Udało się?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***June

Budzi mnie ból kręgosłupa, od złej pozycji. Przecieram zaspane oczy, ale nic to nie daje. Wszędzie wokół jest ciemno. Po omacku próbuje odnaleźć swój telefon, ale jedyne co wyczuwam to ciało. Ciało Jaca. Moje policzki rozgrzewają się na myśl spędzonych chwil, a na usta wpływa mimowolnie szeroki uśmiech. Już dawno się tak nie czułam. I nie chodzi tu o samo spełnienie. Czuję się cudownie w jego obecności. Taka wolna i .. czuję się sobą. Taką prawdziwą sobą.

Mój dotyk budzi Jaca bo po chwili tonę w jego ramionach, by spowrotem opaść na posłanie.

- Jace?

- Mmmm - ochrypły pomruk opuszcza jego usta, a moje ciało pokrywa się od niego gęsią skórką. Przełykam ślinę.

- Burza się chyba skończyła - mówię i dopiero teraz zdaje sobie z tego sprawę. Jest bardzo cicho.

- Dobrze - mruczy w odpowiedzi i przytula mnie bardziej.

- Chyba powinniśmy jechać dalej - stwierdzam, ale bez przekonania. Jest mi tak dobrze w jego ramionach, że mogłabym tak zostać do końca życia.

- Jeszcze chwilę - szepcze do mojego ucha składając przy tym pocałunek zaraz pod nim.
Przyjemne ciepło płynie falą przez moje ciało.

Może rzeczywiście możemy tu zostać jeszcze chwilę?

Odwracam twarz, by odszukać jego usta, gdy z zewnątrz słychać huk.

Podrywamy się oboje. Jace opiekuńczo zgarnia mnie za siebie, gdy drzwi do szopki otwierają się na oścież. W świetle poranka widać jedynie postać z niewątpliwie strzelbą w ręku skierowaną ku ziemi.
Ostry snop światła uderza w nas z latarki przybysza. Jace obronnie wysuwa rękę, a ja kulę się za nim.

- No, no no - cmoka przybysz - a cóż to za szczury zaległy mi się w szopie?

- Proszę nie strzelać - prosi Jace, nie jesteśmy uzbrojeni.

- Chcielibyśmy tylko przeczekać burzę - dodaje, nie wychylając się ani odrobinę. Ale ze mnie tchórz. Nic nie poradzę jednak, że wydarzenia z lasu nadal gdzieś we mnie tkwią. A jak to jeden ze zbiorów Roberta?

- Widzę, że nie tylko - odpowiada mężczyzna.

- Jak pan pozwoli to zaraz nas tu nie będzie. Zabierzemy nasze rzeczy i..

- Nie!

Czuję jak Jace napina się jeszcze bardziej, a mi oddech zamiera w piesi. Po długich sekundach ciszy, przybysz zaczyna się śmiać, tak mocno, że latarka którą trzyma odprawia jakiś dziki taniec rozsiewając snop światła gdzie popadnie.

- Gdybyś tylko widział swoją minę chłopcze.. ha ha .. coś pomiędzy zaskoczeniem a chęcią mordu. Naprawdę byś jej bronił co!?

Nieznajomy śmieje się dalej, ale nam nie jest do śmiechu. To jakiś świr teraz się śmieję a za chwilę wystrzelą nas jak kaczki.

- Niech nam pan pozwoli odjechać - próbuje się przebić przez ten jego atak rozbwienia.

- Dobra, dobra zbierajcie się - mówi już spokojniej i wycofuje się na zewnątrz. Jak poparzeni wciągamy co się da i chwytamy nasze rzeczy, by jak najszybciej stad wiać. Gdy ruszam przodem Jace chwyta mnie za ramię i zatrzymuje.

- Wyjdę pierwszy, a ty schowaj się za mną - mówi wpychając się przede mnie.

- Jace - łapie go za bluzę.

- Powiedziałem - warczy chwytając mnie za ramiona. - Nie mogę pozwolić żeby coś ci się stało, rozumiesz?

Dreszcz emocji przechodzi przez moje ciało. Powinnam się bać tego co jest na zewnątrz, ale przy nim czuję się bezpiecznie jak nigdy dotąd.
Przytakuje kiwnięciem głowy.

Powoli wychodzimy. Mrużąc oczy przyzwyczajam się do światła dziennego.

Przed nami oparty o pickup stoi starszy mężczyzna. Dopiero teraz rozpoznaje w nim sprzedawcę że stacji.

- To pan..

- Tak czułem że nie zajedziecie daleko. Do tego znajomy farmer dzwonił, że na moim terenie parkuje jakiś obcy samochód.

- Wystraszył nas pan - mówię odrobinę gniewnie. Naprawdę się bałam.
Mężczyzna znowu się śmieje.
Jace w tym czasie pakuje wszystko do auta. Wymieniam grzeczności z właścicielem terenu, który jak się okazało chciał nastraszyć nas dla żartu. Nie powiem nieźle mu to wyszło. Możemy ruszać dalej.

*

Powiedziałam bym że jedziemy w komfortowej ciszy, ale tak nie jest. Miniona noc coś zmieniła. Nie jest tak, że teraz udajemy nieznajomych, ale wiszą nad nami niewypowiedziane słowa. Tak myślę przynajmniej. Może jest to coś innego..

***Jace

Kolejny raz w życiu tak bardzo się o kogoś bałem. Wtedy w tamtym lesie podświadomie czułem , że im chodzi o mnie i June nie stanie się żadna krzywda, ale dzisiaj.. jak zobaczyłem te strzelbę wiedziałem, że muszę zrobić wszystko żeby włos jej z głowy nie spadł.
Teraz nie wiem jak się zachować. Chciałbym powiedzieć jej tak wiele, bo nie jest tak, że ta noc niczego nie zmieniła. Nie jest też tak, że dopiero dzięki niej coś zrozumiałem, bo stało się to już dawno. Nigdy nie spodziewałem się, że po Charlie ktokolwiek będzie w stanie zwrócić moją uwagę, a co dopiero wzbudzić uczucia. Teraz już wiem, że to możliwe. Wiem, że kocham June.

- Wjechaliśmy do Ludlow - June przerywa moje zamyślenie.

- Co? - pytam, zerkając na nią z za kierownicy.

- Już nie jesteśmy w Leominster.

Kiwam głową. Niedługo przemierzymy całą Anglię.

- Jace?

- Tak?

- Nie, nie ważne - przewracam oczami. Jak dziecko.

- Mam się zatrzymać? - zerkam na nią sugestywnie. Wypuszcza powietrze z płuc a jej ramiona nieco opadają w rezygnacji.

- Wiem, że nie wracaliśmy do tego tematu z początku naszej.. znajomości, ale czy zastanawiałeś się nad celem podróży?

Marszczę brwi. Szczerze mówiąc odkąd poznałem tak naprawdę June cel podróży przestał mieć znaczenie.

- Nie. - Odpowiadam krótko. Co mam powiedzieć? Gdzie ty tam i ja? - A ty?

- Ja nie mam celu. Tak naprawdę chciałam coś zobaczyć, przeżyć coś nowego - odpowiada lekko zamyślona.

- I co? Udało się?

Zapraszam was do odwiedzenia mojej strony autorskiej

facebook.com/MarzenaMilek.stronaautorska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro