Rozdział 4 Biblioteka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Weszli do środka. Woda chlupotała mu w butach, nogawki miał zabrudzone, ale uśmiech nie znikał z jego twarzy. John od razu poprowadził ją na piętro, gdzie oboje weszli do wąskiej, choć nowoczesnej windy i pojechali na najwyższy poziom, gdzie przed ich oczami, za szklanymi drzwiami, ukazał się długi korytarz, zastawiony kwiatami.

- Jesteś pewien, że możemy tu być?

Anna stanęła przy drzwiach i zaglądała przez przeszklone ściany. John widział, że jest podekscytowana i choć się waha, bardzo chce wejść do środka.

- A dlaczego nie?

- Na drzwiach jest wyraźnie napisane, że nie wolno wchodzić. – Pokazała mu napis ozdabiający szklane drzwi. - I to dużymi, drukowanymi literami.

- A co nam zrobią? - Przyłożył kartę do czytnika i nacisnął stanowczo na klamkę. - Przecież było otwarte.

Anna położyła ręce na biodrach i popatrzyła mu zaczepnie w oczy, tupiąc nogą.

- Wcale nie były otwarte. Masz legitymację.

- Ty też, tylko twoja będzie aktywna dopiero za kilka godzin.

Pchnął drzwi i poczuł uderzające w jego twarz ciepłe powietrze. Wziął głęboki oddech i zrobił krok do środka, przytrzymując dla niej drzwi.

- No chodź już. – Wyciągnął w jej stronę rękę, zachęcając ją gestem do wejścia. - Zaufaj mi. Możemy tu być. Tylko weź głęboki oddech. Panuje tutaj... swoisty mikroklimat.

Anna zrobiła niepewnie krok i już po chwili oboje znajdowali się w środku, za zamkniętymi drzwiami.

- Jak tu pięknie... - Dziewczyna opuszkami palców smagała porozstawiane przy ścianach donice z wysokimi kwiatami. - Tyle zieleni i kwiatów. I to na zwykłym korytarzu!

- To taki zielony łącznik. Miejsce wytchnienia i skrót, o którym ci mówiłem. – Wskazał palcem na odległe drzwi. - Ten korytarz prowadzi do drugiej części biblioteki, w której znajduje się czytelnia i sala informatyczna. Bez przerwy nim spaceruję.

- Tu jest tak ciepło i przyjemnie, że aż nie chce się wychodzić na ten deszcz!

- Wiedziałem, że to miejsce ci się spodoba. Chodź, sala komputerowa jest w drugiej części biblioteki.

Pokazał głową na znajdujące się na końcu korytarza drzwi. Szedł pierwszy korytarzem, po którego obu stronach stały kwiaty. Stukał podeszwami o śnieżnobiałe płytki, czując wilgoć w stopach, ale tym razem sprawiało mu to dziwną, niemal dziecinną radość. Obrócił głowę, by zerknąć na podążającą za nim Annę, kiedy zorientował się, że nie ma jej za nim. Zatrzymał się jak wryty i szybko przeczesał wzrokiem korytarz. Spostrzegł ją kucającą przy jednym z kwiatów. Trzymała w dłoniach jego pąki i przyglądała im się, nucąc coś pod nosem.

Cofnął się do niej, uśmiechając się szeroko.

- No i co dziewczyno, nawet na chwilę nie mogę cię spuścić z oka. - Kucnął przy niej, ale Anna nie zwróciła na niego uwagi. Milcząco wąchała kwiaty i nie spoglądała w jego stronę. Jakby poświęcała całą uwagę roślinom. John poczuł nagłą zazdrość o te różnokolorowe pąki, ale szybko doszedł do wniosku, że jest to dziecinne i zupełnie irracjonalne zachowanie, jakiego powinien się wystrzegać. - Możesz sobie wziąć kilka.

- Nie, po co je zrywać? - Wsunęła pod jednego kwiatka dłoń, jakby podtrzymując go w powietrzu i objęła go ręką, po czym otworzyła ją i wypuściła kwiatek w nienaruszonym stanie. - Niech sobie żyją. Niech rosną.

Podniosła się i czekała aż on także się z nią zrówna. John jednak zwlekał. Czuł się jeszcze bardziej zaskoczony, niż wcześniej. Ponownie go zdumiała. Okazywało się, że na każdym kroku był przez nią zaskakiwany. Co jeszcze mogło go przy niej spotkać?

Kiedy się wyprostował, dziewczyna położyła dłoń na jego ramieniu i zacisnęła na nim palce. Krzyknęła: goń mnie! I roześmiana pobiegła przed siebie, wzdłuż korytarza, wprawiając wszystkie kwiaty w ruch.

- Przecież nawet nie wiesz, gdzie biegniesz!

John zmierzwił ręką włosy i puścił się za nią w pogoń. Wpadał na zwisające liście kwiatów, które smagały jego skórę i ocierały się o jego ubrania. Podążał za stukotem jej obcasów, modląc się w myślach, by przypadkiem się nie poślizgnęła na wypolerowanych płytkach.

Dogonił ją dopiero przy drzwiach. Stała ze schowanymi za plecami rękami i opierała się o drzwi, które także były zablokowane.

- I co teraz? - Powoli zbliżył się do niej, a na jego twarzy malował się zawadiacki uśmiech zwycięzcy. Wiedział, że nie ma gdzie uciec. - Koniec twojej ucieczki. Złapałem cię.

Stanął tuż przed nią, tak by mógł dosięgnąć ręką czytnika. Ściskał w dłoni kartę, a koszulką muskał jej ubranie. Był zbyt blisko, ale nie cofnął się. Pochylił głowę, by mógł swobodnie zerknąć w jej oczy. Jej rozchylone, wilgotne usta kusiły go.

Poczuł ucisk w swoim brzuchu, a po chwili dosłownie też na nim. Spojrzał w dół i dostrzegł jej rękę, zapierająca się o jego ciało. Sam nie wiedząc czemu, odwrócił szybko głowę i utkwił spojrzenie migoczącym czytniku. Przyłożył do niego kartę i szerokim ruchem ręki otworzył na oścież zablokowane drzwi.

Oboje wyszli na szeroko rozciągające się piętro, na którym znajdowało się wiele przeszklonych sal. Przy ścianach stały automaty na kawę, ciastka, napoje i kanapki, a obok nich porozstawiane kanapy i luksusowe fotele.

Rozległy się głosy, które Johnowi wydały się od razu znajome. Obrócił się i niemal poczuł jak coś wbija go w podłogę. W ich kierunku zbliżało się kilku mężczyzn w różnym wieku, którzy bacznie mu się przyglądali.

John zacisnął zęby i zmierzył wzrokiem pierwszego z nich.

- John.

- Travis.

Starszy mężczyzna przystanął przy nim, a pozostali stanęli w pewnej odległości za nim.

- Ty tutaj? O ile mi wiadomo, powinieneś być na urlopie?

- Musiałem dopilnować kilku spraw na uczelni.

- No tak. – Mężczyzna przerzucił wzrok na Annę, a John poczuł jak ogarnia go wściekłość. Jego oddech zrobił się niespodziewanie gwałtowniejszy i bardziej ciężki. - Widzę, że znowu powiększyłeś... listę własnych obowiązków?

- A co masz na myśli?

- Oprowadzanie studentów po bibliotece do niedawna nie należało do jednych z nich. Tym bardziej w miejscach do tego dla nich nie przeznaczonych.

- Pani Anna jest naszym gościem i nie ma jeszcze swojej legitymacji. Użyczyłem jej zatem swojej.

- Lekceważąco rozporządzasz mieniem, jak widzę. I to... nawet nie swoim.

- Jak możesz z pewnością zauważyć, moja legitymacja jest nadal ze mną. – Podniósł do góry plastikową kartę i pomachał nią. - Możesz być zatem spokojny o mienie, o którym z taką troską wspomniałeś.

- Z pewnością. Tabelki i cyfry mówią same za siebie. – Stuknął ręką w teczkę, którą trzymał pod pachą. - Ale to nie zmienia faktu, że wpuszczasz osoby postronne na teren prywatny uczelni.

John zrobił krok do przodu i stanął twarzą w twarz z mężczyzną.

- Chcesz mi coś zarzucić, Travis? To, kogo i gdzie wpuszczam, to tylko i wyłącznie moja decyzja. A jak ostatnio sprawdzałem, należy to do moich uprawnień.

- Oczywiście, że należy.

Skinął, uśmiechając się szorstko, po czym wyminął Johna i ruszył powoli w stronę drzwi, przez które dopiero przeszli Anna i John.

John zgrzytnął zębami i już miał podejść do Anny, kiedy niespodziewanie obrócił się gwałtownie i zbliżył się do oddalających się mężczyzn.

- A właśnie, nie dostałem jeszcze ostatniego raportu od ciebie.

- Zapewne dlatego, że przebywasz oficjalnie na urlopie. Dostaniesz go po powrocie. Znajdziesz go na swoim biurku. Jak zawsze, punktualnie o tej samej porze.

- Chcę go dostać jeszcze dziś. Skoro powinien być już gotowy na początku tego tygodnia, to chyba nie problem?

- Bynajmniej.

John zerknął na teczkę, którą mężczyzna trzymał pod pachą, po czym przyjrzał się bliżej dokumentom jakie trzymali w rękach stojący za starszym mężczyzną, dwaj młodsi pracownicy.

- A co wy tu w ogóle robicie?

- Kontrolę.

- Kontrolę czego?

- Kontrolę tego, czy wszystko jest odpowiednio skontrolowane.

John podniósł nieznacznie głowę i zmrużył oczy.

- Zatem notatkę z tej kontroli także chcę mieć dzisiaj na biurku.

- Oczywiście.

Mężczyźni ukłonili im się, po czym odwrócili się i przeszli przez szklane drzwi. John przez chwilę przyglądał się ich oddalającym się coraz bardziej sylwetkom, aż znikły po przejściu korytarza.

Anna niepewnym krokiem zbliżyła się do niego i stanęła tuż przy nim, zwracając na siebie jego uwagę. Ona także zerkała w stronę drzwi.

- Przepraszam cię, możemy iść dalej. – Ruchem ręki wskazał jej kierunek. - No chodź, pokażę ci te słynne komputery, do których tak uparcie podążamy.

- Kto to był?

- Kolega z pracy i jego przydupasy.

- Nie wyglądał na twojego kolegę.

- Niestety, ale tacy ludzie też są potrzebni. – Westchnął i spochmurniał. - Widzisz, wszyscy mamy do odegrania jakąś rolę. A choć on ma dość... szorstkie usposobienie i bywa nieprzyjemny, to w rzeczywistości świetny specjalista w swoim fachu.

- Mówisz tak, jakbyś go podziwiał.

- Może nie podziwiał, ale szanował na pewno. Jest jaki jest, ale niełatwo o takie umiejętności i profesjonalizm w dzisiejszych czasach.

- To pracujecie razem? Też jest administratorem?

- Nie. - Zaśmiał się, a jego twarz rozpromieniała. - On siedzi w cyferkach. To bardziej taki księgowy. Nasze działy współpracują ze sobą.

Udali się do doskonale wyposażonej sali komputerowej, w której siedziało też kilku studentów. Komputery, monitory, biurka, krzesła obrotowe, a nawet drobne sprzęty jak klawiatury i myszki, były zadbane i wyglądały na nowe. Cała pracownia wyglądała bardzo nowocześnie.

John usiadł przy Annie i pomógł jej zalogować się na komputerze, po czym niechętnie odwrócił wzrok, kiedy dziewczyna wpisywała hasło do swojej skrzynki pocztowej. Musiał jednak zapanować nad własną niezaspokojoną ciekawością. Nikt nie lubi stalkerów i napaleńców w końcu.

Zakrył ręką usta i ziewnął z całych sił.

- Nie ziewaj tak! To zaraźliwe! - Pacnęła go w ramię, podśpiewując się z niego. - Tylko socjopaci się nie zarażają!

- Naprawdę? A zatem lepiej jak ziewasz, gdy ktoś ziewa przy tobie.

- Tyle tylko, że ja nie chcę ziewać.

- Lepiej jak zaczniesz, jeśli nie chcesz bym pomyślał, że jesteś socjopatką. - Ponownie ziewnął. - Wybacz, ale to silniejsze ode mnie! Nie wyspałem się!

- Wspominałeś, że wcześnie wstałeś.

- Tak? - przetarł oczy, po czym pośpiesznie zasłonił ręką usta i ziewnął. - Przepraszam! Muszę się obowiązkowo napić kawy!

Anna pochyliła się nad klawiaturą. W jednej dłoni sprawnie poruszała myszką, a drugą ręką stukała w klawiaturę.

- Masz... dzieci?

John uniósł wysoko brwi i na moment aż zaniemówił. Wpatrywał się w nią, ale ona nie spoglądała na niego.

- Dzieci? Nie, nie mam dzieci. Skąd ten pomysł?

- Myślałam. Skoro się nie wyspałeś.

- Nie, co innego robiłem.

- Rozumiem...

Anna wydała z siebie ciche westchnięcie, a on wyczuł, że jej nastawienie do niego automatycznie zrobiło się chłodniejsze i bardziej zdystansowane.

- Nie! Nic z tych rzeczy! - Roześmiał się i pokręcił głową. - Nie to robiłem!

- Ok, nie wnikam przecież. Nie musisz mi się tłumaczyć.

- Ale nie o to zupełnie chodzi! - Śmiał się i nie bardzo wiedział, jak wybrnąć z sytuacji. - Z nikim nie byłem. W sensie, nic nie robiłem. Znaczy, nie że w ogóle tego nie robię! Tylko dziś! - Złapał się za głowę. - Boże! Wczoraj też nie! Ostatnio ogólnie mniej...

Anna odwróciła głowę i rozejrzała się dyskretnie po sali. John przyglądał jej się, szukając ratunku i jakiegokolwiek cienia zrozumienia na jej twarzy, ale nic takiego nie dostrzegł. Jej usta były mocno zaciśnięte, policzki nagle zrobiły się bardziej różowe, a jej palce tak szybko stukały w klawiaturę, że system co chwilę wywalał błędy na ekranie i prosił o ich poprawienie.

- Zupełnie nie mogę się skupić... – wymamrotała, kręcąc przy tym głową.

Sczytywała jednego ze swoich maili, a John przyglądał się jej twarzy i jak sokół, czekał na odpowiednią chwilę, by kontynuować rozmowę.

- Próbuję powiedzieć i to ewidentnie bardzo nieumiejętnie, że z nikim się nie spotykam... obecnie... Przynajmniej nie na stałe.

Anna pokiwała delikatnie głową, po czym zakryła ręką czoło. Zaczęła je masować tak mocno, aż zrobiło się czerwone. Potrząsnęła głową i roztrzepała swoje włosy, które popuściła na swoje policzki, niemal całkowicie chowając w nich swoją twarz.

Ja pierdolę! Co za idiota ze mnie! Co ja w ogóle wygaduję! Tłumaczę się jej?! Kompletnie mi odwaliło! Co ona sobie o mnie pomyśli! Weźmie mnie za desperata jakiegoś!

Jej twarz była ukryta pod kosmykami. Ale jej odsłonięty dekolt niemal krzyczał do Johna. Gdyby wzrok mógł pożerać, to zostałaby dzisiaj żywcem zjedzona, pomyślał. Smukłe ramiona, wyprostowane plecy - sylwetka pierwszej klasy. I dumnie wystające piersi. Na boga, jej sutki na pewno sterczą teraz. W tej sali jest tak chłodno. Aż dyskretne włoski na jej przedramionach się unoszą. Jej piersi muszą być obłędne...

Anna przysunęła się bliżej biurka, jakby wyczuła, że on się jej przygląda. Jej ciało zrobiło się bardziej spięte i sztywne.

John wykorzystał ten moment i fakt, że się pochyliła i odchylił się nieznacznie na krześle. Pochylił się, udając, że po coś sięga i ukradkiem omiótł wzrokiem jej pośladki. Jest śliczna, pomyślał. I to niesamowicie śliczna. Ale kto mówi takie rzeczy! Człowieku, panuj nad sobą!

- Remontuję dom! - krzyknął nagle, po czym stuknął dłońmi o blat biurka, jakby odczuł ulgę, że w końcu wysłowił się należycie. - To właśnie robiłem!

Anna zerknęła na niego, a kąciki jej ust uniosły się, po czym ponownie wróciła do ekranu monitora.

- Niecały miesiąc temu kupiłem dom i teraz go remontuję.

- I robisz to nocą?

- Cóż, nie mam wiele czasu, więc korzystam z każdej chwili wolnej. – Pochylił się do przodu, by zajrzeć w jej twarz. - I to cała zagadka.

- To jak wygląda ten dom?

- Można by rzecz, że to taka urokliwa drewniana chatka. Trochę zaniedbana, ale doprowadzę ją do ładu.

- A gdzie się znajduje? Jakoś nie przypominam sobie by w okolicy stały takie domki. I nawet nie wyobrażam sobie by takie mogły tutaj stanąć. To bardziej zmodernizowana część miasta.

- No bo tak jest, ale ja chyba do tej zmodernizowanej epoki jeszcze nie należę. Większy ze mnie tradycjonalista, niż...

- Postępowy człowiek?

- Tak, chyba tak. Cenię postęp i nawet mnie to kręci, ale do zmian w swoim prywatnym życiu podchodzę z dystansem. A mój dom jest kawałek drogi stąd. I to nawet dość spory kawałek. Znajduje się przy samej granicy miasta, tuż nad jeziorem. Prawdę mówiąc, tuż przy samym brzegu. Mam wodę w zasięgu ręki, ewentualnie tarasu.

- Brzmi romantycznie.

- Brzmi tanio. W ten sposób zostawiłem więcej w kieszeni. W mieście domy są o wiele droższe, a tak dostałem naprawdę ciekawą lokalizację z domem do remontu, ale sporo zaoszczędziłem.

- I zyskałeś odrobinę zielonego spokoju.

- Masz na myśli kontakt z naturą i te sprawy? Tak, chyba tego potrzebowałem.

Ponownie zakrył ręką usta i ziewnął, a Anna od razu się roześmiała.

- Jesteś niemożliwy! Widzę, że chyba za te wszystkie przysługi dziś, muszę postawić ci kawę! Co ty na to?

- Bardzo chętnie. Tylko mocną.

- Chyba mi też się przyda, bo też nabrałam ochoty na ziewanie. - Zerknęła na niego, zakrywając dłonią usta. - A to tylko twoja wina! Zaraziłeś mnie!

- Szkoda, że tak... na odległość... cię zaraziłem.

Anna zachichotała, po czym odchyliła się do tyłu i dźwięcznie zastukała palcami w blat biurka, niczym pianista dumnie kończący swój występ.

- Ok, gotowe!

- Już?!

- Tak, sprawdziłam tylko pocztę. Co prawda... nie dostałam żadnych... pozytywnych wiadomości, ale trzeba być cierpliwym!

- A na jakie pozytywne wiadomości czekasz?

- Szukam pracy... I wysłałam chyba ze sto podań! Ale rynek bywa...

- ...okrutny. - Zerknął w jej oczy i dostrzegł w nich zrozumienie i jakby smutek. - I zamknięty dla osób z zewnątrz.

John pochylił się i pośpiesznie zapoznał się z nagłówkami ofert pracy, na które aplikowała Anna.

- Księgarnie, prace biurowe, a nawet... galerie sztuki? - Spojrzał na nią. - Interesujesz się sztuką?

- Tak... prawdę mówiąc, to jeszcze kilka miesięcy temu studiowałam Sztukę.

- Naprawdę?!

Studenci siedzący nieopodal podnieśli głowy i popatrzyli na nich z poirytowaniem, wydając z siebie głośne westchnięcia.

John uniósł rękę i pomachał w ich stronę, kłaniając im się i przepraszając ich.

- To cię tak dziwi?

- Nie, ale pierwszy raz spotykam artystkę.

- Artystką jeszcze nie jestem i nie wiem, czy kiedykolwiek będę.

- A co studiowałaś?

- Sztukę teatralną. - Dziewczyna uśmiechnęła się i wskazała ręką na monitor. - A żeby się utrzymać pracowałam w biurze. I stąd takie oferty pracy. Wysyłałam podania gdzie się da!

- Może kiedyś zobaczę cię na scenie?

- Może! - Anna roześmiała się, ale po chwili posmutniała. - Choć nie wiem... czy jest jeszcze na to szansa. Zmieniłam moje życie całkowicie. Pożegnałam się ze sztuką i postanowiłam zacząć tutaj. Od nowa.

- Chyba jednak nie do końca od nowa. Nadal szukasz pracy związanej poniekąd ze sztuką.

- Tylko tak zarzuciłam wędkę! - Anna zatrzepotała rzęsami i kokieteryjne przewróciła oczami. - Ale jeśli mam mówić całkiem szczerze, to porzuciłam marzenia. I stawiam na rzeczywistość.

- Czyli?

- Normalna stała praca. Bardziej przyziemna i realna, niż moje sny.

- Ale możesz przecież połączyć pasję z pracą zawodową. Wtedy przeważnie odnosi się lepsze rezultaty.

- Niestety, ale... - Anna odwróciła głowę, a kosmyki jej włosów zakryły jej zaróżowione policzki - ... jestem sama. Nie mam już czasu, ani pieniędzy na marzenia. Muszę stąpać twardo po ziemi.

Nawet nie czekając na odpowiedź Johna, dziewczyna wylogowała się z poczty, szybko wyłączyła komputer, po czym podniosła się, zasunęła za sobą starannie krzesło i w milczeniu opuściła salę.

John spoglądał za nią do momentu aż się zatrzymała i przystanęła przed wejściem. Rozglądała się i niezręcznie obracała głowę, zerkając w jego stronę. Czekała na niego. Poderwał się i podszedł do pracownika sali, z którym zamienił kilka zdań, po czym wyszedł do niej.

- Co miałaś na myśli, kiedy powiedziałaś, że jesteś sama?

- John, nie chcę o tym mówić. Na pewno nie dziś. – Telefon piknął i dziewczyna od razu na niego zerknęła. Westchnęła, po czym podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. - I przepraszam cię, ale możemy innym razem wypić tę kawę?

- Jasne, nie ma sprawy.

Anna obróciła się w stronę wyjścia. Zasunęła zamek od torby i wolnym krokiem ruszyła wzdłuż korytarza, kierując się w stroną schodów.

John czuł zakłopotanie. Jednak ciekawość była większa. Co miało znaczyć, że jest sama? To nie ma chłopaka? A może to było zaproszenie? Ale kto w takim razie do niej, do cholery, napisał?!

Miał dwa wyjścia: lepiej ją poznać, albo zaufać własnym niepewnym podszeptom i pozwolić jej odejść...

- Anna, poczekaj! Mam propozycję! - Pobiegł za nią, a ona przystanęła i zaczekała na niego. - Pozwól, że cię odprowadzę! Mam przecież kartę! A po drodze może weźmiemy kawę na wynos?

Zrównali się ze sobą i razem ruszyli w kierunku wyjścia, powoli schodząc po szerokich stopniach schodów, a już po chwili ponownie kroczyli mokrym chodnikiem, popijając kawę z automatu.

- Jak dobrze, że już nie pada!

- No, mamy fart.

Anna westchnęła i pochyliła głowę, a John wyczuł, że chce mu coś powiedzieć, ale się wyraźnie waha. Czekałem zatem w milczeniu, dając jej czas na podjęcie decyzji.

- Chciałam cię przeprosić za to, że tak dzisiaj na ciebie naskoczyłam. - Podniosła głowę i odważnie spojrzała mu w oczy. - A zatem przepraszam.

- A powiesz mi, z czego to wynikało?

- Zwyczajnie miałam gorszy dzień, a wszelkie rozprawy o porządku, kiedy tyle fałszu jest na tym świecie, tylko mnie bardziej irytują.

- Rozumiem.

Anna przystanęła i spojrzała na niego z podekscytowaniem.

- Czasem jedna chwila decyduje o całym naszym życiu. A nawet to właśnie jedna decyzja rzutuje na resztę naszego życia.

- I dlatego tu przyjechałaś?

- Przyjechałam tu, bo uciekam od czegoś.

- Od czego?

- Uciekam przed wieloma rzeczami.

Zaśmiała się tajemniczo, a John poczuł, że tym razem już nie odpuści. Chciał wiedzieć. Ciekawość aż kipiała z niego.

- Ale wspominałaś przecież, że podążasz za kimś? - John zawahał się, jednak ciekawość była zbyt silna. Nie zamierzał tym razem dać za wygraną. Musiał to wiedzieć! - Za kim tu przyjechałaś? Za... chłopakiem?

Anna roześmiała się na głos, a John wpatrywał się w nią całkowicie zbity z tropu.

No i co oznacza ten śmiech? Zgadłem, czy nabija się ze mnie? A może ma chłopaka i tylko mnie kokietuje? Przecież jest przepiękna, więc nic dziwnego byłoby w tym, gdyby go miała. Dziwny mógłby być raczej jego brak. Tak piękna istota ma na pewno tuziny adoratorów!

- O czym tak rozmyślasz intensywnie, Johnie?

O tuzinie dotykających twoje boskie ciało adoratorów..., skwitował w myślach, po czym zerknął na jej roześmianą twarz i nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie. Chciał ją poznać bliżej. Uznał, że nawet jeśli ma chłopaka, to i tak prędzej czy później mu o tym powie, albo zwyczajnie sam się o tym dowie. A nawet jeśli go ma, to przecież żaden problem. Zwyczajnie ją odbije. A z tuzinami adoratorów poradzi sobie od ręki!

Postanowił zaryzykować.

- Zdradź mi, jak można się z tobą skontaktować? Gdzie cię można znaleźć?

Dziewczyna roześmiała się, delikatnie kręcąc głową na boki i ukrywając twarz pod kosmykami rozczochranych włosów.

- To chciałbyś mnie odnaleźć?

- Bardzo bym chciał.

- Ale wiesz, odnaleźć można coś tylko samemu. Więc jeśli ci zdradzę, gdzie mieszkam, to już nie będziesz musiał mnie szukać.

- To chciałabyś bym cię szukał? Ok, tak zrobię. Przekopię się przez każdy dom w tym cholernym mieście, jeśli trzeba! Ale i tak cię znajdę!

Anna roześmiała się głośno, chowając twarz we włosach. Obróciła się dookoła własnej osi, po czym zatrzymała się tuż przy Johnie, łapiąc się ręką jego ramienia.

- Ułatwię ci to. - Wskazała głową na ciągnący się przed nimi daleko chodnik. - Mieszkam praktycznie na końcu tego chodnika. Wiesz gdzie jest ostatni przystanek autobusowy na tej ulicy?

- Pewnie, że wiem. Tam jest pętla. Jak się tutaj przeprowadziłem, to zanim przestawiłem się na angielskie auta, też jeździłem autobusem.

- To jakimi autami jeździłeś wcześniej? Nie urodziłeś się w Wielkiej Brytanii?

- Urodziłem się, ale też sporo czasu spędziłem w Stanach. Mój ojciec był Amerykaninem. Pewien czas tam mieszkałem, ale potem wróciłem.

- Był?

- To długa historia.

- To dlaczego wróciłeś?

- Z najprostszego powodu. Poznałem w Stanach dziewczynę i przyjechałem za nią tutaj.

- Taki wakacyjny romans?

- No, nie do końca wakacyjny. Ostatecznie... ona została moją żoną.

- Żoną? Jesteś żonaty?!

- Już... nie jesteśmy razem. Od kilku lat, prawdę mówiąc. Ale po rozstaniu wróciłem na krótko do Stanów i stąd ten okres, kiedy musiałem się na nowo przestawić prowadząc auto. A przy okazji, szukałem czegoś odpowiedniego.

- Rozumiem... W każdym razie, twój akcent od początku wydawał mi się nie do końca brytyjski. Jest podobny, ale jednak bardziej amerykański.

- W Stanach żyłem w końcu wiele lat.

- Ciekawy z ciebie facet, Johnie, administratorze Szkoły Biznesu.

- Chyba tak, biorąc pod uwagę fakt, że jestem wojskowym, to chyba coś w tym jest.

- Jesteś... wojskowym?!

- Tak, proszę pani.

Skinął.

- To może mi zasalutuj!

- Salutuje się tylko w konkretnych sytuacjach. Ja już tego nie robię.

- Ok.

Krótkie, chłodne ok, było bardziej wymowne niż całe litanie słów, które mogłyby zostać teraz wypowiedziane. John wiedział, że Anna poczuła się urażona. Może nawet odniosła wrażenie, że jest niegodna.

- Posłuchaj, od młodego kierowano moim życiem. W pewnym momencie nadszedł czas, kiedy powiedziałem dość.

- To nigdy nie chciałeś służyć?

- A skąd młody chłopak może wiedzieć czego tak naprawdę chce, kiedy całe życie wpaja mu się konkretne zasady i wartości?

Anna uśmiechnęła się, układając usta w wymowny dzióbek.

- Niech zgadnę... Tata?

Skinął.

- A ściśle mówiąc, kilka pokoleń wojskowych.

- Chyba rozumiem, czemu nie chcesz salutować. Widzę, że nie tylko ja uciekam przed... nadopiekuńczym ojcem.

John po raz kolejny poczuł bliskość z Anną, jaką obawiał się wcześniej, że lekkomyślnie utracił. To przed ojcem uciekała? Ale w takim razie, za kim podąża?

Gwałtownie przystanął, wyprostował plecy i stanął na baczność, ściskając w dłoni parzący kubek z kawą.

- No dobra, wiesz co? Zrobię to dla ciebie. Zasalutuję. Ale tylko ten jeden raz!

Podniósł rękę, a kiedy tylko to zrobił, wieczko kubka się poluzowało i cała kawa rozlała się po jego koszulce.

- Poparzysz się!

John zacisnął w palcach materiał koszulki i odciągnął ją jak najdalej od swojego ciała. Wachlował się tak długo, aż koszulka przestała go parzyć.

- No pięknie, ale ze mnie niezdara!

- Dobrze, że nic ci się nie stało! Pójdę dalej sama, a ty lepiej wracaj do domu!

- Mówisz poważnie?

- Przecież nie będziesz mnie w takim stanie odprowadzał! Cały mokry i poparzony kawą! Mam jakieś sumienie!

- Może faktycznie powinienem się przebrać.

Anna wyciągnęła z torby niewielki notesik, na którym zręcznie zapisała swój numer. Szybkim ruchem wyrwała z niego kartkę i podała ją Johnowi.

- Proszę, to mój numer. Tak chyba najprościej będzie pozostać w kontakcie.

- Zadzwonię na pewno. I wiesz, gdybyś potrzebowała znowu skorzystać z komputerów naszej biblioteki, to służę pomocą.

- Do tego czasu już chyba wszystko będę miała aktywne.

John skinął.

- Ale gdyby nie, to jestem do dyspozycji.

- Póki co muszę ogarnąć przeprowadzkę. Jutro przyjeżdżają moje rzeczy, właśnie dostałam wiadomość z firmy przewozowej. Książki, kosmetyki, ciuchy... Cała masa ciuchów!

- No to może ci pomogę? Ponoszę co trzeba?

- Mówisz serio?

- No pewnie.

Anna klasnęła i podskoczyła, uśmiechając się szeroko.

- Świetnie! Mógłbyś mi przy okazji pomóc poustawiać meble właścicielki domu. Póki co, nie miałem na nie żadnej koncepcji.

- Jasne. - John puścił do niej oko i sięgnął po komórkę. - Zapisz sobie tylko mój numer i daj mi znać, o której i gdzie mam być!    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro