Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oczywiście, że mój głos w żaden sposób się już nie liczył. Co oznacza, że wróciliśmy do porządku dziennego. Staliśmy na środku lotniska zastanawiając się gdzie jest nasz gate. Oczywiście, że moglibyśmy kogoś zapytać. Jednak Nate uparł się, że sam da radę. Usiadłam na pierwszym lepszym siedzeniu, gdy pot zaczął spływać po mojej skroni. Odnoszę wrażenie, że chłopak czasem zapomina o moim stanie.

Oddaliśmy władze w jego ręce, bo to on jednak najczęściej przebywa na lotniskach. Jak się okazuje nie daje to żadnej gwarancji orientacji tutaj. Westchnęłam głośno, a wszystkie głowy odkręciły się w moją stroną.

- To już nawet westchnąć nie mogę? – mój głos pokrywała kpina i frustracja spowodowana zaistniałą sytuacją.

Chciałabym wrócić do domu. Chciałabym znowu poczuć spokój. Dziękowałam lekarzom, że dali mi lepsze przeciwbólowe i teraz nie zwijałam się z bólu. Te wszystkie krzesełka są takie niewygodne. Myśl o poduszce pod dupę, wcale nie była taka głupia.
Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Spojrzałam ku górze, a Asher posłał mi pokrzepiający uśmiech. Nikt nie komentował naszego pojednania, ale wiem że wszystkim ulżyło. Ja sama czuję się o wiele lżejsza.
Wszystko staje się nagle bardziej realne. Czy to oznacza, że nadchodzi koniec?

- Banda bachorów – mamrotanie Elizabeth sprowadziła mnie na ziemię.

Rudowłosa odeszła od nas w nieznanym kierunku. Zostawiła nam walizkę, a wszyscy spoglądali po sobie. Po chwili ujrzeliśmy jak dziewczyna rozmawia z kimś z obsługi lotniska. Posłałam Nathanielowi karcące spojrzenie, na co przewrócił oczami. Mogłam spodziewać się podejścia brata do całej sytuacji.
Przeniosłam spojrzenie na Luka, który od samego początku siedział z nosem w telefonie. Za pewne piszę z tą nieznajomą, którego imienia do dzisiaj nie poznałam. Nie chciałam. Chyba bałam się, że gdy usłyszę jej imię to stanie się dla mnie realna. Bardziej niż mogłaby być w mojej głowie. Może jest to głupie, ale czasem przychodzi myśli... co by było, gdyby nigdy jej nie spotkał? Czy nadal byłby mną zainteresowany, a może by znalazł inną? Czy to ona stanęła na naszej drodze? Czy po prostu ja byłam niewystarczająca...

- Przestań – wyszeptała do mojego ucha Sarah. – To nie zmieni tego co zrobił.

- Niby co? – zmarszczyłam brwi z wciąż utkwionym wzrokiem w bruneta.

- Gdybanie.

Spojrzałam na dziewczynę. Czy ja powiedziałam to wszystko na głos?

- Oczy nie kłamią.

Stek bzdur. Gdyby tak było, to od dawna bym wiedziała co on zrobił. Nie spoglądałby na mnie, gdy nie patrzę. Nie nalegałby na kontakt wzrokowy, ściągając za każdym razem okulary przeciwsłoneczne z mojego nosa. Z pewnością był to widziała. Nie mogłam być, aż tak ślepa.

- Czasem bycie przyjaciółmi wychodzi na lepsze niż związek – dodała wyprostowując się, a moja mina musiała wyrażać dezorientację.

Nate posłał mi pytające spojrzenie, ale pokręciłam głową. Z pewnością, powinniśmy odpuścić sobie to wszystko. Cały ten wyjazd i listę rzeczy, którą z Sarah wymyśliłyśmy podczas ostatniej alkoholowej nocy. Od tamtego czasu żałuję, że nie mogę upijać się co noc czekając, aż śmierć mnie dopadnie. Wszyscy wokół mają rację. Siedzę w głębokiej depresji, choć z zewnątrz mogę na taką nie wyglądać. Czasem uśmiechnę się, a ostatnio mój śmiech pokrył cały dom. Czasem nawet obudzę się z pozytywnym nastawieniem. Zaplanuje dzień i będę wyczekiwać na słońce za oknem.
A potem przypominam sobie, że jestem Hope Rooney i zostały mi trzy miesiące życia. Teoretycznie trzy miesiące. W praktyce może być ich mniej. Nawet gdy teraz czuję się stabilnie, po prostu wiem... że nie będę wiedziała kiedy organizm podda się całkowicie. Bo kiedy poddaje się głowa to wraz z czasem i reszta ciała kapituluje. Dlatego czasem zastanawiam się czy jest sens, skoro w każdej chwili może zabraknąć czasu na dokończenie listy.

- Jestem Hope Rooney, a moje życie to pastwo porażek – wyszeptałam.

Bo nawet wśród moich przyjaciół zaczęłam czuć się samotna. I ten moment uderza najbardziej. Rozejrzałam się po zmęczonych, a zarazem podekscytowanych twarzach. I tylko jedne oczy spoglądały na mnie. Te które nie mogły w teorii kłamać, a robiły to tak perfekcyjnie. Kiedyś myślałam, że są one niebieskie. Za rzadko w nie patrzyłam. Zawsze uciekałam od nich. A teraz wiem, że są zielone. Bo jeszcze ani razu nie przerwałam tej chwili. To nie ja pierwsza odwracałam wzrok. Czy w takim razie wyczytał z nich wystarczająco dużo?

- Musimy przejść całe lotnisko Nate – wysyczała Elizabeth.

Bo koniec końców to przez niego wylałam najwięcej łez.

- Skąd miałem wiedzieć? – bronił się chłopak.

A najsmutniejsze jest to, że mimo to nie umiałam przestać go kochać.

- Podobno jesteś znawcą – sarknęła Sarah.

A najgorsze jest to, że dalej nie umiem.

- Może zamiast dyskutować, idźmy zanim samolot odleci bez nas – zaproponował James.

Próbowałam złością i rozgoryczeniem zasłonić te uczucie. Próbowałam...

- Hope.

Uniosłam wzrok na Jamesa. Jako jedyny czekał na mnie, gdy reszta już gnała do przodu. Nate zabrał mój plecak na co przewróciłam oczami. Dzisiaj wyjątkowo nie potrzebowałam kul i mogłam sama to nieść.

- Chcesz jeszcze chwilę tu zostać?

James mógł najmniej wiedzieć o całej sytuacji z Lukiem. Ale jestem pewna, że nie jest na tyle głupi, aby nie widzieć niczego. Pokiwałam głową, a chłopak zajął miejsce obok mnie. Ostatnio rzadko spędzamy razem czas. Sami byliśmy z dobre kilka miesięcy temu. Za pewne w szpitalu, gdy był na swojej warcie.

- Czemu musze uciekać od tego co zawsze chciałam? – wyrwało się z moich ust.

Chłopak nie odpowiedział od razu. Spojrzał na mnie, poprawił okulary, po czym ponownie przeniósł wzrok przed siebie. James z nas wszystkich jest najcichszy i za pewne wolałby zamknąć się w swoim pokoju i grać w CSA. Mimo tego mamy wspólne małe obsesje jak oglądanie filmów Marvela po sto razy. Oboje jesteśmy zafascynowani w tatuażach oraz sztuce. Nawet jeśli chłopak nie wygląda na takiego. Nie raz fantazjowaliśmy o rękawach czy dziarach na nogach. Zabijaliśmy czas grając w Assassina zapychając się przy tym chipsami.
Rzadko jednak mieliśmy czas ostatnio na to wszystko. A może bardziej ja nie miałam ochoty?

- Wydaje mi się, że życie jest wystarczające trudne. Nie musisz go sobie utrudniać, trzymając kogoś kto ciebie nie kocha – serce pękło po raz pierwszy. – Nie po to twój tata pracował ciężko na twoją przyszłość, abyś płakała przez jakiegoś chłopca – serce pękło po raz drugi.

- Jaka przyszłość? – wyszeptałam. – Jestem Hope...

- Rooney, która nigdy się nie poddawała – dokończył. – I tego nie zrobi, dopóki ja stąpam po tym świecie razem z nią – dodał.

Po tej słynnej imprezie Nathaniela i mojej rozmowie z Elizabeth zaczęłam zastanawiać się czy nie ma racji. Zaczęłam dostrzegać samotność w moim życiu. Widziałam innych i jak żyją pełnią życia. Podczas, gdy ja czasem miałam problem aby wstać z łóżka. Zauważyłam, że nikt o mnie nie troszczył się. Każdy zaczął żyć swoim życiem i przestałam mieć znaczenie. Zaczęły pojawiać się myśli, których żałuję do dzisiaj.

- Miałam takie myśli – zaczęłam cicho, a mi zrobiło się głupio. – Chciałam, aby mi się coś stało, aby ludzie zaczęli o mnie dbać – powiedziałam, czując łzy napływające do oczu. Po chwili zaśmiałam się gorzko. – Jaka ja byłam głupia zsyłając to na siebie...

- Nie mogłaś...

- Od zawsze wiem, że słowa mają dużą moc – przerwałam. – A czyny jeszcze większą.

Studiowałam psychologię, a bałam się iść do specjalisty. Próbowałam wmówić sobie, że to tylko brak słońca i natłok nauki. Gdy miesiąc temu dostałam list w którym było, że zostałam skreślona z listy studentów, poczułam jakby ktoś uderzył mnie młotkiem w głowę. Jedyna rzecz, która trzymała mnie przy normalności. A potem ten świetny pomysł Nate'a z salą taneczną. Chyba nie mogłam już dłużej tego wszystkiego trzymać i pękłam.

- El usiądzie z Sarah, a ja z tobą. Dobrze?

Nie chciałam lecieć, a jednocześnie marzyłam aby zwiedzić Rzym. Co mnie trzymało tutaj? Strach, że mogłabym już nie zobaczyć moich rodziców. Że ostatnie mojej mamy będzie pełne żalu i zawiedzenia. Bałam się także tego jak moja relacja z Lukiem wpłynie na Ashera. Chociaż czy mam się czego obawiać? Moi przyjaciele mają rację.

Po dłuższej chwili przytaknęłam, a po chwili oboje byliśmy w drodze do naszego gate'a. Powoli. Krok po kroku. Bo z nim nie mogłam się poddać. Moi przyjaciele mają rację. Ja nigdy nie poddawałam się, więc co zmieniło się?

- Ale ja chce od okna.

***

Czy było potrzebne mi siedzieć przy oknie? A skądże. Całą podróż spałam z krótkimi przerwami na toaletę, jedzenie i leki. Mogłabym powiedzieć, że cały lot sam w sobie był znośny. Z początku James zajął moją uwagę swoim Nintendo, podczas gdy sam zabrał swoje bratu. Przez chwilę poczułam się jak dawniej. Nie zważałam na to, że byliśmy kilkanaście kilometrów nad ziemią. Gdy zaczęliśmy zbyt bardzo ekscytować się i przeżywać grę, zabrała nam Elizabeth zabawki. Po tym padliśmy, a Sarah od momentu mojej pobudki stale śmieje się z tego, że chrapie. Staram się nie komentować tego, ale wszyscy wiemy że moja cierpliwość ma swoje granicę.
Jednak nawet to nie zepsuło mi całej chwili lądowania, gdy pod nami widniał Rzym nocą. Nigdy w życiu nie widziałam nic piękniejszego. I nie będę ukrywać, ale parę łez spłynęło po moich policzkach. To uczucie które zebrało się w całym moim ciele nie chciało mnie opuścić przez dobre kilkanaście minut. Wychodząc z samolotu, uśmiech z mojej twarzy nie schodził. Dawno nie czułam się... właśnie tak.

Teraz stojąc i czekając na walizki, dalej nie dowierzam. Tutaj nawet powietrze jest inne. Bardziej rześkie i cieplejsze. Moje serce biło jak szalone. Czułam się...

- Hope!

Krzyk wyrwał mnie z zamyślenia. Rozejrzałam się dookoła, ale wszyscy stali wypatrując swoich walizek. Zmarszczyłam brwi zdezorientowana.

- C'è ancora speranza!

Odwróciłam się w przeciwną stronę, a moim oczom rzucił się staruszek w mundurze ochrony. Obok niego szedł młodszy i o wiele masywniejszy mężczyzna. Miał ścięte włosy, a jego oczy przeszywały mnie na wskroś. Gdy siwowłosy gderał do niego po włosku, on patrzył na mnie jakbym była obcym. Po chwili przypomniałam sobie, że moją głowę zdobi tylko chusta. I za pewne każdy wie co to oznacza. Tym bardziej, że wyglądam jak trup. Nie dość, że zamiast spać w łóżku, spałam na dość niewygodnym fotelu to brak jakiekolwiek kremu dała o sobie znać.

- No proszę wpadłaś chyba komuś w oko – zaśmiała się pod nosem Sarah, na co automatycznie skwasiłam się.

- On ma z ponad trzydzieści lat – burknęłam, odwracając wzrok od ochroniarza.

Jestem pewna, że jedyne czym się zainteresował to faktem że mam raka.

- No i? Starsi fajniejszy i mądrzejsi – powiedziała jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie na co posłałam jej wymowne spojrzenie i kiwnęłam głowę na Nathaniela i Luka. – Zdarzają się wadliwe prototypy – odparła niezadowolona.

Przewróciłam oczami i wróciłam do zachwycania się lotniskiem. Nie było tutaj nic nadzwyczajnego czy innego niż w Minnesocie. Przynajmniej Nate tak uważa. Dla mnie sam fakt, że naprawdę jestem we Włoszech zabiera dech w piersi. Ale mimo tego w mojej głowie rozbrzmiewało moje imię, które wykrzyczał ochroniarz.

- Nadzieja – wymamrotałam.

- Co? – Sarah spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. – Jeśli chcesz, abym ciebie słuchała musisz mówić głośniej.

- Myślisz, że spotkamy Harrego Stylesa? – zapytałam nie chcąc wyjść na wariatkę co gada sama do siebie. – Akurat będzie jego ostatni koncert podczas naszego pobytu.

- Wydaje mi się, że będziemy w stanie poświęcić jeden dzień na stalking – uśmiechnęła się promiennie, po czym przytuliła mnie.

- To jest nielegalne – westchnęłam.

- Powiedz to tysiącom fankom, które na bieżąco zdają raport z jego lokalizacji – prychnęła blondynka, a po chwili puściła mnie. – Don't worry darling – powiedziała, a ja popchnęłam ją delikatnie. – No co? – zaśmiała się. – Myślałam, że podobał Ci się film.

- Na tym skończmy ten temat.

- Na czym?

- Na tym, że myślisz – odparłam wzdychając, a dziewczyna nie robiła wrażenia urażonej.

Spoglądałyśmy na siebie, a po chwili na nasze usta wpłynęły uśmiechy.

- I vice versa potworku.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro