Rozdział 26.1 Woda

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

John stał w kuchni i wyglądał przez okno, na spokojne jezioro. Zastanawiał się, czy faktycznie dobrze zrobili, zostając tutaj. Seto mówił, że nie mogą odejść. Więc zostali. Zresztą, gdzie mieli się podziać? Ogrody były zniszczone, uczelnia opustoszała, całe Beaver pozamykało się w domach. I nie tylko tutaj, ale wszędzie było niebezpiecznie. A każda dalsza wyprawa wciągała do walki tylko więcej niewinnych ludzi...

Nie, tego nie mogli zrobić. Już rozumiał czemu Seto unikał większych mieścin i kiedy kierował się do nich, szedł na około.

Prawa była taka, że przed Mordem nie było ucieczki. I John coraz częściej żałował, że nie brał na poważnie zagrożenia z jego strony. Pragnął spokoju. A najchętniej, by zamieść tę sprawę pod dywan! Spakować ich obu – i Seto i Morda do jednego wora i wystrzelić w kosmos!

Ale...

W końcu do niego dotarło, że problem sam nie zniknie. I póki będzie żyć Mord, nie zaznają spokoju. Ani tu, ani w żadnym innym świecie. Ani oni, ani dzieci zrodzone z ich związku.

To się musiało wreszcie skończyć.

Ale byli zdani na siebie. W przeciwieństwie do swojego wroga, nie mieli w zanadrzu armii sprzymierzeńców w tym świecie. A te, które istniały i były im przychylne, toczyły nadal nieprzerwaną wojnę w świecie Klepsydry. A tutaj, każda postronna osoba mogła stać się pionkiem w rękach Morda, a więc i zagrożeniem oraz balastem dla nich. Nie mogli prosić o pomoc. Nikogo.

John nie umiał opisać tego uczucia. Błogiego spokoju. Tak cudownego i pięknego, że aż... niepokojącego. Wolał kiedy coś się waliło. Wtedy przynajmniej wiedział, gdzie trzeba łatać dziury. Teraz niczego nie był już pewien.

Zamknął oczy i pozwolił myślom pobiec, gdzie chciały.

- A Aurora? - usłyszał w głowie głos Finna. Wspomniał rozmowę, którą odbyli, zanim Aurora się obudziła. - Anna wie?

- Tak. Seto jej powiedział.

- I?

- Chce jej śmierci.

Finn poderwał się. Wsunął palce we włosy i odrzucił je do tyłu.

- Ona jest córką Grega, John! A teraz też moją córką! Tak, jak Anna!

John spojrzał na niego.

- Myślisz, że nie wiem?!

- I nie mamy pewności! - kontynuował Finn, machając palcem w powietrzu.

- Seto ma.

- Seto! - krzyknął Finn. - Ach!

- Sam mu to powiedziałeś, Finn.

- Wiem! - Finn schował rękę w kieszeń i wziął wdech. - Bo widzę oznaki.

Zamilkli. John postanowił pierwszy się odezwać.

- Więc Mord ją przejął i jednak uciekła?

- Na pewno zostawił w niej swój ślad. Nie wiemy jak silny. Ja się ocknąłem.

Spojrzeli na siebie. Finn wzruszył ramionami, jakby nigdy nic, ale John pamiętał, czemu Finn się ocknął. I co potem zrobił.

Bo kochał. Jego.

I pamiętał, co się z nim wtedy działo. Jeśli i ona spróbuje mu się przeciwstawić, może to kosztować ją życie.

- John?

To był głos Anny. Ocucił go i sprowadził na ziemię. Do chłodnej podłogi, bosych stóp i miał nadzieję, zupełnie innej rzeczywistości.

- Już idę! - krzyknął.

Złapał za dwie szklanki, wypełnione herbatą, obrócił się i zamarł. Zaledwie kilka kroków od niego stał nie kto inny, jak doktor Sergej Zalonković, alias Mord. Dyszał. Woda skapywała z jego mokrych i potarganych włosów. Z twarzy i szyi lała się krew. Wyglądał dokładnie tak samo, jak w dzień walki, jaką stoczył z Seją i Seto. Z tym, że teraz nie był sam. Tuż za nim stało coś, czego John nie umiał nawet nazwać. Niepodobne do żadnego ze zwierząt. Truchło, wyschnięte na wiór. Ale żywe. I na pewno bardzo groźne.

John słyszał bicie własnego serca. Ale nie mógł oderwać wzroku od oczu Morda.

- Gdzie ONA jest? – zapytał Mord, łypiąc na niego groźnie.

Ona?, pomyślał John, ale nie mógł wypowiedzieć słowa. On mówi o Annie?!

Nie zdążył jednak nawet dłużej się nad tym zastanowić. Ujrzał w myślach Kathy. Wyraźnie. To nie było wspomnienie. A coś na kształt zdjęcia, albo obrazu. Podobne ujęcia widział wcześniej, jedynie przedstawiające jego syna...

Kathy?

- KATHERINA! – wrzasnął Mord. – GDZIE ONA JEST?!

- John?

Anna wyszła na korytarz i zastygła, wpatrzona w postać stojącego w drzwiach kuchni Morda.

John nadal nie mógł drgnąć. Ale w środku aż się gotował i wręcz ryczał, by uciekała! Ale ona go nie słyszała. Cofnęła się, ale było za późno. Mord powoli obrócił na nią głowę.

- Czyje to? - zapytał, wskazując palcem na jej brzuch. Po czym kilkakrotnie pomachał nim na wysokości jej oczu. John był bezradny, ale wiedział, co się działo. Anna nie zamknęła oczu. Mord właśnie przechadzał się w jej głowie. - No proszę...

Spojrzał na Johna i uśmiechnął się.

- A on nadal jest waszą kukiełką. - Złapał się za brzuch i roześmiał się na cały głos. - Bezbronną, bezmyślną kukiełką!

Anna pisnęła i upadła na ziemię. Zapierała się na dłoniach. Ręce Johna zaczęły drżeć. Znajdująca się w szklankach herbata poruszała się na boki, jak wzburzone morze uderzające o brzeg.

Mord zwrócił na nią oczy.

- Czyżbym przesadził? A może... rodzisz? Dziecię tego nieudacznika?

I wtedy uniósł rękę i pstryknął palcami. Od tak. Szklanki wypadły Johnowi z dłoni i potoczyły się z hukiem po podłodze. Był wolny. Mord go puścił. Choć nie miał pojęcia czemu. Ale to nie było ważne. Nie teraz. Od razu minął go i doskoczył do Anny. Wziął ją w ramiona.

- Anna?!

- Nic mi nie jest...

- I tak być może zostanie, jeśli powiecie mi gdzie jest Katherina.

- Nie ma jej tutaj, nie widzisz?! - ryknął John. - Pewnie też zdała sobie sprawę, jaki z ciebie świr i dała nogę!

Mord zmrużył oczy i posłał mu niezbyt przyjemne spojrzenie. Wiedział, że nie powinien go denerwować. Ale i tak byli na straconej pozycji. Jakimś sposobem Mord dostał się na ich ziemię. Ominął krew Grega i wszedł do domu. Ale jak?! Zresztą, to nie miało już znaczenia.

Mord był obok!

Rozległ się jazgot i warczenie. Ale nie zrobiły na Mordzie większego wrażenia. Jedynie powiódł wzrokiem w kierunku, z którego dochodziły,

- Poruszenie. On już wie i nadchodzi. Lada moment zjawi się tu i...

- Błąd - rozległ się szept. Mord obrócił się, ale za wolno. Seto już przy nim był. - On już tu jest.

I uderzył. Trafił Morda prosto w lewy policzek. Ten przekoziołkował przez kuchnię i wypadł na zewnątrz, rozbijając oba okna. Ale dopiero tam rozległ się prawdziwy jazgot. John nie wiedział, co się dzieje, ale znał ten dźwięk. Specyficzne warczenie. I śmiech. A raczej chichot.

- Naprawdę sądzisz, że ślepy jesteś w stanie mnie pokonać?! Znowu jesteś zdany tylko na siebie!

Seto stanął przy rozbitym oknie i zaparł stopę na framudze.

- Nie jestem sam.

- Ojciec, który zapomniał już o tamtym świecie i mieszaniec, który jest poważnie ranny! To twoja armia!

- Jeszcze nie tak dawno, ten mieszaniec wzbudził w tobie trwogę.

- Ale nie teraz! Nie teraz!

John przytulił Annę i pomógł jej wstać. Była blada i osłabiona. Trzymała się go obiema rękoma.

- Twojej dziewczyny nie ma tutaj - powiedział Seto. - Przysięgam. Odejdź.

- Chcesz bym odszedł?

- Tak.

Zapadła cisza. John nie wiedział, co to wszystko znaczyło. Widać, znał plany Seto tylko częściowo.

- Dlaczego nie chcesz ze mną walczyć?

- To nie jest odpowiednia pora.

- Nie jest odpowiednia... pora?

John zupełnie tego nie rozumiał. Jaka pora mogła być lepsza?! Mord był ranny i był sam! A ich było przynajmniej czterech! Nie licząc Finna, a z nim było o jednego więcej!

- Chodzi o nią?

John zamarł.

- O twoją... Hanę? A może o dziecię, które wyrywa się z niej właśnie teraz, kiedy prowadzimy tę jakże przyjemną rozmowę?

John spojrzał na Annę. Ściskała brzuch jedną ręką, a drugą zakrywała usta. Pod stopami ujrzał kałużę.

- Anna...

- Rodzę, John. Nasze dziecko...

- Nie bój się.

John rozejrzał się. Mogli udać się do wyjścia i uciec, bo dla niej nie było już odwrotu. Rodziła i tego dziecka nie odbierze Seto. Będzie musiał pokonać Morda, albo chociaż dać im więcej czasu.

- I co teraz, Panie Świata? – Mord uniósł brwi, a potem pokłonił się widowiskowo przed Seto. - Ocalisz swoją ukochaną? I dziecię poczęte z innym? Tak jak... kiedyś starałeś się nieudolnie ocalić... własne?

Seto nie odpowiedział, a przynajmniej John nie słyszał jego odpowiedzi. Krzyk Anny przerwał ich rozmowę. Najwidoczniej już nie dawała rady wytrzymać. John wziął ją na ręce i ruszył. 

Nie odwracając się za siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro