Rozdział 41 Impreza u Johna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

- Przyjechali!

John zerknął na siebie w lustrze, poprawił kołnierzyk od białej koszuli na krótki rękaw i rozpiął dwa guziki pod szyją, głośno przełykając ślinę. Ostatni raz rzucił okiem na stan łazienki i pośpiesznie skierował się schodami w dół do salonu, gdzie przy oknie czekała na niego Anna.

- Naprawdę mam nadzieję, że nie jest do mnie podobny. - Zbiegł po schodach, wyciągając szyję by dojrzeć podjeżdżający pod dom samochód. - No proszę, ma Land Cruisera! I to najnowszy rocznik!

- To... samochód?

- Model Toyoty.

- Wydaje się być praktyczny. A jest... drogi?

- Myślę, że cenowo jest porównywalny do mojego.

- Naprawdę?! Ale przecież ten jest nowy!

- A mój odrestaurowany. I to w każdym najmniejszym detalu. - John wyciągnął rękę i musnął palcem czubek nosa Anny. - Sporo wyłożyłem, by go zakupić w takim stanie.

- To ile twój Falcon kosztował?

- Łącznie ze sprowadzeniem go tutaj? Niecałe 70 tysięcy dolarów.

- Co takiego?! Przecież to majątek!

John przerzucił wzrok na wysiadającego Finna.

- Idą. Chodź... - złapał Annę za rękę - ...wyjdźmy ich powitać.

Oboje z Anną wyszli na werandę i kiedy John zatrzymał się tuż przed schodami, by lepiej przyjrzeć się pozostającemu w aucie tajemniczemu partnerowi Finna, Anna w tym czasie zbiegła po schodkach i podbiegła do idącego w jej kierunku Finna.

- Miałem dobre przeczucie. - Finn podszedł do Anny, uśmiechając się od ucha do ucha i podał jej pudełko czekoladek. - Czekoladki dla pani tego domu.

- Skąd wiedziałeś?!

- Czułem, że John długo bez ciebie nie wytrzyma. Na szczęście poszedł po rozum do głowy.

- Dobra, dobra. - John pośpiesznie zbiegł po schodach i wepchnął się pomiędzy Annę i Finna, spoglądając przyjacielowi surowo w oczy. - Może już dość tych serdeczności.

- I bardzo dobrze. - Skinął Finn. - Dla ciebie i tak nic nie mam, ale mógłbyś chociaż przejąć ode mnie tę całą wałówkę, którą przywiozłem na imprezę.

- Wałówkę? - John uniósł wysoko brwi i puścił Finnowi wymowne spojrzenie. - Od kiedy ty takiego słownictwa używasz?

- Na co dzień przebywam z jaskiniowcami. Zaadoptowałem się.

John parsknął śmiechem, ale uznał, że to nie pora by kontynuować tę rozmowę. Tym bardziej, że nie był do końca pewny o co Finnowi chodziło.

- Ale wiesz, że ja mam w domu całą lodówkę już mięsem wyładowaną?

- Tu jest nie tylko mięso. Także warzywa i patyczki do szaszłyków. - Zerknął w stronę Anny, uśmiechając się. - Twoja piękna kobieta, podobnie jak i ja, także nie przepada aż tak bardzo za mięsem. Potrzebujemy trochę... roślinek.

- A no tak... roślinek. To akurat pasuje. W końcu jestem właścicielem Ogrodów.

Finn nachylił się do ucha Johna i szepnął z przekąsem.

- Nie ty nim jesteś.

- Touche'.

- I nie każdy jest takim troglodytą, jak wy.

- Wy?

Trzasnęły drzwi od samochodu i wszyscy spojrzeli na poważnego przyglądającego im się mężczyznę. Był niższy od Finna, ale nie od Johna. A nawet John dałby sobie rękę uciąć, że równał się z nim wzrostem.

John zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to jego kruczoczarne włosy zaczesane gładko do tyłu i zadbana bródka dookoła ust. Kurcze, faktycznie wygląda trochę... jak ja, pomyślał John. Jedno podobieństwo już mamy - czarne włosy. A co dalej? Objął wzrokiem jego sylwetkę, robiąc to jednak jak najdyskretniej. Rosły chłop. W barach ze dwa razy taki jak Finn. I do tego dobrze ubrany, ale tego to się akurat spodziewałem. Czarny garnitur, krawat, markowy zegarek, idealnie wypastowane buty... Nieźle się odstrzelił na tego grilla. Wyglądam przy nim jak jakiś... lokaj! John odchrząknął i zerknął ukradkiem po swoim casualowym stroju - jasno granatowych jeansach i rozpiętej na kilka guzików białej koszuli, obowiązkowo puszczonej luzem. Finn by na kasę nie poleciał, dodał w myślach. To koleś musi mieć jakieś inne... zalety.

Finn poruszył nieznacznie głową i jak na zawołanie, mężczyzna ruszył w ich stronę majestatycznym szerokim krokiem.

- Poznajcie się! Właśnie mówiłem Johnowi, że podobnie jak on... jesteś miłośnikiem mięsa i piwa.

- Czasem zdarzy się, że coś mocniejszego też wypiję.

- To jest Anna i... John. - Finn wskazał ręką na każdego z osobna, po czym obrócił się w kierunku swojego partnera i stojąc zwróconym do niego twarzą, skinął. - A to jest Mark.

Anna pierwsza wyciągnęła rękę i śmiało uścisnęła dłoń partnera Finna. Nagle jednak wydała z siebie piskliwy okrzyk i krzyknęła: Moje ciasto!, po czym przeprosiła i biegiem udała się do domu.

John przyglądał się nowo poznanemu mężczyźnie, jednak w uszach nadal dudniły mu powtarzające się słowa Finna: to jest Mark. I krótkie westchnienie przed, stanowiące jakby zapowiedź najważniejszej dla niego informacji. John nie widział jego twarzy, ale w głosie wyczuł wyraźnie odczuwalny nacisk. Te słowa brzmiały inaczej niż wszystko, co kiedykolwiek słyszał, z ust swojego przyjaciela. Wypowiedziane z przejęciem. Jakby z uczuciem. O tak, to poważna sprawa.

Panowie uścisnęli sobie dłonie.

- Oszczędnie. - John spojrzał po Finnie i jego partnerze, uśmiechając się dyskretnie. - Tylko Mark?

- Cóż, to nie ja ustalałem zasady. - Mark podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy swojego partnera. - Ja tylko gram wedle już ustalonych.

- Co? - John spojrzał na Finna, a ten wyraźnie speszony, roześmiał się i zaczął wydawać z siebie przeróżne chrząknięcia. - Finn? O co tu chodzi? Jakie zasady?

- Anna przecież nadal nie wie, jak się nazywasz. Ani kim jesteś. - Finn wskazał wzrokiem na dom. - Także... i nasze poznanie musiało mieć bardziej niecodzienny wygląd.

- Faktycznie, zapomniałem!

- Spokojnie, ja i tak wiem kim jesteś, Johnie... Charmer.

John przerzucił wzrok na partnera Finna i uśmiechnął się zawadiacko.

- No niestety, tego samego o tobie powiedzieć nie mogę.

- Będziecie mieć czas by się poznać! - Finn wyminął obu mężczyzn i skierował się w stronę schodów. - Ale teraz chodźmy już do środka. Anna przecież czeka na nas!

Finn nie czekając na Johna i Marka, wszedł do środka i w tym momencie John zdał sobie sprawę, że właśnie został zupełnie sam, z nikim innym jak życiowym partnerem swojego przyjaciela. Zrobiło się niezręcznie. Johnowi nie spodobała się ta gęsta cisza, coraz bardziej rozciągająca się pomiędzy nim a Markiem.

- Ten Ford Falcon jest twój?

- Tak. Chcesz go... obejrzeć?

John podszedł do auta i otworzył przednie drzwi od strony pasażera.

- Całkiem nieźle wygląda. - Mark pochylił się i zajrzał do środka. - Porządnie odnowiony. Choć ja bym brał sedana.

- Coupe bardziej mi odpowiada.

- Jasna sprawa. Wedle życzenia klienta.

John zmrużył wzrok i przez chwilę ze zdziwieniem przyglądał się partnerowi Finna, po czym sięgnął po paczkę papierosów i wyciągnął ją w kierunku mężczyzny.

- Palisz?

- Zawsze.

Obaj mężczyźni spalili po papierosie, rozmawiając o niczym innym, jak o samochodach.


2

Niecałe pół godziny później wszyscy znajdowali się już razem w salonie. Na stole stała świeżo zaparzona kawa, a obok niej ciasto czekoladowe, którego słodki aromat roznosił się przyjemnie po całym mieszkaniu. Anna i Mark rozmawiali w środku, a John razem z Finem próbował rozpalić nowo zakupionego grilla na tarasie.

- Pogodziliście się?

- Tak, choć najpierw ostro się posprzeczaliśmy.

- Oczyściliście atmosferę?

- No... można tak powiedzieć.

John zerknął przez uchylone drzwi i spojrzał na zajętą rozmową Annę.

- Wylądowaliście w łóżku?

- Nawet nie wiem kiedy. - John włożył do ust papierosa i złapał za worek z brykietem, po czym wysypał niewielką część jego zawartości do grilla. - Tak po prostu wyszło.

- Powinniście zacząć ze sobą normalnie rozmawiać. A nie tylko w ferworze kłótni, kiedy obrzucacie się oskarżeniami, a potem kończycie w łóżku.

- Myślisz, że nie wiem? To nie jest takie proste.

- Zawsze miałeś... nad wyraz dziwne stosunki z kobietami.

Niespodziewanie rozbrzmiał ryk silnika, który z każdą chwilą robił się coraz donioślejszy. John odstawił worek, uniósł wysoko głowę i razem z Finnem nasłuchiwał, dokąd zmierza owo ryczenie.

- To u was? Spodziewacie się kogoś jeszcze?

- Nie, tylko was.

John pośpiesznie wszedł do domu, przeszedł przez salon wymieniając z Anną spojrzenie i puszczając do niej oko, po czym podszedł do okna. Pod domem stał zaparkowany czarno-szary motor, a na nim siedział szczupły mężczyzna. John mógł ocenić jedynie jego ubiór, gdyż twarz miał schowaną pod kaskiem. Jednak czarne jeansy i tak samo czarna skórzana kurtka, zapięta szczelnie pod samą szyję, nic mu nie mówiły. Motor także nie wydawał mu się znajomy. Tym bardziej, że nie znał nikogo, kto by posiadał taką maszynę. Wpatrywał się zatem w swojego niespodziewanego wizytatora i czekał.

Mężczyzna zsunął w końcu kask, zawiesił go na kierownicy i spojrzał prosto w okno, przez które spoglądał John.

- No nie wierzę! - John oparł się ręką o futrynę okna i przeklął głośno pod nosem, wydając z siebie jednocześnie zwierzęce warknięcia. - Ten ćmok przyjechał! Co on tu robi, do cholery?!

- Jaki znowu ćmok? - Finn stanął przy Johnie i spojrzał ponad jego ramieniem. - To... Ray? On jeździ na motorze?

- Najwidoczniej tak.

- Maszynę ma taką sobie. Nic ciekawego, prawdę mówiąc - powiedział Mark, który stanął obok Finna i bystrym okiem zerkał w kierunku niespodziewanego gościa.

- A ty co? Na motocyklach też się znasz?

- Prowadzę salon w mieście. Nie wspomniałem ci o tym? - Mark spojrzał na Johna i uśmiechnął się, jakby właśnie rozmawiał z potencjalnym klientem. - Ale sprzedaję porządne sprzęty, a nie takie... rzęchy. Jeśli chcesz, mogę dać ci dobrą cenę.

- Wolę samochody.

- Samochody też sprzedaję. Poszukamy dla ciebie... czegoś odpowiedniego. Może planujesz zakupić coś bardziej współczesnego, niż twój Falcon z '65?

- Wybacz, ale.. - John podniósł rękę, chcąc pohamować zapały sprzedażowe Marka, jednak widok rozczarowania w oczach Finna, go powstrzymał. Przetarł zatem tylko dłonią czoło, umiejętnie maskując to, co tak naprawdę chciał nią zrobić i uśmiechnął się najuprzejmiej jak umiał do partnera swojego przyjaciela. - Tak się składa, że dopiero sprzedałem moją Mazdę 6 i kupiłem Falcona. I na nic go nie zamienię.

- Chociaż kolor to mogłeś wybrać inny. - Finn wskazał głową na zaparkowany pod domem brązowy samochód Johna. - A nie tę... zgniliznę.

- Finn, proszę cię...

John minął obu mężczyzn i złapał za klamkę od drzwi, po czym z impetem otworzył je na pełną szerokość. Opuścił wzrok i utkwił spojrzenie w zbliżającym się w jego kierunku koledze z pracy.

- Wybacz, że cię nachodzę w sobotę.

- Skąd znasz ten adres?

- Twoja sekretarka mi go podała. - Ray wbiegł po schodach i zatrzymał się niemal na baczność, tuż przed mierzącym go wzrokiem Johnem. - Choć adres korespondencyjny masz nadal na Ogrody.

- A skąd ty masz takie informacje?

- Pytałem w sekretariacie. Ale całe szczęście, że spotkałem twoją sekretarkę i podała mi twój nowy adres.

- To nie prościej było zadzwonić?

- Próbowałem. Wczoraj wieczorem. Niestety bezskutecznie.

- A co jest tak pilne?

- Nie podpisałeś mojego skierowania na szkolenie, a przecież jutro wyjeżdżam.

- Nie podpisałem? - John przejął teczkę od Raya i od razu zerknął do środka. - Dziwne, jestem pewien, że podpisywałem je wczoraj.

- Niestety nie.

- Dobrze... Już nie przeciągajmy tego. - John wsunął pod pachę teczkę Raya, stanął bokiem, jedną rękę przytrzymał z tyłu swoich pleców, a drugą wskazał na wnętrze domu i zamaszystym ruchem, zaprosił kolegę do środka. - Zapraszam.

Ray kroczył przed nim, rozglądając się na lewo i prawo. Pierwszymi osobami, które napotkał jego wzrok, był Finn i Mark, którzy nadal stali przy oknie i całkiem bezczelnie wpatrywali się wprost w niego.

- Finna już poznałeś. - John pchnął drzwi, aż grzmotnęły, po czym pochylił się i chwycił w rękę skórzaną masywną teczkę dyrektorską stojącą przy wejściu. Minął kolegę i kierując się w stronę kuchni, podszedł do Finna i Marka. - A to jest Mark, przyjaciel domu.

Ray wymienił grzecznościowe skinięcie głową z Finnem i Markiem, po czym wyciągając głowę wysoko przeszedł kilka kroków w kierunku salonu, aż zatrzymał się przed schodami prowadzącymi na piętro.

- Ładnie się urządziłeś. Nie podejrzewałem cię o zamiłowanie do życia poza miastem. I to w dodatku w... - Ray obrócił się dookoła własnej osi, kiwając głową i przyglądając się wykończeniu masywnych belek - ...drewnianym domu.

- Spodziewałeś się czegoś innego po mnie?

- Większej dozy... współczesności?

- Tego raczej u mnie nie znajdziesz. - John zaśmiał się pod nosem i już miał zaprosić Raya do kuchni, kiedy spostrzegł w głębi salonu sylwetkę Anny, powoli zbliżającą się w ich kierunku. Jej wzrok skupiony był na Rayu, co wzbudziło w Johnie niechciane uczucia. Zacisnął jednak zęby, uniósł nieznacznie podbródek, ukazując jeszcze okazalej swoje męskie rysy twarzy, po czym otwartą dłonią wskazał na nią. - Annę chyba także już znasz?

- Annę?

Ray zmarszczył czoło i przybrał zaskoczoną minę, po czym obrócił się i powiódł wzrokiem po salonie, aż jego spojrzenie zatrzymało się na stojącej na środku pokoju Annie.

John chciał widzieć jego reakcję. Takiej szansy na milion nie miał zamiaru zmarnować. Wpatrywał się w swojego kolegę, nie odrywając od niego oczu i oceniał - otwarte szeroko powieki, rozchylone usta, poruszający się szybciej tors, zaciśnięte dłonie w pięści. I tętnica szyjna, pulsująca tak gwałtownie, że mimo odległości ich dzielącej, John widział wyraźnie jak szalała pod skórą na jego szyi.

- Cześć, Ray.

- Anna... Co ty tu robisz?

- Ona tutaj mieszka. - John pozwolił sobie na lekkie podkoloryzowanie rzeczywistości, mając nadzieję, że Anna nie sprostuje jego słów. - Ze mną.

Ray przez chwilę, jakby z niedowierzaniem spoglądał w stronę Anny, po czym przerzucił wzrok na Johna, posyłając mu wrogie spojrzenie.

John poczuł rosnącą w nim ekscytację. Nie wiedział, czy była to zasługa tego, że w końcu mógł pokazać Rayowi, gdzie jego miejsce czy może tego, że to właśnie od niego Ray dowiedział się o łączącej go relacji z Anną. Nie miało to znaczenia. Liczyło się tylko to, że Ray już wiedział.

- Jak to... mieszka tutaj? - Ray wrócił wzrokiem do Anny. - To już nie mieszkasz przy uczelni?

- Jak widać nie. - John żwawym krokiem przeszedł przez salon, minął Raya i zbliżył się do Anny, która śledziła go wzrokiem. Od razu objął ją mocno ramieniem, nie zatrzymując jednak swojej ręki. Kierując ją niżej, dotknął jej pośladka. Opuszkiem palca wodził po jej nagim udzie, okrytym jedynie kusą sukienką. Aż wreszcie pochylił się w jej stronę i bardzo powoli przysunął usta do jej ucha, tak, by Ray mógł drobiazgowo zaobserwować ich bliskość, po czym szepnął: - To nie potrwa długo. Zaraz go spławię. Zajmij się proszę... naszymi gośćmi.

Anna skinęła ufnie głową i po tym jednym skinieniu, John już wiedział - była jego. W jej ciepłym, niemal intymnym wręcz spojrzeniu, którym dotknęła Johna, nie było miejsca dla Raya. Dla jakiegokolwiek innego rywala. Ale tylko dla niego.

John cmoknął Anne krótko w usta i idąc w kierunku kuchni, zwrócił się do Finna i Marka.

- Kontynuujcie. To zajmie tylko chwilkę. Musimy omówić sprawy uczelni. - A przechodząc obok Raya, rzucił mu przelotne spojrzenie i czując w środku dziką satysfakcję, zaprosił go uprzejmym gestem ręki do stołu kuchennego. - A my przejdźmy do kuchni. Zaprosiłbym cię do salonu, ale akurat... mamy małą uroczystość.

- Nie ma problemu - skwitował oschle Ray i podążył za Johnem. - Byle tylko było gdzie postawić pieczątkę i podpis.

John uśmiechnął się krzywo, ciesząc się w myślach, że Ray idąc za nim, nie jest w stanie dojrzeć wyrazu jego twarzy. Czuł, że dopiął swego - wyprowadził Raya z równowagi. Poza granice grzeczności i codziennej uczelnianej uprzejmości. Teraz się przekonamy, jaki naprawdę jesteś, panie kolego Millistrano, pomyślał.

- Dobrze, a zatem... - John czuł się w swoim żywiole. Klasnął energicznie w dłonie, sięgnął do swojej teczki i zwinnym ruchem obu rąk, otworzył ją i wyciągnął z niej szczupłe, smukłe i niezwykle eleganckie szare wieczne pióro oraz o takim samym kolorze wąską pieczątkę z napisem: Dyrektor Szkoły Biznesu. - Ponownie. Co i gdzie mam podpisać?

Anna, Finn i Mark wrócili do salonu. John widział jak wzrok Raya podążał za Anną. Ray nawet nie starał się udawać, że to spotkanie nie wywarło na nim wrażenia. Po chwili wyciągnął z teczki do połowy zapisaną kartkę papieru i cisnął nią na blat kuchenny, w który John rytmicznie stukał palcami.

- Tylko to jedno pismo? - zapytał John, wręcz śpiewnym tonem. Niemal piał z zachwytu.

- Tylko to.

John przystawił pieczątkę, dociskając ją mocno do kartki i sprawiając sobie niezmierną radość z pastwienia się nad Rayem, przeciągającymi i niezwykle groteskowymi ruchami dłoni podpisał się tuż poniżej niej.

- Proszę.

- To cię bawi?

Ray pochylił się i spojrzał Johnowi prosto w oczy.

- Nie bardzo wiem, co masz na myśli.

- Uważasz to za stosowne? - Ray wskazał głową w kierunku Anny, Finna i Marka, którzy siedzieli na kanapie w salonie. - I to w twoim domu?

Ray wypowiadał słowa szeptem, jednak w każdym słowie John wyczuwał wyraźną aż wręcz kipiącą nienawiść. A może tylko niechęć do niego.

- Masz coś przeciwko takim związkom?

- Pewnie, że mam przeciwko! - Ray uderzył pięścią w blat, sprawiając, że zarówno pióro jak i pieczątka Johna podskoczyły. - I ty też do niedawna miałeś! Przecież... tak nie można!

- Postradałeś ostatnie resztki rozumu? - John wyprostował się, eksponując swój rozłożysty męski tors i zmierzył kolegę wzrokiem. - To jest mój dom i pod tym dachem partnerskie związki między osobami tej samej płci nigdy nie będą zakazane!

- Co? - Ray spojrzał w stronę Finna i Marka, po czym wrócił wzrokiem do Johna. - Ale ja nie mówię o nich!

- A o kim?

- John? Wszystko dobrze?

Anna stanęła po drugiej strony stołu, z niepokojem zerkając raz na Raya, a raz na Johna.

- Tak... - John strącił do teczki pióro oraz pieczątkę, po czym pośpiesznie podał Rayowi podpisany dokument. - Już skończyliśmy.

- Tak pomyślałam, że... - Anna spojrzała w oczy Johna, a następnie przerzuciła wzrok na Raya, uśmiechając się przyjaźnie - ...możesz z nami zostać, jeśli chcesz. Finn i Mark nie mają nic przeciwko, a jedzenia starczy dla wszystkich.

- To chyba nie jest najlepszy... - Ray urwał w połowie. Nie patrzył na Johna, nawet nie zerkał w jego stronę. Tylko wpatrywał się ślepo w powierzchnię blatu.

- Przestań! Przecież się przyjaźnimy! - Anna podniosła wzrok i spojrzała prosząco w oczy Johna. - Wy też się znacie. Pracujecie razem. Możemy... spędzić ten wieczór razem!

Ray schował pismo do teczki i ponownie powiódł wzrokiem po gładkiej powierzchni blatu kuchennego, w który dopiero co uderzył pięścią.

John nie wiedział jak powinien odebrać zachowanie Raya. Nie znał go na tyle dobrze. Do tej pory nie mieli okazji sprawdzić się w ostrzejszej wymianie zdań czy poglądów. Nawet w sprawach uczelni nigdy się nie spierali. To było coś nowego. I dla Johna, i jak przypuszczał John, dla Raya także. A już tym bardziej nie miał pojęcia, czy powinien pójść za propozycją Anny, czy może jednak rozsądniej byłoby zaufać samemu sobie i postąpić tak, jak zazwyczaj. I choć nie chciał rozwiązywać za Raya jego własnych moralnych rozterek, to jedna sprawa dotykała Johna dobitnie - przekonujący wzrok Anny, któremu John nie umiał odmówić. To błagalne spojrzenie.

- Anna ma rację. Zostań, jeśli masz ochotę - wypalił w końcu John. - Robimy grilla. I mamy pełno piwa i dobrego mięsa. Także... zapraszam.

Ray wydał z siebie syknięcie i powiedział przez zaciśnięte zęby.

- Wiesz dobrze, że jutro wyjeżdżam.

- Ale dopiero wieczorem. - John klepnął Raya po ramieniu i pchnął go lekko w kierunku salonu. - Posiedzimy, pogadamy... Robię świetne steki, a jeszcze lepsze żeberka!

- Zgódź się, Ray! Proszę cię! - krzyczała Anna.

- Ok.

Anna podskoczyła i zachichotała głośno.

- To chodźmy do Finna i Marka!

- Kochanie, mógłbym... - John obszedł wyspę i objął Annę ramieniem - ...zamienić jeszcze słowo z Rayem?

- Dobrze, ale za chwilkę chcę cię widzieć u mego boku przy grillu! - Anna pogroziła Johnowi palcem, wymachując nim w powietrzu, po czym złapała się jego szyi i szepnęła mu cicho do ucha: - Dziękuję.

- Nie ma sprawy, maleńka.

Anna pobiegła do salonu, a John stanął obok Raya i razem z nim spoglądał w stronę rozmawiających w salonie Finna, Marka i Anny. Gwar ich rozmowy oraz śmiechy dochodziły nawet do nich. John jednak wiedział, że ani on, ani Ray nie są w tym momencie tym zainteresowani. Między nimi zawisła ciemna, a nawet czarna niczym noc, burzowa chmura, której konsekwencji nawet John nie był w stanie przewidzieć.

- Ty mówiłeś o mnie i o Annie. - John powoli przerzucił wzrok na Raya i zmierzył go spojrzeniem. - Przeszkadza ci nasza różnica wieku, czy co?

Ray obrócił się w kierunku Johna i popatrzył na niego z pogardą.

- To ty nie wiesz, czy tylko tak dobrze udajesz?

- Ale co udaję?

- Dobra... - Machnął ręką Ray. - To nie moja sprawa.

- I tu masz rację. To nie jest twoja sprawa. - John wzruszył ramionami, po czym wskazał palcem na siebie. - Tylko moja i Anny. Tobie nic do tego.

- I tak niech zostanie. - Ray uśmiechnął się wyzywająco i poruszając głową na boki, zaśmiał się w twarz Johnowi. - Tego się trzymajmy. Każdy hipokryta... swojego narożnika.

- Wiesz co, nie musimy w każdej kwestii się zgadzać, ale... przez wzgląd na Annę, spróbujmy przynajmniej udawać, że się dogadujemy.

- Akurat w udawaniu to ty nie masz sobie równych, co nie, John? - Ray roześmiał się i pokręcił głową, wprawiając Johna w jeszcze większą konsternację. - Ale ok. Niech będzie, ze względu na Annę. I tylko dziś.

- Tylko dziś?

- Tak, tylko tego jednego wieczoru.

Ray skinął beznamiętnie i wybałuszył oczy, nie odrywając spojrzenia od twarzy Johna. Mimo iż jego gesty mówiły jedno, w jego wyzywającym wzroku John dostrzegł coś, co niekoniecznie przypadło mu do gustu - nutkę szaleństwa.

Jeszcze przez chwilę John w ciszy wpatrywał się w plecy oddalającego się Raya, starając się poukładać w głowie i zrozumieć słowa, jakie jego dawniej jeden z najlepszych współpracowników, chciał mu przekazać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro