Rozdział 18 Wyprawa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 18

1

John trzymał ją w ramionach. Leżeli nago, blisko, złączeni ciałami. Na łyżeczkę, tak to chyba nazywają. I nawet skrawek materiału czy pościeli ich nie rozdzielał.

I nadal nie wierzył, że do tego doszło. Wszystko działo się tak szybko. Teraz kiedy zasnęła, a on trzymał ją za rękę mógł pozwolić sobie na rozmyślania.

Wcześniej nie miał na to czasu. Po prostu działał.

Byle do niej dotrzeć. Do niej i ich dziecka.


2

Kilka godzin wcześniej w Ogrodach...

Nic więcej się nie liczyło. Wiedział o tym. Zaplanował każdy etap tej podróży, zostawiając miejsce na nieoczekiwane sytuacje. A Seja i jej ojciec byli jednymi z nich. Cóż, ale miał pomocników.

Cichego pozbył się od razu. Powiedział mu, że Krisi gorzej się czuje i nie wie, jak może jej pomóc. Greg od razu do niej poszedł. Razem z Finnem.

Wciąż mu ufał. Mimo wszystko. Bezgranicznie. Na tyle, że bez obaw powierzył mu córkę. Już nie widział w jego oczach Morda. Ale zdawał sobie sprawę, że przyjaciel nadal coś ukrywał. Czasem unikał jego wzroku. Przyglądał mu się, ale kiedy tylko spostrzegł spojrzenie Johna, od razu uciekał wzrokiem. Spłoszony. I John nie był pewien, czy powodem były tajemnice, czy może... uczucie.

Nie naciskał na niego. Gdyż zwyczajnie cieszył się, że znowu go ma. Brakowało mu go. Jego rad i obiektywnego, zimnego, prawniczego spojrzenia. A kiedy było trzeba, chlustu kubła zimnej wody na twarz.

Kochał go. Był jego najlepszym przyjacielem.

Uznał, że da mu czas. I kiedyś może Finn wyzna mu prawdę. O drugim synu Kollevora i o tym, co tak naprawdę widział.

Greg nawet nie zapytał Johna, czemu zostawia córkę i gdzie w tym czasie będzie. Wiedział, że Seja zaplanował wielką imprezę i John, jako właściciel Ogrodów i gospodarz, powinien się tam pojawić. Ale czy zdawał sobie sprawę, do czego miało dojść? Co wymyślił jego syn? Do czego namawiał Johna?

Poza tym, John był ojcem. To wyprzedza wszystko inne. Jednak Greg nie skomentował nawet słowem zachowania Johna, a John po prostu wyszedł. Rzucił na odchodne wymowne spojrzenie przyjacielowi. Ten stał obok partnera, którym teraz był ojciec Anny. Wiedział, że Finn zadba, by Greg nie opuścił kwater.

Takie było jego zadanie.

Ale czy tylko? Czy to wszystko było tylko grą? Początkowo John tak to odbierał. Jako przysługę przyjaciela. Ale potem zobaczył ich razem. To było tuż po pojawieniu się Seji. Siedzieli na ławce, przed domkiem Charlesa. Greg wyglądał na wstrząśniętego. Finn otoczył go ramieniem. Mówił mu coś do ucha. Słowa wsparcia? Otuchy? Pocieszał strapionego ojca? Seja na pewno nie szczędził mu emocji. Ale dopiero, kiedy ujrzał ich razem, John zdał sobie sprawę, ile musiało to kosztować Cichego.

Postawił się na jego miejscu. Wyobraził sobie, że to jego syn wrócił, a potem... Każdy wiedział, co się stało. Strzelanie, wycie, dziewczyny. Czy było mu wstyd? Czy może martwił się o Seję? Mówił, że nie zdradzał Aurory. Czy to z powodu jej śmierci, odjęło mu rozum?

Pomyślał o Kollevorze. To było takie podobne. Obaj cierpieli. Obaj stracili zmysły i zdrowy rozsądek. Obaj posunęli się daleko. Czy to przypadek? Czy kwestia... więzów krwi? Ojciec, syn? Czy tego obawiał się Greg? Martwił się, bo widział, że jego syn zmierza dokładnie tą samą drogą?

Czy z uwagi na to kim był jego ojcem, Seja był podatny na podobne schorzenia?

Ale to nie miało znaczenia. Kollevorem zajmie się później. I jak będzie trzeba, policzy się też z Seto. Jeśli ten, stanie w obronie zabójcy jego żony. John nie był tak wspaniałomyślny. Nie zamierzał wybaczyć. Kollevor odebrał Krisi matkę. To już nie była tylko żona Johna. Była żona. Ale matka ich dziecka.

I nie obchodziło go, czy Kollevor wiedział o tym.

Wyszedł przed budynek. Wyciągnął z kieszeni spodni złożoną na cztery karteczkę od przyjaciela. Widniała na niej nazwa miejscowości i niewielka mapa, naszkicowana długopisem. Droga wiodła przez las. Od kiedy otrzymał mapkę, studiował ją wiele razy. Znał ją już na pamięć. Kojarzył kręte ścieżki, bieg rzeki, wzniesienia, punkty orientacyjne.

I pułapki.

Zaznaczone dużymi X na mapce miejsca, oznaczały niebezpieczeństwo. Wnyki i inne sidła zostawione przez ojca Anny. Liczył się z tym, że to nie będzie łatwa wyprawa. W końcu mierzył się z Cichym.

Kolejnym etapem była rozmowa z Seją. I Charles. Stróż otrzymał komórkę. Nowszy model, niż ten co miał, ale nadal z wbudowanymi klawiszami. Starzec nie potrafił zrozumieć, że w ekran można zwyczajnie stukać palcem.

Cóż, John musiał więc sięgnąć po jedną ze swoich starych komórek. Włożył do niej kartę. Działała. Charles miał mieć na oku Seję. Pod pretekstem obawy o tereny swojego panicza. Spacerował z Do-kim w tę i we w tę. I nie okazywał przybyszowi uprzejmości. Miał sprawiać wrażenie podejrzliwego. Tak, by nie wzbudzić podejrzeń Seji nadmierną życzliwością. Komórka miała być zabezpieczeniem. I stróż miał jej użyć tylko wtedy, gdyby Seja połapał się w ich intrydze, lub ewentualnie gdyby opuścił Ogrody.

Ale była jeszcze Aurora...


3

Dotknęła jego warg. To było krótkie cmoknięcie. A on musiał to znieść. To był jego test. Ostateczny sprawdzian. Zwycięstwo nie tylko nad Mordem, ale przede wszystkim, nad samym sobą.

Musiał mieć pewność, że jest gotowy. Że to wszystko nie było na próżno. I że choć pokuszenie jest tak silne, a szepty nadal zaprzątają jego głowę, on jest w stanie się im przeciwstawić.

Dał radę. Nie zamknął oczu. Nie zareagował. Nie odpowiedział pocałunkiem. Nawet nie drgnął.

I gdy tylko pocałunek ustał, poczuł ulgę. I radość. Nagle zdał sobie sprawę, że nie myślał o Aurorze. Ale o Annie. I o ich dziecku. O Krisi. O tym, co minęło, ale nadal w nich trwało. Ujrzał Annę na uczelni. Słyszał szelest opadających kartek. Czuł smak poziomek, kiedy pierwszy raz ją pocałował. Widział jej twarz, kiedy siedziała na nim w aucie. Czuł zapach lasu, świeżość jej kosmyków na twarzy, pocałunków, dotyku, pieszczot...

Aurora odsunęła się i spojrzała na niego wstydliwie.

- Musiałam...

- Rozumiem.

Skinął.

- To nie znaczy, że ja i Mark... My... - Urwała.

John objął jej policzek. Ogarnął włosy z twarzy. Była śliczna. Taka młoda, rześka, spragniona wrażeń, miłości i kochania.

Ale nie była jego. Nigdy do niego nie należała.

- Już dobrze - odparł. - Wiem, że nie podjęłabyś takiej decyzji pochopnie. - Uśmiechnął się. - Już wtedy go lubiłaś.

- Tak, i to bardzo... - Zachichotała. - On jest inny. Od ciebie i od... mojego ojca.

John odpowiedział uśmiechem. Domyślał się, skąd to porównanie. Aurora nie znała zbyt wielu mężczyzn, więc mogła porównać Marka jedynie do Johna, jako swojego pierwszego zauroczenia i kochanka, oraz do ojca.

- I dobrze. Taki powinien być.

- Chciałam... - zaczęła i nagle westchnęła cicho - ...zaprosić cię na nasz ślub, ale...

- To nie byłby dobry pomysł.

Pogładził czubek jej głowy i odchylił się nieznacznie do tyłu, zwiększając pomiędzy nimi przestrzeń.

- Wiem - odparła. - Już... wiem.

- Czy twój ojciec rozmawiał z tobą, Auroro?

- Tak, powiedział mi o... szeptach. To samo, co mówiłeś i ty wtedy. Starał się wpoić we mnie, że to co czuję... co czułam do ciebie...

Urwała i spuściła głowę. Włosy okryły jej policzki, jak kiedyś Anny. Pamiętał, jak kochał się w tym widoku. Zawijał na palec kosmyk i odkrywał jej rumieńce. Uwielbiał to robić. Mógł tylko patrzeć. Nic więcej.

Ale chciał więcej. Pragnął Anny całej.

- Ale... tamte noce... John...

- Cii - szepnął. - Nie mówmy już o tym.

Pokiwała głową, a jemu zrobiło się nagle smutno. Znowu to zrobił. Uwiódł, rozkochał, zaliczył i zostawił. Ale nie chciał, by tak to się zakończyło. Ale czy było inne wyjście? Czy pierwsze miłości nie są właśnie takie?

Nieszczęśliwe, przykre i ... bolące, jak diabli?

- Nigdy więcej się nie spotkamy, prawda? - zapytała nagle.

- Nie - odparł spokojnie.

Aurora pochyliła głowę mocniej. Załkała, a łzy pomknęły po jej policzkach.

- Anna... nie pozwoli mi... nigdy was nawet odwiedzić... zobaczyć waszego syna... i...

John zamarł.

- Co ty powiedziałaś?

- Hmm? - Zerknęła na niego dużymi oczami.

- Powiedziałaś... syna?

Westchnęła.

- Nie wiedziałeś?

- Nie. - Pokręcił głową.

Uśmiechnęła się. Przez łzy, mokre oczy i wilgotne policzki. Ale był to szczery uśmiech. Prawdziwy. Siostrzany.

- Będziecie mieli syna, John. Anna nosi w sobie chłopca.

- Syna... - powtórzył John. Odchylił się do tyłu i oparł głowę o ścianę. A po chwili roześmiał się, zakrywając ręką oczy. Płakał. Nie wiedział, co było silniejsze. Wzruszenie, czy radość. - Będę miał... syna!

Aurora złapała go za rękę. Uścisnęła ją. John spojrzał na nią. Cieszyła się i też płakała. Przez chwilę robili to razem. Po prostu śmiali się i płakali, trzymając się za ręce.

- Wiem, jakie to dla ciebie ważne - powiedziała.

- Dziękuję.

On także uścisnął jej dłoń. Otarł rękawem oczy i zerknął na zegarek. Próbował zrobić to dyskretnie. Nie chciał, by było to aż tak widoczne, ale niestety, było. Chciał już wyjść i pognać do Anny. Mapa spoczywała w jego kieszeni. Klucz do niej. Droga do ich szczęścia, starannie naszkicowana przez ich przyjaciela i świadka rosnącego pomiędzy nimi uczucia.

- Chcesz iść... - powiedziała.

- Tak - odparł.

Skinęła.

- Wiem, co mam zrobić. - Wysunęła rękę i pokiwała głową. Już się nie uśmiechała. Jej twarz przybrała surowy, chłodny wyraz. - Finn ze mną rozmawiał.

- I zrobisz to?

- Tak.

Tym razem to on pokiwał głową. Nie wiedział, co więcej mógł zrobić. Prosił ją o wiele, o zbyt wiele.

- Seja jest przebiegły - powiedział.

- Ja też - odparła.

Spojrzał na nią i roześmiał się.

- Coś w tym jest! - odparł, śmiejąc się. - Trochę jest z ciebie szczwany lis!

- Lisiczka!

John na moment znieruchomiał. Wspomniał kitsune, o której kiedyś opowiadała mu studentka. Demoniczną lisicę zdolną omamić mężczyznę. Kupił nawet wisiorek. Miał go podarować Annie, ale... Nie pamiętał, co się z nim stało.

A może... to nie Anna była kitsune?

Aurora pacnęła go ręką w ramię.

- No już. Leć do niej - powiedziała. - A tego zwierzęcego przystojniaka zostaw mi.

- Nie bagatelizuj go.

- Nie zamierzam! - Wzięła wdech, wypinając pierś. Zarzuciła włosami i zatrzepotała rzęsami. I nagle wydała mu się bardziej groźna, niż kiedykolwiek. - Jestem gotowa. Na wszystko.

Pokazała wzrokiem na torebkę. John spostrzegł w niej mały głośnik.

- To na wypadek, gdyby przyszło mu podsłuchiwać. - Przewróciła oczami. - Trochę westchnień i jęków, by mi się nie nudziło samej. Choć, jak wiesz, sama też potrafię całkiem nieźle... postękiwać.

Uśmiechnęła się do niego figlarnie. John odpowiedział tym samym.

- Coś czuję, że Mark będzie miał pełne ręce roboty z tobą.

- Już ma. - Wzruszyła ramionami. - Wie, gdzie jestem i musiał to znieść. Pogodził się nawet z warunkami ojca.

- Warunkami ojca! - zawołał John. - Wy też macie jakieś!?

- A jak! Nie mogę zamieszkać z Markiem do ślubu! I żadnej nocy nie możemy spędzić sami! Musiałam zostać w gospodarstwie, a Mark tutaj! - Przygryzła wargę. - Choć... i tak nas to nie powstrzymało.

John roześmiał się i pokręcił głową. Cieszył się. Ich historia dopiero się rozpoczynała. Opowieść Aurory i Marka. Ich uczucia, potyczek, wyzwań. Radości, smutków, łez, śmiechu, potajemnych pocałunków, gorących nocy, namiętności, bliskości, kochania...

I tak powinno być. Ta droga właśnie tak wygląda. Każdy musi przejść swoją.

- Wiem, że dla ciebie też przygotował listę - powiedziała.

- Tak, Anna miała kilka warunków.

- Anna? - zapytała i zmrużyła oczy. - Ale przecież... to nie Anna wpadła na ten chory pomysł.

- Co?

- To nasz ojciec! - odparła Aurora i roześmiała się. - Jedną listę zrobił dla ciebie, a drugą dla Marka! No, i dla mnie. - Zrobiła niepewną minę. - Wydaje mi się, że Anna nie miała pojęcie o tej liście.

- To niemożliwe, przecież...

Urwał.

- Ależ jak najbardziej możliwe, John. - Pokręciła głową. - Wiesz, jaki on jest.

- Wiem, ale...

- Widziałam go nieraz, jak siedział na werandzie, w fotelu, z notatnikiem na kolanie. Dumał, skreślał, notował. - Westchnęła. - Cały on.

John przymknął oczy. Nie mógł w to uwierzyć, ale chciał, by tak było. To by oznaczało, że Anna... Wziął wdech. Anna chciała do niego wrócić. Bez jakichkolwiek warunków, umów, porozumień.

Ona chciała z nim być. Dać mu... szansę? Jemu i ich... rodzinie?

Westchnął z ulgą. Jak dobrze, że nie zawiódł i nie uległ. Anna nie wyciągnęła ręki na próżno. Mogła mu ufać. Dowiódł tego. I będzie dowodził, do końca swoich dni.

Znowu spojrzał na zegarek.

- No leź już! Znajdź ją! - Pchnęła go ręką. - A ja tu zostanę, posłucham muzyki. Do rana masz czas. Wykorzystaj go dobrze.

- Tak zrobię. - Przysunął się do niej gwałtownie i objął ją ramieniem, po czym cmoknął ją mocno w czubek głowy. Aurora zachichotała. - Trzymaj się, dzieciaku. I następnym razem, kiedy spotkasz faceta podobnego do mnie, zwiewaj ile sił w nogach.

Odsunął się, a Aurora popatrzyła na niego wymownie.

- Aha, żeby to było takie łatwe... - odparła i uśmiechnęła się.

- Nie będzie. Zaufaj mi. - Wskazał na siebie kciukiem. - Wiem to najlepiej. Ale wybrałaś Marka. Trzymaj się go, a będzie dobrze.

Uśmiechnęła się i skinęła.

- Zamierzam - odparła.

Wyciągnął rękę i położył ją na jej dłoni.

- Przyjmij moje gratulacje już dziś. Niech wam się układa. Nawet wtedy, kiedy niekoniecznie świeci słońce... - uśmiechnął się zawadiacko - ...a na horyzoncie pojawia się przystojny brunet.

Aurora zachichotała znowu. Wyszczerzył zęby i puścił do niej oko. A potem puścił jej dłoń i pognał za Anną.


4

Droga wiodła przez ciemny las. Tego się spodziewał. Ale jaki szpital mógł się znajdować w takim miejscu? Cichy musiał umieścić Annę gdzieś indziej. Ukrył ją. Daleko od Beaver i swojego gospodarstwa. W lesie, najeżonym od pułapek, sideł i innych ustrojstw, o jakich John prawdopodobnie nigdy nawet nie słyszał.

Ale miał mapę. Pojęcia nie miał, jak Finn ją zdobył. Ale zrobił to. Może stało się to po wspólnej nocy? Kiedy Greg był nieostrożny? Zadawał mu pytania po wypiciu kilku głębszych? A Cichy mówił. I mówił. A wtedy Finn sięgnął po notes? Kiedyś zapisywał w nim dziewczyny Johna, teraz przekręcił go na ostatnią stronę i naszkicował mapę? Czy tak się to odbyło? Zmiękczył serce i czujność kochanka, i po upojnej nocy, zdobył potrzebne informacje?

Czy to był tylko... seks?

Nie wierzył w to. Pamiętał, jak przyjaciel objął Grega. Przysunął usta do jego ucha. Szeptał do niego. Takich rzeczy nie robi się od tak.

Przystanął. Słyszał szum wody. Wiedział, co to oznacza. Szedł już od dobrych kilku godzin. Dochodziła druga. Musiał się śpieszyć. Nie miał czasu na odpoczynek. Zerknął na mapę, oświetlając ją światłem z zegarka. Niedźwiedzie. Ten napis biegł blisko rzeki. Musiał być czujny. Ale nie mógł z niej zboczyć. Finn napisał wyraźnie: Idź z jej prądem! Rzeka była drogowskazem. Prowadziła do Anny.

Gdyby myślał książkowo, nie spodziewałby się spotkać jakiegokolwiek niedźwiedzia. Nie widywano ich już w Anglii. Ale miał do czynienia z Cichym. A on nie pochodził z tego świata. Wszystko było możliwe.

Mapa Finna była prawidłowa. Aż zadziwiające, że przyjaciel mógł tyle wyciągnąć z Grega, a potem naszkicować tak staranną mapkę. W połowie drogi, John natknął się na miejsce postoju Cichego. Oznaczone jako kółeczko. Widział pozostałości po ognisku. I tak, jak mówił mu Finn, na drzewie obok wisiał metalowy kubek. Tutaj Greg odpoczywał. Parzył herbatę? Może nawet nocował? Kto wie, czy nocą można było wejść do szpitala, czy miejsca, w którym była Anna. Na pewno nie mogła być sama. To musiał być budynek z opieką. W końcu była w środku lasu, w zaawansowanej ciąży.

Wymacał torbę wiszącą na gałęzi. W środku były zawinięte w worek zapałki, nóż i kilka woreczków ze zmielonymi ziołami. Zapewne przyprawy do mięsa. Greg musiał tutaj polować. Ale na co? Na niedźwiedzia? Na pewno byłby zdolny do tego.

Nie spotkał niedźwiedzia. Prawdę mówiąc, nie widział ani nie słyszał jakiegokolwiek zwierzaka. I ta myśl niepokoiła go jeszcze bardziej. Nie nadział się na żadne odchody, czy ślady łap, albo otarć na drzewach. Było ciemno, ale księżyc świecił dość jasno. Jednak nie widział niczego. Las wydawał się martwy. Jakby ktoś wybił wszystkie żyjące w nim istoty. I gdy pomyślał, że mógł to zrobić ojciec Anny, alias Cichy, dreszcze biegły po jego skórze.

Ale wiedział, że kto jak kto, ale Cichy byłby do tego zdolny.

Szedł dalej. Aż ujrzał światło. W samym środku lasu. Paliło się nad bramą, jak latarnia oświetlająca drogę dla wracających do domu marynarzy. Podszedł od tyłu. Budynek przypominał szkołę. I fortecę. Ogrodzony betonowym płotem, w kształcie kwadratu, wysokim na bodaj cztery metry. W każdym rogu znajdowały się lampy, uruchamiane na ruch. Nie było innego wyjścia. Musiał wejść od frontu.

Stanął przed ogromną, metalową bramą. Przypominała mu Ogrody i dzień, kiedy wspinał się razem z Anną, po żelaznych szczeblach, by włamać się do własnej firmy. Za nią widniał budynek. Potężny, cały w bieli, z wysokimi na dwa metry prostokątnymi oknami. Mierzył kilka metrów i pięter. Otaczały go różnego rodzaju rośliny, szczególnie rozłożyste paprocie. Znowu usłyszał szum wody. Zapewne gdzieś w środku było oczko wodne, i może fontanna?

Zadzwonił na dzwonek. Po kilku minutach do bramy podszedł szczupły mężczyzna, w kurtce przeciwdeszczowej i z parasolką w ręku.

- Przyszedłem do Anny Charmer. Wiem, że jest tutaj.

Mężczyzna zrobił zniesmaczoną minę.

- Jest środek nocy.

- Wiem o tym. Mam za sobą długą drogę. - Zsunął z głowy kaptur. - Muszę ją zobaczyć. Ona jest tutaj. Wiem to i..

- Jest, to prawda. - Mężczyzna skinął. - Nikt nie twierdzi inaczej.

- To mogę ją zobaczyć?!

- Pani Charmer teraz śpi. Tak jak i inne pacjentki naszego ośrodka - odparł jegomość, a John pomyślał: Pacjentki? Więc to jednak szpital? Mężczyzna zmierzył go bystrym wzrokiem. Obejrzał od góry do dołu. - Kim pan jest dla pani Charmer?

- Jestem jej mężem. I ojcem dziecka.

Mężczyzna pokiwał głową. Ale nadal nie wydawał się przekonany. John sięgnął do portfela i pokazał mu dokument z nazwiskiem. Mężczyzna pochylił się, nagle wyciągnął rękę i sięgnął po coś. Trzymał między palcami zdjęcie, które kiedyś John wydrukował razem z Anną. Ich zdjęcie ślubne.

Padały na nie krople. John widział ich twarze. Jego i Anny, oraz Cynthi i Travisa. Uśmiechnięte, mimo wszystko. Wtedy nie było już Raya, ani Jerrego. Finn odwrócił się od nich. Zostali sami. I mieli uciekać. Zmienić swoje życie. Pracę, dom. Wszystko. By być razem. Planowali dziecko...

Mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał na niego.

- Niech pan wejdzie - odparł i przesunął się, przepuszczając Johna do środka.


5

Anna leżała na boku, odkryta, z podwiniętymi nogami i ogromną poduszką włożoną między nimi. W pokoju było ciepło. Kołdra leżała przy niej. Miała na sobie koszulkę nocną.

Rozejrzał się. To nie był szpital, a ośrodek dla kobiet. Ale nie taki, jak się wielu wydaje. Tutaj wszystko było w wersji premium. Dla tak zwanych VIPów, czyli ludzi, którzy nie szczędzą środków.

Anna miała cztery zajmujące się tylko nią pielęgniarki. Dziewczyny zmieniały się, ale zawsze obecne były dwie. Na miejscu było też kilku lekarzy. Ginekologów, kardiologów, chirurgów, ortopedów, ogólnoustrojowców, a nawet psychiatrów. Ale decyzja o pracy w tym punkcie badawczym musiała zostać podjęta z rozwagą. Poza nimi nie było praktycznie niczego innego w tym lesie. Żadnych sklepów, galerii, kin, basenów, aptek. Niczego. Ci lekarze i pielęgniarki żyli w tym ośrodku.

Anna miała apartament. Nie miał pewności, czy każda z kobiet go miała. Nie wiedział nawet ile ich było i czy każda była ciężarna. I nawet go to nie obchodziło.

Liczyła się tylko ona. Anna miała do dyspozycji sypialnię z dużym, wysokim łóżkiem i wysięgnikiem z uchwytem, ułatwiającym jej wstawianie. Obok stały dwie szafki nocne i duża dwudrzwiowa szafa. Okno wychodziło na ogród. Faktycznie, stała przed nim fontanna. Jej apartament mieścił się na drugim piętrze, ale w ośrodku mieli windy, także to nie był problem. Tuż obok sypialni mieściła się łazienka. Z wanną, prysznicem i wszelkimi udogodnieniami dla kobiet w ciąży. Szczególnie poręczami. Na półkach stały kosmetyki. John od razu rozpoznał te, które kojarzył z czasów, kiedy byli razem.

Byli razem...

Obok sypialni znajdował się salon z kanapą, z minimum sześćdziesięciocalowym telewizorem zawieszonym na ścianie, radio, laptop oraz kilka regałów wyłożonych książkami.

Kuchnia była mniejszych rozmiarów i nie była dostosowana raczej do gotowania. Była w niej kuchenka i lodówka, ale zapewne posiłki przygotowywali jej i przynosili pracownicy ośrodka.

John klęknął przy łóżku. Anna spała. Posapywała lekko. Spojrzał na jej dłoń. Jedna spoczywała na pokaźnym brzuchu. Musnął jej brzuszek, a w końcu odważył się i położył na nim swoją rękę. Zamknął oczy. Ich dziecko było w niej. Ich... syn.

Anna drgnęła. Wyrwała się, a John od razu uniósł obie ręce w geście poddania.

- To ja, Anna.

- John?! - Poderwała się, z trudem, podnosząc się na łokciu. Zakryła ręką piersi, choć skrywała je koszulka nocna. To zapewne był automatyczny gest. Od dawna z nim nie była i zapewne nie spodziewała się odwiedzin nocą. Żadnego mężczyzny. - Co ty tu robisz?

- Znalazłem cię.

Westchnęła nerwowo, za szybko. Nie chciał, by się bała.

- Nie wiedziałam, że mnie szukasz.

- Szukałem. - Opadł na drugie kolano i pochylił się w jej stronę. Złapał ją za rękę. - Ale twój ojciec skutecznie mi to uniemożliwił.

Pokręciła głową.

- Co zrobił tym razem?

Nie była zaskoczona.

- Słyszałaś o warunkach, jakie miałem spełnić, byś... zamieszkała w Ogrodach?

- O czym?

- Przygotował całą listę. Od remontu, po... stosunki między nami.

Anna znowu pokręciła głową. Próbowała się podnieść. John objął ją ostrożnie w pasie i pomógł, by usiadła. Ułożyła się bokiem, poduszka nadal była między jej nogami. John wsunął drugą poduchę pod jej głowę.

- Już nie mam do niego sił - odparła, przecierając dłonią czoło. Kosmyki włosów opadały na nie. Jej włosy były dłuższe. Ich końce się figlarnie kręciły, każdy w swoim kierunku. Wyglądała przepięknie. - Poddałam się. I tak nie mówił mi wszystkiego.

- Myślałem, że to ty chciałaś, bym zaakceptował te warunki i...

- Nie - przerwała mu. Pokręciła głową. - Nigdy bym tego nie zrobiła, John. Jesteś ojcem. Nie musimy być ze sobą, ale zawsze będziesz miał możliwość by widywać się z naszym dzieckiem. A gdybym nie chciała wrócić do ciebie, po prostu bym tego nie zrobiła. Nie wymyślałabym żadnych zasad i list, by się pastwić nad tobą.

John klękał przed nią, jak wierny przygotowujący się do pacierza.

- Anno... ja... to, co zrobiłem... z...

Anna przyłożyła opuszek palca do jego ust. Zamarł. Nie miał prawa się odezwać, jeśli tego nie chciała. Wiedział o tym. Zasłużył sobie na to.

- Milcz - powiedziała i lekko pokręciła głową. - Nie wymawiaj jej imienia.

- Jestem tak samo winny.

Miał milczeć. Nie powinien był tego mówić, ale Aurora nie była jedyna winą. To nie było fair.

- Wiem o tym. I lepiej niż ktokolwiek z was znam Morda. - Westchnęła. Uniosła podbródek i spojrzała na niego z góry. John nie znał jej takiej. - Tylko ja jedna go pamiętam. Znam go. Od... bardzo dawna.

- Ale... jako...

- Hana. Tak. - Skinęła, a jej chłodne spojrzenie znowu go dotknęło. - Pamiętam wszystko.

- Więc... jego też?

- Tak.

John spuścił głowę. Tego się nie spodziewał. Seto nadal był na obrazku. Kręcił się, wpraszał, wychylał zza ramy.

Krótko mówiąc, istniał. Anna go pamiętała. Ich małżeństwo, miłość, walkę i dzieci...

- Ale teraz jest inaczej. Moje... - na moment urwała - ...uczucia są inne.

- Co to znaczy?

Wzruszyła ramionami.

- Już rozumiem, co Seto chciał mi powiedzieć tamtego dnia. Wiem, czemu odszedł. - Pokiwała głową. - Tak musi być.

John zastygł. Anna znowu go zaskoczyła. Coś w niej uległo zmianie. Była spokojna, pewna siebie i... wyrachowana. Jak kobieta z pięćdziesiątką na karku, która zbyt wiele razy się sparzyła.

- Nie zrozum mnie źle. Nadal go kocham, ale... - rzuciła mu przelotne spojrzenie - ...ciebie kocham bardziej. Choć może nie jest to właściwe słowo... Inaczej. - Skinęła. - Zupełnie inaczej.

John przełknął ślinę. Anna właśnie wyznała mu miłość. Sama.

- Anno, ja też cię kocham. Całym sercem. - Znowu złapał ją za rękę. - I wtedy... straciłem głowę, to co zrobiłem...

- Zrobiliście, co zrobiliście. Mord był tylko... - uśmiechnęła się pogardliwie - ...paliwem do waszego uczucia.

- Paliwem?

- Tak działa jego manipulacja. Znam go bardzo dobrze. - Spojrzała mu w oczy, znowu chłodno. Jak zraniona kobieta, ale John nie czuł, że miała do niego żal. - Jego szepty podsycają namiętności. Nasze pragnienia. Grzeszne myśli. Jest w tym mistrzem. Ale te myśli nie biorą się znikąd. One już tam są. - Wzięła wdech. - I... jest też wybitnym manipulatorem. Nie znałam lepszego. To nie jego mięśni trzeba się obawiać. A umysłu.

- Umysłu?

Anna zabrała rękę i rzuciła mu zaczepne spojrzenie.

- Seja ci tego jeszcze nie powiedział?

- Seja?! - John wzdrygnął się. - To on tu był?!

- Tak. Dzisiaj rano.

John nie wierzył własnym uszom.

- Ale jak?!

- Mój tata dał mu adres. Spędziliśmy razem kilka godzin. - Uśmiechnęła się. - Choć jak zwykle się spóźnił. Zabawił zbyt długo w lesie. Ale... to cały on.

I John nagle zrozumiał, czemu w lesie nie ma żadnych zwierząt. Przeraziło go to.

- Seja... rozmawiał z tobą o... - wzruszył ramionami i postanowił wybrać bramkę numer dwa, tę bezpieczniejszą - ...dziewczynach? Kilka zbałamucił.

- Tak... Słyszałam - odparła i roześmiała się, ale po chwili zmarkotniała. - Po śmierci Mirian... cóż...

Nie skończyła.

- On był twoim mężem podobno.

- Był.

Pokiwał głową. Nie wiedział, o ile może zapytać. Nagle Anna dotknęła jego policzka. Zadrżał. Od tak dawna nie czuł jej dotyku.

- Słyszałam o twojej córeczce. - Uśmiechnęła się. - Twojej i Meridith. Krisi, tak?

- Tak.

- Cieszę się - odparła, nadal się uśmiechając. - Ma śliczne imię. Wyobrażam sobie, co musiałeś poczuć, kiedy się o niej dowiedziałeś.

John pochylił głowę, po czym spojrzał jej prosto w oczy.

- A ty?

- To dziecko, John.

- Wiem, ale nie nasze. Moje. I jej.

- To nadal tylko dziecko. - Jej uśmiech zgasł. Pokręciła głową. - To mała, niewinna dziewczynka. Zasługuję na całe oceany miłości, opieki i dobroci. Nieważne kto jest matką, czy ojcem.

I John nagle zrozumiał. Ona wiedziała. Nie miał pojęcia, kto jej powiedział, ale Anna znała swoją przeszłość z tego świata. A skoro Mord ją uratował wiele lat wcześniej... być może go rozpoznała.

- Więc... - zaczął niepewnie - ...chciałabyś... ze mną...

- Tak - odparła stanowczo. - Zamieszkam z tobą, John. Bez żadnych warunków. Chcę spróbować znowu - powiedziała jednym tchem, a w Johnie emocje, tętno i radość urosły do takich rozmiarów, że myślał iż lada moment eksploduje. - Nasz synek potrzebuje i matki i ojca. A twoja córeczka... - Urwała. - Postaram się być dla niej tak dobra, jak wcześniej była twoja żona. Dam z siebie wszystko, by tej malutkiej niczego nie zabrakło. Już wystarczająco wycierpiała. - Zmrużyła oczy. - A gdzie ona w ogóle jest?

- Została w Beaver. Z twoim tatą i Finnem.

Odetchnęła z ulgą.

- Dobrze, że mój tata tam jest. Zadba o nią. - Nagle puściła mu wrogie spojrzenie. - Ale nie powinieneś jej zostawiać. Jesteś jej ojcem, a ona straciła matkę.

- Wiem. - Pokiwał głową. Myśli plątały mu się po głowie. Tyle chciał jej powiedzieć. Ale teraz, kiedy klękał przed nią, wszystko się pomieszało. - Więc wrócisz ze mną?

- Teraz?

- No.

- Raczej nie. Mam tutaj dobrą opiekę medyczną i... nie powinnam się przemieszczać. - Zerknęła w kierunku okna. - Jest droga wiodąca przez las. Ale ostatnie metry musiałabym pokonać pieszo, albo na wózku.

Skinął.

- A po... porodzie?

- Oczywiście - odparła, jakby to było oczywiste. - Ojciec miał ci przekazać moją odpowiedź.

- No tak. Poniekąd to zrobił. - Wziął wdech. Chciał zapytać ją, czy Seja powiedział jej coś jeszcze, choćby o Aurorze, ale bał się jej reakcji. - Ale... wrócisz dla niej, dla naszego dziecka, czy też... do mnie?

Anna zmrużyła oczy.

- Co masz na myśli? - Przechyliła głowę. - Jestem twoją żoną.

- Wiem - odparł i roześmiał się. Poderwał się. Nerwowo przeszedł się po pokoju. Anna wodziła za nim wzrokiem. - Chodziło mi... no wiesz... gdzie będziesz spała?

- A gdzie miałabym spać? W kwaterach.

Stanął przy oknie.

- No tak, ale... ze mną?

- A z kim innym?!

Obrócił się i spojrzał w jej oczy. Była zła. A nawet wkurzona. Jakby to pytanie ją oburzyło.

- W jednym... łóżku?

- John! - krzyknęła i z oburzeniem potrząsnęła głową. - Czy ty mnie pytasz o seks?!

John przełknął ślinę.

- No... tak jakby? - odparł wymijająco.

Wydała z siebie poirytowane westchnięcie.

- Więc wiedz, że na pewno nie od razu.

- Ok. Ale... - pokręcił głową, raz w jedną, raz w druga stronę, jakby się zastanawiał - ...nie mówisz nie?

- Nie! Jesteśmy małżeństwem przecież!

Wzięła wdech. Widział, że starała się uspokoić. John obrócił się znowu w stronę okna. Cieszył się, ale... coś było nie tak.

- Wiesz, może to nie umowa spisana na papierze, jak ta twojego ojca, ale to nadal... brzmi jak umowa.

Czekał. Anna milczała. On też. Wpatrywał się w okno. Widział jej odbicie. Nie ruszała się. Obaj czekali.

Obrócił się.

- A ja nie chcę umów - powiedział.

- To może powinieneś był zostać dzisiaj z Aurorą - odparła.

A jednak. Wiedziała. Ten palant go okłamał. Doniósł jej wszystko. Wystawił go. Uprzedził ją. I gdyby John dzisiaj do niej nie przyjechał, mogłaby pomyśleć, że...

- Więc wiesz?

- Wiem, że miałeś się z nią spotkać.

- Spotkałem się. Ale jestem tu. - Podszedł do niej. - Dałem radę. Mord już mną nie steruje. Jestem wystarczająco silny.

Anna nie patrzyła na niego. Wodziła opuszkiem palca po kołdrze.

- Całowałeś ją?

- Nie.

- Nic... nie było?

Zastygł. Nie było co kłamać.

- Pożegnaliśmy się i cmoknęliśmy, na pożegnanie. Nic więcej. - Pokręcił głową, choć i tak na niego nie patrzyła. - Nie odwzajemniłem ani...

- A więc to ona. Znowu.

- Anno...

Zaśmiała się drwiąco i przerzuciła wzrok na fotografię. Na jej szafce stało zdjęcie. Ale Aurory nie było na nim.

Tylko jej.

- Ta... szmata... - wycedziła.

- Anno - powiedział i znowu opadł przed nią na kolana. - To nie jej wina. Mord...

- Przestań mówić o Mordzie! - krzyknęła i rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Mówiłam ci! Znam Morda! Lepiej od was! Jestem tą, którą zabił! Nie zapominaj o tym!

John pochylił głowę. Nie chciał tego słuchać.

- Ale zanim pojawił się Finn i Seto... - kiedy wypowiedziała imię Seto, jej głos zadrżał - ...ona już wcześniej cię uwodziła! Zostałam zgwałcona! Staraliśmy się poukładać nasz związek! A ona... kokietowała cię, jakby nigdy nic!

John wiedział, że Anna szybko nie wybaczy Aurorze. Jeśli kiedykolwiek to zrobi. Wolał nie poruszać tego tematu.

- Masz rację. Ale dzisiaj oboje przerwaliśmy. I Aurora pomogła mi dostać się do ciebie. Odwróciła uwagę Seji. - Zacisnął rękę. - Ani twój ojciec, ani on nie chcieli bym cię zobaczył. Musiałem kombinować!

Pokręciła głową i westchnęła.

- Już... nieważne - odparła, a po chwili zakryła ręką oczy i roześmiała się. Położyła drugą dłoń na brzuchu. - Matko, nie chciałam by do tego doszło. Od dawna wyobrażałam sobie ten dzień. Przeszłam już wszelkie etapy. Zawód, złość, nienawiść do ciebie, a potem tęsknotę za tobą...

John spojrzał na nią.

- Anno...

- I miałam być silna. Chcę dać nam szansę, John - szepnęła i złapała go za rękę. - Wiem, jak wiele może Mord. Już cię nie obwiniam o... romans. Ale... - westchnęła - ...kiedy pomyślę, że robiłeś to... z moją siostrą...

- Anno, posłuchaj mnie.

- Nie. - Zabrała rękę i uniosła wysoko palec wskazujący. - Muszę to powiedzieć. Wszytko. To jedyne wyjście. Cała prawda, albo zapomnijmy o wszystkim.

Skinął. To był ten moment. Wiedział o tym. Chciał zrzucić z siebie wszystko. Cały ciężar. Odsłonić się przed nią całkowicie. I wyznać jej... Ale co? To, co robił z jej siostrą? Gdzie się kochali? Jak pieścili się w salonie, kiedy ona spała na górze? Czy może wyznać jej, że... to z nim straciła dziewictwo?

Ale czy powinien? To miała być ulga dla niej, czy dla... niego? Ona i tak znała już prawdę. Wiedziała, czego się dopuścił.

- Więc może ja też powinienem...

- Byłam z innym mężczyzną - weszła mu w słowo, po czym szybko odwróciła wzrok.

John zamarł.

- Co?

- Spałam z innym, John.

- Ale... - jego tętno znowu niebezpiecznie wzrosło, miał nawet wrażenie, że jego serce na moment zupełnie stanęło - ...kiedy, jak?

- Czy to ważne?

- Ale... przed naszym rozstaniem?

- Nie.

- Więc... po?

Skinęła. John poczuł, że palce u rąk mu drętwieją. Powoli się podniósł. Czuł się tak, jakby dostał obuchem w łeb. Szumiało mu w głowie.

Stanął do niej plecami.

- Kiedy do tego doszło?

- Kilka miesięcy temu.

- Z kim? - Zacisnął zęby. - Z Seto?

- Nie.

- To z kim?

- Nie powiem ci.

Obrócił się do niej.

- Z nim? Z Seją?

Anna pokręciła głową.

- Nie powiem ci, John.

- Więc z nim.

- Tego nie powiedziałam. - Skrzyżowała ręce na piersiach. - Nie pytaj o to.

- To był jeden raz?

- Nie. To trwało dwa miesiące.

- Dwa miesiące?!

- Tak. - Znowu skinęła. Patrzyła mu prosto w oczy. - Chciałam o tobie zapomnieć. Przyznaję. Miałam taki zamiar.

John zacisnął rękę w pięść.

- Czy to skończone?

- Tak.

- Całkowicie?

- Tak, John!

John zaśmiał się. Nie wiedział czemu. Ale nie mógł nad sobą zapanować. Nie był w stanie kontrolować ani jednej myśli. W jego głosie pokazywały się obrazy. Widział Annę. I innego mężczyznę. I robili dokładnie to samo, co on robił z Aurorą...

Kochali się na kanapie, w kuchni na blacie, w łazience, aucie. W łóżku.

Zaciskał szczękę coraz mocniej. Miał wrażenie, że zęby zaraz mu popękają. Żyły wyszły ma na rękach. Jego oddech zrobił się cięższy.

- Dlatego nie mam prawa mieć pretensji. Już nie. - Zerknęła na niego niepewnie, ale on nie był w stanie ochłonąć. - Zacznijmy od nowa. Z czystymi kartami. Bez patrzenia za siebie.

John spojrzał w okno. Było ucieczką. Wyjściem ewakuacyjnym. Marzył, by z niego skoczyć. Prosto w oczko wodne, czy inne pieprzone źródło. I ostudzić głowę.

- Ale ty wiesz z kim byłem...

- Zostawmy to. Proszę cię.

- I zrobiłaś to, kiedy byłaś już w ciąży - dodał.

Anna fuknęła, a John od razu przerzucił na nią wzrok.

- Śmiesz mi to wypominać?! - Wycelowała w niego palec. - Ty, który zabawiałeś się z moją siostrą, kiedy ja spałam na górze, nosząc twoje dziecko pod sercem?! Naprawdę chcesz rozmawiać ze mną o tym, co moralne?!

John wziął wdech i odwrócił się. Pokręcił głową.

- Nie. Masz rację.

Anna westchnęła głośno. John nie patrzył na nią, ale miał wrażenie, że emocje ją opuściły. Jakby z tym jednym oddechem uszły z jej ciała. Zerknął na nią, a wtedy ona uderzyła ręką o pościel.

- Chodź tu. Usiądź przy mnie.

Zrobił, jak nakazała.

- Chcesz... dotknąć? - Wskazała wzrokiem na swój brzuszek.

- Pewnie, że chcę - odparł od razu.

Ułożyła się w pozycji półleżącej.

- Połóż się przy mnie.

- Tak... tutaj?

- A gdzie? - zapytała i zaśmiała się.

John od razu zsunął buty i zdjął marynarkę. Wszedł do łóżka i położył się za nią. I nie wierzył, że znowu trzymał ją w ramionach. Obejmował. Wąchał jej włosy, czuł ciepło skóry.

I marzył, by znowu jej smakować.

- Możesz dotknąć. - Wzięła jego rękę i pokierowała ją na swój brzuch. - Lekarz powiedział, że już jest mu bardzo ciasno. Rozpycha się. - John poczuł jak łzy napływają mu do oczu. - Chce wyjść i poznać tatusia.

Starał się złapać oddech, ale nie był w stanie. Na takie emocje nic nie może nas przygotować.

- Mów do niego, John. - Potarła dłonią wierzch jego dłoni, nadal spoczywającej na jej brzuchu. - Niech cię usłyszy.

John wychylił się i przesunął niżej, po czym zbliżył usta do jej pasa.

- Cześć - powiedział, dość drętwo, na co Anna roześmiała się. - To twój... tata. - Pogładził jej brzuch. - Kocham cię, synku. Tak jak kocham twoją mamę. Już mnie nie zabraknie. Przysięgam ci to.

Poczuł uderzenie. Westchnął i poderwał się gwałtownie. Anna spojrzała na niego spokojnie.

- Pomachał ci.

- Pomachał?

- Albo kopnął. Ale doktor mówi, że woli machać rączkami. Nie ma już miejsca na kopniaki.

John wrócił do niej. Znowu ujął ją w pasie i przycisnął do siebie, uważając na jej brzuszek.

- Kocham cię, Anno - szepnął do jej ucha. - Kocham cię, jak wariat. Nadal. Nigdy nie przestałem. I nigdy nie przestanę.

Anna dźwignęła się z trudem. Pomógł jej zmienić pozycję. Teraz leżała twarzą do niego.

- Nie róbmy tego. Nie obiecujmy sobie... już niczego.

Skinął.

- Dobrze - odparł.

- Po prostu... spróbujmy znowu. Od nowa. - Urwała, ale po chwili posłała mu stanowcze spojrzenie. - Bez patrzenia wstecz. Wypytywania i wspominania.

- Ok.

Wiedział, co to oznacza. Musiał pogodzić się z faktem, że nigdy nie dowie się, kto sypiał z jego żoną...

Nagle Anna przysunęła się bliżej. Musnęła nosem jego nos. John zastygł. Tak trwali przez chwilę.

- Kocham cię, John - szepnęła. - Zrobię wszystko, by tym razem nam się udało. Nam i naszej rodzinie. - Położyła jego rękę na swoim brzuchu. - Naszemu synkowi i Krisi też. Teraz my nie jesteśmy już ważni. Oni są. Dajmy im bezpieczeństwo i szczęście, na jakie zasługują.

Skinął. Spojrzał na jej rękę. Nadal przyciskała jego dłoń do swojego brzucha, po czym powiódł wzrokiem po jej twarzy.

- Więc... nadal mnie kochasz, Anno?

- Kocham cię.

- A... pragniesz tak samo? - zapytał.

Uśmiechnęła się. Na moment spuściła wzrok. Miał wrażenie, że zwilżyła wargi językiem. I zapragnął, by znowu ją poczuć.

- A ty mnie?

- Bez ograniczeń. Całym sobą.

Jej piersi unosiły się i opadały szybciej.

- A... chcesz? - zapytała, rzucając mu uwodzicielskie spojrzenie.

- Masz na myśli...? - Wskazał głową na leżącą obok kołdrę, a Anna skinęła i znowu uśmiechnęła się tajemniczo. - Myślałem, że chciałaś zaczekać?

- Chciałam.

- I?

Zawiesiła ręce na jego szyi i przyciągnęła go do siebie. I nim się zorientował, poziomki rozpłynęły się w jego ustach, a powiew wspomnień zalał jego głowę.

Odwzajemnił. Każdy pocałunek.

Spojrzał na nią, łapiąc oddech. Anna zachichotała i przygryzła dolną wargę. Znowu przekręciła się na drugi bok. Jej wypięte pośladki otarły się o jego krocze. John poczuł, że jego członek stanął na baczność.

Anna obróciła twarz i spojrzała na niego kokieteryjnie.

- Już czekałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro