Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wspomnienia bywają bolesne jak i mogą przywoływać wiele pozytywnych emocji. Zostało co najmniej pięć miesięcy, a ja nie jestem w stanie przypomnieć sobie jak wiele dobrego stało się w moim życiu. Może to tylko etap, gdzie zaczynam rozpadać się wewnętrznie. Może mury, które zbudowałam rok temu zaczęły burzyć się. A może to tylko powrót złamanego serca, którego za pewne już nie mam.
Straciłam jakiekolwiek chęci na spędzanie czasu z moimi przyjaciółmi. Powinnam zacząć martwić się, ale nie mam nawet na to siły. Przeżywanie tego wszystkiego i bycie w tym spektrum, wymęczyło mnie przez ostatni rok. Co jeśli już tak będzie do końca? Co jeśli nie będę już w stanie wstać? Co jeśli któregoś poranka nie wstanę?

Na zegarku widniała trzynasta, a ja czułam, że właśnie zmarnowałam dzień. Od jakiegoś czasu odczuwam to. Robię tak dużo, ale nadal nie wystarczająco. Przewróciłam się na plecy, a wzrok wlepiłam w biały sufit. Przymknęłam oczy wsłuchując się w chaos panujący w domu. Od samego rana po dole krząta się mama z Nathanielem. Co jakiś czas rodzicielka podnosi głos, co oznacza, że chłopaka działa jej już na nerwy. Ostatnio zwierzyła mi się, że wolała jak przyjeżdżał do domu od święta.

„Jest moim synem i go kocham, ale doprowadza mnie już do szewskiej pasji. Mógłby pojechać i wrócić dopiero na święto dziękczynienia."

Tata za to zaszył się w swoim gabinecie i rzadko kiedy go widuje. Czyżby nie tego wszystkiego ode mnie wymagał? Nie spełniłam jego oczekiwań w wysokim stadium raka? Każdego ranka budzę się z coraz większą ilością pytań.
Westchnęłam głośno, przecierając oczy dłońmi. Głowa już bolała mnie od tego intensywnego myślenia i gdybania. Telefon po raz kolejny zaczął wibrować na stoliku nocnym. Już chyba za wiele odrzuciłam połączeń. Ociężale sięgnęłam po urządzenie i bez patrzenia kto dzwoni, odebrałam.

- Dodzwoniłeś lub dodzwoniłaś się do piekła, w czym mogę pomóc?

- Widzę, że trzyma się ciebie dzisiaj dobry humor – odparła rodzicielka chłodnym tonem, na co skrzywiłam się. – Jest już trzynasta, za pięć minut widzę ciebie na dole zjeść śniadanie – nie dała mi nawet chwili na sprzeciw, ponieważ usłyszałam już tylko znajome pikanie.

Złapałam za poduszkę, po czym przycisnęłam do swojej twarzy i krzyknęłam z całych sił. Nie jestem głodna, a na samą myśl o jedzeniu robi mi się niedobrze. Wiem, że muszę dostarczać jak najwięcej swojemu organizmu. Tylko zawsze łapie się na myśli, że on i tak wyniszcza sam siebie. Ociężałym ruchem odrzuciłam poduszkę, po czym odkryłam się. Chłód przytulił się do mojego ciała, a gęsią skórka pojawiła się wszędzie. Wzdrygnęłam się delikatnie, ale mimo wszystko wstałam do siadu. Rozejrzałam się po pokoju i zdałam sobie sprawę, że bardzo dawno już nie sprzątałam. Na biurku i pod szafą powstały już trzy wieże złożonych ubrań, które powinny być w szafie. Stałam się brudasem, jest to przerażające.

Można powiedzieć, że zczołgałam się do jadalni. Na stole już stała gotowa jajecznica z tostami i bekonem. Uwielbiam to śniadanie, ale jak je zobaczyłam to poczułam odruch wymiotny. Niechętnie usiadłam, a do moich nozdrzy dotarł zapach jedzenie. Skrzywiłam się i zatkałam nos kciukiem i palcem wskazującym. Tak bardzo nienawidziłam siebie w tej chwili. Normalnie bym zjadła w oka mgnieniu i domagała się o więcej. Ale moja sytuacja przestała bardzo dawno temu przypominać normalność.
Po chwili po prawej stronie pojawiła się szklanka wody z lekami. Kątem oka spojrzałam jak kobieta krząta się po pokoju, po czym ponownie zniknęła w kuchni. Mogłabym uciec z stąd, ale patrząc na moją piżamę w serca zrobiłabym z siebie jedynie debila. Nie chciałabym, aby ludzie tak mnie zapamiętali. Wolałabym, aby myśląc o mnie przypominali sobie, gdy byłam uśmiechnięta. Żeby pamiętali, że przed chorobą miałam serce i byłam dobrym człowiekiem.

- Hope, nie chce karmić ciebie jak dwulatka – westchnęła ciężko rodzicielka, pojawiając się nagle przy moim boku.

- To nie rób tego – pokręciłam głową wpatrzone w szklankę.

Obie wiemy, że jeśli wcisnęłaby mi to wszystko na siłę to byłoby jeszcze gorzej.

- Niestety dziecko musisz coś zjeść – usiadła obok mnie i przysunęła talerz bliżej siebie.

W tym samym momencie do jadalni wpadł Nathaniel, oczywiście w towarzystwie swojego najwierniejszego przyjaciela. Od kiedy znowu mamy kontakt (on wypisuje, ja krótko odpowiadam) to cały czas wracają do mnie wspomnienia sprzed roku. Te dobre jak i złe, chociaż te lepsze zawsze prowadzą do zawodu. Wtedy zdaje sobie sprawę, że w większości mnie okłamał i byłam tylko opcją. Dosłownie ostatnią opcją. Teraz przypominając to sobie, poczułam ucisk w klatce piersiowej. Sądziłam, że przeszło mi. Co jeśli wcale tak nie jest? Wbiłam wzrok w talerz, unikając jego spojrzenia. Co się dzieje do cholery?

- To mamo przemyślałaś to o czym rano rozmawialiśmy? – uniosłam wzrok na chłopaka, a on stał oparty o krzesełko po drugiej stronie stołu.

- Chyba krzyczeliście – burknęłam, a po chwili poczułam uszczypnięcie w udo. – Ała – wyszeptałam.

- Nathanielu czy ty zauważyłeś, że muszę karmić twoją siostrę sama? – przez jej głos przenikało już zdenerwowanie co nie zwiastuje nic dobrego. – Jak ty sobie to wyobrażasz? Zaraz będzie trzeba z nią na kroplówki jeździć, aby nam z głodu nie zeszła. Plus po ostatniej imprezie bez naszej wiedzy możesz zapomnieć – ostatnie zdanie dopowiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu.

- Mamo – jęknął chłopak i zajął miejsce naprzeciwko nas. – Przecież nic jej nie będzie – wskazał na mnie dłonią.

Kobieta posłała mi zirytowane spojrzenie, na co uniosłam ręce w geście obronnym.

- To Sarah wpisała ten podpunkt na listę – broniłam się, na co przewróciła oczami.

- Moja odpowiedź brzmi nie. Znajdźcie coś innego, gdzie twoja siostra nie wyląduje później w szpitalu.

Jednak niepokoi mnie zawzięta mina Luka. Jestem pewna, że nie spoczną na tej odpowiedzi. Po naszej ostatniej rozmowie żadne z nas nie wyciągnęło ponownie ręki. Jego obecność przestała mi, aż tak bardzo doskwierać. Przyzwyczaiłam się do niego.

- Margot z pewnością ucieszy się z waszą wizytą – posłałam jej nieśmiały uśmiech.

Nasi rodzice dalej przyjaźnią się i często widują na kolacjach. Dalej nie rozumiem jak to jest możliwe, że przez tak długi czas nie miałam pojęcia o istnieniu Luka. Nigdy nie rozmawialiśmy o to. Chyba tak dobrze dogadywaliśmy się, że odnieśliśmy wrażenie jakbyśmy znali się zawsze. Posłał mi rozbawione spojrzenie, a mój brat rozświecił się niczym choinka na gwiazdkę. Mama nie miała zadowolonej miny, wręcz przeciwnie. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, aż wyrazi swoje zdanie i położenie w tej całej naszej fanaberii.
Czasem zastanawiam się czy w tym wszystkim starczy mi czasu, aby spędzić i z nią czas. Czy ona tak samo postrzega to wszystko?

- Do tego doktor Collins wręcz zachęca Hope do integrowania się ze społeczeństwem – poruszył brwiami Nathaniel, a mama posłała mu jednych z groźniejszych spojrzeń. – Oczywiście z głową – dodał śmiejąc się nerwowo.

Kobieta nie skomentowała i skupiła się na nakładaniu jedzenia na widelec. I nagle poczułam zażenowanie moim zachowaniem. Zabrałam sztuciec, po czym niechętnie zjadłam kawałek jajecznicy. Kobieta podała mi do drugiej ręki tost, a ja poczułam jak mnie mdli. Jednak nie skomentowałam i kontynuowałam posiłek.

- Widzisz? Je.

- Chłopaki – westchnęła rodzicielka. – Ja rozumiem, że bardzo wam zależy...

Nie zdążyła jednak dokończyć, ponieważ poczułam jak wszystko podchodzi mi do gardła. Odepchnęłam się od stołu, wstając, a krzesełko przewróciło się. Pędem puściłam się do łazienki na dole. Gdy tylko znalazłam się w toalecie, kucnęłam przy sedesie, a wszystko zjadłam przed chwilą znalazło się w środku. Kaszlałam czując jak moje gardło pali. Na języku czułam gorzki posmak żółci. Gdy wyrzuciłam już wszystko, opadłam obok opierając się plecami o kafelki na ścianie. Wzdrygnęłam się na uczucie chłodu, po czym przymknęłam oczy. Oddychałam głośno, a świat wokół mnie wirował. W uszach huczało od bicia serca.

Wszyscy mieli rację. Nie nadaje się już do niczego.

Nie minęło dużo czasu, gdy mama postanowiła zawieźć mnie do szpitala. Nikt nie był zdziwiony moją nagłą wizytą. Tak jakby każdy to już przewidział. Z jednej strony powinnam się cieszyć, że nie robią z tego cyrku. Z drugiej jednak zabolało mnie, że to było przewidywalne. Gdy rezygnowałam z leczenia, pokładałam nadzieję w tej lepszej stronie medalu. Liczyłam, że od czasu do czasu będzie gorzej, a dopiero pod sam koniec mnie odetnie całkowicie.
Dlatego teraz siedzę na korytarzu podpięta do kroplówki i moja głowa nie może się z tym pogodzić. Chciałam wreszcie odetchnąć od tego miejsca, ale nie mogę. Z opartą głową o dłoń wpatrywałam się w nierówno pomalowaną ścianę przede mną. Od tak dawna obiecują remont, ale za bardzo boją się zamknąć działu onkologii.

Rodzicielka stwierdziła, że nie ma zamiaru marnować czasu na siedzenie ze mną tutaj. Uważa, że poniekąd to moja wina. Trudno ją winić, gdy taka jest prawda. Nigdy jednak nie zostawiają mnie samej. Czekam, aż ktoś zjawi się, aby dotrzymać mi towarzystwa. Trochę mnie rozpieścili i zaczęłam oczekiwać tego.

- Czy ty dziecko drogie nie masz co robić w domu? – po korytarzu rozniósł się głos mojej babci. Odwróciłam głowę w jej stronę, a na mojej twarzy automatycznie zawitał uśmiech. – Nie ciesz się tak. Tutaj nie ma z czego się cieszyć.

Miała rację z resztą jak zawsze. Jednak płakać także nie będę.

- Masz rację, jednak tutaj nikt nie biega wokół mnie jak wokół jajka – westchnęłam ciężko i wróciłam do oglądania ściany.

Po chwili poczułam jak kobieta siada obok mnie, a do moich nozdrzy dotarł zapach jej babcinych perfum. Zawsze drażniły mój nos nieprzyjemnie.
W domu czuję się wyjątkowa, ale wyjątkowo skażona chorobą. Tutaj jestem jak wszyscy. Nikt nie zatrzymuje na mnie dłużej wzroku, nie wytyka placami i nie robi „Oh, ah", gdy zwolnię. Jest to irracjonalne, ale czuje się tutaj normalnie.

- Twojej matce ciężko pogodzić się ze stratą dziecka – zaczęła kobieta, a ja zrozumiałam jaki błąd popełniłam. Za każdym razem jest to samo. – Obwinia się...

- Że to przez nią mam nowotwór, patrząc na jej historie chorobową – dokończyłam, opierając głowę o ścianę za mną. – Wiem.

Babcia westchnęło ciężko i złapała mnie za dłoń, gładząc kciukiem wierzch. Rzadko kiedy odwiedza mnie poza domem i widzę po niej, że niechętnie to robi w szpitalu. Wiem, że kocha mnie, ale widzę też jakie to jest ciężkie dla niej. Zawsze zostaje jeszcze Nathaniel, ale babcia aż tak bardzo nie różni się od mamy.

Oparłam głowę o ramię babci, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Dotrzymywanie obietnic nie zawsze idzie zgodnie z naszym planem. Mówi się, że nie powinno obiecywać się tego czego nie jesteśmy w stanie zrobić. Jak więc miałabym spojrzeć im w twarz i kłamać, że na pewno z tego wyjdę. Wiem, dla nich powinnam to zrobić. Ale nie umiem już dłużej tuszować bólu na twarzy, ani nie stękać, gdy noga mocniej zaboli.
Teraz po mojej głowie krąży jedno pytanie. Czy, aby na pewno nie jestem samolubem? Codziennie rano gdy wstaje, to właśnie ta myśl mnie budzi. Od jakiegoś czasu nie jestem w stanie nawet powiedzieć co dokładnie mi się śni. Wiem tylko, że wstaję z łóżka z poczuciem winy, które powstało od troskliwych spojrzeń. Pewnie gdyby nie martwili się to bym popadła w depresję, że nikogo nie obchodzę. Teraz wyjdę jeszcze za niewdzięczną. Tylko nikt nigdy nie przyszykował mnie na taką ewentualność. Nie pokazał co robić w takiej sytuacji i która decyzja będzie najlepsza.

- Faktycznie cisza może zabijać – wytknęła kobieta, a ja wybałuszyłam oczy. – Już nie rób takiej miny. Wszyscy tylko mówią o tym jak z gaduły stałaś się niczym posąg.

Faktycznie, pierwsze dni na chemii gadałam jak najęta. Czasami pielęgniarki wymieniały się zmianami u mnie, aby odpocząć od mojego gadania. Nie przeszkadzało mi to wtedy, bo poznawałam wiele osób. Później rozmawiałam także z innymi pacjentami i wymienialiśmy się doświadczeniem lub wspomnieniami. Z nich wszystkich ja miałam najmniej do czynienia z tą trucizną, dlatego byłam najbardziej pozytywnie nastawiona.

- Myślisz, że Jackson byłby zadowolony z mojej decyzji?

Pierwszy raz od bardzo dawna wymówiłam jego imię na głos. Poczułam momentalnie jak moje serce rozpada się na kawałki. On pewnie by walczył do samego końca. Obiecałam mu, że nie poddam się i tak jak on będę do końca łapać oddech. Miałam nie pozwolić, aby moje serce odmówiło posłuszeństwa.

- Za pewne chciałby dla ciebie jak najlepiej – założyła nogę na nogę, a ja wyprostowałam się siadając bokiem na siedzeniu a przodem do niej. – Znając jego z początku by zrzędził, ale kto tego nie robił?

Nowa rezydentka pchała mnie na wózku inwalidzkim, a ja z uśmiechem na twarzy przyglądałam się każdej maszynie stojącej na korytarzu. Co chwilę obok nas przechodzili lekarze zaglądając do swoich papierów i nie patrząc pod nogi. Pielęgniarki stały przy recepcji i śmiały się z nowych plotek. Mało było pacjentów, ale to była dopiero dermatologia.
Wsiadłyśmy do windy, a kobieta przycisnęła właściwy guzik. Gdy drzwi tylko zamknęły się, z mojej twarzy zszedł uśmiech. Odetchnęłam głośno, ale rudowłosa tego nie skomentowała. W sumie gdyby cokolwiek powiedziała to prawdopodobnie nie ręczyłabym za siebie.
Już dwa miesiące męczę się z tym wszystkim. Nie jestem nawet w połowie drogi, a już mam ochotę zrezygnować i dać swojemu ciału zgnić. Nie myślę tak na co dzień, ale rano obudziłam się z paskudnym humorem. Pokłóciłam się z mamą przy wyjściu z domu, a tata ponownie zatraca się w pracy, aby zapomnieć że ma chore dziecko pod dachem. Myślę, że to kwestia czasu, aż przywyknę do tej codzienności.
Chociaż czy dam radę dłużej znosić moich przyjaciół? Odnoszę wrażenie, że niedługo sami będą błagać lekarzy o wszczepienie komórek nowotworowych, abym nie musiała sama cierpieć. Znając Sarah byłaby do tego zdolna.

Drzwi otworzyły się, a przed moimi oczami rozciągał się szeroki korytarz pełen krzesełek i urządzeń medycznych. Dalej nie przyzwyczaiłam się do obecności tylu osób krzątających się wokół mnie. Gwen odstawiła mnie w salce, a po chwili zjawiła się pielęgniarka z moją kroplówką. Dzisiaj nastał dzień, kiedy sama musiałam zdać się na samotność. Każdy jest zajęty, a mi było głupio wymuszać na kimkolwiek zmianę planów. Muszę stać się samodzielna. Na całe szczęście nie zapomniałam o książce. Mam tylko nadzieje, że będę w stanie skupić się na niej. Wcześniej próbowałam nauczyć się zrobić chociażby szalik z włóczki, ale najzwyczajniej w świecie nie mam do tego cierpliwości. Każdy mówił, że ten czas mogę poświęcić na naukę czegoś nowego.

Ułożyłam się wygodnie, a po chwili poczułam jak igła wbija się w skórę. Na moją twarz wpłynął grymas, a wzrok odwróciłam w drugą stronę. Innym mogłabym co raz wbijać igły, ale jeśli chodzi o mnie to jest to drażliwy temat. Kobieta pokręciła się jeszcze chwilę, po czym uśmiechnęła się do mnie pogodnie i odeszła do innego pacjenta.
Od zawsze zastanawiało mnie to jak pielęgniarki podchodzą do pacjentów. One o wiele więcej spędzają czasu z nami i one najbardziej dbają o nas. Może to wydać się wredne, ale uważam je za o wiele bardziej sympatyczne i ludzkie niż specjaliści. Rzadko kiedy widuje którąś z nich z posępną miną czy słyszę ten poważny drażliwy głos. Może mało kto zauważa jak dużo i one robią dla szpitala, a w większości widzi się zasługę samego chirurga.

- Pierwszy raz? – nieznany mi dotąd głos sprowadził mnie z powrotem na ziemię.

Spojrzałam w prawą stronę, a obok siedział chłopak. Wydaje się być moim rówieśnikiem. Niestety takim, którego choroba już powoli wyniszcza. Ciemne cienie pod oczami odznaczały się przy błysku w oku czy dołeczkach, które uformowały się wraz z uśmiechem. Brązowe oczy przyglądały się mi, ale ja swój wzrok zatrzymałam na jego głowie. Automatycznie dotknęłam swoich jeszcze grubych i długich włosów. Ile jeszcze zostało mi czasu do takiego wyglądu?

- Czyli pierwszy – zaśmiał się, a ja zmarszczyłam brwi zdezorientowana. – Jeszcze myślisz o włosach – wyjaśnił. – Niedługo będziesz miała to w dupie czy są czy ich nie ma.

Tego akurat nie byłabym taka pewna. On mimo wszystko jest chłopakiem, a ja dziewczyną. Po tej wymianie zdań już wiem, że mamy różne wartości. A bardziej różne podejście do choroby. Ja straciłam poczucie własnej wartości wraz z kończącą się relacją. Miałam nadzieję od samego początku, że mój wygląd i organizm nie ucierpią zbyt bardzo.

- Wyśmienicie – zaakcentowałam i spojrzałam wprost przed siebie.

Czułam jego wzrok na sobie, co stawało się niekomfortowe coraz bardziej z każdą sekundą.

- Jackson.

- Hope.

Ponownie nastała cisza.

Moja mama za każdym razem wspomina mi, że powinnam znaleźć sobie jakiegoś znajomego na oddziale. Nikt przecież nie zrozumie mnie tak bardzo jak osoba, która przechodzi to samo. Tylko czy ja chce stale pamiętać o tym?

- Twoje imię zobowiązuje do twojego podejścia?

Posłałam mu krótkie spojrzenie. Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc co powiedzieć. Czy w moim życiu jest jeszcze nadzieja?

- Pewnie w jakimś stopniu na pewno – zagryzłam policzek od wewnątrz. – Liczyłam, że jednak nie wyłysieje – westchnęłam i oparłam głowę o dłoń.

Odpowiedział mi szczerym śmiechem, co dobiło mnie jeszcze bardziej.

- Spokojnie, prawdopodobnie cały oddział zrobi to razem z tobą. Każdy już chyba słyszał o słynnej Hope Rooney.

Tego obawiałam się najbardziej.

Każdy znał Jacksona. Wiele razy bywał w moim domu i jako jedyny rozumiał mnie w stu procentach. Bo sam chorował na nowotwór szpiku kostnego i na jego nieszczęście był on złośliwy. Tak samo jak ja zaświecił niczym choinka w boże narodzenie, tylko u niego było trzy razy gorzej. Przerzuty były wszędzie, a lekarze dali mu trzy miesiące. Niestety nie podołał nawet miesiąca, po znalezieniu nowych przerzutów. Mi dali pół roku i dalej tutaj jestem. Co zadziwia mnie każdego dnia.
I jak w takich sytuacjach mam wierzyć, że Bóg istnieje? A może czemu mam uważać, że to czysty przypadek?

- Czemu siedzimy na korytarzu? – głos kobiety rozniósł się po całym korytarzu.

- Bo tutaj wspomnienia mniej bolą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro