Rozdział 29 Kochasz mnie, Anno?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

Po upływie kwadransa i wydeptanych przez Johna licznych ścieżkach w salonie, na schodach w końcu rozbrzmiały kroki Anny. W czasie jej nieobecności John zdążył już rozpalić w kominku, rozłożył przed nim koc, a obok ułożył koszyczek ze starannie oskubanymi i opłukanymi truskawkami. Szampan chłodził się w lodzie, a John kończył właśnie ostatnie przygotowania w kuchni.

- Minęło tylko kilka minut, a popatrz jak już się ściemniło...

Głos Anny dobiegł z góry i niczym błyskawica dotarł do Johna, który nadal rozmyślał gorączkowo o Finnie i tajemnicy, jaką skrywał latami.

- Po prostu nie wierzę w to, że on mógłby tak kłamać! Widywał mnie tyle razy z dziewczynami! Wielokrotnie rozmawiałem z nim o nich! Nie wdawałem się w szczegóły, ale... zwyczajnie gadaliśmy! Jak faceci! I nigdy nawet... - Odstawił kieliszki na blat stołu i z hukiem cisnął drzwiczkami szafki kuchennej. - Przecież ja miałem żonę, do cholery! A Finn był zawsze... obok! I jak pomyślę, że przez ten cały czas... ukrywał coś tak ważnego! Ten facet wie o mnie wszystko! Zna moje wszystkie tajemnice! Nawet te najbardziej...

Odwrócił się i spojrzał wprost na Annę. Przyodziana jedynie w dwuczęściową kusą bieliznę i szpilki, sunęła w jego kierunku. Zastygł.

- Nadal chcesz rozmawiać o Finnie? - Zatrzymała się tuż przed nim. Sięgnęła po jeden z kieliszków do szampana i podała mu go. - Chciałabym zacząć świętować. Ja także mam dla ciebie niespodziankę.

- Nie. Żadnego... Finna. - Objął wzrokiem jej ciało, zatrzymując się dłużej na piersiach i jej dolnych miejscach intymnych, których sam widok, nawet kiedy były nadal schowane pod bielizną, przyprawiał go o dreszcze. Wyciągnął rękę i objął ją w pasie. - Świętujmy.

- Żadnych więcej rozmów o Finnie. Porozmawiajmy... o nas. I o tym, co chyba... - położyła dłoń na jego sercu -... zaczyna tutaj kiełkować.

- Kiełkować?

John czuł pustkę w głowie. Jej przenikliwe, pewne spojrzenie odwracało jego uwagę od wszystkich innych spraw. Po raz pierwszy od dawna, czuł taką lekkość. Wolny umysł. Niezmącony przemyśleniami czy rozważaniami. Czuł tylko bezkres i wzrok Anny na sobie. Te wielkie zielone oczy. I choć spodziewał się, że to uczucie wzbudzi w nim niepokój. Czuł coś zupełnie innego - spokój i bezpieczeństwo. Chciał zatonąć...

Jednak nie tylko to czuł. Opuszki jego palców mrowiły. Oddychał szybko. Brakowało mu tchu. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Skąd tyle uczuć w nim?

- Dlaczego mi się opierasz?

- Prosiłem... byś nie parzyła.

- A parzę?

- Teraz? - Uśmiechnął się szelmowsko, po czym nagle spoważniał. - A będziesz?

- Będę... jak... - Anna zawirowała dookoła Johna, śmiejąc się i wykonując taniec, którego nazwy John nie znał, a nawet nie wiedział czy takowa istnieje. Dotykała jego ramion, torsu i pleców sunąc z gracją wokół niego i podskakując przy tym radośnie. A John przestał już nawet dumać nad nazwą jej tańca, a jedynie patrzył na nią i cieszył się jej czułym dotykiem - ...modliszka! Wykorzystam cię, a potem odgryzę ci głowę!

- Wydaje mi się, że ten etap już mamy za sobą.

Anna przystanęła i złapała się mocno szyi Johna, próbując utrzymać równowagę.

- Kręci mi się w głowie!

- Było trzeba tak szaleć?

- Przepełnia mnie dzisiaj energia! - Przewróciła tajemniczo oczami i nim John zdążył zapytać, z czego wynika przypływ jej entuzjazmu, Anna przylgnęła wargami do jego ust i pocałowała go. - Kocham, jak smakujesz...

John roześmiał się, ale jego uwadze nie umknął fakt, że to już kolejny raz tego samego dnia, kiedy Anna napomknęła o miłości.

- Czy to... jakiś zmasowany atak?

- Słucham?

Anna od razu puściła jego szyję i zrobiła krok do tyłu. Skrzyżowała ręce na piersiach i wpatrywała się prosto w oczy Johna, z dziwnym bijącym z jej spojrzenia napięciem.

John poczuł rozbawienie, kiedy spostrzegł postawę, jaką Anna zajęła, ale nie dał tego po sobie poznać.

Pozycja obronna. Moje słowa chyba ją zabolały.

Spojrzał spokojnie w jej oczy. Już nie były takie ufne, jak wcześniej. Tym razem zdawały się być niepewne.

Znowu tworzysz między nami mur, maleńka?

- Nic. - Pokręcił głową i uśmiechnął się przyjaźnie. - To co to za niespodzianka? Czy to ta kusząca bielizna nią jest?

Anna westchnęła i odwróciła głowę. John zdał sobie sprawę, że nagle zgasła. Jakby promienie, które ją otaczały gdzieś uciekły. Zatęsknił za tymi promieniami.

- Nie - odparła nad wyraz szorstko. Minęła Johna i skierowała się w stronę kominka, przy którym leżał już rozłożony koc. - Znalazłam pracę.

- Co?! - John pośpiesznie odstawił kieliszek na stół i żwawo podszedł do Anny. - Kiedy?! Jak?!

- Normalnie. Spacerowałam po galerii...

- Galerii?! - John otworzył szeroko usta i nabrał tak dużo powietrza w płuca, że przez chwilę nie mógł zupełnie wypowiedzieć słowa. - Handlowej?!

- A jakiej innej? - Anna ponownie przewróciła wymownie oczami, potrząsnęła nonszalancko głową i wzruszyła niewinnie ramionami. - Robiłam zakupy i zobaczyłam ogłoszenie w jednym ze sklepów z markowymi ciuchami. Weszłam do środka, grzecznie zapytałam, a oni... od razu mnie przyjęli.

- No nie dziwne, że cię przyjęli! Przecież jesteś śliczna! Taka urocza, niewinna... - jego paznokcie zgrzytały po szorstkiej powierzchni drzwi tarasowych - ...i uwodzicielska zarazem!

- Proszę cię, już nie przesadzaj.

- Jesteś chodzącą wizytówką...

Urwał. Anna klęknęła przed nim na kocu i ulegle spojrzała mu w oczy. Jej wargi były wilgotne i w tym momencie myślał tylko o tym. To ślina? Błyszczyk? Szminka? Nieważne. Czuł, że się zatraca. Jego spodnie w kroczu nagle zrobiły się ciaśniejsze. Myślał tylko o jej pełnych ustach, zaciskających się na...

- Wizytówką?

- ...każdego mężczyzny! - ryknął. Uderzył otwartą ręką w drzwi, aż całe zadrżały. - Miałem na myśli... sklepu... do cholery jasnej! Sklepu! Na tobie nawet worek będzie wyglądał jak milion dolarów!

- Dlaczego jesteś taki zły?! Myślałam, że się ucieszysz!

- Ucieszę?! Inną pracę miałem dla ciebie przygotowaną!

- Jaką... inną?

John opadł na kolana i złapał Annę za rękę.

- Chciałem byś pracowała ze mną na uczelni!

- Ale przecież... to było niepewne. Też o tym myślałam. Nawet czasem marzyłam, ale...

- To nie było niepewne. Zająłbym się tym.

Anna odwróciła głowę i prychnęła.

- Tak jak zajmujesz się wszystkim innym? Płaceniem rachunków, szastaniem dla mnie pieniędzmi, robieniem zakupów dla nas?

- A co jest w tym złego? Jestem facetem i to w dodatku twoim! Chcę byś miała wszystko, co tylko mogę ci dać!

- Ale ja nie chcę być utrzymanką, John! Zrozum to w końcu!

Poderwała się, ale John zdążył ją złapać za rękę i ściągnął z powrotem do siebie. Złapał ją w ramiona i razem z nią przechylił się na kocu.

- Przecież nikim takim nie jesteś. Tylko odrobinę cierpliwości.

- To już bez znaczenia. - Odepchnęła go, ale on jej nie puszczał. - Od wtorku zaczynam.

- Od wtorku?! Przecież to zaledwie trzy dni! To pierwszy września i wtedy ja też wracam do pracy! - John zacisnął zęby, by nie powiedzieć czegoś, czego będzie żałował. Wziął wdech. - Kiedy to się stało?

- Dziś rano. Kiedy ty byłeś w banku.

John wypuścił Annę z ramion, podciągnął kolana, oparł na nich swoje łokcie i kompletnie zniechęcony spojrzał przed siebie, na nieokreślony punkt znajdujący się na jednej z desek.

Anna przysiadła przy nim i dyskretnie wsunęła rękę pod jego ramię. Wtuliła się w jego bok, bacznie obserwując jego twarz.

- We wtorek wracam na uczelnię. I wtedy wszystko byłoby załatwione.

- Przecież nie możesz być tego tak pewny.

- Mogę, ponieważ... - zerknął jej w oczy - ...to ja decyduję kto i co robi w mojej Szkole Biznesu.

- W twojej? - Anna zmarszczyła czoło i popatrzyła na Johna z uwagą. - Zajmujesz aż tak ważną pozycję? Myślałam, że jesteś tylko administratorem?

- No bo jestem. - John zgrzytnął zębami i wypuścił z siebie głośno powietrze. Miał już dość kłamstw. Poczuł taki zastrzyk emocji, że przez chwilę chciał wyjawić przed Anną wszystko i zwyczajnie mieć to za sobą. Chciał by wiedziała kim jest i jakie ma możliwości. Pamiętał jednak o obietnicy danej Finnowi. Nawet teraz, kiedy poznał jego tajemnicę, nic się nie zmieniło. Dane słowo, to nadal słowo. - Ale mam też coś do powiedzenia. W kwestii zatrudnienia na przykład.

- I pracowałabym z tobą w biurze?

- Tak, razem ze mną.

- To jeszcze nie masz mnie dość?

John uśmiechnął się i obrócił głowę w kierunku Anny.

- Nigdy nie będę miał cię dość. - Odchylił się do tyłu i objął Annę ramieniem. - Chciałem mieć cię blisko.

- Blisko, czy... na oku?

John roześmiał się.

- Przecież nie jestem idiotą! Widzę, jak faceci na ciebie reagują! No, wszyscy z wyjątkiem Finna, jak się teraz okazuje...

- I boisz się, że od tak ulegnę któremuś?

- Boję się, że... - zawahał się, ale po chwili wziął głębszy oddech i zdecydował się dokończyć zdanie - ...spojrzysz na któregoś tak, jak on na ciebie. A tego bym nie zniósł.

Anna przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się figlarnie, co jeszcze bardziej rozbudziło emocje Johna.

- Chciałbym być na ciebie teraz zły, wiesz o tym? Ale nie umiem. Nie potrafię się na ciebie gniewać. - Powiódł wzrokiem w dół jej ciała. - W dodatku, w tej seksownej bieliźnie...

- John, przecież to nie jest na zawsze. Chciałam się tylko załapać. Znaleźć cokolwiek. Sprawdzić swoje szanse. - Nachyliła się i uszczypnęła go w ramię. - Poza tym, gdybyś tego nie ukrył i mnie uprzedził, to nie doszłoby do tego! Wszystko przez te twoje tajemnice!

- Tajemnice... Uwierz mi, naprawdę tego nie planowałem.

Anna poderwała się zwinnie z koca, złapała Johna za rękę i pociągnęła go w górę.

- Dość tych smutków! Mieliśmy świętować!

- Tak, ale chciałem świętować nasze życie tutaj, w tym domu. A nie...

- Daj spokój! - Cmoknęła go w ust i przebiegła salon, podskakując i pląsając radośnie. - To być może nasza ostatnia wolna sobota! Za trzy dni zaczynam pracę, a ty kończysz urlop! Także spraw... kochanie... - obróciła głowę i zamrugała do niego kokieteryjnie - ...by ten dzień się liczył! 

2

Kominek skwierczał, a w okna dudnił deszcz. Anna siedziała na Johnie w rozkroku i obiema dłońmi masowała jego tors. Zupełnie nadzy leżeli i wygrzewali się, przy skwierczącym ogniu.

- Cieszę, że w końcu zdecydowałaś się na tabletki. Nareszcie mogę cię kochać, jak i kiedy tylko zapragnę.

- Kochać...

- Powiedziałem coś nie tak?

- Nie. - Pochyliła się i objęła dłońmi jego głowę. Jej palce sunęły po jego głowie, przerzedzając jego włosy. - Wcześniej też mogliśmy spróbować... bez. Mogłeś wyskoczyć tuż przed.

- A co by to dało? No chyba, że chciałaś zajść w ciążę?

- Nie chciałam! – Anna otworzyła szeroko oczy, pokręciła energiczne głową na boki i jak oparzona poderwała się do tyłu. - Bałeś się, że nie zdążysz?!

- Nie bałem się! Ale przecież... – John roześmiał się, ale szybko się opamiętał, obawiając się, że jego śmiech może zostać źle odebrany. - Sam wytrysk to nie wszystko. Plemniki pojawiają się już wcześniej, dlatego to bez sensu.

- Skąd ty tyle wiesz?

- Przecież jestem mężczyzną. Powinienem chyba znać zasady gry, w którą tak często i chętnie gram, nie sądzisz?

- Gry? Więc to dla ciebie tylko gra?

- Tak to tylko ująłem. - John nie odrywał oczu od jej twarzy. Wyglądała na zagubioną. - Powiedz mi, skąd w tobie taka niepewność?

- Niepewność?

- Niepewność mnie.

Anna pochyliła głowę, a kosmyki jej włosów jak zazwyczaj od razu przykryły jej policzki. I już, pomyślał John. Wezwała swoje wojska na odsiecz. Muszę coś poradzić na te jej niesforne włosy.

Rozejrzał się po pokoju.

Może jakaś gumka? Spinka?

- Mógłbym spiąć ci włosy?

- Spiąć... włosy?

Oczy Anny zrobiły się niespodziewanie tak wielkie i przestraszone, że John od razu pożałował słów, które wypowiedział.

Na boga, zareagowała tak, jakbym poprosił by zrobiła coś nielegalnego albo jeszcze gorszego!

Anna podniosła się, sięgnęła po szeroką gumkę oplatającą jedną z zasłon i związała nią swoje włosy, formując je w wysoko upięty kok.

- O tak, tak jest o wiele lepiej - powiedział John. Objął dłonią jej policzek, czule przesuwając po nim opuszki palców. - W końcu widzę cię całą.

Anna westchnęła i zwilżyła językiem swoje wargi. John momentalnie zamarł. To był znak. Dobrze już znał tę konkretną subtelną mimikę jej twarzy. Ciche westchnięcie i zwilżenie ust przeważnie stanowiło preludium do istotnych słów, które zaraz miały paść.

- Wcale nie jestem ciebie niepewna. To nie tak.

- A jak?

Wzruszyła ramionami i popatrzyła mu nieśmiało w oczy, ale John wiedział, że za tą niewinną minką kryją się całe oceany emocji, które pragną zostać wypełnione. I niczym uśpiony wulkan, tylko czekają by dokonać swojej erupcji.

- Po prostu się boję.

- Czego?

- Tego, że... czar pryśnie. - Ścisnęła usta i odwróciła głowę, a po jej policzkach popłynęły łzy, które John od razu złapał i otarł dłonią z jej twarzy. - Sen się skończy... Stanie się coś, co nas rozdzieli...

Podparł się na ręce i wyprostował plecy. Przysunął się jak najbliżej mógł jej twarzy.

- Anna, dlaczego ty się zajmujesz w ogóle takimi rzeczami? Spróbuj cieszyć się tym, co mamy. Łap dzień, doceniaj chwile.

- Nic nie poradzę, że takie myśli mnie nawiedzają! Lękam się!

- To nie lęk, a strach. Irracjonalny strach, który pojawia się kiedy odczuwasz dużo radości i masz poczucie tak zwanego... szczęścia. - Przesunął rękę po jej twarzy i dotknął czubkiem palca jej czoła. - Ale strach to tylko strach. Jest tutaj. A nie... - powiódł ręką niżej i położył ją pod jej lewa piersią - ...tu. To nie twoje serce się boi.

Anna wpatrywała się w niego jak zaklęta. Jakby mówił prorocze słowa, niosące ulgę i nadzieję. Milczała, więc on kontynuował.

- Strach nie istnieje. Jedyną osobą, która może dać mu znaczenie, jesteś ty sama. To od ciebie zależy, czy pozwolisz by istniał i wpływał na twoje decyzje, czy nawet życie.

- Łatwo ci mówić...

- Nie jest mi łatwo. Nigdy nie było. - Zacisnął palce na kocu, tak by Anna nie dostrzegła jego bólu. Wziął wdech. - Ja też się w życiu bałem. Też zbyt wiele myślałem. A czasem nawet... błagałem o pomoc niebios. - Podniósł głowę i utkwił spojrzenie w sunących po niebie chmurach. Były ledwie widoczne, ale jednak tam były. Wiedział o tym. Uśmiechnął się krzywo, a nawet wręcz cynicznie. - A mimo wszystko... traciłem.

- To dlatego nie myślisz o przyszłości?

- Życie trwa tu i teraz. Nie ma żadnej zewnętrznej siły, która spogląda na nas, jak na szachownicę.

- Ty nie wierzysz w Boga?

- Od dawna już nie.

Obrócił głowę. Nagle poczuł jednak nieśmiały dotyk dłoni Anny. Opuszki jej placów przesuwały się po jego torsie, szturchały nieśmiertelniki.

- Mój tata chciał, bym cię zapytała o nie...

- O moje dog tagi?

- Tak.

- Powiedziałaś mu do kogo należą?

- Nie.

- Czemu?

- To nie jego historia. Nie należą do niego.

John westchnął. Włożył ręce pod głowę i wyciągnął się, rozkładając nogi szeroko. Nie chciał o tym mówić, ale z nią było inaczej. Jej mógł powiedzieć więcej.

Złapał w rękę obie metalowe blaszki i pokazał je jej.

- Noszę je, by pamiętać.

- O tym, co się stało z twoim ojcem?

- O tym, kim jestem.

Spojrzenie Anny uległo zmianie. Nie umiał tego określić, ale nagle stało się bardziej świadome. Jakby rozumiała.

- Sądziłam, że lubisz wojsko?

- Kiedyś lubiłem.

- A teraz?

- Zaciągnąłem się, bo mój ojciec tego chciał. Choć ja miałem inne marzenia.

- Dziewczyny?

- To też! - Parsknął śmiechem, po chwili jednak spoważniał. - W młodości nie miałem wielu kobiet. A prawdę mówiąc, była tylko jedna.

- Twoja żona?

Skinął.

- Związaliśmy się kiedy mieliśmy po siedemnaście lat i cały czas byliśmy razem. Aż do rozstania.

- To wcześniej... nigdy nawet? - zapytała, a John pokręcił głową. - A w trakcie małżeństwa?

- Pytasz, czy zdradzałem żonę?

- A zdradzałeś?

John wziął do ręki nieśmiertelniki i potarł je między palcami. Wydały mu się cięższe niż zazwyczaj. A jej pytanie, zupełnie nie na miejscu. Ale rozumiał jej ciekawość. I obawy. Nie ufała mu. I chyba faktycznie miała ku temu podstawy. A na pewno podstawy ku temu były. Sam dobrze o tym wiedział.

- Nie będę rozmawiał z tobą o mojej żonie. To jest zamknięty rozdział.

Anna odchyliła się i John poczuł, że między nimi momentalnie wyrósł mur - rozmiarów, jakich nawet się nie spodziewał. Wycofała się. Takiego chłodu i dystansu jeszcze nigdy u niej nie widział.

- To może powiedz chociaż... - nonszalancko potrząsnęła głową, jakby była dostojną damą dworu - ...jakie miałeś marzenia, skoro nie było to wojsko?

- Chciałem być niezależny i wolny od munduru. Myślałem o własnym biznesie.

- I udało ci się to.

- Poniekąd. Ale wpierw zostałem dokładnie tym, kim mój ojciec chciał, bym był. Dowódcą. - Uśmiechnął się. - Choć nie jak twój ojciec sądzi. Nie jestem amerykańskim żołnierzem. Służyłem tutaj.

- Nie przejmuj się moim ojcem. On uwielbia oceniać innych. Tylko siebie nigdy nie widzi.

Zapadła chwila ciszy. John wertował w głowie myśli. Nie lubił odgrzebywać dawnych ran. Tym bardziej, że już tyle czasu minęło.

Spojrzał na Annę.

- A ty? Wierzysz w boga?

- Ja... sama nie wiem, w co wierzę i czy w ogóle jeszcze wierzę. - Pochyliła głowę. - Czasem wysyłam tylko moje prośby w eter i błagam o ich wysłuchanie. Wtedy, kiedy jest naprawdę źle.

John skinął, ale niespodziewanie coś przykuło jego uwagę.

- To, do kogo się zwracasz wtedy?

- Do... mojej mamy.

Anna uśmiechnęła się, a w jej oczach ponownie pojawiły się łzy. Były to jednak inne łzy. Ciepłe.

- Twoja mama nie żyje?

- Zmarła jakiś czas przed moim przyjazdem tutaj.

- Więc to dlatego tu przyjechałaś?

- To był tylko... początek. Jestem tutaj z innego powodu.

Anna niespodziewanie rzuciła się w ramiona Johna, a on doskonale rozumiał jej ból. Jedyne na co mógł sobie w tej chwili pozwolić, to by po prostu być przy niej - bez jakichkolwiek słów. Przytulał ją, dając jej przestrzeń, aż będzie gotowa na dalszą rozmowę.

- John, czy ty... już się nie boisz?

- Stale się boję.

- Nawet kiedy wiesz, że strach jest... irracjonalny?

- Tak, mimo wszystko nadal. A wiesz czemu? - Uniósł jej podbródek, otarł dłonią łzy i palcem przejechał po jej czole, dzieląc je na pół. - Strach i logika, to inne półkule mózgu. Nie zawsze dobrze współgrają. Niekiedy strach może przeważać. I wtedy się boimy, choć rozum podpowiada coś innego. Jesteś praworęczna, prawda?

- Tak, a czemu?

- Bez powodu. - Uśmiechnął się i pokręcił nieznacznie głową. - Ale tak samo jest właśnie ze mną. Wiedza to jedno, ale już realizacja i to co czuję, to drugie. Więc nadal się boję.

Anna zamyśliła się, a i John wykorzystał ten moment na przemyślenia. Było coś, co nie dawała mu spokoju. I to od dawna.

- A powiesz mi, dlaczego tak naprawdę przyjechałaś do tego miasta? Czemu wybrałaś akurat to? Przecież nie masz tu rodziny.

- Jest tu ktoś inny.

- Kto?

- A miałeś nie być ciekawski?

- Zaproponowałem ci dzisiaj wspólne życie razem w tym domu. Nie sądzisz, że należy mi się odpowiedź?

- Nie, jeśli ona między nami niczego nie zmieni.

- A nie zmieni? - John pokręcił głową. Ta jej tajemniczość coraz bardziej mu doskwierała. Co ona ukrywa, do cholery?! Albo raczej kogo?! Odchrząknął i opanował emocje. Chciał, by jego głos brzmiał naturalnie. - Ode mnie oczekujesz odpowiedzi, a sama nie chcesz swoich udzielić.

Anna uśmiechnęła się i sięgnęła do stojącego przy kocu koszyczka. Chwyciła jedną z truskawek i przysunęła ją do ust Johna.

- Truskawkę? - Anna trzymała truskawkę przy wargach Johna, ale kiedy on nie zareagował, cofnęła rękę i wsunęła ją do swoich ust. Rozgryzła owoc, a na jej twarzy od razu zagościł promienny uśmiech. - Jak dobrze, że masz te Ogrody. Uwielbiam jeść truskawki we wrześniu.

- Skąd wiesz, że są moje?

- Mam swoich szpiegów.

- Finn ci powiedział, że je dla ciebie zebrałem?

Stary pantoflarz! Wszystko jej wygadał! Muszę na niego uważać, skoro tak!

- Smakują cudownie!

- Mamy ciepłą jesień. A to jest odpowiednia odmiana. Smakuje najlepiej. Chyba nawet lepiej, niż ta wiosenna. - Przysunął usta do jej ucha. - A wiesz jak dobrze smakują z szampanem? To cudowny afrodyzjak. Możemy pozwolić sobie na więcej dziś.

Opadł na koc i rozłożył się na nim wygodnie.

- Na... więcej?

- Dzisiaj jestem cały twój.

- Jesteś mój?

- Cały twój. Całkowicie. - Rozłożył szeroko ręce i odchylił głowę do tyłu, naprężając przed nią swoje nagie ciało. - Możesz ze mną robić, co tylko zechcesz.

Anna wyprostował plecy i objęła wzrokiem jego tors, po czym nieśmiało zerknęła niżej. Jej oczy przeskakiwały z miejsca na miejsce, jak króliki mknące po polu. Policzki zrobiły się niespodziewanie bardziej różowe. John zastanawiał się, czy to zasługa padających płomieni, czy może faktycznie Anna się tak intensywnie zarumieniła. Wodził wzrokiem po jej nagiej sylwetce, wpatrywał się w jej twarz. A ona uciekała wzrokiem. Ta nagła zmiana, z uwodzicielskiej i pewnej siebie kochanki, w onieśmieloną młodziutką dziewczynę, bardzo mu się spodobała.

Poderwał się w górę i usiadł na kocu. Złapał ją w pasie, przyciskając ją ze wszystkich sił jakie miał do siebie. Tak by była jak najbliżej.

- Zawstydziłaś się? - Cmoknął ją w policzek. Aż buchało od niej ciepłem. - Przecież ja poczekam.

- A jak nie będzie na co?

- Może ci się spodobać, jeśli spróbujesz.

- A jeśli mi się nie spodoba?

- To raczej wątpliwe! - Parsknął śmiechem. - Przecież widzę, że chcesz. Jesteś mnie tam ciekawa. Chcesz wiedzieć, jak smakuję.

- A jeśli jednak?

- No to więcej tego nie zrobimy!

- Mówisz serio?

- Jak najbardziej. - Uderzył się ręką w tors. - Seks ma być wzajemną przyjemnością, a nie spełnianiem zachcianek jednej ze stron, wbrew nam samym. Masz się czuć dobrze i komfortowo przy mnie.

Anna pochyliła głowę i przytuliła policzek do twarzy Johna.

- Na pewne rzeczy jest... jeszcze za wcześnie.

- Rozumiem. I nie nalegam. - Objął ręką jej głowę i pogładził ją. - Ale zdajesz sobie sprawę, że ja nie to miałem na myśli, kiedy powiedziałem, że jestem cały twój?

- Czyżby?

- No może... trochę.

Oboje parsknęli śmiechem. Anna przylgnęła ciałem do ciała Johna, sprawiając, że razem opadli na koc. Zawiesiła głowę tuż nad jego twarzą i spoglądała na niego z bliska. Jej dłonie błądziły w jego włosach, co sprawiało mu elektryzującą radość. Czuł, jak każda część jego ciała prężyła się radośnie. Uśmiech wykrzywiał jego twarz. Było mu tak dobrze. Ale mogłoby być jeszcze lepiej. Gdyby tylko ona się ośmieliła...

Szczupłe palce Anny zacisnęły się na jego męskości. John westchnął i przez krótką chwilę z trudem łapał oddech. Błądził myślami, czy to się dzieje naprawdę? Nie wierzył w to. Czy to naprawdę Anna?

- Dzierżę w dłoni berło władzy.

To była Anna, a on nadal w to nie wierzył. Roześmiał się, nie bardzo wiedząc, jak inaczej mógłby zareagować. Odchylił głowę do tyłu.

- Ciężko mi ciebie rozgryźć, dziewczyno!

- Czemuż to?

- Kiedy myślę, że już cię znam, wtedy robisz coś zupełnie niespodziewanego i szalonego!

- To jest aż tak szalone? - szepnęła i ugryzła go w uchu. - Obejmuję go całą dłonią, a on stale wystaje i góruje nad moją ręką! To jest dopiero szalone! Jesteś za duży!

- Nie jestem - ton głosu John zrobił się nagle niski i jakby chropowaty. - Jest idealny. W sam raz. Mówię ci.

- Nie wszedłby cały...

- Wszedłby. W odpowiedniej pozycji wszędzie wejdzie cały. Zaufaj mi.

Anna poderwała się i jak profesjonalna akrobatka wygięła do tyłu swoje nagie ciało, układając je w literę C. Jej smukła szyja była idealnym przedłużeniem tej litery, a włosy jej zakończeniem.

John złapał ją w pasie i trzymał mocno. Takiego widoku nie miał zamiaru przegapić. Wodził wzrokiem po jej piersiach i dumnie sterczących sutkach, gładkiej, młodej skórze, płaskim brzuchu, który prowadził ku zmysłowej krainie, ukrytej pod brązowym puszkiem króciutkich włosów wyglądającym spomiędzy jej nóg...

Anna chwyciła za frotkę i jednym ruchem uwolniła swoje włosy. Koniuszki ich kosmyków muskały nogi Johna. Dreszcze przeszywały jego ciało. To było niecodzienne doznanie. Inne. Takie, do którego dorosły mężczyzna nie przyznałby się przed innym. Ale za to jakie przyjemne...

Anna wyprostowała plecy i niczym królowa na tronie, popatrzyła w dół na swoich poddanych, którym w tym momencie był tylko John - czekający na jakikolwiek znak w jej władczym spojrzeniu, sygnał dłoni czy rozkaz z jej ust. To jednak nie nastąpiło. Anna zachichotała dziewczęco i sięgnęła do koszyka z truskawkami. Powoli wsunęła jedną z największych do ust. Obejmowała wargami cały owoc oraz czubki palców, w których go trzymała. Jakby celowo. Jakby taki był zamiar. John wpatrywał się w truskawkę znikającą w jej ustach i ilekroć jej wargi zaciskały się także na jej palcach, jego członek prężył się. Dobrze wiedział, że tą samą ręką dopiero dotykała też jego.

- Musisz być taki przystojny?

- Co takiego? - Parsknął śmiechem. - Mógłbym zapytać cię o to samo! Byłoby o wiele prościej, gdybyś nie była tak śliczna!

- Prościej... zakończyć to?

- A kto mówi o kończeniu? - Zmarszczył czoło. - Prościej egzystować z tobą. Ogólnie.

- Egzystować... - Uśmiechnęła się tajemniczo. - Jak oficjalnie to ująłeś.

- Żyć. Razem i to nie będąc wiedzionym... - pokazał palcem na jej ciało - ...tym.

- Czym?

- Twoim urokiem! Uwodzicielską niewinnością! Kobiecością, zmieszaną z dziewczęcą delikatnością! - Podniósł głowę i niczym wystrzelony pocisk, dopadł ustami do jej piersi. Zacisnął zęby na jej sutku i pociągnął go dość stanowczo, tarmosząc głową na boki. - Tym wszystkim, co przyprawia mnie o zawrót głowy!

- Dużo tego jest?

Anna objęła dłońmi jego głowę. Jej smukłe palce przerzedzały jego włosy. Bawiły się nimi. John poczuł się jak dziecko. Jakby był jedyny na świecie. Jakby nikt inny nie istniał i cała uwaga poświęcona była tylko jemu. Podobało mu się to uczucie. Wspomnienie rodzinnego domu i ciepła matki...

- Wystarczająco bym nie umiał myśleć o niczym innym. Poza tobą.

- Uważaj, bo jeszcze się zakochasz.

Podał jej kieliszek szampana, a sam wsunął do ust truskawkę. Bomba smaku eksplodowała w jego ustach. Na to czekał. Tego potrzebował. Orzeźwienia. I zimnego prysznica na twarz.

- Czy mogę zadać ci bardzo intymne pytanie?

- Pytaj.

- Kochasz mnie, Anno?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro