Rozdział 40 Dzień przed

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

John otworzył drzwi, mając na sobie podartą koszulkę i starte niebieskie jeansy, a przez ramię przewieszoną ścierkę. Przed jego drzwiami stała Anna. Przyodziana w czerwony gustowny płaszczyk, obejmowała się rękoma i nieśmiało zerkała mu w oczy.

Jej widok go nie zaskoczył. Spodziewał się jej, choć liczył, że pojawi się jeszcze dnia poprzedniego. Oparł się o drzwi, wsunął do ust papierosa i w milczeniu przyglądał się jej, czekając aż ona pierwsza się odezwie. Robił co mógł, by wyglądać na niewzruszonego. Jednak widok jej rozwianych kasztanowych włosów, kontrastujących z jej śniadymi policzkami, działał na niego wbrew jego woli. Była piękna - tylko ta jedna myśl zaprzątała jego głowę.

- Mogę wejść?

- A proszę bardzo. - Uchylił szeroko drzwi, przepuszczając Annę do środka. Weszła, stukając obcasami o drewniany parkiet i kusząco poruszając pośladkami. - Wezmę twój płaszcz, jeśli...

Anna natychmiast, jak na rozkaz zajęła się rozpinaniem guzików. John nie zdążył nawet dokończyć zdania, a chciał powiedzieć: jeśli zamierzasz mi go podać.

Cóż, pomyślał, widać zamierzałaś.

Zachowywała się impulsywnie i nieco zbyt nerwowo, ale nie dał się zwieść. Zdawał sobie sprawę, że ona bardzo dobrze wie, jak zwrócić na siebie jego uwagę. Udał zatem, że jej widok nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Zamknął drzwi i oparł się o nie plecami, a gdy stała odwrócona, kątem oka dyskretnie przyjrzał się jej.

No proszę, kozaczki, czarne, obcisłe skórzane spodnie... I do tego biała koszulka, z kuszącym dekoltem. Tak przyszłaś rozmawiać?

Zaśmiał się i pokręcił głową. Podszedł do niej i wyciągnął rękę, by odebrać od niej płaszczyk, a Anna od razu mu go podała.

- Zapraszam... w moje skromne progi. - Wskazał ręką salon i zszedł po schodkach niżej, podążając niemal krok w krok za nią. - Czym sobie zasłużyłem na ten zaszczyt?

- Proszę cię, nie bądź opryskliwy. - Anna potrząsnęła głową i opadła lekko na kanapę, zakładając od razu nogę na nogę. - Przyszłam porozmawiać.

- No to rozmawiajmy.

John cofnął się pod ścianę. Uchylił okno i zapalił papierosa.

- Będziesz... palił?

- Już palę.

- Ale w domu?

- Przecież to mój dom. - Pociągnął papierosa i wzruszył beznamiętnie ramionami. - Mogę w nim robić co zechcę.

- To... - Anna zacisnęła mocno usta i John odniósł wrażenie, że następne słowa przychodzą jej z trudem - ...nie usiądziesz przy mnie?

- Tu mi dobrze.

Skrzyżował nogi i oparł się plecami o parapet, wydmuchując przy okazji dym w stronę uchylonego okna.

O co ci chodzi? Czego ty chcesz, dziewczyno?

Niespodziewanie Anna wydała z siebie głośne westchnięcie i poderwała się z kanapy, po czym podeszła do Johna z tak stanowczym wyrazem na twarzy, że ten aż się wzdrygnął, ale pozostał w tej samej pozycji.

- Boże, czemu to utrudniasz?!

Anna zatrzymała się tuż przed nim, krzyżując ręce na piersiach i nerwowo tupiąc nogą. Rozglądała się nerwowo po mieszkaniu, a jedynym punktem, na który patrzył w tym momencie John, były jej gwałtownie poruszające się piersi, nadal skrywane pod bawełnianą bluzeczką. Rozpięte u góry dwa guziki działały na jego wyobraźnię.

- O co ci chodzi? Po co tu przyszłaś w ogóle?

- Chciałam z tobą porozmawiać!

- To zaczynaj, słucham! - John cisnął papierosem za okno i odepchnął się od parapetu. Mijając po drodze Annę, uważając by nawet jej przypadkiem nie dotknąć (i nie dać jej tej satysfakcji! o nie!) skierował się do kuchni. Złapał za stojącą na stole butelkę i spryskał nią kuchenny blat. - Zbyt wiele czasu nie mam.

- Sprzątasz?

- Tak. W końcu jest sobota. - Przetarł ścierką blat, po czym zerknął w oczy Anny. - Poza tym, spodziewam się kogoś.

- Spotykasz się z kimś... tutaj?!

Policzki Anny zrobiły się nagle zaróżowione, a jej spojrzenie tak krwiożercze, że to John poczuł przypływ satysfakcji, przyjemnie rozlewającej się po całym jego ciele.

O tak, jesteś zazdrosna.

- Tak.

- Z... dziewczyną? - głos Anny przybrał niemal płaczący ton. John nie dał się jednak zwieść. Odwrócił głowę i postanowił nie odpowiadać na to pytanie. - Ale chyba nie z Agathą?!

- A nawet jeśli, to co? - Spojrzał prosto w jej szmaragdowe oczy, rzucając jej wyzywające spojrzenie. Sporo go jednak kosztowało, by w nich znowu nie zatonąć, jak to bywało już wiele razy wcześniej. Rzucały na niego czar, ale on kochał te oczy. Kochał to spojrzenie. - Ty spotykasz się z Rayem!

- Ale wyłącznie na stopie koleżeńskiej!

- Tego akurat pewny nie jestem! Ja nie zamykam się z moimi koleżankami sam na sam!

- Czyżby? A na uczelni?! Z żadną koleżanką nie rozmawiasz czasem w cztery oczy, za zamkniętymi drzwiami jej gabinetu?!

- To co innego! - John cisnął ścierką w kierunku zlewu i podszedł do Anny. - Nawet jeśli się spotykam, to oboje tam pracujemy. Nie ma w tym nic dziwnego. Zresztą... nie chodzi tylko o to jedno spotkanie i formę w jakiej się odbyło, ale o całą waszą skrywaną znajomość!

- John, między nami do niczego nie doszło...

Anna zrobiła krok w kierunku Johna i dotknęła dłonią jego ramienia. Jej głos był inny. Spokojniejszy, pogodniejszy, bardziej ufny. John odniósł wrażenie, że próbuje go zmanipulować albo przynajmniej zmiękczyć. Co poniekąd jej się udawało. Wyglądała pięknie, a im bardziej się zbliżała czy dotykała go, choćby jedynie ocierając się, tym bardziej John tracił panowanie nad własnymi zmysłami.

Cofnął się i zgrzytnął zębami.

- Między mną i Agathą też nie, a jednak masz pretensje o moje kontakty z nią!

- Ponieważ Agatha, w przeciwieństwie do Raya, ma nieczyste zamiary i robi co może, by mi ciebie odbić!

- Odbić?! - Parsknął śmiechem. - A co ja piłeczką jestem?! Mam wolną wolę w końcu!

- Właśnie widać!

- Gdybym jej nie miał, to byśmy co innego teraz robili! - John wskazał ręką na bujny dekolt Anny i potrząsnął ramionami, próbując naśladować jej ruchy. - Masz mnie za idiotę?!

- Co?! O co ci chodzi?!

- Przychodzisz do mnie tak ubrana i myślisz, że mnie to przekona? To chyba miała być taka bardziej... erotyczna rozmowa! Biorąc po uwagę twoje seksowne ciuszki!

- To są moje normalne ubrania!

- Na rozmowę o pracę też się tak wystroiłaś?! To nic dziwnego, że z miejsca cię przyjęli! Pytali cię w ogóle o coś, czy może byli zbyt zajęci gapieniem się na twój biust?!

- Jesteś... podły!

John pochylił się w stronę Anny i zajrzał w jej dekolt, co spowodowało, że policzki Anny zrobiły się jeszcze bardziej czerwone.

- Co chciałaś osiągnąć przychodząc tutaj tak ubrana? - John dotknął ręką jej lekko rozpiętej bluzeczki i przesunął dłoń niżej, w kierunku pępka Anny. Ona jednak od razu strąciła jego rękę. - Chciałabyś wiedzieć, czy to działa? Bo powoli zaczyna!

- Niepoważny jesteś.

- A może chciałabyś... bym posunął się dalej? W końcu czy nie po to przyszłaś?! Po więcej wrażeń?!

- Odbiło ci!

Anna spojrzała na Johna z rozczarowaniem, pokręciła głową i obróciła się w stronę drzwi. John jednak nie miał zamiaru pozwolić jej odejść. Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.

- Przerabiałem już wszystko. - Złapał ją w pasie, po czym zmierzwił ręką włosy i uśmiechnął się szyderczo, drugą ręką nadal mocno przyciskając ją do siebie. - No... prawie wszystko.

- Jak możesz tak się do mnie odzywać?! - krzyknęła i próbowała wyrwać się spod jego uścisku, ale John trzymał ją mocno. Nieraz miał już ku temu okazję. Wiedział jak trzymać kobietę, by się nie wyrwała. Anna odchyliła głowę jak najmocniej mogła do tyłu, byle zwiększyć między nimi dzielącą ich przerwę. Jej wzrok był już teraz oburzony i zniesmaczony. - Puszczaj...

John jednak wcale nie zamierzał jej puścić. Sądził też, że ona wcale tego nie chce. Przecież już się nie wyrywała. Już z nim nie walczyła. Osłabła. Zapierała się rękoma o jego tors, ale jakby... czekała. John przeniósł spojrzenie na jej lekko rozchylone usta. Wilgotne i wprost idealne wargi. Musnął je opuszkiem kciuka, a kiedy Anna wzdrygnęła się, roześmiał się i... oblizał. Ale nie dyskretnie, tylko bardzo powoli. Tak by spostrzegła jak jego język sunął po jego ustach. By patrzyła. By widziała.

Pochylił ku niej twarz.

- Ale dla ciebie zawsze znajdę czas. Nie pogardzę... - przysunął usta do jej ucha i zniżył głos do szeptu - ...szybkim numerkiem czy też obciąganiem na zapleczu.

Powiedział to. Zemścił się. Marzył by ją zranić, bo sam czuł się zraniony. A nawet zdradzony i oszukany. A tego nie potrafił znieść. On mógł, no tak!, to przecież normalne i zdarza się na co dzień! To facet skacze w bok! Ale nie dziewczyna! Ona powinna być przy nim! Czekać na niego w domu z obiadem i bez gadania spędzać z nim czas!

Wyłącznie bez gadania. Ustami może robić co innego przecież.

Nagle jednak, a dla Johna zupełnie niespodziewanie, w oczach Anny pojawiły się łzy, które po chwili spłynęły jedna za drugą po jej policzkach. Sunęły po jej skórze, ocierały się o jej rozchylone wargi, skapywały na jej odsłonięty dekolt, a niektóre trafiły nawet w koszulkę Johna. Patrzył jak wsiąkały w materiał, by po chwili zupełnie zniknąć, jakby w ogóle nigdy nie istniały. Ten widok nim wstrząsnął. Nie spodziewał się tego. Chciał ją zranić, o tak!, ale oczekiwał kłótni, walki na noże, krzyków, a nawet rękoczynów z jej strony, ale nie... płaczu. Nie łez.

Puścił ją, prędko, tak jakby go oparzyła i odsunął się. Ale kiedy tylko to zrobił, wyciągnął do niej rękę, sam nie wiedząc co chciał zrobić. Złapać Annę ponownie za rękę? Czy może złapać jedną z jej łez? Nie zdążył jednak nawet się nad tym zastanowić, bowiem Anna obróciła się gwałtownie i rzuciła się biegiem w kierunku drzwi, zanosząc się płaczem.

- Anna, poczekaj! - Dogonił ją tuż przy drzwiach i pochwycił jej ramię. - Przepraszam!

- Zostaw mnie! Jesteś... okropny! - Strąciła jego rękę, a gdy John ponownie spróbował ją zatrzymać, zaczęła odpychać go obiema rękoma. - Nie dotykaj mnie!

- Anna! Uspokój się!

John próbował utrzymać ją w ramionach, ale Anna była zbyt pobudzona. Szamotała się tak, jakby była w amoku i walczyła o własne życie. W końcu zaparła się plecami o drzwi i niczym przestraszone zwierzę, przyparte do muru, z wściekłością spoglądała na swojego oprawcę.

- Naprawdę masz o mnie takie zdanie?!

- Poniosło mnie, przepraszam!

- Jak możesz mówić mi takie rzeczy?!

- Wystarczyło byś powiedziała mi prawdę od razu! I nie ukrywała spotkań z nim!

- Mówisz tak, jakbym widywała się z nim regularnie! A to były zaledwie trzy spotkania i to w większości przypadkowe!

- Skąd mam wiedzieć, że rzeczywiście były tylko trzy?! Jak mogę ci teraz zaufać, kiedy wiem, że zwierzałaś się innemu mężczyźnie... przez cały ten czas! Jak ty byś się czuła, gdybym widywał się z jakąś dziewczyną za twoimi plecami?!

- A nie widujesz się?! Z Agathą?! - Anna pchnęła go obiema dłońmi, zmuszając go do cofnięcia w kierunku kuchni. Jej łzy już nie były objawem rozpaczy, ale teraz przypominały mu barwy wojenne. Była gotowa do walki. - Przecież umówiłeś się z nią dzisiaj tutaj! I ty śmiesz wspominać o zaufaniu?!

- Najwidoczniej nie ufamy sobie nawzajem! Ponieważ nadal nie mam pewności czy nie uderzyłaś z nim w ślinę!

- Uderzyłam w ślinę?! - Policzki Anny gwałtownie się zaczerwieniły. - Jak nie numerek, obciąganie, to teraz uderzenie w ślinę?!

- Chyba wszystko to, co lubisz, nie?!

Anna skrzyżowała ręce na piersiach i zmierzyła Johna surowym spojrzeniem, które wydało mu się bardzo kobiece.

- Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek ci obciągała.

- No mi na pewno nie.

- A więc to o to chodzi.

- Nie rozśmieszaj mnie!

John machnął ręką w powietrzu, roześmiał się i kręcąc głową na boki, skierował się w stronę schodów.

- Gdzie idziesz?!

- Jak najdalej od ciebie i twoich niedorzecznych wniosków!

- Takie niedorzeczne chyba jednak nie są... - Anna wbiegła za nim po schodach - ...skoro stale do tego wracasz! Przewija się to obciąganie w naszych rozmowach!

- Dajże spokój!

John wpadł do sypialni i zatrzasnął za sobą z impetem drzwi, ale Anna nie dała za wygraną. Weszła za nim do pokoju, także ciskając drzwiami.

- Niby nie jest to istotne, ale jednak stale o tym wspominasz! I może dlatego tak cię ciągnie do Agathy?!

- Nie odwracaj teraz kota ogonem! To nie mnie ciągnie do Agathy, tylko ciebie do Raya!

- Jakoś Ray mnie nigdy na rękach nie nosił!

- Bo może jeszcze nie zdążył!

- Za to ty się pośpieszyłeś! Już trzymałeś ją w ramionach! - Anna zerknęła w stronę starannie pościelonego dużego drewnianego łóżka. - No proszę, jakie ładne małżeńskie łoże. I ten kolor pościeli... Żywa czerwień. Przepiękna. Widzę, że przygotowałeś się dla Agathy.

- Agatha, Agatha, Agatha! - John przechadzał się nerwowo po pokoju, wymachując rękoma i przybierając dziwny wyraz na twarzy, za każdym razem kiedy wypowiadał imię jej koleżanki. Tak jakby nie chciało mu przejść przez usta. W końcu zatrzymał się, trzasnął drzwiczkami od szafy, po czym skoczył w kierunku Anny. - Ale to nie z myślą o niej, wybierałem to łóżko i pościel!

Złapał Annę w pasie i razem z nią rzucił się na łóżko, przyciskając ją własnym ciałem do materaca.

Anna rzucała się na łóżku i walczyła z nim, kręcąc głową na wszystkie strony i próbując uniknąć dotyku jego ust. Za każdym razem, kiedy jednak jego wargi muskały jej szyję czy też twarz, dziewczyna śmiała się i chichotała.

- Cuchniesz!

- Cuchnę?! - Poderwał głowę i spojrzał jej w oczy. - Czym cuchnę?!

- Fajkami!

- Poczekaj! - krzyknął i gwałtownie zerwał się z łóżka. Przebiegł przez pokój i korytarz aż wpadł do łazienki, gdzie od razu zabrał się za szczotkowanie zębów. Zupełnie nie przejmując się praktycznie niczym, zostawił niedokręconą pastę, przepłukał usta rozlewając przy tym wodę po podłodze, rzucił szczoteczkę do kubeczka i puścił się biegiem z powrotem do sypialni.

Anna leżała na pościeli, tak jak ją w niej zostawił - nieruchomo i tajemniczo się uśmiechając.

John skoczył na łóżko, chwycił jej ręce i przytrzymał je wysoko nad jej głową, w tym samym czasie jednocześnie nurkując i obdarowując ją namiętnymi pocałunkami.

- Zwiążesz mnie teraz? - zapytała, kiedy pozwolił jej nabrać oddechu.

- Ale ty dzisiaj wymagająca jesteś! Takie zabawy nie są w moim stylu, maleńka. - Poluzował uścisk i przysunął usta do ucha Anny, łapiąc je ostrożnie zębami i ciągnąc do siebie. - Nie potrzebuję lin czy innych zabawek, by zadowolić kobietę.

- To co zrobisz? Weźmiesz mnie siłą?

- Tylko jeśli poprosisz. - Podniósł wzrok i zerknął jej w oczy, uśmiechając się. - A chciałabyś?

- Marzyciel.

John puścił ręce Anny i energicznie zsunął się w dół, przesuwając dłonie po jej ciele i ubraniu. Łapał guziki od jej bluzki, gładził znajdujący się pod nią biustonosz, masował jej brzuch i zupełnie przypadkowo ocierał gdzieniegdzie jej skórę, powodując wystąpienie u niej drgawek i zwiększonych westchnień.

Anna już nie protestowała. Tylko potulnie leżała pod nim, nadal trzymając ręce w górze i przyglądając się każdemu, nawet najmniejszemu jego ruchowi.

John położył obie dłonie na zapięciu od jej spodni i powoli, utrzymując z nią kontakt wzrokowy, rozpiął je i delikatnie rozsunął na boki, odsłaniając jej czarną koronkową bieliznę. Tego widoku mu brakowało. Za tym tęsknił najbardziej. Nie zastanawiając się wiele, opadł w dół, prosto na jej miejsca intymne i wtulił nos w miękki materiał jej majtek. Zanurzył się w jej zapachu. Chłonął go całą twarzą. Chciał cały nim przesiąknąć. Po ciele przechodziły mu dreszcze. Czuł jak skóra na jego ramionach się zmienia. Kurczą się mięśnie przywłosowe, pojawiają się grudki, a jego włosy się stroszą. Ale nadal chciał więcej. Podniósł głowę i spojrzał w jej rozbiegane oczy, po czym stanowczo pociągnął jej spodnie w dół, pozostawiając jej nogi całkiem nagie.

Jego głowę zaprzątało tylko jedno miejsce. Wabiło go. Wzywało. Kusił go zapach jej miejsc intymnych. Nie potrafił myśleć o niczym innym. Podciągnął się i zawisnął tuż nad jej kobiecością. Delikatnie odchylił ręką kawałek jej bielizny, ukazując wilgotne wejście do jej pochwy i od razu przylgnął do niej ustami. Pieścił ją oralnie, zbierał nagromadzony u przedsionka jej pochwy śluz, czubkiem języka łaskotał koniuszek jej łechtaczki, ssał go ustami.

Anna jak oszalała łapała jego głowę. Wiła się pod nim, ciągnęła jego włosy, wydawała z siebie coraz donioślejsze pojękiwania, zarazem sporadycznie powtarzając, a nawet niemal wołając jego imię i żądając więcej.

John podniósł głowę i spojrzał na jej roześmianą twarz. Jakby to, co było wcześniej już nie istniało, a nawet nigdy się nie wydarzyło. Odeszło w niepamięć. Szybko podciągnął się w górę i zrównał się z głową Anny. Ponownie złapał jej ręce, tym razem jednak tylko jedną ręką i przylgnął wargami do jej ust. Całował ją obficie, przy okazji wysmarowując jej policzki śluzem z jej miejsc intymnych. Wcierał go intensywnie w jej skórę, a każdy jej chichot jeszcze bardziej go podniecał. W końcu wsunął język do jej ust, a wolną rękę ulokował dokładnie pomiędzy jej nogami. Jego ciało ją przygniatało, usta całowały, a ręka... początkowo niepostrzeżenie, a po chwili już całkowicie bezczelnie i jawnie stymulowała pod bielizną jej waginę.

Anna początkowo odwzajemniała jego pocałunki, zarazem pojękując i stękając na najróżniejsze znane mu sposoby. Jednak po chwili pieszczot, zaczęła wierzgać i wyrywać się. Jej nogi, całe napięte, wiły się na pościeli, jakby chciały uciec. Usta się szamotały, oddech był przyśpieszony, policzki gorące. John jednak nie przestawał. Pobudzał ją dalej, wykonując te same, choć coraz szybsze ruchy. Aż w końcu podniósł głowę i objął wzrokiem jej twarz, oddającej się ekstazie. Całe jej ciało się naprężyło i wygięło w łuk, usta otwarły szeroko, a po sypialni rozszedł się głośny krzyk, zmieszany z jękiem.

John wypuścił ręce Anny i uklęknął na łóżku. Nie było to może najaktywniejsze z ich zbliżeń, ale mimo wszystko, dyszał niczym pies. Samo trzymanie jej odebrało mu połowę energii. Spoglądał na nią, rozłożoną i usatysfakcjonowaną, nadal leżącą wygodnie na łóżku i czuł dumę z samego siebie. Niczego więcej mu nie było trzeba w tej chwili. Czuł się spełniony.

Zerknął w stronę okna i pomyślał, że dobrze byłoby trochę przewietrzyć pokój. Już miał się podnieść, kiedy niespodziewanie poczuł dotyk palców Anny na pasku od spodni.

- A ty gdzie się wybierasz?

- Otworzę... - zerknął na jej rozchylone spragnione usta i poczuł gwałtownie rosnące w nim podniecenie - ...okno?

- Okno może poczekać.

To były sekundy. Dzikie sekundy, pełne żaru namiętności i impulsywnych zachowań. Tak zapamiętał te chwile John. Nawet nie wiedział kiedy Anna zerwała z niego koszulkę i pchnęła go na łóżko, na które opadł niczym kłoda - zupełnie nieświadomy i zdezorientowany. Jej usta całowały jego tors, zataczając na nim finezyjne koła. Język przesuwał się po całej długości jego klatki piersiowej, sunąc coraz niżej, aż dotarł do podbrzusza. Palce błądziły w jego spodniach. Rozpinały guziki, dotykały rozporka, macały jego nabrzmiałe krocze. Zamek zgrzytnął, a on dobrze wiedział, że go rozsunęła. Tym razem to ona pociągnęła jego spodnie w dół i zsunęła je trochę poniżej jego krocza. Poczuł dotyk jej dłoni na swoim członku. Był wolny. Prężył się przed nią ile tylko mógł, okazując całą swoją majestatyczność i wielkość.

I wtedy pochylił głowę i zerknął na nią. Jej twarz pozostawała na równi i w bliskiej odległości z jego najważniejszą częścią ciała. Miał wrażenie, że zaraz braknie mu tchu. Nie wiedział co się zaraz stanie, ale czekał. Pragnął tego. Marzył o tym. Teraz jednak bał się nawet o tym pomyśleć. Byle jej nie spłoszyć.

Anna podniosła wzrok i spojrzała nieśmiało w oczy Johna. I w tym jednym krótkim spojrzeniu, niemal bezszelestnym westchnięciu, zarumienionych policzkach i porozrzucanych po całej twarzy kasztanowych kosmykach włosów, John spostrzegł, że gdzieś tam w środku nadal jest ta sama nieśmiała dziewczyna, którą poznał na początku wakacji. Jednak tym razem w tym spojrzeniu było coś więcej. Jakby szukanie aprobaty i zapytanie: czy mogę?, czy powinnam?, czy właśnie teraz? To była wiadomość, przeznaczona tylko dla niego. Intymna wiadomość mówiąca: jestem gotowa i chcę, ale...

Chwila jednak minęła zbyt prędko, a łączące ich intymne spojrzenie ostygło, pod nadmiarem niepotrzebnych obopólnych przemyśleń.

John wyciągnął rękę i objął pełną dłonią jej ciepły policzek.

- Chodź do mnie, maleńka - szepnął, a Anna od razu wspięła się po nim i wtuliła się mocno w jego tors, ściskając i obejmując go rękoma. - Zróbmy to... po naszemu.

- Po naszemu?

- Tak, po naszemu. Tak jak lubimy.

2

I wszystko wróciło do normy. John oddychał spokojnie. Trzymał w ramionach, rozłożoną na nim nagą Annę, okrytą jedynie cienkim materiałem narzuty. Już nie musiał o nic walczyć, z nikim się spierać. Wszystko czego było mu trzeba, było przy nim. I to poczucie dawało mu największą ulgę, jaką odczuwał od dawna. Stan błogiego spokoju.

- Nigdy więcej mi tego nie rób. Nigdy więcej nie mów, że między nami koniec.

- Dobrze.

- Obiecaj!

- Ok, masz moje słowo.

Anna muskała palcami nieśmiertelniki znajdujące się na jego torsie. Przyglądała im się, bawiła się nimi przesuwając je między palcami.

Podobał mu się ten dźwięk - brzdąknięcia stukającego metalu. Trzymał go blisko ziemi. Jak boja na wodzie, wyznaczał trasę i nie pozwalał by za bardzo się oddalił. Chłodny wietrzyk owiewał jego nagie ciało. W przeciwieństwie do Anny leżał całkiem odkryty. Jego członek, spracowany i wymęczony, odpoczywał, ułożony bokiem i niczym już nie zmącony. Zbierał energię na więcej. Ładował się, jak to czasem mawiał John, kiedy zasypiał u boku dziewczyny. Ale Anna nie była jedną z tych dziewczyn. Tamte były przeważnie na jeden raz, a może na więcej razy, ale co jakiś czas? Tak sporadycznie? By tylko w nie wejść i zaraz wyjść? To lubił. Ale z nią zdał sobie sprawę, że lubił jeszcze coś. Te chwile po. Zasypianie i budzenie się. Poranki, ale też noce. Wspólne noce w Ogrodach, kiedy oboje niewyspani i podekscytowani seksem, który dopiero skończyli uprawiać, spędzali na tarasie i rozmawiali. Zwyczajnie rozmawiali. Jak kiedyś rozmawiał z Finnem. To była ta granica. Z facetem można było pogadać, ale z dziewczyną... no, z dziewczyną już nie. Dziewczynę się zabierało do łóżka i obracało. A raczej... grzmociło. A potem uśmiechało się przyjaźnie, wskazywało drzwi i przekręcało kluczyk. Forteca zostawała nie zdobyta. Można było wrócić na taras i w towarzystwie przyjaciela (oczywiście, Finna) wypić piwo i pogadać o wynikach meczu, który akurat nas ominął. Ominął, bo w tym samym czasie robiliśmy coś zupełnie innego, z dziewczyną, którą właśnie odesłaliśmy... Ale Anna była inna. Ona odpalała komórkę, biegała z kąta w kąt szukając zasięgu (no, chyba że byli na tarasie, to wtedy zasięg miała prima sort) i uruchomiała powtórkę. I oglądali ją razem. We dwoje. Tak jakby mecz się dopiero zaczął. Czasem siedzieli nago, a czasem tylko w bieliźnie. Anna najczęściej siadała jedynie w jego koszulce, bez żadnych dolnych partii i razem wpatrywali się w ekran. Pili piwo, śmiali się i zajadali orzeszkami. A potem... a potem znowu się kochali. Przeważnie nad ranem robili to na tarasie. Wtedy było najpiękniej. Ptaki ćwierkały, promień słońca powoli padał na ziemię i nawet już las nie był tak straszny.

Kochał te chwile z nią.

- Wiesz, że wczoraj byłam tutaj? Ale ciebie nie zastałam.

- Wiem, Finn mi powiedział.

- Byłeś w Ogrodach?!

- Ale później. I zresztą... z nim też się posprzeczałem.

- To jak zamierzasz to naprawić?

- Poniekąd już to zrobiłem. Zaprosiłem... - Urwał zdanie w połowie. Poczuł zalewającą go falę gorąca, serce jak na rozkaz zaczęło łomotać mu w piersiach. Zrzucił z siebie Annę, która opadła miękko na pościel i zerwał się z łóżka jak oparzony. - No właśnie! Przecież oni zaraz tu będą! Która godzina?!

- Ale... kto tu będzie?!

- Czternasta! Boże kochany! Muszę jechać do sklepu! - John złapał leżące na krześle ubranie i pośpiesznie zaczął je na siebie wciągać, jednocześnie posyłając Annie spojrzenie. - Finn i jego... partner! - To ostanie słowo z trudem przeszło mu przez gardło. - Zaprosiłem ich obu wczoraj, żeby się... powiedzmy... zrehabilitować!

- O której mają być?!

- Na siedemnastą!

Wyciągnął z szafy świeżą koszulę.

- To zostało niewiele czasu! - Anna poderwała się z łóżka i zaczęła chwytać leżące na podłodze ciuchy. - Muszę się przebrać! Masz jeszcze w samochodzie moje ubrania, które ci dałam w pracy?!

- Uprałem je i schowałem do szafy!

- Całe szczęście!

Opadła plackiem na łóżko i tak leżąc na brzuchu, schowała głowę w dłoniach. Przez chwilę śmiała się tylko, poruszając nogami jak ryba ogonem, kiedy zostanie wyrzucona na brzeg.

John nie odrywał oczu od jej podrygujących pośladków. To było jedno z pragnień... jedno z marzeń, tych ukrytych, które miał, kiedy myślał o niej. Wziąłby ją. Nawet teraz. A to był idealny moment. Takie sobie wyobrażał.

Na chwilę znieruchomiał. Palce trzymał na rozpiętych guzikach od koszuli i nic nie robił. Tylko patrzył.

Wziąłby ją. O tak. Od tyłu. Przytrzymałby ręką jej włosy i... posuwał ją. Tak, lubił to słowo. A jeszcze bardziej lubił to robić. Posiadłby ją całą. I mógł to zrobić już dzisiaj. Teraz. Leżała przed nim przecież. Rozłożona, naga, z wypiętą dupcią... Jakby chciała... Jakby czekała...

Ale czy na pewno?

Czy ona kiedykolwiek mu na to pozwoli? Było idealnie, ale jednak... nie wszystko chciała. Jeszcze nie. Pamiętał jak zareagowała, kiedy wyznał jej, pod wpływem chwili, to fakt, że chciałby ją ruchać. Pamiętał jej minę, osłupienie na twarzy. A chciał ją ruchać. Tak bardzo chciał. Chciał kochać, to prawda, całować, dotykać, pieścić, ale też... chciał ruchać. Rżnąć ją, tak jak robił to już niezliczone ilości razy z innymi. Ich nie musiał pytać o zdanie. Obie strony wiedziały na co się piszą i czego mogą się po nim spodziewać. Ale z nią było inaczej. Anna była inna. Ale czemu była inna? Bo była... dziewczyną? Jego dziewczyną? Bo zaproponował jej wspólne zamieszkanie? A przecież swojej dziewczyny się nie rucha. No na pewno nie tak, jak on chciał to robić. Nawet z żoną tego nie robił. To by nie przeszło. Seks i kochanie tak, ale nie... rżnięcie. Od tego miał Izabellę. Ją mógł rżnąć. I robił to. Spotykali się regularnie, ale jedynie w weekendy. Zawsze w hotelach. I rżnęli siebie nawzajem. Ona jego, a on ją. Nic nie musieli mówić. Nawet nie musieli o tym rozmawiać. Po prostu to robili. I ona lubiła kiedy ją rżnął. Nie tylko od tyłu, w dupę, ale i... ale i...

Westchnął i przetarł ręką spocone czoło.

Ale i w usta, dokończył otwarcie w myślach, bo przecież nikt go nie słyszał. A jak nikt nie słyszał, to mógł to powiedzieć na głos. Choć teraz jedynie w myślach. O tak, rżnął ją w usta, aż po same gardło. Nie było nic lepszego, nic bardziej widowiskowego, niż tych kilka minut rznięcia Izabelli w usta. Przy niej nie musiał się kontrolować, uważać by nie przesadzić. Nie przeszkadzała jej cieknąca po policzkach i brodzie ślina. A potem sperma, kiedy tryskał na jej twarz. Scena jak z filmu porno, ale tak było. Tak robił, a ona mu na to pozwalała. A potem zlizywała z siebie jego nasienie. Ocierała je palcem i ssała ten palec, jakby... jakby był niemal Bogiem! Królem świata! A jego sperma towarem największej wagi! Jak złoto! Kawior! A taki towar się bierze całymi rękami, zlizuje się nawet z podłogi! No nie, z podłogi tego nie robiła. Wystarczyło mu, że zlizywała ją z siebie. I nic jej nie przeszkadzało. A już na pewno nie jego rozmiar. Brała go całego. A potem robiła coś jeszcze. Coś, na co Anna się jeszcze nie zdecydowała. Coś, o czym Anna może nawet nie wiedziała! Bo skąd mogła wiedzieć, że mężczyzna tak lubi? Że tak się robi i to sprawia mu niezwykłą frajdę? No skąd? Nawet jego członka bała się dotknąć ustami, a co dopiero jego jądra?! Ale Izabella wiedziała. Brała je obie w ręce i ssała. Ostrożnie. Klękała... zawsze klękała, kiedy rżnął ją w usta. A potem brała w rękę jego członka, unosiła go i ledwie zauważalnie, jakby muskała ustami kwiatek albo wieżę z cukru pudru, ssała delikatne jego dwie duże kulki. Jego męskość. Tak samo ważne jak członek, ale tak często zapominane w pieszczotach.

Izabella nigdy o nich nie zapominała. A już po chwili on znowu był gotowy. Znowu chciał. Znowu mógł. Przy niej nawet przerwy nie trwały długo. Ładował się sprawnie jak karabin i strzelał seriami.

Bezbłędnie i celnie.

Dziewczynę można kochać. Można ją posuwać, a nawet pieprzyć. Ale to z kobietą się ruchasz. To już jest inny rodzaj dojrzałości. Inna liga. I Izabella właśnie do tej ligi należała. Wiedziała, co lubiła i nie omieszkiwała go o tym informować. Miała swoje upodobania, tak jak i on. On chciał ją rznąć w usta, a ona chciała by doprowadzał ją ustami. Nic więcej. Rzadko kiedy dochodziła, kiedy był w niej. To było nudne. Wolała by się trudził, by klękał w nogach łóżkach i pieścił ją oralnie aż po sam finał. A jeszcze bardziej lubiła, gdy robił to pod gołym niebem... Ale przecież miała męża. Robili to zatem często na tarasie, albo balkonie hotelowym. Ona siadała w fotelu, a on klękał przed nią. Otulał ją szlafrok, który z biegiem czasu zsuwał się na podłogę. Nie dbali czy ktoś ich wtedy widział. Szanse były nikłe. Wybierali odpowiednie miejsca, konkretne hotele. Dbali o dyskrecję.

Mówiła, że kobiety się tego wstydzą. Te kobiety nazywała krótko: idiotkami. Grzeczne dziewczynki za dnia, a grzesznice nocami. Tak też mawiała. Każda jest taka sama. Potrzeba jej tylko dobrego partnera. Albo partnerki. Trzeba je rozbudzić. Tak było już od średniowiecza. Kościół nawoływał do wstrzemięźliwości, ludzie kłaniali się przed nim, padali na kolana w świątyniach Boga!, ale kiedy nikt nie widział... po zmroku... co innego robili na klęczkach!

Czego tu się wstydzić?, pytała. John pamiętał te rozmowy. Początkowo przynosiły mu ulgę. Dla niego to przecież także była nowość. Był wciąż młody. Miał żonę, ale dzielił z nią zupełnie inne formy zbliżeń. Bardziej... oklepane. Izabella otworzyła go na świat. Choć on znał już ten świat, ona pokazała mu więcej. Z nią wszystko stało się legalne. Wszystko było uzasadnione. Nie musiał się ukrywać. Już nie czuł że robi źle. Nie potrzebował usprawiedliwień.

I pokochał to uczucie. Tę wolność. Tę świadomość, że nie jest w tym sam. Że jest jeszcze ktoś, kto podziela jego fantazje. I pokochał ten nowy świat. Tak samo jak pokochał jej usta. Otwarte szeroko i czekające, by mógł je w nie rżnąć...

- John? - Anna przekręciła się na plecy i wpatrywała się w niego.

- T-t... tak?

- A jak oni zjawią się wcześniej?

Odetchnął z ulgą. Nie odkryła jego zdrożnych myśli. Jeszcze nie.

- Finn jest anglikiem z krwi i kości. Zaproszony na uroczystą kolację nie zjawi się wcześniej. Ale idealnie o ustalonej godzinie. - Zerknął ponowne na zegarek. - Mieszkanie mam ogarnięte, ale muszę jeszcze odebrać zamówionego grilla!

- To ja upiekę moje ciasto!

- Czekoladowe?

- Oczywiście, twoje ulubione. I ono zawsze działa!

Nie tylko ono działa, wierz mi, pomyślał John.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro