Rozdział 17.3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

John siedział na łóżku i czekał. Na Aurorę. Początkowo nawet nie spodziewał się, że zgodzi się przyjść. Nie w tej sytuacji. Nie teraz. Jednak zgodziła się. I ich niewyjaśniona do końca sytuacja miała nareszcie się domknąć.

Wiedział, że go kocha. Powiedziała mu to. Ale miał nadzieję, że w związku z tym, co się miało niebawem wydarzyć, jej uczucia się odmieniły.

Zapukała. Wiedział, że to ona. To było lekkie puknięcie. Ciche, tajemnicze i dyskretne. W jej stylu.

Przygasił świeczkę palcami. Poderwał się i od razu podszedł do drzwi. To była ona. Okryta białym płaszczykiem i kapeluszem Seji. Ściskała torebkę w dłoniach. Spojrzeli na siebie, a John szybko otworzył drzwi szerzej i zaprosił ją do środka gestem ręki.

Minęła go. Jej rozpuszczone włosy otarły się o jego ramię. Poczuł ich zapach. Słodki, jak maliny. Serce podeszło mu do gardła, a żołądek się zacisnął.

Tracił głowę. Już. Tak szybko. A nawet nie zamienili słowa. Zamknął drzwi, na klucz i obrócił się do niej.

- Przepraszam... Wiem, że jesteś zaskoczony – szepnęła, nie podnosząc głowy. Zsunęła kapelusz i odłożyła go na jeden z worków z nawozem. – Ja, tutaj. I to teraz. Ale kiedy on zadzwonił i powiedział, że chcesz...

Nie dał jej skończyć. Podszedł do niej i wziął ją w ramiona.

Zadrżała i wypuściła z siebie westchnięcie. Stała nieruchomo, jak lalka. Nie objęła go, ani nie dotknęła.

Zamarła.

John przytulił ją mocniej. Przysunął usta do jej ucha.

- Daj spokój – powiedział. Jego wargi muskały jej skórę. – Nie masz za co przepraszać. Nie zrobiłaś niczego złego. To ja. Tylko ja.

Trzymał ją w ramionach. Czuł, jak mocno biło jej serce. Jego też pędziło w tym wyścigu. Ale on wiedział, co się wydarzy. Znał zakończenie. Jedyne możliwe. I niezależne od Morda, ani od jego wpływów.

- Gratuluję wam – szepnął.

- Nam?

- Tobie i Markowi. Waszych zaręczyn.

- Więc wiesz...

- Wiem.

Aurora objęła jego szyję. Poczuł cmoknięcie na policzku.

- Dziękuję...

- Usiądziemy? – zapytał.

- Mhm.

Usiedli na łóżku, blisko siebie. John trzymał ją za rękę. Obserwował jej twarz. Nie chciał, by cokolwiek mu umknęło. Nawet jedno zawiedzione spojrzenie czy samotne westchnięcie.

Sztuczne ognie rozświetliły niebo. Nie spodziewał się, że Seja zdobył zgodę na ich puszczanie. Jednak to robił. Stać go było. W końcu stęskniony ojciec finansował każdy jego poroniony pomysł.

Aurora odwróciła twarz i zerknęła w kierunku okna. Blask fajerwerków oświetlił jej lico. Muzyka grała głośno. Tak mocno, że jej dudnienie przypominało walenie w bębny. Przenikała przez ściany. Poruszała oknami. Ale to nie miało znaczenia.

Liczyli się tylko oni.

Zanim się zjawiła, John schował do szafki prezerwatywy i zabawki erotyczne. To nie było potrzebne. Nigdy nie używał zabawek.

Złapał ją za rękę. Przerzuciła na niego wzrok.

- Cieszę się, że cię widzę. Nasze ostatnie spotkanie... zakończyło się nie po mojej myśli. – Spojrzeli na siebie. – Wszystko spieprzyłem, prawdę mówiąc...

- John...

- To moja wina. Wszystko.

- Nie tylko twoja. – Objęła jego policzek. – Nasza wspólna.

- Moja. Jestem starszy. I to ja jestem żonaty. Z twoją siostrą, z którą spodziewam się dziecka.

Uśmiechnęła się.

- Słyszałam, że już jesteś ojcem.

- Ano! – odparł i roześmiał się, roztrzepując palcami włosy. – Jestem. Mam... córeczkę.

- Jak jej na imię?

- Krisi. Christine Charmer.

Umilkli. Puścił jej rękę.

- Auroro, wiem, że... - urwał, na moment odwrócił wzrok, po czym znowu spojrzał w jej oczy, zasługiwała na to - ...mnie kochasz. Wciąż. Mimo wszystko.

Patrzyła mu prosto w oczy.

- Zrobiłem coś... niewybaczalnego. Rozkochałem w sobie młodą dziewczynę. – Pokręcił głową. – Odebrałem ci najcenniejszy skarb, którym powinnaś podzielić się z kimś w swoim wieku, starszym i wyjątkowym. Na pewno nie tak, jak my to zrobiliśmy.

Aurora wyciągnęła rękę. Znowu objęła jego policzek. Jej kciuk gładził jego usta. Zamarł. Pozwolił, by to robiła.

- Chciałam tego. Tak samo mocno. Nie żałuję niczego. Niczego. – Opuszek jej palca nadal przesuwał się po jego wargach. – A ty?

- Tylko tego, że raniłem.

- A samej... bliskości? – Na moment opuściła wzrok, po czym zerknęła mu przelotnie w oczy. Uwodzicielsko. – Naszej bliskości?

Milczał przez chwilę. Udawał, że się zastanawia. Ale wcale nie musiał.

- Nie, tego nie.

- To był tylko... seks? – zapytała.

- Wiesz, że nie.

- Anna... nie chce mnie widzieć. Nawet nie odpowiada na moje smsy.

- A dziwisz się jej?

- Z tobą chce rozmawiać – odparła. – Ojciec mi mówił.

- Jestem jej mężem, spodziewamy się dziecka. – Spojrzał na nią z politowaniem. – Ale to ty jesteś jej siostrą. Łączy was więź. Zraniłaś ją. Bardziej niż ja. Ufała ci.

- Nadal może.

- Może?

Skinęła. Próbowała go przekonać? Czy może... samą siebie? Starał się dojrzeć odpowiedź w jej oczach, ale była nieodgadniona. Tajemnicza, jak każda z kobiet.

Zwilżyła usta językiem. John pod razu przerzucił wzrok na jej usta. Pełne i kuszące. Tak bliskie. I jak potoczy się to spotkanie?, pomyślał. Tak, jak zamierzałeś?, pytał sam siebie. Oprzesz się jej?

- Mark to dobry facet. Zadba o ciebie.

- Chcesz mówić teraz o Marku?

Przysunęła się. John uniósł lekko głowę, ale nie drgnął. Czekał. Pozwolił, by czubek jej nosa otarł się o jego nos.

Zastygł i zamknął oczy.

- John? – szepnęła.

- Tak?

- Jesteś tylko ty... - wyszeptała, muskając nosem jego nos. – Tylko ty.

- To Mord, Auroro – odparł szeptem.

Czuł jej miękkie usta i marzył, by znowu ją pocałować. Choćby krótko. Choćby przez chwilę.

- To nie Mord – odparła.

Otworzył oczy. Ocierała czubek nosa o jego policzek. Zerknął na wargi, których tak pragnął. Czuł jej zapach. Ciągnął go ku niej. Zapraszał do grzechu.

Spojrzeli na siebie. A potem poczuł dotyk jej wilgotnych warg na swoich ustach.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro