Rozdział 37 Czarny dzień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

John stał oparty o parapet w jednej ręce ściskając stertę dokumentów, a w drugiej trzymając papierosa - kolejnego tego dnia, choć nawet nie minęła dziesiąta.

Rozległo się stanowcze pukanie. Pewne. Kiedy takie słyszysz, spodziewasz się, że ktoś nie zaczeka na zaproszenie. Tylko wejdzie, jak do siebie. I tak też się stało.

Klamka ustąpiła.

John wyrwany z myśli, rzucił się w stronę otwartego szeroko okna tak prędko, że poparzył palce, próbując dyskretnie zgasić papierosa. Popiół rozsypał się po parapecie. John nie miał czasu by go zetrzeć. Trzasnął oknem i obrócił się twarzą do drzwi, próbując ciałem zasłonić parapet.

- Cześć.

- To ty... - odparł John i odetchnął z ulgą. Zgarnął popiół na dłoń, po czym strząsnął go niedbale do popielniczki.

- A spodziewałeś się kogoś innego?

John strzepnął resztki popiołu z dłoni i wyciągnął rękę do Finna. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.

- Nawet nie pytaj. Okazuje się, że możesz być szefem całej szkoły, ale to i tak pani sprzątająca sieje największą trwogę. – Roześmiał się, po czym zerknął na prostokątne pudełko, które Finn ściskał pod pachą. - Przywiozłeś?

- Oczywiście. Białą. Taką, o jaką prosiłeś.

- Cudownie! Mam dzisiaj jakiś czarny dzień! Oblałem się kawą, z teczki wysypały mi się wszystkie papiery i jeszcze zatrzasnąłem kluczyki od auta...

- Zapasowe kluczyki też przywiozłem.

Finn położył przed Johnem na biurku kluczyki, po czym rozsiadł się wygodnie na krześle, zakładając nogę na nogę. Jego ubiór, tak samo jak i jego maniery, był jak zawsze nienaganny. Czarne jeansy, szara koszulka i nieformalna gustowna czarna marynarka dodawały mu szyku, ale nie były jednak zbytnio pretensjonalne. Wszystko było w punkt.

John pośpiesznie zrzucił z siebie marynarkę i koszulę, odsłaniając nagi tors i od razu przejął od Finna starannie zapakowaną koszulę. Rozerwał jej opakowanie i skupił się na uporaniu się z pozapinanymi guzikami.

- To obawiasz się własnej sprzątaczki?

- Nie znasz jej. Jak już zacznie ględzić, to może mówić stale o tym samym. Na okrągło. Lepiej jest jej zatem zwyczajnie schodzić z drogi, albo nie dawać jej powodów do marudzenia.

- Z tego co widziałem, na uczelni obowiązuje całkowity zakaz palenia wewnątrz budynków.

- Tak, dziękuję ci za te jakże istotne informacje. - John spojrzał wymownie na przyjaciela, krzywiąc się na twarzy. - Ale wiem o tym bardzo dobrze. Jestem dyrektorem.

- To może najwyższy czas byś zaczął się zachowywać... jak dyrektor. - Finn powiódł wzrokiem wzdłuż torsu Johna. - I przestrzegał przepisów.

- Ale nie mam na to czasu! Spójrz tylko ile tego jest! - John uderzył ręką w stertę dokumentów, rozsypując je po biurku. - Musiałbym za każdym razem schodzić dwa piętra niżej tylko po to, by zapalić upragnionego papierosa!

- To rzuć palenie.

John skwasił się na twarzy, wydał z siebie ostentacyjne prychnięcie, po czym - robiąc to trochę na pokaz - narzucił na siebie koszulę.

- Pasuje idealnie! - Spojrzał na przyjaciela z uznaniem. - Masz oko!

- Nie pierwszy raz kupuję dla ciebie koszulę.

- Faktycznie.

Finn przemawiał z godnością. Zupełnie tak jakby wysławiał się o rzeczach najwyższej wagi. Jak to tylko on potrafił. Przemawiać o rzeczach drobnych, ale w tak wyniosły sposób, że nawet rozmowa o pogodzie przechodziła na wyższy poziom.

Rozległo się pukanie i do pokoju śmiało weszła starsza kobieta, w okrągłych okularach i zupełnie już niemodnej szafirowej garsonce obszytej koronką.

- Panie dyrektorze, przyniosłam dla pana... - Kobieta zerknęła w stronę Johna, który nadal stał w rozpiętej koszuli, po czym kilkakrotnie poprawiła oprawki swoich okularów. - Mój boże, najmocniej przepraszam!

- Pani Honoratho, nic się nie dzieje. Finn przywiózł mi zapasową koszulę. - John pośpiesznie zasłonił tors koszulą, zapinając kilka guzików na krzyż. - Słucham? O co chodzi? I co to za papiery znowu?!

- Przyniosłam listy tegorocznych studentów, z podziałem na kierunki i grupy. Do akceptacji.

Kobieta położyła papiery na biurku i od razu odwróciła się w stronę drzwi.

- Chwila, chwila! - John złapał za pierwszy z brzegu dokument i pokazał go sekretarce, wymachując nim w powietrzu. - Niech mi pani powie, gdzie mam to podpisać i zabiera to pani od razu z powrotem do siebie!

- Ale... to nawet pan... nie przeczyta?

- Nie. Nie ma na to czasu. A listy muszą być dzisiaj zaakceptowane, tak? - Spojrzał na kobietę, a ta skinęła. - No właśnie. A ja mam zaraz Radę, a potem wychodzę. Także podpiszę to od razu, a pani niech to jak najszybciej przekaże dalej.

- Dobrze, panie dyrektorze.

- A, i niech pani przyniesie mi jeszcze kwestionariusz osobowy dla osób ubiegających się o pracę u nas.

- To zamierza pan kogoś zatrudnić?

- Być może. - John wybałuszył usta i wzruszył ramionami. - Jeszcze nie wiem.

Po podpisaniu dokumentów, kobieta pośpiesznie opuściła pokój, a John z impetem opadł na fotel, przeciągając się i wyciągając nogi. Na biurku leżała tabliczka: Profesor John Charmer, Dyrektor Szkoły Biznesu.

- Ten kwestionariusz... to dla Anny?

- Tak.

- Więc ją przekonałeś?

- Jeszcze nie. - Kliknięciem w klawiaturę wybudził komputer ze stanu uśpienia i błyskawicznie sprawdził pocztę, ukradkiem zerkając na bacznie przyglądającego mu się przyjaciela. - Jest nieubłagana. Ale pracuję nad nią.

- Chciałbym zobaczyć tego efekty.

- Uważasz, że jej nie przekonam?

- Oboje macie silne charaktery. Lubicie się rządzić i jesteście niezależni. Taka... mieszanka wybuchowa trochę.

- Przekonam ją.

Finn wychylił się, wyciągając szyję i zerknął na kupkę papierów, przyniesionych przez sekretarkę.

- Od kiedy akceptujesz listy studentów? I to we wrześniu?

- Dobrze wiesz, że nic w tej Szkole nie dzieje się bez mojej wiedzy.

- Ale tak późno?

- Daj mi żyć - odparł krótko John i zmierzył przyjaciela, jak miał nadzieję, groźnym spojrzeniem. - Chociaż ty.

Niespodziewanie ponownie rozległo się pukanie i do gabinetu wszedł Ray, który na widok Finna zawahał się i zrobił krok do tyłu.

- Wybacz, nie wiedziałem, że nie jesteś sam.

Mężczyzna cofnął się do sekretariatu, ale John szybko go zawrócił.

- Możesz zostać! - John poderwał się i wskazał Rayowi krzesło obok Finna. - Poznajcie się! To mój przyjaciel, prawnik i prawa ręka, zarówno w życiu, jak i w interesach, Finnegan Howell! A to Ray Millistrano! Administrator naszej sieci komputerowej i... - John uśmiechnął się i spojrzał na mężczyznę - ...można by rzecz, moja prawa ręka w Szkole!

Finn sprawnie poderwał się z krzesła, skinął w stronę Raya i obaj panowie uścisnęli sobie dłonie.

- Dostałem twoją wiadomość. Proszę, ostatnie sprawozdanie. - Mężczyzna podał Johnowi teczkę, dłużej zatrzymując spojrzenie na jego odkrytej klatce piersiowej. John spostrzegł, że spoglądał na jego tors. - Masz chyba... nierówno zapiętą koszulę.

John roześmiał się i pokręcił nerwowo głową.

- Przepraszam za mój... niecodzienny wygląd, ale oblałem się kawą i właśnie zmieniałem koszulę!

- Nie ma najmniejszego problemu.

Nie zwlekając dłużej John zapiął poprawnie jak najszybciej guziki od swojej koszuli, by nie gorszyć więcej osób swoim nieprzyzwoitym wyglądem, po czym narzucił na siebie marynarkę.

- A zapoznałeś się już może z ostateczną wersją planu rzeczowo - finansowego? Zaraz mam Radę i wolę mieć pewność, że wszystkie cyferki się zgadzają.

- Tak, sprawdziłem każdą rubrykę. Tym razem wszystko się zgadza. Żałuję, że wcześniej nie mogłem się tym zająć.

- Daj spokój, przecież byłeś na wyjeździe służbowym. To ja powinienem był to zrobić porządnie. Ale widać też bywam omylny. - John uśmiechnął się i wskazał kciukiem na siebie, po czym sięgnął do szuflady i wyciągnął z niej plik dokumentów. - Podpisane. Możesz spokojnie jechać na szkolenie.

- Świetnie. Zatem jeśli pozwolisz... - Ray zerknął w stronę Finna, który nadal stał i przyglądał się w milczeniu rozmowie, po czym skinął w kierunku obu panów - ...to wracam do siebie. Jakbyś mnie jeszcze potrzebował, to będę pod telefonem.

Ray wyszedł, a John od razu sięgnął do teczki i zaczął pobieżnie przeglądać schowane w niej dokumenty.

- A co w tym roku macie taką obsuwę? Tak późno się tym zajmujecie?

- Wcale nie późno i nie mamy żadnej obsuwy. Plan został przyjęty już w czerwcu, ale trzeba było dokonać pewnych... nieznaczących poprawek, a miałem przecież urlop. Ale w żaden sposób nie wpływają one na ostateczną realizację celów, także... - uśmiechnął się z przekąsem - ...to tylko formalność.

Finn ponownie opadł na krzesło, choć wzrokiem nadal wodził w miejscu, w którym dopiero co stał Ray.

- Administrator sieci komputerowej... Zaszczytne stanowisko dla tak młodej osoby. Nic o nim nie wspominałeś wcześniej.

- Pracuje ze mną od początku tego roku. Ma tylko dwadzieścia sześć lat, ale to profesjonalista pełną gębą!

- Dałbym mu kilka lat więcej.

- Takich osób potrzebuję! - John zastukał palcem w blat biurka i spojrzał na przyjaciela z przejęciem. - Jest tutaj niezastąpiony. Może i jest młody, ale udowodnił już swoją wartość. Mogę na niego liczyć w każdej sytuacji!

- To tak jak na mnie. - Finn przewrócił oczami, rozglądając się po suficie, a na widok jego zazdrosnej miny John parsknął śmiechem, ale szybko zapanował nad sobą i wrócił do wertowania dokumentów. - Powiedziałabym, że jest całkiem... niebrzydki.

- Co takiego?! - John zerwał się z krzesła i sięgnął po papierosa. Wsunął go do ust i od razu go zapalił, zanim jeszcze nawet otworzył okno.

Finn powoli podniósł się od biurka i w milczeniu zbliżył się do Johna, obok którego przystanął, uśmiechając się nadzwyczaj tajemniczo.

- A nawet... można by śmiało stwierdzić, że to niezłe ciacho. Choć mógłby trochę przybrać mięśni. Jest za chudy.

- Finn! Błagam!

- Spokojnie. Niestety nie jest gejem. To typowy... - pobujał głową na boki, robiąc różne dziwne miny - ...jak to mówi młodzież... hetero.

- I całe szczęście!

Finn parsknął śmiechem i zupełnie niespodziewanie dla Johna przysunął się bliżej do niego i objął go ramieniem.

- Bywasz... niezłym chujem, John. Ale i tak cię kocham.

- I bez wzajemności.

Obaj panowie roześmiali się i nawet to spontaniczne zbliżenie, na jakie pozwolił sobie Finn, tym razem nie skrępowało Johna ani trochę. Przez chwilę obaj spoglądali przed siebie, na szeroką ciągnącą się przed uczelnią polanę i cieszyli oczy spokojnym wrześniowym krajobrazem. I nagle John poczuł niepokojący dreszcz biegnący po skórze jego karku. Lekki jak tupot mrówek. Ujrzał szalejącą pożogę. Bestię przedzierającą się przez pola. Seto atakującego Seję. I Hanę na grzebiecie potwora...

Rozmasował ręką kark.

- Powiedz mi... - zaczął niepewnie John - ...miewasz czasem sny?

- Oczywiście, jak każdy.

- I o czym śnisz?

Finn roześmiał się, ale kiedy spostrzegł poważne spojrzenie Johna, sam także spoważniał.

- O różnych rzeczach. Czasem to zupełna abstrakcja. - Zmierzył przyjaciela podejrzliwym wzrokiem. - A co, dokuczają ci znowu koszmary?

- Nie, nie - zaprotestował szybko John. - To nie to. To nie koszmary.

- A co? - Finn uśmiechnął się podejrzliwie. - Nie mów tylko, że sny erotyczne...

- Nie - uciął od razu John. - Śnię... o mężczyźnie.

- O mężczyźnie?

- Wygląda jak ja, ale... nie jest stąd.

- A skąd?

John wzruszył ramionami. Wpatrywał się w falujące na wietrze źdźbła trawy i nagle przed jego oczami stanęło białe pole, z nieba sypały się kleiste robale, ogień pożerał świat, a przed nim, tuż przed nim, jakby z powietrza... zmaterializował się...

Seto.

John dyskretnie zaparł się ręką o parapet i na moment przymknął oczy. Jak mogłem zapomnieć o tobie..., powiedział do siebie w myślach. Zapomniałem o wszystkim, aż do dzisiaj.

- John? - Finn położył rękę na ramieniu przyjaciela i nachylił się w jego stronę. - Co się dzieje?

- Nic, nic mi nie jest.

- Na pewno?

- Na pewno. Jestem tylko... przemęczony.

Finn westchnął nerwowo i zabrał rękę z ramienia przyjaciela. John wiedział, że przyjaciel nie będzie mu współczuł. Na pewno nie zacznie go też pocieszać, ani namawiać na odpoczynek. Finn należał do grona tych ludzi, dla których praca była celem samym w sobie. Praca była świętością i najwyższym priorytetem jego życia. Wszelkie opóźnienia były niedopuszczalne. A ktokolwiek pozwalał sobie na tak zwany luz w czasie pracy, w oczach Finna zyskiwał jedynie... pogardę. A John przecież już się nie wyrabiał. Zapominał o wielu rzeczach, spóźniał się i nie pilnował spraw uczelni, tak jak niegdyś to robił. Finn sam był tego świadkiem.

Obaj wiedzieli, czyja to wina.

- Dużo masz ogólnie roboty?

- Niekoniecznie, ale to dopiero początek. – John spojrzał za okno. - Początek września... Papierkowa robota dla mnie dopiero się zacznie. Niech tylko rok porządnie ruszy.

- A dziś?

- A co? - John zmierzył Finna ciekawym spojrzeniem. Ta zmiana tematu bardzo mu się spodobała. - Potrzebujesz czegoś ode mnie?

- Mógłbyś w wolnej chwili zajrzeć do Ogrodów. Nazbierało się trochę... tej twojej papierkowej roboty.

- Chociaż ty mi odpuść... - John uderzył czołem o framugę okna. - Chwilowo nie mam na to sił.

- A jedziesz później do Anny?

- Tak, ale dopiero wieczorem. - Pociągnął papierosa i wypuścił przez usta strugę dymu. - A wcześniej odbieram nowe łóżko do domu.

- No proszę. Czyli jednak nie masz aż tyle pracy. - Finn uśmiechnął się tajemniczo i powiódł wzrokiem po krajobrazie za oknem. - Zwyczajnie urządzasz dla was gniazdko.

- Finn... - odparł z przekąsem John, po czym uśmiechnął się od ucha do ucha. - To co innego.

- Rozumiem. Miłość kwitnie.

- Proszę cię... nie zaczynaj nawet... - John spojrzał na przyjaciela, unosząc wysoko brwi i kręcąc głową na boki. - Daleko jeszcze do tego.

- Dla ciebie może tak, ale zdajesz sobie chyba sprawę, że ona inaczej może na to patrzeć?

- Mam tego świadomość. - John przygasił w popielniczce papierosa i zmierzył przyjaciela poważnym spojrzeniem. - Ty naprawdę ją polubiłeś.

- Po prostu nie chcę by cierpiała przez ciebie.

- Nie martw się. Nie zamierzam jej skrzywdzić.

- Świadomie na pewno nie... - odpowiedział pośpiesznie Finn, a John miał wrażenie, że gdyby mógł, to z chęcią dodałby o wiele więcej. Zamiast tego, tylko westchnął cicho, choć to John i tak dosłyszał.

- Posłuchaj, wszystko w swoim czasie. Przeniesie się do mnie i zobaczymy.

- Przeniesie się do ciebie? To wy... zamierzacie zamieszkać razem?

- Zaproponowałem jej to.

- I co odpowiedziała? Zgodziła się?

- Jeszcze nie, ale... - John uniósł do góry wskazujący palec i uśmiechnął się - ...nad tym też pracuję!

Zapadła cisza. John przymknął okno i razem z Finnem spoglądał przed siebie. Obaj milczeli, ale John czuł, że to nie koniec tej rozmowy.

- A jak wam się układa w ogóle?

- Poza tym, że potrafimy się sprzeczać o pierdoły, a w istotnych życiowych sprawach jesteśmy nawet spójni, to powiedziałbym, że... całkiem dobrze! - John zmierzwił ręką włosy i roześmiał się szorstko. - Docieramy się. Co mam ci powiedzieć więcej?

- A wiesz, że to te pierdoły są... najważniejsze?

- No właśnie... wiem. - Skinął. - Bardzo dobrze o tym wiem. Ale to właśnie te małe sprzeczki... tak mnie...

- Kręcą?

- Próbuję być zły na nią, ale zwyczajnie nie potrafię! Ona jest taka... pewna swego! I wojownicza!

- Kogoś mi to przypomina.

- A przy tym jest tak słodka i niewinna...

- To długo jeszcze zamierzasz ją trzymać pod kluczem?

John obrócił się i stanął na wprost przyjaciela, który nadal spoglądał za okno.

- Co?

- Zamierzasz ją w końcu wypuścić?

- Co masz na myśli?

- Obaj wiemy, co mam na myśli. - Finn obrócił głowę i spojrzał Johnowi prosto w oczy. - Od czasu jak ją poznałeś, nie odstępujesz jej na krok, jeśli tylko nie musisz. Zaproponowałeś jej spędzenie wakacji w Ogrodach... To miałby być tylko wakacje, a teraz się okazuje, że chcesz by się do ciebie przeprowadziła?

- Co w tym złego?

- To poważne, John. Jesteś na gotów w ogóle?

- A jak ci się wydaje?!

- Wydaje mi się, że chodzisz we śnie. Tyle tylko, że ty w swoim, a ona w swoim. I cholernie boję się, że się obudzisz i znowu będę musiał zbierać twoje resztki z podłogi.

- Ty i te twoje... metafory!

Finn machnął ręką w powietrzu i odszedł w kierunku drzwi.

- To rozumiem, że dzisiaj nie mam co się ciebie spodziewać w Ogrodach?

- Najwidoczniej nie - odparł oschle John.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro