Rozdział 52 Ich pocałunek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

John rozchylił powieki i ujrzał bezmiar światła, padający na jego twarz. W pierwszej chwili pomyślał, że znajduje się w szpitalu. Wszystko było zamazane, białe, sterylne. Czuł ciepło na twarzy. Takie niepodobne do zimnego szpitalnego wnętrza. Znajomy szelest liści dobiegł do jego uszu. Skupił spojrzenie. Gałęzie kołysały się nad jego głową. Kolory wracały. Zielone, szare, czerwone...

- Nareszcie się ocknąłeś!

- Finn?

Finn złapał go za ramię i pomógł mu wstać. Chwiejąc się, John dotarł do najbliższego drzewa i złapał się go. Powiódł wzrokiem po niewielkiej polanie, znajdującej się przed nimi i wszystko do niego wróciło. Ujrzał diabelską maskę, karabin, błagającego o pomoc rannego mężczyznę i to czarne spojrzenie...

- Gdzie on jest?!

- Kto?

- Człowiek, z którym walczyłem?! - John rozejrzał się po koronach drzew. Niebo było ciemne, ale między drzewami dostrzegał prześwity. - Ile byłem nieprzytomny?

- Tego nie wiem. Szukaliśmy cię trochę. Dochodzi piąta.

- Piąta?!

John rozmasował kark. Był obolały.

- Z kim walczyłeś?

- Z jednym z nich! Przyszedł po tego drugiego, który kulał i wzywał pomocy! Oni... używali słuchawek!

- A więc to tak się porozumiewali...

John pochylił się. Żołądek podchodził mu do gardła. Mdliło go. Odcharknął i splunął na trawę. Przetarł dłonią wargi - kleiły się. Co to, u diabła, jest?, pomyślał.

- W porządku?

- Tak... Ten dym mi zaszkodził.

Finn utkwił spojrzenie w nieznanym dla Johna punkcie. Wyglądał dobrze. A na pewno lepiej od niego. Twarz miał lekko umorusaną, ale John nie dostrzegł ran. Ucieszyło go to. Ale i zaskoczyło. Okazało się, że Finn poradził sobie lepiej od niego. A tego się nie spodziewał. To zawsze on był tym... odważnym. Tym, na którym wszyscy polegali.

- Chodźmy. Policja i straż już są na miejscu. Wezwałem też pogotowie...

- Po co? - przerwał mu John.

- Dla ciebie - odparł Finn. - Wybuch powalił cię na ziemię i przecież byłeś nieprzytomny!

- Nic mi nie jest. Odwołaj ich.

- Ale możesz mieć jakieś uszkodzenia wewnętrzne...

- Odwołaj ich!

John otarł brodę z resztek śliny, otrzepał ubrania i sięgnął do kieszeni. Papierosy były na miejscu. Nadal brakowało tylko zapalniczki. I noża.

- A gdzie mój nóż?

- Nie znalazłem go.

- A karabin?!

- Jego także nie znalazłem.

- Zabrał je... Ten, z którym walczyłem, to nie był zwykły złodziej. Był szkolony w starciach w bliskim kontakcie. To profesjonalista. Z wyglądu przypominał wojskowego.

- Najemnik?

- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że bez problemu mnie obezwładnił.


2

John i Finn ruszyli w drogę powrotną do Ogrodów. Obejmując się w pasie wolnym krokiem posuwali się po zdradzieckim leśnym terenie, zważając na gałęzie i ukryte pod gęstą trawą pagórki i dołki. W tym czasie, obaj wymienili się historiami. John opowiedział ze szczegółami swoją, zostawiając bardziej barwne fragmenty dla siebie. Szczególnie te, w których jego zdaniem majaczył, z powodu narkotyków. Finn także opisał własny przebieg wydarzeń. Pogoń za złodziejami, odebranie broni jednemu z nich oraz to, w jakim stanie zastał biuro.

- To czego oni chcieli? Po co przyszli? - zapytał Finn.

- A w biurze coś zginęło?

- Sprawdziłem pobieżnie, ale nie wydaje mi się. Powinieneś także się tam rozejrzeć.

- Ok. Może oni nie zdążyli niczego zabrać. Na pewno się nas nie spodziewali. Wykurzyliśmy ich.

- Faktycznie, tak mogło być. Opowiemy wszystko temu detektywowi. Niech on się tym zajmie. Każdy fakt będzie dla niego ważny. Twoja rozmowa z jednym z nich także.

John spojrzał na przyjaciela. Poczuł, że coś stanęło mu w gardle. Nie mógł przełknąć śliny. Ogarnął go niepokój.

- Finn... - zaczął niepewnie John. - Teraz, gdy o tym pomyślę, to ta rozmowa była... prawie nierealna. Surrealistyczna. Groteskowa.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Zanim ich spotkałem... zasłabłem.

- Nie wspomniałeś mi o tym.

- A dziwisz mi się? - John zacisnął palce na ramieniu przyjaciela i uśmiechnął się krzywo. Czuł się zażenowany, ale przy kim jak przy kim, przy Finnie mógł. - Ale teraz tak myślę... On znał moje techniki walki, znał szczegóły z mojego życia, o których niewiele osób wie... Może... to był tylko sen?

Finn westchnął, a w jego cichym westchnięciu John od razu dostrzegł poirytowanie. Znowu był nim rozczarowany. A może tylko zawiedziony?

- John, ustalmy lepiej, czy wspominamy o tym policji. Przecież nie możemy ich wprowadzić w błąd. Pamiętaj, że zaginęły obie bronie.

- Pamiętam, ale ktoś mógł mnie obrabować, kiedy leżałem nieprzytomny... A może... zgubiłem je gdzieś w lesie.

- Jeszcze lepiej.

Finn przystanął i John wpadł na niego.

- Dlaczego się zatrzymujesz?

- Pamiętasz którędy szedłeś?

- Nie...

- Dobrze, zatem... zostawmy tę wersję ze snem dla siebie. Powiemy im tylko o zniknięciu broni. Niech szukają. Skoro tamten krwawił, w lesie powinno być wystarczająco jego śladów.

- Padał deszcz...

- Deszcz? Nie widziałem, żeby padało.

- Mam mokre ubrania. - John wskazał na swoje spodnie i koszulkę. - Przecież lało.

- John, kiedy cię znalazłem, leżałeś w bagnie. To dlatego tak wyglądasz.

- W bagnie? - John spojrzał za siebie, szukając wzrokiem znajomej polany. - Czy na pewno tam mnie znalazłeś? Tam, gdzie się obudziłem?

- A gdzie indziej? Nie nosiłbym cię po lesie. Za lekki to ty nie jesteś.

- On mnie... przeniósł.

- John... - Finn zawahał się, a John od razu spojrzał na jego twarz. Miała dziwny wyraz. Zatroskany. Nie spodobało mu się to. - Wracajmy. Pewnie czekają tam na nas. I może nawet... Mark już jest na miejscu.

Finn ruszył przodem, ale John nie drgnął. Wysunął się spod jego ramienia i przez chwilę spoglądał na jego oddalające się plecy.

- Finn, czego mi nie mówisz? Sądzisz, że to zmyśliłem?

- Na pewno nie zrobiłeś tego świadomie. - Fin obrócił się i zmierzył wzrokiem przyjaciela. - Ale miałeś już kiedyś podobne epizody.

- To było co innego.

- Może i tak, ale brzmi bardzo podobnie.

Finn wpatrywał się w jego oczy, a John walczył sam ze sobą, by nie wyznać mu całej prawdy. Czy powinien był mu powiedzieć, że Cichy wiedział bardzo wiele nie tylko o nim samym, ale i o Finnie? Wiedział, że był snajperem i nawet...

John pochylił głowę i utkwił wzrok w trawie. Cichy wiedział, że Finn był gejem. Ale mógł z łatwością zdobyć te informacje. W końcu nawet Anna to zauważyła. Tylko on jeden nie spostrzegł niczego. Jednak ostatnie słowa Cichego pozostawiły w Johnie niepokój. Poruszyły tę strefę, której John bał się najbardziej. Tę, która zmieniała wszystko inne i była nawet w stanie przekreślić jego przyjaźń z Finnem. Podniósł wzrok i spojrzał przyjacielowi w oczy. Czy Cichy miał rację? Kochasz mnie, Finn?

- John, w porządku?

- Tak... - odparł niemrawo John. To nie był moment na taką rozmowę. Jeśli kiedykolwiek będzie.

Finn obrócił się i uniósł ramię. John podszedł do niego i od razu wsunął się pod nie. Objął przyjaciela mocno, kurczowo łapiąc się jego kurtki. Cokolwiek wydarzyło się tej nocy, czy cokolwiek myślał sobie jakiś tam... Cichy, nie miało znaczenia. Przeżyli, tylko to się liczyło. A Finn sam zapewniał go, że kocha Marka, a nie jego.

Odetchnął z ulgą.

- To co, idziemy? - zapytał ochoczo Finn.

- Tak, tylko... - John spojrzał w oczy przyjaciela. Byli blisko. John nie pamiętał kiedy ostatnim razem dzieliło ich mniej centymetrów. Dawniej nie zwracał na to zupełnie uwagi. Wszystko było prostsze, a to jak siebie traktowali bardziej naturalne. A przynajmniej na tyle, że nawet się nad tym nie zastanawiali.

- Co?

- Jak wyglądam? Moje źrenice?

- Normalnie. A co?

- Nic. - John poczuł niepokojące ukłucie w środku. A może jednak to wszytko było snem? Omiótł wzrokiem pas przyjaciela. - A gdzie masz tego Glocka?

- Oddałem go Charlesowi. Miał go przekazać jednemu z detektywów.

- Detektywów?

- Tak... Trochę cię ominęło, kiedy leżałeś nieprzytomny.

- A zatem Charles jest...?!

- Jest cały i zdrowy. Do-ki też.


3

John przy pomocy Finna pokonał las. Las, który o tej porze wydawał się inny. Mniej straszny. Nawet jego odgłosy były lżejsze. Ściółka faktycznie wydawała się sucha. Gałęzie trzeszczały, kiedy się nad tym zastanowić. John zaczął coraz bardziej wątpić w swoją wersję wydarzeń. A nawet powoli żałował, że w ogóle o niej wspomniał Finnowi. Czuł się zawstydzony. Jak mógł dopuścić do tego, by wziąć obrazy senne za prawdziwe? On - dyrektor, szef i facet twardo stąpający po ziemi!

Dotarli do siatki, przy której John od razu rozpoznał spacerującego mężczyznę. Chodził w te i nazad, rozglądając się i szarpiąc włosy. To był Mark.

Finn zatrzymał się. Zacisnął uścisk na boku Johna i jak zaczarowany, wpatrywał się wprost przed siebie. Takie spojrzenie nadal było nowością dla Johna. Pojawiało się tylko, kiedy Mark był w pobliżu. Rozchylone usta, unoszące się kąciki warg, ciepłe i pełne nadziei spojrzenie... Tak, on na pewno go kocha, pomyślał John. Ale... czy ja przypadkiem tak samo nie patrzę na Annę?

- Finn!

Mark przeskoczył przez siatkę, a Finn w tej samej chwili puścił Johna i rzucił się w stronę partnera. Utonął w jego ramionach. John słyszał, jak Mark szeptał: Nigdy więcej mi tego nie rób... I jakby nie istniał, jakby byli sami, obaj mężczyźni pocałowali się.

John złapał się siatki, obawiając się, że się wywróci. Zawirowało mu w głowie. Szamotał się sam w sobie. Rozglądał się w popłochu po ziemi, szukając jakiegoś wyjścia do ucieczki. W końcu odwrócił się plecami i spojrzał w stronę lasu. Teraz wydawał mu się najlepszym miejscem z możliwych. Zrobił krok, ale cofnął się. Co ja wyprawiam? Co oni sobie o mnie pomyślą?

Zamknął oczy, ale po chwili pokręcił głową i kucnął. Rozsznurował adidasy i postanowił zawiązać je najlepiej, jak tylko umiał. Starannie. Jakby od tego zależało jego życie. Całą uwagę skupił na tych białych, zabłoconych adidasach. I choć ręce mu drżały, a sznurówki wysuwały mu się z dłoni, nie ustępował...

- John?

John podniósł wzrok i spojrzał na szczerzącego się w uśmiechu Finna. Obejmował Marka w pasie, tak jak dopiero obejmował jego. Jednak inaczej - bliżej, intymniej, radośniej. Bił od niego taki blask, że John od razu zatęsknił za Anną.

- Cześć, Mark.

- Witam, panie Charmer - Mark skinął i wyciągnął w kierunku Johna paczkę papierosów. - Sądzę, że tego najbardziej ci teraz trzeba.

John ściskał wargi, ale w końcu nie wytrzymał. Uśmiechnął się, a po chwili roześmiał się na głos. Chwycił się siatki i podciągnął się na niej. Poczuł w ustach smak papierosa, znajomy zapach wypełnił jego nozdrza.

Tak, tego było mu trzeba.

- A Anna? Przyjechała z tobą?

- Nie, nie budziłem jej. Po co miała się dziewczyna zamartwiać? Ale zostawiłem jej kartkę w salonie.

- To może jeszcze śpi...

- Nie śpi. - Finn spuścił wzrok, a uśmiech zniknął z jego twarzy. - Wybacz, zapomniałem ci powiedzieć. Rozmawiałem już z nią. Dzwoniła do mnie.

- I co jej powiedziałeś?!

- Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że zaginąłeś. I że jesteś nieprzytomny. Powiedziałem jej w skrócie co się stało i że się rozdzieliliśmy. Miałem iść cię szukać.

- Muszę wracać do domu! Ona pewnie odchodzi od zmysłów!

- Najpierw musicie chyba zamienić słowo, a nawet dwa z panami, którzy spacerują po twojej firmie. - Mark wskazał ręką na widniejące w oddali biuro Johna. - Nie chcieli mnie tu wpuścić.

- To jak ich przekonałeś? - zapytał Finn.

- Mam swoje sposoby!

Finn i Mark rzucili sobie intymne spojrzenie i John ponownie poczuł, że coś skręca go w środku. Pociągnął siatkę i stanął na niej nogą, a obaj mężczyźni pomogli mu przejść na drugą stronę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro