Rozdział 54 Ray Millistrano

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nigdy nie zapomnę tego głosu...

Finn złapał Johna za ramię i potrząsnął nim.

- John, czy ty postradałeś już do reszty rozum?!

- Wiem, co mówię!

- Ciszej! - warknął Mark. - Wydzieracie się! Jeszcze was usłyszy ten detektyw!

- Ty wiesz, co on wygaduje?!

- Wiem! Tyle nawet ja załapałem!

- On oskarża Raya, tego samego faceta, z którym spędziliśmy wieczór... Piliśmy z nim! I bawiliśmy się całą noc!

Mark wsadził ręce w kieszenie i wzruszył ramionami.

- Z nim to akurat nie piliśmy. Jedyny nie ruszył alkoholu - dodał, jakby od niechcenia.

- Tego samego, który dobierał się do Anny! - John poderwał się z ziemi i złapał Finna za kurtkę. - Tego samego, który rzucił się na mnie z nożem! Tego samego, któremu rzekomo połamałem palce! Tak, tego Raya Millistrano!

- Dobierał się do Anny, a rzekomo przed chwilą sądziłeś, że jest gejem! A on nie jest gejem, John!

- Tego akurat byś nie wiedział! Nawet gdyby tak było!

- Wiedziałbym!

- Skąd?!

- Bo sam jestem gejem, John! Stąd!

- To nic nie znaczy!

- I jaki on miałby motyw!?

- Mnie! Nienawidzi mnie! Bo podkochuje się w mojej kobiecie!

- Dopasowujesz fakty do tego, co akurat ci pasuje! Nie pasowało ci to, że są parą, bo uważasz, że Ray kocha Annę, to ułożyłeś relację ojciec - syn! A to mógł być... ktokolwiek!

- To nie był ktokolwiek! To był Ray! Jego sylwetka... Ton głosu... Czułem, że gdzieś już go widziałem... Słyszałem...

- Cichym mógł być ktokolwiek!

- Nie, tylko partner albo... - John pochylił głowę i na moment skupił wzrok na ociężale podnoszących się źdźbłach trawy. Z trudem starały się poderwać, po niespodziewanym zgnieceniu przez Johna. - Albo ojciec okazałby taką troskę.

- A przyjaciel nie?! - zapytał kpiąco Finn.

- Nie.

- A mi się wydaje, że ty tego Raya do niedawna traktowałeś jak... przyjaciela! I świetnie wam się pracowało razem!

Irytujący ton głosu Finna zadziałał tym razem na Johna, jak płachta na byka. Nie podobało mu się nowe oblicze przyjaciela. O wiele bardziej preferował, kiedy zachowywał powściągliwość i dystans w uczuciach. Jak kiedykolwiek mogło mu to przeszkadzać!

- To już dawno nieaktualne! - ryknął.

- Ale on mówił wyraźnie, że nie jest zainteresowany twoją Anną... - wtrącił Mark. - Sam słyszałem.

- Jasne, nie jest zainteresowany! Znasz faceta, który nie byłby nią zainteresowany?!

Mark spojrzał na Finna i uśmiechnął się.

- Nawet... dwóch.

- A dajcie mi spokój! To oczywiste, że to on! Cały wieczór coś kombinował! Nie pił, tylko... stukał w ten swój... bajerancki telefon!

Finn pokręcił głową, a John dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo zmęczony był jego przyjaciel. Oddychał ciężej, ale to jego twarz wyglądała najgorzej. Skóra była pozbawiona blasku, oczy podpuchnięte, jedno oko przekrwione... Może nim celował? John nie pamiętał, które oko miał sprawniejsze, ale dobrze wiedział, że tylko jedno było zdatne do celowania. Drugiego nigdy nie używał. Kiełkujący jasny zarost wyglądał jak zboże, przycięte tuż przy ziemi i zapewne, tak samo był ostry.

- Naprawdę sądzisz, że po tym wszystkim, Ray od tak zorganizowałby grupę wyszkolonych komandosów w maskach i zrobił nalot na twoją firmę?!

- Oni nie byli wyszkoleni! - John zmierzwił ręką włosy. Szarpał je. Brud pozostający na jego rękach, kleił się do nich. - Tylko jeden był! Cichy!

- A reszta twoim zdaniem... od tak się zapisała na ten skok, tak?!

- Byli zorganizowani, ale... - John wspomniał sygnały, jakie rzekomy Ray dawał swoim ludziom - ... to nie byli wojskowi. Sygnały, jakie sobie dawali nie były wojskowe.

- On przyjaźni się z twoją dziewczyną! A nie ją kocha!

- Ale ją nietrudno pokochać, co nie?! Sam świetnie o tym wiem!

Głos Johna zagrzmiał i potoczył się echem, zwracając na nich uwagę detektywa, który nadal mówił do swojego telefonu.

John spojrzał na Finna i Marka. Obaj zerkali na siebie, wymieniając słowa, bez użycia ust. Oni już wiedzieli. Zresztą, sam im to przecież właśnie powiedział. A raczej... wykrzyczał. Ale John nie miał zamiaru tego nazywać. Ani dalej w to brnąć. To było tylko niefortunne ułożenie słów. Nic więcej. On by nigdy... nikogo. Nigdy nikogo.

- Daj mi zapalniczkę.

Wsunął do ust papierosa, po czym zwrócił się do Marka, wyciągając w jego kierunku dłoń.

- No tak, pal sobie dalej! A problem pozostaje!

- To nie ja dałem mu broń, Finn! - John zapalił papierosa i wypuścił w stronę przyjaciela strugę dymu. - A mówiłem ci, że on tu był! Mówiłem ci, że walczyłem z nim!

- Mówiłeś też, że miałeś halucynacje i zasłabłeś w lesie!

- Zasłabłem! Najpierw sam, a potem... - John zmierzwił włosy. - Padało. Tak strasznie mocno padało.

- Przecież nie padało, John! To błoto stale tam jest! Tam są bagna!

- On mnie obezwładnił...

John słyszał szum padającego wtedy deszczu. To musiał być deszcz. Bo co innego mogło to być?

- Cóż, nie znalazłem żadnych śladów - odparł Finn i wzruszył ramionami. - Jedynie ciebie umorusanego w błocie.

- Przeniósł mnie.

- Po co miałby cię przenosić?!

- Bym nie odkrył ich drogi ucieczki... By się upewnić, że Ray bezpiecznie opuści las.

- John, to nie był Ray! Nawet nie mów tego na głos! - Finn szturchnął Johna w ramię i naparł na niego. John nigdy wcześniej nie widział, go w takim rozemocjonowanym stanie. Nie panował nad sobą. - Zamierzasz oskarżyć pracownika swojej szkoły!

- Finn... - Mark złapał Finna za ramię i odciągnął. - Uspokój się. Ten detektyw stale na was patrzy!

- On zamierza oskarżyć jednego z ludzi, z którymi do niedawna blisko współpracował! Przyjaciela swojej dziewczyny! To nie są żarty!

- Finn! Co się z tobą dzieje? Przecież... ty się tak nie zachowujesz.

Mark objął Finna i odwrócił go w swoją stroną. Obaj patrzyli sobie w oczy. John domyślał się, że tak Mark próbuje uspokoić swojego partnera. Ale nie interesowało go już to. Finn miał rację. Zamierzał oskarżyć Raya.

- Will! - Machnął ręką w kierunku detektywa, przywołując go do siebie. - Muszę ci o czymś powiedzieć...

- John!

- Zamilcz, Finn!

Detektyw zakończył rozmowę i wrócił do nich.

- Powiecie mi, o co się tak sprzeczaliście? - Spojrzał po twarzach wszystkich mężczyzn, dłużej zatrzymując się na Johnie. - Jak się czujesz?

- Lepiej. Zakręciło mi się tylko w głowie...

- Karetka już dojeżdża. Ale mamy inny problem, John.

- A ja mam informacje!

- Posłuchaj mnie, John. Kimkolwiek był ten człowiek, zabrał wszystko. Nie tylko broń. Ale i wszelkie środki wybuchowe, o jakich wspominaliście. Szopa jest wyczyszczona. Zostały tylko zgliszcza.

- A karabin?! Jest gdzieś karabin?! Straciłem też nóż!

- Nie znaleźliśmy niczego. Nie ma także kamery, o której mówił twój prawnik.

- To niemożliwe! Widzieliśmy nagranie! - krzyknął Finn. - Obaj! I zgłosiłem to...

- Twoja kamera działała wyłącznie poprzez sieć, zapisując wszystko na karcie pamięci. Mieliście do niej dostęp na odległość, ale kiedy oni ją ukradli, zabrali także nagranie. Miałeś je zabezpieczone? Zapasowe pliki w chmurze?

- Nie... Nie pomyślałem, że to będzie... konieczne - odparł Finn.

- Okazuje się, że było.

John rozłożył bezradnie ręce. Czuł niemoc. I już nie wiedział, co jest prawdą, a co nie.

- Więc... nie macie nic?

- Kompletnie nic. Ale to dopiero początek. Przecież dopiero przyjechałem. - Wskazał ręką na biuro. - Pożar ugaszony, a my ustalimy co zginęło i czego oni chcieli. Wezwałem więcej ludzi. Dokładnie przeczeszemy posiadłość i las. Zbierzemy próbki i inne... dowody. Jeśli jakieś jeszcze są.

Will obrócił się w kierunku lasu, ale John złapał go za ramię.

- To nie wszystko! Wiem, kim był jeden z nich!

- Co takiego?! No to mów!

John słyszał syknięcie z ust Finna, ale nie przejął się tym.

- To Ray Millistrano. Człowiek, z którym pracuję.

Detektyw sięgnął do kieszeni i zapisał w notatniku informację koślawym pismem.

- Rozpoznałeś go? On pracuje z tobą w szkole?

- Tak, jest administratorem sieci komputerowej.

- Ktoś taki na pewno by wiedział, jaką miałeś kamerę i co trzeba zrobić, by przejąć nagranie...

- Ale on go nie rozpoznał... To tylko przypuszczenia... - wtrącił Finn.

- Finn, wiem, że to był on. - John spojrzał surowo na Finna. - Dzisiaj, w moim domu, urządziłem przyjęcie na którym byliśmy wszyscy razem. Ray także tam był, choć go... nie zapraszałem.

- W twoim domu? - Detektyw spojrzał za siebie. - To już nie mieszkasz tutaj?

- Nie, przeprowadziłem się niedawno.

- To gdzie teraz mieszkasz?

- Na Colosal Street. Dom na końcu ulicy.

- Przy siedemnastce? Znam tę okolicę. To całkowite odludzie! Zresztą, tak jak i tutaj...

- Wiem.

- Lubisz pustkowia, co nie, John?

John już miał odpowiedzieć, ale wyczuł w tym pytaniu dziwną nieszczerość. Nie spodobało mu się to. Czyżby był podejrzanym?

- Chciałem zamieszkać... nad wodą.

- Ok, rozumiem... To nieważne. - Detektyw kreślił w notesie, nie patrząc na Johna. - Więc byliście tam wszyscy razem, tak? Wasza trójka i ten Ray?

- Piątka. Łącznie było nas pięcioro. Była też z nami moja dziewczyna. I to o nią się posprzeczałem z Rayem. Ona... nie jest mu obojętna.

John wpatrywał się w twarz Willa, schowaną pod daszkiem. Nie wiedział, jak odebrał jego słowa. Jedynie je zapisywał. Nie komentował, nie dawał żadnych oznak reakcji.

- Doszło między nami do walki.

- Do walki?

- Rzucił się na mnie z nożem, ale go... unieszkodliwiłem. Bez szkód praktycznie.

- Co to znaczy, że go unieszkodliwiłeś?

- Ścisnąłem mu palce, by odebrać mu nóż. Mówił, że są połamane, ale to nieprawda... Zapewne pojechał do szpitala. Możecie to sprawdzić!

- Sprawdzimy - odparł beznamiętnie Will, przerzucają wykałaczkę z jednego kącika ust do drugiego. - A jak się nazywa twoja dziewczyna?

- Anna... - John chciał wyjawić jeszcze jej nazwisko, ale zawahał się. - Ale ona nie jest w to zamieszana! Zupełnie! Przeniosła się tutaj niedawno...

- Gdzie pracuje? - wtrącił Will.

- W galerii, a niebawem ze mną, na uczelni... ale jej to nie dotyczy! Tutaj jej nawet nie było!

Will nadal nie podnosił na niego wzroku, tylko skrupulatnie notował w notesie.

- Ale to z jej powodu, podejrzewasz tego... Raya, który spędził z wami wieczór, a następnie zainicjował... bójkę u ciebie w domu, o to, że przyjechał tutaj, razem z grupą i napadł na twoją firmę.

Johnowi nie podobał się sposób, w jaki Will akcentował niektóre słowa. Przecież całość miała sens! I naprawdę się wydarzyła! Ale kiedy mówił to on, i to w jednym ciągu... brzmiało to niezwykle nieprawdopodobnie. Nawet dla Johna.

- Jego żony firmę - poprawił detektywa Finn.

- Twojej żony firmę.

- Tak... - odparł John, ale już mniej pewnym głosem. - Z zemsty.

- Ok, John... - Detektyw spojrzał na Finna i Marka, po czym kiwnął głową w kierunku Johna, odchodząc z nim na bok. - Powiedz mi, piliście coś dzisiaj w trakcie tej imprezy?

- Trochę.

- Trochę dużo, czy trochę mało?

- Dużo.

- I stąd miałeś te zawroty?

- Nie, no co ty!

- A miałeś je przed wybuchem już?

John zmierzył detektywa wzrokiem.

- O co ty mnie pytasz, Will?

Will wyjął z ust wykałaczkę i podniósł głowę. John w końcu mógł dojrzeć jego szerokie czoło, przez które przedzierała się gruba pozioma zmarszczka. Szare oczy patrzyły wprost na niego - dociekliwym i doświadczonym spojrzeniem.

- Chorujesz na coś?

- Na nic, o czym bym wiedział.

- Przyjmujesz jakieś leki?

- Nie - odparł John, ale czuł, że głos mu się załamał.

Will zmarszczył czoło.

- Podobno długo byłeś nieprzytomny?

- Nie wiem. Może...

- I nie widziałeś nikogo w tym lesie?

- Coś widziałem, ale... to wszystko było takie zamazane! Każdemu z nas coś się dzisiaj zdawało!

- Ok... - Will zanotował kilka zdań w notesie, po czym podniósł czapkę powyżej linii włosów i spojrzał na Johna, marszcząc czoło. - Czy twoją dziewczynę i tego Raya coś łączy?

- Co?! Nie, tylko się przyjaźnią!

- Przyjaźnią?

- Czemu zadajesz mi te wszystkie pytania?!

- A czy Ray pił z wami alkohol w czasie tej imprezy?

John pokręcił nerwowo głową i odszedł kawałek dalej. Nie wierzył, że to się dzieje.

- Nie przypominam sobie, by spożywał alkohol.

- John, będę chciał porozmawiać z twoją dziewczyną.

- To jej nie dotyczy, Will!

- Posłuchaj mnie, czy ty naprawdę chcesz, bym się oficjalnie zajął tym Rayem Millistrano?!

- Co takiego?!

Obrócił się w kierunku detektywa, a ten podszedł do niego i stanął przed nim. John zrozumiał, że stąpa po grząskim gruncie. Znajomy, czy nie, ale... Will to jednak detektyw. I ma robotę do wykonania.

- Kłótnia o dziewczynę, a napaść uzbrojonych napastników, w maskach, ze środkami wybuchowymi nieznanej postaci, to się nie klei! Rozumiesz to?!

- To nie sprawdzisz go?

- A mam go sprawdzić oficjalnie?

John przełknął ślinę. Czuł, że żołądek podszedł mu do gardła.

- A możesz... nieoficjalnie?

- Po znajomości... mogę. Znamy się w końcu od lat. Cieszysz się ogromnym szacunkiem i jesteś poważnym człowiekiem. Zrobię to dla ciebie. - Will zsunął czapkę z głowy i przysunął się bliżej Johna. - Ale nie sądzę, że to ten Ray was napadł dzisiaj w nocy... A mój nos rzadko mnie gubi.

- Więc kto?! - krzyknął John i odskoczył od detektywa.

- Nie wiem, ty mi powiedz, John.

- Co?

- To ty mieszkasz na odludziu. To ty prowadzisz firmę daleko poza miastem...

- A co to ma wspólnego z tym?! - przerwał mu John.

- Tylko ty możesz wiedzieć kto i dlaczego chciałby cię okraść, czy też... zaszkodzić tobie. A prześwietlimy wszystko. Twoją firmę... Twojej żony firmę. Szkołę. Twoje związki. Dziewczyny...

- Mam tylko jedną dziewczynę.

- I żonę...

John zamarł.

- Tak, ale... przecież wiesz, że... nie żyjemy razem...

- A twoja żona wie, że masz drugą?

- Co? Nie, ale ona... Przecież... Ty myślisz, że ona może mieć z tym coś wspólnego?!

- Nie wiem, John. Ale się dowiem.

- Meridith nie ma z tym nic wspólnego! Nic! A ja nie mam wrogów!

- Poza jednym, tak?

John spojrzał w stronę Finna i Marka, żałując, że został sam z detektywem.

- A twoja żona?

- Ona o niczym nie wie.

Will wzruszył ramionami.

- Nie wie, co się dzieje w firmie. Nie wie, co się dzieje u ciebie. Nie wie, że masz kochankę...

- Ona nie jest moją kochanką!

- Muszę powiadomić twoją żonę o tym, co się tutaj stało, John!

- Will! - John wziął głęboki oddech i przeczesał palcami włosy. - Proszę, pozwól mi... powiadomić moją żonę. Chcę zrobić to... osobiście.

Detektyw pokręcił głową, po czym skinął nią raz.

- Niech będzie, John. Ale tylko dlatego, że się znamy.

- To... zajmiecie się tą sprawą, tak? Znajdziecie ich?

- Postaramy się. Jak zawsze.

John nie wiedział, czy powinien o to zapytać, czy jest to dobry moment, ale uznał, że lepszego nie będzie.

- A co u twojej córki? Wspominałeś kiedyś, że interesowała się biznesem.

- I nadal tak jest.

- Naprawdę? A ile ma lat?

- Dziewiętnaście.

- A składała papiery do mnie?

Detektyw nasunął czapkę na głowę.

- Jeszcze nie... Czesne nas trochę przerosło, John.

- Mamy stypendia i różne programy pomocy dla studentów. Coś wymyślimy! Niech tylko złoży papiery, a ty daj mi wtedy znać! Koniecznie!

- Dam, John. Dam. Na pewno dam. - Will obrócił się i wskazał ręką na podjeżdżającą karetką. - Idź się przebadaj, John.

Detektyw oddalił się do pozostałych funkcjonariuszy, a John przez chwilę spoglądał za nim. Policjanci przemierzali jego posiadłość, dywagowali, wskazywali rękoma w najróżniejsze kierunki. Także w oknach biura widać było kilka sylwetek. Faktycznie, wezwali cały posterunek..., pomyślał John.

Rozległo się ujadanie psa. John spojrzał w dół i spostrzegł pomiędzy policjantami przechadzającego się Charlesa, trzymającego krótko na smyczy Do-ki'ego. Ten widok najbardziej go uradował. Wszyscy byli cali. Postanowił wrócić do Finna i Marka.

- I co mu powiedziałeś?

- Coś tam mu... powiedziałem. - John sięgnął po papierosa i nadstawił się, by Mark mógł go zapalić. - Spadam do domu. Anna na pewno na mnie czeka. Ale wcześniej zajdę na górę. Wezmę prysznic... Ogarnę się...

- Wypadałoby. Wyglądasz... poniżej oczekiwań.

- Poniżej oczekiwań?! - John parsknął śmiechem. - Jestem cały w błocie! Ledwie chodzę! Włosy i wargi mi się kleją od jakiegoś gówna, które puszczały te małpy w maskach, a ty mówisz poniżej oczekiwań?!

- Ale nie powiedziałeś im o tym, że puszczali to... gówno. Tak samo jak nie powiedziałeś im, że rozmawiałeś z drugim napastnikiem... Tym Cichym. - Finn prześwietlał Johna wzrokiem. Nie podobało mu sie to. - Czemu mu tego nie powiedziałeś? Raya od razu wskazałeś.

- Jeszcze mu powiem.

- A nie sądzisz, że od razu powinien o tym wiedzieć?

- Nie sądzę.

- A może... nie jesteś pewien, że ta rozmowa miała naprawdę miejsce?

- Jestem! Teraz jestem, ale... mój umysł jest nadal zamroczony! Muszę się przespać!

- A co jeśli oni znają tego Cichego? I właśnie teraz pozwalasz mu uciec!

- Nie znają! On był sam! I przyszedł tylko po Raya!

- Po Raya... - powtórzył Finn, uśmiechając się krzywo. - Jesteś tak pewien, że to był on?

- Całkowicie.

- A co z jego ręką? Kiedy by zdążył się nią zająć, a potem przyjechać tutaj?!

- Miał czas! A teraz kiedy o tym pomyślę, to... nie pamiętam by używał prawej ręki... Maskę trzymał w lewej... Też lewą ręką obejmował tego drugiego...

- I po co miałby to robić?!

- Już o tym mówiliśmy! On kocha Annę!

- Kocha Annę?! A ten Cichy, to albo jego partner, albo ojciec, tak?!

- Ojciec! Jestem tego pewien!

- Do jasnej cholery, John! Raz mówisz, że był jego partnerem, a po chwili już ojcem! Zdecyduj się! Albo kocha twoją Annę, albo to nie ją kocha!

- Kocha ją! Wiem, że mi nie wierzysz, ale jestem pewien, że to był Ray! I to jego ojciec przyszedł po niego!

- Skąd możesz to wiedzieć?!

- Bo ja bym zrobił to samo! Dokładnie to samo, dla mojego syna!

Mark odchrząknął, zwracając na siebie uwagę.

- Ale mówił, że on wcale jej nie chce...

- Nie obchodzi mnie, co mówił, Mark! Wiem, że ją kocha!

John cisnął papierosem i ruszył w kierunku budynku biura.

- Karetka czeka na dole...

- Nic mi nie jest, Finn!

Zbiegł z górki, starając się zachować równowagę. Chciał, by ten dzień się w końcu skończył. By mógł wrócić do Anny i położyć się obok niej, w łóżku. Zasnąć i zapomnieć o tej przeklętej, najdłuższej nocy jego życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro