18. Dziadkowie mają coś jeszcze do powiedzenia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przekręciłam się na drugi bok i z zaskoczeniem spostrzegłam, że nie wpadłam na Juliana. Marszcząc brwi, zamrugałam dalej przytulając się do jego letniej poduszki, sygnalizującej, iż jeszcze niedawno tu leżał. Całkiem niedawno.

Rozejrzałam się sennie po sypialni, szukając wskazówek do tego, gdzie zbieg może się znajdować. Nie znajdując podpowiedzi, rozczochrana wstałam, ruszając w stronę salonu w dalszych poszukiwaniu Julka - mojej unikatowej elektrowni cieplnej. Gdyż pod kołdrą wcale aż tak ciepło, bez niego, nie było. A to tylko dlatego, że przyzwyczaiłam się do jego ciepłej obecności.

Człapiąc na bosaka po drewnianych, ciemnych panelach, dotarłam do drugiego pomieszczenia, gdzie rzeczywiście znalazłam Rishe. Siedział przed laptopem. Ponownie, niedorzecznie zainteresowany tym, co się w nim dzieje. O ósmej nad ranem!

Do tego kompletnie ubrany! Dlaczego on miałby się ubierać o takiej piekielnej godzinie? I to w czarne dżinsy i białą koszulę z podwiniętymi po łokcie, rękawami?

Skandalem było także to, iż miał uczesane włosy! Zaś one wcale nie chciały protestować i układały się dokładnie tak jak powinny.

- O! - Julian odwrócił się słysząc moje kroki, kiedy znajdowałam się niecałe dwa metry od niego. Cóż za refleks.

- Szukałam cię w łóżku - oznajmiłam pakując się chłopakowi na kolana, co ten przyjął z wyraźnym zadowoleniem. - I wiesz co znalazłam?

- No co? - spytał uśmiechając się do mnie, choć wyglądał na dziwnie zmęczonego. Mówiły mi to jego cienie pod oczami, jakby co jakiś czas, w nocy, budził się, by zająć czymś na laptopie.

- Nic - objęłam ramionami jego szyję.

Może tylko mi się wydawało? W końcu mi również zdarzają się pojawiać, gdy nie posmaruję kremem okolic oczu.

- Wybacz, musiałem... - zerknął przez moje ramię na ekran laptopa.

- Praca jest ważniejsza od wyspania się?

- Ja po prostu... - Julek ponownie na mnie spojrzał. Przepraszająco - Wybacz, ale to nadal dla mnie nowość. Praca była zawsze dla mnie czymś stałym, nieskomplikowanym, obliczalnym. Nie to, żebyś była dla mnie nieważna, lecz muszę zwyczajnie przyzwyczaić się do tej... sytuacji.

Czyli kiedy mówił, że mój dziadek uważa, iż nie jest dla mnie odpowiedni, bo jest pracoholikiem, było racją. Fajnie wiedzieć.

- Mogę ci w tym pomóc? W przyzwyczajaniu się do nowej sytuacji? - zamruczałam, przysuwając twarz do jego twarzy.

- To byłoby naprawdę cudowne, ale obawiam się, że mogłem zamówić śniadanie i zaraz może ono przyjść.

Rozczarowanie na mojej twarzy, musiało być wystarczająco widoczne, aby sprawić, by Julek się roześmiał. Cmoknął mnie w usta, niejako jako nagroda za moją pomysłowość, lecz to w żaden sposób nie poprawiło mojego nastroju.

Po chwili namysłu Julek, zatrzasnął klapkę laptopa i zwrócił całą uwagę na mnie. Chociaż było widać, iż zrobił to z niejaką trudnością. Ale ważniejsze było to, że się starał coś zrobić ze swoim pracoholizmem. W każdym razie pracował nad tym, aby całkowicie nie poświęcać, mojej obecności, na marne.

- No, to co mi nowego powiesz? - zapytał z uśmiechem błąkającym się na po jego ustach, gdy kładł wolną rękę na moim kolanie.

- Nie chrapiesz - oznajmiłam poważnie. - Wiem, bo w nocy obudziłam się na chwilę, a ty akurat spałeś na plecach.

- A ponoć byłaś taka zmęczona - rzucił spoglądając na mnie znacząco.

- Bo mnie wykończyłeś - prychnęłam. - Na prawdę, nadal jestem odrobinę obolała! Ale muszę przyznać, że... - urwałam wpatrując się w te cudowne czekoladowe oczy i w uśmiech, w którym się zakochałam.

Głównie dlatego straciłam głowę. I prawdopodobnie zakochałam się w tym uśmiechu dużo wcześniej, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Co niespecjalnie, by mnie zdziwiło. Wiele ważnych, zauważalnych rzeczy umykało mojej uwadze.

Przecież nawet sprawa z Sonią była widoczna! Byłam do niej bardziej podobna, niż do kobiety, którą uważałam za matkę.

Albo wystarczyło spojrzeć na Alessie! Przecież praktycznie się od siebie nie różniłyśmy! Co prawda występowała taka sytuacja nawet u kuzynostwa, lecz na pewno nie w takim znaczącym stopniu.

- Że? - podchwycił Julek, kierując się moim dramatycznym milczeniem.

- ...że było warto - dokończyłam z lekkim uśmiechem. - Prócz tego, mogę ci powiedzieć, że lubię cię. Bardzo.

- To dobrze - Julian ścisnął moje kolano. - Bo ja też cię lubię. Jak już zapewne, dobitnie, wiesz.

Posłał mi kolejny szeroki uśmiech, który tym razem całkowicie rozpogodził jego twarz. Dodając młodzieńczości, zaś tej brakowało mu, gdy zajmował się sprawami firmy - dodając mu lat. Nie żebym kwestionowała potrzebę poważności, czy coś. Tylko...

Znałam to uczucie. Sama, gdy pracowałam w restauracji (czyli dawno temu, za górami i lasami), często poświęcałam się jej bardziej, niż wszystkiemu innemu. Dla potrzeby stałości. Ale przez to wiem także to, że to nie jest zdrowe. Potrzebne jest oddzielenie pracy od życia prywatnego. To nieprzejmowanie się tym, co dzieje się w biurze lub gdzieś indziej.

Bo inaczej, co to za życie? Zaznaczone jedynie problemami dodającymi lat i zmartwień, pochodzącymi z roboty.

- Wiem, ale lubię to słyszeć - powiedziałam radośnie.

- To dobrze, że wiesz, bo nie zamierzam zbyt często, ci tego mówić - przeniósł dłoń z mojego kolana na moje udo. - Nie zasłużyłaś na to, po tym jak mnie próbowałaś, dzisiaj, zrzucić z łóżka. No i prawdopodobnie przez to, byś się rozbestwiła, a tego bym nie zniósł. Po co mi egoistyczna pannica?

- Co? - zamrugałam - Wcale nie próbowałam cię zrzucić z łóżka! - już pomijając dalszą jego wypowiedź. Chyba nie chciałabym być z kimś, kto notorycznie musi mnie utwierdzać w przekonaniu, co do swoich uczuć względem mnie. To byłoby, co najmniej, męczące.

- Próbowałaś! Kopnęłaś mnie w goleń dwa razy! Możesz próbować wmawiać mi co tylko chcesz, ale ja i tak wiem swoje - wskazał mnie oskarżycielsko. - Moja droga, ty się zwyczajnie rozpychasz w łóżku. Musimy nad tym popracować, bo inaczej nawet ta mała przestrzeń, którą mi zostawiłaś, nie wystarczy do ucieczki przed twoim trybem ninja uaktywniającym się w nocy.

Rozdziawiłam usta. Trybem ninja? Mała przestrzeń? Co?

- Wcale...

- Ależ tak. Ja nie wiem kto cię trenował, lecz jeśli potrafisz coś takiego robić, kiedy śpisz, to już się boję tego, co robisz, kiedy na trzeźwo włączasz tryb obronny - Julek pokręcił głową z udawanym politowaniem. Widać, mimo to, było, że jest rozbawiony całą tą sytuacją. - Na prawdę zaczynam uważać, że trening w NIT, jest ci niepotrzebny.

- Jaki...? - zaczęłam ponownie.

- Jeszcze instruktorzy skarżyliby mi się, że wysłałem do nich jakąś morderczą laskę, która potrafi rozłożyć ich na łopatki w pięć sekund. Wyobrażasz sobie ich pretensje, kiedy zrobiłabyś to przy innych rekrutach? Byłoby strasznie tego słuchać. Jeszcze, by mi się rozpłakali na korytarzu, a przecież w innych wypadkach nie okazują emocji!

Zacisnęłam usta wiedząc, że Julek robi to specjalnie. Tylko nie wiedziałam czy chce ośmieszyć w ten sposób moje umiejętności, czy po prostu z jakiegoś innego powodu, którego póki co, nie widziałam.

- To było wyjątkowo wredne z twojej strony - fuknęłam.

- Jasne - przewrócił oczami. - Ciekawe co dokładnie? Mówiłem przecież prawdę! W niczym cię nie okłamałem. A może wolałaś, żebym zrobił to...?

Zachichotałam, gdy wbił mi palec w bok i wygięłam się bardziej w stronę torsu Juliana. Wiedząc, że to właśnie dlatego, tak przybliżył dłoń. Już od dawna kusiło go ukaranie mnie, za moje nocne wyczyny.

- Albo to? - połaskotał mnie ręką, która dotąd mnie obejmował, w brzuch.

- Ej! - pisnęłam. To nie fair, że on wiedział, gdzie mnie łaskotać, zaś ja wiedziałam tylko tyle, że on NIE ma łaskotek.

Wiem, bo wczoraj sprawdzałam.

*******

Na obiad, spotkaliśmy się wszyscy w hotelowej restauracji, w której byłam tylko raz - kiedy Julian chciał mnie tam wyciągnąć, przed jednym z bankietów. Było to wielkie, czerwone pomieszczenie z wielkimi oknami wychodzącymi na kanał i kryształowymi żyrandolami, które sprawiały imponujące wrażenie.

Wiadomo było, że jak kogoś stać, to trzaśnie sobie coś, co pokazuje jego status majątkowy. Aż dziw, że Julian tego nie robi.

- Dziecko już w drodze? - zapytał znienacka pan Jan, siedzący bezpiecznie, naprzeciwko mnie i Julka.

Zakrztusiłam się pitą akurat herbatą, zaś Julian opluł się kawą ,która ponoć miała mu pomóc w przetrwaniu dnia. Taaa, właśnie widzę jak pomogła, normalnie zarąbiście!

- Co? - wychrypiałam, kiedy zdołałam odzyskać głos. W miarę, ale jednak.

- No, po waszych minach i zachowaniu, wnioskuję, że przynajmniej druga baza zaliczona.

- A jak tam jedzenie? - odbił pytanie Julian z wyraźnie niezadowoloną miną skrytobójczego zabójcy, który właśnie planował kolejny zamach na czyjeś życie - Dosypać jeszcze cyjanku, dziadku? Obawiam się, że niestety wsypałem za małą dawkę... Julio, z łaski swojej, wyciągnij z torebki to opakowanie pastylek, które przed wyjściem z pokoju, ci dałem.

- Hmm - mruknęłam udając, że szukam torebki - wydaje mi się, że zostawiłam je w pokoju, wraz z torebką. Mam podskoczyć?

- Nie ma sensu - chłopak pokręcił głową. - Do tego czasu zdąży wszystko zjeść. Najwyżej dosypie mu się do późniejszej herbaty.

Zagryzłam zębami dolna wargę, żeby powstrzymać uśmiech, gdy Julian i jego dziadek siłowali się na spojrzenia. Widać nie robili tego pierwszy raz. Widać było także to, że obaj byli zbyt uparci, by przyjąć do swojej wiadomości własną przegraną. Co mówiło mi, że mogą to robić cały dzień.

- Tak się składa, że nie mam torebki - rzuciłam, chcąc przerwać ciężką atmosferę jaka zapanowała nad stołem. - A wiedziałam, że czegoś nie kupiłam!

- W takim razie ją kupimy wraz z dużym workiem - warknął Julek.

- Workiem?

- Na ciało - wyjaśnił dalej wbijając wzrok w swojego dziadka. - Staruszek za długo żyje, trzeba to zmienić.

- Młody człowieku - włączył się dziadek - pragnę ci przypomnieć, że dywan jest dużo bliżej i nie trzeba po niego specjalnie chodzić. Poza tym, nikt nie zwróciłby uwagi, gdy będziesz iść służbowym korytarzem ze zwiniętym dywanem.

- Dziadku! - ponownie kaszlnęłam. Rozejrzałam się za panem Wiktorem, który poszedł na chwilę do pokoju po jakieś dokumenty, które razem z nami chciał przejrzeć.

- No co? Widać, że sobie nie radzi.

- Ale to jeszcze nie powód, żeby podpowiadać mu jak wynieść z hotelu zwłoki! - syknęłam kopiąc dziadka w łydkę, który na swoje nieszczęście siedział po mojej prawej stronie. - Zachowujecie się jak banda wymoczków.

- Wymoczków? - zapytał pan Jan, spoglądając na mnie - Nie chcę być wymoczkiem - burknął z niezadowoloną miną.

- To może wreszcie zejdziecie z nas? Nie potrzebujemy waszej pomocy - palcem wskazującym ujęłam siebie oraz Juliana, który nadal mordował wzrokiem swojego dziadka.

- My tylko pomagamy - mruknął dziadek, tak cicho jakby nie był pewien czy chce lub powinien się odzywać. Dodatkowo miał minę zbitego psa.

Zawsze używał takiego szantażu emocjonalnego, kiedy coś nie szło po jego myśli w czasie kłótni z babcią. A, że zdarzało się to stosunkowo często, seniorka zaczęła go ignorować, gdy coś takiego odwalał. Tyle, że ja nie miałam takich stalowych nerwów.

Zaś Julian, do którego chyba nie dotarło, że i jego nazwałam "wymoczkiem", ułożył ramię na oparciu mojego krzesła. Z zadowoloną miną przyjmując nagły brak zainteresowania jakąkolwiek interakcją ze strony staruszków.

Zaraz, jednak - pod wpływem lekkiego uśmiechu mojego dziadka - zmarszczył brwi z wyrazem namysłu na twarzy. Skakał przy tym spojrzeniem na każdego z nas jakby w celu rekonesansu, lub aby stwierdzić, czy my wiemy, iż on początkowo nie wiedział, że on też został oznaczony w tej haniebnej kategorii.

Julian nerwowym gestem wygładził swoją błękitną koszulę i chwycił za łyżeczkę od kawy. Wyglądał tak jak gdyby zamierzał mi ją przekazać z rozkazem: "Udław się nią albo przeproś", ale tylko rzucił mi spojrzenie spod przymrużonych powiek. Tak, był wyraźnie zirytowany.

Co najmniej zirytowany.

I także dostrzec można było po kim odziedziczył geny.

- J... - zaczął ze słyszalnym warkotem w głosie.

- Już jestem - odezwał się jednocześnie pan Wiktor, który pojawił się w samą porę (przynajmniej jak dla mnie, wolałam jeszcze nie ginąć w tragicznych okolicznościach). Mężczyzna wprost nie mógł wybrać lepszej pory!

Gdyby nie on prawdopodobnie wpierw rozpętałaby się trzecia wojna światowa - koalicja mężczyzn przeciwko jednej, samotnej kobiecie, która miała jedynie dość ich kłótni.

Nie powiem, by zapowiadało się to cokolwiek obiecująco. Przynajmniej dla mnie, gdyż to mogłoby się skończyć naprawdę tragicznie. Dwoje z trojga znało mnie wystarczająco, aby wiedzieć w co uderzyć, żeby zabolało.

- Coś mnie ominęło? - zapytał nowo przybyły, zdziwiony napiętą atmosferą przy stole. Najpewniej spodziewał się wszystkiego (włącznie z rozniesieniem restauracji), lecz pewnie nie tego, że dojdzie tutaj do jakiejś nieciekawej wymiany zdań.

- Nic ciekawego - bąknął dalej naburmuszony pan Jan wbijając widelec w kawałek mięsa. Tak jakby wyobrażał sobie, że to byłam ja. Następnie uniósł go i przyglądając się mu, dodał: - Prowadziliśmy rozmowę o pogodzie, jak zawsze, kiedy się nie wie o czym pogadać z dzisiejszą, upartą młodzieżą.

- Jak to nie wiedzieliście o czym porozmawiać? - zdziwił się pan Wiktor - Trzeba przecież dziewczynę wprowadzić do NIT.

- Po co? - zapytał dziadek marszcząc z niezadowoleniem brwi - Nie ma takiej potrzeby.

- Ależ jest! - zaoponował Julek wyraźnie zbulwersowany zachowaniem staruszka - Julia chce ze mną pracować. Powiedziała mi to. Podpisała nawet... No dobrze, jeszcze nie podpisała papierów, ale niedługo ma zamiar to zrobić, prawda Julio? - dodał z lekkim naciskiem.

I cała uwaga skupiła się na mnie.

Prócz dziadka, nikt nie był jakoś szczególnie przeciwny temu pomysłowi, dlatego czekali na dalszy ciąg rozwijającej się sytuacji. Zapewne chcąc nasycić w ten sposób swoją ciekawość. Albo dopingując którąś ze stron.

Tyle, że ja bałam się. Nie chciałam tracić dziadka, a on wyraźnie był przeciwny mojemu pomysłowi. I zapewne oczekiwał, że wybiorę którąś ze stron - jego stronę.

- Julio, po co ci to? Naprawdę chcesz poświęcić swoje marzenia odnośnie gotowania? Własnej restauracji? Tylko dlatego, że nagle zachciało ci się popracować ze "śmierdzącą stopą"?

- "Śmierdzącą stopą"? - usłyszałam rozbawienie w głosie Julka, który musiał sobie przypomnieć jak to nazywałam go w przedszkolu.

- No... jedno nie wyklucza drugiego, dziadku - powtórzyłam słabo nasze słowa, nie widząc innego wyjścia. W tym samym czasie druga ręka Juliana wylądowała na moim kolanie, które poklepał z wyraźną satysfakcją.

- Widzi pan? Julia chce ze mną pracować.

- Jula, jeśli wejdziesz do NIT, to nie będzie odwrotu.

Groźnie to zabrzmiało.

Zupełnie jakby byli jakimiś gangsterami czy zabójcami na zlecenie w jakiejś sekcie.

- Sami swatacie mnie z...

- To inna sprawa! - zezłościł się dziadek spoglądając na mnie z dziwnym wyrazem twarzy - Jak przejdziesz na emeryturę też nie dadzą ci spokoju i dalej będą ci dupę zawracać pierdołami.

- Ty wydajesz się z tego powodu zadowolony - zauważyłam niepewnie.

Może rzeczywiście nie powinnam się w to pakować? Nie dość, że już związałam się ze swoim partnerem to teraz dziadek wyraźnie miał obiekcje, co do naszego planu.

Wątpliwości rozwiało, jednak kolejne ściśnięcie mojego kolana.

W ten sposób będę przecież częściej widywać się z Julianem. W końcu nie wiadomo na jak długo wyślą go do innego kraju, czy jak daleko ode mnie. Nie wiadomo kiedy będzie mógł wrócić lub czy nie będzie musiał zostać tam na dłużej, bo stało się coś, co może naprawić tylko Risha.

- Bo uciekam przed tą krwiożerczą bestią w postaci twojej babci - wymamrotał dziadek niezbyt przekonująco w odpowiedzi na moją uwagę. - Ale nie w tym rzecz!

- Ty po prostu nie chcesz, by była od ciebie lepsza - dorzucił szybko pan Jan, jakby dopingując moją i Juliana współpracę. - Daj jej się wyszaleć! Przecież jakby coś się działo, będzie przy niej mój wspaniały wnuczek - przy tych dwóch ostatnich słowach, spojrzał na Julka ostrzegawczo. - Wątpię, aby pozwolił, aby ktoś ją skrzywdził.

- No raczej - włączył się ponownie, aż nazbyt ochoczo chłopak.

- To... - pan Wiktor z zakłopotaniem podrapał się po głowie - wchodzi do NIT czy nie?

- Tak!

-Nie!

Krzyknęli jednocześnie Risha i mój dziadek, wprowadzając jeszcze większy zamęt.

Pan Jan roześmiał się, gdy "Wikuś" spojrzał na mężczyzn z dezorientacją.

- Tak - odpowiedziałam zadziwiając samą siebie, gdyż przez dziadka zaczynałam mieć spore wątpliwości, czy aby na pewno robię dobrze.

- To masz - Julek podstawił mi pod nos swój telefon i srebrny rysik. Następnie postukał w ekran, który świecił się na biało - Tu podpisz, kochanie.

Po raz pierwszy w życiu zignorowałam zirytowane, karcące, nieprzyjemne i pełne żalu spojrzenie dziadka. Może i nie był zadowolony z mojej decyzji, ale czułam, że to jest to. Że to właśnie na to czekałam przez całą swoją egzystencje.

Uśmiechnęłam się do Juliana podpisując się starannie, tak jakby od tego idealnego podpisu zależało moje życie.

Bo może zależało. Z tym moim wyjątkowym szczęściem.

- No dobrze, skoro to już mamy załatwione, przejdźmy do czegoś, co nie wzbudza tylu emocji - rzucił, chrząkając pan Wiktor.

- Widzisz? Ponuracy - mruknął mi do ucha Julek, dalej z triumfem w oczach, którego nawet nie próbował ukrywać przed seniorem Markuszewskich.

- Julianie przestań denerwować Julię - pan Jan kopnął wnuka w nogę, gdy mężczyzna otwierał usta, żeby znów mi coś powiedzieć. - Później się pomiziacie. Teraz praca.

- No więc - ojciec Juliana taktownie zignorował ostatnią uwagę staruszka, przeglądając papiery jakby czegoś szukał. - Owa para, o której już wspominałem, ta która się zaręczyła, zaprosiła nas na przyjęcie zaręczynowe. W trakcie stypy, chcą zawrzeć z nami umowę, byśmy obstawiali ich ślub.

- Po co? - spytałam.

- To bogate dzieciaki - zauważył dziadek. - Boją się, że ich popudrowane dupki zostaną obrobione w czasie łączenia majątków.

Przy stole na moment zapadła cisza.

Julek wydawał się maksymalnie skupiony, kiedy zaglądał dyskretnie na dokumenty znajdujące się przed panem Wiktorem. Dziadek chłopaka przyglądał się temu z pobłażliwym uśmieszkiem, jakby chciał upomnieć wnuka, że robi to niewłaściwie (co by mnie nie zdziwiło). Zaś mój dziadek uparcie marszczył brwi, zupełnie tak jak gdyby próbował połączyć coś do kupy.

Jedynie ja bez zrozumienia spoglądałam na pana Wiktora, który z kolei rozglądał się po sali, wyraźnie kogoś szukając.

Zagryzłam wargę, łącząc palce z palcami swojego chłopaka.

- To co? - zaryzykowałam pytanie - Co będziemy teraz robić? Siedzieć w milczeniu? Czy jednak zostanie nam... a przynajmniej mi... wyjaśnione, co właściwie będziemy robić?

- Wy dwoje będziecie robić dobre wrażenie i ponownie nakłaniać ludzi do przyjęcia naszych usług - wyjaśnił senior Risha. - Zaś my troje będziemy umilać życie rodzicom państwa młodych. Przekonując ich jednocześnie do słuszności ich decyzji naszej współpracy i innych rzeczy.

- Na przykład zabawianie ich rozmową i zapewnieniom, że chętnie pomożemy im kiedy tylko będą tego potrzebować - dodał dziadek. - Ogólnie skończy się to piciem. Głównie to będziemy robić.

Aha... Nic dziwnego, że dziadek zawsze po spotkaniach ze "starymi znajomymi" wracał w tak dobrym humorze. Nie od dziś wiadomo o tym zbawiennym oddziaływaniu alkoholu, który poprawia nastrój.

Ktoś nagle chrząknął, kiedy akurat miałam zapytać czy pijaństwo wchodzi w zakres "dobrego wrażenia", które mieliśmy sprawiać. A przynajmniej ze wzroku pana Wiktora wyczytałam, że to miało dotyczyć wszystkich, nie tylko mnie i Julka.

Gdy podniosłam wzrok, zamarłam w bezruchu. Przestałam czuć, słyszeć innych gości, czy nawet widzieć cokolwiek innego niż... Ettore.

Ettore wrócił.

Na dosłownie kilka sekund dostałam ataku duszności, który przeszedł, gdy poczułam silny, szorstki uścisk dłoni Juliana. Spokojnie odetchnęłam, nim przeniosłam wzrok na dziewczynę uczepioną ramienia Pisaequina. Wyglądała jak typowa bogata dziewczyna, z tych głupiutkich - bez obrazy! - o ufnych ciemnych oczach i szerokim uśmiechu osoby, która wierzy, że świat jest najbezpieczniejszym miejscem we wszechświecie.

Dziewczyna miała długie do pasa ciemnobrązowe włosy, które idealnie odzwierciedlały ile może dać długa wizyta u wybitnej fryzjerki. Były lśniące, niezwykle zadbane i poskręcane w drobne fale, które czepiały się jej wykrochmalonej, białej koszuli wepchniętej w beżową, prostą spódnicę.

- Przepraszamy za spóźnienie! - zawołała z przejęciem, przejeżdżając dłonią po wysuniętych kościach policzkowych, tak aby widać było jej pierścionek z brylantem. - To moja wina! Nie wiedziałam w co się ubrać, bo nigdy nie uczestniczyłam w takich zebraniach, ale to się nie powtórzy, słowo daję.

Ettore uśmiechnął się z pobłażliwością dla swojej narzeczonej, wygładzając garnitur.

To właśnie mieli być te "bogate bachory", o których mówił pan Wiktor.

- Nic się nie stało - mruknął pan Jan. - Dzięki temu zdążyliśmy omówić najważniejsze sprawy.

- Och, to wspaniale! - dziewczyna zaklaskała w dłonie z zadowoleniem.

- Jak dla kogo - rzuciłam pod nosem, przewracając oczami. Jak dla mnie ta dwudziestokilkuletnia dziewucha mogłaby przestać tak piszczeć. Jej entuzjazm wcale nie poprawiał mi humoru, który zniszczył swoją obecnością Ettore.

- Jestem Wiktoria, tak w ogóle.

Niespodziewanie poczułam jak Julek napina wszystkie mięśnie. Nie rozumiałam dlaczego to robi, do momentu, gdy nie poczułam na sobie czyjegoś spojrzenia. Z początku myślałam, iż to Julian się we mnie wparuje oceniając moją reakcje, ale nie. To ten, stojący nadal, typek się we mnie wpatrywał.

Już myślałam, iż zdołałam powstrzymać Rishę przed ruszeniem w stronę Ettora, gdy ten wystrzelił do przodu. Następne co usłyszałam to trzask łamanego nosa, piskliwy wrzask i rumor upadającego ciała. Później dołączył do tego krzyk pana Wiktora oraz trzaskanie drzwiami.

Z zaskoczeniem - i satysfakcją - wpatrywałam się w leżącego, trzymającego się za nos Pisaequina oraz histeryzującą narzeczoną, która padła na kolana nie wiedząc co zrobić. Oczywiście wszyscy goście wbijali w nas wzrok żądni sensacji, ale nie to było w tamtej chwili dla mnie ważne.

Zaniepokoiłam się tym, gdzie mógł pognać Julian, wobec tego rzuciłam się w pogoń za nim, domyślając się, że miła atmosfera dzisiejszego dnia właśnie dobiegła końca.

Nie to, żebym myślała, iż Ettore sobie nie zasłużył, ale Julek był ostatnią osobą, która powinna wymierzać sprawiedliwość komuś, komu to ja powinnam była zaserwować taki cios. Powstrzymało mnie tylko to, że nie byłam wstanie się ruszyć, do momentu ucieczki chłopaka.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro