Rozdział 21.3 [18+]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

3

- Sergeju! Sergeju!

Leżał na ziemi. Ogłuszony. Prawy policzek i ucho go szczypały. Czuł ciepło na twarzy. Miał wrażenie, że dryfuje.

- Sergeju! Mord!

Coś było nie tak. Jej głos ledwie do niego docierał. Jakby krzyczała z piwnicy. Ale przecież... nie rozstawali się. Trzymała się blisko. Czasem milczała, chowała za ścianami czy meblami, ale wiedział, że tam była.

Blisko. Obok niego. Śledziła jego kroki. Podążała za nim. Podpatrywała go.

Nie miał jej tego za złe. A nawet podobało mu się to...

- SERGEJU!

Otworzył oczy. Jego słuch powoli się wyostrzał. Tak jak wzrok. Rozróżniał głosy. Męskie, damskie. Jej i...

Jego.

Johna Charmera.

Zaparł się na ręku i dźwignął się. Usiadł na ziemi. Coś było z jego nogami. Nie mógł się podnieść. Ale ręce nadal miał sprawne. Przejechał nimi po brzuchu. Bolało. Zapewne miał połamane żebra. Dotknął twarzy i zdał sobie sprawę, że cały prawy policzek pokryty miał we krwi.

Własnej.

Brakowało mu ucha.

Podniósł wzrok. Sylwetki falowały przed jego oczami. Przypominały mu chmury. Nachodziły na siebie. Ale ich krzyki robiły się coraz wyraźniejsze.

Ale jedna, jedna nie odzywała się w ogóle. Tylko stale się zbliżała. Dzieląca ich odległość zmniejszała się coraz szybciej. Zmrużył oczy.

Seto, Pan Świata... Nareszcie, pomyślał.

Zaparł się na kolanie, ale nadal nie mógł wstać. Coś było nie tak. Inne twarze były niewyraźne. Zamazane. Spojrzał na swoje stopy. Dookoła nich i całego jego ciała biegła czerwona ścieżka, w kształcie okręgu. Gdyby nie kolor, pomyślałby, że to robota mrówek. Może tracił pamięć, ale mrówki bardzo dobrze pamiętał.

Wyciągnął rękę i dotknął usypanego z nieznanego mu jeszcze materiału okręgu. Zapiekło go.

Co to jest?, pomyślał.

Ścieżka ruszała się. Drżała. Jakby... żyła.

I nagle wszystko stało się jasne.

Wyrzucił rękę za siebie i złapał go. Ściskał w ręku futro. Schował się za nim. Bardzo przemyślane. To dlatego nie widział innych twarzy. Pociągnął mocniej i zamachnął się. Ciało Seji przeleciało z impetem nad dachem auta Johna.

- To o to wam chodziło... - powiedział, nie podnosząc wzroku. Patrzył na swoje dłonie. Pokaleczone i zakrwawione. Rozpoznał swoje ucho. Leżało w trawie. Cóż. – Ale po co tyle trudu? Przecież wiedziałeś, że o wiele łatwiej przyszłoby ci mnie zabić, aniżeli... złapać.

Podniósł głowę. Seto minął auto Johna i dalej szedł w jego kierunku. Masywny. Porośnięty gęstą brodą. Stary. Pozbawiony płaszcza, okularów, włóczni.

Jednym słowem, cień dawnego Seto.

Zaśmiał się. Wysunął stopę i kopnął w ścieżkę. Przerwał ją. Już nie znajdował się w okręgu.

- Myślałeś, że to mnie powstrzyma?

Seto przystanął. Mord powoli przerzucił wzrok na to, co miał po lewej stronie. Ona siedziała w aucie. Gliniarz ściskał ją za kark. Stał nad nią, ale celował do niego. Próbowała się wyrwać, ale widok spluwy potrafi nieźle ocucić.

Spojrzał w prawo. W drugim aucie siedział John i Anna. A tuż za nimi znajdował się poobijany Seja. Zwierzęce futro pokrywało jego ramiona, kark, plecy i twarz. Z pyska, bo tego nie można nazwać nawet gębą, wystawały zakrzywione kły, a z czubka głowy szpiczaste uszy.

Zapomniał już, co potrafił. Ach, sroga to będzie nauczka. Seja nie był zwierzoczłowiekiem, ani tak zwanym w tym wysypisku wilkołakiem. Ale był wynalazcą. Najlepszym jaki kiedykolwiek istniał. W każdym ze światów. To właśnie dzięki temu stał się tak potężny tam.

Ale to nie miało znaczenia. Nie teraz.

John wyskoczył z auta. Słyszał jak jego luba krzyknęła do niego: Nie patrz na niego, John! Zakryj oczy!

Rozbawiło go to. Jakby to mogło pomóc. John pobiegł do człekopodobnego Seji. Pomógł mu wstać. Czy wiedział, czego się dopuścił? Spojrzał na Annę. Nadal siedziała w aucie. Oczy miała zamknięte. Jak mądrze. Jak roztropnie.

Więc pamiętała. Wiedziała, do czego jest zdolny. Czy wyjawiła przed tą marną kopią Seto prawdę? Czy John wiedział co takiego zrobił w tamtym świecie Seja?

Spostrzegł ruch. To Seto ruszył. Znowu kroczył w jego stronę. Jego ludzie mieli rację. Obwiązał oczy szmatką. Czyli tak zamierzał go pokonać.

Roześmiał się na cały głos. Poczuł jak do jego palców napływa energia. Ledwie go jeszcze muskała. Ale to dopiero początek.

Odzwyczaił się. Tutaj nie musiał tego robić. Wsunął rękę do kieszeni. One tam były. Bezpieczne. Spoczywały ukryte. Nie spodziewał się, że będzie musiał ich użyć. Ale skoro zjawił się sam Pan Świata...

Przerzucił spojrzenie na gliniarza.

- Łapy precz – powiedział.

- Co... co?

- Powiedziałem, łapy precz od mojej żony.

Gliniarz spojrzał na nią. Siedziała w fotelu. On ściskał w ręku jej włosy. Już nie tylko kark, ale też włosy.

- Chciałem tylko...

Mord wbił spojrzenie w jego oczy. I nie czekając aż mu otworzy, wszedł do środka. Kroczył w jego głowie. Nieważne myśli czy wspomnienia skreślał od razu. Zwyczajnym machnięciem ręki.

Bam! Bam! Ba-bam! Tryskały jedno za drugim. Oczy gliniarza robiły się coraz większe, aż w końcu wyglądał tak, jakby dostał wytrzeszczu. Już nie były wyraziste, ale mętne, jakby zamglone. Nadal trzymał ją za włosy, ale jego ręka już nie należała do niego.

Mord szedł dalej. Aż znalazł to, czego szukał. A cóż to było. Zdrada? A nie. Do zdrady nie doszło. Ale zawinił grzesznymi myślami o pasierbicy.

Ach, jakimi grzesznymi.

Uśmiechnął się, a potem zamachnął palcem w powietrzu. To, co się nie wydarzyło, zatarło się. Niewinne... myśli nabrały zupełnie innego znaczenia. Przestały być tylko myślami.

Jego palec wykonywał stale ten sam ruch. Powtarzał go. Kreślił dalej. To samo kółko w powietrzu. Wciąż było zbyt niewyraźne. Za słabe. Musiał docisnąć. Aż myśli zapomną... że kiedykolwiek były tylko myślami.

Ale czy ten biedny spasiony glina będzie umiał z tym żyć?

- Przestań! – krzyknął John.

Zignorował go. Odwrócił wzrok do gliniarza. Ale jego palec nadal tańcował w powietrzu. Ściskał ją ręką, choć stał kilkanaście metrów dalej. Gładził jej szyję. Pochylał się i szeptał do jej ucha: Jestem tu, Katherino. Nie bój się.

Podniosła głowę i spojrzała na otyłego policjanta.

Czy ujrzała mnie w nim?

Na pewno.

- Jestem niezastąpiony – odparł, podnosząc głos na tyle, by i Seto go usłyszał i uśmiechnął się. Zatrzymał palec, po czym kilka razy zamachał ręką w powietrzu, jakby płonęła i próbował ugasić ogień. – Paskudne myśli. Takie grzeszne.

Seto obrócił głowę. Teraz spoglądał w kierunku gliniarza. Na pewno nie widział, co się z nim działo. Ale mógł się tego spodziewać.

Mord pstryknął palcami. Gliniarz runął na ziemię. Złapał się za głowę. Wrzeszczał i ryczał na zmianę. Tarzał się po jezdni, a raczej po dukcie leśnym, czyli zwykłym niezalesionym pasie, znajdującym się w środku lasu. Do drogi to nie było podobne. Nawet on o tym wiedział, choć zagospodarowanie przestrzenne światów nigdy go zbytnio nie interesowało.

Zawsze brał to, co chciał.

A potem gliniarz zrobił coś najbardziej widowiskowego. Nawet sam się tego nie spodziewał. Wbił paznokcie w policzki i rył w nich, jak dzik.

Uśmiechnął się.

- Powstrzymajcie go! – krzyknął John. Puścił Seję i ruszył w kierunku gliniarza. Złapał jego rękę, ale ten dalej rył. Nieprzerwanie. Jego twarz nie przypominała już ludzkiej.

No, może taką z horroru.

- Przestań! – krzyknął do Morda, a wtedy jego wzrok napotkał ją. Byli tak blisko. Za blisko. Miała ciemne okulary i kapelusz, ale Mord wiedział, że ją rozpoznał. – Kathy?

Odwróciła głowę.

- Kathy... To naprawdę ty? – Głos mu się załamał. – Czemu? Jak?

Spojrzała na niego.

- A tak.

- Co?

Wysiadła z auta i stanęła przed nim.

- Właśnie tak. – Uniosła pogardliwie podbródek. – Co, zaskoczony?

- Kathy... Honoratha mówiła, że... nie żyjesz, że...

- Napatrz się, John. I przyzwyczaj do tego widoku. – Przerwała mu i pokazała wzrokiem na Morda. – Jestem teraz z nim. Ktoś jednak mnie chciał! I to spośród miliardów istnień!

- Kathy... nie mówisz poważnie. – John pokręcił głową. – Nie wiesz, kim on jest i do czego jest ....

- Wiem! Doskonale wiem! – Wbiła w niego wzrok. – To samo mogę powiedzieć o tobie!

John zastygł. Jaki to był widok. Totalnie go zaskoczyła, pomyślał Mord. Moja mała diablica.

Gliniarz ryknął. John spojrzał na niego i odskoczył. Policjant nie miał już skóry na twarzy. Zrywał ją płatami. I wtedy padł strzał. Mord przerzucił spojrzenie na strzelca. Seja stał dwa metry dalej. W ręku ściskał pistolet. Gliniarz już nie dygotał. Leżał martwy, z dziurą w głowie.

Spojrzeli na siebie.

- Tak nisko upadłeś? – zapytał Seja. – Wiesz, kim ona jest, prawda?

- No i? – odparł Mord i skrzyżował ręce na piersiach. – Jestem zaskoczony, że ty o tym wiesz.

- Widziałem zdjęcia rodzinne.

- Ach... - Mord zamruczał i uśmiechnął się.

John spojrzał na Seję, potem na Morda. Idiota, nadal nie rozumiał. Miał się za pępek świata. Myślał, że wybrał ją, bo była jego nałożnicą.

O nie, nie dlatego. To był tylko bonus. Pikantny, ale bonus.

- Kiedy on się dowie...

- Myślisz, że mu zależy? – wszedł mu w słowo Mord i pokazał na Annę. – Jemu zależy tylko na niej. A nie na tobie, na Rayu, czy waszej siostrzyczce.

John przybrał głupią minę. Nic nowego.

- Siostrzyczce?

- Kathy jest moją siostrą – odpowiedział spokojnie Seja. – A przynajmniej, była siostrą Raya. Mieli tego samego ojca. Ale inne matki. Kathy pochodzi z jego drugiego małżeństwa.

- Co? – zapytał John, znowu robiąc głupią minę. – Kathy jest... córką Kollevora?!

- Celowo to zrobiłeś? – kontynuował Seja, jakby nie słysząc pytań Johna. – By go zranić?

- Raya? – odparł Mord. – Przecież on już nie żyje.

- Ale ja żyję.

- I obchodzi cię to? – zadrwił Mord. – Podobno nigdy nie wierzyłeś w opowiastki Seto. Nawet ja o tym słyszałem. Tam. Wódz Wolnego Ludu Koczowników, Seja, nigdy nie przejmował się innymi światami i ludźmi, którzy je zamieszkiwali. – Zmrużył oczy. – Czyżby coś się zmieniło? A może... zmiękłeś?

Zmierzyli się spojrzeniami. Cień za autem drgnął. Mord nie wiedział do kogo należał, ale spodziewał się ataku nadchodzącego właśnie z tamtej strony.

Seto stał, gdzie stał. Jak zwykle nie wykonywał niepotrzebnych ruchów, ale w głowie zapewne przeanalizował już setki, jak nie tysiące możliwych rozwiązań.

Robił dokładnie to samo, co on.

Myślał kilka, a może nawet kilkanaście ruchów do przodu. Jak przystało na wybitnego szachistę.

Ale gdzie jego zwierzak? Mord rozejrzał się. Nigdzie go nie było. A więc taki miał plan. Nic nowego. Już nieraz to widział. Nie zaskoczy go.

Spojrzał na nią. Stała za blisko Johna. Seję zupełnie ignorowała, choć tak bardzo przypominał jej braciszka. Ale tamten przestał dla niej istnieć, kiedy ich zdradził i wyznał Johnowi prawdę.

Nie miała już brata. I dobrze.

- I co zamierzacie? – zapytał. – Nadal chcecie mnie złapać? Myślicie, że wyjawię wam, gdzie ukryłem tę ślicznotkę? – Rozłożył ręce. – Znaleźliśmy się w nieciekawej sytuacji, nieprawdaż? Potrzebujecie mnie.

Seto zmarszczył czoło. Jego brwi drgnęły, tak samo jak brudna chusta na oczach. Coś nadchodziło. Czuł to. Seto był ucieleśnieniem spokoju. Kiedy puszczał ciało w ruch, musiał mieć jakiś cel.

Seja pochylił głowę. Czyżby gotował się do ataku?

Przerzucił spojrzenie na nią. Nadal stała za blisko Johna. Co ona sobie wyobraża?!, zagrzmiał w myślach.

Nagle Seja zwrócił w jej kierunku pysk. Odsłonił kły, po czym znowu przerzucił zwierzęce wąskie ślepia na Morda.

- Gdzie tak... zerkasz... stale? – zapytał, przeplatając słowa z powarkiwaniami. – Na... nią?

I skoczył. Jednym skokiem pokonał kilka metrów. Dopadł do niej i zacisnął szpony na jej szyi.

- Nie! – krzyknął Mord.

- To na to... patrzysz?

- Zostaw ją! – ryknął Mord.

- Ani... mi... się... - powiedział powoli Seja, warcząc i szczerząc kły - ...śni.

Jego pazur nacisnął jej smukłą szyję, robiąc w niej wgłębienie. Jęknęła. I to było to. Jej jęk uderzył w niego, niczym pocisk.

Ale ten trafił. Ona nie strzelała ślepakami.

Zamknął oczy i wziął wdech. To były sekundy. Czas zwalniał. Końcówki palców już mu pulsowały. Czuł mrowienie. Ile to lat minęło? Zasiedział się w tym świecie. Zbyt długo pozwalał innym robić to, do czego on został stworzony.

Otworzył oczy.

- Seja! – ryknął Seto. – Zakryj...

Nie zdążył skończyć. Mord spojrzał prosto w jego wąskie, piwne ślepia. Pod palcami turlał kulki. Nie musiał ich użyć, ale gdyby mógł...? Czemu nie spróbować?

Wyciągnął rękę z kieszeni. Między palcami trzymał zawinięty sznurek. Seja, jak odurzony, wbijał w niego ślepia.

John zrobił to samo. Obaj patrzyli.

Idioci.

Otworzył dłoń i wypuścił kulki. Stuknęły o siebie w powietrzu i zawirowały. Zataczały koła, zderzając się raz za razem o siebie.

- John! – krzyknęła Anna.

- Zakryjcie oczy! – wrzasnął Seto i ruszył.

Biegł, ale nie do nich. Na niego.

Ale już było za późno. Mord uniósł rękę na wysokość swoich oczu. Kulki latały przed nimi. Potęgował je. I już kroczył w ich kierunku. Stali obaj na końcu tej drogi. A on wyszedł im na spotkanie, trzymając nonszalancko rękę w kieszeni.

Seja był pierwszy.

Przekroczył pierwsze drzwi.

Seja upadł, z błędnym wyrazem na twarzy. Mord jeszcze nie wiedział, gdzie jest. Zajadał się jogurtem. Białym, kremowym. A im dłużej to robił, tym bardziej czerwony stawał się ten przysmak. Czuł grudki pod zębami.

I już wiedział, co robił.

Roześmiał się.

- Och, naprawdę? – powiedział, patrząc na Seję.

I już miał dodać coś jeszcze, kiedy poczuł uderzenie na twarzy. Nie przypominające niczego, co kiedykolwiek go trafiło. Odrzuciło go aż na drugą stronę drogi. Klęknął i zaparł się na ręku. W miejscu, gdzie dopiero stał, znajdował się Seto. Zacisnął rękę w pięść i tym razem grzmotnął Johna w łeb. Ten upadł. Na jego twarz wyszedł grymas. Ocknął się. Jego nie zdążył dorwać.

- Nie patrz na niego! – ryknął Seto.

John potrząsnął głową.

- Jego oczy... to nimi...

- Już nie tylko nimi! – odparł Seto. – Całym sobą! Każdą częścią ciała może przedrzeć się do twojego wnętrza!

- Ale... jak on to robi?

- To technika manipulacji! Kiedyś tylko hipnotyzował kulkami! Brzydził się zadawania bólu! Wyznawał wolę pana! Ale po wojnie pogłębił wiedzę i doprowadziła go ona tam, gdzie jest dzisiaj!

Mord zaklaskał. Kulki, zawieszone na sznurku, który zawinął między palcami, zadygotały wesoło, w rytm jego klaskania.

- Brawo! Brawo!

Seto wyszczerzył zęby. Potrząsnął głową. Po chwili znowu to zrobił. Zawarczał, jak wcześniej robił to Seja. Złapał Johna za głowę i zakrył mu uszy rękoma.

- Zakryj uszy!- ryknął Seto.

I spojrzał w kierunku auta. Anna robiła to samo. Oczy miała zamknięte, a dłońmi trzymała uszy. Seja nadal leżał na ziemi. Patrzył w niebo, mętnym wzrokiem.

- Seja! Nie słuchaj go! Zakryj uszy! – krzyczał Seto. – Klaskanie! Robi to poprzez klaskanie! Wystukuje to, co wcześniej robiły jego oczy!

Seja klęknął, zapierając się rękoma w ziemi. Mord nie przestawał klaskać. Nie patrzył na niego, ale nie musiał. I tak było za późno.

Wstał. Rozejrzał się. Jego futro się cofnęło, ale kły i pazury zostały. I wtedy nadjechał samochód. A za nim drugi.

- Boże kochany! Nic się panu... - krzyknęła kobieta do Morda i spostrzegła zabitego policjanta. – Chryste panie! Co tu się wydarzyło?!

Seja powoli obrócił w jej kierunku głowę. Miał na sobie tylko spodnie. Jego owłosiony tors był nagi. Zacisnął dłonie w pięść i warknął. Krew popłynęła po jego nadgarstku. Skaleczył się własnymi pazurami.

Mord wyszczerzył zęby. I klaskał dalej.

Seto obejmował głowę Johna rękoma. Znosił jego melodię. Ale kiedy tylko zerwie mu z twarzy chustkę, będzie po nim.

Kobieta uchyliła szybę i wyciągnęła głowę. I było po wszystkim. Jej rozdziawiona gęba poturlała się po ziemi. Odseparowana od reszty cielska. Seja wytarł pazury o jej ubranie i zwrócił oczy w kierunku drugiego samochodu.

Mord zawył ze śmiechu. Ale nadal było mu mało. Za mało! Podbiegł do auta, w którym siedziała zapewne rodzina. Ojciec, w garniturze i okularach, figlarna żonka, nieco przy tuszy, ale zapewne nadrabiała ustami i dziecko.

Dziecko.

Spojrzał mu w oczy. Chłopiec.

- Mord! – ryknął Seto. Puścił Johna i ruszył w jego stronę.

- Jesteś za wolny! – krzyknął Mord. – Jesteś sam! Co chciałeś zdziałać, przeciwko mnie!

Powiódł wzrokiem po twarzach rodziców. Nieświadomych. Oszołomionych. Zupełnie zaskoczonych. A potem obserwował jak cała trójka kotłowała się w aucie. Krew tryskała po szybach, szkło trzaskało, dziecięcy pisk przecinał ciszę.

Seto dopadł do pojazdu i wyrwał drzwi. Złapał chłopca, a ten wbił zęby w jego rękę. Dziabał go ząbkami, ale Seto nie puszczał. Tulił go do piersi.

- Przecież wiesz, że już po nim! – krzyknął za nim Mord. – Nie pomożesz mu!

Mord stał przy aucie. Tamta dwójka już ze sobą kończyła. Seja pochylił się nad drzwiami i zajrzał do środka. Wsadził tam pysk. Rozległ się trzask kości.

Mhmm... To musi być smakowite, pomyślał Mord.

- John! – ryknął Seto, ale ten nie reagował. – John!

Uradowało go to. Coś jednak do niego doszło. Ujrzał to, co miał zobaczyć. I oddalał się coraz bardziej.

Umierał.

A nawet jeśli Seto zdąży uratować jego skorupę, co poradzi na jego wnętrze? Tego już nie zmieni. John nigdy nie zapomni tego, co ujrzały jego oczy.

- Anno... - powiedział Seto. Doskoczył do auta, w którym siedziała. Mord spostrzegł, że opaska, którą wcześniej miał na oczach, teraz osłaniała oczy chłopca. Ogromnymi łapskami zakrywał jego uszy. – Zajmiesz się nim, Anno?

Wyciągnęła ręce. Na ślepo. Nadal nie otwierała oczu. Podał jej chłopca. Przytuliła go do piersi i wzięła na kolana. Jak dawniej, pomyślał Mord. Kiedy tuliła ich dziecko.

Spodobała mu się ta myśl.

Seto wrócił po Johna. Przerzucił go sobie na ramię i zaniósł go do samochodu. Ulokował go na siedzeniu pasażera z przodu. A potem pochylił się nad Anną.

Byli tak blisko. Szeptali do siebie. Ach, szkoda, że John tego nie widzi!

Nagle Seto wsunął do ust palec, po czym przytknął go do jej warg. Mord zmarszczył czoło. Nie spodobało mu się to. Nie miał pojęcia, co robili. Wiedział, że Seto od dawna szukał sposobu na pokonanie jego hipnozy.

Anna objęła ustami palec Seto, po czym ten wysunął się z auta i zatrzasnął drzwi.

- Co jej zrobiłeś? – zapytał Mord.

- Nie twoja sprawa.

- Nie moja?

Anna usiadła za kierownicą. Wycofała. Mord wodził wzrokiem za odjeżdżającym autem.

Niech jadą, pomyślał. John i tak już jest skończony, a ją może złapać innym razem. Teraz ma kogoś innego na głowie. I jeśli go pokona, ona nie będzie miała już żadnego znaczenia.

Czekał aż Seto zwróci na niego oczy. Chciał to skończyć. Teraz i tutaj. Ale Seto stale unikał jego wzroku.

- Co mu pokazałeś? – zapytał Seto.

- Wiesz co.

Seto zacisnął szczękę. Jego twarz przybrała srogi grymas.

- Jego synka – odparł Mord i wzruszył ramionami. – A raczej to, co zrobiłem z resztkami po nim. Trochę... poobgryzałem jego małe kosteczki.

- Jesteś potworem – powiedział Seto.

- Jestem – odparł Mord i wyszczerzył zęby. – Chcesz zobaczyć, co zrobiłem z twoim potomstwem?

Seto uniósł głowę i nakierował ją na niego. Mord wzdrygnął się. Szukał jego oczu, ale na próżno.

- Już niczego nie zobaczę – odparł Seto. – A ty będziesz następnym.

- Wypaliłeś je...

Seto milczał.

- Rozumiem. – Mord pokiwał głową. Podwinął rękawy. – A zatem to będzie... epickie.

- Co takiego?

- Nasze starcie. Nie możesz mnie zabić, bo wtedy nigdy nie odnajdziesz córki Cichego. A ja nie mogę cię spętać hipnozą. – Skinął. – Jesteśmy kwita.

- Nigdy nie będziemy.

Rozległo się warczenie. To był Mas. Mord odchylił głowę do tyłu. Czuł, że bestia tam była. Czekała. Nadal chcieli go pochwycić.

Seto obrócił twarz w kierunku lasu. Nie śpieszyło mu się. Zwlekał. Czyżby chciał, byAnna odjechała jak najdalej? Nieistotne. Ważne, że mógł to wykorzystać. Jegochwilę nieuwagi. Cenne sekundy.

- Katherino – powiedział Mord i wyciągnął w jej kierunku rękę. – Podejdź do mnie.

Spojrzała na niego, po czym powoli ruszyła w jego stronę. Gdyby nie krótka spódniczka i biała koszulka wyglądałaby jak wzór żałobnicy. Kapelusz i ciemne okulary robiły całą robotę. Stanęła przy nim, a on otoczył ją ramieniem. Zsunął z ramion marynarkę i narzucił ją na nią. Cała oblepiona była krwią. Ale czy przeszkadzało jej to?

Nie sądził.

Kathy rozglądała się nieprzytomnie. Jego klaskanie i ją dotknęło. Zapomniał o tym. Ale zaradzi na to. Ujął jej policzek. Podniosła wzrok. Patrzyli na siebie. Jej palce musnęły jego głowę. Gładziły ją.

- Jesteś ranny.

- Nic mi nie będzie.

- Twoje... ucho.

- Nadal mam drugie.

Wyglądała na pokonaną. Nie przypominała już walecznej diablicy, która przed kilkoma minutami stawiła czoło Johnowi. To była jego wina. Ujrzała coś, czego nie powinna.

Ujął jej policzek. A kiedy znowu na niego spojrzała, po chylił się i przytknął wargi do jej ust. Pocałowali się.

- Teraz... - szeptał do jej ucha - ...potrzebuję, byś mnie słuchała, Katherino.

- Słucham cię.

- Bezwzględnie – odparł.

Skinęła.

- Będziesz z nim walczył?

Mord spojrzał na Seto. 

- Tak.

- Boję się o ciebie.

- Niepotrzebnie. Jeszcze zasiądziesz obok mnie na tronie. – Wskazał wzrokiem na niebo. – W tamtym świecie.

- Zostanę... królową?

- Już jesteś... - przycisnął usta do jej ucha - ...moją królową. A jeśli zechcesz, uczynię cię królową wszelkich istot, każdego ze światów.

- Zechcę! – krzyknęła i złapała się jego szyi. Nadal go bolała po ugryzieniu Seji, ale nie okazał tego. – A Sabrina?

- Coś jej znajdę.

- Obok... siebie? – zapytała, po czym przysunęła opuszek palca do rany na jego głowie i zamoczyła go we krwi. Następnie skierowała go do jego ust i powoli wymazała nią jego wargi. Uwielbiał ten smak, a jeszcze bardziej metaliczny zapach. – Mam być zazdrosna?

- A jesteś?

- Może.

Wtuliła się w niego.

- Chcesz bym podzieliła los Hany?

- Hany?

- Ona wiodła życie obok Seto. Krótkie, ludzkie życie.

- Tam czas płynie inaczej.

- Jednak wciąż... nasze życie jest krótsze.

Ujął jej podbródek.

- Więc postaramy się coś na to zaradzić.

Usłyszał skrzypnięcie. I rozwiązanie samo się nasunęło. To Seja wysunął się z auta. Jego pysk był cały pokryty krwią. Najwidoczniej skończył ucztowanie, a może zwyczajnie się najadł?

Przydałby mu się on. Kto wie, może Seja odkryje sposób na przedłużenie jej marnego, ludzkiego życia?

Mord przywołał go gestem dłoni. Chciał mieć go blisko. Nie był pewien, jak głęboko wszedł. I czy to wystarczy. Może nadal powinien na niego uważać. Co prawda, Seja bez oporów zajął się zajadaniem przypadkowych gapiów, ale... niejedno o nim już słyszał.

Nie bez powodu nazywali go najokrutniejszym. W tamtym świecie stał się legendą – równą niemal samemu Panu Świata. A tego nie można było od tak bagatelizować.

Musiał być czujny. A przede wszystkim wypadało poprawić więzy.

- Spójrz na mnie – zwrócił się do niego. Seja od razu przerzucił wzrok. Stał tuż obok niego. Po jego prawicy. Ona stała po jego lewej stronie.

Wzmógł się wiatr. Było dość ciepło, ale ten świergoczący szept wichury go irytował. Nie słyszał własnych myśli.

Ona objęła go w pasie. Tuliła się do niego. Jak miło. Kiedy wrócą do domu, zapewne zaopiekuje się nim. Umyje go i wyliże jego rany. I może znowu go zadowoli. On na pewno zadba, by niczego jej nie brakowało tej nocy.

Ale zastanawiał się, czy będą musieli rozmawiać? Szczególnie o jej braciszku.

Wolał, by to był zamknięty rozdział w jej krótkim życiu.

Schował kulki do kieszeni i wszedł do środka. Już ich nie potrzebował. Seja nadal znajdował się pod jego władzą. Ale musiał się upewnić. Naprężyć linki, ponaciągać połączenia. A może znajdzie to, czego szukał wcześniej, ale nie zdążył? I pokaże to Johnowi? Co by zrobił, gdyby dowiedział się, co uczynił Seja w tamtym świecie?

Wątpił, że ona mu o tym powiedziała.

Kroczył opuszczoną drogą. Ta przypominała opuszczony trakt. Po obu jej stronach znajdowały się same zgliszcza. I śmierć. Na krzyżach wisiały porozwieszane ludzkie truchła. Z czasów Pierwszej Wielkiej Wojny, pomyślał.

Usłyszał melodię. I przystanął. Coś było nie tak. To nigdy nie trwało tak długo. Na początku, być może, ale nie kiedy opanował technikę manipulacji do perfekcji.

Czyżby Seja nie chciał go wpuścić? Zaczynał rozumieć jego potęgę. To nie była siła, ale umysł. Tak samo jak u niego. Obaj woleli rozwinąć inteligencję, niż pakować w mięśnie.

Jego powieki stały się ciężkie. Ziewnął. Niewiele spali tej nocy. Zajmowali się czymś zupełnie innym.

Chmury gęstniały. Piętrzyły się nad nimi. Zrobiło się ciemno. Aż niemożliwe, że nadal był dzień. Rozejrzał się. Seto nadal się nie ruszał. Wciąż było bezpiecznie. Ale miał to dziwne uczucie.

Niepokój.

Intuicja podpowiadała mu, że coś jest nie tak.

Przerzucił wzrok na Seję. Stał obok, bezmyślnie w niego wpatrzony. Z jego pyska, wystających kłów i pazurów ściekała krew.

Znowu wszedł do środka. Już nie widział drogi, krzyży ani martwych ciał. Ujrzał zupełną pustkę. Bezkształtną. Szukał punktów orientacyjnych, ale żadnego nie mógł się uczepić.

Nie było niczego. Tylko mrok.

A to nie było normalne.

Zacisnął palce na kulkach. Wahał się. Nie chciał przesadzić. Seja mógł mu się nadal przydać. Władał jedną z najpotężniejszych armii światów.

Kathy mocniej wtuliła się w jego ramię. Coraz bardziej mu się to podobało. Jej ciepło. Dotyk jej dłoni na swoich rękach. Nie wiedział, co robiła, bo nie chciał przerywać z nim połączenia, ale czuł jak muskała jego ramiona.

To było tak przyjemne.

Zakuło go. Nagle. Przyjemność zmieszała się z bólem. Poczuł go w nadgarstkach. Lubiła na ostro. Wiedział to.

Ale teraz? Tutaj?

Nie miał wyboru.

Otworzył oczy. Pierwszym co ujrzał, była szalejąca tuż nad ich głowami burza. Ciemne niebo zmieniło swoją barwę. Teraz było krwawe i płakało. Białe glisty spadały z niego i rozpryskiwały się, jak balony z wodą.

Wzdrygnął się. Przeczesywał wzrokiem otoczenie. I ujrzał go. Między glistami. Już nie pozostawał nieruchomy. Poruszał się na boki. Kołysał. Widział jego ciało w zwolnionym tempie. Seto, Pan Świata, wykonywał przed nim swój taniec. 

Mord dobrze wiedział, co robił.

- To niemożliwe... - powiedział. Spojrzał na niebo. Czerwień zajmowała coraz większe połacie. Sączyła się, jak rana. Zdawało się, że spomiędzy chmur cały czas wypływała nowa krew. – On nie żyje. Zahr... nie żyje.

- Jesteś tego pewien?

Usłyszał warczenie. Obrócił się. I nagle zrozumiał, czemu czuł ból w nadgarstkach. Spojrzał prosto w oczy, stojącego za nim Seji. Ten ściskał jego dłonie obiema rękoma. Pazury wbijały się w jego skórę. Ale jego oczy. Były inne. Już kiedyś je widział.

Znał je.

Przerzucił wzrok na Seto. Ten przyśpieszył. Tańczył pomiędzy glistami. Wykonywał swój rytualny taniec.

Jak mógł o tym zapomnieć?

I wtedy to do niego dotarło. Oczy Seji. Ten blask. Pamiętał, kiedy ostatni raz widział to mordercze spojrzenie. Niepożądające śmierci. Ale obojętne. Pozbawione uczuć. Wszystkiego.

Oczy kogoś, kto stracił wszystko.

- Masz jego oczy... - powiedział. – Masz oczy Seto.

- Dopiero zauważyłeś? – wychrypiał Seja.

- Jak?

Seja uśmiechnął się, odsłaniając rząd ostrych kłów. Już kiedyś widział podobne. Tak jak i oczy.

Wziął wdech, a po jego ciele przebiegły dreszcze.

- Co wyście... - zaczął i urwał. Zwrócił wzrok na tańczącego Seto. Już nie kołysał tylko biodrami, ale poruszał całym ciałem. Jego ramiona drgały gwałtownie, potrząsał głową, a jego ręka wirowała w powietrzu. Znowu spojrzał na Seję. Jego oddech przypominał odór zgnilizny. Obrzydziło go to. Cofnął głowę. Nawet on nie jadał nieświeżego mięsa. – Coś ty... zrobił?

- Wiesz co – odpowiedział Seja i znowu wyszczerzył zęby.

- Wziąłeś jego oczy i zęby jego bestii. – Poczuł, że pazury Seji zacisnęły się na jego nadgarstkach. – Przeszczepiłeś je w siebie.

Seja zarechotał.

- Jesteś mutacją.

- Jestem?

- Ile z Seji jeszcze jest w tobie?

- Och, całkiem sporo. – Uśmiechnął się i klepnął się po kroczu. – Najlepsze sobie zostawiłem. Ale skosztowałem odrobinę... jego krwi.

Wyciągnął rękę przed twarz Morda. Teraz trzymał go tylko jedną. Pokazał mu wnętrze dłoni. Ujrzał biegnące pod jego skórą wypukłe linie. Seja zacisnął dłoń w pięść. Jego żyły się uwydatniły. Pulsowały.

- Jesteś lekarzem. Powinieneś wiedzieć, co zrobiłem.

Mord wzdrygnął się.

- Masz w sobie jego krew...

- Mam.

- Zrobiliście transfuzję... - Oddychał powoli. – Jak dużo?

- Dużo.

Seto przystanął. Już nie tańczył, a szedł w ich kierunku. Zacisnął palce na pasie, którym był przepasany.

Mord próbował poluzować ręce, ale Seja trzymał go mocno.

- To dlatego nie mogłem wejść. Udawałeś, by się zbliżyć. – Spojrzał na auto przypadkowych ludzi. – I zabijałeś, by mnie zwieść.

- Oni i tak byli już martwi.

- Skąd wiedziałeś? – zapytał, ale kiedy tylko padło to pytanie, sam znalazł odpowiedź. – Ach, Ray...

Seja skinął i znowu wyszczerzył zęby.

- Przeczytałem jego dzienniki. Nie rozumiał twojej mocy, ale ja tak – odparł. - Moim śladem krwi już nie podążysz.

- Zostałeś więc prawdziwym mieszańcem – stwierdził Mord.

- Nigdy nie należałem do grona wybrańców – odparł Seja. – Zawsze chadzałem własnymi ścieżkami.

Seja trzymał go mocno. Krew Seto, Pana Świata płynęła w jego żyłach. Mord nie miał pojęcia, co jeszcze wziął od niego. Zęby miał Masa. Ale co jeszcze? Niebo, takie jak to, mógł przywołać tylko Zahr. Czy jakąś część ciała jego także wziął?

Ale jak?

Nieważne. Ale taki sojusznik bardzo by mu się przydał.

- Czego chcesz? – zapytał szybko. – Połowy świata? Jest twoja.

- Połowy?

- Obaj chcemy tego samego. Ty masz swój lud. Ale wiesz, co oni ci zrobili. Zostawili cię. Wyrzucili! – Głos mu drżał, ale mówił dalej. Seto był coraz bliżej. – Byłeś niechciany! Jesteś wyrzutkiem! Nadal! Nie daj się zwieść!

Seja nie odpowiedział.

- Możemy się podzielić. Dam ci twoją część, tylko mnie puść! – Warknął. – Do diabła!, dam ci ten świat, tylko mnie wypuść!

- I odejdziesz stąd?

- Odejdę.

- Nie wrócisz?

- Nie wrócę – odparł Mord. – Ale ty będziesz musiał zostać tutaj.

Zapadła cisza. Seto był blisko. Mord znowu usłyszał znajome powarkiwanie, podobne do chichotu hieny.

Gdzieś nieopodal czaił się jego zwierzak. Ale bez zębów na niewiele mógł się zdać.

- A mój lud? – zapytał Seja.

- Oddam ci go.

Seja skinął.

- Przygotowałeś się... - powiedział, po czym dodał: - Prawie.

- Prawie?

- Zapomniałeś o jednym.

- O dziewczynie? – zapytał szybko Mord. – Dam ci ją. Córka Charmera będzie twoja.

Seja pochylił głowę.

- A Mirian?

- Mirian?

Mord poczuł, jak jego pazury wbijały się głębiej. To nie wróżyło nic dobrego.

- Tak, Mirian.

Zawahał się. Córka Seto, a żona Seji nie żyła. Nie był w stanie tego zmienić. Mógł mu zaproponować jedynie jej wersję w tym świecie.

- Przecież ona będzie tą samą...

- Nie będzie – odparł Seja, po czym powoli obrócił pysk i zmierzył Morda wzrokiem. – I dobrze o tym wiesz.

Wpatrywał się w jego obojętne oczy i im dłużej to robił, tym bardziej utwierdzał się w jednym przekonaniu.

- Ty wcale nie chcesz się ze mną układać – powiedział.

- Nie, nie chcę – odparł Seja.

Mord widział, jak jego wargi się unosiły. Smród wydobywał się z jego paszczy. Na nosie pojawiły się zmarszczki.

Odsunął głowę najmocniej, jak mógł.

- Przyszedłeś tu by zginąć...

- Razem z tobą – dodał Seja.

- Nie umrę tu dzisiaj – odpowiedział Mord.

- To szkoda – odparł Seja i uśmiechnął się. – Ale nie zaszkodzi spróbować.

Wyszczerzył zębiska, dawniej należące do Masa – zwierzęcego pupila Seto. Wachlarz, ostrych kłów zalśnił w świetle spadających białych robali.

- Seja! – zawołał Seto. – Nie!

Seto ruszył. Ale było za późno. Kły Seji zatopiły się w gardle Morda. Ten ryknął i odchylił do tyłu głowę.

- Zabiorę cię prosto do niej – powiedział Seja, wgryzając się głębiej. – Do mojej Mirian.

Zacisnął paszczę. Mord wyrywał się, ale nie był w stanie drgnąć. Seja nadal go trzymał. I rwał. Najpierw skórę. A potem mięśnie.

Mord zawył. Wyrywał się. Czuł palące pulsowanie i rozchodzące się po ciele ciepło. Pazury Seji nadal wtapiały się w jego ręce. Jeden zahaczył o kość. Ból nie był mu straszny. Wykorzystał to. Obrócił nadgarstek, wykrzywiając rękę Seji. Ten zawył i puścił Morda. Pazur pękł. Mord złapał go w dłoń.

- Więc idź pierwszy! – ryknął Mord i wbił pazur, prosto w jego szyję.

Seja kaszlnął. Wyglądał, jakby się zakrztusił. A potem opadł na kolana.

- Seja! – wrzasnął Seto.

Seto był tuż obok, ale Mord był szybszy. Wyminął go i złapał za ten sam pazur, siedzący w szyi Seji i pociągnął go wzdłuż po jego gardle. Trysnęła krew. Ale to wciąż było za mało. Spojrzał za niego. Po tamtej stronie duktu, wzniesienie opadało gwałtownie.

Skarpa? Idealnie.

Uniósł stopę i z całej siły kopnął go w tors. Ciało Seji potoczyło się w dół.

- Mas! – ryknął Seto i rzucił się za nim. Obaj stoczyli się, jak kamienie.

Mord przez chwilę spoglądał za nimi. Nie miał zamiaru ich gonić. Krwawił obficie. Pochylił się nad gliniarzem i urwał kawałek jego koszuli. Obwiązał nim szyję. Będzie musiał się tym zająć. I to szybko.

Ale wpierw rozejrzał się za nią. Nie widział jej od czasu, kiedy wszedł do głowy Seji. Ruszył traktem, między autami. Szedł po mokrych plamach krwi. Jego nieskazitelne białe lakierki były w niej całe utytłane. Zatrzymał się nad cielskiem gliniarza. Nie był smakowity. A w aucie niewiele zostało do schrupania.

Kolejny raz obszedł auta.

- Katherino?! – zawołał. – Możesz wrócić! Jestem sam!

Jeszcze kilka razy ją zawołał. Ale nie odpowiedziała.

Wrócił do tego, co się wydarzyło. Seto tańczył. A nie musiał. Przecież Seja i tak go miał. To po co on tańczył? Starał się go ogłupić. Przytępił jego zmysły.

Ale po co?

Obejrzał się. Przecież przeszukał wszystko, poza...

Zamarł.

Spojrzał w kierunku leśnej drogi, którą odjechała Anna. I już rozumiał, czemu Seto nie położył Johna z tyłu. Bo ktoś już tam był.

Ona. Katherina.

Porwali ją!

Zacisnął zęby i dłonie w pięści, a potem, mimo piekącego bólu w szyi, wrzasnął na cały las:

- NIEEEE!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro