24. Kucharz i drzwi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Teraz to dopiero będziecie mieć mętlik w głowach!

Nim mnie zabijecie, poczekajcie na kolejny rozdział! Bardzo Was proszę!

2 lata później:

Wpatrując się w małego berbecia siedzącego mi na kolanach i wymieniając się minkami, czekałam na cud. Taki mały, nie coś wielkiego czy fenomenalnego.

- I jak? - zapytała Alessia siadając koło mnie na krześle w restauracji, która obecnie należała do mnie.

Mama zmarła półtora roku temu, zaraz po ślubie Ettore, zaś w testamencie jako spadkobierców restauracji wymieniła mnie i Alessię. Widocznie chciała mnie zatrzymać w miejscu, w którym była szczęśliwa. W miejscu, w którym razem pracowałyśmy, śmiałyśmy się i płakałyśmy.

- Pff, twój syn mnie podrywa - powiedziałam znów uśmiechając się do rudowłosego chłopczyka rozwalonego na moich nogach. Jego pulchne policzki zdobił teraz szeroki uśmiech. - Widzisz?

- Antonio podrywa wszystkie ładne panie - Alessia dała pstryczka w ucho chłopczykowi, czym ten się nie przejął, prócz tego, że zrobił w stronę swojej mamy "groźną minkę" z wywalonymi na wierzch ząbkami. - Ty mały urwisie! Ładnie to tak? Wiesz, że straszysz mamusię?

- Tak! - zachwycony półtora roczny Antonio zszedł z moich kolan i niezgrabnie pobiegł w stronę Paolo, który właśnie odbywał rozmowę z Ettore.

- Wygląda strasznie - rzuciłam chwytając szklankę z sokiem.

- Kto? Czyżbyś obrażała swojego siostrzeńca...? Och, ty mówisz o naszym uroczym Ettore! - siostra ułożyła głowę na moim ramieniu w wyrazie wyczerpania. - Zdecydowanie. Wiktoria przy nim wygląda na szczęśliwą, odprężoną i niemal uroczą młodą mamę. Wiedziałaś, że znów zaszła w ciążę? Wydaje mi się, że tego braciszek nie zniesie. Ma już na głowie jedną babę, jedną córeczkę i teściową. Prawdopodobnie dlatego wygląda na takiego zmęczonego.

- Ale jakoś nam nie jest z tego powodu przykro - dokończyłam ze śmiechem. - Ostrzegałyśmy go przecież, że to tak się skończy. Wiktoria zdecydowanie dążyła do sfinalizowania tego małżeństwa i utrzymania przy sobie tego kobieciarza.

- Powiem ci, że naprawdę nie wierzyłam w jej sukces - parsknęła Alessia, lecz zaraz spoważniała. - Właściwie to pytałam o coś innego. Jak tam z Julianem?

Mój uśmiech całkowicie zrzedł. Ponownie się rozejrzałam po restauracji wypełnionej rodziną Ettora i Wiki, kolejny raz przekonując się, że Julek nie zdąży na rocznice ślubu młodej pary.

Po raz kolejny zresztą.

I zapewne znów nic nie napisze, a potem na drugi dzień sobie o mnie przypomni.

- Nic, a co miałoby być? - wzruszyłam ramionami, lekko się garbiąc.

Alessia wiedziała, że naprawdę nie chciałam rozmawiać o swoim zapracowanym, wiecznie zajętym chłopaku, którego widziałam raz na miesiąc - jeśli akurat zdarzył się jakiś mały cud. Inaczej mogłam go nie wiedzieć ze dwa albo trzy miesiące. A to było doprawdy męczące.

Czy prosiłam o tak dużo? Byłabym szczęśliwa widząc go przynajmniej ten raz w miesiącu, bo przecież wiedziałam jak to się skończy, a sama nie mogłam do niego przyjeżdżać. Jego ojciec zakazał wpuszczania mnie na teren swojej firmy, by nie rozpraszać Juliana (tylko raz przeze mnie zapomniał o ważnym spotkaniu i od razu wielkie halo!). Mogłam to zrozumieć, ale mógłby spróbować zrozumieć także mnie oraz swojego syna. Przez ten zakaz, nie miałam co robić w Polsce.

Tym bardziej, że nawet dziadkowie przeprowadzili się do Włoch, do tego samego miasteczka, zaś babcia od razu zaczęła mi szukać jakiegoś miłego, przystojnego, nie zarozumialca, który byłby wstanie ze mną wytrzymać. Nie powstrzymywał jej fakt, że nie potrafi się z nikim porozumieć.

- Pewnie znów zapomniał albo jest zbyt zajęty żeby znaleźć chociażby chwilkę - dodałam pocierając policzek. - Cóż wiedzieliśmy na co się piszemy.

- Tylko, że przez to jesteś nieszczęśliwa - Alessia chwyciła mnie za rękę. - Pomogłaś mi w najgorszym momencie, kiedy Raffe zdecydował się, jednak mnie zostawić samą z dzieckiem. Wymogłaś na Ettora walkę o alimenty i wyszłaś z tego zwycięsko. Zajmowałaś się nami wszystkimi, gdy mama zmarła, zmuszając nas do jedzenia, wychodzenia na dwór, nie denerwowałaś się na to, że byliśmy nieczuli, a przecież to była także twoja mama... Dlatego pomyślałam o czymś.

- Ach, tak?

- Tak - rzucił ktoś zza nas obejmując nas ramionami. Matteo ucałował nas w policzki z szelmowskim uśmiechem na ustach, następnie wcisnął się między nas, prawie spychając z krzeseł. - To naprawdę świetny pomysł. W końcu wymyślaliśmy to wszyscy razem.

- Co? - z przerażeniem wędrowałam wzrokiem od siostry do brata i z powrotem, obawiając się tego co wpadło im do głów.

- Lorenzo, zaraz powinien tu być więc bez obaw - dodał dalej obejmując nas tak, byśmy nie spadły z siedzeń. - Dodatkowo zażyłem języka tu i tam, i wszyscy ci byli zdania, że to bardzo dobry pomysł. Także nie bój nic, siostra!

- Tak, to bardzo uspakajająca gadka - rzuciłam przełykając ślinę, starając się jednocześnie uśmiechnąć.

- No, widzisz? Nie boi się! - Matteo błyskawicznie wstał zrzucając nas ze swoich miejsc i nie zważając na nasze jęki, poszedł w swoją stronę.

********

- Randki w ciemno?! - krzyknęłam z naszego ustronnego miejsca w kuchni, gdzie teoretycznie mogliśmy przeprowadzić poważną rozmowę rodzinną na temat mojego związku. - Czy wyście poszaleli?!

- Oj, nie przesadzaj - Alessia wyszczerzyła się do mnie, przytulając do siebie zasypiającego Antonia, któremu wyraźnie nie przeszkadzało głośne zachowanie reszty. - Jak już, to wszyscy od samego początku byliśmy szaleni. Wystarczy popatrzeć na ciebie! Flirtowałaś na samym początku z Ettore!

- Nie... Och - przewróciłam oczami, opierając się o ścianę. - Okej, niech wam będzie.

- Zgadzasz się?! - Lorenzo uśmiechnął się szeroko z wyraźnym triumfem, jakby właśnie wygrał randkę z najpiękniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek widział. - Poważnie?!

- Nie - zgasiłam go, wpatrując się w brata z irytacją. - Zgodziłam się ze stwierdzeniem Alessii.

- Oj, Jula! - Matteo pochylił się nade mną - Lubię Juliana, ale przez niego, od ponad roku, wyglądasz na nieszczęśliwą, wysnutą kompletnie z sił i energii. Nadal gotujesz wspaniale, lecz te dania nie smakują tak jak dawniej. Przez niego. Nie rozumiesz tego?

- On po prostu jest zbyt zajęty na wszystko, tak? - dodał Lorenzo - To twoja zwyczajowa odpowiedź. Tylko wytłumacz mi jak może być zajęty nawet wtedy, kiedy TY chcesz z nim porozmawiać, hm? Wcześniej, przez ponad miesiąc, rozmawialiście codziennie, codziennie ze sobą pisaliście i nie było chwili żebyś się nie uśmiechała. Teraz rozmawiacie raz na tydzień lub raz na dwa tygodnie, i tylko w ten jeden dzień się uśmiechasz, a potem... - zamachał w moją stronę ręką - wyglądasz właśnie tak.

Spojrzałam w dół z grymasem zniecierpliwienia na twarzy.

O co mu, do diaska, chodzi?

Ooo...

Lorenzo mówił nie o tym jak się ubieram - bo tutaj pomagała mi Alessia - ale o tym jak się zachowuję. Jak jakaś staruszka poszukująca dalszego sensu w życiu.

- Teraz rozumiesz? Kochałaś go, to było widać na pierwszy rzut oka, i on kochał ciebie, ale to już przeszłość. Już się o ciebie nie stara, nie dzwoni, nie interesuje aż tak jak powinien, jak to robił wcześniej.

Słowa Matteo były jak cios w brzuch.

Starałam się je wyprzeć, zignorować, wyrzucić z myśli, mimo to one wracały z podwójną siłą. Natrętne, niechciane, niedające się usunąć.

- Wiem - wyszeptałam spuszczając głowę, gdy dotarła do mnie ta straszna prawda.

Nagle, długo powstrzymywane łzy znalazły ujście, zaczynając płynąć po moich policzkach.

Nie było nawet sensu dzwonić do Juliana, żeby go o czymkolwiek poinformować. I tak by nie odebrał. Co więcej zapewne zignorowałby mnie albo wyłączył telefon - już mu się to zdarzało. Czasami przez to miałam ochotę przeklinać Włochy, za to że przez przyjazd tutaj ponownie spotkałam Juliana i się w nim zakochałam.

Oczywiście, że zdawałam sobie sprawę, że miłość na odległość będzie dość trudna, ale nie sądziłam... iż będzie tak ciężko. Nawet nie chodziło o fakt, że fizycznie się nie widzieliśmy - to byłam wstanie znieść, ale potem wyglądało to tak jakby on coraz bardziej się ode mnie odsuwał. Jakbyśmy przestali być tymi, którymi byliśmy wcześniej.

Oddalaliśmy się, chociaż nie. To Julek zaczął się zachowywać tak jakby praca była dwa razy ważniejsza ode mnie i nie interesowało go to co się dzieje ze mną. Jakby zapomniał lub nie chciał pamiętać jak to było kiedy byliśmy ze sobą.

Jakby to był tylko romans. Nic nieznaczący, byleby krótki i odprężający.

- Oj, skarbie - Alessia podeszła do mnie i już chciała mnie przytulić, gdy przypomniała sobie, że miała w ramionach syna, zaś on by tylko utrudnił przyciśnięcie się do mnie. - No ruszcie się.

Matteo i Lorenzo przylgnęli do mnie, zgniatając mnie w mocnym braterskim uścisku, który z reguły przynosił ulgę, ale nie teraz.

Teraz miałam ochotę zapaść się pod ziemię i udawać, że wszystko jest okej.

- Hej, miałaś ponad rok żeby go przeboleć - Lorenzo pozostał zawsze zabójczo szczerym sobą. - Ale obiecuję, że teraz będzie tylko lepiej! Poznamy cię z super normalnymi facetami, którzy zostali szczególnie wyróżnieni w eliminacjach, przejrzeliśmy ich kartoteki i wszystko czym mogliby nas zaniepokoić! Au! Alessia, mogłabyś chociaż raz być delikatna!

- Matoły! Nie o to mi chodziło, kiedy mówiłam że macie się im przyjrzeć! - zdzieliła chichoczącego Matteo, nim spojrzała na mnie - Wypłacz się, to dobrze ci zrobi.

- To ja... - pomachałam w stronę tylnego wyjścia.

Alessia pokiwała głową, wsadzając Antonia w ramiona zdezorientowanego Lorenzo, który spojrzał na małego z przerażeniem. Kręcąc głową, spróbował wcisnąć go bratu, zaś ten uciekł, wiedząc, że chłopak nie był szczególnie oswojony z przebywaniem z siostrzeńcem sam na sam.

Szczególnie śpiącym.

Mimo to otworzyłam drzwi wychodzące na ślepy zaułek i... zdzieliłam nimi kogoś.

Błyskawicznie wyskoczyłam na zewnątrz, patrząc bezradnie jak jakiś mężczyzna pada na ziemię trzymając się za nos.

- O matko! - otarłam pośpiesznie łzy - Tak bardzo przepraszam!

- Nie wiedziałem, że tak traktujecie nowych kucharzy - wywarczał mężczyzna, którego twarz zasłaniały długie do ramion czarne, gęste, falowane włosy.

- To nie tak! - mamrotałam po włosku, klękając przed facetem i poprawiając kwiecistą sukienkę - Naprawdę! Nie chciałam, po prostu... Nowy kucharz? Ale miałeś przyjechać dopiero za tydzień!

Wiem, zabrzmiało to tak jakbym miała o to do niego pretensje, lecz przez niego nie mogłam się wypłakać! Oczywiście, że mogłam się wyżyć na kimś, kto wyraźnie prosił się o kłótnie.

- Więc to moja wina? - uniósł twarz mrużąc na mnie, błękitne oczy - Och, no jasne!

- Oczywiście, że tak - parsknęłam wpatrując się w jego duże dłonie z długimi palcami, przez które zaczęła przeciekać krew. - Niemniej jestem ci winna przeprosiny i... może powinieneś jechać z tym do lekarza? Możesz mieć złamany nos.

- Ciekawe przez kogo?

- Matko przenajświętsza - warknęłam przewracając oczami i chwytając dwudziestoparolatka pod pachami. - Chodź!

Z niewielkim trudem uniosłam mężczyznę do pionu, stwierdzając przy okazji, że jest wysoki, dobrze ubrany - w białą koszulę rozpiętą przy szyi oraz w czarnych spodniach. Nie był jakoś szczególnie dobrze zbudowany, lecz prezentował się naprawdę dobrze.

- Długo zamierzasz mi się przyglądać? Ja tu cierpię. Przez ciebie - mruknął pochylając się w moją stronę, dalej z dłońmi przyciśniętymi do twarzy.

- Już - pociągnęłam go w stronę wyjścia z zaułka. - Od razu się niepotrzebnie bulwersujesz!

- Bulwersuję? Niepotrzebnie? Co za babsko!

********

Dalej mrugałam oczami bez wyraźnego zrozumienia, po tym co usłyszałam z ust tego... tego Włocha! Normalnie nigdy w życiu nie słyszałam nic tak bardzo chamskiego.

Czy on naprawdę powiedział lekarzowi, że zaatakowałam go?!

- Mógłby pan powtórzyć? - zapytał lekarz próbując się nie roześmiać. Widocznie on jako jedyny był rozbawiony całą tą sytuacją.

- Znowu? - mężczyzna wskazał mnie wściekłym ruchem dłoni - To babsko mnie zaatakowało! Drzwiami!

- To nie tak, proszę pana - wyrzuciłam z siebie, kręcąc gwałtownie głową. - Po prostu otworzyłam drzwi, a on na nie wpadł. Więc siłą rzeczy to drzwi są winne, nie ja. Chyba pan rozumie, prawda?

- Drzwi? - starszy, podeszły w latach lekarz, chrząknął. - Drzwi, nie pani?

- Dokładnie - pokiwałam pośpiesznie głową, ignorując fakt, iż staruszek coraz częściej chrząka i kaszle. - Ten facet po prostu nie może tego zrozumieć.

- Ja nie mogę tego zrozumieć?! Chyba ci się coś pomyliło, wariatko! - uniósł dumnie podbródek - To nie ja otworzyłem gwałtownie drzwi i sobie nimi przyłożyłem, tylko ty! Mogłaś jakoś uprzedzić mnie, nim to zrobiłaś! Przez ciebie mam chusteczki w nosie!

Parsknęłam urywanym śmiechem.

Musiałam przyznać, że to było zabawne.

Na jajowatej, całkiem zwyczajnej twarzy ciemnowłosego mężczyzny pojawił się ślad uśmiechu, który zaraz zakrył ręką.

- I ty się z tego jeszcze śmiejesz?! Panie doktorze, niech pan coś zrobi z tą babą!

- Ależ ja nie będę się wtrącać - staruszek uniósł dłonie w geście poddania. - Wam, wasza kłótnia idzie znakomicie! Tylko tak dalej, a wszyscy pomyślą, że jesteście parą.

- CO?! - wrzasnęliśmy jednocześnie i się od siebie odsunęliśmy.

- Dostaniesz odszkodowanie - warknęłam na Włocha, wyciągając telefon. - Ettore? Cześć, z tej strony Julia. Tak jakby potrzebuję pomocy adwokata, a ty jesteś...

- Chętny do pomocy? - usłyszałam w telefonie - Jeśli to oznacza wydostanie się z tej imprezy, to zrobię wszystko!

- Świetnie - ucieszyłam się. - Chodź do szpitala, mogło mi się zdarzyć zdzielenie kogoś drzwiami.

- Z... Możesz powtórzyć, co zrobiłaś?

- Po prostu tu przyjdź! - warknęłam rozłączając się.

- Dzięki - rzucił mężczyzna. - Kolejna osoba dzięki tobie będzie się świetnie bawić z mojego stanu!

Wymamrotałam znane mi polskie przekleństwa, wpatrując się ze złością w faceta, przez którego chociaż na chwilę mogłam zapomnieć o swoich problemach sercowych. Właściwie to, gdyby nie on zapewne cały czas bym się sobą zajmowała, zamiast wziąć się w garść. Nie mogłam w nieskończoność przejmować się, że chłopak, którego kochałam postanowił wybrać pracę zamiast żywej osoby. Tym bardziej, iż miałam rodzinę. Chociażby dla nich mogłabym zapomnieć o wszystkim.

I, gdyby nie ten upierdliwy Włoch, nie udałoby mi się tego zrozumieć.

- To ty to wyolbrzymiasz - wzruszyłam ramionami, zakładając je na piersi. - Masz tylko trochę podpuchnięty nos, prócz tego wyglądasz normalnie.

- Nie wiesz tego. Nie widziałaś mnie, nim oberwałem drzwiami.

- Hmm, czyżbyś kierował się tylko swoim wyglądem? Czy może twoje ego teraz cierpi?

- Kotku, zaraz puszczą mi nerwy i daję słowo, że oberwiesz - warknął zsiadając z kozetki. Lekarz oczywiście wybrał sobie ten moment żeby wyjść na korytarz. Normalnie jakby tylko czekał na taką okazję.

- Chcesz uderzyć kobietę?

- Nie, mam ochotę zdzielić wredne babsko! - krzyknął ruszając w moją stronę.

Błyskawicznie stanęłam koło biurka lekarza, tak by ono nas od siebie oddzielało.

- Technicznie rzecz biorąc to dalej czyni ze mnie kobietę - odparłam. - Poza tym zaraz przyjdzie tu mój adwokat...

- Twój adwokat? Jego też przekonałaś do siebie, zdzielają drzwiami? Czy może on oberwał czymś innym?

- Cóż... - postukałam się palcem po ustach, drugą dłonią opierając się o biurko. - Hmm... Prawdopodobnie czymś tam ode mnie oberwał, ale to nie sprawiło, żeby chciał mnie...

Urwałam zdając sobie sprawę, że Włoch specjalnie zadał mi takie pytania, abym skupiła się na czymś innym, niż na tym, iż się zbliża.

Zaczęłam zezować na mężczyznę, mrugając i odchylając się na tyle na ile się dało.

Przy okazji szukałam drogi ucieczki, której oczywiście - znając moje szczęście - nie było, ponieważ musiał ułożyć dłonie po obu moich bokach. Robiąc przy tym groźną minę jaką zapewne z zachwytem odwzorowałby Antonio.

- Słuchaj - rzuciłam pośpiesznie - nie możesz mnie zamordować w miejscu publicznym.

- Nie zamierzam trafić do więzienia z powodu tak irytującej baby jak ty.

- No widzisz! Nie ma to po prostu sensu, tym bardziej, że to ja i moja siostra będziemy twoimi szefowymi. Chyba nie chcesz mieć z nami na pieńku, prawda? - wyrzuciłam z siebie wpatrując się z desperacją w błękitne oczy mężczyzny. - Tak w ogóle jestem Julia, a ty? Może powinniśmy przynajmniej się poznać, nim przejdziesz do rękoczynów? No wiesz, żebym wiedziała kogo oskarżyć o mordobicie.

- Mordobicie? - powtórzył nachylając się nade mną - Ty już dzisiaj idealnie pokazałaś jak to jest oberwać od wściekłej kobity.

- Ależ ja nie byłam wściekła! Tylko smutna...

- Ach, bosko, więc już się boję jak wyglądasz kiedy się wściekniesz - pochylił się jeszcze bardziej, zaś ja wygięłam wsłuchując się w głośne protesty kręgosłupa.

Zachichotałam nerwowo, spoglądając w stronę drzwi. W małym okienku zauważyłam znajomą twarz Ettora rozmawiającego z rozbawionym doktorem, który wyraźnie próbował mężczyznę zatrzymać tak długo jak by się dało.

- O! Widzisz tam jest mój adwokat! - wskazałam na drzwi - Jak zobaczy nas w takiej sytuacji, to mogą mu przyjść naprawdę niewskazane myśli.

- Ooo, blisko jesteście?

- Co? Nie! No proszę cię, mój gust jest bardziej wyrafinowany, na przykład dzisiaj zerwałam z chłopakiem, który mnie ignorował. Znaczy, wiesz, on jeszcze tego nie wie, ale skoro tak robił już od dłuższego czasu, to myślę, że nawet nie będzie szczególnie zainteresowany, kiedy mu to oznajmię - paplałam. - Więc obecnie jestem singielką, a Ettore - ten facet w oknie - to tak jakby mój brat. Chociaż to będzie ciężko wyjaśnić, w każdym razie ma żonę, zaś ja wolę raczej nieskomplikowane związki...

- Fascynujące - przerwał mi Włoch. - Jestem Elia.

- Ładnie - wyszeptałam drżąc. Moje ciało wyraźnie próbowało powiedzieć mi jak bardzo ta pozycja nad biurkiem jest niewygodna. - To może podejdziemy do...

- W zasadzie wolałbym zostać tutaj.

- Rozumiem, że pastwienie się nad kobietą, sprawia ci niewysłowioną radość.

- Czy kazałem ci tak stać?

- Nie, ale jesteś zdecydowanie za blisko - spojrzałam na sufit. - Prócz tego mogę ci powiedzieć, że ładnie pachniesz - odruchowo nieco przysunęłam twarz w jego stronę. - Mmm, co to za zapach? Jest naprawdę powalający...

- Tak uważasz?

- Zde...

Zamarłam czując jego dłonie na moich plecach i wargi na moich ustach.

Mówiłam może, że dalej próbuję zrozumieć bezpośredniość Włochów?

Zamrugałam, kiedy się odsunął z uśmieszkiem na ustach.

- Widać, że dawno nie byłaś z facetem - przekrzywił głowę. - Jesteśmy kwita, szefowo.

***********

Potrzebowałam całych trzech dni, aby przestać gapić się na Elię i racjonalnie myśleć, kiedy zwracał się do mnie z tym przerażającym uśmiechem na wargach, który niemal mówił mi, że całkiem niedługo przystąpi do kolejnego ataku. Na moje usta, rzecz jasna.

Musiałam też przyzwyczaić się do tego, że stał się z marszu ulubieńcem mojego dziadka. Nie mam pojęcia jak to zrobił, ale gdy tylko dziadek się z nim przywitał, obydwoje się polubili.

- To przerażające - rzuciła Alessia widząc jak obydwoje rozmawiają przed restauracją, gdy akurat zamykałyśmy. - Ale i tak zarąbiste! Musisz mi jeszcze raz opowiedzieć jak cię pocałował!

- Ciszej! - syknęłam sprawdzając po raz kolejny drzwi.

- Ja mogę ci opowiedzieć - drgnęłam, natychmiast się odwracając i wbijając wzrok w Elie stojącego całkiem blisko nas, z rękami w kieszeniach spodenek khaki.

- Ja tu umrę - wyjęczałam łapiąc ramię Alessii. - Uciekajmy.

- Dlaczego? - wyszeptała wpatrując się we mnie jakby szykowała niecny plan - Och! Muszę biec po synka! Musiał się biedak za mną stęsknić...

- Alessia... - z nieszczęśliwą miną wpatrywałam się jak dziewczyna mknie przed siebie w zupełnie inną stronę, niż powinna. I to ze śmiechem!

- Wreszcie zostaliśmy sami, kotku - wyśpiewał Elia, wpatrując się we mnie z trumfem.

- Wiesz co? Chyba pójdę... - ruszyłam za Alessią - pomóc siostrze - właściwie miałam zamiar pobiec, ale zostałam złapana za ramię i zatrzymana w miejscu.

- Do mojego domu jest w tę stronę - mężczyzna wskazał na główną drogę po naszej prawej.

- Do twojego domu? A po co miałabym tam iść?

- A co proponujesz? - Elia posłał mi uśmiech.

- Ucieczkę do swojego domu? - zapytałam spoglądając na swoje krótkie spodenki i za wiele odsłaniający biały top.

Czemu akurat dzisiaj musiałam się tak ubrać?

Elia roześmiał się ciągnąc mnie w prawo.

- Na dziś proponuję obiad. Gotuję całkiem nieźle więc bez obaw - obejrzał się na mnie z błyskiem w oczach, dalej dumnie unosząc podbródek. - Potem się zobaczy.

- Co zobaczy?

- Jak obiad będzie ci smakować, możesz wpadać do mnie częściej - odparł idąc tyłem w kierunku, w którym podążaliśmy. - Może później uda mi się wymazać tego chłopaka z twoich myśli i... dasz się zaprosić na randkę?

Czy on naprawdę nie widział, że przez niego od trzech dni, nie myślę o niczym innym jak tylko o ucieczce z jego pola widzenia? Przez to nie mam czasu myśleć o niczym innym!

Poza tym... Julian od jakiegoś czasu był już tylko odległym mirażem. Niestety.

- W takim razie obiad musi zwalić mnie z nóg - parsknęłam. - To ci się nie uda.

- Zobaczymy, szefowo - przyciągnął mnie, niespodziewanie, do siebie.

I znów pocałował!

Ten facet nie ma wstydu!

Ja nie mam wstydu, że go nie odepchnęłam!

Do tego zamknęłam oczy!

- Myślę, że to da się zrobić - wyszeptał mi do ucha Elia - i to szybciej niż sądzisz.

- Twoje marzenie - prychnęłam odpychając go od siebie.

A ten znów się roześmiał.

- Daję ci tydzień.

- Tydzień? Na co?

- Na ulegnięcie mojemu urokowi.

Roześmiałam się.

- Ty nie masz uroku, Elia.

- Nie? - udał obrażonego stojąc dalej przede mną. - To czemu cały czas się na mnie gapisz?

- Robię to, żeby twoje ego nie cierpiało.

- Długo sobie to wmawiasz?

- Gdzieś tak od wczoraj? - uśmiechnęłam się do chłopaka - Ale i tak uważam, że twój obiad nie będzie rewelacyjny, prawdopodobnie dlatego, że właśnie przybyła moja deska ratunku.

- Co? - uśmiech zadowolenia z siebie znikł.

Kiedy Elia obejrzał się za siebie, wzięłam nogi za pas, znikając za najbliższym skrętem. Przy czym nie mogłam pozbyć się ani zadowolenia, ani uśmiechu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro