Zapiski z przeszłości. 3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

Pamiętam dzień, pochmurny dzień, ale przynajmniej popiół nie sypał nam się wtedy na głowy. Byłem nastolatkiem, który po raz pierwszy spojrzał na dziewczynę inaczej. Rozumiałem moje ciało, ale nie uczucia. Ona była inna. Widziałem wiele dziewczyn, w tych okolicznościach to naprawdę było sporo, ale do żadnej nie poczułem wcześniej... pragnienia.

Obserwowałem ją za każdym razem, kiedy mijaliśmy ją na drodze. Była starsza ode mnie, jej piersi już dawno się ukształtowały. Dla mnie, początkowo, nie była nawet człowiekiem. Traktowałem ją jak złudzenie, jak fatamorganę na pustyni. Piękną, ale złudną i odległą, jak koniec tęczy.

On zauważył moje spojrzenia. Pamiętam, jak spoglądał ponad ramieniem i zerkał w moją stronę, a potem już w naszą. Ale nie powiedział nic, a ja wtedy nie zapytałem. Aż pewnego dnia stanąłem przed nim.

- Chciałbym dzisiaj odłączyć się od ciebie. W połowie drogi, kiedy będziemy szli do sklepu.

Odchylił się na krześle i zmierzył mnie wzrokiem. Zawsze zostawiał wszystko, co robił, kiedy przychodziłem do niego z rozmową. Jakbym to ja był wtedy najważniejszy. I byłem.

- Dobrze. Tak zrobimy.

- Nie spytasz gdzie zamierzam pójść?

- Wiem, gdzie pójdziesz. - Uśmiechnął się, po czym odepchnął się od podłokietników i poderwał z gracją z krzesła. Przeszedł przez mały salon i wyciągnął coś z plecaka, w którym zazwyczaj nosił zakupy ze sklepu. Zamknął to coś w dłoni i schował za plecami. Kiedy tak stał i wpatrywał się we mnie, nie wiedziałem wtedy co myśleć. Teraz, po latach, zdaję sobie sprawę, jak trudno było mu mówić o tym ze mną. Uniósł palec wskazujący. - Ale kobietom należy okazywać szacunek, synu. Nigdy nie podnosić na nie ręki, ani nawet głosu. I słuchać. Wtedy pytanie, czy powiedziały tak, czy też nie, nie będzie cię trapiło.

- Ale ja...

Podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Leżały na niej trzy prezerwatywy.

- Ale... - zacząłem znowu, nieporadnie, jak młodzik, a nie byłem przecież aż tak młody. Dobrze zdawałem sobie sprawę, że w innym świecie moi rówieśnicy już dawno mieli... te sprawy za sobą. Ale tutaj trwała wojna. Nie mieliśmy Facebooka, Instagrama, czy TikToka. W weekendy nie chodziliśmy na najnowsze premiery filmowe, nie siedzieliśmy w knajpach popijając piwo (w niektórych krajach młodzież już mogła w tym wieku). I dziewczyn tak naprawdę też nie było zbyt wiele. Były jak... rozbłyski świetlne o poranku. Pojawiały się i znikały. Uciekały. Bały się zapewne, że zostaną zgwałcone, albo po prostu zabite. Trwała wojna, a ona nie pyta, tylko zbiera swoje żniwo.

- Daję ci to, bo w tych czasach już nie chodzi się na randki. - Oparł się ramieniem o ścianę i popatrzył na mnie w zamyśleniu. - Przynajmniej nie w tym świecie. Czas... tutaj biegnie inaczej. A wiem, że myślisz o tym.

- Tylko czasami...

- Nie ma w tym nic złego, synu. To jest naturalne. - Podszedł do mnie i klepnął mnie po ramieniu. - Jak oddychanie.

Kiedy tylko to powiedział odszedł i ponownie usadowił się w swoim fotelu. Miałem wrażenie, że w połowie drogi przystanął, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie zrobił tego. Byłem mu wdzięczny, że nie starał się przeprowadzać ze mną tej... dorosłej rozmowy. Gdyby zaczął zrezygnowałbym i wyparłbym się wszystkiego. Byłem w wieku, w którym już dawno powinienem wiedzieć o co chodzi z dziewczynami. W wieku, w którym nikt nawet nie podejrzewa, że rosły chłopak może być jeszcze prawiczkiem. Moi koledzy ze szkoły na pewno już nimi nie byli. Przynajmniej... kiedy jeszcze żyli. Ponieważ byłem też w wieku, gdzie chłopaka w moim wieku zabierano na wojnę. Nie pytano tam o wiek, tylko w rękę dawano broń - różną, w zależności od regionu i zasobów. Byliśmy mięsem armatnim. To znaczy... oni byli. Mój ojciec zadbał, by mnie taki los ominął.

Do dzisiaj nie wiem, jak tego dokonał. Ani czemu nasz dom, samotny kamienny domek na wzgórzu, znajdował się... jakby w bańce mydlanej, przez którą nigdy nie przeszła stopa zła. Moja druga matka wiodła szczęśliwe życie. Nigdy nie zagroził jej gwałt, kradzież, sponiewieranie czy też inna straszniejsza zbrodnia. Bo moja druga matka nie opuszczała naszego domu. Jego domu. Jego... sanktuarium. I dopóki go nie opuszczała, włos jej z głowy nie spadł.

Mój ojciec nie mówił o sobie. I nie chodzi nawet o to, że nie mówił wiele. On w ogóle nie mówił o sobie. Rzadko w ogóle mówił. Pamiętam, że każdego dnia wyglądał na doręczyciela poczty. Był nim młody chłopak, który pędem pokonywał drogę do naszego domu. Nigdy nie patrzył mu w oczy, a głowę trzymał tak nisko, jakby bał się, że samo spojrzenie mojego opiekuna go zabije. Dopiero potem zrozumiałem czemu. Dopiero potem wszystko stało się jasne.


2

Następnego dnia znowu wyruszyłem z moim ojcem w drogę do sklepu. Ale nie były to zakupy, jakie dzisiaj robicie. O nie. W naszym kraju trwała wojna. W telewizji, tej międzynarodowej, trąbili, że walki ustały, ale to nie była prawda. To była bzdura. Ludzie ginęli każdego dnia. Widziałem ciała i szczątki tych, którzy zginęli i porzuceni leżeli w lesie, który mijaliśmy na naszej drodze. Nikt ich nie zakopywał. Nie tych. I nie wtedy. Nie było na to czasu i było to zbyt niebezpieczne. My pokonywaliśmy w milczeniu całą drogę do sklepu. Całe dwanaście kilometrów. Ale wiedziałem, że to nie sam sklep był naszym celem. On zbierał informacje. Potrzebował ich. A czego nie znalazł w telewizji, czy gazetach, brał od swoich... szeptaczy. Tak ich nazywałem - szeptaczami. Bo pojawiali się znikąd i tak samo szybko znikali. Szeptali mu na ucho, a on tylko słuchał. Nigdy nie odpowiadał. A potem odprowadzał mnie do domu i siadał w swoim fotelu, w milczeniu. Zawsze ze mną wracał, z wyjątkiem jednego dnia. Tego dnia odłączyłem się od mojego ojca i udałem się do dziewczyny, którą mijaliśmy na drodze.

Nieraz zastanawiałem się, czemu nie zabrał nas stamtąd. Nikt normalny nie mieszkałby w takim miejscu - opustoszałym, wynędzniałym, gdzie nawet psy nie zaglądają, rzuconym daleko na mapie świata, ale my tam żyliśmy. A ja spędziłem tam dziesięć lat mojego życia. Ale on się nie bał. Na jego twarzy nie widziałem zatroskania. Nie widziałem go także na twarzy kobiety, która została moją matką. A kiedy nadchodziły niedobre wiadomości, ona zerkała na niego z trwogą, a kiedy on nie reagował, tylko dalej spokojnie siedział w fotelu... ona także oddychała z ulgą.

W tamtym czasie mój ojciec częściej przesiadywał w fotelu. Dla mnie był to jego fotel dowodzenia. Miejsce, gdzie rozmyślał. Wyruszał w nim na przygody, zabijał potwory, a może tylko... marzył? Cokolwiek robił, robił to regularnie i w tym samym fotelu. Zdawał się być wtedy nieobecny, a troski naszego świata nie zajmowały jego głowy. Tak jakby nas nie dotyczyły, ale wiedziałem przecież że było inaczej.

Musiało być. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro