Rozdział 10 Rozdzielamy się

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

John nie wybiegł za Anną, choć był środek nocy. Chciał, ale nie był w stanie drgnąć. Jedynie siedział na łóżku i wpatrywał się w pulsujące za oknem błyskawice.

Czekał na deszcz. Ale nawet on nie nadchodził. Jakby wszystko sprzymierzyło się przeciwko niemu. A może to sprawka Seto, pomyślał.

Zacisnął szczękę.

Gdyby nie on, oni nadal byliby razem. Jakoś przeszli przez napad Morda, śmierć Jerrego i Raya. I nawet gwałt.

Ale wtedy zjawił się on. Pan Świata, jak go nazywali.

Deszcz zadudnił w parapet, a szyba pokryła się kroplami. Ale John dalej się nie ruszał. Pojęcia nie miał, gdzie jest Anna. Spodziewał się, że wybiegła z domu. Może właśnie w tej chwili zapłakana szła ulicą albo... Czy weszłaby do lasu? Zbliżyłaby się do jeziora? Nie, to zbyt niebezpieczne.

Poderwał się i nagi podszedł do okna. Wpatrywał się w zastygnięte, niczym rzeźby lodowe, drzewa. Czyżby to była cisza przed burzą? Pionowe krechy przecinały niebo. Niektóre rozczapierzały się, jak kable przy jego starym komputerze. Rozgałęziały się i każdy biegł w innym kierunku.

Ale kiedy gasły, widział własne odbicie. I nienawidził go. Znał tego faceta, wiedział, ile przeszedł, ale czasem zupełnie go nie rozumiał. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w tym, że znowu wracał do początku. Tego, jaki dawniej był. Wielka słowa poszły w niepamięć. Obietnice wierności, lojalności i wstrzemięźliwości. Jeszcze niedawno nawet nie spojrzałby na inną...

A tymczasem zdradził Annę, swoją żonę. Z jej własną siostrą, i to tutaj – w domu, który budował z myślą o niej. Jak Seto zbierał gałązki dla Hany, tak on dla niej. Ale kiedy tylko tu wrócił, do tego przeklętego miasta i... własnego domu, ich domu, zniweczył wszystko.

Czemu?

Obrócił się i całkiem nagi wyszedł z pokoju. Zszedł po schodach, nie budząc nikogo. Wyszedł na zewnątrz. Grzmoty dudniły, deszcz walił w zadaszenie, ale poza tym, było cicho. Nie było wiatru. Nic nie szumiało.

Dotknął ziemi. Stopy i łydki od razu pokryły się błotem. Brodził w nim. Podszedł do bramy i rozejrzał się. Jego auta już tutaj nie było. Jedynie samochód Cichego stał przed domem. W oknach było ciemno. Wszyscy spali.

Najwidoczniej Aurora także.

Podszedł do krawędzi domu i wyjrzał na taras. Był pusty. Deszcz rozbijał się na deskach. Fotele z rattanu stały oparte o ścianę – odwrócone.

Nie wiedział, co robił. Nie szukał Anny. Gdzieś w głębi wciąż czuł to, co już od dawna nie dawało mu spokoju. A tego dnia to potwierdziła. Może nie oddała się Seto, jak Aurora jemu, ale chciała to zrobić. To on ją powstrzymał. Gdyby tego nie zrobił, ona pierwsza dopuściłaby się zdrady.

Ale czy tej zdrady nie było? Wybrała Seto. Ledwie go ujrzała, a zapomniała o nim. O wszystkich dniach, minutach, wspólnych chwilach...

Nawet o jego poświęceniu.

Prawie zginął dla niej. A innej, żywej, ludzkiej istocie odebrał życie.

Ale tego nikt nie pamiętał. O tym nikt nie mówił. Nawet nie szeptali o tym. Udawali, że nic się nie stało. Przecież tak było trzeba.

Zacisnął palce na jednej z belek. Wymienił ją kilka miesięcy wcześniej.

Dla niej.

Wtedy marzył o ich wspólnym domu. Rodzinie. Dzieciach. Widział ich razem z dwójką, na spacerze, obok biegł pies...

Ale to wszystko było złudne.

Jego Anna nie wybrałaby innego.

Wiedział, że przeskrobał wiele. Ale ten etap był za nimi. Zmienił się, a mimo wszystko... wybrała innego.

Pocałowała innego. Pana Świata. Seto. Mężczyznę idealnego. Spędzała z nim każdą wolną chwilę.

A jego odtrąciła.

Nawet wyznała mu, że już go nie kocha. Słyszał jak mówiła, że to tamtego darzy tym uczuciem.

I wtedy w to nie wierzył. Nie mógł w to uwierzyć. Obrał drogę i się jej trzymał.

Postanowił ją uratować, a potem walczyć o nią.

Tylko po co?

Co jeśli on wróci? Ta myśl nie odstępowała go na krok. Jeśli nagle Seto się odwidzi i wróci po nią? Po swoją Hanę!? Jego Annę!?

A może już nie jego?

A gdyby do jego zdrady nie doszło? I żyliby razem, w złudnym szczęściu, a pewnego dnia Seto by powrócił?

Pamiętał jak krzyczała za nim. Nie chciała, by odchodził. I gdyby się na to nie zdecydował, pewnie teraz byliby razem. A historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.

To nie Anna się powstrzymała. A on. Jej decyzja była zupełnie inna.

Wybrała Seto. To jego kochała.

John powiódł wzrokiem po wzburzonym przez silny deszcz jeziorze. Puścił się balustrady i przeszedł po trawie. Wiatr smagał jego twarz. Jakby chciał go powstrzymać. Ale już nic i nikt nie mogło tego zrobić.

Wszedł do wody.

Zanurzył się aż po samą szyję i wypłynął na środek. Położył się i pozwolił falom się nieść. Nigdy wcześniej nie miał okazji obserwować rozłoszczonego nieba. Było jak sędzia walący młotkiem w stół. Czy kazało mu przestać? Opamiętać się?

Zamknął oczy. Deszcz przybierał na sile. Tak samo jak grzmoty.

Oddychał.

I czekał.

Nie wiedział gdzie jest Anna. Ale dobrze wiedział, gdzie on się wybiera. Jednak Posejdon nie był łaskawy. Może on też kpił sobie z niego? Nawet bóg piorunów nie chciał go wysłuchać.

A czekanie się dłużyło.

Zanurzył się.

A kilka chwil później wszystko zgasło.


2

- John! John!

Głos Finna dudnił mu w głowie. Czuł jego oddech. Smak jego ust. Szarpanie i ucisk klatki piersiowej.

Ale wcale nie chciał wracać.

- John! Do jasnej cholery! – krzyczał Finn.

I znowu poczuł jak jego palce rozsunęły jego wargi. Wdech. Pocałunek.

Nie chciał wracać, ale Finn się nie poddawał.

- Na Boga! John!

Coś kapało na jego policzki. Ale nie słyszał już deszczu.

Czy to łzy?

- John! Obudź się, do cholery! Wracaj!

Poczuł szarpnięcie i kolejny pocałunek.

I choć nie chciał, jego ciałem zatrzęsło. Poderwał się, kaszląc i wypluwając wodę. Finn od razu objął go ramieniem i poklepał po plecach.

- Boże święty, John! Coś ty chciał zrobić?!

John roześmiał się, plując resztkami wody i śliny. Spojrzał na niego. Przyjaciel siedział przy nim, cały mokry i przerażony. Po twarzy ściekały mu krople. Ale to nie był deszcz. Płakał. Granatowe niebo obejmowało jego dom. W oknach nadal nie świeciło się żadne światło. Skąd Finn wiedział? Widział go? Słyszał ich kłótnię? A może nie mógł zasnąć i wybrał się na spacer w czasie burzy?

A może on też chciał zejść z tego jebanego świata?

- Masz to, co chciałeś – powiedział John i uśmiechnął się szeroko. – Zawsze chciałeś mnie pocałować. Twoje życzenie się dzisiaj spełniło. Przynajmniej twoje.

- Ale nie tak – odparł Finn. – Nie tak.

Pokręcił głową. John wpatrywał się w niego. Siedzieli blisko. Finn nadal obejmował go ramieniem.

- A jak? – zapytał. – Jestem śmieciem. Możesz zrobić ze mną, co tylko chcesz, Finn.

Finn wziął głęboki wdech i na moment zamknął oczy. Ale łzy i tak płynęły po jego policzkach. John czuł jak jego ciało drżało. Cały się trząsł. Nawet jego szczęka i wargi drgały. Powstrzymywał się przed okazaniem, jak bardzo się bał.

John objął jego policzek.

- Nie bój się – powiedział. – Jestem tutaj. Wróciłem, jak chciałeś.

- Nie takiego ciebie chciałem...

- A jakiego?

Spojrzeli sobie w oczy. John nadal gładził go po policzku. Nie wiedział, czy Seto miał rację. Czy Mord albo jakiś inny pojeb zawładnął jego duszą. On widział tego samego faceta. Swojego najlepszego przyjaciela. Finnegana Howella. Odmienionego. Poturbowanego. Ale to nadal był on. Nawet z tylko jednym zdrowym okiem i bliznami na twarzy.

To nadal był on. Kochał go. Jak brata. I wiedział, że to się nigdy nie zmieni. Nawet jak wszyscy Mordowie światów tu przybędą.

On dalej będzie go kochał.

I wtedy to poczuł. Nawet nie wiedział, kiedy do tego doszło. Finn pochylił się błyskawicznie, jakby bał się, że kiedy John zda sobie sprawę, z tego co zamierzał, nigdy by mu na to nie pozwolił.

Pozwoliłby. Tego dnia pozwoliłby mu.

Pocałował go. Naparł na Johna tak mocno, że ten musiał podeprzeć się na łokciach. John czuł dotyk jego warg. Nie różnił się zbytnio od kobiecych. Finn zawsze golił się na gładko i miał skórę miękką, jak pupa niemowlaka.

Rozchylił usta i odwzajemnił. Nie posunął się jednak dalej. Finn także. Ograniczyli się jedynie do wymiany dotyku warg. Ale to i tak było dużo. Dla dawnego Johna taki występek przyjaciela oznaczałby koniec. Ale nie teraz. Nie dziś. Nie tego zjebanego dnia.

Trwali tak przez dłuższą chwilę. John czekał aż to Finn skończy pierwszy.

Spojrzeli na siebie. Finn jednak szybko pochylił głowę. Dyszał ciężko, jakby dopiero przebiegł maraton. John wyciągnął rękę i tym razem to on go objął. Przyciągnął go do siebie i przytulił. Siedzieli tak przez chwilę, złączeni w uścisku. On nagi, rozłożony na brzegu, jak żaba, a Finn klęczący przed nim, ale okryty ubraniem.

- Już dobrze – szepnął mu do ucha John. – Jestem tutaj.

Finn płakał w jego ramię. Już się nie hamował. Zanosił się płaczem. Jego klatka piersiowa niebezpiecznie unosiła się i opadała. John nawet sądził, że doznał jakiegoś ataku histerii.

Przytulił go mocniej i poczekał, aż przyjaciel się uspokoi.

- On... chciał tego... - wymamrotał Finn. – Od początku... tego właśnie chciał...

Finn odsunął się, ale nie spojrzał mu w oczy. Pochylił głowę. Ich głowy dzieliły jedynie centymetry. A może nawet nie.

John znowu objął jego policzek i odgarnął włosy z jego czoła.

- Kto i czego chciał?

- Mord... Chciał... by do tego doszło... Miałem... - zakrył ręką oczy - ...takie było moje... zadanie... Kazał mi... to robić...

- Co miałeś robić? – zapytał spokojnie John.

- Szeptać. – Finn wziął dech, a potem kolejny. Wyglądał, jakby nie mógł nabrać tchu. Dusił się. – Miałem...

- Spokojnie.

John znowu pogładził jego policzek. I to działało. Oddech Finna się regulował. Klatka piersiowa już nie poruszała się gwałtownie. Uspokajał się.

Przyjaciel spojrzał mu w oczy.

- Szeptałem wam... Tobie i... jej...

- Jej?

- Aurorze. – Finn przełknął ślinę. – Nie tylko moją duszą on zawładnął. Seto nie zna prawdy.

- Jakiej prawdy?

- Nie było go tam wtedy... Pomylił... się.

- Odnośnie czego?

– On to... zaplanował...

- Finn – powiedział John i położył ręce na jego ramionach. – Powiedz mi wszystko. Teraz.

Finn oddychał ciężko. Wciąż się wahał. John widział to w nim. Znał go.

- Mord... oszukał was wszystkich.

- Co?

- Oszukał nawet samego Seto.

John poczuł mrowienie na ciele. Niepokój. Potężny. Jak wtedy, kiedy był przy przyczepie, przy której mieszkał Ray.

- Bo on się zmienia. Tylko oczy ma te same. – Finn potrząsnął głową i roześmiał się. A John znowu poczuł, że ma déjà vu. Wspomniał słowa Jerrego. – On manipuluje. Nie jest jedną osobą! – krzyknął. – Ale wieloma! I to na raz! Może być mną, Jerrym, Rayem, Markiem, a nawet Anną! Może być każdym, kim zawładnęły jego oczy!

- Jego oczy?

- Seto wiedział, że są groźne. Dlatego wypalił własne. – Finn znowu się roześmiał. John miał wrażenie, że tracił rozum. Potrząsał głową, bełkotał. Żyły na jego ciele się uwydatniały. Rosły, jak spierzchnięty ryż, który lada moment może eksplodować jak bomba. – I jego nie zdobył. Seto nie może już zdobyć.

- Finn, o czym ty mówisz?

- On myślał, że jego oczy hipnotyzują. Ale się pomylił. Mord przeszedł dalej. O wiele dalej! – krzyknął i złapał się na gardło. Upadł na ziemię.

- Finn!

John dotknął jego pleców i poczuł, że płoną. Podciągnął jego koszulkę i spostrzegł, że coś zżerało skórę na jego plecach. W miejscach, gdzie miał wyryty napis: Masz czekać, jak pies, pojawiały się dziury.

Finn jęczał i turlał się po ziemi.

- Finn, co to jest?!

- Przeciwsta...wienie się... Mówił, że mnie to czeka, jeśli...

Krew trysnęła. John nawet nie miał czym jej zatamować. Złapał przyjaciela i razem z nim wszedł do wody. Płynął, trzymając go w ramionach. Byle jak najszybciej dostać się do domu.

- Mord wcale nie musi wrócić, John... Jego są już tutaj... dziesiątki... jeśli nie setki...

John dalej płynął.

- Sergej był kiedyś inny.

- Sergej?

- Był niegdyś człowiekiem... dobrym... Takiego znał go Ray... Takiego... - Kaszlnął. John poczuł ciepło na twarzy. Otarł policzek i spostrzegł na nich krew.

- Finn?!

- Takiego... znałem go ja... - Finn uśmiechnął się. Po wardze płynęła mu krew. – Ale kiedy on zawładnie jednym ciałem, ono szepta dalej, John.

John zastygł. To nie był głos Finna. Ten był inny. Szorstki. I chłodny. Od tarasu dzieliło ich niewiele. Powoli obrócił głowę i spojrzał w oczy przyjaciela. Ujrzał błękit oceanu i znowu to poczuł. Beztroskę. Ufność. Błogostan. Ale za tym, było coś więcej. Widział pale, ogień. Słyszał wrzaski. I już nie był w wodzie. Stał na środku pobojowiska. Ciała walały się dookoła. Chrupnęło. Powiódł wzrokiem za głosem. Ujrzał Masa, pochylającego się nad dzieckiem. Wyżerał jego flaki...

- John!

Ocknął się.

Spojrzał w kierunku domu i ujrzał Aurorę. Stała na tarasie, oparta o deskę i wychylała się nad wodą. Mimowolnie zerknął w jej dekolt. Ujrzał krągłe piersi.

- Aurora?

- Poczekaj! – krzyknęła.

Wspięła się po balustradzie.

- Auroro, nie!

Skoczyła. A po chwili już płynęła w ich stronę. Z trudem. Zarośla otaczające taras pętały jej kostki. John ruszył w jej stronę, nadal ściskając Finna pod pachą.

- Będziesz musiał wybrać, John.

Spojrzał na przyjaciela, ale nie w jego oczy. Zerknął na usta. Uśmiechał się. John wiedział, że znowu nie jest sobą. Mord przez niego przemawiał.

- Zamknij się!

- Ocalisz przyjaciela, czy... swoją kochankę? – Zarechotał. – Które z nich dało ci więcej, John? Więcej wsparcia, a może więcej... przyjemności? A ty lubisz fizyczne doznania. Jesteś jak ja. Uwielbiasz zdobywać. Chcesz być zawsze pierwszy, Johnie Charmer! Dyrektorze! Co wybierasz, dyrektorze?! Wolisz lizać, czy być ruchany! Osobiście wybrałbym to drugie...

Aurora zniknęła. John przyśpieszył, ale Finn zaczął wierzgać. Szamotał się na wszystkie strony.

- Puść mnie, John... - wymamrotał, i John poznał głos przyjaciela. – Ratuj ją.

- Nie! – odparł John i zawołał: - Cichy! Do diabła! Cichy! Potrzebuję cię! Pomóż nam! Jesteśmy w wodzie!

Wydzierał się w niebogłosy. Ale nie zapaliło się światło. Nikt nie odpowiadał. John nie miał wyboru. Czuł, że zaraz będzie za późno.

- Poczekaj tu! – krzyknął. – Zaraz cię złapię!

- Czyżby, dyrektorze? – Znowu był Mordem.

John zanurkował. Od razu dostrzegł białą koszulkę Aurory. Dopadł do niej. Opadała na dno, jak kamień. Ujął ją w pasie i razem z nią wypłynął. Wdmuchiwał powietrze w jej usta. Nie miał czasu wydostać się na taras.

Rozległ się chlupot. To Cichy wskoczył do jeziora.

Aurora wzięła wdech.

- John?! – Spojrzał na Aurorę. Łapała dech i krztusiła się. John ściskał ją w ramionach i nie zamierzał puścić. – Co się stało?!

- Finn... jest w wodzie... - wysapał. – Ratuj go.

Cichy od razu zanurkował. John wydostał się na brzeg, stale ściskając Aurorę w pasie. Sapała, próbując wyrównać oddech.

- Czemu to zrobiłaś, wariatko? – powiedział do niej. – Rozum ci odjęło?! Mogłaś zginąć!

- Chciałam cię... ratować – odparła i wtuliła się w jego tors.

Zapłakała.

- Już dobrze... Przepraszam.

Objął ją i ucałował w czoło. Chciał wrócić do wody. Szukać Finna, ale nie puszczała go. Został więc przy niej.

- Jesteś nagi.

- Wiem.

Spojrzeli na siebie.

- Anna... już wie. O nas.

Westchnęła i zakryła ręką usta. Ale po chwili zmarszczyło czoło i popatrzyła na niego badawczo.

- John, co ty... chciałeś zrobić?

Patrzyli na siebie. John wiedział, że nie powinien, ale nadal to czuł do niej. Tę bliskość. Zrozumienie. Czułość.

- Straciłem dzisiaj wszystko, Auroro. Anna mnie zostawiła.

- Ale ja nie.

- Auroro... - zaczął, ale mu przerwała.

Objęła jego twarz.

- Ja cię nie zostawię. Nigdy. Kocham cię.

- Ale ja nie tobie jestem pisany. – Ujął jej dłoń. – Kocham Annę.

- I tego chcesz?

Skinął, a w jej oczach pojawiły się błyski. Objął jej policzek.

- Tego chcę.

Usłyszeli szamotanie. Cichy przedzierał się przez fale, holując Finna. Wyciągnął go na brzeg. Oddychał, ale ledwie. Ojciec Anny rozdarł mu koszulkę i obejrzał jego plecy.

- Co to, u diabła? – Spojrzał na Johna. – Co mu się stało?!

- To Mord – odparł John.

Cichy powiódł wzrokiem po nagim ciele Johna. Przerzucił spojrzenie na przytuloną do niego córkę. Jego oczy przybrały martwy wyraz.

- Gdzie Anna?

- Nie wiem.

- Nie wiesz?

- Jest twoją żoną i nosi twoje dziecko, a ty nie wiesz, gdzie jest?!

Aurora pochyliła głowę. Ale John wytrzymał. Nie odwrócił wzroku. I w pewnym momencie po prostu to zrobił.

„Dowiedziała się, że zdradziłem ją... z Aurorą. I odeszła."

„Kiedy?!"

„Jakieś..." Urwał. Nie wiedział, ile był nieprzytomny. „Nie wiem."

„Gdzie jest teraz?!"

„Nie wiem..."

Cichy poderwał się gwałtownie, ale wtedy poczuł rękę Finna na swoim ramieniu. Opadł znowu i ujął go w pasie. Dźwignął go. Z czułością.

Spojrzał na Johna.

- Muszę go opatrzeć. A ty znajdź swoją żonę, John. – Zerknął z obrzydzeniem po odkrytych intymnych partiach ciała Johna. – I nałóż coś na siebie, na miłość boską!


3

John zjeździł całe miasto. Był w Ogrodach, szkole, galerii, nawet na dawnej stancji Anny i w jej akademiku. Ale jej nie odnalazł. Kiedy wrócił do domu, zastał Marka ładującego torby do samochodu. Aurora siedziała z tyłu i nie podnosiła wzroku.

- Co wy robicie? – zapytał Marka.

Spojrzał w jego oczy. Szukał w nich Morda. Ale nie zamierzał zdradzić, ile wie.

- Zapytaj jego, dyrektorku – odparł Mark i wskazał podbródkiem na dom.

John nie tracił na niego czasu. Wbiegł po schodach i od razu skierował się do kuchni. Cichy stał w niej i sączył z kubka kawę.

- Gdzie jedziecie?! Gdzie jest Anna?!

Cichy spojrzał na niego beznamiętnym wzrokiem. Martwym. O tak, był Cichym. Już nie ojcem Anny.

Musiał uważać.

- Co? Teraz się do mnie nie odzywasz?

Cichy obrócił się, odkręcił zawór i przemył kubek.

- Cichy?!

Ruszył w jego kierunku.

- Do cholery jasnej! Odezwij się do mnie! – Złapał go za ramię, ale ojciec Anny nie zareagował. Spokojnie odstawił kubek na zlew. – Powiedz mi, gdzie jest Anna?

Pan Gregory White minął go. Skierował się na korytarz. John kroczył za nim, krok w krok. Cichy sięgnął po torbę.

- Wyjeżdżasz? Gdzie? – zapytał, ale Cichy znowu nie odpowiedział. – Znalazłeś ją! Wiesz, gdzie jest! Powiedz mi!

Skierował się do drzwi. John zagrodził mu drogę.

- Chcę wiedzieć, gdzie ona jest! U ciebie jej nie ma! Wiem to! Sprawdziłem! Więc gdzie jest?!

Patrzyli na siebie. Finn pojawił się na schodach. Całą klatkę piersiową miał zabandażowaną. On nie miał torby. Czyli nie jechał z nim? Zostanie z Johnem?

- Powiedz mi, gdzie jest twoja córka?! – powtórzył John. Ciałem zasłaniał przejście. – Mam prawo wiedzieć! Jestem jej mężem, do cholery! Spodziewa się mojego dziecka!

John wyciągnął ręce, by złapać go za koszulę. Ale nie trafił. Poczuł tylko, jak materiał musnął jego palce i wyślizgnął się. Cichy poruszył się błyskawicznie. Uchylił się i złapał Johna za szyję. Zacisnął palce. Tak, jak kiedyś John zrobił Finnowi.

Stracił dech. I upadł na kolano.

- Nie masz do niej żadnego prawa – wycedził przez zęby Cichy. Czarne jak smoła oczy, rzucały na niego spojrzenie. – Może być twoją żoną i nosić twoje dziecko, ale to tylko formalność, jaka jeszcze was łączy.

- For... maln...ość? – wybełkotał John. Nie chciał tego robić, ale nie miał wyboru. Zamachnął się. Lewą ręką. Cichy zasłonił się kolanem. Tego John właśnie oczekiwał. Szybko, jak pikujący jastrząb, wypuścił drugą rękę i zacisnął ją na jego jajach. Cichy stęknął i puścił jego gardło. John stanął na równe nogi, nadal ściskając jego jądra. – Co miałeś na myśli, mówiąc jeszcze?!

- Dobrze... wiesz co...

- Mord mnie zwiódł! Kontroluje Finna! I Marka też!

Cichy zmarszczył czoło.

- Ale to nie Mord... - wymamrotał z trudem Cichy - ...wsadził kutasa w moją drugą córkę!

John pchnął go. Z całych sił. Cichy przeleciał do tyłu i potoczył się po podłodze, niczym kłoda. Nie był w stanie nawet wstać. Finn powoli zszedł po schodach. Zatrzymał się nad nim. Ale nie pomógł mu. Nawet się nie pochylił.

Spojrzał na Johna.

- Było chociaż, za co chwycić?

John prychnął i złapał za kurtkę. Narzucił ją na ramiona i wybiegł z domu. Dopadł do auta, w którym siedział Mark.

- Powiedz mi, gdzie jest Anna!

- Chuj cię to obchodzi. – Uśmiechnął się szyderczo, wskazując na siedzącą z tyłu Aurorę. - I co? A nie mówiłem, że jej cipki chciałeś? Dobrze ci było? Lizanie pizdy żonki już ci nie wystarczało? A może jej siostra lepiej obciąga?

John chwycił go za koszulę i wyciągnął przez przednią szybę. Uderzył go centralnie w nos. A potem poprawił. I biłby go dalej, gdyby nie Aurora, która wyskoczyła z auta i starała się go odepchnąć.

- John! Błagam!

Na dźwięk jej głosu znieruchomiał. Ale nie puścił Marka. Z jego twarzy lała się krew. Rozkwasił mu nos, i gdyby Aurora go nie powstrzymała, wbiłby mu go do środka głowy.

Wziął wdech i spojrzał na nią. Była jego przystanią. Wytchnieniem i oazą. Jasnym światłem, które oświetlało mu drogę. Ocaliła go. Przed zrobieniem tego, czego już by nie cofnął.

- Już dobrze – zwrócił się do niej. – Nic mu nie zrobię.

Puściła jego ramię, a John wrócił wzrokiem do Marka. Nadal trzymał go za koszulę. Pochylił się nad nim i szepnął mu do ucha.

- Wiem, że tam jesteś, Mord. Ale nic ci to nie da – powiedział, po czym dodał: - Idę po ciebie. To nie Seto powinieneś się obawiać.

- Jesteś niczym – odparł Mark. A może Mord. Nie wiedział. Wyszczerzył zęby. – Tylko śmieciem.

I John już wiedział. To był Mord. John nazwał tak siebie wcześniej, kiedy rozmawiał z Finnem na brzegu.

Tylko ich dwójka mogła to wiedzieć. Albo Mord.

- Ale znam twój sekret. I znajdę cię. A kiedy to zrobię, wytłukę z ciebie resztki życia.

- Zobaczymy.

- Ty nie – odparł i puścił koszulkę. Mark upadł plecami na ziemię. – Ty już niczego nie zobaczysz.

Obrócił się i wrócił do domu. Minął klęczącego na podłodze Cichego i wspiął się po schodach. Aurora biegła za nim. Słyszał jej oddech. Znał odgłos jej lekkich kroków. Zapach włosów. Smak jej...

Urwał. Zatrzasnął za sobą drzwi. Siedział w łazience, na wannie, w której tak wiele razy kochali się z Anną.

- John?

Uchyliła drzwi. Z dołu dochodził krzyk jej ojca. Wołał ją.

- Idź do niego.

- Nie. – Pokręciła głową. – Nie, bez pożegnania.

- Nasze pożegnanie nie ma żadnego znaczenia. I tak się rozdzielamy.

- Tego chcesz?

Zbliżyła się. Stała przed nim. Czubek jego głowy musnął jej piersi. Była zbyt blisko. Nadal to robiła. Nadal go zwodziła.

Podniósł głowę i spojrzał na nią.

- Czego ty chcesz, dziewczyno? Jeszcze więcej? Straciłem dla ciebie rodzinę. Annę, nasze dziecko... Wszystko. Rozbiłaś naszą grupę! I to teraz!

Przyglądała mu się.

Objęła jego policzki. A John znowu poczuł, że tonie.

- Zapytałam, czy tego chcesz? – wyszeptała. – Bym wyjechała?

- Nie wiem... - Pokręcił głową. Ale skłamał. Wcale tego nie chciał. Pragnął jej. Całym ciałem. Każdą częścią jego.

- Mogę zostać.

- Nie... - odparł i roześmiał się z własnej niemocy. – Auroro, jestem żonaty, a my... Jeśli zostaniesz to...

- To co?

- Do reszty stracę dla ciebie głowę.

- Może tego właśnie chcę?

Spojrzał w jej oczy. Ale nie odnalazł w nich szmaragdów. Choć ich szukał. Ale bezskutecznie.

To nie była Anna.

Pragnął jej, ale...

- Auroro, oni nas oszukali. Finn i Mark, obaj są sterowani przez Morda. Podszeptywali nam... - Urwał. Wiedział, o czym pomyślał. O jej nagim, jędrnym ciele, sterczących sutkach, soczystej... - Chcieli, by do tego doszło. I oboje im ulegliśmy.

- Ale na to nie mogli wpłynąć – odparła i złapała go za rękę. Położyła ją na swojej piersi. John przełknął ślinę. – Zakochałam się w tobie, John. A tego nikt i nic nie może mi nakazać. To mój wybór.

John zastygł. Nie wierzył, że właśnie tych słów użyła. Ale tak było. Wybrała go. Choć jej siostra zrobiła zupełnie na odwrót.

John powoli wysunął rękę.

- Ale ja nie kocham ciebie, Auroro. Nigdy cię nie pokocham.

Cofnęła się.

- Jesteś tego taki pewien...

- Kocham twoją siostrę. Całym sobą. Ciałem, sercem, duszą. Wszystkim.

- Tak tylko mówisz.

- Nie. – Podniósł się i podszedł do niej. Pochylił głowę i położył na jej ramionach dłonie. – Wybieram ją. Nie ciebie. Przykro mi.

Aurora rozchyliła usta, ale wylały się z niej tylko westchnięcia. Obróciła się, po czym rzuciła mu ostatnie spojrzenie.

- Nigdy ciebie nie zapomnę, John. Już zawsze będziesz... moim pierwszym.

- Wiem.

Złapała za klamkę.

- Auroro?

Spojrzała na niego.

- Powiedz ojcu, co ci powiedziałem o Marku. Mnie już nie będzie słuchał. – Pokręcił głową. – Mord zawładnął jego ciałem. Kieruje nim. Zdradza wasze ruchy. I szepcze słowa, by was zwieść.

Do jej oczu napłynęły łzy, ale wytrzymała. Skinęła i wyszła. A po chwili drzwi stuknęły. John wsłuchiwał się w ryk silnika. Odjechali. Opadł na podłogę. Siedział tak, do momentu aż nie usłyszał kroków. Wtedy podniósł głowę. Finn stał nad nim z rękoma schowanymi w kieszenie.

- Nie pojechałeś z nimi?

- Nie.

- A... - nie wiedział, jak powinien o to zapytać - ...on?

Przyjaciel wzruszył ramionami.

- Zostają z tobą.

John skinął. Było mu wszystko jedno. Nie wiedział, czym była podyktowana ta decyzja. Miłością? Wsparciem? Czy może zemstą?

Miał to gdzieś.

Finn wyciągnął rękę, a on ją ujął. Pomógł mu wstać. Objął go w pasie i razem ruszyli korytarzem w kierunku schodów.

- Była chociaż tego warta?

Spojrzeli na siebie.

- Każdej sekundy – odparł John.

Finn mruknął coś niezrozumiałego, a może tylko westchnął.

- No to odpowiedz mi wreszcie.

- Na co? – zapytał John.

- Było za co złapać?

John spojrzał na przyjaciela i roześmiał się na cały głos.

- No co?

- Ty dalej o tym!

- Jest całkiem niezły – odparł Finn i wzruszył ramionami.

- To czemu z nim nie pojechałeś?! Myślałem, że go nie chcesz!

- Nie od razu! – Prychnął Finn.

- To czemu mu tego nie powiedziałeś?!

– A musiałem?! Niech sobie poczeka.

- Więc jesteś zainteresowany?

- Może będę, jeśli mi kurwa, w końcu odpowiesz, czy było za co złapać?!

John pochylił głowę i zaśmiał się. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak się śmiał. Nie z Finnem. Spojrzał mu w oczy i zrozumiał, że to był jego Finn. Nie Morda. Czar prysł. Trucizna Morda przestała działać. Ocalił go. I nagle poczuł, że między nimi, naprawdę zawsze będzie ok.

Spojrzał na niego.

- Było. Wystarczająco.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro