Rozdział 58 I świat runął nam na głowy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

John z piskiem opon zjechał na najniższy poziom podziemnego parkingu i zaparkował na pierwszym wolnym miejscu, jakie dostrzegł. Był spóźniony. Nie przewidział remontu głównej ulicy, którą zawsze przyjeżdżał po Annę.

Wyskoczył z auta, ciskając z całej siły drzwiami i pędem puścił się w kierunku windy. Poza porozstawianymi autami i oświetlonymi pulsacyjnie migającymi żarówkami na całym piętrze nie widział nikogo w zasięgu jego wzroku. Panowała zupełna cisza.

Zatrzymał się i rozejrzał w poszukiwaniu znaków.

- Gdzie jest ta pieprzona winda?! Przecież powinna być z tej strony!

Minął kolejny zakręt. Trzymał się blisko ściany. Szedł wzdłuż niej, aż minął kolejną i kolejną. Każda wyglądała tak samo - odrapana, z umiarkowanym padającym na nią światłem i brakiem jakiegokolwiek oznakowania. Stanął na środku drogi pomiędzy stojącymi po obu stronach samochodami i po raz pierwszy od dawna, poczuł się zupełnie bezradny. Wydało mu się to nawet zabawne, gdyby nie fakt, że było po dwudziestej i jeśli zaraz się nie pośpieszy, to może minąć się z Anną...

Sięgnął po telefon. Brak zasięgu. Czego innego mógł się spodziewać? Jak się wali, to wszystko i to na raz!

- Świetnie, ofiaro losu. Zgubiłeś się w podziemnym parkingu galerii handlowej. Wszystko za szybko, na ostatnią chwilę...

Trzasnęły drzwi i gdzieś w oddali dało się słyszeć głosy. Aha! John szedł w ich kierunku. Były jego drogowskazem. Słyszał kobiecy śmiech, zniekształcony przez echo. Ale nie był to jedyny głos. Towarzyszył mu drugi, prawdopodobnie męski - dużo niższy, oszczędny w słowach, opanowany. Dziewczyna i facet, pomyślał John. Parka?

Głosy ucichły, a ich miejsce zajął metaliczny skowyt. John zakrył ręką ucho. To brzmiało jak kocia muzyka. Co to było, do cholery? Co oni tam robią?

Wyjrzał zza ściany i spostrzegł wysokiego mężczyznę, stojącego do niego tyłem. Trzymał w górze klapę od śmietnika, a druga osoba, której John nie mógł dojrzeć wrzucała czarne, masywne worki do środka.

Klapa opadła z hukiem. Nic mi do tego, pomyślał John. Cofnął się za ścianę i przemknął między autami a ścianą, unikając dojrzenia. Nagle przystanął. Ale skoro oni wyrzucają śmieci, to może Anna też już skończyła?, rozważał w myślach. Może już ogarnęli sklep, pozamykali i właśnie kierują się do wyjścia...

Przyśpieszył kroku. Wyjście ewakuacyjny! To jest to! John szedł niemal marszowym krokiem, ciesząc się w myślach jak dziecko - może to nie winda, ale przynajmniej to wyjście!

Szarpnął za klamkę, kiedy niespodziewanie ponownie kobiecy chichot dobiegł do jego uszu. Tym razem był wyraźny i głośny. Zamarł, jak porażony prądem. Śmiech niósł się echem, a z każdą sekundą zdawał się coraz bardziej zbliżać. John puścił klamkę i cofnął się. Pochylił się, mrużąc oczy i rozejrzał się po parkingu. Spostrzegł mężczyznę, tego samego, którego widział wcześniej, a tuż przed nim roześmianą i strojącą do niego liczne miny, Annę.

- Anna...

John wydał z siebie chrapliwy głos. Zaschło mu w ustach. Z trudem przełknął ślinę. Nie wiedział co ma myśleć, ani co się z nim dzieje. Milion myśli przewalało się przez jego głowę. Co to za facet?! Co Anna z nim robi?! Gdzie oni jadą?! Czemu na niego nie zaczekała?! I wiele innych...

Przeszedł do wiodącej przy ścianie luki i ruszył w ich kierunku. W tej chwili nic i nikt by go nie powstrzymało. Czuł się jak czołg, lodołamacz, prący przed siebie i nie patrzący na skutki. Każdy uśmiech Anny, każdy zalotny ruch jej rzęs, każde przewrócenie oczami napędzało go jeszcze mocniej.

Oboje obrócili się do Johna plecami i wolnym krokiem oddalili się w zupełnie odwrotnym kierunku.

John chciał zawołać, jednak ciekawość była silniejsza. Musiał to wiedzieć, chciał to wiedzieć. Przekonać się na własnej skórze. Upewnić się. Przylgnął do dzielącej go z Anną i jej rozmówcą ściany i z ukrycia obserwował ich oboje. Patrzył jak powoli się oddalają, wsłuchiwał się w ich rozmowę, jednak wyłapywał jedynie odosobnione słowa i zupełnie niezrozumiałe zdania.

Zatrzymali się. John wyjrzał zza samochodu i ujrzał zaparkowany motor - czarny, z boku pokryty błotem. Już raz go widział. I dobrze wiedział, do kogo należał. Mężczyzna złapał za kask i obrócił się w jego stronę. Nie patrzył jednak na niego, tylko stale zerkał z góry na Annę. Tak, to był Ray.

John chwycił się ściany i przeklął pod nosem, spluwając pod nogi. Czego on się właściwie spodziewał? Przecież powinien był się domyśleć, że to był Ray. Gdyby się nad tym zastanowić, łudząco przypominał tę wersję siebie z dnia napadu - ubrany na czarno, wysoki, szczupły... Jedynie maski nie miał. Tego akurat Johnowi brakowało najbardziej. Dałby wiele, by nie musiał więcej oglądać tej uśmiechniętej, zarozumiałej gęby...

Ray wyciągnął rękę w kierunku Anny, a John poczuł nagły ucisk w dole brzucha. Wszelkie myśli odpłynęły, patrzył tylko na nich. Ręka Raya objęła Annę w pasie, a ona sama zaparła się dłońmi o jego tors i niczym wijący się wąż, wysunęła się spod jego uścisku i uskoczyła na bok, odgrażając mu się palcem i chichocząc jak oszalała. Ray nadął pierś i cofnął rękę, zawieszając kask na kierownicy motoru. Oboje się śmiali.

John czuł pod paznokciami kruszące się resztki ściany. Odepchnął się od niej i wyskoczył zza samochodu. Pierwsza spostrzegła go Anna. Jej duże oczy spoglądały wprost na niego. Wyglądała jakby chciała krzyknąć. Ale nie zdążyła. John dopadł do Raya i pchnął go na motor. Ten syknął i całym ciałem padł na swoją oblepioną błotem maszynę.

- John!

- Romansować ci się zachciało?! - John złapał za kurtkę Raya i pchnął go znowu, dociskając jego twarz do siedzenia motoru. - Do pracy nie chodzisz, ale wieczorami po galeriach jakoś możesz chadzać?! Taki chory jesteś?!

- John! Przestań! - Anna złapała Johna za ramię. Ciągnęła go, ale na nic się to zdało. W końcu wcisnęła się pomiędzy obu mężczyzn i zapierając się rękoma o tors Johna, odepchnęła go od Raya. Stanęła pomiędzy nimi. - Co cię napadło?!

- Jeszcze go bronisz? Znowu?!

- John, on przyjechał do mnie! Ma dla mnie rzeczy z uczelni! Pracuję, i sama nie mogłam ich odebrać!

- Jakie znowu rzeczy z uczelni?! - ryknął John, czując coraz większe zdezorientowanie. Jednak złość była silniejsza. - Przecież on jest na chorobowym!

Ray podparł się na łokciu i powoli podniósł się, aż stanął w pozycji wyprostowanej. Mierzył Johna wzrokiem. Zapewne takim samym, jakim John mierzył jego. Nienawistnym i żądnym zemsty. John wiedział, że w tym jednym rozumieli się całkowicie. Gdyby tylko mogli, pozabijali by się nawzajem.

John zerknął przelotnie na jego prawą rękę. Palce miała unieruchomione i schowane pod czarnym stabilizatorem. John przerzucił wzrok na nogę i początkowo skakał od jednej do drugiej.

Która to była noga do cholery?! Lewa czy prawa?!

Zgrzytnął zębami.

Kurwa, nie pamiętam!

Przyjrzał się obu. Wyglądały normalnie.

- Przyjechałem przeprosić Annę - wybełkotał Ray. - Za moje wcześniejsze zachowanie i...

- Przeprosić?

John parsknął śmiechem. Spojrzał na Annę. Stała blisko, jednak na przeciwko niego. Ramieniem dotykała Raya. John złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.

- Chodź tu do mnie. - Objął ją ramieniem. Nachylił się i pocałował ją mocno w usta. Jej ślina rozlała się w jego ustach. Smakowała poziomkami, słodko jak zawsze. Poczuł mrowienie na ciele. Oddech zrobił się cięższy, mięśnie naprężone... - Idziemy do samochodu.

- Ale ja muszę... jeszcze wrócić. Na górę!

- Po co?

- Dzisiaj pracujemy dłużej! Przecież wysłałam ci sms'a... - Anna zrobiła krok w jego stronę, a John poczuł jej ciepły oddech na swojej twarzy. Nogi się pod nim ugięły. Wpatrywał się w jej szmaragdowe oczy, a ona szeptała: - Zeszłam tylko, by wziąć od niego paczkę. I przy okazji... wyniosłam śmieci. Nic więcej.

John czuł, że mówiła prawdę. Jej proszący, ale jednocześnie zrezygnowany wzrok komunikował się z nim. Prosiła, by się opamiętał. By już nic nie robił, nic więcej nie mówił. I by pozwolił odjechać Rayowi w spokoju.

Mrugnął do niej porozumiewawczo i pochwycił jej dłoń. Minął motor i pociągnął ją za sobą, w kierunku drzwi ewakuacyjnych.

- Hej, John!

John stanął jak wryty, ściskając Annę za rękę. Obrócił się i spojrzał w kierunku Raya, który machał w powietrzu niewielką zawiniętą paczuszką.

- Co to jest?

- To dla twojej dziewczyny. Równie dobrze, ty możesz jej to przekazać. W końcu to... twój cyrk!

Ray zamachnął się i cisnął paczką w ich kierunku. Opakowanie zawirowało w powietrzu, jakby nie miało siły lecieć. John pomyślał, że musiało być lekkie.

Paczuszka upadła metr przed nimi.

- Ray... - Anna uniosła rękę wysoko i pomachała nią w kierunku przyjaciela. - Pogadamy później!

John patrzył, jak Ray spoglądał za Anną. Porozumiewawczo uniósł ręce na wysokość swojego torsu i pokazał jej coś palcami.

Co to za znaki znowu? Jakaś wiadomość? Co on jej powiedział?

John chwycił paczkę, złapał Annę ponownie za rękę i skierował się w stronę drzwi ewakuacyjnych.

- Co to było?

- Co?

- Te znaki, które on ci pokazał?

- Pokazał, że... - Anna westchnęła, a John poczuł, że cokolwiek ma zamiar powiedzieć, przychodzi jej to z trudem - ...napisze do mnie.

Zacisnął palce mocniej na jej dłoni i taranując drugą ręką drzwi, wpadł na schody, niemal zderzając się ze schodzącym po nich mężczyzną. Nie chciał skomentować tego, co usłyszał. Nie chciał nadawać znaczenia temu, co znaczenia mieć nie powinno. Gdyby tak zrobił, to stałoby się realne. Anna i Ray, i to, cokolwiek ich łączyło. Ta przedziwna więź...

Nie miał żalu do Anny i nie chciał robić jej wymówek o jej spotkanie z Rayem. Zastanawiał się jedynie jak mógł niczego nie zauważyć? Jak mógł do tego dopuścić? Kiedy ten nic niewarty człowiek, stał się kimś ważnym... dla niej?


2

John wspinał się po schodach w milczeniu. I w tej samej ciszy pokonywał korytarz, pomimo wieczornej pory, nadal zatłoczony klientami. Czuł na sobie wzrok Anny. Nawet uścisk jej dłoni był inny. Mimo iż nic nie mówiła, wyczuwał, że jest podenerwowana.

Dotarli do sklepu. John zajrzał przez szybę i pomiędzy manekinami spostrzegł Agathę, Marię i Tima. Stali pochyleni przy ladzie. John nie chciał z nimi rozmawiać. Nie dzisiaj. Próbował zebrać myśli, ale na nic się to zdało. Muzyka grała zbyt głośno, a dodatkowo przechadzający się po korytarzu chłopak z balonikami nadawał coś przez megafon.

Anna potrząsnęła jego ręką. John spojrzał na nią i dopiero teraz dostrzegł strach w jej oczach. Realny niepokój. Mrugała powiekami, jakby próbowała powstrzymać łzy. Czyżby miała zamiar płakać? Oddychała szybko i ściskała wargi tak mocno, że ich układ przypominał mu dzióbek...

- John, to nic nie znaczy. - Stanowczo poruszyła głową na boki, raz w lewo i raz w prawo. To był jasny komunikat. - Ja i Ray.

- Wiem. - John spojrzał jej prosto w oczy i przysunął się bliżej, by go słyszała. Przekrzykiwał się z muzyką. - Ale nie oczekuj ode mnie, że będę to spokojnie akceptował!

- Nie oczekuję!

- Wkurwia mnie to, jak blisko jesteście!

- To tylko przyjaźń!

- No, dla ciebie na pewno!

John pociągnął Annę w kierunku wejścia do sklepu i wycofał się.

- Nie wejdziesz do środka?

- Nie. - Spojrzał za siebie i wskazał ręką na windę. - Poczekam na ciebie w aucie. Nie mam dziś nastroju na... towarzyskie spotkania.

- Jesteś zły...

- Raczej zmęczony. Miałem ciężki dzień. A tutaj jest zbyt głośno, jak dla mnie. - Uniósł zawiniętą paczkę od Raya i podał ją jej, uśmiechając się z przekąsem. - Masz tutaj tę paczuszkę od niego. Może to coś ważnego.

- Nie bądź świnią.

- Jak już, to świnką.

John nie odrywał od niej wzroku. Chciał pokazać jej, że jest urażony. A nawet bardziej... niezadowolony. Jednak nie potrafił przestać uśmiechać się do niej. Coś w niej sprawiało, że kąciki jego ust same się unosiły.

Anna pokręciła głową, przygryzając przy tym dolną wargę. Po chwili złożyła jednak usta w dzióbek, a kilka sekund później śmiała się, ocierając z kącików oczu łzy.

- Jesteś niemożliwy! - Rozdarła gazetę, w której znajdowała się paczuszka Raya i potrząsając pudełkiem uwolniła je z pozostałości papieru. - Zaraz ci pokażę co jest w środku!

- Czekam z niecierpliwością.

Przechodzący obok chłopak z balonikami, ni stąd ni zowąd machnął jednym z balonów tuż przed twarzą Johna i wcisnął mu jeden z patyczków prosto w rękę. John cofnął się, mierząc natręta wzrokiem, ten jednak oddalił się nagabując kolejne osoby. John zerknął na przyczepioną do balonika ulotkę: Prezent dla niej? Przyjemność dla siebie? Tylko w ten weekend! Bielizna erotyczna do - 50%! Wstąp do Paradise!

- To chyba coś dla ciebie. - Podał Annie balonik, uśmiechając się szeroko. - Seksowna bielizna damska. I to za pół ceny.

- A, czyli ten chłopak wiedział co robi. - Anna obróciła balonik w rękach i objęła go, przyciskając do piersi. - To ty powinieneś kupować mi taką bieliznę.

- Ja akurat... wolę ją z ciebie zdejmować.

Poczuł gwałtowne szarpnięcie i nim się zorientował, Anna złapała go za rękę i pociągnęła za sobą.

- Gdzie ty mnie ciągniesz, co?

- Tam tak nie słychać! Szybko się uwinę!

- Przecież mogę poczekać w aucie...

- No chodź! Teraz już cię nie puszczę!

Przeszli na drugą stronę sklepu. Tutaj muzyka rzeczywiście grała ciszej, a przynajmniej była do zniesienia. Anna w jednej ręce trzymała balonik, pod pachą dzielnie ściskając prezent od Raya, a drugą rękę miała mocno zaciśniętą na dłoni Johna. Spodobała mu się jej rezolutność i uparte dążenie do celu. Na nic nie narzekała. Zaakceptowała wszystko i dostosowała się, znajdując nawet miejsce dla niego... W tym krótkim momencie docenił jej wysiłek bardziej, niż kiedykolwiek.

Anna przylgnęła do Johna i szepnęła mu na ucho.

- Agatha ma nowego chłopaka. - Zachichotała i zatrzepotała figlarnie rzęsami. - Dużo starszego.

- Nawet nie wiedziałem o poprzednim, a co dopiero o nowym.

- Stale o nim gada. Chwali się... jak to wszędzie robią.

- Przecież to tak, jak my. - John wzruszył ramionami i przerzucił spojrzenie na Agathę. Nagle wydała mu się młodsza, niż wcześniej. - Tyle tylko, że ja nie muszę się tym chwalić całemu światu.

Rozległ się donośny krzyk. John aż się wzdrygnął, kiedy spostrzegł biegnącego w ich kierunku roześmianego od ucha do ucha Tima. Przypominał mu spłoszone stado gnu, gnające na oślep w poszukiwaniu ucieczki przez drapieżcą.

- John, gościu, w końcu przyszedłeś! - Tim wcisnął się pomiędzy dwa manekiny i rozepchnął je na boki. Stanął tuż przed Johnem, trzymając głowę nisko i szczerząc się do niego. - Ile można na ciebie czekać?!

- Ale... - John odchylił się nieznacznie do tyłu, tak by zwiększyć dystans pomiędzy nimi. Nie lubił kiedy ktoś tak bezceremonialnie naruszał jego strefę komfortu. - Ty na mnie czekałeś?

Anna roześmiała się dziewczęco i w typowym angielskim stylu, wyślizgnęła się niepostrzeżenie spod objęcia Johna i odeszła w kierunku koleżanek.

John spoglądał za nią, powtarzając w myślach: Wracaj tu natychmiast! No wracaj!

- Pewnie, że na ciebie czekałem! W niedzielę mamy pokaz i chciałem byś przyszedł! - Tim położył rękę na ramieniu Johna i potrząsnął nim tak mocno, że John poczuł się jak w bębnie pralki. - Daj mi swój numer!

- Tele...fonu?

- A czego innego?! Następnym razem nie będę musiał czekać!

- Pomyślę... o tym.

John złapał za paczkę papierosów, którą trzymał w kieszeni i cofnął się w kierunku wyjścia.

- Gdzie idziesz?!

- Zapalić.

- Idę z tobą!

John i Tim razem, ramię w ramię udali się korytarzem do palarni, znajdującej się tuż przed galerią. Obaj w zupełnie jednak innych nastrojach. Tim gadał jak najęty i gorąco gestykulował rękoma, wymachując nimi w powietrzu, a John kroczył obok niego w milczeniu, odgrażając się w myślach Annie i błagając, by zdołał jakoś uciec swojemu współrozmówcy.

Papieros dłużył mu się niemiłosiernie. Nawet nie smakował jak powinien. Przyjemności nie miał z tego żadnej. Wręcz przeciwnie, czuł rosnącą frustrację. Uwielbiał Tima i jego energię, jednak tego konkretnego wieczoru wolał zaszyć się z Anną w ich cichym domu nad jeziorem i zapomnieć, o całym tym bagnie problemów. I o Rayu.

O Rayu...

Tim trajkotał jak opętany, ale John wcale nie wsłuchiwał się w jego słowa. Myślami wrócił do Ogrodów. Widział rannego, zamaskowanego mężczyznę, który łudząco przypominał mu Raya. I dumał, czy to aby na pewno był on? Analizował jego chód, zebrane na jego temat informacje od swojej sekretarki i dzisiejsze z nim spotkanie na parkingu. Przecież nie kulał. A może to jednak... nie był Ray? Czyżby się pomylił?

Ale jeśli to nie był Ray, to kto?

John powiódł wzrokiem po przejeżdżających autach. Jednak przed oczami widział tylko Raya. Klękającego, rannego i błagającego o pomoc. I Cichego... całkowicie mu oddanego. Gotowego na wszystko, byle tylko go uratować.

- O co tu, kurwa, chodzi?! - John syknął i strząsnął popiół z papierosa do wysokiej popielnicy.

- John...? Wszystko w porządku?

John spojrzał na Tima i nagle przypomniał sobie, że przecież nie jest sam. Wziął głęboki wdech i szybko pociągnął papierosa.

- Tak... Mam dziś sporo na głowie.

Rozległ się znajomy szum. John spojrzał w kierunku drzwi i zatrzymał wzrok na dostojnie sunącej w ich stronę Agathcie. Szła pewnym krokiem, zarzucając biodrami na boki, jakby rozciągała za sobą niewidzialną pułapkę na mężczyzn.

- Zostawisz nas samych? - Stanęła pomiędzy nimi, wpatrując się prosto w oczy Johna. Wsunęła do ust cienkiego papierosa i nachyliła się do Johna, a ten od razu usłużył jej swoją zapalniczką.

Tim rozejrzał się na boki i szybko wycofał do środka galerii.

- Słyszałam, że zamieszkaliście razem.

- To prawda.

- Szybko poszło. Miałam cię raczej za... sprintera. - Agatha ściskała między palcami papierosa, przyciskając go delikatnie do ust. Ledwie muskała go wargami, jakby nie chciała rozmazać czerwonej szminki - idealnie dopasowanej do lakieru na długich imitacjach paznokci. - Nie pożałujesz tej decyzji?

John pociągnął papierosa i zaśmiał się drwiąco.

- Niech już to nie kłopocze twojej ślicznej główki.

- Powinieneś być z kobietą, która rozumie czego potrzeba starszemu mężczyźnie.

- I ty niby jesteś taką kobietą?

- Jestem.

- To może powinnaś zając się tym swoim dojrzałym facetem? - Podszedł do popielnicy, zatrzymując się idealnie na przeciwko Agathy i nie odrywając spojrzenia od jej oczu, przygasił papierosa. - A nie zawracasz dupę innym?

Odwrócił się.

- On znowu tutaj był. - Agatha wydała z siebie syknięcie, które Johnowi przypominało węża. John stanął jak wryty. Zamarł. W odbiciu szyby widział jej sylwetkę, unoszącego się papierosa i pogardliwe spojrzenie, jakie mu rzucała. - Ten jej... adorator. Młody, przystojny i wpatrzony w nią, jak w obraz.

- Nie interesuje mnie to.

- Żebyś widział, jak oni na siebie patrzą...

- Przestań! - John skoczył ku Agathcie. Zaparł się ręką o ścianę i pochylił się nad nią. Czuł, jak jego ubranie ocierało się o jej bluzkę. Widział jej przerażone oczy. Tym razem to on, naruszał czyjąś strefę komfortu. - Nie chcę więcej o tym słyszeć! Zrozumiałaś?!

- John?

John obrócił się i ujrzał Annę. Stała w drzwiach i spoglądała raz na niego, a raz na Agathę.

- Anna... - John cofnął się gwałtownie od Agathy i podszedł do Anny. - Szukałaś mnie?

- Kłócicie... się?

- Zwykła różnica zdań. - John zerknął przelotnie za siebie, ale nie zatrzymał wzroku dłużej na Agathcie. - Nic ważnego. Wracajmy do środka.

John trzymał Annę przy sobie, prując do przodu w kierunku sklepu. Czuł, jak mocno ściskała jego dłoń. Truchtała zanim, stukając obcasami o płytki na korytarzu. Lubił ten stukot. Jej stukot. Wszędzie poznałby jej krok. Pewny, ale nie nachalny. I ten delikatny stukot jej obcasów, kiedy dotykały podłoża i zwiastowały, że się zbliża. Ubóstwiał go.

Zatrzymali się na środku sklepu. Maria obsługiwała kasę, a Tim przechadzał się między klientami. Anna pociągnęła go w kierunku przymierzalni.

- Kocham cię - powiedziała, kiedy tylko się tam znaleźli.

- Tak? - John oparł się ramieniem o ścianę i uśmiechnął się, jakby nigdy nic. Choć poczuł, jak palą go policzki.

- Kocham. I to bardzo. - Anna przylgnęła do niego i pocałowała go czule w usta, nawet nie upewniając się, czy nikt z klientów ich nie widzi. - Kocham cię, Johnie. Jak szalona. Jestem w tobie totalnie zakochana.

- No... - John wychylił głowę i zerknął po przymierzalniach. Wydawały się puste. - Moją miłość mogę jedynie okazać ci w domu. Jak będziemy tylko we dwoje. W łóżku.

- To nie jest to samo!

- Jest! Miłość to miłość!

- Ale nadal tego nie powiedziałeś!

- No bo żaden ze mnie krasomówca! Jestem prostym chłopem!

- Akurat! - odparła i roześmiała się.

- I zresztą, zobacz jak się staram! Nawet nie mam pretensji, że ten ćmok znowu cię odwiedził!

- Ćmok? - Anna parsknęła śmiechem. - Ćmok?!

- Twój... przyjaciel! Tak lepiej?

- I nie masz o to pretensji?

- Większych? Nie.

- To dobrze, bo mam tu coś dla ciebie.

- Co takiego?

Anna wyciągnęła ręce przed siebie i pokazała Johnowi małe pudełeczko, które dostała od Raya.

- No nie, błagam, tylko nie to...

- Chcę byś wiedział, co to jest.

- Ale ja nie muszę tego wiedzieć. - John położył dłoń na rękach Anny i zakrył je obie swoją. Była dużo większa. - Ufam ci. I możesz mieć swoje tajemnice... z nim. Przyjaźnicie się w końcu...

- Już przestań! I tak ci pokażę!

Anna otworzyła pudełeczko i nachyliła je w kierunku Johna, pokazując mu znajdującą się w środku błękitną opaskę z wybitym kodem, po wewnętrznej stronie. Sięgnęła po kartkę leżącą na dnie, a John chwycił w rękę opaskę i uniósł ją na wysokość swoich oczu. Oglądał ją z każdej strony. Widział logo Szkoły Biznesu i wybity pod spodem numer. Serce waliło mu w piersiach. Oddychał przez otwarte usta, z trudem łykając powietrze.

- Dał mi mapkę szkoły! I nawet opisał, jak się zalogować na stronie...

- Co to ma być?

- Co? - Anna zerknęła mu przelotnie w oczy i wróciła do czytania kartki. - Moja legitymacja studencka. W końcu jest gotowa. I to rychło w czas. Przecież w poniedziałek zaczyna się Fresher Week i tyle studentów zjedzie...

- Legitymacja studencka? - John zacisnął palce na opasce i opuścił rękę nisko, stale trzymając opaskę. Czuł, jak poci mu się dłoń. Spojrzał na Annę, próbując wymusić na niej, by i ona na niego spojrzała. - Ty jesteś... studentką?

- Przecież... wiedziałeś o tym. - Anna schowała kartkę do pudełka i sięgnęła po opaskę, którą John nadal trzymał w ręku. Założyła ją na nadgarstek. - Czemu jesteś taki zdziwiony?

- Bo ja nic o tym nie wiedziałem!

- Jak mogłeś nie wiedzieć?! Poznaliśmy się na uczelni! Sam oprowadziłeś mnie po bibliotece i pomogłeś mi się nawet zalogować...

- Ale jako gość! A nie... studentka!

- A to coś zmienia?!

- Wszystko! Na boga, Anna! To przecież zmienia wszystko! - John zgrzytnął zębami i zmierzwił ręką włosy, roztrzepując je na wszystkie strony. - Przecież ja pracuję na uczelni!

- Ale nie jesteś wykładowcą! Pytałam cię o to!

- Ale jestem...! - John syknął i przeklął. - To nie ma znaczenia! Na uczelni, wszelkie relacje pomiędzy studentami a pracownikami są kategorycznie zakazane!

- Nikt się o nas nie dowie...

- Ty w ogóle słyszysz samą siebie?! Przecież mamy pracować razem!

- Będziemy udawać, że się nie znamy... tak blisko.

- Ale my mieszkamy razem! Spotykamy się, widujemy... Ktoś może nas zobaczyć! Nawet tutaj!

John rozejrzał się dookoła. Przerzucał spojrzenie po przechadzających się po sklepie klientach. Patrzył po ludziach przemierzających korytarz.

- Nie wiedziałam, że to taki wielki problem... - Anna westchnęła i skrzyżowała ręce na piersiach. - Sądziłam, że wiesz.

Anna mówiła dalej, jakby nigdy nic, ale do Johna docierały tylko sporadyczne słowa. Przeczesywał wzrokiem pomieszczenie, niczym złodziej przygotowujący się do skoku.

- Na którym ty jesteś roku? - zapytał, kiedy zamilkła i dała mu w końcu szansę zadań pytanie.

- Na pierwszym.

- Na pierwszym? - Nogi ugięły się pod Johnem. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Brakło mu tchu. - To ile ty masz lat?

Zapytał, ale tylko jedną cyfrę widział w myślach. Tylko jedna cyfra dźwięczała mu w uszach. Dziewiętnaście.

- Dwadzieścia jeden. W lutym skończę dwadzieścia dwa.

- Dwadzieścia jeden... - John odetchnął z ulgą. - Ale to jak... jesteś na pierwszym roku? Miałaś przerwę?

- Mówiłam ci, że studiowałam sztukę! Ale przerwałam studia, John! - Anna wyrwała mu pudełko z rąk i cofnęła się. - Ty mnie w ogóle wtedy słuchałeś?!

- Oczywiście, że tak, ale...

- Moja mama zmarła, John! I musiałam porzucić marzenia! Musiałam... stanąć na własnych nogach! Poszukać pracy!

- Pamiętam... - odparł pośpieszenie przepraszającym tonem. - Wspominałaś mi o tym, ale nie mówiłaś, że zaczęłaś studia tutaj!

- Myślałam, że to logiczne! Ta biblioteka i nasze poznanie na uczelni!

- Wiele osób korzysta z naszej biblioteki! Jest najnowocześniejsza i ma największe zasoby...

- Znowu to naj! Wszystko naj! Najnowocześniejsza, największa!

- Takie są fakty! To akurat nie jest przesada!

John wyjrzał zza ściany i omiótł wzrokiem całe pomieszczenie.

- Dobrze już. Nie sprzeczajmy się o to. - Anna zawiesiła ręce na szyi Johna i dotknęła czubkiem nosa jego nos. - Jakoś to będzie.

- Anna, ale ty zdajesz sobie sprawę, że my... nie możemy się teraz tak... afiszować? Mogę stracić pracę.

- Nawet tutaj? Galeria jest daleko...

- Ale to centrum spotkań! Przewija się przez nią setki osób dziennie!

- I ciebie tak wszyscy znają? Przecież jesteś tylko administratorem.

John opuścił wzrok. To nie był czas na prostowanie czegokolwiek. To już nie miało znaczenia. Czuł się bezsilny.

- Tak, tylko... administratorem.

- No widzisz. Ja z mojej poprzedniej uczelni pamiętam tylko wykładowców. A pracowników administracyjnych w ogóle! - Anna zachichotała figlarnie. - Może jedynie panie z sekretariatu. No i dziekana!

John podniósł wzrok i spojrzał w jej roześmiane oczy. Dziekana..., powtórzył w myślach. Mój boże...

- Obiecuję, że na uczelni będę zachowywać się całkowicie odpowiedzialnie. - Anna podniosła dwa palce wysoko, a drugą rękę położyła na swojej piersi. - Żadnego uwodzenia, całowania czy wieszania się na szyi! A w domu i tak nikt nas nie zobaczy! Mieszkasz w końcu w dziczy!

- Sądzę, że to niewiele by zmieniło.

- Niewiele? To, co innego proponujesz? - Anna odwróciła od niego wzrok i zasznurowała usta. Sprawiała wrażenie dumnej i nieporuszonej całym tym zamieszaniem, jednak John zbyt dobrze już ją znał. Widział jak groźnie poruszały się jej nozdrza, piersi energicznie unosiły i opadały. Kipiała emocjami. - Wiesz, Ray też jest pracownikiem na uczelni i nigdy nawet nie zauważyłam choć najmniejszej zmiany w jego zachowaniu.

- Jest zwykłym informatykiem!

- A ty administratorem! Zresztą, obaj jesteście przecież!

- Ale nie tego samego kalibru!

- I znowu te wojskowe porównania! - Skrzywiła się, robiąc grymasy i rzucając mu wrogie spojrzenie.

- Niezależnie jakich bym nie użył, Ray nigdy nie będzie taki jak ja!

- A tutaj mogę się z tobą zgodzić! On już jest lepszy od ciebie!

John kiwał głową, nie odrywając oczu od szalonego spojrzenia Anny. Nagle wszystko stało się jasne. Wiedział, co powinien zrobić. W tym związku, ostatecznie to on był tym starszym. Znał ryzyko i konsekwencje.

Rozejrzał się po sklepie. Przyglądał się każdemu z klientów, zastanawiając się czy to nie jest nikt znajomy. Może jakiś student, pracownik? Rodzic? Przecież rodzice też go nawiedzali.

- John, porozmawiajmy na spokojnie. Za pół godziny kończę pracę i...

- Anna, muszę jechać.

- Co takiego?

John zacisnął zęby i zebrał się w sobie. Przerzucił wzrok na Annę.

- Muszę wyjechać z Finnem. Nagły wyjazd. Służbowy.

Kłamał, patrząc jej prosto w oczy. Ale nawet nie drgnął.

- Wyjechać? Na... ile?!

- Na cały weekend.

- Kiedy się o tym dowiedziałeś?! Teraz?!

- Anna, naprawdę muszę już jechać. - Rozejrzał się szybko po sklepie. Nikt na nich nie patrzył. Zrobił zatem duży krok i objął ręką jej głowę. Złożył na jej czole dużego całusa, po czym od razu się cofnął. - Dbaj o siebie. Na mnie już... czas.

To było ich pożegnanie. Ruszył w kierunku wyjścia. Nagle jednak przystanął i rzucił jej ostatnie spojrzenie. Anna stała zupełnie nieruchomo i z widocznym niedowierzaniem spoglądała za nim.

- On od początku wiedział kim jesteś. To jakiej zmiany się spodziewałaś? - Spojrzał na nią z wyrzutem, czując żal, że Anna dopuściła by doszło do takiej sytuacji. - Tylko ja nie wiedziałem. I to ja cię miałem. To ja mogę stracić wszystko.

Odwrócił się i wyszedł. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro