Rozdział 11 Będę się z tobą kochał

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

John zaparkował pod wzniosłą, żelazną bramą, przy posesji znajdującej się tuż za granicami miasta. Jej metalowe ogrodzenie obsadzone było gęsto rosnącymi iglakami, z gdzieniegdzie umiejscowionymi wysokimi klonami. Tworzyły barierę, zza której nie było widać absolutnie niczego.

Razem z Anną wysiedli z auta i stanęli tuż przed wejściem, wysoko podnosząc głowy i spoglądając na wiszącą na samym szczycie ozdobną tablicę, na której widniał napis: OGRODY. Anna podeszła bliżej prętów i wyjrzała zza nich, próbując dojrzeć coś w ciemnościach za kolumnami.

- Co to za miejsce?

- Zobaczysz! - John zbliżył się do prętów i zacisnął na nich ręce. - Myślisz, że da radę przejść na drugą stronę?

- Oszalałeś?! Przecież tak nie można! To włamanie! Zamkną nas za to!

- Spokojnie. Znam właściciela.

- A nie możemy jechać po prostu do ciebie?

- Pojedziemy, ale później. - Zachęcił ją ręką, by podeszła bliżej. - A teraz chodź!

John złapał się najbliższej kolumny i podciągnął się. Przekładał stopy pomiędzy prętami, łapiąc się kolejnych, znajdujących się wyżej, aż dotarł na sam szczyt. Przeszedł na drugą stronę bramy i ostrożnie opuścił się w dół, zwinnie zeskakując na ziemię. Otrzepał dłonie o jeansy i zawołał w jej kierunku, uśmiechając się szeroko od ucha do ucha.

- No dobra, teraz twoja kolej!

- Zwariowałeś?! Nigdy tam nie wejdę! Mam lęk wysokości!

- Daj spokój! Łap się prętów i spokojnie przesuwaj się w górę!

Anna niepewnie postawiła stopę na pierwszym pręcie. Kolejne także nie wypadły lepiej. Trzymała się mocno każdego z możliwych elementów. Zaciskała powieki i nie spoglądała w dół. W końcu dotarła na sam szczyt, na którym zawisnęła kurczowo trzymając się najwyższego z prętów.

- No chodź! Teraz tylko droga w dół!

- Nie zejdę...

- Jak to nie zejdziesz?!

- Boję się!

- To skacz! Złapię cię!

- Akurat.

- Zaufaj mi! - Podszedł bliżej i wyciągnął ręce wysoko. - Złapię cię! Przysięgam!

- I tak nie skoczę!

- Anna, ufasz mi?

Anna spojrzała w dół, trzęsąc się i drżąc.

- Nie...

- Co? Jak to nie?! - Parsknął śmiechem. - Dobra, nieważne! Przełóż nogę na pręt niżej, odepchnij się, puść bramę i skocz na mnie!

- Oboje zginiemy!

- Przecież ty ważysz tyle, co nic! Co ty gadasz, dziewczyno!? Skacz no wreszcie!

- Na pewno mnie nie złapiesz...

- Obiecuję, że cię złapię! Masz moje słowo! Zobacz tylko! - John chwycił jeden z prętów i podciągnął się na metr. - Jestem teraz wyżej! Na pewno cię złapię!

- Nie utrzymasz nas razem!

- Zaufaj mi! Po prostu puść tę cholerną bramę i rzuć się w moją stronę!

Rozległo się donośne skrzeczenie, a zaraz po nim miauczenie - piskliwe i przeciągające się, podobne do dźwięków wydawanych przez kota lub psa. Anna, jak na rozkaz, otworzyła dłonie i skoczyła w stronę Johna.

John tego się jednak zupełnie nie spodziewał. Musiał zareagować szybko. Zacisnął z całej siły rękę na pręcie i wysunął się jak najmocniej tylko umiał na zewnątrz. Wyciągnął drugą rękę daleko i złapał Annę w locie, obejmując ją mocno w pasie. Przyciągnął ją do siebie. Anna natychmiast zawiesiła się na jego szyi i oplotła go nogami, jak panda. Jej powieki były ciasno zamknięte. John nie wierzył, że skoczyła z zamkniętymi oczami. Kto tak robi?!

- Mam cię, czepiaku! - Nachylił się, by zerknąć jej w oczy, ale Anna wisiała na nim, szczelnie wtulona w jego ciało. Pocałował ją czule w głowę. - Już jesteś bezpieczna. Złapałem cię, maleńka.

- Jeszcze musimy zejść...

- A to nie problem. Trzymaj się mnie mocno.

John zwinnie zsunął się w dół po prętach i wylądował bezawaryjnie na ziemi. Ostrożnie postawił Annę na płaskim gruncie i poczekał, aż puści jego szyję. Anna, gdy tylko dotknęła stopami podłoża, kucnęła i opadła na ziemię, opierając się na szeroko rozstawionych dłoniach.

- Boże, jak cudownie... Ziemia...

- Prawie mnie udusiłaś! Popatrz tylko! - Roześmiał się John i odchylił kołnierz koszuli, pokazując jej zaczerwienione pręgi na szyi. - Chyba jeszcze żadna dziewczyna tak się mnie nie trzymała!

- To był twój pomysł! A słyszałeś to ujadanie?! Wilki mogą tu być!

- Wilki? - John parsknął śmiechem. - Przecież to sowa była!

- Sowa nie wyje, tylko pohukuje!

- Chyba nigdy nie spotkałaś się z repertuarem, jaki sowy mogą ci zademonstrować. Pewnie broniła terytorium. - Stanął przy niej. - Powiedz mi, czy ty zamknęłaś oczy, kiedy skoczyłaś?

Anna skinęła, po czym roześmiała się i dotknęła czołem podłoża. Był pewien, że się zawstydziła, a kolorowe rumieńce pojawiły się na jej policzkach. I choć ich nie widział, wyobrażał je sobie.

- No dobrze, to chodźmy dalej. - Złapał ją w pasie i podciągnął. A kiedy tylko stanęła przy nim, pochwycił jej dłoń. - To chyba możemy tak iść, co? Skoro jestem twoim chłopakiem teraz?

- A jesteś?

- A śmiałabyś wątpić, że tak nie jest? - Uścisnął mocniej jej rękę. - Pomyśl tylko, co by powiedziały te twoje porządne koleżanki, gdyby się dowiedziały, że obcałowywałaś się z obcym facetem?

- A właśnie! - Anna stanęła przed nim i pomachała mu palcem przed nosem. - Coś ty naopowiadał Rosalie?!

- A która to była? - Przełknął ślinę. - Ta starsza?

- Tak! I była tobą przerażona! Mówiła, że naopowiadałeś jej strasznych i zboczonych rzeczy!

- No gdzież bym śmiał! - Chwycił ją w objęcia i przytknął nos do jej nosa, nie odrywając wzroku od jej szmaragdowych ślepi. - Ja?

- Jesteś niepoprawny i nieokrzesany. - Cmoknęła go krótko w usta i odsunęła się o krok. - Zaczynam wierzyć w to, co od niej usłyszałam!

- Zamieniłem z nią tylko kilka zdań. O wszystkim i o niczym. - Machnął ręką i szybko zmniejszył dzielącą ich odległość. Nie zamierzał pozwolić, by znowu się zdystansowała. Drugą dłoń miał nadal zaciśniętą na jej dłoni. - Niepotrzebnie mnie sprowokowała i próbowała zdominować!

- To byłoby trudne. Jeśli w ogóle możliwe.

- Tylko ty możesz to robić. - John zawahał się, ale po chwili dodał: - Dominować.

- Nad tobą?

- A można pod? - John parsknął śmiechem, ale na widok obruszonej miny Anny, szybko spoważniał. - Już dobrze, wybacz! Zagalopowałem się!

- Nie wytykaj mi błędów, tylko dlatego, że jestem młodsza.

John już chciał jej odpowiedzieć, że wiek nie ma tutaj nic do gadania. Ale zapanował nad swoją dyrektorską naturą. To by mu nic nie dało. A mogłoby tylko zaszkodzić.

- Przepraszam. - Skinął i uśmiechnął się do niej pogodnie, po czym puścił do niej oko i dodał przyciszonym głosem: - Ale przysięgam. Jak wylądujemy w łóżku, to pozwolę ci na co tylko zechcesz. Będziesz mogła robić ze mną wszystko.

Poczuł, że jej ręka zadrżała. Nie spojrzała na niego jednak, tylko wygięła szyję i rozejrzała się dookoła. Grała twardą? Czy jej zwariowana koleżanka faktycznie mówiła o niej prawdę? Była aniołkiem? Nawet jeśli, to spotykając się dalej z nim, szybko spadnie z nieba i runie prosto w jego ramiona...

- To skoro już tu wtargnęliśmy, to może się chociaż przespacerujemy? - Popatrzyła na niego w końcu, ale z widocznym zniecierpliwieniem.

O tak, chciała grać twardą.

- To chodźmy. Oprowadzę cię.

Szli obok siebie, trzymając się za ręce. Wzdłuż alejki, po której po obu stronach rosły wysokie krzewy. Zapach mokrej trawy wypełniał nozdrza Johna. Stąpał po miękkim, podmokłym podłożu. Jego stopy się zapadały. Uwielbiał to uczucie...

- Zatem to firma twojego kolegi?

- Tak.

- I możesz tutaj od tak przebywać?

John miał ochotę się roześmiać, ale powstrzymał się.

- Biorąc pod uwagę fakt, że właśnie się tutaj włamaliśmy - zerknął na nią - to tak. Jestem przekonany, że tak.

- Jesteś przekonany?!

Anna przystanęła. W tym samym momencie rozległ się przeraźliwy krzyk. Niczym ze sceny z najstraszniejszego horroru. Przypominający krzyk mordowanej kobiety, odzieranej wręcz ze skóry, uciekającej przed napastnikiem...

- Słyszałeś to?! - Anna szarpnęła jego dłoń i potrząsnęła nią energicznie. - John, ktoś tutaj jest! Potrzebuje pomocy!

John z trudem panował nad mimiką twarzy i robił wszystko, by się zwyczajnie nie roześmiać. Chciał ją uspokoić, ale jej przejęcie było przeurocze i nawet zabawne. Była taka naiwna i wystraszona. To było rozczulające. Mimo że sama się bała, pobiegłaby bez wahania na ratunek. Co za dziewczyna!

Złapał jej drugą rękę i uścisnął je obie mocno.

- Jesteśmy blisko lasu. Pełno tutaj przeróżnych stworzeń. Wydają niespotykane dla ciebie odgłosy, ale to tylko zwierzęta...

- To był przecież kobiecy krzyk!

- Raczej lis.

- Czy ty ogłuchłeś?! Tylko ja to słyszałam?! - Anna wyrwała ręce i odbiegła kawałek. Dyszała i kręciła się dookoła. Pierwszy raz widział ją w takim stanie. John od razu pożałował, że wystawił jej dobre serduszko, na tak silne wzburzenie. - Tam ktoś potrzebuje naszej pomocy! John!

Próbował zbliżyć się do niej, ale Anna oddalała się o kilka kroków, ilekroć tylko odległość pomiędzy nimi się zmniejszała.

- Zatrzymaj się, proszę cię. - Wyciągnął dłoń w jej kierunku, ale Anna nie podała mu swojej. - Kochanie, to tylko zwierzęta. A nie ludzie.

Anna przystanęła, a on dałby sobie rękę uciąć, że wstrzymała nawet oddech. Wpatrywała się w niego zupełnie nieruchomo. Jakby przeżyła szok. John wykorzystał ten moment i błyskawicznie doskoczył do niej. Objął ją i przyciągnął do siebie.

- Jesteś... pewien?

- Całkowicie. Chodź tu do mnie.

Anna dała mu się zamknąć w objęciach. Schowała twarz w jego koszuli i tarmosiła nią mocno, jak dziecko tulące się do piersi matki. Po chwili uniosła jednak głowę i spojrzała mu w oczy.

- Masz najpiękniejsze ciemne oczy, jakie w życiu widziałam.

- Tak?

- Uwielbiam cię dotykać i... - Anna przelotnie spojrzała mu w oczy, po czym przygryzła wargę i odwróciła głowę - ...wąchać twoje ciało.

John nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. Skąd ta nagła wylewność? To to miejsce tak na nią podziałało? Chciał odpowiedzieć, ale ciekawość była większa. Może wyzna mu więcej. Może to ten czas, kiedy to ona powinna mówić, a nie on. Choć chciał jej powiedzieć, że uwielbiał robić to samo. Szczególnie wąchać ją. Całą.

- Pierwszy raz... tak bardzo kogoś... pragnę. Fizycznie.

- To chyba dobrze, co?

- Boję się. - Zacisnęła palce na jego szyi. - Tego, co się ze mną dzieje, kiedy jesteś blisko.

- Nie bój się mnie. Nie skrzywdzę cię.

- Nie jestem taka jak Rosalie.

- Ale ja wcale nie chcę byś taka była.

- Nigdy nie byłam z mężczyzną, tak jak...

John zamarł. Czy ona właśnie mu wyznała, że jest dziewicą? Czekał na koniec zdania, ale Anna tylko przyłożyła rękę do swoich ust i zerkając na niego niespokojnie, gryzła kostki na swoich palcach. Ta niepewność i niewiedza doprowadzały go do szaleństwa. Ale wiedział, że musi zachować zimną krew. Bo kto, jak nie on?!

- To jesteś - nie wiedział, jak powinien o to zapytać, ale chyba najprościej, jak tylko się da, w końcu otworzyła się przed nim - dziewicą?

- Byłam z mężczyznami, ale... - zawahała się, wyczuł to - ...na pewno nie tak, jak Rosalie.

Z mężczyznami?, powtórzył w myślach. W liczbie mnogiej?

John miał wrażenie, że jego umysł, razem z wszelkimi myślami jakie w nim się znajdowały, eksplodował. Chciał wiedzieć wszystko. Z iloma, kiedy, jak?! Czy oni też czekali?! A może nie musieli?! Spodziewał się jednego, może dwóch... Szkolnej miłości i tradycyjnej pozycji misjonarskiej w ciemności, pod ciepłą pierzyną... Ale nie tego! I kto kogo będzie teraz nauczał? Przecież chciał ją prowadzić! Pokazać jej zakamarki jej własnej erotyczności, pieścić ją na wszelkie znane mu sposoby...

Odetchnął i odchrząknął krótko. Weź się w garść, do cholery! Co z tobą?! Mogłeś się tego spodziewać!

- Dojdziemy do tego - odparł. Głos utkwił mu w gardle. Nie czuł się sobą teraz. - Będzie na to czas.

- Boże, tylko nie mów, że... - Schowała twarz we włosach. - To, co powiedziałam tak dziwnie zabrzmiało! Dopiero teraz to do mnie dotarło! Pewnie pomyślałeś, że jestem doświadczona i byłam z niejednym!

- Nic nie pomyślałem. - Zmusił się na uśmiech. - Nie oceniam cię.

Anna zastygła i John od razu zrozumiał, jak wielki błąd popełnił.

- John, ja nie jestem taka. - Zmarszczyła czoło, a na jej gładkiej twarzy pojawił się grymas. - Łatwa.

- Przecież ja nigdy tego nie powiedziałem.

- Po prostu miałam kilku... partnerów, ale...

John pochylił się i przylgnął ustami do jej warg. Przyciskał ją do siebie i błagał w myślach, by nie mówiła więcej. Nie o innych mężczyznach. Nie mógł tego znieść.

- Na wszystko będzie czas. Nie musisz się spowiadać przede mną. - Cmoknął ją w policzek. - Znam życie. Jestem starszy i w końcu ja też do najgrzeczniejszych nie należę.

- Czuję się tak, jakbym była pod twoim wpływem... - Pochyliła głowę, ale on spostrzegł uniesione kąciki jej zwilżonych ust. Mieniły się i błyszczały, jak tafla wody w świetle księżyca. Boże, jak on jej pragnął w tym momencie. Gdyby tylko mógł z nią, w tej właśnie chwili... - Pozbawiona jakichkolwiek resztek rozsądku! Jakbyś mnie zaczarował!

- Czarodziej ze mnie też żaden. Wierz mi.

To nie było jednak do końca prawdą. Doskonale znał siłę swojego uroku. Uroku Charmera. Zdawał sobie sprawę, jak kobiety reagowały na niego. Ukradkiem zerkały, obserwowały go. Zaczepiały choćby tylko spojrzeniem. Ale jednak. Wyczuwał, że go pragnęły. Dostrzegał, jak niespokojnie się przy nim zachowywały. Czasem niemal zupełnie głupiały i gadały trzy po trzy! Ich oddech robił się szybszy, piersi falowały, a sutki sterczały tak mocno, że widział je nawet przez stanik...

Anna chwyciła jego szyję i całym ciałem przylgnęła do niego.

- Od czasu kiedy cię poznałam, myślę tylko o tobie! Czy to źle? To za szybko?

- To zależy. - Uśmiechnął się szeroko i pochylił głowę, by spojrzeć na jej twarz, ukrytą w jego koszuli. - A o czym myślisz, kiedy jestem w twojej głowie?

- O seksie... - odpowiedziała szybko. - Tylko o seksie.

Zatkało go. Poczuł jak jego spodnie nagle robią się ciaśniejsze.

- Nie pamiętam kiedy ostatnim razem, tak szybko biło moje serce. - Roześmiała się i położyła dłoń na środku swojej klatki piersiowej. - Jakby chciało wyrwać się z piersi!

John ponownie odchrząknął. No weź się w garść, chłopie! Naprężył ciało i przytulił ją z całych sił, jakie miał w ramionach.

- To tylko strach, podniecenie i adrenalina.

- To miejsce mnie przeraża.

- To najpiękniejsze miejsce na ziemi. Zaufaj mi, maleńka.

Anna uniosła głowę i przylgnęła ustami do jego gładkiego podbródka. Wydała mu się naprawdę taka maleńka...

- Kocham, kiedy tak do mnie mówisz. - Zacisnęła zęby na skórze jego podbródka, a on poczuł przyjemny ból rozchodzący się po jego ciele. Jego członek był już sztywny i stał w gotowości. - Nawet jeśli nie jesteśmy tu sami i dookoła biegają potwory.

John objął dłońmi jej policzki i przytknął nos do jej nosa. Na jej twarzy pojawił się dyskretny uśmiech.

- Zapewniam cię, że jestem tutaj jedynym potworem. Przekonasz się o tym sama rano.

- Rano? To my... - podniosła wzrok i spojrzała mu niepewnie w oczy - ...będziemy tutaj spać?

- Będę się z tobą kochał w tych ogrodach.

Anna zastygła. Nawet nie zwracała już uwagi na kolejne rozdzierające ciszę krzyki. John wiedział, że był to lis. Słyszał go już nie raz.

Nagle jednak w ciemnościach dało się słyszeć sapanie i kołatanie podobne do ciągnących łańcuchów. Ziemia dudniła. John obrócił się gwałtownie, nadal trzymając w ramionach Annę. Rozglądał się, ale w tym mroku niczego nie widział. Jednak słyszał, i to bardzo wyraźnie.

- To nic... - odparła spokojnie Anna. Jej ręce oplatały jego szyję. Nic sobie nie robiła z nawarstwiających się odgłosów. Skąd w niej nagle tyle odwagi?! Co się jej stało?!

John wypuścił ją z objęć i zasłonił ją własnym ciałem. Wskazał jej machnięciem ręki, by się wycofała.

- Cofnijmy się pod bramę.

- Czemu? - Anny głos zrobił się bardziej niespokojny. Z pewnego, kobiecego przekształcał się w piskliwy i powątpiewający. Już nie była taka odważna. - To pewnie jakieś leśne zwierzaki...

- To nie leśne zwierzę.

- Nie? - zapiszczała. - A co?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro