12. Czemu niby moje pomysły są złe?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Drogę powrotną oczywiście przespałam. Ale głównie dlatego, że Ettore wymyślił sobie do trzeciej nad ranem kurs nauki Włoskiego. Prawdopodobnie wcześniej wykoncypował sobie, że będzie on wyglądać inaczej. No, ale cóż. Przysięga to przysięga.

   Zaś jedyne co zdołałam się nauczyć to porządnie się przywitać o każdej porze dnia i... liczyć.

    To i tak dużo jak na moje zdolności językowe oraz cierpliwość Ettora, która zaczęła go powoli opuszczać, gdy źle coś wymawiałam.

    W każdym razie wylądowałam w pokoju Włocha. Po raz pierwszy odkąd przyjechałam do Sonii.

     O dziwo pokój wyglądał... normalnie. Cały był biały (jak w psychiatryku, ale tego głośno nie powiedziałam. Jeszcze by pomyślał, że kiedykolwiek odwiedziłam ten przybytek!). Nie miał żadnych plakatów, obrazów. Jedynie kalendarz z zeszłego roku. Co całkiem pasowało do Ettora. W końcu po co pamiętać który mamy rok? Żeby się gnębić myśleniem: "O Boże jestem już taki stary!"?

     Prócz tego w pokoju były szare meble: szafa, biurko, wielkie łóżko naprzeciwko drzwi, szafki nocne, dwie komody i wielka biblioteczka na książki. Prócz tego żadnych zbędnych rzeczy.

- Całkiem tutaj... ciekawie - podsumowałam przyglądając się zasłoną. Szarym. - Więc twoim ulubionym kolorem jest biel i...

- Nie gadaj, tylko siadaj na łóżku - Ettore rzucił swoją torbę sportową na ziemię niedaleko szafy, po czym rozłożył się na meblu, na którym ponoć miałam siąść.

- Chyba podziękuję - mruknęłam. - To po co mnie tu ściągnąłeś?

- Ponieważ Sonia wraz z resztą idą do kina, a jako że ty nic byś nie zrozumiała, powiedziałem że z tobą posiedzę - poklepał miejsce koło siebie, nie podnosząc głowy z poduszki.

- Jak miło...

- Oj, no nie bój się. Przecież cię nie ugryzę!

- Ostrożności nigdy za wiele - rzuciłam wkładając dłoń we włosy. Po chwili jeden z palców zaklinował się w jeden z kołtunów.

     Świetnie. Właśnie na to liczyłam.

- Chcesz się nudzić sama?

- Uch! To zagrajmy w dwadzieścia pytań - bąknęłam dalej siłując się z włosami.

- W co?

- No wiesz... - zmarszczyłam brwi i spojrzałam na mężczyznę. Ostatecznie uwalniając palec. - Nigdy nie grałeś w dwadzieścia pytań?

- Wyglądam ci na kogoś kto by grał w jakieś dziwne gry? - Ettore uniósł się na łokcie, żeby mi się przyjrzeć.

    Jak dobrze, że uwolniłam rękę z włosów! - przeleciało mi po głowie.

- Nieee? - uniosłam brew, po czym się rozpromieniłam - A więc trzeba to zmienić!

   Pośpiesznie wgramoliłam się na łóżko, sadowiąc się tuż koło jego brzucha.

   Ettore w tym czasie zdążył zrobić zrozpaczoną minę, która powiedziała mi, że wcale nie chciał grać w coś, co nie brzmi jak kolejna porcja nudów.

- Zasady są banalnie proste - powiedziałam kładąc łokcie na kolanach i pochylając się do przodu. - Będę ci zadawać pytania, a ty na nie odpowiadać. Najpierw ja, później ty i tak w kółko.

- Co będzie jeśli zgłodniejesz? Albo poczujesz pragnienie? - zapytał mężczyzna zasłaniając twarz ramieniem.

- Cóż... - uśmiechnęłam się promiennie - Tak się składa, że mam przy sobie swój plecaczek - wspomniany przedmiot wreszcie zrzuciłam z pleców. - Miał być to prowiant przetrwania w aucie, ale zasnęłam więc mam tutaj potrzebne do życia jedzonko. I z dwie butelki wody. Lecz doceniam twoje zmartwienie o mój żołądek.

- To nie było zmartwienie. Bardziej zapewnienie sobie chwili spokoju.

- Oj, nie będzie aż tak źle!

- To kto zaczyna? - zapytałam nagle przerażona swoim pomysłem. Dodatkowo nawiedziła mnie pustka w głowie. Dotąd przychodziło mi do głowy wiele pytań odnośnie Ettora, lecz teraz nie miałam pojęcia za co się zabrać.

- Czy w ten sposób się poznamy? - zapytał Włoch skupiając na mnie spojrzenie swoich niesamowitych niebiesko- zielonych oczu.

- To twoje pierwsze pytanie? - spytałam z rozbawieniem. Naprawdę marnowałby go na coś takiego?

- A żebyś wiedziała. Niezwykle mnie to nurtuje - znów opadł plecami na łóżko. - Dajesz.

- Pff... W pewien sposób tak, ale nie myśl sobie, że to wystarczy, żeby kogoś poznać.

   Po twarzy Ettora przemknął uśmiech. Widocznie zaczął już planować, kombinować jak tę grę przeciągnąć na "swoją stronę".

     Przez tę myśl zakuło mnie w sercu.

    Czy naprawdę liczy tylko na jedno?

    Już nawet chciałam zadać to pytanie, lecz w ostatniej chwili się powstrzymałam. Przecież znałam odpowiedź. Włochowi właśnie na tym najbardziej zależało - chciał mnie przelecieć z sobie tylko znanych powodów. Nie miało sensu zagłębianie się w szczegóły. Jeszcze bym się rozczarowała.

- W gimnazjum taka zabawa sprawiała, że ludzie bardziej się na siebie otwierali. Zaczynali sobie ufać - kontynuowałam dostrzegłszy utkwiony we mnie wzrok Ettora. Pełen zainteresowania wzrok. - Chcieli się bardziej poznać. I to w sumie pomagało w znalezieniu sobie odpowiednich przyjaciół.

- Ci też było łatwiej?

- Ja... Chyba - zmarszczyłam brwi. - To był ten czas kiedy jeszcze mogłam liczyć na pomoc rodziców. Hmm... Znaczy matki. Ojciec rzadko interesował się moim życiem szkolnym - wzruszyłam ramionami. - Ale dzięki temu poznałam swoją najlepszą gimnazjalną przyjaciółkę, która później pomogła mi we wszystkim... Ty pewnie nie miałeś problemu w znalezieniu przyjaciół, co?

- Nie, nie miałem. Zawsze gadka o śmierci matki pomagała w znalezieniu wielu współczujących, pomocnych dziewcząt - zachichotał widząc moją zniesmaczoną minę. - Spokojnie jedynie sobie żartuję! One same proponowały swoją przyjaźń, widząc moją przystojną osobę. Kolegów zyskiwałem podczas wychowania fizycznego. Głównie podczas niego.

- Czyli przyciągałeś do siebie ludzi - podsumowałam, taktownie ignorując wzmiankę o "proponowanej przyjaźni" oraz "przystojnej osobie".

- Chyba tak. Dotąd tylko ty mi się opierasz... mizernie, ale jednak. To bywa frustrujące, wiesz? - posłał mi oczko z niezrażonym uśmiechem na wargach.

    Cmoknęłam powietrze z zadowoloną miną.

     Jako że było to pytanie retoryczne, postanowiłam na nie nie odpowiadać. Inna sprawa, że to co powiedział mnie uspokoiło. Już zaczęłam się bać, że rzeczywiście wykorzystywał perfidnie śmierć swojej matki jako przepustki do damskich serc. To byłoby... okrutne nadużycie ze strony mężczyzny.

       Kołatało się we mnie tyle negatywnych uczuć związanych z niemoralnym wykorzystywaniem tragicznej sytuacji, że gdy Ettore trzepnął mnie na odlew ręką w kolano, drgnęłam z przerażenia.

- Wiedziałaś, że połowa moich klientów odpływa myślami, kiedy czuje się zdegustowanymi moim zachowaniem? Próbuje przypisać konkretne uczucia tej sytuacji, a potem sami się w tym gubią. Ty też się gubisz? W uczuciach?

    Zawahałam się na dwie minuty. Chciałam i nie chciałam mu odpowiedzieć na pytanie. W końcu jednak stwierdziłam, że to i tak niewiele zmieni.

- Tak sądzę. Czasami mam problem w odróżnieniu tego co tak właściwie czuję. Potrzebuję więcej czasu żeby dotarło do mnie, że odczuwam zwyczajnie negatywne lub pozytywne uczucia... Ale jak już to uda mi się ustalić, to nie wgłębiam się bardziej. Wystarczą mi te główne, podstawowe emocje odnośnie danej rzeczy. Tak jest zdecydowanie łatwiej.

    Odruchowo się rozejrzałam, aby nie dostrzec miny Ettora, bo wiedziałam jak ona by wyglądała. Kiedyś opowiedziałam o tym dziadkom, przy czym popełniłam ten błąd i spojrzałam na nich. Mieli wtedy zatroskane twarze kogoś, kto zwala winę na osoby, które przedwcześnie odeszły. Tak jakby to miało sprawić, że wszystko wróci na właściwe miejsce.

     Tyle, że to tak nie działało.

     I niczego nie zmieniało.

- A ty? - zapytałam, żeby czym prędzej przerwać ciszę, która nastała po moim niezbyt składnym wyznaniu.

- Ja zawsze skupiam się na tych podstawowych pięciu uczuciach: strachu, radości, gniewu, odrazy i... było jeszcze coś... Hmm... - gdy spojrzałam na mężczyznę, ten skakał wzrokiem po pomieszczeniu jakby to czego szukał się w nim znajdowało. Tak... jasne. - Lęk! - niemal podskoczyłam tak gwałtownie wymówił to słowo. Serce podskoczyło mi do gardła, lecz zaraz potem się uspokoiło. - Właśnie to. Jak ustalę co z tej paczki odczuwam to jestem już spokojny o resztę - Ettore założył ręce pod głowę. Wyglądał na dziwnie zrelaksowanego, jakby temat rozmowy był błahy. - Widzisz emocje to coś tak skomplikowanego, że naprawdę nie mam ochoty cały czas analizować co dokładnie odczuwam w danym momencie. To tak jakby filozof widząc pączka, zaczął mówić: "O pączek! Hmm... Hmm... Jest taki pyszny, że nie warto go zjadać. Ale jest za pyszny, żeby tego nie zrobić!". 

- Co? - zapytałam, wpatrując się w rękę Ettora, którą gładził podbródek. Zupełnie w stylu filozofów.

- Nie wnikaj - posłał mi zażenowany uśmiech. Pierwszy jaki u niego dane było mi zobaczyć. - W myślach to lepiej brzmiało... Ale wiesz o co mi chodzi? Tak mniej więcej?

    Pokiwałam głową, chichocząc.

    Jak dobrze, że nie tylko ja mam pstro w głowie.

     Ten przykład był tak bardzo w moim stylu, że zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem Ettore nie spędza ze mną za dużo czasu.

    Bo jeśli to był powód to... to nie wróżyły za dobrze w jego dalszej adwokackiej karierze. Zwłaszcza z moim fenomenalnym szczęściem, miałby przechlapane. Ale to i tak jest lekkie niedopowiedzenie!

- Czemu wybrałeś karierę adwokacką? Czułeś powołanie, o którym większość mówi? A może po prostu czułeś się fenomenalnie mogąc w ten sposób pomagać ludziom?

     Ettore prychnął z niewiadomych dla mnie powodów, następnie rzucił mi TO spojrzenie. TO, które rzucał, gdy kłóciliśmy się o "zbrodnie idealną". TO, które rzuca, gdy według niego, zrobię coś bezmyślnego. Serio, stałoby się mu coś gdyby zwyczajnie oświecił mnie o co z tym wzrokiem chodzi? Padłby na zawał, czy jak?

- Pomagać? - zapytał unosząc kpiąco brew - Absolwenci liczą przede wszystkim na szybki i w miarę łatwy zarobek. Co prawda nie zawsze jest prosto, ale... - westchnął przeciągle, najwyraźniej wyczuwając mój wzrok. Czekałam w napięciu z niedowierzaniem. Rozumiałam, że dla większości liczy się po prostu duży zarobek, lecz nie sądziłam, że Sonia nie nauczyła Ettora szacunku do ludzi. Znałam ją krótko, ale wiedziałam, iż takiego zachowania to na pewno nie wpajała swoim dzieciom. - Dobra, z początku liczyłem na to, że w ten sposób coś zmienię. Pomoc była wtedy kwestią drugorzędną. Chciałem zwyczajnie odkrywać prawdę, którą przeciętny człowiek zataja. Lecz świat przywołał mnie do porządku. Teraz robię to w czym jestem po prostu dobry, a przyjemność czerpię z odkrywania kto jest winien oraz z samej wygranej. Zadowolona?

      Dopiero teraz odkryłam, że praktycznie nie oddychałam podczas wypowiedzi Ettora. Wobec tego - gdyż zaczęłam odczuwać skutki nie nabierania powietrza - odetchnęłam.

- Mówisz mi to, co chcę usłyszeć?

- Ty mi powiedź.

       Sapnęłam. Z tego przejęcia miałam wielką ochotę zjeść coś słodkiego, tłumacząc się tym, że cukier mi spadł. Mimo to nie sięgnęłam po plecak. Jedynie odwróciłam od mężczyzny wzrok.

- A jak było z tobą? Dlaczego wywalili cię z roboty? - Ettore w końcu przerwał ciszę. Zapewne po to, abym się dłużej nie zadręczała ciągłymi wątpliwościami, które to on zasiał mi w głowie.

- Ponieważ główny szef kuchni miał inne poglądy ode mnie - odparłam niechętnie, potrząsając głową. -Steve podawał klientom to, co zamawiali w mniejszych, ale wykwintniejszych porcjach. Uważałam - i nawet mu to udowodniłam! - że da się to połączyć. Co prawda poświęci się na to odrobinę więcej czasu, lecz się da - z oburzeniem zacisnęłam wargi. - Przecież... Jak można najeść się połową ryby? Chociażby makreli?! - zamachałam rękami próbując wyrazić swój bunt i sprzeciw - Dodatkowo zachowywał się jakby pozjadał wszystkie rozumy, co chwila krytykował innych, poniżał... - przymknęłam oczy, wypuszczając powoli powietrze - wyśmiewał. Wydawało mu się, że takie zachowanie sprawi, iż staniemy się dokładnie tacy jak on, ale... Czy gdyby praktycznie codziennie wyśmiewano cię tylko dlatego, że "matka cię tego nie nauczyła robić poprawnie, bo zginęła", nie rzuciłbyś się w końcu na delikwenta?

- Rzuciłaś się na niego?! - Ettore aż siadł ze zdziwienia.

     Zaczął przyglądać się mojemu ciału z nowym zainteresowaniem. Ściskał moje ramiona, stukał mnie palcem w nogi, jak gdyby próbował znaleźć twarde, wyrobione mięśnie ukryte pod ciuchami. Kiedy ich nie znalazł, spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

- No tak. Najpierw wylałam na niego sos paprykowo- czosnkowy, który miałam przygotować, a potem skoczyłam na niego. Właściciel akurat był w kuchni... widział jak okładam pięściami twarz leżącego pode mną kucharza. Zwolnił mnie z marszu - skrzywiłam się. - Steve wrzeszczał jak opętany, że jestem wariatką, którą trzeba zamknąć, ale obyło się bez tego, ponieważ pan Tomasz znał kiedyś moich dziadków. Nie chciał żebym miała problemy przez tego pajaca, dlatego go uspokoił.

      Włoch siedział z szeroko otwartymi ustami.

- Przecież ty praktycznie nie masz mięśni!

- Ale byłam wściekła - powiedziałam wzruszając, dość obojętnie, ramionami.

     Ettore otworzył usta chcąc zapewne się sprzeczać, lecz po chwili ponownie je zamknął. Widocznie dotarło do niego znaczenie "wściekłości kobiety". Albo wyjaśnił to sobie tym, że facet i tak był oblany już gorącym sosem więc łatwo byłoby takiego delikwenta rzucić na ziemię, przy tak małym ciężarze pięćdziesięciu siedmiu kilogramów.

     Uwaga! Tutaj przede wszystkim nie chciałam się dołować, że straciłam dwa kilogramy od tego czasu!

    Chyba naprawdę powinnam zjeść te wszystkie batony z plecaka. Może one pomogłyby mi przybrać na wadze w ekspresowym tempie?

- Jesteś naprawdę dziwną osobą, Julio Markuszewska.

    Zważywszy na to, że wargi Ettora drgały, uśmiechnęłam się szeroko. Zaraz, jednak uśmiech znikł z moich warg zastąpiony rozczarowaniem, gdyż telefon Włocha zaczął wibrować.

- Pamiętasz tego gostka, który przerwał nam rozmowę w moim biurze? Widać ma niezłe wyczucie czasu. Przepraszam na moment - zszedł z łóżka, po drodze zgarniając z szafki nocnej telefon.

- Rozmowę? - zapytałam unosząc brwi. - Wydaje mi się, że wtedy nie przerwał nam rozmowy.

     Pisaequin zachichotał, nim zniknął za drzwiami, za którymi zaczęły do mnie docierać włoskie słowa.

     Wtedy dotarło do mnie to, co nurtowało mnie najbardziej od tamtego momentu, gdy zobaczyłam przystojniaka o błękitnych oczach. Ettore zachowywał się w tamtym momencie jakby znaczył swój teren. To pierwsze od razu rzuciło mi się w oczy. Tyle, że... to jakoś nie trzymało się kupy. Skoro nie odczuwał miłości, to dlaczego wtedy zaprzepaścił - jeśli miałam jakąkolwiek - szansę na to bym mogła go poznać? Dlaczego mnie pocałował i robił wszystko bym nie interesowała się tym typkiem?

     Właściwie to robił to od samego początku - zdałam sobie sprawę.

    Ilekroć przechodziliśmy koło jakiegoś faceta, Ettore nagle wciągał mnie w rozmowę, albo bawił, bylebym skierowała swoją uwagę właśnie na nim.

    Nie! Musiało mi się po prostu wydawać.

    Albo się zaczęłam zwyczajnie bać. To też mogło tłumaczyć fakt, iż serce mi kołatało w rytm ucieczki.

- Już jestem - Ettore nagle pojawił się w pokoju. - Ten debil próbował wyciągnąć ode mnie twój numer telefonu. Co za idiota!

- I co mu powiedziałeś? - zapytałam odpychając od siebie niechciane myśli, które wracały ze zdwojoną siłą. Paskudy jedne!

- Jak to co? - zdziwił się mężczyzna, posyłając mi krzywe spojrzenie. - Żeby się od ciebie odwalił. Może dodałem jeszcze coś od siebie... - uśmiechnął się konspiracyjnie.

- Co?

- Oj tam, nic takiego... prócz tego, że mogło mi się wymsknąć, że jesteśmy razem...

- Wymsknąć?! - krzyknęłam patrząc na niego z przerażeniem.

   Stanęłam gwałtownie na łóżku.

- Dlaczego miałbyś coś takiego mówić?!

- Powinnaś się cieszyć! Ratuję cię przed nim! Nie masz pojęcia jakim potrafi byś dupkiem! - zaraz jednak zdał sobie z czegoś sprawę, ponieważ się poprawił: - Większym ode mnie! Ja go znam Julio, on wziąłby od razu to co by chciał. Bez pytania.

    To zabrzmiało tak jakby mu na mnie zależało. Dodatkowo ta panika w głosie... choć pewnie chodziło mu głównie o to, że gdybym zainteresowała się jego kumplem, Ettore nie mógłby mnie tknąć. A przecież chodziło mu głównie o to, by się do mnie dobrać.

      O nic więcej. Sam tak powiedział, a ja nie miałam powodów, by mu nie wierzyć, w tej kwestii, na słowo.

- Więc dlatego mnie wtedy pocałowałeś? Żeby mnie ratować? Czy może dlatego, że sam chcesz wziąć coś ode mnie? W końcu chcesz mnie tylko przelecieć!

     Przez twarz Ettora przeleciało coś, co mogłam uznać jako chęć sprzeciwu, przeciw zarzutom. Ale to tak samo szybko znikło, jak się pojawiło, przez co nie mogłam stwierdzić czy naprawdę to widziałam. A może tylko mi się wydawało, bo miałam nadzieję, że chodzi mu jednak o coś więcej? Może nie miłość, lecz po prostu będzie mu zależeć na mnie jak na przyjaciółce?

- Głównie dlatego - uciął temat z obojętnym wyrazem twarzy.

    Spuściłam wzrok na granatową narzutę na łóżku. Nie chciałam żeby zobaczył na mojej twarzy zawód czy ból wywołany jego słowami. W końcu... W końcu wiedziałam, że mogę oczekiwać tylko na taką odpowiedź. Bo niby czemu miałoby mu na mnie zależeć? Byłam jedynie kolejną dziewczyną, która wtarabaniła mu się w życie.

    Nikim więcej.

    Jak zawsze.

     Westchnęłam.

- Cukier mi spadł - walnęłam, ponownie siadając na łóżku i zajmując się swoimi batonami, ponieważ nie miałam sił wrócić do swojego pokoju.

    Wolałam nawet nie mówić, że właśnie tak czasami radzę sobie po tym jak się na kimś zawiodę. To nie miało sensu. I mogło mówić za dużo.

      Jak dobrze, że się w nim nie zakochałam!

      Wtedy chyba musiałabym obrabować najbliższy sklep z cukierkami.

- Dasz mi jednego? - zapytał cicho Ettore, zbliżając się do łóżka.

- Nie - warknęłam wpychając sobie torbę na kolana. Następnie siadłam po turecku, żeby mieć większą kontrolę nad swoim plecakiem. - Mówiłam ci już, że cukier mi spadł. Muszę się doładować.

    Warknął coś pod nosem, ale wzruszył na moje słowa ramionami i włożył dłonie do kieszeni.

    Zrobiło się trochę niezręcznie.

     Tak jakbym była obrażona o to, że nie czuje czegoś, co powinien czuć. To z kolei mogłoby prowadzić do zaskakującej konkluzji - mógłby pomyśleć, że się w nim zakochałam.

- Masz - rzuciłam w Ettora pierwszy lepszy batonik, jaki nawinął mi się na palce. - Mam nadzieję, że nie masz na nic uczulenia.

- Na orzechy - odparł, przyglądając się opakowaniu "Marsa".

- Aha, czyli nie chcesz "Snickersa" - błyskotliwa odpowiedź. Brawo Julio! - Wewnętrzne czy zewnętrzne?

    Ettore zmarszczył bezrozumnie brwi.

- Och! - nagle go olśniło - Wewnętrzne. Duszności i te sprawy.

- Ja zewnętrzne. Na białą i mleczną czekoladę.

- To dlatego jesteś taka chuda?

    Po mojej twarzy przemknął nikły uśmiech.

    Nie dam mu tej satysfakcji. Najpierw będzie musiał się chwilę potrudzić z chłodną wersją mnie - postanowiłam z mściwą satysfakcją.

*******

     Chłodna wersja mnie zasnęła przytulona do Ettora jakąś godzinę później. Widać chłód za bardzo zmroził ją od środka. A Ettore był taki cieplutki!

    Julio, ogarnij się! Co z tego, że był ciepły, ładnie pachniał i cudownie przytulał? Powinnaś się była opanować kobieto! Odepchnąć go czy coś - beształam się, gdy obudziłam się dwie godziny później z problemem w postaci trudności z wydostaniem się z objęć (cudownie pachnącego) Włocha.

    Co nie powinno być trudne, gdyby nie fakt, że spałam na lewym ramieniu i w połowie na brzuchu, zaś Ettore wykonywał dokładnie ten sam manewr. Tyle, że jego brzuch nie stykał się z materacem - jak w moim wypadku - a z moimi plecami.

     Plusem tej sytuacji było to, że przyjemnie mnie grzał. Minusem - zrobiło mi się ciężko, praktycznie mnie zgniatał. No i nie mogłam się spod niego wytaszczyć. Był zbyt ciężki jak dla mnie.

    Wyłapałam, że z dołu dochodziły różne dźwięki.

    Czyli rodzinka wróciła już z miasta i prawdopodobnie szykowała obiado- kolację. Zapewne podejrzewając przy tym, gdzie my się znajdowaliśmy. Co z kolei oznaczało, że wcale nie przybędą mi na ratunek i nie zepchną ze mnie tego ciężaru w postaci Ettora.

     Poruszyłam się leciutko, by sprawdzić czy samej uda mi się uwolnić, ale to sprawiło tylko tyle, że Pisaequna mruknął coś po włosku i mocniej mnie przytulił.

    Na ogół narzekałam na okrągło, iż nie mam nikogo, kto mógłby mnie objąć, a teraz miałam ochotę narzekać na to, że mam. I, że czuję się dostatecznie często przytulana, żeby podziękować za tę usługę, i z niej ostatecznie zrezygnować.

- Ettore - szepnęłam wiercąc się. - Ettore, weź się...

- ...ruszaj...

    Czekaj! Ettore gadał przez sen?

    Aha.

    Ciekawe czy wiedział?

   Pokręciłam głową. Teraz było to nieistotne.

   Ponownie się poruszyłam, niestety z tym samym skutkiem.

- Nie... ruszaj... - Ettore przygniótł moje nogi swoimi w celu całkowitego unieruchomienia mnie.

- Ej! - jęknęłam.

    Jedynym czym mogłam poruszyć to tyłkiem.

    W ramach czystej desperacji, zaczęłam nim się wiercić.

- Nie... - senny głos Ettora zmienił się w bardziej przytomny. - Nie ruszaj się. Chyba, że liczysz na coś więcej niż przytulanki.

- To mnie puść - wyszeptałam z wypiekami na twarzy wywołanymi słowami mężczyzny.

    Wolałam naprawdę nie myśleć co mu teraz chodziło po głowie. A wszystko dlatego, że się do mnie przykleił! A może...

    Nie! Wcale nie chciałaś, aby doszło do czegoś więcej.

- Jesteś zabawna, Julio - ucisk wokół brzucha zelżał. - Naprawdę sądzisz, że cię puszczę? Spałem z tobą już kilka nocy i uważam, że dzięki temu nie tylko się wysypiam oraz czuję się wypoczęty, ale też, że towarzystwo kobiety znacznie poprawia mi humor.

- To sobie jakąś znajdź - zaczęłam płytko oddychać, aby nie kusić losu.

    Który z kolei, nieustannie kusił mnie.

     Więc albo był wyjątkowo zabawny, albo upił się i postanowił "pobawić" się moim życiem.

- Taka jedna właśnie leży przy mnie.

- Chyba raczej pod tobą - mruknęłam.

     Zaraz potem przymknęłam powieki.

    Idiotka!

     Musiałaś?! To taka wielka różnica, czy jak?!

    Ty naprawdę kusisz los!

- Jeszcze nie - Ettore szepnął mi do ucha. W jego głowie wyczułam rozbawiony uśmiech, choć nad tonem głosu fenomenalnie panował. - Ale lubię twój tok myślenia.

      Zachichotałam nerwowo.

     Jednak strach mnie nie zaatakował. Bardziej zażenowanie sytuacją.

- Ettore? - zapytałam przesuwając dłoń po policzku i licząc na to, że to pomoże w "usunięciu" czerwonych plam, które prawdopodobnie już zdołały przenieść się także na szyję.

- Co...? Niech zgadnę: "zamknij się"?

- Nie, złaź ze mnie. Przez ciebie cierpnie mi bok - wyjaśniłam starając się zbytnio nie ruszać.

    To jedno jego polecenie, w tej chwili, mogłam wykonywać bez końca. O ile to tylko sprawi, że zdecyduje się wykonać moje, także bez narzekania.

- Mówisz to, bo naprawdę jest ci nie wygonie? Czy dlatego, że chcesz uciec z mojego pokoju, bo boisz się, że ktoś nagle wejdzie i nas zobaczy? - zapytał na wdechu. Byłam tym naprawdę pod wrażaniem. Nie spodziewałabym się, że tak potrafi. Ani tego, że może bać się odpowiedzi. - A może boisz się, że jak tak dalej będziemy leżeć to w końcu zdecyduję się na krok, z którym ty chcesz poczekać?

     Jak tak na to spojrzeć z perspektywy tego co powiedział, to wszystkie jego wnioski były poprawne.

     Ale przecież mu tego nie powiem.

     Aż tak otwarcie do wszystkiego, nie podchodzę.

- Ettore.

- Migasz się od odpowiedzi.

- Aleś ty spostrzegawczy - rzuciłam sarkastycznie.

- Czyli wolisz zignorować moje pytania?

- Zdecydowanie. A teraz złaź.

- Ale wiesz, że Sonia była tutaj godzinę temu?

     Zamarłam. Nawet przestałam oddychać z przejęcia. Jakby to mogło pomóc mojej sytuacji.

- Mhm.

- Powiedziałem jej...

- Tylko nie to! - jęknęłam histerycznie.

- ...że zasnęłaś u mnie, kiedy graliśmy w "nie mruganie".

- Naprawdę? - zdziwiłam się.

     Poczułam, że kiwa twierdząco głową więc jakoś zdołałam się uspokoić. Nie było tak źle jak na to wskazywałaby sytuacja.

    Sonia najpewniej zrozumiała, że wcale nie zamierzałam przespać się z jej pasierbem. A sytuacja, w której nas zastała ma jedynie związek z tym, że zasnęłam.

    Przecież przytulać mogą się nawet nieznajomi, prawda?

    O Boże! W co ja się wpakowałam?

     Ettore naprawdę przynosił pecha.

- A co ona na to?

- Że słodko razem wyglądamy - odparł.

- Jasne - prychnęłam z niedowierzaniem.

   Włoch wypuścił powoli powietrze z płuc.

- Powiedziała, że mam nie wykorzystywać śpiącej czy też nieprzytomnej dziewczyny - przyznał. - Dodała, że jeśli złamię tę zasadę osobiście mnie wykastruje.

    Kochałam tę kobietę...

- Ale było tam też, że nie zaszkodzi bym w ramach ewentualnych przeprosin za przytulanie się do ciebie, pocałował cię.

    ...lecz czasami doprawdy wolałabym ją ukatrupić.

- Mhm - kolejne błyskotliwe ocenienie swojej marnej sytuacji.

- Więc...

- Powstrzymasz się od tego.

- Rozumiem.

    Więc czemu wątpiłam w słowa Ettora?

    Kluczowe pytanie, co?

- Jestem głodna i chce mi się pić - na potwierdzenie zaburczało mi w brzuchu.

     Mężczyzna za mną zachichotał.

- Słyszę.

- To może coś z tym zrobisz?

- Ale mi tak wygodnie - droczył się ze mną.

- Czyli mam umrzeć z głodu, bo ci "wygodnie"?

     Mogłam sobie śmiało wyobrazić, że teraz spogląda z namysłem w stronę okna, w którym odbijało się od białych ścian, zachodzące słońce. Po czym ponownie się uśmiecha.

- Dokładnie - tak brzmiała jego odpowiedź.

     Chyba nawet powinnam być zła lub co najmniej oburzona jego obojętnością na mój głów, ale czułam jedynie rozbawienie. No i musiałam przyznać, że mimo wszystko było wygonie i ciepło.

      Może jak się pominie fakt, że drętwiało mi powoli ciało.

       Oraz to, że byłam głodna.

- No dobrze, chodźmy, bo zaraz wszystko nam zjedzą - mruknął z wyraźnym niezadowoleniem. - Ale wrócimy do tego.

- Okej... Czekaj. Do czego? Do tej pozycji spania czy do którejś z gier?

    Uśmiechnął się do mnie, kiedy się odwróciłam w stronę Ettora. Prawdopodobnie jego uśmiech pojawił się, gdyż użyłam słowa "pozycja", ale nie wnikałam w to. W końcu kto jak kto, ale Ettore potrafił rozjaśnić wieczór właśnie tym.

     Podczas obiadu oczywiście zostaliśmy wypytani o sposób w jaki spędziliśmy dzień, a potem reszta zaczęła opowiadać o filmie, który oglądali. Przez co czułam się tak jakbym wreszcie należała do czegoś więcej. Jakby to była moja rodzina... Tak jakbym znalazła swoje miejsce. 

      Tam gdzie dawno powinnam być.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro