Zadzwoniłam do domu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Jace

- Wszystko w porządku? - pytam. June z tej stacji wyszła taka nie obecna, zamyślona.

- Tak - Odpowiada i wsiada do środka auta. Co mnie dziwi to to , że na miejsce pasażera.

Nie widząc innej opcji zasiadam za kierownicą i zawieszam wzrok na jej smutnej twarzy.

- Czym sobie zasłużyłem na to by znowu prowadzić to cudeńko? - próbuje rozładować sytuację, która nie wiedzieć czemu zrobiła się niezwykle napięta.
Dziewczyna obrzuca mnie obojętnym spojrzeniem i wyciąga dłoń z kluczykami w moim kierunku. Odbieram je od niej delikatnie muskając jej dłoń. Wiem, że nie powinienem, ale nie mogłem się powstrzymać.

- Słuchaj, wiem że się nie znamy i to nie moja sprawa, no i nie ma najmniejszego powodu żebyś mi się zwierzała, ale chyba coś cię gryzie. - Coś każe mi wypowiedzieć te słowa. Chociaż wiem , że chyba jestem ostatnią osobą na tym świecie, która może jej pomóc. Ja sam sobie nie potrafię poradzić z moimi demonami. Tylko ta jej smutna twarz. Żadna kobieta nie powinna być smutna.

- Masz rację - mówi nie gromiąc mnie spojrzeniem - to nie jest twoją sprawa.

Odpuszczam. Rzeczywiście nie powinienem się wtrącać. Co ona mnie właściwie obchodzi? Niebawem nasze drogi bezpowrotnie się rozejdą. I ani moje problemy, ani jej nie będą miały tu znaczenia. Jesteśmy dla siebie obcy i tak zostanie.
Dlatego nie mówię już nic więcej i odpalam silnik samochodu. Od Winchester dzieli nas kilka godzin jazdy, a po drodze tylko jeden postój. A później żegnaj June.

***Robert

- Witam panie Russo - witam się z prywatnym detektywem. Mój dobry znajomy mi go polecił. Jak dla mnie nie wygląda na detektywa. Jest może dwa , trzy lata starszy ode mnie, a te niewątpliwie latynoskie geny dają mu wygląd lowelasa, a nie kogoś kto ok incognito śledzi niewiernych współmałżonków.

- Witam panie Shay. - Odpowiada ściskając mi rękę.

- Przejdźmy do rzeczy - rozsiadam się wygodnie na fotelu przed jego biurkiem. - Szukam narzeczonej.

- Jak dawno temu zaginęła? - Russo sięga po notes i patrzy na mnie wyczekująco.

- Nie zaginęła, tylko wyjechała - stwierdzam. Na samo wspomnienie jej ucieczki zaciskam że złości szczękę. A fakt, że ten cały detektyw nieudolnie maskuje uśmieszek jeszcze bardziej mnie wkurwia.

- To kiedy dokładnie ... wyjechała? - ostatnie słowo specjalnie przeciąga no co za chuj!

- Wczoraj koło południa. - Staram się być opanowany, ale ledwo mi się to udaje.
Detektyw marszczy brwi skonsternowany.

- Zwykle poszukiwania rozpoczyna się po upływie czterdziestu ośmiu godzin, chyba, że istnieje realne zagrożenie życia zaginionej osoby. - Mówi swoją formułkę, a mi przez myśl przechodzi, że to już niego za chwilę wystąpi to realne zagrożenie.

- Nie rozumie pan. - Sycze. - June wczoraj miała za mnie wyjść, zamiast tego pojechała w jakąś podróż, czy inną bzdurę! Dzwoniła, do swojej matki twierdząc, że wróci za sześć tygodni! Sześć jebanych tygodni, każe mi czekać na wyjaśnienie!

- Skoro tak. To czego pan oczekuję ode mnie? Mam ją znaleźć, nawet jeśli samo szukanie zajmie mi powiedzmy trzy, cztery tygodnie? - Wiem, że ma rację i szukanie może potrwać, ale ja nie chcę czekać z założonymi rękami, aż June łaskawie zechce wrócić lub nie!

- Dokładnie tego oczekuje - Odpowiadam. - Nie ważne ile to zajmie, chce wiedzieć co i gdzie robi, no i najważniejsze, czy jest sama.

Russo kiwa głową ze zrozumieniem.

- W takim razie poproszę o dane, zdjęcie, ostatnie miejsce gdzie była widziana - wymienia.

Znacznie spokojniejszy pomagam uzupełnić dane.
Podaje zdjęcie roześmianej kobiety. Russo ogląda je długo i wnikliwie.

- Jak tylko będę coś wiedział to do pana zadzwonię - stwierdza nie spuszczając oczu że zdjęcia.
Hmm..
Wychodzę bez pożegnania. Nie mam czasu na jego zamyślenia. Mam też nadzieję, że on nie będzie marnował mojego.

***Jace

Parkuje przy dosyć dużej  stacji benzynowej, jak na tą okolice. Mam cicha nadzieję, że da się tu coś zjeść, bo pączki i batoniki na dłuższą metę, nie są najlepszym rozwiązaniem. June, jest tak bardzo zamyślona, że nie reaguje, gdy gaszę silnik. Co takiego się stało, że znalazła się w tym stanie? A może to facet z tamtej stacji coś jej zrobił?
Na samą myśl, zaciskam pięści na kierownicy. Musi mi powiedzieć, po prostu musi!

- June..- nic. - June!

Wydaje mi się, że lekko się wystraszyła, ale musiałem ją wyrwać z otępienia.

- Co!? - cedzi przez zęby.

- Co się dzieje? - pytam w miarę spokojnie, ale jak wywraca oczami i próbuje wysiąść, kładę rękę na jej ramieniu. Przenosi na nią wzrok, a potem na moją twarz. - Co się stało na tamtej stacji?
Z June jakby zeszło całe powietrze. Opuszcza ramiona i opada ciężko na fotel pasażera.
Nadal nic nie mówi, tylko pociera twarz dłońmi. Ale ja muszę wiedzieć do cholery! Jeśli ktoś jej coś zrobił to...

- Zadzwoniłam do domu - mówi cicho, nadal na mnie nie patrzy, więc nawet nie mogę ocenić czy mówi prawdę.

- Do domu? I?

- Jace..- odwraca się w moją stronę. Nie płacze, ale jej twarz jest bardzo smutna. - Moja matka...ona

Przez chwilę myślę, że zdarzył się jakiś wypadek, ale wtedy nie jechała by dalej. Tak sądzę.

- Czy coś z nią nie tak? - pytam, zanim to przemyśle.

- Nie..ona tylko chce, żebym wróciła do domu.

- A ty nie chcesz - stwierdzam.

- Nie...

Między nami zapada chwilowa cisza. Nie wiem co powiedzieć, jak zareagować. Doradzać nawet nie powinienem. Ewidentnie nie chce mi powiedzieć wszystkiego.

- Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny - stwierdzam.

June uśmiecha się lekko.

- Chodźmy coś zjeść.

*** Jace

Jedziemy Bar End RD u wlocie to Winchester, niebawem nasze drogi się rozejdą. Zamierzam zostać tu na dzień czy dwa i ruszyć dalej. Nie wiem co planuje June. W prawdzie od stacji, gdzie jedliśmy obiad jest znacznie bardziej rozmowna, ale dalej niewiele mi o sobie mówi. I vice versa.

Parkuje przed jakimś sklepem i gaszę silnik.
Przez chwilę zastanawiam się co powiedzieć. Czy powinienem się jakoś rozliczyć? Nawet nie wiem jak się pożegnać. Z nikim się nie żegnałem. Nie chciałem.

- June...- odwracam się w jej stronę. Napotykam jej pytające spojrzenie. - Świetnie mi się podróżowało w twoim towarzystwie i jestem ci wdzięczny, że mnie zabrałaś z tego parkingu.

- Och...odchodzisz.. w sensie tu się rozstajemy?- jest zmieszana, ale co się dziwić. Zaskoczyłem ją.  Kiwam głową.- Co teraz zrobisz?
Nie wiem skąd u niej ta troska. Przecież się nie znamy. Po raz kolejny uderza we mnie ten fakt.

- Poradzę sobie - stwierdzam i puszczam jej oko. Uśmiecha się delikatnie. Powinna częściej to robić.
Wysiadam. Gdy sięgam do bagażnika po swoją torbę, dziewczyna zjawia się koło mnie.
Odwracam się w jej stronę. June robi coś czym mnie zaskakuje. Powoli i bardzo ostrożnie obejmuje mnie jedną ręką i się we mnie wtula.
Słodki zapach kobiety otula mnie z wszystkich stron. Dziwi mnie to w końcu stoimy na wietrze. Dociera do mnie jak bardzo w ostatnim czasie brakowało mi tego uczucia, tego ciepła.
Jednak nie oddaje jej gestu. Nie mogę.

- Trzymaj się Jace - mówi jak tylko się ode mnie odsuwa.
Zanim powiem, lub zrobię cokolwiek czego będę później żałował, chwytam moją torbę, która wypadła mi z ręki.

- Ty też June - mówię i szybko przechodzę na drugą stronę ulicy.

***June

Poszedł. Chwilę patrzę jak jego sylwetka znika za zakrętem i sama też idę w swoją stronę. Zamierzam kupić telefon. Jakiś zwykły na kartę. Nie mogę wiecznie szukać budki telefonicznej.
Zaraz potem muszę poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. Może zatrzymam się tu na parę dni?

Parę ulic dalej udaje mi się znaleźć mały pensjonat.
Prowadzi go przemiła kobieta, z którą zamieniam kilka słów. Jestem zmęczona, ale mimo to chce zadzwonić do rodziców.

- Halo? - jak poprzednio odbiera mama.

- Mamo..

- June, jak dobrze, że dzwonisz Robert tu jest!
Już ci go daje.

- Ale mamo...

- June - nie jest mi dane w jakikolwiek sposób zaprotestować, bo w słuchawce już dudni stanowczy i tubalny głos Roberta.

- Cześć - co innego mogę powiedzieć?

- Gdzie jesteś? - pyta spokojnie, ale ja wiem, że to opanowanie to skutek obecności mojej rodzicielki.

- Robert nie chce rozmawiać w ten sposób. Jak wrócę to wszystko ci wyjaśnię..- zapewniam.

- W ten sposób?! - warczy, przerywając mi. Już wiem, że udało mu się wymknąć i teraz już nie będzie taki miły. - Zrobiłaś że mnie idiotę na oczach całej rodziny i twierdzisz , że nie chcesz nic tłumaczyć w ten sposób!?
Nawet nie raczyłaś zadzwonić do mnie! Kurwa nawet na wiadomość sobie zasłużyłem?!

Szlak! On ma rację. Zanim zniszczyłam telefon mogłam chociaż wysłać wiadomość. Cokolwiek. Teraz to i tak już za późno.

- Pozwól, że wszystko ci wyjaśnię jak wrócę - powtarzam i próbuje go uspokoić.

- Daruj sobie! - prycha. - Jeszcze dziś masz wracać gdziekolwiek jesteś! Zrozumiałaś?

- Nie Robert - Odpowiadam po chwili. - Wracam za niecałe sześć tygodni, wtedy porozmawiamy. Ta rozmowa nie może wpłynąć na moją decyzję.

- Lepiej się zastanów do kogo mówisz. - Jego ostrzegawczy ton mnie zaskakuje. Nigdy nie był, taki w stosunku do mnie. - Nadal należysz do mnie i to się nie zmieni dopóki ja tego nie zechce.
Teraz to już przegonił.

- Nie jestem rzeczą! - prawie wykrzykuje i kończę połączenie.

Czy oni wszyscy myślą, że mogą mną rządzić?
Mam dwadzieścia cztery lata do cholery, mam prawo decydować o swoim życiu! Chce wyjechać, jadę!

Otwieram torbę z ciuchami, i wyciągam z niej czysty zestaw jeszcze tylko szybki prysznic i mogę wychodzić. Czas zwiedzić miasto.

***Jace

Zatrzymałem się w hotelu, ma pół gwiazdki, więc nie mam co liczyć na jakieś wyszukane luksusy, jednak nie szczególnie mi na tym zależy. Ważne żeby było gdzie spać.

Zbieram się na zakupy.
W pobliżu jest kilka sklepów. Jeden nawet całkiem blisko.
Już mam do niego wchodzić, gdy po drugie stronie ulicy dostrzegam parkujące pod barem auto, niby nic nadzwyczajnego, ale to auto jest szczególne. To auto June.
Dziewczyna wysiada i od razu kieruje się do lokalu, nawet się nie oglądając.
Co ty wyprawiasz dziewczyno?
Odpalam papierosa.
Wmawiam sobie, że tkwię tu by zaspokoić potrzebę, ale i tak wiem, że to przez nią.
Odkąd zostawiłem ją kilka godzin temu jej obraz ciągle mi towarzyszy.
Jest w obcym mieście. Sama. A teraz na dodatek siedzi w jakimś barze, nie wiadomo z kim i po co!
- Kurwa!- miele w ustach przekleństwo i przechodzę przez ulicę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro