Rozdział Szósty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałem w moim ulubionym miejscu, na placu zabaw i obserwowałem wszystko dookoła. Zawsze zajmowałem huśtawkę, przez co rodzice dzieci krzywo na mnie patrzyli bo przecież " zabieram zabawę ich dzieciom ". Nie żebym był samolubny ale... trzeba przychodzić wcześniej, a nie marudzić.

Po nocnej ulewie z przed półtora tygodnia nie było śladu. Od tego czasu deszcz nie odzywał się często, jedynie czasem w nocy przypomniał o swoim istnieniu, kiedy to jego szum budził mnie dzięki otwartemu na oścież oknu. Siadałem wtedy na łóżku i patrzyłem na to co dzieje się poza domem.

Skupiłem się na słuchaniu muzyki, cicho nuciłem tekst piosenki patrząc w niebo. Było niemal bezchmurne. Wyglądało pięknie. Nagle jednak poczułem dłoń na ramieniu, przez co nieco podskoczyłem na miejscu. Dlaczego nie mogę spędzić jednago dnia sam ze sobą. Odwróciłem się. Brendon, super. Jak zawsze z szerokim uśmiechem na twarzy. Czasami mnie tym denerwuje, jak można chodzić cały czas uśmiechniśtym? To aż niezdrowe. Ale... skoro jest Brendon, bedzie i Frank. Wyjąłem słuchawki i spojrzałem na chłopaka pytająco.

- Hej - powiedział z tym cholernym uśmiechem po czym usiadł na huśtawce obok mnie

- Hej - odpowiedziałem cicho po czym rozejrzałem się dookoła. Franka ani śladu, cholera - gdzie masz Iero? - spytałem siląc się na obojętność

- Franka? Um.. on.. poszedł do jakiejś koleżanki. Powiedział, że to ważne i...

- Poszedł do Alex... - mruknąłem pod nosem

- Co?

- Nic - westchnąłem - a ty co tu robisz?

- Siedzę z tobą - znów się uśmiechnął, Boże, niech on z tym skończy - wiesz... chciałbym cię bliżej poznać, zawsze jesteś taki... na uboczu i...

- Nie jestem ciekawą osobą - wtrąciłem i spojrzałem w niebo

- Uważam inaczej - urwał, przez co zapadła cisza - może kupię nam piwo i...

- To miłe ale.. nie piję

- To może chociaż się przejdziemy?

- I znowu nas zgubisz...

- Tym razem dam tobie poprowadzić

*

Ostatecznie przystałem na jego propozycje, i tak nie miałem co robić, a skoro ktoś już chce mi poświęcić swój czas to nie będę wybrzydzał.

Tym razem to ja miałem prowadzić, więc postanowiłem, że pójdziemy na wzgórze, zbliżał się wieczór, więc wszystko będzie ładnie widać.

Kiedy byliśmy już na miejscu usiadłem na ziemi, a Brendon obok mnie. Nie odzywałem się, patrzyłem tylko jak dzień wita się z nocą. Nocą, która przykrywa go tak delikatnie, jakby bała się, że go spłoszy lub zniszczy, i nigdy już go nie ujrzy. Wszystko powoli robilo się ciemne, ale słońce jeszcze nie powiedziało swojego ostatniego słowa i pokazywało swoje promienie zza horyzontu. Wpatrywałem się w to jak w obraz. Ten widok jest piękny. Nigdy mi się nie znudzi.

   Po niedługim czasie było już całkowicie ciemno. No... prawie. Blask księżycia rozświetlał mrok. To wyglądało niesamowicie. Nade mną było pełno małych świecących płomyków rozsypanych na ciemnym tle nieba, a im bliżej księżyca, tym mniej było ich widać, bo on był jaśniejszy. Gdybym spojrzał nad las i nie wiedziałbym, która jest godzina, pomyślałbym, że jest dzień, blask księżyca był tak jasny.

- Patrzysz na noc inaczej niż na dzień - z podziwiania pięknego widoku wyrwał mnie głos Brendona

- Co? - spytałem cicho, jakbym bał się spłoszyć noc

- Patrzysz na noc z większym podziwem, i wpatrujesz się a księżyc jak w obraz

- Bo noc i księżyc to coś pięknego - dalej mówiłem cicho

- Piękniejszego niż dzień?

- To coś innego. Ją podziwiam za to jaka jest, szczególnie podziwiam księżyc

- Dlaczego? - spytał jakby nie rozumiał, a ja westchnąłem. Typowy człowiek, nie widzi tego piękna

- Serio chcesz wiedzieć? - spytałem i spojrzałem na niego, a on skinął głową - podziwiam księżyc za to, jak jest silny

- Co? - spytał jakby z przerażeniem

- Tak, wiem - westchnąłem - brzmię jak szaleniec - uśmiechnąłem się sam do siebie - ale spójrz na niego - wskazałem ręką na księżyc, a Brendon przysunął się do mnie - jest tam sam, jest daleko, mało kto zwraca na niego uwagę. Jest tam sam, w mroku, czasem tylko przysłonią go chmury, ale on i tak nie wie o ich towarzystwie. Ludzie mają go gdzieś, a przynajmniej większość - urwałem i spojrzałem na chłopaka i uśmiechnąłem się, po czym wróciłem wzrokiem na niebo - jest sam, a i tak się tam trzyma. Trzyma się tam i jest silny, wskazuje nam drogę, rozświetla mrok, jest tam dla nas wszystkich. Widzisz... ludzie wolą słońce, bo jest w dzień, bo daje im ciepło, a księżyc nie. On jest im obojętny, jest... jakby odrzucony, wycofany, nie widzą jak piękny i ważny jest... - skończyłem i uśmiechnąłem się w stronę księżyca, żeby mu przypomnieć, że dla mnie się liczy

- To trochę jak z tobą - usłyszałem głos Brendona i odwróciłem się w jego stronę

- C... co? - wydukałem

- Jesteś jak księżyc - powiedział odchylając się do tyłu - trzymasz się na uboczu, jesteś cichy, mało się odzywasz i uśmiechasz. Mógłbyś miec tłumy znajomych, a masz tylko Pete'a i Franka, no i teraz mnie. Ale kiedy się uśmiechasz to rozświetlasz mrok, potrafisz wskazać drogę, pomóc, wysłuchać i... jesteś piękny - zamilkł, a ja poczułem jak się rumienię - jesteś promieniem księżyca, który spadł na ziemię

- Jestem księżycem? - spytałem uradowany

- Dla mnie tak

Uśmiechnąłem się, to chyba najmilsze co ktoś mi kiedykolwiek powiedział. Poczułem się doceniony. To był miły wieczór.

_______________________
Hej hej!
Mam nadzieję, że się podobało, mimo, że jest krótkie.
Przepraszam też za błędy, ale nie mam laptopa i piszę na telefonie, co nie zawsze mi wychodzi
PS: I Love You All! xx ~ Haia_Miia xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro