Rozdział 6.1 Żem przysięgam!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

John zapłakał. Łzy same pociekły. Nic nie mógł na to poradzić.

Nie czuł się tu dobrze. Nie teraz, kiedy Anna spoufaliła się z jego rywalem, a Finn wypowiedział mu otwarta wojnę.

Chciał odejść.

Do domu. Na uczelnię. Znowu być... kimś.

Johnem Charmerem. Takim, jak dawniej.

- No już – odpowiedział Mark.

Cisnął papierosa na ziemię i podszedł do niego. Ujął go w pasie. Choć temperatura przekraczała trzydzieści stopni, miał na sobie gruby, czarny płaszcz i czarne okulary, nasunięte na czubek głowy. Z ucha zwisł mu długi, złoty kolczyk.

- Hej! – krzyknęła Aurora. – Kim jesteście?! Ja się nim zajmę!

- No na pewno, paniusiu – odparł Mark i roześmiał się. Rozejrzał się i spostrzegł Finna. Spojrzeli na siebie i obaj zastygli. John widział, jak oczy Marka się rozszerzyły. John znał to spojrzenie. Aż za dobrze. Nagle Mark odchrząknął. Pokazał palcem na Aurorę, Cichego, a potem na Seto i Annę, którzy jakby wyrośli spod ziemi. Dłużej zatrzymał palec na Seto. – Dobra, nie wiem co tu się odpierdala. Ale zabieram Johna.

Aurora aż otworzyła usta ze zdziwienia. Ale tylko ona zareagowała. Przez drzwi wybiegli dwaj bracia Anny. Mark zmierzył ich wzrokiem. Za nimi pojawili się kolejni.

- A was ile tam jest?

- To moje rodzeństwo! – krzyknęła Aurora.

Charles podszedł do Johna. Ujął go z drugiej strony.

- Paniczu, co z panem? Żyje pan?

- Żyję, Charles... Dzięki.

Charles pokręcił głową. Po jego pomarszczonych policzkach lały się łzy.

- Nigdzie go nie zabierzecie! – krzyknęła Aurora.

John spostrzegł, że Cichy wyprostował się. Patrzył na nich z daleka, ale nie szedł w kierunku domu. Finn także się nie ruszał. Tak samo jak Anna i Seto.

- Nie wiem co za cyrk tu odpierdalacie. I ilu was tam jeszcze jest. – Mark odsunął się od Johna i wyszedł przed schody. Rozłożył teatralnie ramiona. – Może cała horda was tam siedzi. M-a-m   t-o  w  d-u-p-i-e.

- Że co?! – wrzasnęła Aurora.

- Nie moje małpy, kumasz, paniusiu?

- Tato! – krzyknęła Aurora.

Ale Cichy nawet się nie ruszył.

- Ale zabieram Johna ze sobą – kontynuował Mark. – I wierzcie mi, nie chcecie mi w tym przeszkodzić.

Spojrzał na Seto. Ten nadal stał niczym posąg. Anna także zerknęła na Seto.

Nagle on skinął.

- I świetnie! – zawołał Mark i klasnął w dłonie. Podszedł do auta i otworzył tylne drzwi. – John, pakuj się do środka.

- Ale... - John spojrzał po sobie. – Jestem cały...

- Mam to gdzieś. Ładuj się. Nie zostaniesz tu ani chwili dłużej.

- Ale Anna... - John spojrzał na Annę.

- John! – wtrącił się ojciec Anny. – Dobrze wiesz, że tylko Seto może ją ochronić przed Mordem! Nie ma innej istoty w całym multiwersum, która byłaby do tego zdolna!

- Jesteś pewien?! – odpowiedział mu ryknięciem Mark. John spojrzał w jego oczy. Zalśniły. Nie znał takiego Marka. Ten wskazał palcem na Cichego. – A teraz stul grzecznie pysk i nie wtrącaj się!

- Mark, ja... nie zostawię Anny... - powiedział John.

Mark odchylił do tyłu głowę i spojrzał w niebo. A potem przerzucił wzrok na Annę.

- Dobra, laska. Widzę, że coś tu się nieźle pojebało. – Przerzucił spojrzenie na Seto. – Ale decyduj. Jedziesz z Johnem, czy zostajesz z Seto?

John wzdrygnął się.

Skąd, u diabła, Mark wiedział, kim jest Seto?! I znał jego imię?!

Anna odwróciła wzrok. I John już wiedział, jaką decyzję podjęła. Stali obok siebie – ona i Seto. Niewzruszeni i... dziwnie do siebie pasujący. Seto stał za nią. Niemal otaczał ją ramieniem. John był pewien, że gdyby ktokolwiek próbował ją tknąć albo wymusić na niej decyzję, ubiłby go na miejscu jednym machnięciem pięści.

- No to wszystko jasne – skwitował Mark. – Wsiadaj, John.

- Ale...

- Przestań. – Przerwał mu Mark. – Ona już cię nie chce. Nie widzisz tego?

John poczuł, że coś przewraca mu się w brzuchu. Zrobiło mu się słabo. Łzy znowu napłynęły do jego oczu.

Charles złapał go mocniej w pasie.

- Paniczu, już dobrze. Zajmę się panem. Żem przysięgam!

Ale John nie wytrzymał. Rozpłakał się, jak dziecko. Patrzył na Annę i nie mógł, mimo wszystko, pogodzić się z faktem, że wybrała jego rywala.

Seto, Pana innego świata, którego pojawienie się było od tak dawna zapowiadane i wyczekiwane.

A tymczasem, przyniosło same zło.

Zaparł się na Charlesie i ruszył do auta.

- John! – wrzasnął Finn.

John spojrzał na niego. Przyjaciel chwycił się ubrania Cichego, a potem jego ręki. Wspinał się po niej, jak dżdżownica.

- Nie zostawiaj mnie, John! – łkał.

Seto wystąpił przed Annę. I nakierował osłonięte opaską oczy prosto na Marka.

- On zostaje.

Patrzyli na siebie i nagle John zdał sobie sprawę, że właśnie, na jego oczach, toczyła się między nimi walka. Między Seto, bogiem z innego świata, a... zwykłym Markiem. Byłym partnerem Finna!

Mark wzruszył ramionami.

- Nie chcę go już. Nie jest mój. Nigdy nie był.

Seto skinął i cofnął się znowu za Annę.

John nie miał pojęcia, co to wszystko oznacza. Skąd Mark znał Seto?! I czemu Seto nie chciał zostawić Finna?! Był mu potrzebny?!

- John! Błagam! – piszczał Finn. Nie można było tego nazwać nawet słowami. – Przecież... wiesz, co... czuję do ciebie!

John zmarszczył czoło. Patrzył na przyjaciela, nie wierząc w to, co słyszy.

- Kocham cię! – ryknął Finn. – Zawsze tylko ciebie kochałem!

- Dość – wtrącił Seto i zwrócił się do Marka. – Jedźcie już. Zajmę się nim.

- Serio? – zapytał ironicznie Mark. – Dasz radę tym razem? Nie spierdolisz, jak zwykle?

John patrzył na Marka, nie wierząc w żadne słowo. Miał wrażenie, że się przesłyszał. Ale było tego zbyt wiele.

Seto i Mark się znali!

Znali się! Ale jak?!

Nagle Mark pochylił głowę. John miał wrażenie, że jego włosy robią się dłuższe. Zaczęły przypominać lwią grzywę. Kiedy znowu podniósł głowę, John ujrzał jak jego jedno oko zmieniło kolor. A może tylko tak mu się wydawało.

Seto skinął i cofnął się. Objął Annę ramieniem.

Nie zaprotestowała.

- Więc wszystko jasne! – zawołał Mark. Dzieci zbiegły po schodach. Wzdychały i rozglądały się z rozdziawionymi ustami. Mas przysunął pysk do ręki Seto. John nawet nie spostrzegł, kiedy się zjawił. – No, wszyscy w komplecie! Zabawne, nie?! – zwrócił się do Seto. – Wprost przekomiczne!

- Jedźcie – powtórzył Seto.

Mark ukłonił mu się zamaszyście.

- Wedle rozkazu, panie.

Wtedy John spostrzegł ruch. Finn odepchnął się od Cichego i ruszył w kierunku Johna. Nawet Cichy nie zdążył zareagować.

John spostrzegł błysk ostrza.

Finn miał w ręku nóż Cichego.

John cofnął się i wpadł na Charlesa. Finn biegł prosto na niego, a przecież dopiero ledwie się ruszał! Susami pokonywał dzielącą ich odległość. John widział w jego oczach tę samą złość. Tę samą nienawiść, jak poprzednio.

Nienawiść do niego.

Sprawy potoczyły się szybko.

Seto przycisnął Annę do siebie i uskoczył. John widział jak drugim ramieniem zagarniał dzieci Cichego. Mas warknął i poderwał się. Jego futro nastroszyło się i zalśniło fioletowym blaskiem. Do-ki opadł na ziemię i skomląc przeczołgał się pod auto. W tym samym momencie, Mark obrócił się gwałtownie. Spod płaszcza wyciągnął największą strzelbę, jaką John widział w życiu. Złapał ją w jedną rękę.

Wycelował prosto w Finna.

- Do widzenia – rzekł.

I strzelił. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro