Rozdział 5.4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Anna leżała przed nim, zwrócona plecami. Ostatnio tak wyglądała każda z ich nocy. Ciągnęły się tygodniami i John miał wrażenie, że czas się zatrzymał. A nie o takim życiu marzył i nie takiego wypoczynku u ojca Anny pragnął.

Nie przy tym drugim, który z dnia na dzień stał się jego rywalem. Nawet nie wiedział, kiedy to się stało. Nie było żadnych oczywistych oznak. Jedynie subtelne, ledwie zauważalne dla oka. Zaczęło się pierwszego dnia, kiedy po raz pierwszy Anna i Seto stanęli naprzeciwko siebie.

A rozwijało się każdego następnego.

Anna oswoiła się z Seto. Jej zaniepokojone spojrzenie zmieniło się. Teraz zerkała na niego inaczej – z podziwem i zaufaniem. Jakby znała go od lat i wiedziała, że nic jej przy nim nie grozi.

Już pierwszego wieczoru ich ujrzał. Wrócili razem do domu. John nie zapytał jej, gdzie byli, ani o czym rozmawiali. To, że rozmawiali było oczywiste.

Ale bał się zapytać: czy wydarzyło się coś więcej?

Następne dni przyniosły mu więcej powodów do rozmyślań. Anna i Seto stawali się nierozłączni. Spędzali ze sobą całe dnie. Poza domem. Seto trzymał się z dala. Może nie chciał nocować w budynku, a wolał pod gołym niebem, a może takie roszczenie miał wobec niego pan White? A może chronił w ten sposób ciekawską Aurorę?

Ale to nie o nią John się martwił. Nawet ucieszyłby się, gdyby wpadła w ramiona Seto. Przynajmniej Anna by do nich nigdy nie trafiła. Ale Seto nie interesowała młodsza siostra Anny. Ani żadna inna.

Chciał Annę.

John widział, to w nim. W sposobie, jaki zachowywał się przy niej. Jak pochylał przed nią głowę, podawał jej rękę, kiedy schodziła ze wzniesienia czy przeskakiwała przez płot. Ciałem zawsze nakierowywał się na nią, jakby nikt inny się nie liczył. Jakby była najważniejsza. A może jakby chciał być gotowy. John tylko nie wiedział, do czego. Ochrony? Skoku, by ją zasłonić, gdyby była taka potrzeba?

Nie. Od tego miał Masa. Bestia wylegiwała się na plecach całymi dniami, w cieniu drzew. Nie przepadała za słońcem. Za to zasmakowało jej bydło. I Cichy nie miał wyboru. Nakazał jej przerzucić się na leśne zwierzaki. To znaczy, zwrócił się z tym do Seto i to on musiał zareagować.

John unikał zwierzątka swojego rywala. Na samą myśl, że bestia go poznawała, przewracało mu się w brzuchu.

Nie chciał w żadnym stopniu przypominać Seto.


□□□

Wyciągnął rękę. Musnął jej szczupłe ramię. Kiedyś, to było tak naturalne. Teraz wydawało się jak podróż w kosmos.

Anna wzdrygnęła się. Znał to zachowanie. Okazywała mu jej od wieczoru, kiedy zjawił się ich nieproszony gość.

- John... - Westchnęła zniechęcająco.

Więcej nie musiała mówić. Wiedział, co chciała mu przekazać.

John od dwóch godzin leżał nieruchomo i wpatrywał się w nią. Czekał, aż się zbudzi. O poranku seks wydaje się naturalniejszy, ale chyba kobiety i tak wolą robić to wieczorami.

Cóż, Anna nie chciała o żadnej porze.

Próbował. I za dnia, i nocą. Nie natarczywie, ale dając jej subtelne sygnały. Odtrącała go za każdym razem. Widać role się pozmieniały. Teraz to on był tym niechcianym. Nawet Finn nie kwapił się, jak dawniej, do rozmowy. Nie unikał go. Ale ignorował. John chciał zapytać go o Morda, ale to było trudniejsze niż mógł przypuszczać. Domyślił się, że rany na ciele Finna zostawił właśnie Mord, albo kobieta na jego usługach.

Może znęcali się nad nim?

Miał wiele przypuszczeń. A jeszcze więcej pytań, które nawarstwiały się jak jego brudne pranie, kiedy Anna nie zwracała na nie uwagi.

Jednak nie zapytał. Za każdym razem przypominał sobie Annę i terror, jaki jej sprawili. Czy Finn miał podobnie?

John wolał tego nie wiedzieć. I tak niczego, by to już nie zmieniło.

Ale zmieniło się wszystko. Od czasu pojawienia się Seto zapadła dziwna atmosfera. Niemal kościelna. Sakralna. Dzieci nie odstępowały Seto na krok, co cieszyło Johna najmocniej. W towarzystwie trudniej o intymną rozmowę sam na sam. A zapewne na takie liczył Seto z myślą o Annie.

Seto nie czekał jednak bezczynnie. Ku zaskoczeniu Johna, już następnego dnia po przyjeździe zakasał rękawy. Głównie pomagał przy zwierzętach, ale też brał na siebie wszelkie cięższe, fizyczne prace. Wymianę płotu. Przerzucanie siana, dźwiganie skrzynek z jabłkami. Ścinkę drzew i dostarczanie ich do domu. John nawet nie wiedział, czy było to legalne, ale Cichy zbywał jego pytania machnięciem ręki i słowami: To przecież moje terytorium.

John był przekonany, że Seto zatrudnił do pomocy swojego zwierzaka. Wyobrażał sobie, że przywiązywał opasłe konary do jego cielska, a ten ciągnął je do gospodarstwa...

Ale tak nie było. Seto sam taszczył każde drzewo, co Johnowi wydawało się po prostu nieprawdopodobne. Ale jemu nie sprawiało to problemów. Rzucał je za ogrodzenie jak zapałki, a potem od razu łapał za siekierę. Nawet nie używał piły. Wymachiwał nią bez końca. Jak maszyna, albo robot. John nieraz zastanawiał się, w jaki sposób trafiał? Przecież był niewidomy. A przy najmniej na to wskazywała opaska, którą stale nosił na oczach.

Miejsce brudnej chustki zajął jednak schludny i czysty kawałek materiału. Różowa kokardka nadal z niej zwisała. Ale John domyślił się, że ta podmiana była zasługą Anny.

Mas, poza polowaniem, niewiele robił. A Seto nie wydawał mu rozkazów. Robił, co chciał. Chodził swoimi ścieżkami. Czasami znikał nawet na kilka dni. A Seto nigdy się tym nie niepokoił. John nazywał nawet bestię określeniem humorzastej. Takie sprawiała wrażenie. Często przewracała oczami i prychała groźnie, kiedy dzieci wbijały jej końce patyków w tułów.

Ale nigdy ich nie zaatakowała.

Kiedy od pojawienia się Seto upłynął miesiąc i nadszedł lipiec, John nieraz siadywał na płocie i zerkał na zieloną polanę. Czuł się wtedy, jak u siebie. W dyrektorskim gabinecie. Jak wtedy, kiedy był szefem szkoły i najważniejszą osobą w mieście...

I życiu Anny.

Ale wszystko się pozmieniało. Stracił posadę. Znajomych. Reputację i renomę. I nawet nazwisko Charmer już nie dawało takiego kopa, jak kiedyś.

Nikt go tu nie znał. Kiedy spotykał ludzi w sklepie, z paroma starszymi mężczyznami się nawet zakolegował, jak to jest w mniejszych miasteczkach i przedstawiali mu się, a on mówił z dumą, że nazywa się John Charmer, oni tylko kiwali głowami i uśmiechali się.

Nie mieli pojęcia, kim był. I on sam zaczynał wątpić, że kiedykolwiek coś znaczył.

Wszystko się zmieniło. A pomyśleć, że jeszcze rok wcześniej dopiero się zaczynało. Poznali się z Anną. Zakochali...

Teraz każdy dzień spędzał bez niej. Była obok, jednak nieobecna. Stale przy jego rywalu. John dałby wszystko, by wiedzieć, o czym rozmawiali. Kiedy Seto mówił do niej, często rozkładał szeroko ręce i uśmiechał się, a Anna przyglądała mu się urzeczona... John zastanawiał się, co takiego jego opowiadał? Mówił o swoim świecie? A może opisywał widowiskowe walki?

Nie wiedział.

Jedynie Cichy i, ku niezadowoleniu Johna także Aurora, spędzali z nim czas. Ale nie tylko oni. Razem z nastaniem upalnego lipca do gospodarstwa Cichego zawitali niezapowiedziani, a na pewno zupełnie nieoczekiwani goście...


□□□

Kiedy tylko John rozchylił powieki, spostrzegł, że Anny przy nim nie było. Miejsce obok było chłodne. Musiała wyjść wcześnie. A było po czwartej.

Poszedł do łazienki. Wziął prysznic, a potem starannie się ogolił. Złapał za dziwnych kształtów mydełko, które podobno produkował sam Cichy. No, może produkcją nie można było tego nazwać, ale na pewno wytwarzał je na potrzeby swojej rodziny. Widział pod palcami resztki kwiatów. Mydliło się całkiem dobrze i pachniało lasem. Ale zdaniem Johna było o wiele za duże. Wielkości kostki Rubika. Kwadratowe, ciężkie i niepasujące zupełnie do dłoni.

Jednak działało cuda. Wszelkie rany czy odciski goiły się po nim w jedną noc.

Cichy miał więcej tajemnic, niż można było sądzić.

Wyszedł przed dom. Słońce dopiero przebijało się przez konary drzew. To była najlepsza pora. Przeszedł ścieżką przez las i od razu spostrzegł ojca Anny. Nie wyruszył jeszcze do pracy. Siedział w fotelu, na tarasie i popijał kawę. Dzieci zapewne jeszcze spały. Tylko koty mu towarzyszyły. Wylegiwały się na deskach, przesuwając się razem z ruchem promieni słońca.

John przeciągnął się i podszedł do niego.

- Dzień dobry.

Ojciec Anny skinął zaledwie, nawet nie podnosząc na niego wzroku. Wpatrywał się w ciągnącą się przed nimi zieloną polanę. A przynajmniej, tak się Johnowi wydawało. Brał nawet pod rozwagę możliwość, że medytował.

- Widziałeś Annę? – Ziewnął. - Wyszła z samego rana. Jak się zbudziłem, już jej nie było.

Cichy znowu skinął i wskazał głową na punkt, w który się wpatrywał. John powiódł tam wzrokiem i od razu ją dostrzegł. Siedziała w trawie.

Jego serce mocniej uderzyło. Nie było przy niej Seto!

Skinął do Cichego i obrócił się w jej kierunku, a wtedy usłyszał za plecami:

- Ona nie jest sama.

John stanął jak wryty. Spojrzał ponownie na Annę i dostrzegł, ledwie wystające znad źdźbeł trawy, szpakowate włosy. Seto leżał niedaleko niej, z rękoma podłożonymi pod głową.

Zagotowało się w nim. Ale nie chciał pokazać tego przed Cichym. Wziął głęboki wdech i starał się zapanować nad buchającym w nim ogniem.

- Napijesz się ze mną kawy, John?

Spojrzał na ojca Anny. Trzymał w ręku termos, a w drugim kubek. Jakby wiedział. A może tylko liczył, na to spotkanie.

John skinął. Wspiął się po schodkach i opadł na ostatni, rozsiadając się wygodnie i wyciągając nogi. Cichy podał mu kawę. Pachniała niesamowicie. I tak samo smakowała. Czy ją też sam wytwarzał?

Pokręcił głową. Nie chciał o tym myśleć. Nie teraz, kiedy wiedział, że jego żona siedzi nieopodal z innym. To bolało. Jak cholera.

- Rozmawiałeś z nim o Finnie? – zagadnął ojca Anny.

- Niewiele, ale tak.

- I? – zapytał John. Irytowało go, że musiał ciągnąć nawet Cichego za język.

- Nie powiedziałem ci prawdy, John.

John upił łyk kawy i zastygł. Powoli obrócił się do niego.

- Jak wszyscy tutaj – odparł, jakby nigdy nic. – O nadchodzącym rywalu też pary z gęby nie puściłeś.

Ojciec Anny opuścił głowę.

- Nie wiedziałem, że tak szybko się do siebie zbliżą.

- Tak... szybko?

Ale Cichy nie odpowiedział. Pochylony wpatrywał się w kołyszący się w jego kubku napój. Rudy kot łasił się do jego kolan, zostawiając na jego sztruksowych spodniach masę sierści.

- Znalazłem go tam – powiedział po chwili.

- Kogo?

- Finnegana...

- Co?

John wzdrygnął się.

- W tym samym budynku, w którym byliście i wy. – Cichy jeszcze mocniej pochylił głowę i zamknął powieki. – Oni... torturowali go. Okrutnie.

John wspomniał krzyki, przerażające krzyki uwięzionego z nimi mężczyzny. A więc to był Finn!

- Zrobiłem, co mogłem... Ale nic więcej nie było w gestii... tego świata. Jednak zostawiłem Seto wiadomość.

Wiadomość?, pomyślał John. Jak?

- Nie wiedziałem, czy ją otrzyma, ani czy zdąży... To inny świat przecież. Jednak mu się udało. Tylko on był w stanie go przywrócić.

- Przywrócić?

John zamyślił się. To medycy z karetki, go nie znaleźli? A policja?

- Uratował mu życie, na moją prośbę. A potem sprowadził go tutaj, do nas, ponownie.

John zmrużył oczy.

Na twoją prośbę? Czemu?

- Jak ty... - Urwał. – Skąd ty znasz Finna? Poznaliście się? Dlaczego mam wrażenie, że nie zachowujecie się jak obcy sobie ludzie.

Cichy rozchylił usta, ale tylko westchnął. John uznał, że jak zwykle, więcej się nie dowie. Ale mógł spróbować gdzie indziej.

U źródła.

I kiedy o tym pomyślał, ujrzał jasne włosy. Koloru zboża. Wysoką, szczupłą sylwetkę. Ale już nie tak dystyngowaną, jak dawniej. Pochyloną, jak u starca. Przemieszczała się po polanie, ale kiedy tylko zauważyła leżącego w trawie Seto, zastygła, po czym obróciła się i poszła w przeciwnym kierunku.

- Finn już wstał?

- Tak. Zawsze wcześnie wstaje.

John poderwał się. Dopił kawę i od razu ruszył w ślad za przyjacielem. Nie zerknął na Annę i Seto. Czuł, że oboje go dostrzegli. Na pewno wodzili za nim wzrokiem. Może nawet plotkowali... Rozmawiali o nim.

Może.

A może mieli lepsze tematy do rozmowy.

Przeskoczył przez płot. Na szczęście Finn nie szedł szybko. Zrównał się z nim już po kilku minutach.

- Masz chwilę?

Finn wzruszył ramionami.

- Zależy na co.

- Na męską rozmowę – odparł beztrosko John. – Jak za dawnych czasów. W Ogrodach.

Finn przyjrzał mu się. Zapewne pomyślał to samo, co on. Że już nigdy nie będzie, jak dawniej.

- Niech będzie.

Ruszyli raźno, krok w krok, obok siebie. Finn, dawniej wyprostowany, teraz pochylony jak starzec, już nie wydawał się tak wysoki. Cokolwiek go spotkało, zmiażdżyło nie tylko jego ciało, ale i ducha.

- Cichy powiedział mi, że... - zaczął nieporadnie John. O tak, od razu z grubej rury. Zawsze był mistrzem delikatności. – Też tam byłeś.

Finn szedł dalej. Nawet na moment nie zawahał się. Nie wzdrygnął. Jego twarz nie zdradziła niczego. Żadnej emocji.

Ach, ta wrodzona angielska powściągliwość. Ale przecież...

John szedł odrobinę szybciej. W ten sposób mógł swobodnie przyglądać się twarzy przyjaciela. Dawnego przyjaciela. A może nadal obecnego?

Nie odrywał spojrzenia od jego oczu. Chciał znowu ujrzeć w nich tę złość. Wiedział, że gdzieś na pewno jest. Finn już nieraz dawał upust emocjom. One były w nim. Skryte głęboko. Jak największa tajemnica, o której kiedyś nie wiedział John. Jego orientacja seksualna.

I miłość... do Johna.

- Więc wiesz, co się wydarzyło – dodał John, a Finn znowu nie zareagował. Jak Mas, z pochyloną głową przeczesywał wzrokiem otoczenie. Wyblakłe oko nadal napawało Johna zgrozą. Wiedział, że Finn nie mógł niczego przez nie widzieć, jednak kiedy zwracał je na niego, miał wrażenie, że było zupełnie inaczej. – Ale ja nie wiem, co spotkało ciebie. I nie pytam o to, co... ci zrobili, ale co stało się przedtem i potem. Z Seto.

Finn przystanął. Nagle. John musiał się cofnąć, by znowu zrównać się z nim.

- Chciałbyś wiedzieć, co wiem i widziałem.

- Choć... po krótce – odparł John i skinął. - Tak.

- Więc zależy ci na informacjach?

John zawahał się, ale nie na długo.

- Nie tylko! Na tobie najbardziej! I... - zaczął się jąkać - ...chciałbym... do diaska no... chciałby zrozumieć...

- Co?

- Wszystko! I... - zacisnął szczękę - ...dopaść w końcu tego potwora!

Finn zmierzył go wzrokiem. Pokiwał głową, a wtedy John odetchnął z ulgą. Wybrnął z opresji. Z trudem. Ale się udało.

- Widziałem jego świat.

- Kogo? Seto?

Finn uśmiechnął się.

- Jego... też. Ten drugi świat, który stworzył z Haną. – Wziął wdech. – On jest tam bogiem, John. A ona była jego królową. I nadal nią jest. On nigdy nie przestanie.

- Ale... mówisz o Seto?

- Oni są sobie pisani.

John zastygł.

- To nieprawda – odparł.

- Zapytaj go. – Finn wskazał głową na dom. – On wie wszystko.

- Masz na myśli Seto?

Finn roześmiał się.

- Nie, on ci nic nie powie. Ale jej ojciec może.

- Cichy? Ale...

- Zapytaj go, John.

Finn ruszył dalej, a John stał tylko, niemal wbity w ziemię informacjami, jakie uzyskał.

- Finn... - powiedział. – Skąd ty go znasz? Cichego?

- Nie znam go. I nie chcę go poznać. Ale najwidoczniej on wiele o mnie wie! – Przystanął i wzruszył ramionami. A John od razu rozpoznał ton jego głosu. Już raz go słyszał. - Tak się zachowuje przynajmniej! Zgrywa wszechwiedzącego, a gówno wie o mnie i o tym, co mnie spotkało! – ryknął, patrząc w kierunku siedzącego na werandzie ojca Anny, a John znowu ujrzał to samo spojrzenie, co kiedyś. Choć teraz tylko jedno oko je wyrażało. Przekrwione i złowieszcze. Szczęka zaciśnięta i grymas, jak u warczącego psa.

- Finn...

- Co?! Chcesz o to zapytać?! – tym razem krzyki zwrócił w stronę Johna. – O mnie i o Sergeja?! Zwanego... Mordem?! Ludojadem?! Gwałcicielem Anny i pożeraczem ludzkich ciał?!

- Przestań! – krzyknął John.

Spojrzał na Annę. Patrzyła na nich. Ale Seto nie dostrzegł. Zapewne nadal leżał w trawie.

- Tak, zakochałem się w nim! I póki to trwało, było nam cudownie! Nigdy nie było mi tak dobrze, z innym mężczyzną! – wykrzykiwał dalej Finn.

- Przecież cię o to nie pytam!

- Ale jesteś ciekaw, nie?! Jak mogłem wleźć mu do łóżka?! I to tak szybko?! Już po jednym spotkaniu?! A może chcesz wiedzieć, jak to robią... panowie?! Myślisz, że wygląda to inaczej niż u ciebie i u niej?! – Wskazał ręką na Annę. – Też się całujemy! Dotykamy! Przytulamy!

- Przestań, na boga!

- Od razu się w niej zabujałeś! Zaciągnąłeś ją do łóżka! A potem do Ogrodów! Pieprzyliście się na okrągło! Każdy z jej zakamarków zwiedziłeś, ale kiedy robi to dwóch facetów, to czujesz odrazę?! – Jego policzki poczerwieniały. W otoczeniu blizn, które pokrywały jego twarz, sprawiał wrażenie jeszcze groźniejszego. - Czym się aż tak RÓŻNIMY?!

- Nigdy tego nie powiedziałem!

- Ale wciąż tak uważasz! A ja to czuję! – Uderzył się ręką w pierś. – Całym sobą! Co nas różni, John?! Mnie i ciebie?! Czemu tobie wolno więcej, niż MI?! Dlaczego ty mogłeś rżnąć ją, jak chciałeś, a ja nadal musze znosić to... twoje oceniające spojrzenie?!

- Ona ma na imię Anna!

Finn zastygł.

- Tak... Wszystko jedno. – Uśmiechnął się i pokręcił głową. – Ale obaj wiemy, że gdybyś na swojej drodze spotkał wcześniej jej rezolutną siostrzyczkę, to na pewno nie odpuściłbyś jej dziewiczej szparce.

- Finn! – ryknął John i złapał dawnego przyjaciela za koszulkę. – Stul pysk, do diabła!

- A nie myślałeś już o niej w ten sposób? O jej wilgotnych majteczkach? Jędrnych cycuszkach? – mówił nieprzerwanie Finn. – Nie miałeś ochoty... jej wsadzić?

John uderzył go z całej siły. Prosto w lewy policzek. Finn zatoczył się i runął na plecy. Krew ściekała z jego wargi, ale nie skomlał, ani nie odgrażał się. Tylko rechotał. Wręcz zanosił się śmiechem.

John stanął nad nim, zupełnie zbity z torpu.

- Co ci odjebało?!

- Mi? – zapytał drwiąco Finn. – Zrobiłeś to, bo wiesz, że mam rację. Wakacje były tu wyjątkowo upalne. Myślisz, że nie widziałem, jak zerkałeś na nią? Kiedy polewała wodą piersi? – Finn poderwał się. Usiadł na trawie. Zniżył głos. – Nie nosiła biustonosza. Jej sutki nawet ja widziałem. Tarmosiła się w strumieniach, niby czyszcząc ubranie... Ale ty wiedziałeś.

John przełknął ślinę.

- I co, nie miałeś ochoty wtedy na więcej? Minął miesiąc od czasu, kiedy on się zjawił. A Anna nie ogrzewa już twojego członka. – Uśmiechnął się. – Nie chce go, prawda?

Zacisnął pięści.

- A może woli innego? Może nawet już go... skosztowała?

Finn oblizał usta, po czym zacisnął między zębami koniuszek języka. John miał wrażenie, że zaraz eksploduje.

- Wiesz coś?

- Może.

- Co to znaczy?

- Nic – odparł Finn. Zaparł się na ręku i podniósł z ziemi. Otrzepał spodnie.

- Jeśli coś wiesz, to mi powiedz, a nie się zgrywasz!

- A chciałbyś poznać prawdę? – Finn zmarszczył czoło i popatrzył na niego powątpiewająco. – Obaj wiemy, że nigdy sobie nie radziłeś z tym... nieodłącznym elementem życia. Jak się jebało, to wskakiwałeś do łóżka kolejnej. Mam na to cały notatnik dowodów!

Finn przerzucił wzrok na coś za plecami Johna. John powoli obrócił głowę. Ujrzał Aurorę. Stała przy ojcu. Rozmawiali. Potrząsała głową. Jej kasztanowe kosmyki podskakiwały.

John poczuł ucisk w brzuchu.

- Może powinieneś znowu zastosować tę metodę, John?

- Jestem żonaty! – ryknął John i spojrzał na niego.

- Jakoś nigdy ci to nie przeszkadzało – odparł Finn i rozłożył bezceremonialnie ręce. – Pchałeś w nią na okrągło, mając nadal żonę w innym mieście.

John postawił krok w jego stronę.

- Skończ już z tym.

- Z czym?

- Ona ma na imię Anna. Jest moją żoną.

- No, faktycznie. Jest nią. – Pobujał głową na boki. Nieco zbyt teatralnie. – Szkoda tylko, że daje dupy innemu.

John zamarł.

- Coś ty powiedział?

- To, co słyszałeś. – Finn znowu uśmiechnął się tajemniczo. Wskazał głową na miejsce, w którym wcześniej leżał Seto. – Twój rywal posuwał ją, aż miło. A ty nawet nic nie wiesz!

Roześmiał się.

John dyszał. Starał się znowu zapanować nad oddechem. Jak to zrobił przy Cichym. Ale nie był w stanie.

Całe jego ciało drżało.

- Kłamiesz.

- Myśl sobie, co chcesz. – Obrócił się, ale po chwili znowu spojrzał na Johna. – Ale wiesz, co jest najzabawniejsze? Nawet jak obaj będziecie w nią ładować, nie będziesz wiedział, który jest ojcem. Testy DNA zawsze wskażą na ciebie. Na was. Jesteście identyczni. – Spojrzał w kierunku polany, na której siedziała Anna i Seto. – Więc oni mogą się bezkarnie pierdolić! Niezłe, nie?!

John nie był w stanie powiedzieć słowa.

- A wiesz, że on może więcej? – Finn zbliżył się. John wpatrywał się w jego zamglone oko. Bezkresne. Już kiedyś widział podobne. Przyjaciel, który niegdyś był mu najbliższy, przysunął się i szepnął mu na ucho: - Może ją ruchać na okrągło. Nie zna zmęczenia. A jego fiut nie opada. Nie wiotczeje, jak twój. Stoi, niczym maszt. I jest o wiele większy, niż przypuszczasz. Jej ciasna szparka na pewno ledwie go mieści. Choć, po tym co ją spotkało, już może nie jest tak sprężysta. Rozciągnęli ją? Powinieneś wiedzieć, w końcu...

To było to. John złapał go za gardło i zacisnął palce. Wiedział dokładnie, co robi. I nawet się nad tym nie zastanawiał. Trzymał go tak i patrzył, jak przyjaciel walczył z jego uściskiem. Ale nie mógł nic zrobić. Telepał się jak ryba na brzegu. Wybałuszył oczy. Jedno zdrowe, które mu zostało, robiło się coraz bardziej nieświadome.

Umierał. Taką miał nadzieję John.

Wtedy to poczuł. Cichy dopadł do niego pierwszy. Uderzył go w bok. Tak mocno, że John aż John się zgiął, a potem odepchnął go kopniakiem. John klęknął w trawie, prosto w jeden z placków bydła. Łapał oddech. Ale skręcało go w pasie. Jakby Cichy celowo unieruchomił niektóre z jego funkcji życiowych. Nie był w stanie się podnieść ani zaczerpnąć oddechu.

Nagle poczuł dotyk na szyi. Czuły. Delikatny.

Kobiecy.

Podniósł wzrok na Annę, ale to nie ją ujrzał. Aurora pochyliła się nad nim. Jej piersi zakołysały tuż przed jego twarzą. Faktycznie, nie nosiła staników.

Wiedział o tym.

- John! – Objęła jego policzki, po czym zerknęła ze złością na ojca. – Oszalałeś, tato! Jak mogłeś?!

Cichy pochylał się nad leżącym Finnem. Cucił go. Przykładał palce do jego nadgarstka i szyi. Pochylał głowę nad jego twarzą.

- Oddycha...

- Oddycha?! – wrzasnęła Aurora. – Mam to gdzieś! Dla mnie może nawet zdechnąć! To John mnie obchodzi! Nie miałeś prawa!

- Zabiłby go, córko!

- I dobrze! I tak nikt go tu nie chce!

Znowu zwróciła twarz na Johna. W oczach miała łzy. Na policzki wyszły jej rumieńce. Była śliczna. Naturalna i piękna, jak dawniej Anna.

Jak dawniej Anna, powtórzył...

- Chodź, pomogę ci. - Pomogła mu wstać. John zaparł się na niej. Nogawkę i kolano umazane miał w śmierdzącym krowim placku. – Pójdziesz do nas. Pod prysznic, a ja szybko zajmę się twoimi spodniami.

- Nie musisz – odparł zgryźliwie.

- Oj tam, daj spokój – odparła łagodnie i zachichotała. Jak Anna kiedyś. Znowu poczuł ucisk w brzuchu. – I zrobię ci śniadanie. Na co masz ochotę?

Szli objęci. John nie wiedział, gdzie uderzył go Cichy, ale ból wiercił mu dziurę w boku. Trafił w czuły punkt. Może niechcący, a może wręcz przeciwnie.

Raczej to drugie, uznał John. Stęknął.

- Dasz radę wykąpać się sam? Mogę wejść z tobą.

- Nie.

- Widziałam już męskie ciało. To dla mnie nie nowość.

Spojrzał na nią.

- Mówisz o...

- Nie, nie Seto! – odparła i pokręciła głową, roztrzepując włosy na boki. John poczuł ich zapach. Pachniała cudownie. – Finn kąpał się u nas i raz nie zamknął drzwi. Nie spodziewałam się tego zupełnie. Myślałam, że tylko napuszcza wodę i zdążę wstawić pranie. Przecież nie zamknął drzwi. A z małymi dziećmi jest zawsze tyle prania! – Urwała. - A on stał nagi przed lustrem. Po prostu tam stał. I co nieco widziałam.

Zachichotała znowu. Jej policzki oblały się rumieńcem.

- Ale te blizny na jego plecach... Są odrażające.

- Na plecach?

- Nie wiesz? Koś wyrył mu tam słowa!

- Słowa?

- Tak... Napisali: Masz czekać, jak pies. Straszne, nie?

Pochyliła głowę, a John zamyślił się. Nieświadomie zerknął w kierunku miejsca, gdzie siedziała Anna i Seto, ale ich nie spostrzegł. Nie było ich tam. Szczęka zaczęła mu drżeć. Wspomniał słowa Finna. Wyobraził sobie to, co mu mówił.

Zacisnął palce mocniej na pasie Aurory.

- Już dobrze, John. Zaraz będziemy.

- Dzięki...

- No co ty. To dla mnie nic wielkiego!

- A nie przeszkadza ci, że... cuchnę?

- Nie! – zawołała radośnie. Pomogła mu wejść na pierwszy schodek. – Wychowałam się tu! Ten zapach jest moim domem! Już nawet nie zwracam uwagi!

- Ale... jednak...

- John, przecież mam rodzeństwo. – Puściła do niego oko. – Żebyś wiedział, co znajdywałam w pieluchach...

John widział, że celowo zażartowała. Chciała, by nie czuł wstydu. Uśmiechnęła się przyjaźnie. Jak dawniej Anna. I nagle ujrzał ją w innym świetle, niż w poprzednich miesiącach.

Może i była młoda. Zwariowana i czasem niepoprawna, ale kiedy było trzeba, na nią można było liczyć.

Spojrzeli na siebie. A wtedy do jego uszu dobiegło szuranie. Przystanęli i obrócili się. Drogą nadjeżdżał samochód. Cichy od razu poderwał się. Rękę schował za plecy. John był pewien, że trzymał tam ukryty nóż.

Rozległo się znajome ujadanie. John wyostrzył wzrok. Wpatrywał się szybę i im dłużej patrzył, tym bardziej nie wierzył własnym oczom. Auto stanęło, a pierwszy wyskoczył z niego ogromny, czarny mastif. Rzucił się w stronę Johna, ujadając i machając ogonem. Aurora wzdrygnęła się, ale nie puściła Johna. Nadal go obejmowała. Pies skoczył na Johna. Wylizał jego twarz, a potem to samo zrobił z Aurorą. Jakby ją znał. A może od razu ją polubił. Dziewczyna klęknęła i zachichotała. Złapała Do-ki'ego za grzywę i wytarmosiła.

John zaparł się na poręczy i spojrzał na auto. Gramolił się z niego starszy mężczyzna. Ledwie go poznał. Jego stróż miał na sobie czarny, nieco zbyt szeroki garnitur. Pamiętający na pewno dawne czasy. Takie z poprzedniego wieku. A jego broda i włosy były starannie wyczesane i ulizane.

John spojrzał na kierowcę. Przy przednich drzwiach, oparty i z papierosem w ustach stał Mark.

- Wreszcie cię znalazłem, panie Charmer! – zawołał i uśmiechnął się szeroko.

John odpowiedział mu tym samym. 

Do oka napłynęła mu łza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro