Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


2 lata temu...

Lubiłam uczyć się. Lubiłam uczucie, gdy wiedziałam wszystko na egzaminie. Lubiłam rozwijać się, a wraz spełniać się w swoich pasjach. Rzuciłam taniec na rzecz tańca i poniekąd tego żałuje, ale jednocześnie czuję się szczęśliwa. Otaczam się ludźmi, którzy rozumieją co do nich mówię. Moja przyjaciółka już nie może znieść ciągłego przypisywania nowych chorób psychicznych które omawiamy. Minęło dopiero pół roku a mnie już pochłonęła nauka. Przyjaciele nie raz próbowali wyrwać mnie z akademika i zabrać na imprezę. Jednak twardo stąpałam po ziemi i wiedziałam, że wybrałam jedne z trudniejszych studiów. Nie mogłam ich zawalić poprzez chwilowe odpłynięcie. Ale pękłam.

Wróciłam do domu, a jedyne co zostałam to mojego brata i puste ponad sto metrów kwadratowych. Rodzice zapomnieli mi wspomnieć ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy przez telefon o tym, że wyjeżdżają. Nagle zachciało im się odnawiać przysięgi małżeńskie na Hawajach. Nie to mnie jednak zdenerwowało. Przyjechałam odpocząć, ale na dzień dobry dowiaduje się, że mój brat postanowił zorganizować imprezę. Na którą swoją drogą zostali nawet zaproszeni moi przyjaciele. Czemu nikt mnie nie poinformował? Wtedy zostałabym w akademiku i nie musiałabym znosić obecności Nathaniela. Można powiedzieć, że nasze stosunki nie są na gruncie pokojowym. Gdy dowiedziałam się o tym wszystkim to zagotowałam się ze złości. To był piątek wieczór. Dzisiaj jest sobota, a ja siedzę i wiąże balony z Elizabeth.

Nie odzywam się do nikogo. Każdy mówi mi co mam robić, a ja nie mówiąc nic po prostu to robię. Mogłabym wrócić i uczyć się, ale coś mnie powstrzymuję. Może to tęsknota za pewnego rodzaju wolnością, gdy życie nie było jeszcze tak poważne. Moje decyzje nie wpływały na całe moje życie, a większość z nich to były nastoletnie błędy. Czasem chciałabym wrócić do tamtych czasów. Przez chwilę zastanawiało mnie, czy rodzice wiedzą o tej imprezie. Pedantyzm Nathaniela utwierdził mnie, że nie. Pochował praktycznie wszystko co mogłoby spaść poprzez basy, które za kilka godzin będą roznosić po całym domu. Nie rozumiem jednak, czemu chłopak wierzy w to, że zdoła ukryć to przed rodzicami. Zapewne nasza sąsiadka już zadzwoniła do rodziców z zapytaniem po co im tyle alkoholu na podwórku przed domem. Na naszym osiedlu żyły bardzo wścibskie baby bez namiastki swojego życia prywatnego. Dlatego biby w naszym domu, rzadko kiedy miały miejsce.

Kolejny balon pękł, a po moim ciele przeszedł nieprzyjemny prąd. W moim organizmie już wrzało ze złości. Należę do grupy osób, które nie umieją wiązać balonów. Dostałam butlę z helem, ale co piąty balon uchodzi z życiem. Zaczyna być to frustrujące. Rzuciłam opakowanie balonów na stół, wzdychając ciężko. Zostało jeszcze drugie tyle, ale Elizabeth nie wydaje się zdenerwowana czy zmęczona.

- Czemu nie powiedzieliście mi o tej imprezie? – pierwszy raz od wczoraj odezwałam się. Nie zrobiło to jednak wrażenie na rudowłosej, bo jedynie rzuciła mi spojrzenie spod byka z uniesiona brwią.

- Serio pytasz?

- To mój dom – odparłam oburzona. – Mam prawo wiedzieć, kiedy mój brat postanawia zawitać od święta. Nie musiałabym oglądać jego przebrzydłej gęby – ostatnie słowa dodałam cicho pod nosem.

Zostałyśmy same, dlatego nie musiałam obawiać się, że ktokolwiek nas podsłucha.

- Hope, co się z tobą dzieje? – w jej głosie kryło się zmartwienie, którego nie cierpiałam.

- A co ma się dziać? To, że nie chodzę z wami na imprezy nie oznacza, że nagle choruję.

- Bardziej chodzi mi o to, że zamknęłaś się w swoim świecie i nikogo do niego nie wpuszczasz – pogładziła moją dłoń, a we mnie uderzyło poczucie winy.

Miała rację. Jedyną osobą, która wie co się u mnie dzieje jest Sarah. Blondynka jako jedyna utrzymuje ze mną stały kontakt. Reszta paczki poszła w swoją stronę i rzadko kiedy mam czas, aby spotkać się z nimi wszystkimi na raz. Zazwyczaj spotykam się z nimi przy okazji lub wpadamy na siebie na uczelni. Każdy z nas studiuje w tym samym miejscu, a odnoszę wrażenie jakby dzieliły nas tysiące kilometrów. Jest jeszcze gorzej niż jak mieszkaliśmy w różnych dzielnicach w tym samym mieście.

- Po prostu... - westchnęłam głośno, jednak nie dane mi było skończyć. Trzask drzwi wejściowych rozniósł się po domu, a po chwili do salonu wparował Nate.

Chłopak obładowany był siatami z jedzeniem, a pod pachami trzymał dwie butelki wódki. Mało mu jeszcze alkoholu? Mam jeszcze lepsze pytanie.

- Skąd ty masz na to wszystko pieniądze? – powiedziałam zanim zdążyłam pomyśleć, ale brat jedynie wypiął pierś jakby miał zaraz powiedzieć coś co już go napiera dumą.

- Ciężko zarobiłem – odparł zadowolony z siebie.

Posłałam mu sceptycznie spojrzenie, ale nawet się nim nie przejął. Uśmiechnięty poszedł do kuchni. Nie musi pracować, ponieważ nasza rodzina jest ponad przeciętna jeśli chodzi o zarobki. Nie musieliśmy martwić się o stypendia, ponieważ tak naprawdę nie potrzebowaliśmy ich. Co miesiąc na nasze konta wpływa kieszonkowe, co dalej utwierdza mnie w fakcie, że zostaliśmy rozpieszczeni przez naszych rodziców. Mi samej głupio wydawać te wszystkie pieniądze, dlatego odkładam je, aż pewnego dnia docenię nasze umiejscowienie społeczne. I bez wyrzutów sumienia będę mogła je wydać. Jak widać mój brat nie ma z tym problemu.

- Czasami zastanawiam się w jakim stopniu jesteście ze sobą spokrewnieni – westchnęła dziewczyna, wiążąc kolejne balony.

- On z pewnością jest adoptowany – odpowiedziałam opadając plecami na oparcie kanapy, przy okazji wypuszczając balon z dłoni.

Wydając zabawne dźwięki poszybował prawie, że pod sam sufit. Elizabeth posłała mi karcące spojrzenie na co uśmiechnęłam się szeroko. Może w jakimś stopniu jesteśmy do siebie podobni. Ale w bardzo małym.

Zbliżała się dwudziesta, a dom lśnił od czystości. Pomogła nam także Sarah w dekorowaniu i uważam, że wyszło fantastycznie. Balony pływały po suficie, a firanki zostały ozdobione serpentynami. Wygrzebaliśmy z piwnicy „żarówki disco" i zamieniłyśmy z tymi normalnymi. Odsunęłyśmy kanapy i postawiłyśmy konsolę. Nie mam pojęcia z skąd Nate ją wytrzasnął, ale chyba wolę nie wiedzieć. W kuchni cały blat został pokryty czerwonymi kubeczkami i beczkami z piwem. Akurat rozstawianiem tego wszystkiego zajął się sam chłopak. Stwierdził, że on najlepiej wie co najbardziej jest pite w trakcie imprez. Stwierdziłam, że nie ma sensu sprzeczać się z nim w tej kwestii. W ogrodzie zostały rozłożone leżaki i ogromny stół z krzesełkami. Mam zamiar spędzić właśnie tam całą noc.

Ostatni raz impreza w naszym domu miała miejsce, gdy Nate kończył osiemnaście lat. Wtedy byłam jeszcze gówniarzem ubranym w jakąś prostą sukienkę. Nie chciałam rzucać się w oczy, ale odnoszę wrażenie, że to właśnie ja rozkręciłam urodziny. Od tamtej pory byłam znana jako młodsza siostra Nathaniela Rooney. Łatwiej było mi wejść w życie społeczne szkoły. Byliśmy znanym duetem w naszej szkole. On kapitan drużyny futbolowej, a ja kapitanem cheerlederek. Wszyscy uważali, że nasi rodzice muszą być z nas dumni. Tylko, że im nigdy nie chodziło o nasze osiągnięcia. Może zabrzmi to źle, ale mieliśmy z pewnością lepsze dzieciństwo niż większość dzieci. Sam Asher zmagał się z wymagającym ojcem, który z czasem stał się alkoholikiem. Na całe szczęście jego mama ogarnęła się w czas i przepędziła go. Mimo wszystko dorastał bez wzorca mężczyzny, co teraz odzwierciedla jego pociąg do wszystkich kobiet, które zobaczy. Sarah za to wychowała się z alkoholikami, aż pewnego dnia przyjechała opieka społeczna zabierając ją do rodziny zastępczej. Miała szczęście, że trafiła na wspaniałych ludzi, którzy postanowili dać jej całą swoja miłość i dach nad głową.
Każdy zna nasze historie. Nie były to tajemnice, które zacięcie ukrywaliśmy przed całym światem. Poszli do przodu, a my jako przyjaciele im pomogliśmy. Zrobiłabym dla nich wszystko. Stali się moją rodziną i jeśliby było trzeba to zamieszkaliby pod naszych dachem.

Ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Niestety pogoda nam dzisiaj nie dopisuje w zupełności. Pomimo bezchmurnego nieba, jest dosyć chłodno. Ale czego można by się spodziewać po kwietniu w Minnesocie. Czarne spodnie idealnie dopasowały się do mojej talii, a za czerwoną bluzę z uczelni pewnie zostanę zgwizdana. Nie miałam jednak ochoty wystrajać się. Wystarczy, że pomalowałam się i pokręciłam włosy, związując je później w kucyk. Może to kwestia dorastania, ale nie fascynują mnie już imprezy jak kiedyś. Nie ekscytuje się szykowaniem jak zawsze. Stało się to dla mnie udręką, niedługo zacznę odliczać kiedy to wszystko skończy się.

Wyszłam z pokoju, zamykając go na klucz. Wolałabym, aby nikt nie zaglądał tutaj bez mojej wiedzy. Nabrałam powietrza licząc do czterech, po czym wypuściłam nosem. Trochę już osób zebrało się. Z niektórymi znałam się z widzenia ze szkoły, ale nie obyło się także bez nieznajomych. Zapomniałam, że Nate uchwalił zasadę „Jeden plus jeden". Jeśli ten dom nie pójdzie z dymem to uznam to za sukces.
Udało mi się przecisnąć do kuchni w której już moi przyjaciele stacjonowali przy alkoholu. James z Asherem rozmawiali gestykulując przy tym, a Elizabeth z Sarah robiły drinki. Można by rzec, że normalny widok. Jako jedyna wyglądałam... normalnie. Obie dziewczyny miały na sobie kuse sukienki i mocne makijaże. Asher jak zwykle bluza uczelni i przetarte czarne baggy jeansy. Nie dość, że oboje mamy blond włosy to teraz ubieramy się tak samo. James za to założył zwykły czarny T-shirt i do tego jasne jeansy.

- Naprawdę musiałaś założyć uniwersytecką bluzę? – głos Sarah przebił się przez dudniącą muzykę, a na moje usta wpłynął niewinny uśmiech.

Asher spojrzał na mnie i uśmiechnął się pod nosem. Wyglądamy identycznie. Za pewne najpierw bym podeszła do niego. Zadała kuksańca w bok, drażniąc się z nim i wydawałoby mi się, że jest to przyjacielskie. Ale teraz wiem, że cokolwiek zrobię on tego tak nie będzie postrzegał. Bo jeśli raz przekroczy się granicę przyjaźni to bardzo, ale to bardzo ciężko wrócić do poprzedniego stanu rzeczy.

- Wszystkie wyjściowe ubrania mam w akademiku – wzruszyłam ramionami, podchodząc do dziewczyny.

- Kłamczuch – wyszeptała mi do ucha, na co przewróciłam oczami.

Wszyscy wiedzieli, że nie chciałam tej imprezy. Nic dobrego nie wychodzi z naszego imprezowania. Ja to już dawno pojęłam, jak widać oni niekoniecznie. Oprócz blondyna cała trójka będzie pić, a je pewnie przez mój brak asertywności będę pić razem z nimi.

- No proszę, nasz kopciuszek wrócił – zaćwierkotał Asher, a reszta zaśmiała się.

- Nie gadaj, tylko lepiej oddaj mi głośnik – burknęłam.

Gdy spotkaliśmy się ostatnio, pożyczyłam mu głośnik. Do dzisiaj nie może go oddać, chociaż miał wiele okazji, aby to zrobić. Za każdym razem, gdy widzimy się wypominam mu to. Tak samo jak oni mi mój brak czasu dla nich.
Pod nosem został mi postawiony kubeczek z napojem. Nie trzeba wybitnie mądrym, aby domyśleć się co jest w środku. Powąchałam ciecz, marszcząc delikatnie nos. Najgorsze jest to, że nie jestem w stanie wyczuć jaki konkretnie to alkohol. Przez to nie wiem jak ta noc się potoczy. Szybko obiegłam wzrokiem przyjaciół, ale na ich twarzach widniały jedynie szerokie uśmiechy. Przewróciłam oczami, po czym wyzerowałam zawartość kubka. Skwasiłam się na gorzki posmak pozostały na języku.
Jeśli umrę dzisiaj w jakikolwiek sposób to wiadomo kogo uznać za winnego.

Muzyka dudniła, ale na dworze przy stole ogrodowym była jedynie tłem dla rozmów toczących się tutaj. Nasza piątka już od razu zajęła miejsca, parę znajomych dosiadło się do nas. Jednak w trakcie tych kilku godzin była niezła rotacja. Asher z Sarah co chwilę okupowali parkiet, za to Elizabeth zadecydowała, że dzisiaj ona będzie mi towarzyszyć. A jeśli ona to i James.
Powinnam być pierwsza, która wyrwie się do tańca. Jednak nie umiem znaleźć w tym już jakiekolwiek satysfakcji. Kątem oka spojrzałam na tłum ludzi wychodzący z mojego domu. Jest to wręcz abstrakcyjne jak moje dawne życie odbiega od tego jakie teraz prowadzę. Kiedyś bardzo chętnie socjalizowałam się. Lubiłam przebywać w tłumie ludzi, a w klubowych łazienkach poznawać nowe koleżanki. Po osiemnastce nagle wszystko zaczęło nabierać tempa. Co jeśli zgubię się po drodze?

- Hope – głos rudowłosej ściągnął mnie na ziemię.

Posłałam jej pytające spojrzenie, a ona przybliżyła się do mnie.

- Chłopak tam – kiwnęła głową za mnie. – Cały czas na ciebie zerka. Chyba się mu spodobałaś – uśmiechnęła się poruszając zabawnie brwiami, na co prychnęłam.

Mimo wszystko pokusa była silniejsza i spojrzałam w tamtą stronę. W moje oczy rzucił się szatyn o jasnych oczach. Spoglądał w moją stronę, trzymając czerwony kubeczek w jednej dłonią, a drugą rękę miał schowaną w kieszeni spodni. Nie wyglądał na zainteresowanego rozmowę, która odbywała się w jego kręgu. Posłał mi jeden z bardziej uroczych uśmiechów jakie było mi dane zobaczyć. I jakoś tak... Po prostu... Odwzajemniłam ten uśmiech. W moim brzuchu pojawiło się stado motyli. Poczułam jak gęsia skórka oblega moje ciało. Podobał mi się. Gdybym miała wybierać typ mężczyzny, który mi się podoba to wybrałabym właśnie jego. Kręcone ciemne włosy idealnie kontrastują z jasnymi oczami. Delikatnie zarysowana szczęka oraz wypukłe kości policzkowe.
Nie kojarzyłam go, tak jak większości imprezowiczów. Przyjrzałam się napisowi na jego bluzie i lekko mina mi zrzedła. Yale. arYale YOdwróciłam wzrok z powrotem do stolika. Nathaniel mówił o tym, że jego najlepszy przyjaciel z uczelni ma wpaść. Teraz pytanie czy chodziło o niego czy postanowił sprowadzić jeszcze innych kolegów. Jak zwykle los uwielbia ze mną igrać. Swój ciągnie do swego i już wiem, że nieznajomy został dla mnie skreślony.

- Nie podoba ci się? – uniosła zaskoczona brwi.

- Nie ma w nim nic specjalnego – wzruszyłam ramionami.

Poniekąd mówiłam prawdę, ale nie mogłam nic poradzić na to, że miałam ochotę jeszcze raz na niego spojrzeć. Chciałam zapamiętać jak wygląda. Po ziemi chodzi tysiące takich chłopaków jak on, a co piąty na ulicy prawdopodobnie mi się spodoba. Ale on ma coś w sobie i zaczyna mi się to już teraz nie podobać.

- Odpowiada tobie takie samotne życie? – zagadnęła rudowłosa, zaskakując mnie tym pytaniem.

- Mam przecież was – odpowiedziałam, nie rozumiejąc do końca pytania. – Jakie to samotne życie, gdy tyle się dzieje?

Wtedy nie rozumiałam tego pytania i byłam poniekąd zła, że Elizabeth wysnuwa takie wnioski. Teraz rozumiem je, aż za dobrze.

- No dobrze, skoro tak uważasz – pogładziła moją dłoń.

- Do czego pijesz, El?

- Chodzi mi o to – zaczęła wzdychając. – Że każdy z nas już sobie kogoś znalazł i nie chce, abyś poczuła się przez nas odtrącona.

- Asher nikogo nie ma, a Sarah zaraz zmieni swoją rękawiczkę – zauważyłam.

Nigdy nie narzekałam na samotność. Zawsze któreś z nich ze mną było, więc dlaczego nagle miałoby się to zmienić?

- To już nie jest liceum, Hope.

Przewróciłam oczami i wydęłam usta. Za dużo rozmyślania jak na tą porę.

- Chyba musisz przestać pić, bo za duże rozkminy ciebie łapią.

Zabrałam dłoń, a James przeskakiwał wzrokiem między nami. Zazwyczaj stara się nie przyjmować żadnej strony. Stara się jest tutaj kluczowe. Dziewczyna westchnęła głośno, a chłopak od razu zmienił temat na znajomych z liceum. Bezpieczny temat w naszym kręgu. Automatycznie wyłączyłam się z rozmowy. Przestałam interesować się tym co nasi znajomy robią po szkole średniej. Od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że każde z nas próbuje zataić pewne fakty. Ja odrzucam poczucie beznadziejności i zatracam się w nauce. Co zmieniło się u reszty?
I ten cholernie wkurzający nachodzący mnie od czasu do czasu ból w piszczelu. Nie przypominam sobie, abym uderzyła w to miejsce.

Dochodziła godzina czwarta nad ranem i zostali tylko ostatni wytrwali imprezowicze. W tym moi przyjaciele. Sarah z Asherem jako jedyni tańczyli, co chwilę śmiejąc się. Elizabeth zniknęła gdzieś z Jamesem. Mam nadzieje tylko, że nie chowają się nigdzie w zakamarkach domu. Niestety moje picie skończyło się na podwórku, gdy El musiała wypomnieć mi moją samotność. Od tamtej pory nie tknęłam nawet językiem alkoholu. Zdążyłam także po części wytrzeźwieć. Muzyka już nie dudniła, a ci co zostali w większości rozmawiali na podwórku. Popijali resztki, które zostały. Nie wiem czemu nie usiadłam razem z nimi, tylko wzięłam się za sprzątanie w kuchni. Może to świadomość przepaści między nami. Kiedyś z nimi chodziłam na zajęcia, a z niektórymi spotykałam się co najmniej kilka razy w miesiącu. Ale teraz nie umiem z nimi rozmawiać. A raczej tak mi się wydaje.
Wrzucałam zużyte kubeczki do worka, a zawartość wylewałam do zlewu modląc się, aby nic nie stało się z rurami. Co chwilę marszczyłam nos na odór mieszanego alkoholu. Kto do cholery miesza ze sobą to wszystko? Jedzenie było rozwalone po całym stole, a w mojej głowie rozbrzmiewały słowa Nathaniela, że obrus jednorazowy jest dla cieniasów z liceum. Wraz z wiekiem iloraz jego inteligencji drastycznie spada.

- Nie wyglądasz na zadowoloną – męski głos odwrócił moją uwagę od rozpaćkanego cheescake'u.

Odwróciłam się do tyłu, a w progu drzwi od salonu stał chłopak z bluzą Yale. Czy mogę go zacząć nazywać „cud chłopiec z Yale"? Teraz gdy stał bliżej byłam już pewna, że ma niebieskie oczy. Ma delikatnie szersze ramiona i rozbudowane łydki, co idealnie widać dzięki krótkim spodenkom. Za pewne wraz z Nathanielem grają razem w drużynie. Nie powiedziałabym, że jest mocno umięśniony czy napakowany. Przez bluzę nie wiele mogłam zobaczyć, ale stwierdzam, że nie należy do miłośników codziennej siłowni. Mój brat jest dwa razy od niego większy, nie dość że wzrostem to i masą mięśniową. Ciekawe jak wyglądają razem obok siebie. Patrzył na mnie jakby przez mgłę. Podszedł o krok bliżej, a ja poczułam winowajcę tego zamglenia w jego spojrzeniu. Czyli to tak bawią się studenci jednej z lepszej uczelni w stanach. Uroczo.

- Ciężko być zadowoloną, gdy trzeba sprzątać burdel po swoim bracie – odpowiedziałam po dłuższej chwili. – Jak zwykle z resztą – dodałam bardziej pod nosem.

Wróciłam do pracy, dalej czując na sobie wzrok chłopaka.

- Pomóc ci w czymś? – zapytałam nie spoglądając nawet na niego.

Czułam jak zmęczenie powoli dopada moje ciało. Oczy same zamykały się, a ruchy były ociężałe i powolniejsze.

- Powiedz mi gdzie jest ten burdel o którym wspominałaś.

Miałam już odpowiedzieć, że chyba jest ślepy skoro go nie widzi. Jednak po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, jak niefortunnego użyłam słowa. Czyli oprócz wyglądu w głowie siedzi tylko jedno.

- Jeśli dobrze pamiętam to na obrzeżach Oakdale powinieneś odnaleźć – sarknęłam, wyrzucając ostatnie kubki.

- Zamknęli biznes z pół roku temu – odpowiedział tak normalnie, że poczułam się nieswojo.

Jak wytłumaczyć uczucie, które przy nim odczuwam? Nikt ostatnio nie rozmawiał ze mną... tak przyziemnie. Każdy albo coś chciał na uczelnie, albo martwił się mną. Oparłam się o blat przy zlewie i odwróciłam głowę w jego stronę.

- Skąd to wiesz?

Skąd mógł to wiedzieć, skoro sam Nate tak rzadko tutaj przyjeżdża i pewnie o tym nie wie. Na ustach chłopaka pojawił się uśmiech i śmiało mogę powiedzieć, że lekko przepadłam. Spojrzał na swoje dłonie zastanawiając się za pewne nad odpowiedzią.

- Za czasów liceum człowiek interesował się takimi rzeczami – posłał mi rozbawione spojrzenie. – Plotki szybko się rozchodzą – wzruszył ramionami, po czym oparł się tyłkiem o blat niedaleko mnie. – To moje rodzinne miasto – dodał widząc moją podejrzliwą minę.

- Czy powinnam ciebie kojarzyć? – zapytałam zdezorientowana.

Znam tutaj praktycznie każdego w moim wieku. Jak to się stało, że jego mogłam ominąć. Chłopak teatralnie położył dłoń, gdzie bije jego serce.

- Zabolało – westchnął ciężko. – Jednak nic dziwnego, że tak zabiegana dziewczyna nie kojarzy najlepszego przyjaciela swojego brata. Znam go od podstawówki, a nasi starzy przyjaźnią się zanim byłaś jeszcze w planach.

Bo mnie nigdy nie było w planach, pomyślałam.

- Dlaczego, więc ciebie nie kojarzę? – przechyliłam głowę na bok, czując tutaj drobne kłamstwa. Jak to możliwe, że widzę go pierwszy raz na oczy.

- Musiałbym zwierzyć ci się z moich rodzinnych problemów, a raczej psychologiem nie jesteś.

- Jeszcze – wyrwałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Pokiwał zdumiony głową, a na jego twarzy dalej widniał uśmiech. Czy to jakaś pamięć mięśniowa? Ja tyle nigdy nie uśmiecham się, a jestem uznawana za wesołą dziewczynę. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

Do siódmej rozmawialiśmy, śmiejąc się przy tym do bólu brzucha. Wtedy nie wiedziałam, że podając mu swojego Instagrama ściągnę na siebie takie cierpienie. Nie sądziłam, że mój brat może przyjaźnić się z tak wielkim oszustem. Wtedy uważałam to za cud, a teraz wiem, że tak samo jak pierwszy objaw choroby miał tylko pomóc doprowadzić mnie do grobu.
Na tej imprezie zauroczyłam się w Luku Collinsie. I właśnie wtedy podpisałam pakt z samym diabłem. 


Tak jak obiecałam w lipcu wracam z nowymi rozdziałami :) 

Na dniach poprawię także pierwsze rozdziały, ponieważ powstało parę nieścisłości. 

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro