Rozdział 8 Czerwone niebo [18+]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


1

- Więc bestia wróciła? – zapytał Mark. – Razem ze swoim panem?

Spojrzał na Cichego. We trójkę siedzieli w kuchni, przy pustym stole.

- Można tak przypuszczać.

- Ale przecież Seto mówił, że już go nie ma w tym świecie. Więc wrócił? Mimo że Seto poszedł na wojnę?

Cichy wzruszył ramionami. Trzymał splecione palce pod brodą i rozmyślał. Co jakiś czas zerkał na Johna, ale on nie brał udziału w dyskusji. Niemal się nie odzywał. Jego udział ograniczył się do opowiedzenia rozmowy, jaką odbył z panią Honorathą.

Anna powiedziała, że już go nie kocha.

Nic więcej się dla niego nie liczyło.

- Musimy się zastanowić, co teraz zrobimy. Skoro bestia jest w Beaver, Anna nie może opuścić mojej ziemi – powiedział Cichy. John wzdrygnął się, kiedy usłyszał wzmiankę o Annie. – Powinieneś wiedzieć o czymś jeszcze.

John nadstawił uszy, ale nie spojrzał na niego.

- Z biegiem czasu, jej wspomnienia o nim... zaczną się zacierać – wyszeptał Cichy. John podniósł głowę i zwrócił na niego wzrok. – Tak działa równowaga światów. Teraz została zachwiana, ale im więcej czasu upłynie...

- To czemu on ją stale pamięta?

- Seto czas się nie ima. Ale jej tak. – Poderwał się. Zamknął oczy, a kiedy znowu je otworzył, John aż się wzdrygnął. Ujrzał to samo spojrzenie, które widział już kilka razy. Beznamiętne. Zimne. Martwe. - Czas na przegrupowanie i zadecydowanie, kiedy i jak uderzymy na miasto. Ale póki co, nikt z nas nie powinien opuszczać tego domu.

Skierował się do drzwi.

- Gdzie idziesz? – zapytał stanowczo John. Powiódł wzrokiem za oddalającym się ojcem Anny. – Ani się waż, go wzywać.

Cichy przystanął. Obrócił się do Johna.

- On musi wiedzieć, że Mord jest tutaj.

- Nie wiemy tego na pewno – odparł John.

- Przekażę mu tylko to, co wiem. On już będzie wiedział, co robić.

- Nie.

John podniósł się od stołu.

- Nie ty o tym decydujesz, John. Wiem, że jesteś zły na Seto...

- Zły?

- Ale tylko on może unicestwić Morda.

John pokiwał głową z niemocy. Uśmiechnął się ironicznie. Czuł, że traci siły. Na wszystko.

- Tu go wezwiesz? Tu gdzie... nadal przebywa Anna?

- Ona nie może teraz opuścić mojego domu. Nikt z nas nie powinien.

- To po cholerę była ta gadka o zacieraniu, co?! – ryknął John. – Skoro znowu go tu spraszasz?! Już niewystarczająco zjebał?!

- Wątpię, że tu przybędzie. Raczej uda się do Beaver i...

- Jasne! – odparł John, kończąc zdanie sarkastycznym prychnięciem.

Złapał za kurtkę i ruszył w stronę wyjścia.

- John? Gdzie idziesz? – zapytał Cichy.

- Wracam.

- Co?! – krzyknęli obaj, i Mark i Cichy.

- Zwariowałeś do reszty?! – zawołał Mark.

- Nie masz szans z Mordem i jego potworem. I nie wiemy nawet do...

- Wisi mi to. Wracam.

- John! – Cichy chwycił go za ramię. – To nie przelewki! Nawet Seto miał trudności z jego pokonaniem! Mord nie zabija siłą, ani szybkością! Robi to w sposób, jakiego nawet Seto nie rozumie! A może nie rozumiał!

- Wiem! – odparł John. – Mord mi powiedział, że tylko Ray znał prawdą! A jego już nie ma!

Cichy puścił jego rękę.

- Ray?

- Tak! Znał jego tajemnicę, bo znał Morda z czasów, kiedy nie był... tym kim jest teraz.

Cichy zasępił się. Na wzmiankę imienia syna znowu stracił kontakt z rzeczywistością. Jak zwykle, pomyślał John. Imię Raya było dla Cichego, jak kula w serce.

Zwalało go z nóg.

Ale John nie zamierzał czekać, aż ojciec Anny się otrząśnie. Szarpnął na klamkę i wyszedł z domu. Usiadł na schodach. Kilka pokoi dalej, znajdowała się Anna. Teraz za pewno rozpakowywała ich bagaż.

Schował twarz w dłoniach. Na deskach pojawiły się krople. Choć nie padało.

To John płakał. Choć wiedział, że na niewiele mu to się zda. Kiedy znowu podniósł głowę, ujrzał przed sobą rozciągające się czerwone, nocne niebo. Piękne, ale złowieszcze. Groźne. Czy był to zwiastun burzy? Tego, co nadchodziło? A może tego... co miało spotkać Johna?

- Tu jesteś – powiedział Mark. Stuknęły drzwi. Usiadł obok Johna na schodkach i poczęstował go papierosem. John odmówił. – No bierz. Przyda ci się.

- Nie chcę.

- Naprawdę się zmieniłeś. – Zaśmiał się. Wsunął do ust papierosa i zaciągnął się. – Dawny ty palił, pił i obracał dziewczyny. No, nie wtedy, kiedy my się znaliśmy, ale wcześniej. Przed Anną.

Przed Anną, powtórzył w myślach John.

- I co zamierzasz?

- Wracam do Beaver.

- By tam zginąć?

Spojrzał na Johna z ukosa, ale ten nie odpowiedział. Szurał stopą po stopniu niżej, by rozetrzeć łzy.

Drzwi znowu stuknęły. Cichy minął ich bezszelestnie. Gdyby nie drzwi, nawet nie wiedzieliby, że opuścił dom. Ubrany cały na czarno, z torbą przewieszoną przez ramię, udał się w głąb lasu.

- Idzie wezwać Seto – rzekł Mark.

- Jak on to robi?

- Nie wiem.

- Przejdzie?

- Cichy już nie przechodzi.

- Czemu?

- Nie wiem. O ile mi wiadomo, tylko Seto i Mord są w stanie to teraz robić. – Pociągnął papierosa. – Może zapomniał, jak to się robi? Sporo siedzi w tym świecie.

John znowu pochylił głowę. Spojrzał na okna po prawej. Świeciło się w nich światło. Czyli Anna nadal nie spała.

Poderwał się.

- Więc naprawdę zamierzasz wrócić?

- Tak.

- Poszedłbym z tobą, ale...

- Nie. – John pokręcił głową. – Nie bez powodu on cię tu przysłał. Zostaniesz z Anną.

- A ty? Pójdziesz sam?

John skinął.

- Panicz nie pójdzie sam. – Usłyszeli dochodzący z ciemności głos. Nagle ujrzeli starca, trzymającego psa za smycz. – Charles i Do-ki pójdą z paniczem. Wszędzie. Nawet na spotkanie śmierci.

- Nie – zaprotestował John.

- Wybaczy panicz, ale i tak pojedziemy za panem. Choćby do piekła. – Oczy Charlesa błyszczały. Zapewne się wzruszył. – Samego panicza nie puścimy.

John spojrzał na Marka, a ten wzruszył ramionami.

- Niech będzie – odparł John. – Ale zostaniecie w Ogrodach.

- Jeśli panicz też tam zostanie.

Nie było wyboru. John musiał na to przystać. Choć wcale nie zamierzał zostać w Ogrodach. Ani tym bardziej narażać kogokolwiek.

- Zgoda.


2

John zapukał do Anny. Dziwne to było uczucie – pukać do własnej żony, do drzwi pokoju, który niedawno zajmowali razem. Wtedy był jej mężem. Opiekowała się nim. I kochała go. Może nie okazywała mu tego zbyt hojnie, ale zajmowała miejsce żony i wywiązywała się z tego wzorowo.

Teraz już nic z tego nie było pewne.

Kiedy mu otworzyła, nie wyglądała na nastawioną przyjaźnie. Ale nie miał wyboru. Wyjeżdżał. A czas uciekał nieubłaganie. Lada moment mógł zjawić się Seto i znowu pokrzyżować mu plany. Nawet zwykłe pożegnanie. A John nie wyobrażał sobie wyjechać bez choćby krótkiego cześć.

Chciał znowu spojrzeć jej w oczy. Pobyć z nią choć przez chwilę sam na sam. I przekonać się, czy wciąż jest choćby iskra nadziei.

Dla nich.

- Wracam.

Jej oczy rozszerzyły się, ale tylko odrobinę. Skinęła, bez wyrazu na twarzy, po czym skrzyżowała ręce na piersiach i obróciła się do niego plecami. Podeszła do okna.

Nie zaskoczyło go to. Spodziewał się takiej reakcji.

Ale to nie oznaczało, że się na nią godził.

Ruszył za nią i kiedy się zatrzymała, objął ją od tyłu. Wzdrygnęła się, jak oparzona, albo człowiek, który chce zrzucić z siebie pająka. Ale nie ustąpił. Przytulił ją. Zacisnął ręce na jej brzuchu i przysunął usta do jej ucha.

- Kocham cię, Anna. Ciebie i nasze maleństwo. Nic więcej się dla mnie nie liczy. Wiem, że jesteś zła na mnie. I pojęcia nie mam, co zrobiłem źle, ale na pewno znalazłoby się niejedno...

- Przestań – odparła, znowu próbowała się wyswobodzić.

John cmoknął ją w policzek.

Poróżowiała.

Nie wiedział, czy z podniecenia, czy może ze złości. Obstawiał to drugie.

Obrócił ją i ujął jej policzki. Patrzył w jej oczy, a ona ciskała w niego pioruny. Buntowała się. Nie chciała tej bliskości, ani pożegnań.

Ale on dalej patrzył. Nie odwracał wzroku od jej szmaragdowych ślepi.

- Zamierzasz się tak gapić na mnie bez końca? – zapytała oschle. Jej głos drżał. Może znajdowała się tuż przed erupcją. – Skoro masz jechać, to jedź.

Starała się go odepchnąć, ale stał twardo. I dalej patrzył.

Spłoszyła się. Jej wzrok już nie sięgał jego oczu. Obijał się dookoła, bez jakiegokolwiek wzoru. Jak worek piłek baseballowych rozsypany po dziecięcym pokoju.

Miękła.

Ktoś zapukał do drzwi. John nawet nie drgnął.

- John? – Rozpoznał głos Marka.

Nie odpowiedział.

- Cichy wrócił. I ma nowiny – powiedział przez drzwi Mark.

- Czekają na ciebie. Idź. Nie masz czasu na patrzenie.

Wtedy John uśmiechnął się szeroko. Otarł kciukiem jej rozgrzany policzek.

- Cały mój czas należy do ciebie, maleńka – odparł. – Jestem cały twój.

Przysunął się i musnął nosem czubek jej nosa. Nie uciekła. Jej wargi drżały, a po policzkach spłynęły łzy. Cmoknął ją w usta. Delikatnie. A kiedy go nie odtrąciła, został na dłużej.

I już nie starał się być ostrożny. Ich świat mógł zaraz runąć na zawsze. Może właśnie miał przed sobą ostatnią szansę.

Zamknął ją w objęciach i pocałował. Namiętnie. Najpierw wierzgała. Ale kiedy nie ustąpił, zdał sobie sprawę, że rozchyliła wargi. Od razu to wykorzystał. Wsunął język. Wzdrygnęła się i zacisnęła palce na jego plecach. Jedną ręką zaparła się o jego brzuch. Teraz twardy, jak kamień. Dni wyrzeczeń, braku alkoholu i pracy na gospodarstwie zrobiły swoje. John schudł, ale też przybrał na mięśniach.

I dobrze zdawał sobie z tego sprawę.

Jęknęła.

Spojrzeli na siebie. I już wiedział.

Znowu rozległo się pukanie. John złapał za klamkę i wysunął się na korytarz. Przymknął za sobą drzwi, tak by Mark nie widział Anny.

- Rozmawialiście? – zagadnął, ale kiedy John nie odpowiedział, zaczął od razu streszczać mu rozmowę, jaką odbył z ojcem Anny. – Słuchaj, Cichy wrócił. Próbował się z nim skontaktować. Nie uwierzysz, ale robi to jakoś przez te małe poczwary!

John słuchał w milczeniu, nadal trzymając rękę na klamce.

- Ale one wróciły! Seto nie odpowiedział! – Na dźwięk imienia rywala i to wypowiedzianego tak głośno, John wzdrygnął się. Przymknął drzwi mocniej. - Robaczki wróciły! A Cichy mówi, że to czerwone niebo to wcale nie jest normalne zjawisko pogodowe! Nie tutaj! Nie na jego terytorium! To znak! Podejrzewał to wcześniej, ale...

- Nie teraz – przerwał mu John.

- Ale... - Mark zmarszczył czoło. – Dobra. Chciał, bym cię zawołał. Wiesz, byście pogadali, zanim wyjedziesz.

- Pojadę rano – wtrącił John. – Powiedz Charlesowi.

- Więc... - Mark wskazał głową na szparę w drzwiach - ...zapowiada się na mały comeback?

John uśmiechnął się i z niemocy pokręcił głową. Kolega pochylił się i szepnął mu na ucho:

- Wyliż jej cipkę.

John wzdrygnął się.

- Wiem, co mówię. Znam się na kobietach.

- Przecież jesteś gejem.

- Miałem dziewczyny w liceum – odparł Mark i wzruszył ramionami. – I dobrze ci radzę. Dobre lizanko załatwi sprawę.

- No nie wiem, czy to będzie takie proste.

Mark otoczył go ramieniem.

- Nic nie zbliża ludzi bardziej niż oral.

- Acha, na pewno – zakpił John i pokręcił znowu głową. – Raczej do tego etapu nawet nie dojdzie.

- Nie byłbym taki pewny – odparł Mark.

- Co masz na myśli?

- Ona jest wściekła na ciebie. Jak osa!

- Dokładnie.

- A osy lubią żądlić – odparł Mark i uśmiechnął się porozumiewawczo. – Tam gdzie jest nienawiść, często jest też...

Urwał i rozłożył ręce, znowu szczerząc zęby.

- Z Anną nic nie jest takie łatwe.

- Ona jest kobietą. – Mark pokiwał głową na boki. – A my wiemy, co one lubią. Nawet ja. Może chce byś ją... ukuł? Swoim potężnym żądłem?

- Jasne...

- Ale co ja ci będę mówił. Ty nazywasz się Charmer. Nie ja. – Wskazał na niego palcem. – Z nas dwóch to ty jesteś specjalistą od... kobiecych majteczek. I tego, co pod spodem.

- Tak było kiedyś.

- I co, też po kłótni nigdy nie szliście do łóżka? Z żadną nie miałeś małego tête-à-tête po rozstaniu? Zero... żądlenia, kiedy nikt nie patrzył? W domu, albo na biurku, w tym twoim wypasionym, dyrektorskim gabinecie?

John zamyślił się. Wspomniał Cynthię. Od dawna nie byli razem. Ale kiedy byli, wracali do siebie kilka razy.

I pieprzyli się nawet po najostrzejszych kłótniach, kiedy zarzucała mu brak lojalności, a nawet zdradę.

Faktycznie, robili to też na biurku. W jego wypasionym, jak to ładnie ujął Mark, dyrektorskim gabinecie. Rżnął ją tak, że w końcu musiał zamówić nowe. W starym poszły nogi.

Mark pokiwał głową, po czym odszedł, a John wrócił do Anny. Stała w tym samym miejscu. Wyciągnął do niej rękę.

- Chodź.

- Gdzie?

- Do nas – odparł i uśmiechnął się.


3

John zrobił dokładnie to, co poradził mu Mark. Ale nie dlatego, że tak mu powiedział. Sam tego chciał i sytuacja, na to pozwoliła.

A raczej, Anna się na to zgodziła.

Leżał pomiędzy jej nogami i robił to, o czym marzył od miesięcy. Powoli. Bez pośpiechu. Anna nie zdążyła nawet zdjąć koszulki. Zsunął z niej jedynie różowe majteczki.

Teraz, kiedy wiła się przed nim i jęczała, co chwilę łapiąc się pościeli, albo jego głowy, John nie mógł wyjść z zadziwienia, jak do tego w ogóle doszło? Przecież dopiero co, zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej, wyznała mu, że go nie kocha i nie chce jego dziecka. A teraz kochali się. W gościnnym domku jej ojca. Znowu.

- John?

- Tak?

John natychmiast poderwał głowę. Dyszał. Policzki miał całe wymazane w jej śluzie. Anna przyglądała mu się. Ona też wzdychała.

Objęła jego policzek.

- Chodź tutaj – szepnęła.

Zrobił jak rozkazała. Zawisnął nad nią. Czekał aż coś powie, ale ona tylko przyglądała mu się tajemniczo. Jej wargi nadal były rozchylone.

Kusiła go? Zachęcała?

Niczego już nie rozumiał. Ale to nie była pora na to. Opadł na nią. Pojęcia nie miał, czy to miał zrobić, czy tego chciała. Ale poczuł, że tak powinien. Dopadł do jej ust. Pocałował ją. Wymazał jej twarz śluzem, który miał na policzkach. Jej śluzem.

Anna zachichotała.

Jej śmiech był najpiękniejszą melodią. Mógłby go słuchać godzinami.

Objął wzrokiem jej roześmianą twarz. I już wiedział, co powinien zrobić. Nie wiedział, skąd miał tę pewność. Ale ją miał. Rozchylił palcem jej wargi. Mocniej.

- Wysuń język – powiedział, a ona od razu to zrobiła. – A teraz nie ruszaj się.

Pochylił się nad nią. Zebrał ślinę i powoli spuścił ją prosto do jej ust. Wzdrygnęła się i zacisnęła rękę na jego pośladku.

- Połknij.

Zrobiła tak. Jej ręka przesunęła się naprzód. Poczuł, jak szarpnęła za jego pasek. Dźwignął się i stanął na łóżku. Wyprostowany. Zerwał z siebie koszulkę i cisnął ją na podłogę. Anna zajęła się jego spodniami. John nawet nie zdążył ich zdjąć. Tak samo jak skarpetek i bielizny. Rozpięła je tylko. A już po chwili ssała jego członka. Ale inaczej niż kiedykolwiek wcześniej. Bez gry wstępnej, delikatności, powolnego dochodzenia do celu. Od razu przystąpiła do ataku. Śmiało. Połykała go całego.

John odchylił do tyłu głowę. Musiał się złapać ściany, by nie stracić równowagi. Próbował poluzować spodnie, ale nie zdążył. Nie było na to czasu.

Wystrzelił od razu. Prosto w jej usta. Połknęła wszystko.

Spojrzeli na siebie. To nie był koniec. Nie bacząc już nawet na ubranie, John całym ciałem opadł na nią. Położył się na niej. Rozsunęła nogi. Znowu. Wszedł w nią. Nawet nie wiedział, jak to możliwe. Ale znowu był twardy. Nie minęła nawet minuta. Doszedł po raz drugi.

Anna wsunęła dłonie w jego włosy. Nie były tak długie, jak kiedyś, ale odrosły wystarczająco. Zaczynał znowu przypominać siebie.

Ale... czy na pewno siebie?

Spojrzał na nią. Jęczała. Chciała więcej. A on mógł jej dać jeszcze sporo. Znowu był gotowy. Ale jak to możliwe? Czy naprawdę stawał się... Seto? Czy on taki właśnie był? Przecież to mówił mu Finn. Ale te słowa dotyczyły Seto, a nie Johna.

Wszedł w nią znowu. Bez ostrzeżenia.

Anna jęknęła i wygięła się w łuk. A on nie przestawał. Poruszał się w niej gwałtownie, coraz szybciej. Już nawet nie czuł zmęczenia. Mógł swobodnie przyglądać się, jak dochodziła pod nim. Ale nie chciał być obserwatorem. Chciał działać. Opadł nisko. Znowu wsunął język do jej ust. A kiedy wyczuł jej, objął go wargami. I ssał.

Anna zaczęła wzdychać, jak lokomotywa. Ale na nic więcej jej nie pozwolił. I nie zwolnił. Czuł, jak zaciskała palce na jego pośladkach. Wbijała w nie paznokcie.

Naprężyła się. Wyrzuciła go z siebie. Nic nie mógł na to poradzić.

Doszła.

Ale on jeszcze nie.

Przyklęknął nad nią. Jedną ręką objął jej twarz, a drugą złapał za swój sztywny członek. Był blisko. Przyciągnął ją. Anna nie zaprotestowała. Zaparła się rękoma o jego uda i nachyliła się. Rozchyliła usta. Czekała.

Zacisnął palce mocniej, a potem nakierował penisa na jej twarz. I zrobił to. Spuścił się prosto w jej usta. A potem patrzył, jak czule obejmowała jego męskość. Pieściła ją. I zlizywała z niego resztkę spermy. Niemal jak w filmie pornograficznym. Wiedział, że sporo ich oglądała kiedyś. Przygotowywała się wtedy. Dla niego. Trenowała. Ale przecież życie to nie film. Takie rzeczy robił tylko z Izabellą. Ale ona nigdy nie była tą jedyną. Ani drugą.

Anna nią była.

To było jak sen. Najpiękniejszy ze snów. I nagle poczuł niepokój. A co jeśli, to naprawdę sen? Co jeśli zaraz się zbudzi? Albo okaże się, że to wcale nie była... Anna?

Nagle jej chichot wyrwał go z rozmyślań. Niepokój prysnął w jednej chwili. A jego miejsce zajęła miłość.

Miłość do niej.

Anna otarła wargi, a John klęknął na drugie kolano. Teraz oboje klękali przed sobą. Ona w koszulce, z odznaczającymi się na niej nabrzmiałymi sutkami, a on z nagim torsem, w spuszczonych spodniach, majtkach i skarpetkach na stopach.

Spojrzał po sobie i uśmiechnął się szeroko.

- Myślę, że wyglądamy przekomicznie.

- Zmieniłeś się – odparła. Przesunęła palce po jego torsie. – Twoje ciało jest inne.

- Wiem, trochę...

Anna uchwyciła się jego szyi i pociągnęła go na siebie.

- Kochaj się ze mną, John.

- Co?

- Wejdź we mnie.

- Ale... Znowu?

- Tak. Ale teraz powoli.

Tym razem John zdjął z siebie całe ubranie. Anna zrobiła to samo. Zaczęli od całowania. Aż dziwne, że nadal mogli tylko na tym poprzestać. Ale John nie chciał się śpieszyć.

Potem zajął się jej piersiami.

Aż zszedł do brzucha. Ucałował go czule. Minęło jakieś półtora miesiąca i jeszcze niewiele było widać, ale to nie miało znaczenia.

- Kochamy cię – szepnął. – I mama i tata.

Anna objęła jego policzek. Spojrzał na nią i podciągnął się. Znowu leżał na niej, trzymając łokcie po obu bokach jej głowy.

- Kocham cię, Anno. I chyba nawet nie powinienem pytać, czy ty... - zaczął, ale Anna przyłożyła palec do jego ust.

Zastygł.

- To nie pytaj.

Skinął, a ona przyciągnęła go do siebie.

Wszedł w nią.

I zrobili to po raz kolejny.


4

- John! John!

John zerwał się, jak oparzony. Anna leżała obok, wtulona w niego. Ona także się poderwała. Złapał za spodnie i pośpiesznie narzucił je na siebie. Anna zakryła się kołdrą.

Kazał jej nie wychodzić i zamknąć drzwi na klucz, a sam wyskoczył przed dom. I wtedy to ujrzał. Niebo płonęło. Tuż nad koronami drzew. Nie był to prawdziwy ogień, ale takie sprawiał wrażenie. Krwawe chmury sunęły po niebie. Cichy i Mark stali przed domkiem gościnnym i wpatrywali się w nie, tak samo zaskoczeni.

- To Seto – powiedział Cichy. – Chciał, bym wiedział, że tu jest. I walczy.

- Ale przecież... - zaczął John.

Na samą myśl, że Seto wrócił, przewracało mu się w brzuchu. Nie teraz. Tylko nie teraz!

- Ale mówił, że wraca do świata klepsydry – wtrącił Mark. – A on nie kłamie!

Cichy nie odrywał oczu od mieniącego się czerwienią nieba. John zastanawiał się, ile ten facet jeszcze wie? A ile ukrywa?

- Nie jesteśmy już w gronie osób wtajemniczonych – odezwał się po chwili Cichy. - Seto już nie działa z nami.

- A z kim?! – zapytał John. – Przecież dał ci znak!

- Ale nie przekazał żadnych informacji. To, co się wydarzyło między nim, a Anną zapewne pokrzyżowało mu plany – odparł Cichy i spojrzał niepewnie na Johna. – Zapewne nie chciał mieszać was do tego. A skoro jesteście tutaj, to mnie też nie mógł. Ale chciał, byśmy wiedzieli, że wrócił i stanął do walki. – Przerzucił wzrok na Marka. – Nie bez powodu zostawił tu ciebie. Jaka jest twoja rola w świecie klepsydry?

- Ochraniałem Hanę.

- Aż do jej śmierci?

- Nie. – Pokręcił głową. – Do mojej.

John zamarł.

- Co?

Mark pochylił głowę, po czym ją podniósł i spojrzał prosto w oczy Johna.

- To mi powiedział, kiedy mieliśmy tu wrócić. Powiedział, że zginę, ratując twoją Annę. Taka jest moja droga. W każdym ze światów.

- To nie może być prawda!

- Ale tak jest.

- Tak jest, bo tak twierdzi on!

- John... - wtrącił Cichy. – Seto wie o wiele więcej niż my wszyscy razem. Żyje od dawna.

- Nie wierzę w to – odparł John i pokręcił głową. – Historia się zmieniła.

- Twoja historia. Ale nie Marka.

- On... zapytał mnie, czy tego chcę. I czy jestem na to gotowy. – Mark uśmiechnął się. – Przed powrotem dał mi wybór. Mogłem zostać tam, lub wrócić do was i spotkać swój los.

- Zostać tam? W świecie wojny?

- Seto ma tam dom. Budował go z Haną. Tam mieszkają jego ludzie.

- W jego domu?

- W jego kryjówce.

Cichy podszedł do nich.

- To już nieważne. Seto jest w tym świecie. I nie jest sam.

- To znaczy?

- Tylko jedna znana mi osoba, potrafi zmienić kolor nieba. – Wyciągnął rękę ku chmurom. – Ale ona nie żyje. Od dawna.

- O kim mówisz?

Cichy pokręcił głową.

- To sprawy klepsydry.

- Ale dzieją się tutaj!

- Seto celowo nas od tego odseparował. – Spojrzał na Johna. – Nigdy nie zamierzał odejść. Tak naprawdę odejść. Sądzę, że przeszedł do świata klepsydry. Widzieliśmy to przecież na własne oczy. Ale poszedł tylko po posiłki. Skoro nas nie mógł prosić o pomoc, zwrócił się do jedynej żywej osoby, zdolnej do... niesamowitych okrucieństw.

- Okrucieństw? – powtórzył John. – Czyli do kogo?

Zadzwonił jego telefon. John spojrzał na ekran. Znowu dzwoniła pani Honoratha. Już drugi raz w przeciągu kilku godzin.

- Pani Honoratho?!

- Panie dyrektorze! Boże kochany, jak dobrze, że pan żyje!

- Ale... - John spojrzał na Cichego. – Pani Honoratho, co się stało?! Czemu dzwoni pani w środku nocy?!

- Myślałam, że to pan! No przecież sama panu proponowałam nocleg! – Zachlipała. – I jak się pan zjawił, co prawda nocą, i... nieogolony, brodaty i... starszy, z tą opaską na oczach...

John zastygł.

- Seto... - szepnął, a Cichy i Mark wbili w niego wzrok.

- Nadal miał pan te swoje bujne włosy... - kontynuowała. Nie wiedziała, że John ściął włosy. Skąd mogła wiedzieć? – Pomyślałam, że coś złego pana spotkało! I te zmarszczki na twarzy... Wpuściłam pana! Ale dzidę i psa kazałam panu zostawić przed drzwiami!

Psa? Wzięła Masa za... psa?

- Pani Honoratho, co się stało? Niech pani mówi!

- Ale pan... to znaczy on.... Pana sobowtór. Chciał tylko klucze do szkoły! Myślałam, że do gabinetu! Ale nie! Do piwnic! A skąd ja mogłabym mieć tam klucze?! Nie chodziliśmy tam!

John zamyślił się.

- No i poszliśmy do ochrony...

- Pojechała z nim pani na uczelnię?

- Tak, i James akurat miał nockę! Wie pan, po tych atakach bestii ochrona jest całą dobę!

John wspomniał Jamesa. Był stróżem w podeszłym wieku. Nieraz przymykał oko, kiedy John wymykał się z dziewczyną z biura. Dogadywali się nawet, by na ten czas wyłączał kamery. Wolał, by nie było śladu, że po godzinach siedział w gabinecie ze swoimi pracownicami.

James nigdy nie puścił pary z ust.

- I poszliśmy do piwnicy, panie dyrektorze! – krzyknęła i zaszlochała.

John zadrżał. Spojrzał na Cichego i Marka, po czym przełączył głośnik na tryb głośnomówiący. Płacz pani Honorathy potoczył się po gospodarstwie ojca Anny.

- A on już tam czekał! Zamaskowany!

- Kto czekał?!

- Nie wszedł dalej! Nie miał kluczy! Ale jakoś wszedł na teren szkoły! – lamentowała.

- Ale kto?! Pani Honoratho, kto?!

- Mężczyzna! W masce i kapturze na głowie!

- W czerwonej masce?! – zapytał od razu John. – A może niebieskiej?!

- Nie, czarnej! Wyglądała na dziecinną! Może zakupił ją w sklepie z zabawkami! Ale czy tam sprzedają metalowe maski? A na plecach miał największy karabin, jaki w życiu widziałam! A sporo filmów oglądam!

John przełknął ślinę. Spojrzał na Cichego i dostrzegł to. Ojciec Anny jakby westchnął, jego powieki drgnęły, tętno przyśpieszyło. John widział, jak jego tętnica szyjna pulsowała.

Wyglądał jakby... się ucieszył. A nawet poczuł ulgę.

John wyciszył głośnik.

- Znasz tego faceta. Widziałem twoją reakcję!

Cichy skinął.

- Kto to?! To człowiek Seto?!

- Można tak powiedzieć.

John chciał zadać kolejne pytanie, ale lament Pani Honorathy mu przerwał.

- I panie dyrektorze! Nie chcieliśmy, bo on miał broń, ale...! I zaczęłam już wątpić, że to naprawdę pan!

I miała pani rację, pomyślał John. To nie byłem ja.

- Ale wtedy rozległ się jazgot! To siedziało w piwnicy, panie dyrektorze! Za drzwiami!

John znowu włączył głośnik.

- Co siedziało?

- Bestia! Ogromna! Sięgała aż po sufit! A ciała.... Boże kochany ciała...!

- Weszliście do środka?!

- Pan... To znaczy on zabrał mi klucze! Wbiegli do środka! A my z Jamesem schowaliśmy się w korytarzu! Panie dyrektorze, oni strzelali! A przez aparat myślałam, że mi bębenki popękają! Ukryłam się w kantorku! – Kobieta zapłakała. – Ale kiedy wróciłam... ich już nie było. Pana nie było. Tylko ona została!

- Ona?! Bestia?!

- Zabili ją! Leżała na posadzce... rozerwana na pół! Boże święty, tego widoku nie zapomnę nigdy!

- A był tam jeszcze ktoś?!

- Ale kto?!

- Mężczyzna?! – zapytał, a Cichy pokazał mu na krocze i pomachał ręką. - Albo kobieta?!

- Nie... Nikogo nie było... Tylko ciała... kości i... I to w naszej szkole...

Cichy pokazał palcem na ekran. John wyciszył głośnik.

- Uciekli.

- Ale kto?

- Nie wiem. Ale nie sądzę, że to był Mord. On czekał na Seto. Z chęcią by się z nim zmierzył i gdyby do tego doszło... twojej szkoły raczej już by nie było – odparł, po czym dodał: - Seto zrównałby ją z ziemią, byleby go odnaleźć.

- Może to syn Kollevora? – zapytał Mark.

- Możliwe. Ale bestia nie odpowiadała na jego wezwania.

Mark skinął.

- To prawda. Ona służy tylko jemu... i jej.

- Jej? Tej kobiecie, która... - John wspomniał kobietę, która próbowała zmusić jego członka do współpracy. Bezskutecznie.

- Tak. Ona jest ostatnią z dowódców Morda.

Płacz ucichł.

- Panie... dyrektorze?

- Już jestem, pani Honoratho – powiedział, kiedy znowu włączył głośnik. – Gdzie pani teraz jest? U siebie czy w szkole?

- Na komendzie.

John wzdrygnął się.

- To Kollevor wie, co się stało?!

- Tak, od razu go powiadomiłam!

John zamarł. Spojrzał z rozpaczą na Cichego i Marka.

- Pani Honoratho, to bardzo ważne! Nie może mu pani pozwolić zamknąć piwnic! On może... rozumie pani, chcieć mnie... oczernić i... - Urwał. Nie wiedział, co powinien jej powiedzieć. – Może zataić to, co się stało, żeby...

- Już próbował! – zawołała kobieta. – Ale ja go znam aż za dobrze!

John, Cichy i Mark spojrzeli po sobie.

- Włączyłam mój sparfon, panie dyrektorze.

- Chyba smartphone?

- No tak, przecież mówię. I wcisnęłam na żywo. Wnuczek mi pokazał, jak to się robi.

- Co pani zrobiła? – zapytał z niedowierzeniem John.

- Nagrałam to. Na żywo. Wszystko jest w sieci. Wnuczek mówi, że mogłabym być reporterką!

Mark od razu wyjął komórkę i zaczął stukać w ekran. Po chwili pokazał Johnowi stronę z jednego z portali społecznościowych.

Pochylili się nad komórką. John ujrzał Kollevora, który mówił do kamery, ale wcale nie chciał być nagrywany. Zasłaniał ręką obiektyw. Stróż kręcił się przy ścianie. Po korytarzu spacerowali w tę i z powrotem policjanci. A za Kollevorem, na podłodze leżało cielsko bestii. Ogromne. Ale rozerwane na pół. Złączone musiało mierzyć z sześć, może nawet siedem metrów. Krew pokrywała całą posadzkę. Wnętrzności walały się po kątach. Policjanci starali się ogrodzić teren. John widział kości, resztki ubrań, a nawet torebki...

Pomyślał o Kathy. Czy jej ubrania też tam były?

Spojrzał jeszcze raz na bestię.

Jak Seto tego dokonał? Rozerwał ją... w rękach? Jak udko kurczaka? Jeśli tak, to chyba naprawdę był bogiem...

- Panie dyrektorze?

- Pani Honoratho... - zaczął, ale głos ugrzązł mu w gardle. - Dobrze się pani spisała.

- To nie jest pan zły, że ich wpuściłam na teren szkoły?

- Nie.

- Pan Travis już do mnie dzwonił i skrytykował mnie za to nagranie...

- Niech się pani nim nie przejmuje. Wykonała pani wspaniałą robotę. – Wziął wdech, po czym dodał: - I... dziękuję. Mam u pani dług.

- Co też pan mówi, panie dyrektorze?! – Zachichotała jak młódka. – Przecież pan... to jak syn dla mnie! Jaki tam dług u matki można mieć?!

John wsłuchiwał się w jej roześmiany głos. Brakowało mu tego. Chichotu Anny, żartów pani Honorathy, śmiechu Aurory. Radości. I normalnego życia.

Rozłączył się i spojrzał na Cichego. Ten stał przed nim i czekał. Zapewne spodziewał się, że tym razem John mu nie odpuści.

- Kim jest ten mężczyzna z karabinem?

Cichy zmrużył oczy, a te momentalnie stały się czarne. John nie miał pojęcia, jak to robił. Jego oczy były ciemne. Nie zmieniał koloru, ale sposób w jaki patrzył. To zmieniało cały widok jego spojrzenia. Z przyjaznego stawało się wręcz zabójcze.

- Nie wiem, czemu Seto go tutaj zabrał. Ale mam swoją teorię.

- Nie chcę znać powodu. Chcę wiedzieć, kto to.

- To władca Wolnego Ludu ze świata klepsydry.

John wzdrygnął się.

- Masz na myśli... Seję?

Cichy skinął.

- Ale on... miał iść na wojnę! W klepsydrze!

- Najwidoczniej Seto zmienił zdanie.

- Co to znaczy?

- Obawiam się, że Wielka Wojna nie odbędzie się w świecie Sabriny.

- A gdzie?

Cichy spojrzał na Marka.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że... - zaczął John - ... Seto stoczy walkę z Mordem w naszym świecie?!

- Na to wygląda. Inaczej Seto nie zabrałby tutaj Seji.

- A jeśli tam przegrają?!

- Kiedy Mord zginie... - Cichy spojrzał w niebo i urwał. – To już nie będzie miało znaczenia.

- Ale to nasz świat! Nie Seto! Nas nie dotyczy ta wojna!

- Ta wojna dotyczy wszystkich światów, John! A jej wynik zadecyduje o losie całego multiwersum! – Wyciągnął rękę i przytknął palec prosto w sam środek torsu Johna. – O twoim i Anny także!

John zaśmiał się i pokręcił głową.

- On niemal zaprzepaścił nasz los, zapomniałeś już?

- No proszę – odparł Cichy. – A co, sam nigdy nie popełniłeś żadnego błędu? Jesteś taki nieskazitelny, że tak szybko go oceniasz? – zapytał, a John przygryzł wargę i odwrócił wzrok. Niechętnie, ale przyznawał mu rację. Miał wiele występków na sumieniu. – On jest tylko człowiekiem, John. Takim samym jak ty. Tak samo kocha. Czuje. I pragnie. Ale powiedziałem ci już. Seto naprostuje wszystko. Po to przybył.

John chciał dodać, że przy okazji wiele popsuł, ale nie zrobił tego. Nie było już do czego wracać. Pogodzili się z Anną. Nosiła jego dziecko. A Seto...

Cóż, miał tylko nadzieję, że więcej nie spotka się z Anną.

- Dobra, ale jak tego potwora już nie ma, to możemy wracać, nie? – zapytał Mark.

Cichy skinął.

- Tak, wracamy. – Spojrzał w kierunku domku gościnnego. – Wszyscy.

John zawahał się. Zerknął na Cichego i zdał sobie sprawę, że i on patrzy na niego. Obaj wiedzieli, co oznacza ich powrót. Nieuniknione spotkanie z Seto. A tego John obawiał się bardziej niż nawet stu Mordów.

- John?- zagadnął go Cichy. – Jesteś za?

- Tak – odparł John i skinął.

- To kiedy mają te bestie, już możesz na legalu chodzić ulicami! Jesteś niewinny! Teraz Kollevor już nic na ciebie nie ma! – zawołał Mark. – Możesz nawet znowu wrócić na stanowisko szefa szkoły!

- Mógłbym...

- Ale?

- Pożegnałem już tę część mojego życia. I nie ma odwrotu.

- Serio? – zapytał z niedowierzaniem Mark.

John skinął. Nagle spostrzegł Finna. Wyłonił się zza drzew. Spojrzał na Johna, ale szybko odwrócił wzrok. Stanął w cieniu i w milczeniu przyglądał się łunie czerwonego nieba.

- Miałeś rację, kiedy powiedziałeś, że John Charmer to nie tylko dyrektor – odparł John i uśmiechnął się. Klepnął Marka po plecach. – Czas wejść na nową drogę.

- Mam nadzieję, że z Anną?

- No, ba! Tylko z nią.

Mark minął Cichego i podszedł do Johna. Nachylił się i szepnął mu na ucho:

- I co? Fajnie było?

- Nie wiem o czym mówisz.

Mark spojrzał po jego nagim torsie i uśmiechnął się.

- No co, a nie zamoczyłeś ogóra? – zapytał, a Johna dopadł nagły napad kaszlu. Krztusił się tak mocno, że zarówno Finn, jak i Cichy spojrzeli w jego stronę. Mark cicho rechotał. – Lizanko też było?

- Przymknij się – wycedził przez zęby John.

Spojrzeli na siebie. John z chęcią na miejscu by go udusił. Albo przynajmniej obił mu niewyparzoną gębę.

Niespodziewanie Cichy ruszył w kierunku Finna. Mark i John przyglądali się w ciszy, jak wolnym krokiem zbliżał się do Finna. Stanął przy nim. John miał wrażenie, że Cichy musnął jego ramię. Ale nie ręką. Jedynie ubraniem. W tym samym momencie Finn ruszył. Jakby sam dotyk Cichego, nawet jego koszuli, działał mu na nerwy.

Odszedł w kierunku domu. A Cichy nie poszedł za nim. Może chciał, ale nie zrobił tego. Jedynie śledził spojrzeniem oddalającego się kompana.

Mark pokręcił głową i sięgnął po papierosa.

- Widzisz? – Wskazał na nich głową. – Doskonale wiem, co czujesz, bracie.

- Więc ty i Finn...?

- To już dawno skończone – odparł Mark, kręcąc głową. – Ale Cichy jest nieugięty.

- To... - zaczął John - ...zauważyłeś?

- Czy zauważyłem, jak na niego zerka? – Mark uśmiechnął się i pociągnął papierosa. – Pewnie, że tak.

Obaj przez moment przyglądali się Cichemu. John nadal nie rozumiał tego człowieka. A tym bardziej tego, że można od tak przejść przemianę. Z jednej strony mieć żonę i dzieci, a z drugiej pragnąć innego mężczyzny.

To było dla niego nie do pojęcia.

Rozległy się głośne kroki. Obrócili się. Aurora podbiegła do nich. Ubrana w samą prześwitującą koszulkę nocną. John, kiedy tylko spostrzegł odznaczające się na niej sutki, od razu odwrócił wzrok. Ale Mark nie zrobił tego samego. Bezczelnie wodził wzrokiem po jej bezwstydnej koszulce i pociągał papierosa.

- Auroro! – ryknął Cichy. – Jak ty wyglądasz?! Wracaj do domu!

- Ale tato!

Podbiegła do niego. John znowu zmusił się, by nie zerknąć na jej podskakujące pośladki. Miał wrażenie, że robiła to celowo. Odwrócił wzrok. Aurora stanęła przy ojcu. Żywo gestykulowała. Mark nie odrywał od niej oczu. Wodził spojrzeniem po jej ciele. Wręcz rozbierał ją wzrokiem.

I ona o tym wiedziała. John spostrzegł jak jej policzki pociemniały, kiedy spostrzegła jego wzrok. Nawinęła palcem włosy na ucho. Taki miała odruch nerwowy.

- Przestań – powiedział do Marka. – Nie wiesz, w co się pakujesz.

- A ty co? – Mark przerzucił na niego spojrzenie. – Przyzwoitka?

- Ona jest bardzo młoda.

- Mówisz, jak jej ojciec.

John przeklął cicho.

- Nie miała nigdy mężczyzny – kontynuował John.

- Skąd wiesz?

- Od Cichego, do diabła! – Złapał Marka za ramię i odciągnął. – A ty jesteś gejem!

- Jestem. Ale nic nie poradzę, że kiedy widzę sterczące sutki, to myślę tylko o jednym. – Wrócił do niej wzrokiem. – A to tego jej trzeba. Chce fiuta i dobrego rżnięcia?

- Opanuj się. To jego córka.

- A Anna kim jest? – Popatrzył na niego kpiąco i znowu szepnął: - Nie wylizałeś jej przypadkiem dzisiaj cipki?

- Ona jest moją żoną.

Mark wzruszył ramionami.

- To żadnego nie miała? Jest... dziewicą?

Johnowi nie spodobał się ton głosu Marka.

- Posłuchaj, Cichy cię zabije, jeśli ją tkniesz.

- Przecież ona już nie jest dzieckiem.

- Za mną też się uganiała. I za Seto, więc...

- A to o to chodzi! – zawołał Mark i roześmiał się. Cichy i Aurora zerknęli na nich. – Zazdrość cię bierze, kiedy pomyślisz, że to nie ty rozdziewiczysz jej ciasną szparkę? A może miałeś na to ochotę?

- Spierdalaj.

- No, no, chyba trafiłem w punkt. – Pociągnął papierosa. – Twoja luba bajerowała pana świata, a ty waliłeś w kiblu gruchę, myśląc o cipce jej siostry.

John złapał go za bluzę. I już miał mu przywalić, kiedy spostrzegł ruch firanki. Anna była przecież w domu. Rozluźnił uścisk i powoli wciągnął powietrze. Byle się uspokoić.

Mark zaśmiał się cicho.

- Nie obwiniaj się. Ta mała niejednego by uwiodła. Jest w tym niesamowita. Doskonale wie, co zrobić, by przykuć uwagę. Pokręcić kształtnym tyłeczkiem, wypiąć cycuszki, a nocą... włożyć może coś do tych... wilgotnych ust.

John obrócił się napięcie.

- Nie martw się! – zawołał za nim. – Zajmę się twoim problemem, John!

- Nie mam żadnego problemu! – ryknął.

Aurora i Cichy znowu na nich spojrzeli.

- Spoko, biorę to na siebie! To małe zmartwienie już nie będzie zaprzątać ci głowy! Zniknie szybciej niż myślisz!

John nacisnął z impetem na klamkę i zderzył się z drzwiami. Zapomniał, że Anna je zamknęła. Przeklął, a wtedy Anna pojawiła się w drzwiach. Trzasnął nimi i nie dając jej nawet dojść do słowa, złapał ją w pasie i razem z nią rzucił się na łóżko.

Chciał zapomnieć. Jak najszybciej. Odepchnąć od siebie brudne myśli i podejrzenia, rzucane przez Marka.

Nie były prawdziwe. Co to, to nie.

Na pewno. Zapewniał sam siebie.

Pocałował ją. Rozpiął spodnie i nim Anna zdążyła się nawet zorientować, rozsunął jej nogi i wszedł w nią. Kochali się. A w tle, przez uchylone okno, John słyszał jak Mark zawołał: Jak nie chce, to niech nie idzie! Odprowadzę ją! Aurora kłóciła się z ojcem. Nie chciała wracać do domu, jak małe dziecko. A Mark najwidoczniej to wykorzystał.

John napiął mięśnie i wszedł głębiej w Annę. Tracił kontrolę. W głowie mu szumiało. Kiedy zamykał oczy, widział Aurorę, polewającą piersi wodą. Śmiała się. Przygryzała kciuka. Zsuwała uda i pocierała nimi. Zerkała na niego zalotnie. Chichotała...

Wiedział, co zrobił. A raczej, co robił, kiedy nikt nie patrzył. Nawet nie wiedział, kiedy zaczął. Najpierw była bielizna Anny. Wystarczała mu. Ale kiedy zjawił się Seto, a Anna go odtrąciła... Nie, to nie był jedyny powód. Po prostu nadszedł dzień, kiedy wąchając bieliznę żony, myślał o innej, woskując lufę. Tak nazywali to w wojsku. I kiedy to robił, wyobrażał sobie, że ona to robiła. Tak samo, jak przecierała zakurzone butelki w spiżarni ojca. Od góry do dołu. Zwinnie, wprawioną już ręką.

Wiedział, że Anna widuje się z jego rywalem. To nie była zemsta. Ale prawda jest taka, że w końcu pogodził się z tym. Tak jak Seto z utratą Hany. Obecność rywala aż tak mu nie doskwierała. I może to dzięki obecności Aurory tak było. Niewiele brakowało, a jego los potoczyłby się bardzo podobnie. Pogodziłby się z utratą Anny, jak Seto ze śmiercią Hany. Jednocześnie stale wmawiał sobie, że Aurora go nie interesuje i że oddałby ją Seto.

Tymczasem Aurora stawała mu się coraz bliższa. Jedyna okazywała mu uwagę. Zaczął za nią chodzić. Niby przypadkiem. Jedynie się przyglądał. Nie liczył na nic, ani nie zamierzał niczego inicjować.

Ale... był ciekaw, czy znowu coś pokaże. Kawałek pośladka? Albo uda? Może znowu poleje sutki wodą? Albo usiądzie okrakiem na kłodzie. Będzie się wyginać o poranku, jak zwykła to robić? Wmasowywać w ciało krem z filtrem? Rozciągać się? On dobrze wiedział, jak mógłby z łatwością ją rozciągnąć.

Nagle zdał sobie sprawę, że nie tylko Anna go zdradziła.

Ale być może, i on zdradził ją. A przynajmniej, marzył o tym. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro