... odważna i śmiała... w łóżku...

- Przyzwyczaj się, kochany. - Anna wzruszyła bezceremonialnie ramionami i sięgnęła po wiszącą na lustrze gumkę. - Zresztą, dlaczego oni mieliby wrócić?

John wpatrywał się w gumkę, którą Anna starannie owijała włosy i nagle poczuł ukłucie, gdzieś na środku torsu. Rozmasował szybko skórę, ale choć ból minął, to ciężar pozostał. I niepokój. Ten sam, jaki czuł wcześniej w nocy. Martwe oczy pojawiły się znikąd i spoglądały na niego z góry. John wzdrygnął się, a telefon wyleciał mu z rąk i pacnął o podłogę.

- John, co ty robisz?!

- Telefon mi z rąk wypadł...

- A to ja jestem dzisiaj przecież nierozgarnięta!

Anna w końcu upięła włosy wysoko i śmiałym krokiem podeszła do Johna. Usiadła w rozkroku na drugim końcu łóżka, trzymając między nogami jego kolana i przeciągnęła się do tyłu, eksponując piersi.

- Dość tych telefonów, mój drogi. - Wyrwała mu komórkę z rąk i odłożyła ją na parapet, ekranem do dołu. - Lepiej zajmij swoje ręce czymś innym...

- Polubiłaś chyba w końcu być ze mną nago?

- Zawsze lubiłam.

- Ale nie tak... śmiało. - Wyciągnął rękę i dotknął opuszkami palców jej piersi. Musnął sutki. Poczuł, jak zadrżała. - Coś się zmieniło w tobie.

- Jestem kobietą. Zmieniam się stale! - Rozpostarła ręce szeroko, odpychając dłonie Johna od siebie. Zastanowił się, czy było to celowe. Na pewno. Wszystko co ona robi, ma jakiś cel..., pomyślał John. - Zresztą, co to za skrajne emocje, o której wspomniałeś?!

- Zauważyłaś.

- Pewnie, że zauważyłam! - Zatrzepotała rzęsami i puściła do niego oko. - A kiedykolwiek były inne?!

- Faktycznie, wulkanem emocji byłaś zawsze. Od pierwszego dnia, kiedy cię ujrzałem.

Anna objęła dłońmi jego twarz i pochyliła się w jego stronę.

- Chcę tylko spędzać z tobą każdą możliwą chwilę. Najbliżej jak się da. Najintymniej jak to tylko możliwe... Czy to takie złe?

- Nie, tym bardziej, że ja chcę tego samego. - Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich zaciekawienie. - W sensie, też chcę... być blisko ciebie. I najlepiej stale, bez przerwy.

- I bez ubrania zapewne?

- Bez ubrania - pokiwał głową, podśmiewając się pod nosem.

- A gdzie... umiar?

- Już chyba kiedyś mnie o to pytałaś - odparł ze spokojem, wodząc wzrokiem po jej tajemniczym wyrazie twarzy. Nadal byłą sfinksem. Gdyby tylko znał jej myśli. - Umiar nie występuje w moim słowniku. Już od bardzo dawna.

Anna odchyliła się do tyłu, a John zerknął dyskretnie na zewnątrz. Ludzie mijali ich, rozmawiając, śmiejąc się i ożywczo gestykulując. Zajęci swoimi sprawami, czasem spoglądali w ciemne okno. Zapewne nawet nie przypuszczając, że za dzielącą ich cienką szybą, spogląda w ich kierunku dwoje całkowicie nagich kochanków, oddających się przyjemnościom.

Polubił tę myśl i kontrolę, jaką mu dawała. Jednak cienka szyba nadal pozostawała tylko szybą. Podniósł wzrok i spojrzał na telepiące się pod żarówką od wysokiej ulicznej lampy muszki. A co, jeśli to światło pada w jakiś stopniu na Annę? Oświetla kontury jej ciała? Może nie tylko oni obserwują? Ale może... sami są obserwowani?

Poderwał się i złapał Annę w ramiona, zamykając ją w swoim ciasnym objęciu. Ręką osłonił jej piersi i nawet gdyby ktoś bardzo chciał, nie dojrzałby ich z boku - nawet w pełnym słońcu.

- Co robisz?

- Nie chcę by inni cię oglądali. Nie pokazuj im się.

- Nie podobało ci się to, co?

John zaśmiał się gorzko. Mówiła o Finnie. Wiedział aż za dobrze o tym.

- Nie, ale domyślam się skąd to wypłynęło. - Nacisnął palcem czubek jej nosa. - Chciałaś utrzeć mi nosa.

- I udało mi się?

- Tak, ale już wystarczy. Już zrozumiałem.

- Czyżby?

Anna wysunęła ręce spod jego uścisku i zawiesiła je na jego szyi. Mierzwiła palcami jego włosy. Przerzedzała je, ciągnęła, bawiła się nimi.

- Skąd w tobie nagle taka... zuchwałość i swoboda?

- Zawsze taka byłam.

- Nie, nie zawsze.

- Może to kolejny etap?

- Czego?

- Naszego związku. Następny poziom zaufania.

- Ludzie nie zmieniają się aż tak. I to od tak. Nagle.

- Może potrzebowałam czasu, by się przed tobą otworzyć i...

- I?

- I poczuć, to co czuję... Bo ja nie umiem inaczej.

Anna ścisnęła wargi, a na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech, którego John nie umiał rozszyfrować. Unikała jego wzroku, co jeszcze bardziej go gubiło w rozmyśleniach. Dostrzegał tylko szmaragdowe błyski, co jakiś czas rzucające mu wyzwanie.

- Ale czego nie umiesz inaczej?

- Kochać. - Podniosła wzrok i ich spojrzenia się zderzyły. John aż zadrżał. - Jak kocham, to całą sobą. Inaczej nie potrafię, John. Tylko gdy kocham, angażuję się... całkowicie.

Spostrzegł z jakim naciskiem wypowiedziała ostatnie ze słów. Po skórze przebiegły mu przyjemne dreszcze.

- No tak zazwyczaj bywa...

- Cała.

John wpatrywał się w jej duże oczy, mrużąc własne i dumając, co chciała mu przez to przekazać.

- Cała?

- Całą sobą.

Przyglądał się jej, chcąc zapytać: co chcesz przez to powiedzieć? Ale nie zapytał. Zamiast tego, czekał.

Anna pochyliła się nisko. John nie odrywał wzroku od jej intensywnie zielonego spojrzenia i razem z nim, przesuwało się jego spojrzenie. Aż się zatrzymało. Anna otarła opuszkami palców jego męskość, a John poczuł jakby popieścił go prąd. Jego penis, niczym maszt, stanął w gotowości i poruszał się, drgając na boki. Anna opadła niżej i objęła ustami jego prącie - w połowie, tak jakby łapała zdobycz. Jej oczy błyszczały, a twarz była rozpromieniona, jakby ugryzła najsmaczniejszą rurkę z kremem i cieszyła się jej smakiem.

- O... kurwa...

Jej język sunął wzdłuż jego członka, od nasady aż po samą główkę. John czuł ciepło i wilgoć jej ust. Położył głowę na poduszce i zacisnął powieki. Otworzył szeroko usta i oddychał przez nie, dysząc jak parowóz. Co się ze mną dzieje?, rozmyślał. Czemu reaguję jak... nastolatek? Przecież tyle razy to robiłem... Co ona sobie pomyśli o mnie? Podniósł głowę i spojrzał na jej twarz. Weźmie mnie za dzieciaka.

- Chcesz bym przestała?

- Nie, nie...

- Wyglądasz jakbym sprawiała ci ból.

- Nic podobnego. Jest... - Podniósł rękę i dotknął palcem wskazującym kciuka, robiąc z palców kółeczko i pokazując jej, że jest dobrze.

- Tylko ok?

- O wiele więcej... niż ok...

Anna podparła się na łokciach, wyciągnęła nogi i trzymając w dłoniach jego członka, objęła ustami jego główkę. Zataczała dookoła niej koła językiem, jakby lizała smakowitego lizaka.

- Skoro tak, to trochę... tak zostanę.

John patrzył jak jej głowa unosiła się i delikatnie opadała. Powoli, ostrożnie, poświęcając całą uwagę tylko na tym jednym przedsięwzięciu. Jej wargi obejmowały główkę jego penisa i na zmianę ją wypuszczały, wydymając się i eksponując swój jaskrawo jarzębinowy kolor.

Podparł się na ręku i pochylił w jej stronę.

- Chcę cię posuwać w usta.

- Co?

Anna podniosła głowę i spojrzała na niego dużymi oczami. Ale to już nie miało znaczenia. Tych słów już nie cofnie. Mógł tylko brnąć w to dalej. Zaryzykować wszystko. Tym bardziej, że nagroda była wielka...

- Pozwól mi się ruchać. - Objął rękoma jej twarz, po czym musnął opuszkiem palca jej wilgotne wargi. - Chcę by wszedł w ciebie cały, aż po same gardło.

- John...

- Pozwól mi, maleńka. Po prostu mi pozwól.

- John, nigdy tego nie robiłam...

- Pokażę ci. Nauczę cię.

- Nie!

Anna strąciła jego ręce i zeskoczyła z łóżka. Tej reakcji się obawiał. Miał wrażenie, że najgorszy z jego koszmarów właśnie się ziszcza.

Usiadł na łóżku i nim Anna zdążyła uciec dalej, złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.

- Przepraszam.

- Nie jestem prostytutką, John!

- Przecież wiem o tym.

- To tego ode mnie chcesz?! - Odepchnęła go. - Wyznałam ci dzisiaj miłość, a tobie chodzi tylko o wyuzdany seks?!

- Wcale nie tylko o to, ale to propozycja...

- Propozycja?! - Chwyciła ręcznik i owinęła im się dookoła. - Ostatni raz użyłeś takich słów, kiedy się poznaliśmy! Myślałam, że nasz związek choć trochę przez ten czas... ewoluował! Możesz mnie nie kochać, ale przynajmniej mnie szanuj! I nie traktuj jak dziwki!

Zbliżyła się do drzwi, ale John nie ruszył za nią.

- To nie jest zarezerwowane tylko dla nich - zawołał za nią.

- Zostaw mnie w spokoju. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro